rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Pamiętnik Piotra Dąbrowskiego zaczyna się od...57 strony. A dlaczego? Ano dlatego, że trzy postacie, nie mające nic wspólnego z bohaterem, napuszonym tonem eksplorują, analizują treść jego wspomnień. Przytaczają fragmenty książki, rozkładając je na czynniki pierwsze. Po co? Nie wiem. Wiem tylko, że szybko te sztywne, akademickie, bezcelowe wywody ominęłam.
Same wspomnienia są krótkie, zaledwie 53 strony (w dalszej kolejności są już tylko zdjęcia). Jednak tak skromne notatki są wystarczające, by zrobić na czytelniku pozytywne wrażenie.
Słowa dedykowane są córkom. To właśnie do nich zwraca się Piotr Dąbrowski. Im składa relacje z obozu w Kozielsku, potem z drogi i pobytu w obozie położonym wśród skał, w Murmańsku, w następnej kolejności z rejsu "Stalingradem" do kolejnego miejsca na półwyspie Kola, gdzie Piotr Dąbrowski pracował m.in. przy budowie drogi. Ale to jeszcze nie koniec tułaczki...

Skromność języka i wyrażana szczerość, przebijają się mocno. Czasami wkrada się poetyckie brzmienie, widać, że górnolotność nie była autorowi obca.
Mimo nieprzychylnie zapoczątkowanej książki, ciąg dalszy jest wielką przyjemnością, o ile można tak nazwać przebrnięcie przez bardzo osobiste wspomnienia, pełne trudów i ciężkich przeżyć, które mocno dotknęły autora.

Pamiętnik Piotra Dąbrowskiego zaczyna się od...57 strony. A dlaczego? Ano dlatego, że trzy postacie, nie mające nic wspólnego z bohaterem, napuszonym tonem eksplorują, analizują treść jego wspomnień. Przytaczają fragmenty książki, rozkładając je na czynniki pierwsze. Po co? Nie wiem. Wiem tylko, że szybko te sztywne, akademickie, bezcelowe wywody ominęłam.
Same wspomnienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozmowa Eweliny Karpińskej-Morek z wówczas ponad dziewięćdziesioletnią Zofią, trwała trzy lata. Długotrwałe spotkania przy kawie i niestrudzone powroty do przeszłości, zaowocowały kuszącą książką - "Soszka".

Gdy wybucha wojna, bohaterka ma czternaście lat. Opowiada ona o bezpieczeństwie przed tym czasem, jak i późniejsze już bezlitosne fakty.
W 1941 roku, w wieku szesnastu lat zostaje wywieziona przez Niemców do Zagłębia Ruhry, gdzie zostaje zniemczona. Od tej pory jest nie Zosią, a Soszką, czyli trudną do wymówienia dla Niemców Zośką.
W książce przedstawione są osoby powiązane z główną bohaterką, jak i te z którymi styczności nie miała.
Dzieci były kategoryzowane. Według tych kategorii był pierwszy i drugi gatunek, gdzie pierwszy to dzieci nadające się do germanizacji i w związku z tym poddane programowi Eindeutschung. Drugi gatunek zaś był tanią siłą roboczą.
O losie dzieci decydował zatem fakt, czy są one "rasowe".
Pomiędzy dialogami, monologami, Ewelina Karpińska-Morek posługuje się udokumentowanymi danymi oraz zdjęciami pochodzącymi z United States Holocaust Memorial.

W niektórych momentach stylistyka razi. Wyjaśnianie bywa na poziomie wypracowania licealnego. Czasami Ewelina Karpińska-Morek zapętla się językowo - "Zmuszanie dzieci do przymusowej pracy" to coś jak "cofanie się do tyłu". Wiadomo, że nie cofamy się do przodu ;-) Zmuszanie dzieci do pracy - byłaby to poprawna forma. Nie, nie jestem polonistką ;-)) więc to nie zboczenie zawodowe, lecz wychwytywanie czegoś, co w dużym stopniu dziwi, zwłaszcza że wychodzi spod pióra dziennikarki i laureatki nagród:)
Książka przemyślana, jednak wyczuwam pewne niespójności. Pomysł dobry, poruszający ważną kwestię, lecz przedstawiony trochę w zagubiony sposób.
Jednak to wszystko nie zmienia faktu, że treść książki, głównie wspomnienia Soszki oraz innych osób (pomijając a la wikipediowe rozprawianie), jest absorbująca i warta skupienia się na niej.

Rozmowa Eweliny Karpińskej-Morek z wówczas ponad dziewięćdziesioletnią Zofią, trwała trzy lata. Długotrwałe spotkania przy kawie i niestrudzone powroty do przeszłości, zaowocowały kuszącą książką - "Soszka".

Gdy wybucha wojna, bohaterka ma czternaście lat. Opowiada ona o bezpieczeństwie przed tym czasem, jak i późniejsze już bezlitosne fakty.
W 1941 roku, w wieku szesnastu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Któż nie zna Hanki Ordonówny i jej słynnego przeboju "Miłość ci wszystko wybaczy".
Nawet nie spodziewałam się, że ta znana aktorka, tancerka oraz piosenkarka, ma tak zaskakującą przeszłość.
Jednak z przykrością stwierdzam, że tej książki nie napisała osoba urodzona w 1902 roku. To nie jest książka wydana w roku 1948. Hanki Ordonówny we współczesnym wydaniu nie wyczułam wcale. Szkoda, bo chętnie przeczytałabym pierwotną wersję, a tak dostałam formę zmienioną, niby udogodnioną i przez to mniej prawdziwą. Całe szczęście wydawca nie zmienił sensu i przekazu płynącego z tej lektury.
Natomiast nie przeszkadzały mi dialogi prowadzone przez dzieci, o których osoby opiniujące wspominają. Bardziej frapuje mnie na jakiej podstawie powstały owe dialogi, jak i część scenariusza książki. Czy źródło było zasłyszane, a po części doświadczane, czy kanwą jest raczej domysł.

Po "Tułacze dzieci", sięgnęłam z olbrzymim zaciekawieniem.
Dzieło to dotyka Polaków przymusowo wywożonych przez NKWD na Wschód, m.in do Kazachstanu, Polaków przebywających w łagrach, kołchozach i więzieniach, do których trafiają pod byle pretekstem.
Omawiany jest transport zaplombowanymi wagonami, w których ludzie, w tym dzieci masowo umierali z powodu głodu, niedotlenienia i chorób.
Sowieckie obietnice były zgoła inne, aniżeli pokazywała rzeczywistość.
W treści zostały zamieszczone listy Polaków z kołchozu, które udowadniają prawdziwe warunki.
Czerwony Krzyż zorganizował wyjazd do Indii dla pięciuset polskich sierot i pięćdziesięciu wychowawczyń.

Pomijając kilka nieprzychylnych kwestii płynących do mnie z tej pozycji, uważam, że jest ona mimo wszystko całkiem znośna.
Trochę dziwna, ale... też i trochę wnosząca.
Zależy kto czego oczekuje. Ja niestety miałam problem z "połączeniem" się z przeszłością. Nie czułam jej kompletnie. Raczej przeczytana dość powierzchownie. Bez emocji.

Któż nie zna Hanki Ordonówny i jej słynnego przeboju "Miłość ci wszystko wybaczy".
Nawet nie spodziewałam się, że ta znana aktorka, tancerka oraz piosenkarka, ma tak zaskakującą przeszłość.
Jednak z przykrością stwierdzam, że tej książki nie napisała osoba urodzona w 1902 roku. To nie jest książka wydana w roku 1948. Hanki Ordonówny we współczesnym wydaniu nie wyczułam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytając tą książkę nie da się nie poczuć dezorientacji. Mimo prób skupienia się, mimo starań i empatycznych w stosunku do narracji podejść - było dziwnie. Chaotycznie. W całym tym dramatyzmie czułam jakąś groteskę przekazu.
Wiele lat robiłam podejście do tej pozycji, intuicja nie pozwalała jednak po nią sięgnąć. Trzeba było słuchać jej nadal.
Jestem zdumiona, gdyż Hanna Krall to znakomita reporterka. Dlaczego pozwoliła na taki bałagan? Dlaczego jej pytania nie zostały zaakcentowane grubą czcionką? Wszystko się zlewa. Nie masz pewności czy to Pani Hanna zadaje pytanie, czy też może jest to pytanie retoryczne zadane przez bohatera, bo i takie zdarza mu się przemycić w "niby wywiadzie". Dialog przerywany jest dość długim, płynnym monologiem. W pewnym momencie Edelman występuje w trzeciej osobie, czy to jego pomysł, czy to Hanna Krall lub inne osoby wypowiadające się o ostatnim dowódcy powstania? Mętlik, który czytelnik musi sam porządkować w swojej głowie.
Marek Edelman to osobliwa postać. Nie urzekła mnie też jedna z jego książek "I była miłość w getcie". Najprawdopodobniej nie nadajemy na tych samych falach.
Owszem, w lekturze "Zdążyć przed Panem Bogiem" fakty które momentami podaje są przygnębiające, tragiczne na wskroś (osobom zbyt wrażliwym nie polecam czytać), jednak całość jest specyficzna, odważę się napisać - odpychająca.
Dogłębna analiza badań medycznych dotycząca głodu, jego stopni i tego, co się wtedy dzieje z człowiekiem, oraz materiały sekcyjne, myślę że całkowicie zbędne. Być może zainteresują dociekliwego studenta medycyny.
Przebrnięcie przez tą pozycję było wręcz katorżnicze. Daję jedną gwiazdkę za fakty historyczne. Było ich niestety mało, gdyż często napomknięte i tak sprowadzały się do medycznych aspektów. WIELKIE rozczarowanie.

Czytając tą książkę nie da się nie poczuć dezorientacji. Mimo prób skupienia się, mimo starań i empatycznych w stosunku do narracji podejść - było dziwnie. Chaotycznie. W całym tym dramatyzmie czułam jakąś groteskę przekazu.
Wiele lat robiłam podejście do tej pozycji, intuicja nie pozwalała jednak po nią sięgnąć. Trzeba było słuchać jej nadal.
Jestem zdumiona, gdyż Hanna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Te niesłychane wspomnienia przeleżały blisko dwadzieścia lat i dopiero rok po śmierci autorki Agaty Zofii Prabuckiej, odnalezione zostały przez jej córkę, Annę Prabucką-Firlej, która postanowiła postarać się o ich wydanie. Była to niezaprzeczalnie dobra decyzja. Wpłynęła ona na wzbogacenie czytelnika w nowe fakty, w spojrzenie z szerszej perspektywny na wojnę, widzianą oczami nastolatki.
Agata Zofia Prabucka w wieku siedemdziesięciu trzech lat wraca wspomnieniami do wczesnej młodości, tej, która powinna być najpiękniejsza. Jednak gdy autorka ma dwanaście lat, zaczyna się wojna i zmienia rzeczywistość Zofii, jej rodziny oraz tysięcy Polaków. W porównaniu z żydowskim społeczeństwem Polacy starali się żyć normalnie, co z trudem ale im się udawało. Nie było gett, większych zakazów, ukrywania się. Bohaterka książki opowiada dużo o przyjaźniach, miłostkach, przyjęciach w których brała udział. Co nie znaczy, że nie trzeba było uważać. Życie toczyło się z wojną w tle i nie było możliwości ignorowania jej. Odgłosów kanonad armatnich i zrzucanych bomb nie dało się nie słyszeć. Bezpośrednie niebezpieczeństwo przyszło jednak też ze strony wyzwolicieli - wojska radzieckiego, któremu rodzina Zofii, bez żadnych podejrzeń pomogła.
Momentami odrobinę za dużo prywatnych powiązań, nazwisk, opowiadania o amantach i okolicznościach z nimi związanych. Aczkolwiek autorka przelała na papier to, co było dla niej najważniejsze na tą chwilę, dlatego staram się nie negować jej osobistych wynurzeń i mimo wszystko daję najwyższą punktację. Jest to pozycja, której warto poświęcić czas.

Te niesłychane wspomnienia przeleżały blisko dwadzieścia lat i dopiero rok po śmierci autorki Agaty Zofii Prabuckiej, odnalezione zostały przez jej córkę, Annę Prabucką-Firlej, która postanowiła postarać się o ich wydanie. Była to niezaprzeczalnie dobra decyzja. Wpłynęła ona na wzbogacenie czytelnika w nowe fakty, w spojrzenie z szerszej perspektywny na wojnę, widzianą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mistrzostwo! Jeżeli chodzi o wspomnienia z okresu II wojny światowej, jedna z najpiękniej napisanych, wśród tych, które dane mi było przeczytać.
Leokadia Schmidt misternie przeprowadza nas przez retrospekcję wydarzeń, z którymi musiała się zmierzyć. Bez pośpiechu, w sposób klarowny przedstawia etapy walki o życie swoje i swojego wówczas kilkumiesięcznego dziecka.
Delikatność słów przeplata się z okrucieństwem widzianym i doświadczanym.
Nie ma poprawek wydawcy, korektora. Jest zachowana forma, którą autorka dzieli się z nami. Słowa np. mię, a nie współczesne mnie - w ogóle nie przeszkadzają. Jest to bezbłędność oparta na języku przestarzałym, który w tym przypadku nie powinien uderzać w oczy.
Książka ta jest niedostępna w księgarniach (rok 1983), ale warto jej szukać w bibliotekach lub antykwariatach. Niestety wiele publikacji pseudo na faktach, książek pisanych przez osoby wykorzystujące chwytliwość tematu i fakt, że jest on praktycznie "na wymarciu", zakłamuje historię. Żądni rozgłosu tworzą scenariusze, które podpowiada im wyobraźnia.
Jeżeli ktoś chce zaznajomić się z rzetelnością, powinien sięgać też do starszych wydań. Tam na pewno odnajdzie prawdę, bez zbędnych chęci zabłyśnięcia, bez udawania, że wiem chociaż mnie tam nie było. Nikt nie odzwierciedli wojny, emocji jej towarzyszących i odbudowywania się na nowo po wojnie tak, jak osoba która tego doświadczyła i niczym szczur, na którego uparcie się poluje, walczyła o swoje życie i o życie swoich bliskich.
Arcydzieło, które z wdzięcznością odstawiam do biblioteczki, i o które kiedyś się upomnę.

Mistrzostwo! Jeżeli chodzi o wspomnienia z okresu II wojny światowej, jedna z najpiękniej napisanych, wśród tych, które dane mi było przeczytać.
Leokadia Schmidt misternie przeprowadza nas przez retrospekcję wydarzeń, z którymi musiała się zmierzyć. Bez pośpiechu, w sposób klarowny przedstawia etapy walki o życie swoje i swojego wówczas kilkumiesięcznego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chciała "bawić się piórem" i dzięki temu stać się sławna. Stało się całkowicie odwrotnie. Jak sama twierdzi, dzięki temu miała o czym pisać, a nie tworzyć tylko fikcje.
Sandra Elisabeth Roelofs, pierwsza dama Gruzji w latach 2004/2007 oraz 2008/2013, tłumaczka języka francuskiego i niemieckiego, porusza w swoich wspomnieniach początki znajomości, a później małżeństwa z przyszłym prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim, jak również początki w Nowym Jorku, gdzie oboje studiowali.

Książka nie jest łatwa. Jak można było się domyśleć, oprócz wielu szczegółów z życia prywatnego, jest też mnóstwo elementów politycznych, niekoniecznie interesujacych polskiego czytelnika.
Sandra dużo rozprawia o więzach łączących Gruzję z Holandią, ale też różnicach dzielących te oba kraje. Pojawiają się: gruzińska historia, kultura i tradycja oraz nawiązywanie do II wojny światowej i do lat późniejszych.
Autorka przytacza zabawne anegdoty z własnego życia, opowiada o pracy w czerwonym krzyżu, karierze akademickiej, a potem politycznej.
Jeden z ostatnich rozdziałów poświęcony jest polskiej parze prezydenckiej Lechowi i Marii Kaczyńskim. Autorka głównie skupia się na Pani Marii, którą nazywa swoją przyjaciółką. Na ich pogrzeb zdecydowała się jechać autem 1300 km, z racji utrudnionego ruchu powietrznego.
Do książki dołączona jest płyta z gruzińskimi piosenkami w wykonaniu mi.in. autorki oraz polskie utwory poświęcone pamięci Marii Kaczyńskiej.
Ogrom ważnej historii, otoczonej osobistymi doświadczeniami. Jednak tak jak napisałam wcześniej, ten ogrom może przytłaczać wieloma informacjami, niekoniecznie pożądanymi.

Chciała "bawić się piórem" i dzięki temu stać się sławna. Stało się całkowicie odwrotnie. Jak sama twierdzi, dzięki temu miała o czym pisać, a nie tworzyć tylko fikcje.
Sandra Elisabeth Roelofs, pierwsza dama Gruzji w latach 2004/2007 oraz 2008/2013, tłumaczka języka francuskiego i niemieckiego, porusza w swoich wspomnieniach początki znajomości, a później małżeństwa z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rodzina Ciumków to: mama, tata, siedmioletni Grześ oraz pięcioletnia Kaśka.
Na początku myślałam, że książka będzie hmm...ciut zrzędliwa. Najpierw niezadowoleni rodzice, bo zamiast wyprawić Kaśce piąte urodziny w sali zabaw, to zaprosili dzieci do siebie. "Na szczęście" jeden chłopiec miał ospę, więc nie mógł przyjść, rodzice stwierdzili "przynajmniej tyle" ???? Potem niezadowolone dzieci, bo większość nie lubiła galaretki, która była na torcie, a jeśli któreś ją tolerowało, to nie ten smak. Potem marudzenie przy prezentach. No ileż można?:)) bynajmniej ja na takich ostentacyjnie, głośno marudnych urodzinach nie byłam:))
Później już odetchnęłam z ulgą, gdyż akcja powieści rozwija się w przyjemniejszych tonach.
Ciumkowie niewątpliwie są zabawną rodziną, niejednego mogą porządnie rozbawić.
Chociażby sytuacja, w której tata tłumaczy zaciekawionej córce, jak sadzi się kwiaty. Takiego obrotu sprawy ani ja, ani córka nie spodziewałyśmy się :))
Książka ujmująca, warto skusić się też na kolejne części. My mamy taki zamiar.
Jedynie czego mogę się doczepić to drażniąca polszczyzna. "Ileśmy przejechali?" - nie słyszałam, żeby któryś siedmiolatek zadawał pytanie w tak dziwnej formie. Dalej: "Jeszcze pożałujecie żeście...." I nie chodzi o poprawność, chociaż nawet językoznawcy krytykują praktykowanie takiej wymowy, ale o to, że ta forma jest iście irytująca! Ja córce zamieniałam i czytałam w sposób normalniejszy, aby nie podłapała języka, który brzmi fatalnie, i którym po prostu się nie posługujemy. Ot, mała uwaga ;-)

Rodzina Ciumków to: mama, tata, siedmioletni Grześ oraz pięcioletnia Kaśka.
Na początku myślałam, że książka będzie hmm...ciut zrzędliwa. Najpierw niezadowoleni rodzice, bo zamiast wyprawić Kaśce piąte urodziny w sali zabaw, to zaprosili dzieci do siebie. "Na szczęście" jeden chłopiec miał ospę, więc nie mógł przyjść, rodzice stwierdzili "przynajmniej tyle" ???? Potem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W książkach opartych na faktach niezmiernie cenię sobie autentyczność przekazu. Nie zawsze poprawność i idealna pisownia są dla mnie atutem. Atutem jest prawda dyktowana przez osobę, która spisuje swoją historię w taki, a nie inny sposób.
Niestety bywa wydawca, który musi wcisnąć swoje trzy grosze. Zatem tutaj dostajemy uwspółcześnioną ortografię, pisownię. Dlaczego? Skoro nie czytamy o czasach współczesnych.
Takim oto sposobem, książka spisana przez Helene Holzman przeszła przez sito poprawności, które wydawca uważa za słuszne. Do tego dołożyć przeszkadzające nawiasy kwadratowe, które ów wydawca wtyka w celu wyjaśnienia, gdy ja wolę sama domyślać się co autor miał na myśli.
Pamiętnik powinien być prawdziwy, nawet gdy z błędami, nawet gdy nieraz brak logiki lub zdanie niespodziewanie się urywa. Bo tylko wtedy wyczuwa się osobę, która zwierza nam się ze swoich przeżyć, że swojego życia.
Książka podzielona jest na trzy zeszyty. Każdy zeszyt napisany jest męczącym ciągiem. Nie ma podziału na daty, chociaż podobno w pierwowzorze był. Irytujący brak przestrzeni. Bynajmniej w moim przypadku jest tak, że mam wtedy problem z całkowitym skupieniem się.
Co do samych wspomnień Helene Holzman, są one mocno ciekawe, chociaż niełatwe, wszak pisze ona o czasach wojennych. Mimo to czuję jakiś zawód. To nie było to, czego się spodziewałam.

W książkach opartych na faktach niezmiernie cenię sobie autentyczność przekazu. Nie zawsze poprawność i idealna pisownia są dla mnie atutem. Atutem jest prawda dyktowana przez osobę, która spisuje swoją historię w taki, a nie inny sposób.
Niestety bywa wydawca, który musi wcisnąć swoje trzy grosze. Zatem tutaj dostajemy uwspółcześnioną ortografię, pisownię. Dlaczego? Skoro...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zula i porwanie Kropka Agnieszka Antoniewicz, Natasza Socha
Ocena 8,0
Zula i porwani... Agnieszka Antoniewi...

Na półkach: ,

Główną bohaterką jest dziewięcioletnia Zuzanna, w nietypowym zdrobnieniu - Zula.
Gdy jej rodzice wyjeżdżają na kontrakt do Afryki, by leczyć chore dzieci, Zula przeprowadza się na rok, do uroczo brzmiącego, niewielkiego miasteczka Poziomkowo, do swoich dwóch niemalże identycznych, rudowłosych i zwariowanych ciotek, Heli i Meli. I możnaby rzec, trafił swój na swego, bowiem Zula pod wieloma względami była podobna do nich i mimo początkowej niechęci do zamieszkania z ciotkami, które do tej pory mało znała, dość szybko poczuła się u nich jak w domu.
Nie brakuje czarów i magicznych sztuczek, gdyż ciotki oprócz tego, że są dość ekscentryczne, są również...tak, tak...są czarownicami! Czy Zula, posiadaczka kota Pazura i kameleona Filipa, również odziedziczyła tą niebywałą umiejętność? Czy potrafi wizualizować swoje marzenia i marzenia innych?
Książka już od pierwszych stron trafiła do naszych serc. Ciepła, zabawna, pouczająca. Aż chce się do niej wrócić ponownie.
Poprzez to, że Hela i Mela mają wspaniały ogród z wieloma rodzajami różnokolorowych kwiatów, dzieci mogą poznać nazwy niektórych z nich np. maczek kalifornijski czy dmuszek jajowaty, jak również dowiedzieć się, które kwiaty są jadalne, oraz że kwiaty czarnego bzu w cieście naleśnikowym, czy różane pesto nie są niczym dziwnym.
Treści towarzyszą przepiękne rysunki Agnieszki Antoniewicz, na których oko chętnie zatrzymuje się na dłużej.
Obie z córką jesteśmy absolutnie oczarowane lekturą - magia! :):)

Główną bohaterką jest dziewięcioletnia Zuzanna, w nietypowym zdrobnieniu - Zula.
Gdy jej rodzice wyjeżdżają na kontrakt do Afryki, by leczyć chore dzieci, Zula przeprowadza się na rok, do uroczo brzmiącego, niewielkiego miasteczka Poziomkowo, do swoich dwóch niemalże identycznych, rudowłosych i zwariowanych ciotek, Heli i Meli. I możnaby rzec, trafił swój na swego, bowiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetna lektura! Tak samo jak film i serial, jej poprzednicy w naszym domu.
Nie bez powodu otrzymała ona nagrodę IBBY dla najlepszej książki roku dla dzieci i młodzieży.

Zaczęło się od burzy...gdy stary, olbrzymi dąb został trafiony przez piorun. Drzewo pękło i runęło na ziemię. Jak się okazało, było to właśnie tytułowe magiczne drzewo, z którego w późniejszym czasie zrobiono mnóstwo przedmiotów, m.in. czerwone krzesło. O cudownej mocy tych drewnianych wyrobów nie wiedział nikt. Do czasu...
Główni bohaterowie to trójka rodzeństwa, Tośka, Filip i najmłodszy Kuki, oraz ich rodzice i niezbyt przez nich lubiana, bezwzględna i skąpa ciotka.
Pewnego razu Kuki wyławia z wody krzesło i zabiera je do domu.
Od tej pory zaczynają dziać się rzeczy niewyobrażalne. Bowiem każdy kto na nim usiądzie i wypowie życzenie, dostanie to, o co prosi. Jednak na początku nikt nawet nie domyśla się, że to sprawka przedmiotu, który znajduje się tuż pod nimi.
Niestety nie każde życzenie ma pozytywny skutek i niektóre z nich doprowadzają wręcz do niechcianych, niezbyt miłych sytuacji.

Jak dla mnie książka jest typowo przygodowa. Nie doszukiwałabym się zbytnio morału czy głębszych przemyśleń.
Raczej jest to sympatycznie spędzony czas, konfrontacja z pomysłowością i nieprzeciętnym wczuciem się autora w potrzeby młodego, żądnego przygód czytelnika.
Jeżeli ktoś koniecznie musi wyśledzić jakiekolwiek przesłanie, to aby w swych marzeniach, pragnieniach nie być egoistycznym, ponieważ takie zachowanie może obrócić się przeciwko osobie zapatrzonej tylko w swoje potrzeby.
W książce nie ma nic na siłę, akcja nie płynie pod prąd (jak to nieraz bywa w książkach, w których autorzy "za bardzo się starają"), a z nurtem, lekkością,
Andrzej Maleszka serią "Magiczne drzewo", zdecydowanie sprawił niejednemu dziecku (i dorosłemu);-) niezłą, czytelniczą frajdę.
Jednak znalazła się pewna niedogodność, niestety bardzo często powtarzająca się.
Jest to moje osobiste przekonanie, więc na pewno nie każdemu będzie ten naciśnięty hamulec, w momencie magicznej podróży wadził. A mianowicie - mama i tato. Potwornie drażni mnie ta ponoć poprawna, ale rzadsza odmiana. Logiczne - mama i tata. Bo przecież nie np. moja mamo idzie i mój tato idzie ;-)) No ale cóż...tak bywa i trzeba to jakoś przełknąć.
Najważniejsze, że jako całokształt, lektura sprawdza się wyśmienicie i dzięki niej można oderwać się chociaż na chwilę od realnych obowiązków;-)

Świetna lektura! Tak samo jak film i serial, jej poprzednicy w naszym domu.
Nie bez powodu otrzymała ona nagrodę IBBY dla najlepszej książki roku dla dzieci i młodzieży.

Zaczęło się od burzy...gdy stary, olbrzymi dąb został trafiony przez piorun. Drzewo pękło i runęło na ziemię. Jak się okazało, było to właśnie tytułowe magiczne drzewo, z którego w późniejszym czasie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dziennikarka i felietonistka, mieszkająca w Hongkongu. Spektakularnie korzystajaca z uroków życia. Jednak w całej tej powierzchownej otoczce nie czuje się szczęśliwa.
Po czterech latach przebywania w Hongkongu, do którego przeniosła się ze Stanów, poznaje swojego współpracownika, indyjskiego korespondenta "Asiaweek", mieszkającego w New Delhi, Ajay Singh. Można by rzec, pierwsze spotkanie, znaczące spojrzenia po obu stronach i już człowiek wie. Oto w życie Alison wkradł się puzzelek, którego tak jej brakowało, by poczuć się spełniona.
I nie, jeszcze bajka się nie zaczęła ;-) Najpierw była proza życia, zderzenie się kultur i niższy status społeczny. Dawny bogaty i chojny narzeczony, z którym Alison zerwała, już jej nie sponsoruje, a nowy przeprowadzając sie do niej, nie przyznał się kim jest i jak wiele posiada w swoim kraju. Wśród jej elitarnych przyjaciół jawi się jako biedak. A w niej zaczęła jawić się wątpliwość.
Dopiero po dłuższym czasie Ajay Singh przyznaje się, że jest księciem mieszkającym w pałacu o stu pokojach.
I tutaj zaczyna się euforia bohaterki i bajka, o której tak marzy. Niestety pozorna, gdyż nie wszystko jest tak czarujące jakby się mogło wydawać.

Bałam się, że książka okaże się ckliwym romansidłem, jednakże moje obawy nie potwierdziły się, na szczęście.
Pomimo tego, jestem rozczarowana totalnie autorką. Nie mogłabym przebywać w tak materialistycznym towarzystwie. Śmiem twierdzić, że podstawa książki to pieniądz. Poza skupianiem się na sferze materialnej, nie da się nie zauważyć maniakalnych przemyśleń autorki na ten temat.
Alison ma obsesję na punkcie bogatego życia. Jest roszczeniowa, żądna, uważa, że jej się należy, bo inaczej jej funkcjonowanie jest pełne niezadowolenia.
Ciągle podkreśla, jak to pochwali się przed swoimi znajomymi, że zwykły chłopak z Indii okazuje się być lordem posiadającym piękne, barokowe posiadłości.
Niestety mimo jej dość poważnego zawodu, który wykonuje, jako kobieta jest po prostu pusta. Buty od Prady czy sukienki z najnowszej kolekcji Donny Karan niestety tego faktu nie zmienią. Zaburzone poczucie wartości aż się prosi o naprawę.
Jedyny plus to taki, że przy okazji można dowiedzieć się czegoś więcej o kulturze i społeczeństwie w Indiach i Hongkongu.
Mimo to, po jakimś czasie książka staje się nudna. Autorka irytująca jest już od pierwszych stron, nawet jeśli czasami zdarzy jej się jakaś mądra, aczkolwiek krótkotrwała autorefleksja.
Idąc dalej myślałam, że będzie lepiej, ale nic z tych rzeczy. Przynajmniej pazerna Alison ma pieniądze ze sprzedaży swojej książki, niech jej będzie;-) chociaż mogła się dużo bardziej postarać.

Dziennikarka i felietonistka, mieszkająca w Hongkongu. Spektakularnie korzystajaca z uroków życia. Jednak w całej tej powierzchownej otoczce nie czuje się szczęśliwa.
Po czterech latach przebywania w Hongkongu, do którego przeniosła się ze Stanów, poznaje swojego współpracownika, indyjskiego korespondenta "Asiaweek", mieszkającego w New Delhi, Ajay Singh. Można by rzec,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miała zostać lekarzem, nigdy jednak nie skończyła studiów. Zamiast tego została zawodowym sportowcem, a dokładnie - gwiazdą koszykówki.
Fascynowała ją też wspinaczka, może pochwalić się kilkoma pięciotysięcznikami.
Mimo wszystko od zawsze, najbardziej przemawiały do niej wody wszelakie. Po zakończeniu 25-letniego grania w koszykówkę, popłynęła całkowicie w stronę żeglarstwa. Przygoda z nim, zaczyna się na dobre po poznaniu swojego przyszłego męża. Razem przez życie, razem przez morza i oceany. Jednak w pewnym momencie zostaje żoną samotnego żeglarza... w strachu i napięciu tym razem jest tą czekającą na lądzie.

Nie umiem ustosunkować się do tej książki. Nie jestem na tak, nie jestem na nie.
Utrzymana w bardzo osobistym tonie, szczegółowa. Jest na swój sposób ciekawa, jednak terminologia typowo żeglarska czasami męczy, a jest jej sporo.
Dla prawdziwego żeglarza będzie gratką, dla laika chcącego zdobywać wiedzę bedzie od strony teoretycznej pożyteczna, od strony motywacyjnej - prawdziwym kopem. Jednak dla kogoś, kto ma niewiele z żeglarstwem do czynienia i nie czuje potrzeby aż nadto się zagłębiać, może być przeprawą przez nie zawsze spokojny ocean, w którym są nie tylko słodkie, kolorowe rybki. Czasami wyskoczy znienacka jakiś rekin chcący rozszarpać i pożreć ciekawość ciągu dalszego ;-)
Pomijając ten fakt, życie Krystyny Urbańczyk jest na pewno nietuzinkowe i warte książki. Teraz tylko od odbiorcy zależy, na ile przedstawiona historia wniknie w jego oczekiwania.

Miała zostać lekarzem, nigdy jednak nie skończyła studiów. Zamiast tego została zawodowym sportowcem, a dokładnie - gwiazdą koszykówki.
Fascynowała ją też wspinaczka, może pochwalić się kilkoma pięciotysięcznikami.
Mimo wszystko od zawsze, najbardziej przemawiały do niej wody wszelakie. Po zakończeniu 25-letniego grania w koszykówkę, popłynęła całkowicie w stronę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W 1939 roku, wojska radzieckie wkroczyły do Tarnopola, miasta w którym mieszkała autorka, Jadwiga Tomczyńska.
NKWD Zabrało jej męża, oficera Wojska Polskiego i osadziło w Starobielsku. Nigdy więcej go nie zobaczyła. Musiała radzić sobie sama z małymi dziećmi, z którymi została przesiedlona, a na koniec wywieziona na Sybir. Gdy już tam trafiła, szukała jak najlepszego miejsca do ulokowania się. Pawłodar, kołchoz rybacki w Rybałce, sowchoz w rejonie Żelezienki - są to miejsca, w których mieszkała (o ile bytowanie w warunkach zwierzęcych można tak nazwać).
Od tego momentu opisuje ona codzienną walkę o przetrwanie. Ciężka praca, ciężkie warunki oraz trudności w zdobywaniu jedzenia towarzyszyły jej od początku. Dodatkowo utrudnione porozumiewanie się z Kazachami, których język i mentalność nie były do końca rozumiane.
W 1946 roku, na podstawie międzynarodowych umów zaczęła się repatriacja. Polacy po wielu latach rozłąki z bliskimi, po niesłychanej tęsknocie, zaczęli wracać do ojczyzny.

Króciutkie (niespełna 79 stron), ale z całym ogromem autentycznosci i konkretu, wspaniale spisane wspomnienia. Wspaniały dowód jakże trudnych lat minionych.
Książka niedostępna już od dawna w księgarniach. Kupiłam używaną, która ma na początku wydrukowany i wpięty list od Jana Pawła II do Pani Jadwigi Tomczyńskiej. Brat Pani Jadwigi chodził do klasy z przyszłym Papieżem. Jestem ciekawa, w czyich rękach ta pozycja była przede mną.

Autorka całkowity dochód ze sprzedaży książki przeznaczyła na pomoc dla dzieci z zagrożonych środowisk. Taka szlachetna postawa niestety jest rzadkością.

W 1939 roku, wojska radzieckie wkroczyły do Tarnopola, miasta w którym mieszkała autorka, Jadwiga Tomczyńska.
NKWD Zabrało jej męża, oficera Wojska Polskiego i osadziło w Starobielsku. Nigdy więcej go nie zobaczyła. Musiała radzić sobie sama z małymi dziećmi, z którymi została przesiedlona, a na koniec wywieziona na Sybir. Gdy już tam trafiła, szukała jak najlepszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ros Moriarty poprzez napisaną książkę chce przybliżyć świat kobiet ludu Yanyuwa, oraz filozofię i kulturę rdzennej ludności kontynentu.
Nie było trudno do nich dotrzeć, gdyż stamtąd pochodzi jej mąż, John.
Ros przedstawia Borroloola, niemalże zapomniany zakątek na północy kontynentu, oraz plemienne tradycje.
John po irlandzkim ojcu odziedziczył jaśniejszy kolor skóry. Z tego powodu, w wieku 4 lat został porwany przez opiekę społeczną, która postanowiła zrobić z niego białego chłopca. Nie dotyczyło to tylko Johna, ale też wszystkich dzieci z mieszanych związków.
Jako piętnastolatek został odnaleziony przez matkę.
Ros Moriarty wraz z mężem i trójką dzieci często odwiedzała swoich aborygeńskich krewnych. Na podstawie jednej z tych wizyt, powstała "Pieśń Aborygenki".

Niestety czasami bywa tak, że ciekawa historia jest opowiedziana w tak nieprzystępny sposób, że odbiera całą radość czytania. Akcja toczy się flegmatycznie, monotonnie. Wolę jednak w podróż czytelniczą wybierać się ekspresem, aniżeli ciuchcią , która swoim powolnym stukotem kół, usypia.
Wolę robić przystanki, ze świadomością, że jak wsiądę z powrotem, to zostanę pochłonięta bez reszty, aż do następnej stacji, którą niejednokrotnie przegapię. Cieszyć się tą podróżą, ale zarazem nie móc się doczekać jej końca, by stwierdzić, że to jedna z najlepszych.
Tutaj cóż...miałam ochotę wysiąść przed końcem, wcale nie brnąć dalej, wsiąść do innego pociągu.
Mimo, iż fakty z życia Aborygenów są niepodważalnie ciekawe, coś mnie odpychało od zagłębienia się w nie.
I ta chronologia... dlaczego niektórzy nie mogą skupić się na jednym temacie, zachować ciągłość? Przeskakiwanie datami, wydarzeniami, cofanie się w przeszłość, na dodatek w środku opowiadania historii, na której czytelnik miał się skupić. Od tego są raczej rozdziały, by ładnie poukładać ciąg wydarzeń.
Wysiadłam z poczuciem straty czasu. Nie polecam. Chyba, że ktoś lubi ukołysać się do snu.

Ros Moriarty poprzez napisaną książkę chce przybliżyć świat kobiet ludu Yanyuwa, oraz filozofię i kulturę rdzennej ludności kontynentu.
Nie było trudno do nich dotrzeć, gdyż stamtąd pochodzi jej mąż, John.
Ros przedstawia Borroloola, niemalże zapomniany zakątek na północy kontynentu, oraz plemienne tradycje.
John po irlandzkim ojcu odziedziczył jaśniejszy kolor skóry. Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy można przygotować się do dorosłości?
Historia małego chłopca w ciele dorosłego faceta, który stara się funkcjonować w dorosłym świecie.
Duży kompleks na tle pochodzenia z małej mieściny na podkarpaciu. Chęć udowodnienia, że pochodząc z tak niewielkiej miejscowości, można coś osiągnąć. Artur próbuje i to się chwali, jednak w tym próbowaniu brak siły. Niska samoocena, sterydy, narkotyki...
"Gość nie potrafił się odnaleźć w świecie, do którego należał”, napisał w książce "Inna miłość szejka", o synu szejka, z którym niby miał bliskie kontakty, a którego rola w życiu Artura jest wielce wątpliwa. Jednak nie zauważył, że to jest właśnie jego problem.
I tutaj zaczyna się następna historia, która wydaje się grubymi nićmi szyta.
Chce się zregenerować, odbić od dna, więc kupię bilet w jedną stronę i polecę do Emiratów Arabskich ;-)
Dlaczego akurat tam? Bo wg. Artura właśnie tam jest tak słonecznie, że dzięki temu szybciej stanie na nogi. Naprawdę, bardzo mocny argument ;-) i dlaczego mnie nie dziwi, że wpadł w kłopoty? Mam nieodparte wrażenie, że pobyt w tym kraju jednak miał też jakiś inny cel, niż tylko poprawa samopoczucia. W Polsce miał ogromne długi, a facet był totalnie zafiksowany na punkcie pieniędzy, co można wywnioskować z treści książki.

W Dalszej kolejności jest już opis pobytu w więzieniu.
Opis miejsca, sytuacji oraz osób z nim przebywających.
"Sulajman z Ugandy, milioner, którego wsadził do więzienia Interpol. Ciekawa osobowość. Warto z nim trzymać kontakt".
Acha, czyli przestępcy fascynowali Artura. To chyba wiele o nim mówi.
W wielu przypadkach przeczy sam sobie.
Gloryfikuje swoją postać. Stwarza otoczkę bogobojnego, trwającego cały czas przy modlitwie, różańcu. Hipokryzja. Nawet w więzieniu grzeszy co kawałek, chociażby spisując pamiętnik, w którym co chwila wyklina innych, naprawdę siarczystymi słowami.
Zaprzecza swojej ciemnej stronie, która niewątpliwie jest.
Wręcz nasuwa się podejrzenie o poważne zaburzenie osobowości. Czy był pod opieką psychologa? Ucieczka do innego kraju nie jest ucieczką od samego siebie.
Na miejscu jego rodziców, bliskich spaliłabym się ze wstydu. Aż dziw bierze, że 37-latek pisze bez całkowitych hamulców. Możemy np. dowiedzieć się w jaki sposób się masturbował, ale nie to jest najgorsze. Opisuje też wygląd swojej hmm...jakby tu ładnie ująć...może jednak nie będę ujmować. Czy to normalne? czy to nas czytelników interesuje? No właśnie...
Przy takiej ekspresji słownej, każdy erotyk blednie ;-)))
I naprawdę jego rodzina dostała list z Watykanu, w którym przekonują, że modlą się za niego?
Nie, to jakiś niezbyt smaczny żart...
Zatem wniosek: albo cała ta historia jest mocno nawymyślana, albo człowiek miał potężny problem z psychiką. Obstawiam jedno i drugie...
Niestety nie zostałam przekonana co do owej niewinności i faktu, że za nic siedział w więzieniu. Wyrok dożywocia miał swój powód. Oficjalny - posiadanie narkotyków (towarzystwo sprzyjające + uzależnienie). I ja przy tym obstaje. Ewentualnie jakiś inny przekręt.
Wmawianie innym, że to przez syna szejka Abu Zabi, który się w nim zakochał, jest zwalniem z siebie odpowiedzialności.
Wyimaginowany książe jako przykrywka? Jest wiele głosów, że jednak tak.

Opisana historia jak dla mnie jest na wskroś podejrzana i ma na pewno drugie, jak i nie trzecie dno.
Książkę kupiłam całkiem nieświadoma kim jest autor. Google rozświetliło przede mną więcej na jego temat. Myślałam, że tylko ja się czegoś doszukuję, a jednak na forach jest wiecej negatywnych głosów na temat "podróży" autora do Dubaju, jak i wątpliwości co do księcia. Można dowiedzieć się też wielu innych ciekawostek od tych, którzy byli bliżej tematu.
Mimo wszystko, czytało mi się wyśmienicie, czym sama jestem zaskoczona. Napisana prostym językiem, wręcz infantylnym i akurat w tym przypadku dobitnych wulgaryzmów się nie czepiam. Tego się było można spodziewać. Niektóre towary leżą na niezbyt wysokiej półce ;-) i tutaj Kant czy Fromm, przeczytani z konieczności pod wpływem nudy więziennej, niewiele zdziałały.
Bardzo dziwna, a zarazem w dziwny sposób wciągająca pozycja. Jednak w moim przypadku mam nadzieję, że pierwsza i ostatnia tego typu.

Czy można przygotować się do dorosłości?
Historia małego chłopca w ciele dorosłego faceta, który stara się funkcjonować w dorosłym świecie.
Duży kompleks na tle pochodzenia z małej mieściny na podkarpaciu. Chęć udowodnienia, że pochodząc z tak niewielkiej miejscowości, można coś osiągnąć. Artur próbuje i to się chwali, jednak w tym próbowaniu brak siły. Niska samoocena,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Już od dzieciństwa outsiderka, buntowniczka, która co i raz wpada w kłopoty. Uczennica z niej była marna, w pracy natomiast jak sama pisze, leniwa. Jako dziecko, a później nastolatka imała się różnych zajęć. Sprzedaż lemoniady, roznoszenie gazet, czy pozowanie do zdjęć jako modelka. Szczera do bólu, co nie przysparzało jej przyjaciół. Długo myślała, że jest nieudacznicą. Na domiar złego wpadła w sidła kradzieży. I właśnie pierwszą rzeczą, którą Sophia Amoruso sprzedała w internecie, była kradziona książka.
Niewątpliwie w przeszłości była postacią osobliwą. Barwną, ale też zepsutą. Robiła szalone rzeczy, przyjaźniła się z szalonymi ludźmi, gdyż sama taka była.

Nie miała cierpliwości do ukończenia szkoły średniej i pójścia na studia. Zajęła się tym, co ją interesuje. Rozwijała się stopniowo w sprzedaży ubrań, aż w końcu została jednym z najwybitniejszych współczesnych sprzedawców, posiadającym ponad 550 tyś. klientów na całym świecie.

Zapewne na tych, którzy mają w planach otworzyć swoj biznes, pozycja ta będzie oddziaływała mega pozytywnie. To w sumie do nich Sophia zwraca się pełnymi optymizmu i zachęty słowami. Na kanwie własnych doświadczeń udziela porad i daje swoje wsparcie.
Natomiast ci, którzy sięgnęli po książkę tylko z ciekawości, mogą również poprzez śledzenie jej życiorysu, dowiedzieć się wielu ciekawostek.
Według mnie lektura ta napisana jest przez autorkę w sposób wielce zdystansowany do siebie i z pewną dozą lekkości oraz żartu. Sophia nie przechwala się (co zarzuciła jej jedna z czytelniczek), a ze szczegółami przedstawia swoją drogę do kariery oraz sukcesu. W jak inny sposob mogłaby zainspirować i zmotywować innych? Przecież nie poprzez fałszywą skromność, a jedynie szczerą prawdę. Wydaje mi się, że od osób, którym się udało warto czerpać pomysły, czy wiedzę, a nie doszukiwać się negatywu tam, gdzie go nie ma.
Pogodna lektura na każdą porę roku, której chyba najważniejszym przesłaniem są słowa:
"JESTEŚ UNIKATOWA. JEDNA NA WIELE MILIONÓW. Ktoś musi odnieść sukces, więc to równie dobrze możesz być ty".

Już od dzieciństwa outsiderka, buntowniczka, która co i raz wpada w kłopoty. Uczennica z niej była marna, w pracy natomiast jak sama pisze, leniwa. Jako dziecko, a później nastolatka imała się różnych zajęć. Sprzedaż lemoniady, roznoszenie gazet, czy pozowanie do zdjęć jako modelka. Szczera do bólu, co nie przysparzało jej przyjaciół. Długo myślała, że jest nieudacznicą. Na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zawodowiec Andrzej Bober, Beata Modrzejewska
Ocena 6,8
Zawodowiec Andrzej Bober, Beat...

Na półkach: ,

Polityka, ekonomia i dziennikarstwo - to tematy przewodnie w wywiadzie Beaty Modrzejewskiej z Andrzejem Bober.
Bober jawnie krytykuje warsztat dziennikarski, profesjonalizm niektórych znanych z telewizji polskiej osób.
Ale też chwali tych, którzy według niego na te pochwały zasługują.
Poszczególne partie polityczne również są komentowane, lecz w tym przypadku w sposób bardziej neutralny, wszak Pan Andrzej głośno mówi o tym, że nie stawia się po żadnej ze stron.
Padają znane nazwiska, Bierut, Gierek, Jaruzelski, ale zarazem takie, które nie są związane ze sceną polityczną.
Książka jest tak wielodziedzinowa, że każdą z tych dziedzin można zadowolić się do cna.
Nie brakuje też Pana Bober od strony prywatnej. Daje on obraz swojego dzieciństwa, przedstawia powstanie warszawskie oczami dziecka, obóz w Pruszkowie, jak i lata studenckie, czy późniejsze działania w sferze zawodowej oraz osobistej.
Intrygująca, lecz niełatwa lektura. Na pewno mocno polityczna i na to każdy przyszły czytelnik powinien się nastawić.

Polityka, ekonomia i dziennikarstwo - to tematy przewodnie w wywiadzie Beaty Modrzejewskiej z Andrzejem Bober.
Bober jawnie krytykuje warsztat dziennikarski, profesjonalizm niektórych znanych z telewizji polskiej osób.
Ale też chwali tych, którzy według niego na te pochwały zasługują.
Poszczególne partie polityczne również są komentowane, lecz w tym przypadku w sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zdecydowałyśmy, że książka, mimo, że dotyczy wydarzeń historycznych, nie będzie w całości należała do literatury faktu. Starałam się przedstawić sceny z życia Niusi w taki sposób, jaki podsuwała mi wyobraźnia".
Bardzo nie fair wobec czytelników, że taka informacja została umieszczona już po przeczytaniu książki, w posłowiu, a nie na tylnej okładce jako opis.
Ale wtedy nie każdy by ją kupił, prawda?
Ja na pewno nie.
Bardzo brzydki chwyt marketingowy pani autorko. Zwłaszcza, że wiem, że nie każdy czyta posłowie.
Jeśli ktoś ma wiele książek o tej tematyce za sobą, od razu się zorientuje, ze nie są to czyste wspomnienia odzwierciedlajace rzeczywistość. Gorzej z tymi początkującymi.
Poza tym uważam, że to pani Magda zdecydowała o takiej formie, stwierdziła, że może sobie twórczo pofantazjować. Zapewne zrobiła to tak samo podchwytliwie, jak z czytelnikiem. Niusia prawdopodobnie z grzeczności się zgodziła.

Książka składa się z rozdziałów, w których narratorką jest autorka, oraz z wetkniętych pomiędzy owe rozdziały, zdecydowanie za krótkie opowieści Niusi.
U Niusi brak koloryzowania, domniemania, wymyślonych dialogów, zaś zawarte są same rzeczywiste epizody. Konkrety, a nie rozwlekanie. Książka byłaby idealna, gdyby właśnie to ona była narratorką swojego życia. Rozdziały pisane przez Magdę Huzarską - Szumiec, wybijały mnie z łagodnego rytmu. Mieszały w chronologii. Omijałam większość, jak już szlag mnie trafiał.
"- Nie trzęś się tak, - syknęła mama, ale tak cicho, że Niusia jej nie usłyszała.
No skoro nie usłyszała, to nie miała taka sytuacja miejsca. 90% (a może wszystkie?) dialogów to wymysł autorki, przez co powstała po prostu powieść oparta na faktach. Nawet Niusia nie wiedziała o czym rozmyślają jej bliscy i o wielu sytuacjach, które miały miejsce poza jej obecnością, zwłaszcza, że gdy zaczęła się wojna miała siedem lat...
W zmyślonych dialogach nowoczesny język, którym w dawnych latach się nie posługiwano...
Ty kur...ty dziw...można było zamienić z powodzeniem na inne słowa. Każdy wie, że w obozie nikt osadzonych nie komplementował i nie głaskał po głowie...więc te wulgaryzmy były zbędne.

Następna autorka odleciała.
I po co było bohaterce zabierać głos? Czyż nie mogła tylko ona przemówić do czytelnika? rozumiem, że Niusia może mieć problemy z pamięcią, ale...lepsza mała ilość stron, zaś autentyczna, aniżeli długie bredzenie, rozmijające się z jakością i prawdą.

Niektóre fragmenty w rozdziałach niemalże identyczne jak w książce "Chłopiec z listy Schindlera" Leona Leysona, zwłaszcza z fabryki Oskara Schindlera "Emalia". Zresztą tytuł jak widać raczej powielony.

Za opowieści Niusi daję teoretycznie 10 gwiazdek. Są szczere i ujmujące. Niestety tylko teoretycznie. Odejmuję kilka za powiewający, wszędobylski fałsz zaprezentowany przez Panią Szumiec.
Jeśli chce się mieszać fikcję z faktami, to lepiej nie znachalać się na tematykę wojenną. Jest naprawdę wiele innych działów literatury, gdzie można popisać się swoimi abstrakcyjnymi umiejętnościami. Szarżowanie w faktach historycznych nigdy nie będzie mile widziane przez osoby, które do tej historii podchodzą serio.

"Zdecydowałyśmy, że książka, mimo, że dotyczy wydarzeń historycznych, nie będzie w całości należała do literatury faktu. Starałam się przedstawić sceny z życia Niusi w taki sposób, jaki podsuwała mi wyobraźnia".
Bardzo nie fair wobec czytelników, że taka informacja została umieszczona już po przeczytaniu książki, w posłowiu, a nie na tylnej okładce jako opis.
Ale wtedy nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Złota rybka Justyna Bednarek, Agnieszka Żelewska
Ocena 7,8
Złota rybka Justyna Bednarek, A...

Na półkach: ,

Za nami kolejna książka Justyny Bednarek. Córka wypożyczyła w bibliotece szkolnej, a i ja się do niej dorwałam, żeby sprawdzić, co też Pani Justyna znowuż wymyśliła ;-)
"Przygody dziesięciu skarpetek" nas zachwyciły, "Wnuczka antykwariusza" - porażka.
A jaka jest "Złota rybka"?
Krótka, zwięzła i na temat.
Mati i Werka pojechali na weekend do babci, typowo artystycznej duszy.
Dorota, bo tak ma na imię owa babunia, chociaż typowej babuni z wyglądu nie przypomina ;-) stara się dzieciom urozmaicić czas.
Główny problem poruszonony w lekturze, to telefon w rękach dziecka. Czyli temat od lat nagłaśniany przez dorosłych. Bowiem Werka świetnie się bawiła i korzystała z propozycji Doroty, zaś Mati myśląc tylko o graniu na telefonie, w pewnym momencie upolował złotą rybkę, którą poprosił o...?
Nie trudno się domyślić, jednak najlepiej przeczytać samemu.

Literki duże, siedmiolatek radzi sobie doskonale. Zamieszczone są też sylabizowane wyrazy. Córka z zadowoleniem przeczytała sama i co najważniejsze, książka jej się podobała.
Na pewno każda próba wpłynięcia na dziecko jest dobra. Należy na różne sposoby m.in poprzez lekturę pokazywać jemu, jakie negatywne strony ma nieumiejętność oderwania się od szklanego ekranu. Na ile dziecko weźmie sobie pouczający przekaz do serca - to już indywidualna sprawa, w dużej mierze jednak zależąca od rodziców i ich zaangażowania w rodzicielstwo.

Za nami kolejna książka Justyny Bednarek. Córka wypożyczyła w bibliotece szkolnej, a i ja się do niej dorwałam, żeby sprawdzić, co też Pani Justyna znowuż wymyśliła ;-)
"Przygody dziesięciu skarpetek" nas zachwyciły, "Wnuczka antykwariusza" - porażka.
A jaka jest "Złota rybka"?
Krótka, zwięzła i na temat.
Mati i Werka pojechali na weekend do babci, typowo artystycznej...

więcej Pokaż mimo to