-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać1
-
ArtykułyBracia Grimm w Poznaniu. Rozmawiamy z autorkami najważniejszego literackiego odkrycia tego rokuKonrad Wrzesiński2
-
Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik4
-
ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać5
Biblioteczka
JEZUS MARIA. Ten skłot w kościele to jest dokładnie ten sam, w którym mój facet spędził młodość. I w Speeltuin, która nadal radośnie sobie działa.
NIEPRAWDOPODOBNE.
Chomętowską znałam już ze "Stacji Muranów", a że na początku 2018 roku nader dziwnym zbiegiem okoliczności wylądowałam niedaleko Bredy, rozpoczynając całkowicie nowy etap życia, to łapczywie sięgnęłam po "Prawdziwych przyjaciół[...]" z nieukrywaną nadzieją, że dobra pisarka pomoże mi odnaleźć się w nowym otoczeniu. Nie zawiodłam się. Holendrów trudno jest opisać ogólnie, podobnie jak Polaków zresztą, ale pewne zwyczaje właściwe nawet jeśli nie całemu narodowi, to przynajmniej poszczególnym prowincjom, są już łatwiejsze do uchwycenia. Wszystko, co w książce napisano, po ponad dwudziestu latach sprawdza się nadal doskonale. To prawda, że północ jest sztywna, a Brabancja o wiele bliższa typowej słowiańskiej naturze (czymkolwiek by ona była). Tak, to bardzo prawdopodobne, że prędzej czy później ukradną ci rower, przemalują i sprzedadzą za 30 Euro na Marktplaats albo gdzieś w parku, więc lepiej nie wysilaj się na miętową zieleń Batavusa Old Dutch i rattanowe koszyki, bo i tak szlag to wszystko trafi. Tak, kiedy idziesz na wesele, to zjesz sobie różne takie krakersy i napijesz się piwka, ale o wystawnym obiedzie za hajs rodziców albo banku zapomnij. Tak, holenderski, zwłaszcza ten północny, brzmi trochę jak dławienie się makaronem połączone ze szczekaniem, ale jest w tym języku przedziwna uroda. Tak, może i Breda nie będzie czymś, o czym marzysz od dziecka, bo czy ktokolwiek słyszał kiedyś nastolatka, który twierdzi, że marzeniem jego życia jest znaleźć się w Brabancji, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że kiedy już tam trafisz, to się a) zakochasz, b) zechcesz tam pozostać lub c) przynajmniej co jakiś czas tam wrócić.
JEZUS MARIA. Ten skłot w kościele to jest dokładnie ten sam, w którym mój facet spędził młodość. I w Speeltuin, która nadal radośnie sobie działa.
NIEPRAWDOPODOBNE.
Chomętowską znałam już ze "Stacji Muranów", a że na początku 2018 roku nader dziwnym zbiegiem okoliczności wylądowałam niedaleko Bredy, rozpoczynając całkowicie nowy etap życia, to łapczywie sięgnęłam po...
Wszystko stoi na głowie. Państwowa dotacja na zakup lokalu dla biedniejszych osób sprawia, że ich potencjalne mieszkania są droższe, niż przedtem, a miłośnik wizji Warszawy jako Paryża Północy dowiaduje się, iż jego mitologię tworzyło... ile to było? 2% mieszkańców? "Nowy Świat, pierwsze piętro, front", jakoś tak. Bardzo trafne i bardzo obrazowe, podobnie zresztą jak bieda wycięta* z filmu o stolicy w okresie międzywojennym.
Po lekturze ostatniego Springera mam sporo przemyśleń. Po pierwsze, sądzę, że powtórka z realiów II Rzeczypospolitej jest jedynie kwestią czasu. Gdyby nasi rodzice musieli wynajmować mieszkania / płacić za wynajem tak, jak prawdopodobnie przyjdzie robić to nam, nie moglibyśmy nawet wynajmować studenckiego łóżka w dużych miastach, bo nie byłoby komu nas finansowo wspomagać. Takie przekonanie jest niezłym katalizatorem poczucia tymczasowości. Mam wrażenie, że żyję w potiomkinowskiej wiosce i że czeka nas bardzo nieprzyjemna pobudka, kiedy okaże się, że ani nie jesteśmy tak potrzebni, ani tak bogaci, jak mówił pan w reklamie.
Po drugie, pojawiające się kilka razy w książce (i krytykowane) gadanie, że kogoś na mieszkanie nie stać, ponieważ taki wynik wyszedł mu bezwzględnie z przemnożenia genotypu przez profil charakterologiczny, to można sobie wsadzić tam, gdzie niektórzy umieszczają inne tego typu quasi-religijne dogmaty. Jako reprezentantka dość uprzywilejowanych, o perypetiach mieszkaniowych dowiadujących się wyłącznie z opowieści, więc ta, która posiada rzekomo jakieś wyjątkowe predyspozycje oraz zasługi, nie daję już rady tego słuchać. Miałam wielu inteligentniejszych od siebie i bardziej pracowitych znajomych, którzy dokonywali takiej ekwilibrystyki mieszkaniowo-finansowej, jaka w świecie rozdającym kapitał sprawiedliwiej nigdy nie powinna była być ich udziałem. To, rzecz jasna, próba badawcza Ja i Ludzie, Których Znam, może nie największych rozmiarów, może nie reprezentatywna, niemniej istniejąca.
Kiedy pisze te słowa wiadomo już, że na warszawskim Bródnie powstanie duży budynek komunalny. "Kolejny pato-moloch" brzmi jedna z opinii. "Dobrze, że na Bródnie" - to inna. Po lekturze "13 pięter" takie komentarze budzą jednocześnie złość, rozbawienie, strach oraz zażenowanie. Raz nabyta świadomość tego, ile potrzeb spełniłoby porządne państwowe budownictwo pod długoterminowy wynajem, o ile lepiej i taniej mogłaby mieszkać Twoja koleżanka ze studiów, jak absurdalne i automatyczne jest przekonanie ludzi, uważających się skądinąd za inteligentniejszych od innych, że kredyt to główny wyznacznik bycia dorosłym oraz odpowiedzialnym, pozostaje.
Po trzecie: ktoś naprawdę potrafi budzić się w pokoju, do którego przez 30 lat w pierwszej kolejności prawo będzie miał bank i łudzić się, że to "wreszcie coś własnego"? A jeżeli potrafi i jeżeli to robi, to czy będzie emocjonalnie wydolny, by choćby dopuścić do siebie myśl: "O kurdę, a może to jednak nie było jedyne wyjście?"
*Powinnam chyba była napisać 'niewygenerowana', skoro film to rekonstrukcja, ale jeśli wiadomo (a wiadomo), jaką wszechobecną armią nędzy dysponowała Warszawa i mimo to ta nędza się nie pojawia, to chyba jednak zostaje wycięta.
Wszystko stoi na głowie. Państwowa dotacja na zakup lokalu dla biedniejszych osób sprawia, że ich potencjalne mieszkania są droższe, niż przedtem, a miłośnik wizji Warszawy jako Paryża Północy dowiaduje się, iż jego mitologię tworzyło... ile to było? 2% mieszkańców? "Nowy Świat, pierwsze piętro, front", jakoś tak. Bardzo trafne i bardzo obrazowe, podobnie zresztą jak bieda...
więcej mniej Pokaż mimo toDla ludzi o specyficznych zainteresowaniach lepsza, niż wiele powieści ;).
Dla ludzi o specyficznych zainteresowaniach lepsza, niż wiele powieści ;).
Pokaż mimo to
Opowiadania Munro to, wbrew pozorom, twórczość o wysokiej rozdzielczości. Na pierwszy rzut oka idealnie gładka, prosta, przy bliższym przyjrzeniu się ujawnia zaskakującą strukturę, malutkie elementy, bez których całość nie mogłaby zaistnieć. Cztery słowa pewnego bohatera, czyjś uśmiech, albo drgnięcie palca. To chyba cecha każdej wielkiej sztuki. W literaturze mniejszego kalibru wszystko jest od razu widoczne, jest jedynie tym, czym się wydaje i ma bardzo ostre krawędzie, jakby człowiek przedzierał się przez piksele na zdjęciu 640x480. Kiedy zbliżasz do niej oko, nie dostrzegasz nic nowego, tyle tylko, że te piksele robią się większe, i to już wszystko. U Munro one składają się z jeszcze mniejszych pikseli, które składają się... Wiecie, co mam na myśli. A na dodatek ta kobieta to demon przenikliwości psychologicznej (tej prawdziwej, a nie z pisemek typu "Sens"), przypomina mi nieco Franzena, tylko chyba jest jednak lepsza (piszę 'chyba', bo Franzena znam we fragmentach).
Wszystkim przekonanym, że to historie w jakikolwiek sposób banalne, polecam krytyczne artykuły z bloga The Mookse And The Gripes: http://mookseandgripes.com/reviews/2012/11/13/alice-munro-dear-life/ Sama Alice Munro w jednym z wywiadów stwierdziła, że skoro ona może pisać swoje opowiadania miesiącami, to czytelnicy spokojnie mogą tyle samo czasu spędzić na ich odczytywaniu. Bardzo cenna wskazówka, z samego źródła!
Opowiadania Munro to, wbrew pozorom, twórczość o wysokiej rozdzielczości. Na pierwszy rzut oka idealnie gładka, prosta, przy bliższym przyjrzeniu się ujawnia zaskakującą strukturę, malutkie elementy, bez których całość nie mogłaby zaistnieć. Cztery słowa pewnego bohatera, czyjś uśmiech, albo drgnięcie palca. To chyba cecha każdej wielkiej sztuki. W literaturze mniejszego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Amerykańskie wydanie "Eugeniusza Oniegina" w opracowaniu Nabokova składa się z dwóch tomów zawierających utwór i dwóch tomów przypisów. Márai nie osiąga wprawdzie aż takiego natężenia komentarza, obserwacji i objaśnień, niemniej nie są to typowe faktograficzne teksty dziennikarskie, a ten, kto ich oczekuje, nie ma pojęcia do jakiej kategorii pisarza się zbliżył. Węgier ma niezwykle kontemplacyjne podejście do podróży: to proces, który zachodzi w podróżującym. Bardziej istotny od zaliczania kolejnych zabytków jest zachwyt nad jakimś niewiele znaczącym detalem, nad klamką, krzesłem.
***
Na początku czujesz pojedyncze dźgnięcia miniaturowych sztylecików, lekkie ukłucia to tu, to tam i już wiesz, że coś się dzieje. Z czasem przybierają one na sile; zanim się obejrzysz, jesteś ze wszystkich stron nadziewany na skierowane w twoją stronę szpikulce. Poszturchiwany, wydany na pastwę setek tysięcy razów, wisisz nad światem i ogarniasz go zbolałym wzrokiem, gdy tymczasem on nieodwracalnie zmienia się na twoich oczach. Wszystko rozpada się, ale i z tych kawałków można ulepić coś wartego uwagi. Wówczas zaczynasz pisać, a kiedy piszesz, brzmisz dokładnie jak Márai i jak Stempowski. Chodzisz po ulicach, po chodnikach, obserwujesz i wiesz, że nic nie można zrobić.
Tak to sobie przynajmniej wyobrażam.
Amerykańskie wydanie "Eugeniusza Oniegina" w opracowaniu Nabokova składa się z dwóch tomów zawierających utwór i dwóch tomów przypisów. Márai nie osiąga wprawdzie aż takiego natężenia komentarza, obserwacji i objaśnień, niemniej nie są to typowe faktograficzne teksty dziennikarskie, a ten, kto ich oczekuje, nie ma pojęcia do jakiej kategorii pisarza się zbliżył. Węgier ma...
więcej mniej Pokaż mimo to
Coś się stało z tym Sprigerem, czy to ja zaczęłam go inaczej czytać?
Nie zrozumcie mnie źle, większość książki jest bardzo ciekawa, zwłaszcza dla osoby, która łaknie jakichkolwiek informacji z kraju, ale Springer mi się jakoś psuje. Dużo w "Mieście Archipelagu" jest takich uwag niby to filozoficznych, ale w gruncie rzeczy tak prostych, że aż banalnych, tak banalnych, że aż zupełnie niepotrzebnych. Należy także pamiętać, że skoro całość napisał ten, a nie inny autor, to wszędzie wyczuć będzie można klimat udomowionej beznadziei podszytej przekonaniem, że tu się nigdy nic nie zmieni.
Coś się stało z tym Sprigerem, czy to ja zaczęłam go inaczej czytać?
więcej Pokaż mimo toNie zrozumcie mnie źle, większość książki jest bardzo ciekawa, zwłaszcza dla osoby, która łaknie jakichkolwiek informacji z kraju, ale Springer mi się jakoś psuje. Dużo w "Mieście Archipelagu" jest takich uwag niby to filozoficznych, ale w gruncie rzeczy tak prostych, że aż banalnych, tak banalnych, że aż...