Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

To mój pierwszy kontakt ze Scottem. W zasadzie większość starych powieści, które czytam, są to powieści "miejskie", więc przemytnicy wałęsający się po pieczarach szkockiego wygwizdowa stanowią, mimo wszystko, ciekawą odmianę (a poza tym ostatnio mam subiektywną fazę na rzeczy o morzu). Pod względem fabuły to trochę dziwnie się ocenia takie książki, bo znamy już te wszystkie twisty, które może kiedyś mogły zaskakiwać, ale dzisiaj już nie. Bohaterowie sympatyczni, ci źli nie są groteskowi, co na plus. Szkoda mi Lucy, bo dziewoja nie ma charakteru, ale to chyba zabieg w ramach utrzymywania równowagi we wszechświecie, bo te niedobory nadrabia Meg Merilles <3 <3 <3

Sympatyczna lektura, choć bez efektu "wow".

To mój pierwszy kontakt ze Scottem. W zasadzie większość starych powieści, które czytam, są to powieści "miejskie", więc przemytnicy wałęsający się po pieczarach szkockiego wygwizdowa stanowią, mimo wszystko, ciekawą odmianę (a poza tym ostatnio mam subiektywną fazę na rzeczy o morzu). Pod względem fabuły to trochę dziwnie się ocenia takie książki, bo znamy już te wszystkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytać jeden poradnik rozwoju osobistego, to pod względem samych porad jak przeczytać wszystkie, ale chyba nigdy nie czytałam czegoś tak niezamierzenie śmiesznego.

Ktokolwiek minimalnie zainteresował się tematem, nie znajdzie tu nic odkrywczego (na czele z arcykretyńską poradą o wczesnym wstawaniu). Dodatkowo autor do znudzenia stosuje regularne wtręty odnośnie własnej zajebistości i wyrwane z kontekstu anegdoty. Do rzeczy oryginalnych zaliczyć można uroczą wstawkę o kopaczach rowów, czyścicielach szamba i innych ludziach wykonujących trudne, średnio płatne zawody (notabene obiektywnie chyba pożyteczniejsze niż fach trenera rozwoju osobistego), którym autor najwyraźniej nie ma nic ciekawego do powiedzenia, poza stwierdzeniem, że kopanie rowów to ich wybór, bo sa zbyt leniwi, by skorzystać z jego błsykotliwych porad.

Ja się domyślam, że pracownicy fizyczni to jest grupa, która dla trenerów rozwoju osobistego nie istnieje, bo kogo obchodzi życie magazyniera czy sprzątaczki, którzy pewnie nie wykupią rewelacyjnego kursu motywacyjnego za 300 pln (nie mówiąc już o tym, że większość tych złotych rad jest kompletnie nieaplikowalna do ich pracy), ale więszkość trenerów jednak korzysta z okazji, by zastosować w praktyce powiedzenie Wittgensteina: "o czym nie można mówić, o tym należy milczeć". No ale tu mamy wyjątek; tu jeśli nie łapiecie się na klase korpośrednią 3k netto i pracujecie fizycznie, to ten autor po prostu da wam do zrozumienia, że jesteście leniwymi frajerami (mimo że wstajecie wcześniej od niego, codziennie w robocie macie lepszy fitness niż jego pitu-pitu na siłowni i choćby wam mózg bulgotał, nie macie pojęcia jak zastosować zasadę pareto do tych 20 palet/pokoi, które kazali ci dzisiaj przerobić).

ps. to już nie tyle wada tej książki, ale całego biznesu blogowego: otóż kto wymyślił tę koszmarną modę na zwracanie się do czytelnika per "ty"?

Przeczytać jeden poradnik rozwoju osobistego, to pod względem samych porad jak przeczytać wszystkie, ale chyba nigdy nie czytałam czegoś tak niezamierzenie śmiesznego.

Ktokolwiek minimalnie zainteresował się tematem, nie znajdzie tu nic odkrywczego (na czele z arcykretyńską poradą o wczesnym wstawaniu). Dodatkowo autor do znudzenia stosuje regularne wtręty odnośnie własnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wielka szkoda. Autor zdaje się mieć znakomite pióro i to mogłaby być świetna pozycja. Niestety, przekarmiono go ideololo.

Wielka szkoda. Autor zdaje się mieć znakomite pióro i to mogłaby być świetna pozycja. Niestety, przekarmiono go ideololo.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W sumie mam ochotę ocenić wszystkie trzy części hurtem, bo większość moich smuteczków będzie się i tak odnosiła do każdej z nich.

Primo: ja lubię opis, a tu został on poświęcony na ołtarzu akcji. Obrywa w ten sposób nieco klimat książki: obiecano mi coś z pogranicza XVIII/XIX wieku, tymczasem wątek Adamata kojarzy się z drugą połową XIX wieku, wątek Taniela nie wiem w sumie z czym, a jeśli chodzi o wątek stricte wojenny, to jedyną postacią, która zdaje tam się wprowadzać jakiś staroświecki klimat to jest Beon. To samo dotyczy poniekąd wątków politycznych w pierwszym tomie: niby mamy zamieszki, niby mamy jakiś rojalistów, więc autor się stara. Ale już akcja z masowym gilotynowaniem wszystkich naraz to jest wtf.

Secundo: nie wiem, co na to militarioznawcy, ale jakoś strasznie ciężko mi uwierzyć w geniusz wojenny Tamasa. Narrator ciągle nas o tym zapewnia, ale z drugiej strony po samej lekturze mam wrażenie, że Tamasowi towarzyszą fuksy większe niż Cud Domu Brandemburskiego.

Tertio: w cyklu przewija się kilka wątków, przy czym moje zainteresowanie jako czytelniczki niejako po nich "przeskakuje". Przez półtorej książki lubię wątek Taniela Dwie Kreski, ale potem dostaje jakieś dziwne power-upy i wplątuje się w dziwaczny przeprowadzony wątek machinacji w armii adrańskiej zostawionej samopas, w której rządzi najwyraźniej banda kretynów i tylko 22-letni (czy ile on tam ma) Taniel wie, co robić (oczywiście kiedy tom dalej, dostaje ludzi do poprowadzenia do akcji, daje się koncertowo wprowadzić w pułapkę). Jest "miejski" wątek Adamata, który moje największe zainteresowanie wzbudził w tomie trzecim (Ricard Tumblar <3). Jest wątek Nili i on się chyba najrówniej trzyma. Ba, myślałam, że po tym jak z Nilą wyjdzie to co wyszło, to będzie mi strasznie szkoda utraty perspektywy przypadkowej dziewuchy, ale jednak dała radę. Wątek Tamas w sumie interesuje mnie z tego wszystkiego najmniej.

Quatro: motywacja final bossów jest... dziwna.

Quinto: rozpaczliwy apel do polskich tłumaczy o używanie starego, poczciwego feminatywu "żołnierka" - na pewno nie brzmi on bardziej dziwacznie, niż konstrukcje typu: "żołnierz strzeliła", "żołnierz rzekła" i tak dalej.

Podsumowując: czyta się szybko i gładko, akcja leci do przodu może nawet ciut za prędko. Z drugiej strony nie potrafię pozbyć się wrażenia, że wszystko to jest zbyt grubymi nićmi szyte.

W sumie mam ochotę ocenić wszystkie trzy części hurtem, bo większość moich smuteczków będzie się i tak odnosiła do każdej z nich.

Primo: ja lubię opis, a tu został on poświęcony na ołtarzu akcji. Obrywa w ten sposób nieco klimat książki: obiecano mi coś z pogranicza XVIII/XIX wieku, tymczasem wątek Adamata kojarzy się z drugą połową XIX wieku, wątek Taniela nie wiem w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ciekawy koncept owinięty jednak w trochę zbyt grubymi nićmi szyty idiot plot.

PS. Główny bohater to Gary Stu, którego potrzebujemy, ale na którego nie zasłużyliśmy.

Ciekawy koncept owinięty jednak w trochę zbyt grubymi nićmi szyty idiot plot.

PS. Główny bohater to Gary Stu, którego potrzebujemy, ale na którego nie zasłużyliśmy.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jako "filozofia Kanta i jego środowisko" sprawdza się, acz głównie dla czytelnika obytego z twórczością profesora z Królewca i filozofią w ogóle. Czytelnicy niespecjalnie obeznani, którzy by liczyli na pracę o charakterze czy życiu tej postaci, primo: mogą dostać bólu głowy, secundo: mogą poczuć się zawiedzeni, autor bowiem niespecjalnie zagłębia się w problem w sensie stricte biograficznym.

Obrazki samego Królewca jednakże bardzo sympatyczne.

Jako "filozofia Kanta i jego środowisko" sprawdza się, acz głównie dla czytelnika obytego z twórczością profesora z Królewca i filozofią w ogóle. Czytelnicy niespecjalnie obeznani, którzy by liczyli na pracę o charakterze czy życiu tej postaci, primo: mogą dostać bólu głowy, secundo: mogą poczuć się zawiedzeni, autor bowiem niespecjalnie zagłębia się w problem w sensie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dawno tak bardzo nie rantowałam na Balzaka.

Książka dedykowana krewnej, młodej pannie, co ujemnie odbija się na jakości zarówno postaci jak i fabuły. Bohaterowie skonstruowani tak topornie, żeby nie było wątpliwości, kto jest zły (autor najbardziej puścił się poręczy przy opisie fizjonomii imć Goupila, ale nie tylko), a kto dobry. Jest Święta (prawie że dosłownie) Bohaterka Tytułowa - równocześnie dzielna i przewrażliwiona, w zależności od tego, czego wymaga akurat fabuła. Ma ona również rzekomo mądrych i rozważnych opiekunów*, którzy - doskonale wiedząc, że brzydcy i kaprawi spadkobiercy rodzinnej fortuny są gotowi ją rozszarpać - wychowali ją sobie na przewrażliwioną dziewoję o zerowej odporności psychicznej i takimż instynkcie przetrwania - bez mała nie da się jej powiedzieć niczego niemiłego, bo olaboga, to ją zabije (no ale najważniejsze przecież że nie boi się biei i jest taka dobra, że nawet pryszczaci i garbaci spadkobiercy czują sie nieswojo pod jej Niezłomnym Spojrzeniem).

Jedyna normalna postać pojawia się rzadko, wygłasza przy tym bardzo trafny osąd o Urszuli, a na końcu ginie z arcygłupich powodów.

3/10 zamiast 2/10 tylko dlatego, że jednak nie jest to "Achaja" tylko obmierzła lektura umoralniająca dla panien. Nawet cameo moich paryskich ulubieńców, Lucusia i de Marsaya, nie jest w stanie mnie udobruchać.

*to też dobre:
- lokalne podejrzane indywiduum prosi cię o rękę pupilki
- odmawiasz
- następnego dnia twoja pupilka zaczyna dostawać szkalujące anonimy
- COŚ TAKIEGO, KIMŻE MOŻE BYĆ ADRESAT, NO MA KTOŚ JAKIŚ POMYSŁ?

Dawno tak bardzo nie rantowałam na Balzaka.

Książka dedykowana krewnej, młodej pannie, co ujemnie odbija się na jakości zarówno postaci jak i fabuły. Bohaterowie skonstruowani tak topornie, żeby nie było wątpliwości, kto jest zły (autor najbardziej puścił się poręczy przy opisie fizjonomii imć Goupila, ale nie tylko), a kto dobry. Jest Święta (prawie że dosłownie)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Absolutny klasyk i must-read dla powstaniotardów. Z lekturą jest jeden drobny problem, który jednakowoż nie jest bynajmniej winą autora - otóż bardzo przykro się to czyta; człowiek ma ochotę co jakiś czas rzucać książką o ścianę w akcie frustracji spowodowanym posunięciami kolejnych polskich wodzów.

Absolutny klasyk i must-read dla powstaniotardów. Z lekturą jest jeden drobny problem, który jednakowoż nie jest bynajmniej winą autora - otóż bardzo przykro się to czyta; człowiek ma ochotę co jakiś czas rzucać książką o ścianę w akcie frustracji spowodowanym posunięciami kolejnych polskich wodzów.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dawno chciałam przeczytać Łojka, ale jakoś nie umiałam się zebrać. Kojarzyłam głównie, że jako jeden z nielicznych twierdził, że mogło się udać. Wreszcie nadarzyła się okazja do lektury i... yyyyy, no nie tego się spodziewałam.

Spodziewałam się solidnej dawki uźródłowionych informacji i analiz. dostałam bardzo sprawnie, ciekawie i z głębokim przekonaniem napisaną pełną uproszczeń opowieść o tym, że wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie generałowie, którzy celowo szkodzili. Tak. Wspaniale. Czyta się to gładko - za gładko, tak gładko, że to aż podejrzane. Łojek się chyba zresztą nawet nie starał ukrywać tego, jak bardzo jest pewien swoich racji i jak bardzo nie lubi opisywanych postaci (zaiste, podobno epitety nie brzmią zbyt profesjonalnie w nauce, ba! taki Tokarz to nawet u Skrzyneckiego znalazł jakieś zalety!). Problem w tym, że konkretnych dowodów na tę celowość szkodzenia nie dostarczył, bo "no, przecież popełniali błędy, to jakże to tak, przez zwykłą nieudolność?" do takich ciężko mi zaliczyć. Zresztą można spokojnie podać alternatywne interpretacje postawy przywódców powstania i będą one miały takie samo prawdopodobieństwo, co teza Łojka.

Praca niewątpliwie ciekawa, napisana z pasją, ale trzeba czytać ją podejrzliwie i ostrożnie.

Dawno chciałam przeczytać Łojka, ale jakoś nie umiałam się zebrać. Kojarzyłam głównie, że jako jeden z nielicznych twierdził, że mogło się udać. Wreszcie nadarzyła się okazja do lektury i... yyyyy, no nie tego się spodziewałam.

Spodziewałam się solidnej dawki uźródłowionych informacji i analiz. dostałam bardzo sprawnie, ciekawie i z głębokim przekonaniem napisaną pełną...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Architektura VII dnia Izabela Cichońska, Karolina Popera, Kuba Snopek
Ocena 7,8
Architektura V... Izabela Cichońska,&...

Na półkach: , , , ,

Niestety, musi być minusik, bo przeszkadza strona techniczna: brak justowań (!), opisy zachodzące na kolorowe marginesy, do tego mało czytelny sposób opisywania kościołów przy zdjęciach. Dodatkowo użycie koloru pomarańczowego na wykresach nie sprzyja oku czytelnika.

Niestety, musi być minusik, bo przeszkadza strona techniczna: brak justowań (!), opisy zachodzące na kolorowe marginesy, do tego mało czytelny sposób opisywania kościołów przy zdjęciach. Dodatkowo użycie koloru pomarańczowego na wykresach nie sprzyja oku czytelnika.

Pokaż mimo to

Okładka książki Why Liberty: Your Life, Your Choices, Your Future Lode Cossaer, Sloane Frost, Alexander McCobin, Olumayowa Okediran, James Padilioni Jr., Tom Gordon Palmer, Aaron Ross Powell, Clark Ruper, Sarah Skwire, John Stossel
Ocena 6,8
Why Liberty: Y... Lode Cossaer, Sloan...

Na półkach: , , , ,

Tylko dla tych, którzy nie zaczęli jeszcze zadawać pytań, jak to ma działać w praktyce i kto będzie budował drogi.

Tylko dla tych, którzy nie zaczęli jeszcze zadawać pytań, jak to ma działać w praktyce i kto będzie budował drogi.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Niestety, zmuszona jestem obniżyć ocenę ze względu na pannę Denise, która jest skrzyżowaniem merysujki z matką Teresą. To całe rozpływanie się nad jej godnością, nad jej poświęceniem, nad bezrefleksyjnym dawaniem kasy bratu-kretynowi, nad tym, że zdobyła sobie pozycję SAMĄ łagodnością (że też jej się to jakoś nie udawało, zanim szef nie zaczął się za nią uganiać), nad tym jak się, bidulka, dręczy, jaka jest zdeterminowana, cierpliwa, dzielna, ale też inteligentna, popierająca nowy handel ale "z ludzką twarzą" et caetera. Serio, na całą książkę dziewczyna traci równowagę tylko raz. Tacy ludzie nie istnieją. Trochę mnie dziwi, że przy takich soczystych opisach wnętrz, tekstyliów, ulic czy porównań, główna bohaterka to kukła (manekin?) z naklejoną na czole kartką z napisem "święta". Inni bohaterowie też jakoś nie porywają głębią, ale Denise jest najgorsza. Może taki był zamysł? Olewamy głębię bohaterów, przedstawiamy typowe typy, a skupiamy się na czym innym?

(No i nie wiem, może cyniczny pan Balzak - który, skądinąd, podobnie jak Zola przypomina współczesnemu czytelnikowi, że świat nie zaczął się wczoraj - mnie zepsuł, ale zakończenie to straszna landryna.)

Niestety, zmuszona jestem obniżyć ocenę ze względu na pannę Denise, która jest skrzyżowaniem merysujki z matką Teresą. To całe rozpływanie się nad jej godnością, nad jej poświęceniem, nad bezrefleksyjnym dawaniem kasy bratu-kretynowi, nad tym, że zdobyła sobie pozycję SAMĄ łagodnością (że też jej się to jakoś nie udawało, zanim szef nie zaczął się za nią uganiać), nad tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie wiem, co zaciemniło Dostojewskiemu umysł, kiedy to pisał.

- fabuła dotyczy uganiania się za dwoma, delikatnie mówiąc, niestabilnymi psychicznie i emocjonalnie, rozpieszczonymi babami, od których każdy normalny człowiek trzymałby się z daleka gdyby nie to, że są ładne;
- jakieś 80% postaci, które cokolwiek robią lub mówią (i którym narator wchodzi do głowy) też jest niestabilna i kwalifikuje się do psychuszki (przy czym Myszkin oczywiście bynajmniej nie miałby tu priorytetu);
- część postaci, które niby coś robią i coś mówią, właściwie nie wiadomo, po co została wprowadzona, bo z ich robienia i mówienia nic nie wynika, poza zirytowaniem czytelnika (na przykład Hipolit - SPOILER - dobrze, że zdech, szkoda tylko, że tak późno);
- Dostojewski chyba się ciut zapędził w psychologizowaniu, bo ci wszyscy neurotycy są tacy trochę ostatecznie na jedno kopyto w swoim rozchwianiu, przekombinowywaniu i niekonsekwencji, że aż można odnieść wrażenie, że tak właściwie wcale ale to wcale nie są oni żadnymi głębokimi postaciami, ale mają na takie wyglądać, stąd w kółko przeżywają "problemy pierwszego świata";
- za to ogromny plus za 'happy end' dla Agłai Jepanczyn ;)
- plus za Myszkina, zwłaszcza przed atakami - szkoda, że tak rzadko;
- generał Iwołgin <3

Jest mi smutno, panie Dostojewski, ale to panu chyba średnio wyszło.

No i lektura uświadamia, że to wcale nie jest tak źle, że mówi się, jakoby "duszę kobiety" przedstawił Tołstoj w "Annie Kareninie". Pomyślcie tylko, jak by to wyglądało, gdyby typową przedstawicielką "duszy kobiecej" została okrzyknięta Agłaja Jepanczyn!

Nie wiem, co zaciemniło Dostojewskiemu umysł, kiedy to pisał.

- fabuła dotyczy uganiania się za dwoma, delikatnie mówiąc, niestabilnymi psychicznie i emocjonalnie, rozpieszczonymi babami, od których każdy normalny człowiek trzymałby się z daleka gdyby nie to, że są ładne;
- jakieś 80% postaci, które cokolwiek robią lub mówią (i którym narator wchodzi do głowy) też jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Niesamowicie dobijająca książka, zwłaszcza kiedy wpada w ręce dzień po tym, kiedy samemu jedzie się tramwajem przez dość duże polskie miasto zimą i konstatuje z obrzydzeniem, że za szybą jest po prostu ohydnie. Czasem aż czytelnik zastanawia się, czy pan autor aby nie konfabuluje, tak kuriozalne są niektóre z przytaczanych wypowiedzi i historii. Ale potem przypomina się nam, że to jest Polska, a naoczne dowody tego kuriozum mamy przecież za oknem.

Niesamowicie dobijająca książka, zwłaszcza kiedy wpada w ręce dzień po tym, kiedy samemu jedzie się tramwajem przez dość duże polskie miasto zimą i konstatuje z obrzydzeniem, że za szybą jest po prostu ohydnie. Czasem aż czytelnik zastanawia się, czy pan autor aby nie konfabuluje, tak kuriozalne są niektóre z przytaczanych wypowiedzi i historii. Ale potem przypomina się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zawiedziony poczuje się czytelnik poszukujący w tej książce systematycznego wykładu. To nie podręcznik, a raczej gawęda. W dodatku gawęda dla dość oczytanego odbiorcy, który jest w stanie wyłapać wszystkie smaczki, w przeciwnym wypadku będzie zmuszony sięgać co jakiś czas po pomoc wujka google'a. Wbrew tym gawędziarskim pozorom informacji jest tu sporo, są jednak beztrosko rzucone w opowieść, to wypływają, to nikną; wiele jest całkiem oryginalne (sobolowe szpiegostwo gospodarcze!). Za to łowcy wątków pobocznych, wspomnianych w jednym-dwóch zdaniach, będą mogli z pewnością trochę tutaj pożerować. Czyta się gładko i przyjemnie, ale dobrze przedtem coś wiedzieć w temacie.

ps. na końcu przydałby się indeks.

Zawiedziony poczuje się czytelnik poszukujący w tej książce systematycznego wykładu. To nie podręcznik, a raczej gawęda. W dodatku gawęda dla dość oczytanego odbiorcy, który jest w stanie wyłapać wszystkie smaczki, w przeciwnym wypadku będzie zmuszony sięgać co jakiś czas po pomoc wujka google'a. Wbrew tym gawędziarskim pozorom informacji jest tu sporo, są jednak beztrosko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jest to mój pierwszy kontakt z tym autorem. Wrażenia pozytywne. Dużo wplecionych bon motów (i to w dodatku całkiem zgrabnych i sensownych, jak na bon moty!), narrator inteligentny, mimo że popełnia grzech fascynowania się bucem (nie lubię fascynowania się bucami, nawet jeśli są wielkimi artystami, mogłabym kupować ich obrazy, ale prywatnie nie podałabym im ręki i nie chciałabym mieć z nimi nic wspólnego, bo talent nie jest żadną wymówką). Może niektóre postaci są trochę odrealnione - tyczy się to Stricklanda (to jest poziom bucostwa i zobojętnienia przekraczający wszelkie normy, ale ok, psychopatia) oraz Dirka. Czyta się szybko no i czasem ma się ochotę pokrzyczeć na bohaterów.

Swoją drogą dobrze się stało, że państwo Stroeve nie doczekali się dzieci, to mała wygrana całej ludzkości w zawiłej loterii genetycznej.

Jest to mój pierwszy kontakt z tym autorem. Wrażenia pozytywne. Dużo wplecionych bon motów (i to w dodatku całkiem zgrabnych i sensownych, jak na bon moty!), narrator inteligentny, mimo że popełnia grzech fascynowania się bucem (nie lubię fascynowania się bucami, nawet jeśli są wielkimi artystami, mogłabym kupować ich obrazy, ale prywatnie nie podałabym im ręki i nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Byłoby o wiele lepiej, gdyby wyciąć Nawłoć i te wszystkie baby.

Byłoby o wiele lepiej, gdyby wyciąć Nawłoć i te wszystkie baby.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To jedna z tych książek, które chce się porzucić, ale czyta się je do końca z litości dla autora - w nadziei, że przecież nie może być aż tak złe i że gdzieś dalej coś się poprawi, że nastąpi jakiś zaskakujący plot twist, albo pojawi się normalna postać, jakiś antagonista z mózgiem lub ktoś wreszcie powie coś odkrywczego.

Niestety.

Książka ma tysiąc stron, ale w pewnym momencie odkryłam, że można zaoszczędzić sporo czasu na omijaniu większości zaangażowanych monologów i dialogów, bo bohaterowie pod względem ideologicznym dzielą się tylko na dwie przeciwstawne grupy (w razie wątpliwości, tych złych można poznać po tym, że wrzeszczą i są brzydcy, dobrych zaś po beznamiętnym tonie i niezłomnym spojrzeniu), których przedstawiciele w każdej scenie powtarzają w kółko to samo i zwykle między sobą. Konfrontacji unika się tu jak ognia, jeśli już do nich dochodzi, to reprezentanci sekcji heroicznej (za wyjątkiem Francisca, który jest wybitnym trollem i daje przynajmniej jedną na całą książkę pożyteczną przemowę wśród sekcji złych - o pieniądzu), mówiąc kolokwialnie "rżną głupa" w odpowiedzi na dziwaczne tezy stawiane przez przedstawicieli sekcji kaprawej, które to tezy mógłby rozbić przeciętny licealista, który w życiu przeczytał coś więcej niż "Plastusiowy Pamiętnik" i odrobił lekcje z logiki na matmie. W dodatku kaprawych uparcie stylizuje się tutaj na ludzi, których kompetencje umysłowe są niewystarczające do zaprogramowania pralki, co jednak wcale nie przeszkadza im przez bez mała całą książkę skakać po głowach inteligentnym herosom wyklętym, nie potrafiącym wpaść (wpaść, nie wykonać, niezdolność do wykonania dałaby się jeszcze wytłumaczyć) w tej sytuacji na nic innego, poza podkuleniem ogona i ucieczka. Jak bardzo groteskowo złe są postaci, jeśli czytelnik czeka, aż wreszcie nastąpi scena, w której James Taggart topi małe kocięta (wiadomo, nie ma nic gorszego niż topienie małych kociąt)?

Książka posiada jeden zaskakujący plot twist, którego jednak mogłoby nie być (i który w sumie chyba nawet nie jest do końca plot twistem, ponieważ nie zmienia w akcji prawie niczego poza dodaniem sugestii na temat cudownego romansu), bo oto nagle powieść pisana przez dojrzałą kobietę nabiera cech opka pióra sentymentalnej nastolatki marzącej o swoim kasztanowowłosym Garym Stu. To druga - obok wrzucenia do realistycznej powieści bohaterów-kukieł - zgrzytająca niekonsekwencja. Całość jest do bólu przewidywalna, kartkuje się kolejne strony tylko w smutnej nadziei na jakieś zaskoczenie, które nie następuje, ewentualnie kibicując kolejnym antagonistom, żeby nie zrobili z siebie kretynów (nie dlatego, że się ich darzy jakąś szczególną sympatią, ale po prostu liczy się na to, że autorka obdarzyła któregoś z nich umysłem, którego poziom niejako legitymizowałby fakt, że niezłomni protagoniści nie dają sobie z nimi rady). Rozwój postaci (w wiadomym kierunku) posiada tak naprawdę tylko Hank (zajmuje mu to zresztą tyle czasu, że doprawdy nie da się nie wątpić w równowagę jego umysłu); reszta, nawet jeśli narrator sugeruje jakąś przemianę - zwłaszcza u złych - tylko się miota. Z całej tej czeredy Ludzi, Którzy Nie Mogą Istnieć najnormalniejszy jest chyba pan Thomson - bo jak na zawodnika z drużyny złych posiada niesamowite pokłady praktyczności - Francisco (przynajmniej, kiedy był trollem, potem coś się popsuło) oraz Eddie Willers - bo jest cudownie, wspaniale normalny - nawet mimo swojej lojalności (zakrawającej nieco o patologię, ale co kto lubi, dziś też mamy wszak pracoholików) - jak na postać stojącą po stronie dobra. Jest to prawdziwa pochwała wdzięcznego i życiowego szaractwa, stanowiąca ożywczy oddech w tym festiwalu niedorzecznie nieskazitelnych kukieł, jakimi są Dagny i spółka.

Najsmutniejsze w tym wszystkim zaś jest to, że pani Rand umiała pisać. Nieco rozwlekłym stylem (ja to tam lubię), ale po przyzwyczajeniu się doń, całkiem dobrym, obfitującym w zgrabne opisy, zwracającym uwagę na postaci drugo- i trzecioplanowe (choć, niestety, raczej na modłę wszystkich innych postaci...). Dlaczego tylko marnowała swój talent na tworzenie tak tępej agitki? Co gorsza, jak udało mi się ustalić, nie jest to wypadek przy pracy i ona taką agitkę z zimną krwią zaplanowała i osiągnęła swój cel. I bynajmniej nie chciała tworzyć satyry na agitki komunistyczne. Zatem po co? Dlaczego?

To jedna z tych książek, które chce się porzucić, ale czyta się je do końca z litości dla autora - w nadziei, że przecież nie może być aż tak złe i że gdzieś dalej coś się poprawi, że nastąpi jakiś zaskakujący plot twist, albo pojawi się normalna postać, jakiś antagonista z mózgiem lub ktoś wreszcie powie coś odkrywczego.

Niestety.

Książka ma tysiąc stron, ale w pewnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gładko i przystępnie napisane, polecam. Również dla dopiero początkujących kuców.

Gładko i przystępnie napisane, polecam. Również dla dopiero początkujących kuców.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dla początkujących, ale chyba w sumie taki też był zamysł.

Dla początkujących, ale chyba w sumie taki też był zamysł.

Pokaż mimo to