-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-04-29
2024-04-28
Potężna książka, oparta na licznych źródłach i rozmowach, śledząca losy twórców uwikłanych w ideologie na przestrzeni ponad 40 lat. Ogrom włożonej pracy robi wrażenie, podobnie jak rzetelność analizy połączona ze zrozumieniem dla ludzi. Jedyny mankament jest taki, że w ebooku na Legimi nie działa przenoszenie do przypisów końcowych >:(
Potężna książka, oparta na licznych źródłach i rozmowach, śledząca losy twórców uwikłanych w ideologie na przestrzeni ponad 40 lat. Ogrom włożonej pracy robi wrażenie, podobnie jak rzetelność analizy połączona ze zrozumieniem dla ludzi. Jedyny mankament jest taki, że w ebooku na Legimi nie działa przenoszenie do przypisów końcowych >:(
Pokaż mimo to2024-04-27
Technicznie jest coraz lepiej, poziom opowiadań też znacznie bardziej wyrównany, więc przynajmniej pod tymi względami wydaje się, że doświadczenie nabywane przy kolejnych antologiach nie idzie w las. Ciekawym urozmaiceniem są też rozrzucone po tomie wiersze Wojciecha Mytnika czerpiące z rustykalno-słowiańskiego imaginarium, w manierze młodopolskiej, zupełnie niezłe, m.in. pastiszujące Leśmiana „Licho”, apokaliptyczne „Bezdech” i „Groza” czy groteskowa „Dziwożona”.
Wyjątkowo prominentna jest w tym zbiorze postać Welesa jako chyba najczęstszego źródła grozy. Z drugiej strony sporo jest tekstów, w którym słowiańskość jest potraktowana naskórkowo/ pretekstowo, doczepiona do fabuły, która mogłaby się bez niej znakomicie odejść. Tak jest choćby w najbardziej klasycznie horrorowym „Efekcie ćmy” Daniela H. Jaśki, ale też w paru mniej sprawnych tekstach. Bardzo częsty jest też motyw bóstw pogańskich jako bytów potężnych i w swojej potędze całkowicie obojętnych na ludzki los – wizja surowa i posępna.
Wstęp napisał Kamil Gołdowski, w sposób bardzo bezpretensjonalny, bez religijno-etnicznych resentymentów, skoncentrowany na samym pisaniu, a nie jego społecznym kontekście. Ciekawe, że na koniec postuluje, by sięgnąć po elementy demonologii słowiańskiej, które jeszcze się nie zglobalizowały, i oczyścić je z ludowej groteski i komizmu, aby wydobyć autentyczną czystą grozę. Ciekawe, bo we własnym opowiadaniu w tym zbiorze idzie zgoła inną drogą, o czym za chwilę.
A więc opowiadania po kolei, na wszelki wypadek w miarę możliwości bez spoilerów oprócz jednego z motywów ze „Złotej tarczy” Szymczaka (nr 4):
1. Radosław Jarosiński, „Głowa” – XIX-wieczny szlachcic interesuje się słowiańskimi starożytnościami na własną zgubę. Sprawnie napisane, dobra konstrukcja i udatna stylizacja językowa, nieprzesadzona, wprowadzająca odpowiednie zróżnicowanie pochodzenia społecznego postaci. Nieco wątpliwości logicznych budzą właściwości odkrytego posągu – skoro tak działa, to czemu go w ogóle zrobiono? Pierwsze opowiadanie z Welesem. 6+/10
2. Dagmara Adwentowska, „Na służbę Bogu” – Wyjaśnienie, jak powstało magiczne lustro mistrza Twardowskiego. Dobre osadzenie w realiach historycznych, wszystko bez zarzutu, różne wątki połączone bardzo zgrabnie. Drugie opowiadanie z Welesem. 7/10
3. Anna Musiałowicz, „Płacz” – Żal i zemsta zdradzonej dziewczyny na dawnej polskiej wsi. Bardzo dobre, stylizacja językowa sprawna, brutalność odpowiednio wyważona, by nie zmienić się w ohydę i exploitation fiction, tylko budzić sprzeciw i smutek, umiejętne połączenie grozy i erotyzmu. 8/10
4. Maciej Szymczak, „Złota tarcza” – Męka i upadek mnicha porażonego potęgą Jarowita. Fabuła oparta na zdarzeniu opartym w kronikach (kradzież złotej tarczy ze świątyni) + niestety, BĘDZIE SPOILER, starożytni kosmici, czyli motyw, którego nie potrafię potraktować poważnie, choć przynajmniej dodaje nieco oryginalności. Jak to Szymczaka więcej jest gore niż grozy, sporo sadyzmu w pop-nietzscheańskim stylu. Pojawia się próba podjęcia jakiejś refleksji religijnej, zwątpienia i kryzysu wiary, ale bardzo powierzchowna i nieprzekonująca. Po raz kolejny mnie zdumiewa (co pokazuje chyba po prostu, jak bardzo mój światopogląd jest niezgodny ze światopoglądem Szymczaka), że swojego głosu przeciwko chrześcijaństwu i za pogaństwem Szymczak nie próbuje podbudować żadnymi argumentami natury moralnej. Torturowani mnisi w jego opowiadaniach nie popełniają żadnych strasznych zbrodni, które mogłyby stanowić choć cień uzasadnienia dla spotykających ich męczarni. Uzasadnienie musi zatem pochodzić z zewnątrz, z nastawienia antychrześcijańskiego, które już przed lekturą tkwi w czytelniku i zapewne w autorze, chociaż taka intensywność masakry jako usprawiedliwienia wymagałaby chyba naprawdę głębokiej traumy związanej z Kościołem. Ale może uzasadnienia moralnego nie ma, bo Szymczakowi wcale na nim nie zależy. Może właśnie chce opisywać świat amoralny, w którym prawem jest moc silniejszego i tyle. Moim zdaniem smutne to i nieludzkie, ale cóż.
Można by jeszcze argumentować, że to przecież tylko rozrywkowe opowiadanie i te wszystkie eksplozje flaków należy odczytywać w konwencji wesołej rozpierduchy, ale z opowiadań i paratekstów autorstwa Szymczaka wynika jednak, że przynajmniej on sam traktuje to wszystko bardzo poważnie.
Stylistycznie też z grubsza jak zwykle, czyli „jutro los wasz warzyć się będzie”, „na szyi nosił galerię amuletów”, „jadło i poidło” oraz użyta ni stąd ni zowąd w monologu wewnętrznym średniowiecznego mnicha „polisa”. 4/10
5. Piotr Barej, „Rola przeznaczenia” – Na przykładzie kobiety, która sprzeniewierzyła się swojej Doli, żerca objawia młodemu adeptowi, że czczenie słowiańskich bóstw to nie bułeczka z masełkiem i wesołe popijawy. Dosyć ciekawa koncepcja, jakby krytyka rodzimowierstwa od wewnątrz, malująca dosyć ponury i beznadziejny obraz stosunków między ludźmi a bogami. Styl trochę przegadany, można by wycisnąć z tekstu trochę wody. Trzecie opowiadanie z Welesem. 5+/10
6. Karolina Mangusta Kaczkowska, „Pod drzewem Welesa” – Ambitna dziewczyna zawiera pakt z diabłem, znaczy się, z Welesem (czwarte opowiadanie). Co prawda przewidywalne i nie wiem, czy rzeczywiście były potrzebne aż tak długie opisy obrzydliwej seksualności, ale struktura i tempo bardzo dobre, a poza tym udatnie oddana surowa atmosfera ponurej baśni, czyli coś, do czego akurat mam słabość. Subiektywne 7/10
7. Krzysztof Haczyński, „Zwierciadło” – Misjonarz wiedzie dysputę religijno-etyczną z seksowną pogańską Galadrielą, po czym następuje dosyć niestety głupie zakończenie. Jest jakaś próba w miarę poważnego podejścia do dylematów moralno-religijnych, ale rozwiązanie jest łopatologiczne. Mały tekst, który próbuje odgryźć bardzo duży kęs, upychając całą historię chrześcijaństwa w kilku widzeniach. Archaizacja chwilami niezgrabna, niektóre słowa użyte w niewłaściwym kontekście. Naiwność zakończenia jest mimo wszystko dziwnie rozczulająca, więc nie potrafię się na nie porządnie zirytować. 4/10
8. Piotr Ferens, „Cmentarnica” – śledztwo dziennikarza w sprawie ginących dzieci w Bieszczadach. Zaczyna się obiecująco, jak opowiadanie detektywistyczne (przypomnieli mi się też, może nawet za dobrze, bardzo dobrzy „Ludzie których zabrakło” Borowca z „Krwi zapomnianych bogów”), ale zbyt grubą kreską nakreślone zakończenie zepsuło mi przyjemność. Motywy religijne osunęły się w stereotyp i schemat. Zabrakło czegoś, żeby lepiej powiązać i uzasadnić wymieszane wątki Roda, cmentarnicy, zdradzonego pogaństwa i latawców. 4+/10
9. Krzysztof Maciejewski, „Epifania” – Opowieść proroka pięknej pani, bogini nowych/starych czasów. W pierwszej chwili mi się nie spodobało jako nazbyt artystowskie, ale rozczarowanie rozbrzmiewające w zakończeniu, pewna ucieczka od religii w estetyzację, sprawia, że całość jest znacznie bardziej interesująca. Tonacja trochę podobna do Stonawskiego „Reguły niczego”. W sumie im więcej myślałam o tym opowiadaniu, tym wydawało się lepsze, więc chyba coś w nim jest. 7/10
10. Mariusz Orzeł Wojteczek, „Stacja” – Głęboka zima, demony na stacji benzynowej na odludziu. Nastrojowe, nie za długie, czyta się bardzo przyjemnie. 7/10
11. Kamil Gołdowski, „Nielicha polisa” – Czyli autor wstępu idzie pełną parę w groteskę i komizm, pokazując, jak mieszkańcy pewnej polskiej wsi próbują radzić sobie z serią nieszczęść wywołanych przez Licho. Pomijając mocno lekceważący stosunek do ludności wiejskiej, która zostaje przedstawiona w większości jako ociężali umysłowo wtórni analfabeci mówiący dziwną gwarą, zderzenie rzeczywistości demonicznej i współczesnej przaśności jest rzeczywiście zabawne. 6/10
12. Flora Woźnica, „Naturalny porządek” – Typowy dla autorki slasher na motywie „zemsta demonów natury na ludziach nieszanujących przyrody. Stylistycznie i fabularnie jest jakby lepiej niż w jej innych tekstach, ale wciąż jest to niestety drewniana historia z naiwnym morałem. I znów, jak u Szymczaka, ktoś „wywarza” drzwi szopy. 3/10
13. Daniel H. Jaśko, „Efekt ćmy” – Klasyczny horror gotycko-lovecraftowski, w którym groza wypływa z psychiki bohatera. Chwilami (ale nieczęsto, na szczęście) lovecraftowska maniera językowa staje się zbyt mocna i niektóre metafory są odrobinę przeszarżowane, ale atmosfera i psychologia postaci są znakomite, rytm odpowiedni. Motywy słowiańskie znikome, nie zdziwiłabym się, gdyby autor doczepił je do już gotowego tekstu, żeby pasował do antologii. 8/10
14. Agnieszka Biskup, „Maria” – Tragedia korposzczurka w zetknięciu z pradawną siłą, skrzyżowana z motywem lolity. Odrobinę wtórne i przewidywalne, ale w sumie bez zarzutu, niesamowita atmosfera przedstawiona bardzo sprawnie. 6+/10
15. Piotr Kulpa, „Siódma córka” – równoległa opowieść matki i córki rozdzielonych przed laty. Zaburzona chronologia i fragmentaryczność opowieści trzyma w napięciu, są autentyczne emocje, dobre opisy i fajne przekształcenie motywu folklorystycznego w sposób, który pozwala zasugerować pewne zjawiska w relacjach międzyludzkich, a nie tylko postraszyć. 8/10
16. Kazimierz Kyrcz Jr i Michał J. Walczak, „Główszczyzna” – coach-gej odrzuca zaloty niewłaściwej kobiety i trafia w krainę koszmaru. Trochę lepsze, niż sugeruje streszczenie. Bardzo dziwne opowiadanie, zapadające w pamięć głównie przez tę dziwność. Nie podobała mi się wydumana fabuła i nieciekawy główny bohater, ale jednak jakiś pomysł i napracowanie w tym są. Wraca Weles. 5+/10
17. Norbert Góra, „Stosy znowu płoną” – Były policjant w niełasce, teraz na tropie pogańskich upiorów. Nieszkodliwa sztampa detektywistyczna, pretekstowe starcie z demonami, klasyczne rekwizyty, trochę nudne. 4/10
18. Marek Ścieszek, „Umierające miasteczko” – W świecie postapo bohater trafia na uwięzioną rusałkę. Klimaty raczej nie moje, ale w sumie trudno tu coś większego zarzucić. Opowiadanie traci zapewne na moim hurtowym czytaniu. Brakuje trochę jakiegoś zakotwiczenia, dookreślenia więzienia i nadprzyrodzonych istot. Mam wrażenie, że był w tym potencjał na znacznie lepsze opowiadanie. Zakończenie za to dosyć mi się podobało. 5+/10
19. Zeter Zelke, „Roponośny” – Młody etnograf na tropie nieznanej słowiańskiej kultury. Trochę za dużo grzybów w barszczu, a poczciwy styl przygasza horrorowy potencjał, przez co autor nie wyzyskuje w zasadzie grozy wioski zagubionej w czasie i trochę się ratuje groteską i jumpscare’ami. W ogóle całość jest bardzo poczciwa. 5/10
Technicznie jest coraz lepiej, poziom opowiadań też znacznie bardziej wyrównany, więc przynajmniej pod tymi względami wydaje się, że doświadczenie nabywane przy kolejnych antologiach nie idzie w las. Ciekawym urozmaiceniem są też rozrzucone po tomie wiersze Wojciecha Mytnika czerpiące z rustykalno-słowiańskiego imaginarium, w manierze młodopolskiej, zupełnie niezłe, m.in....
więcej mniej Pokaż mimo to
No i dobra, Yann znowu robi wszystko to, czego nie lubię, czyli ładuje pomysłów pod korek, żeby czasem żadnemu nie dać się rozwinąć czy pogłębić. Thorgal jakiś trochę furiat w tej części. Za dużo dymków, jakby twórcy się bali, że czytelnik się pogubi, jeśli kadru z atakującymi wężami nie opatrzy się tekstem "O nie, węże! Są jadowite!". Wątek Zorzy i Jolana niestety płytszy od kałuży, a nawet ma jakieś takie nieprzyjemne podteksty, bo Jolan jej parokrotnie powtarza, że jej świat już nie istnieje i teraz ma jego. I to jest w sumie smutne, bo wychodzi na to, że Zorza nie ma innego wyboru, jak tylko się w nim zakochać. Jakaś tam fabuła jest, ale generalnie wielka obojętność. Końcówka zwiastuje, że Yann znowu będzie montował jakąś wielką intrygę z Anielem, chrapu chrapu.
Niestety, po "Żegnaj, Aaricio" wiążę wielkie nadzieje z serią "Thorgal Saga", a na Yannie chyba przyjdzie mi położyć kreskę. Chociaż nie oszukujmy się, pewnie za jakiś czas, jak wyjdą kolejne tomy i dotrą już do mojej biblioteki, to i tak je przeczytam. I będę swoim narzekaniem psuć krew tym, którzy nie są takimi malkontentami i którzy będą się przy tych nowych "Thorgalach" dobrze bawić. W pewnym sensie im zazdroszczę.
No i dobra, Yann znowu robi wszystko to, czego nie lubię, czyli ładuje pomysłów pod korek, żeby czasem żadnemu nie dać się rozwinąć czy pogłębić. Thorgal jakiś trochę furiat w tej części. Za dużo dymków, jakby twórcy się bali, że czytelnik się pogubi, jeśli kadru z atakującymi wężami nie opatrzy się tekstem "O nie, węże! Są jadowite!". Wątek Zorzy i Jolana niestety płytszy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Fabuła tak klasyczna, że można by ją uznać za sztampową, a jednak... Jednak klimat noir, charakter postaci podkreślony przez ich zwierzęce atrybuty, znakomite tempo opowieści, uzupełnianie się warstwy tekstowej i graficznej, bezsprzeczna jakość tej ostatniej - wszystko to sprawiło mi nieopisaną przyjemność. Nie rozczarowałam się.
Trochę śmieszne tylko to, że ukochana głównego bohatera jest znacznie bardziej uczłowieczona na twarzy niż on (czy jakakolwiek inna postać), no bo wiadomo, piękna kobieta ma być piękna i ma być kobietą.
Fabuła tak klasyczna, że można by ją uznać za sztampową, a jednak... Jednak klimat noir, charakter postaci podkreślony przez ich zwierzęce atrybuty, znakomite tempo opowieści, uzupełnianie się warstwy tekstowej i graficznej, bezsprzeczna jakość tej ostatniej - wszystko to sprawiło mi nieopisaną przyjemność. Nie rozczarowałam się.
Trochę śmieszne tylko to, że ukochana...
2024-04-23
Ależ to jest znakomite. Gdy wydaje się, że główna seria i "Młodzieńcze lata" po latach zawirowań obrały serialowy kurs Yannowski ze wszystkimi jego zaletami i wadami, "Żegnaj, Aaricio" Rechta jest jak powiew świeżego powietrza: wystarczająco dużo nawiązań do dawnych tomów Van Hamme'a, by wzbudzić nostalgię bez uporczywego na niej żerowania, a zarazem wystarczająco dużo nowości, by powstał twór niezależny, zaskakujący, wewnętrznie spójny. Historia alternatywna bez retconów, prequelozy i midquelozy. Czarna melancholia z kroplą nadziei. Dobry rytm historii (w czym pomaga i to, że tom jest dwa razy grubszy od zwykłych "Thorgali"). Opowieść z otwartym zakończeniem, ale zamknięta. Znakomity, dynamiczny styl graficzny, który pozwala opowiadać historię obrazem, a nie tylko przeładowanymi dymkami (tak, Yann, o tobie mówię). Wyrazista i zapadająca w pamięć nowa postać drugoplanowa - Czarna Skraelingijka. Interesujące przedstawienie postaci dobrze znanych, na przykład porywczego młodego Thorgala czy Gandalfa Szalonego, który łączy w sobie arogancję i bezwzględność, ale też honor i miłość do córki (a nie jest po prostu ostatnią kanalią, jak w "Młodzieńczych latach"). Album przywrócił mi wiarę w kontynuowanie marki "Thorgal".
Ależ to jest znakomite. Gdy wydaje się, że główna seria i "Młodzieńcze lata" po latach zawirowań obrały serialowy kurs Yannowski ze wszystkimi jego zaletami i wadami, "Żegnaj, Aaricio" Rechta jest jak powiew świeżego powietrza: wystarczająco dużo nawiązań do dawnych tomów Van Hamme'a, by wzbudzić nostalgię bez uporczywego na niej żerowania, a zarazem wystarczająco dużo...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-23
Kto się spodziewa książki historycznej czy nawet kulturoznawczej, będzie zawiedziony; kto nie zgadza się z chrześcijańsko-konserwatywnymi poglądami autora - tym bardziej. Roux uczciwie zapowiada jednak charakter książki już w przedmowie: jest to raczej esej (nabierający chwilami osobistych tonów) na temat pewnych struktur myślowych, które pojawiają się w kulturach na całym świecie. Oczywiście wyławianie, izolowanie i wspólne kategoryzowanie pewnych zjawisk, wierzeń i tekstów z różnych kultur grozi ich redukcyjnym, zniekształconym albo i błędnym postrzeganiem - skoro częściowo odcina się od nich kontekst - ale szkielet mitu, który w ten sposób Roux konstruuje, jest mimo wszystko w większości przekonujący, a otwierająca i zamykająca książkę interpretacja egzekucji Ludwika XVI - intrygująca i dająca do myślenia.
Nieśmiało można by porównać "Krew" z "Białą boginią" Gravesa, tyle że z przeciwnym znakiem religijno-ideologicznym, no i jednak książka Roux ma znacznie lepszą podbudowę etnograficzną i historyczną.
Kto się spodziewa książki historycznej czy nawet kulturoznawczej, będzie zawiedziony; kto nie zgadza się z chrześcijańsko-konserwatywnymi poglądami autora - tym bardziej. Roux uczciwie zapowiada jednak charakter książki już w przedmowie: jest to raczej esej (nabierający chwilami osobistych tonów) na temat pewnych struktur myślowych, które pojawiają się w kulturach na całym...
więcej mniej Pokaż mimo toJe récidive i wracam do Thorgala, ale niestety w tym tomie Yann popełnił wszystkie błędy, które popsuły mi przyjemność z "Młodzieńczych lat": galopująca akcja, potężne retcony, kadry przeładowane gadaniną, bez oddechu. To ostatnie o wynika częściowo z tych retconów - masa rzeczy domaga się wyjaśnienia, omówienia i wygładzenia, żeby fabuła miała jakiśkolwiek sens. W sumie nawet dobrze, że Yann stara się to wszystko pozszywać w całość, ale zostajemy trochę z potworem Frankensteina. Na plus tylko tytułowe tupilaki (niestety przesłonięte pierdyliardem innych pomysłów upchanych w tym tomie), rozchichotany szaman Slugów i ładna ostatnia strona, niestety po przyprawiającym z lekka o nudności dialogu Thorgala z synem ("Spójrz na naszą towarzyszkę, jest samotna, będzie potrzebowała silnego męskiego ramienia").
Je récidive i wracam do Thorgala, ale niestety w tym tomie Yann popełnił wszystkie błędy, które popsuły mi przyjemność z "Młodzieńczych lat": galopująca akcja, potężne retcony, kadry przeładowane gadaniną, bez oddechu. To ostatnie o wynika częściowo z tych retconów - masa rzeczy domaga się wyjaśnienia, omówienia i wygładzenia, żeby fabuła miała jakiśkolwiek sens. W sumie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-22
[1929]
Przykład książki, która pomimo dziecięcej bohaterki nie wydaje się wcale przeznaczona dla dzieci. O ile w książkach o Ani i Emilce dominuje perspektywa samych bohaterek, o tyle tutaj na każdym kroku mamy narratora dorosłego, który przemądrzale puszcza do nas oko nad niedolami małej Marigold. Jest w tym irytujący protekcjonalizm, litościwa przekpinka z mąk dziecka, które na koniec okazują się iluzją niewymagającą żadnego rozwiązania (Marigold boi się strasznego psa - pies okazuje się przyjazny, choć głośny; Marigold martwi się, że jej matka chce ponownie wyjść za mąż - okazuje się, że żadnych takich planów nie ma, bo przecież ojca Marigold żaden mężczyzna nie jest w stanie zastąpić). Zresztą bardzo często nad problemami - czyli tym, co stanowi rdzeń fabuły - prześlizgujemy się w kilku zdaniach, znacznie więcej czasu poświęcając opisom przyrody.
Nie żeby źle się to czytało; przeciwnie, chwilami książce udało się wprowadzić mnie w stan przyjemnego rozleniwienia i relaksu (rzeczy bardzo potrzebne, gdy przebijam się przez kolejne nierówne antologie słowiańskiego horroru). Barwna postać straszliwej starej babci przysporzyła mi niemało rozrywki, podobnie jak niespodziewanie ostry język Marigold. Dosyć ciekawe były też w dużej mierze nieudane próby zawiązania przez Marigold przyjaźni z innymi dziećmi, z których żadne nie wytrzymuje porównania ze zmyśloną towarzyszką zabaw Silvią. Niestety z tym wątkiem wiążą się dwie kolejne irytujące rzeczy.
Pierwsza to typowe dla Montgomery przekonanie, że dzieci nie odróżniają rzeczywistości od fikcji i ich zabawy są dla nich zaczarowaną rzeczywistością, a potem nadchodzi smutny wiek dojrzały i odziera je ze złudzeń. Nie wiem, ja uwielbiałam się bawić w odgrywanie zmyślonych historii i przybieranie ról zmyślonych postaci, ale nigdy nie nadawałam tym zabawom statusu namacalnej rzeczywistości i nie było żadnego ponurego dnia, gdy zmyślone postaci do mnie nie przyszły pomimo moich usilnych starań. Jestem przekonana, że dzieci traktują zabawę poważnie właśnie dlatego, że doskonale wiedzą, że jest zabawą. Jeśli dodać do tego ten osobliwy protekcjonalny ton starczej nostalgii, który zbyt często dochodzi w "Czarach Marigold" do głosu, całość staje się doprawdy nieznośna.
Druga to zakończenie wątku szukania znajomości i zakończenie całej książki w rozdziale "The Chrism of Womanhood", w którym 12-letnia Marigold przechodzi metamorfozę w damę i strażniczkę domowego ogniska zarazem. Montgomery sama narzekała, że gdy jej bohaterki dorastają, to trzeba je zabrać z krainy beztroskiego dzieciństwa i wtłaczać w schematy romantyczne, a gdy przychodzi co do czego, sięga po te schematy z gracją słonia. Czy naprawdę potrzebnie? Czy książka zostałaby naprawdę gorzej przyjęta, gdyby ostatni rozdział kończył się zawarciem przez Marigold po prostu przyjaźni z innym dzieckiem albo kilkorgiem? Czy nie byłoby milej, gdyby nad zakończeniem powieści nie unosiło się dosyć smutne widmo dziewczynki, która zawsze była odludkiem, a jedyną jej więzią z rówieśnikami była pararomantyczna relacja zadzierzgnięta w wieku 12 lat?
No i jeszcze wątki religijne, których też Montgomery jakoś nie umiała pisać tak, żeby mnie nie zdenerwować.
[1929]
Przykład książki, która pomimo dziecięcej bohaterki nie wydaje się wcale przeznaczona dla dzieci. O ile w książkach o Ani i Emilce dominuje perspektywa samych bohaterek, o tyle tutaj na każdym kroku mamy narratora dorosłego, który przemądrzale puszcza do nas oko nad niedolami małej Marigold. Jest w tym irytujący protekcjonalizm, litościwa przekpinka z mąk dziecka,...
2024-04-21
Technicznie jest trochę lepiej niż w "Krwi zapomnianych bogów", znacznie mniej jest też kompletnych niewypałów/bolesnych rozczarowań. Z drugiej strony nie było też żadnego opowiadania nadzwyczajnego, choć kilka bardzo dobrych się zdarzyło (Adwentowska, Musiałowicz, Krzywik, Kopiec, Stonawski).
We Wstępie Witold Jabłoński, podpierając się mocno Marią Janion, gardłuje za tym, że Słowianie strong i nareszcie mamy odwagę pokazać to światu. Coś podobnego pisał też chyba w swoich "Darach bogów" i prawdę mówiąc wolę, gdy pisze teksty eseistyczno-polemiczne, niż próbuje swoich sił w literaturze. Styl na pewno ma wtedy lepszy. No i na pewno bije pod tym względem na głowę autora przedmowy w "Krwi zapomnianych bogów".
Co do samych opowiadań:
1. Dagmara Adwentowska, "Żółte oczy lasu" - Adwentowska poniżej przyzwoitego poziomu raczej nie schodzi, a tutaj serwuje bardzo dobre historyczne fantasy z dobrym osadzeniem w realiach i dobrą stylizacją językową. Bohater, niemiecki rycerz Kazimierza Odnowiciela skonfrontowany z tajemniczą wioską, gdzie przed laty zaginęło dwóch biskupów, jest ciekawy między innymi ze względu na autentyczną szlachetność. Fabuła trochę powtarzalna i na jedno kopyto, ale zakończenie nie zawodzi. 7/10
2. Maciej Szymczak, "Wróżda" - Ponure przygody niemieckiego rycerza po zniszczeniu świętego gaju Prowe. Wszystko, do czego już mnie ten autor przyzwyczaił, czyli dużo tryskającej krwi i flaków, zwłaszcza wyprutych głupim duchownym. Najciekawsza jest jednak ideowa niespójność opowiadania, w której ujawnia się dylemat nierozerwalnie związany z podejściem Szymczaka do opisywania konfliktu pogańsko-chrześcijańskiego. Podjęcie tego tematu, niezależnie od tego, po stronie której z religii staje autor, wymaga odpowiedzi na pytanie, dlaczego jedna z nich wygrała. Jeśli przyjąć perspektywę antychrześcijańską (a taka jest perspektywa Szymczaka), pojawia się następujący ciąg rozumowania:
Faza 1. Chrześcijanie są przedstawiani jako obrzydliwi (otłuszczeni, spoceni, łysawi itd.), słabi fizycznie i moralnie. Naturalnie prowadzi to do niewygodnego pytania, dlaczego w takim razie wygrali z poganami, którzy są okazem zdrowej pierwotnej siły.
Faza 2, która ma odpowiedzieć na pytanie wynikające z fazy 1: Chrześcijanie są jednocześnie silni i brutalni. Urządzają kaźnie, profanacje, maltretacje. Stawia to jednak Słowian na pozycji bezradnych ofiar, a tym samym rasy niższej - tego zaś Szymczak ze swoją apologią pogańskiej słowiańszczyzny chce za wszelką cenę uniknąć.
Faza 3, która jest próbą rozwiązania niewygodnych konsekwencji fazy 2: Słowianie też są silni i brutalni, też urządzają kaźnie, profanacje i maltretacje, szczególnie na duchowieństwie. Problem, który już Szymczakowi najwyraźniej nie przeszkadza, jest oczywiście taki, że obie strony konfliktu nie różnią się już niczym: jest to świat bez pozytywnych wartości, nawet takich jak honor (obie strony w pierwszej kolejności pastwią się nad słabszymi zamiast walczyć z równymi sobie). A skoro tak, to w zasadzie nie ma powodu, by kibicować jednym albo drugim.
Całość jest więc ideowo niespójna, dodatkowo podszyta coraz wyraźniejszymi dla mnie podtekstami nietzscheańskimi (czy też pop-nietzscheańskimi). Nieprzyjemnie. 3/10
3. Agnieszka Kwiatkowska, "Szeptucha" - Kowal, korzystając z rady szeptuchy, chce ocalić wioskę przed demonem, w którego zmieniła się jego córka. Mimo pewnej bladości świata przedstawionego bardzo przyjemne, bezproblemowe opowiadanie ze znakomitym twistem na zakończenie. 6+/10
4. Anna Musiałowicz, "Baba Jaga" - Kłótliwe małżeństwo z dzieckiem gubi się na wakacjach i trafia do gościnnej staruszki. Dosyć powolne tempo i niewielkie stężenie fantastyki działają na korzyść: całe napięcie i niepokój rodzą się z gry oczekiwań między tekstem a czytelnikiem. 7/10
5. Marta Krajewska, "W czasie dodanym" - krakowski bęcwał zyskuje nadprzyrodzone moce i musi odczynić klątwę. Żaden to horror, tylko komediowa przygodówka, w swoim gatunku zupełnie niezła, operująca przede wszystkim zderzeniem świata duchów z przeszłości ze świadomością współczesnego prostaczka. Parę razy rzeczywiście się uśmiechnęłam ("Stanisław Warneńczyk", "nawet języka się uczymy... ziom..."). 6/10
6. Tomasz Krzywik, "Sepia"- melancholijna opowieść w klimatach postapo, wyprawa ojca z synem, w tle tajemnicza postać Płanetnika. Wyraz nostalgii za lepszym, ciekawszym, pełniejszym światem - w opozycji do smutnego racjonalizmu i niszczycielskiej wojny. Bardzo dobra atmosfera, dzięki której całość robi znakomite wrażenie pomimo mętnej fabuły. 7/10
7. Piotr Ferens, "Cmentarzysko demonów" - znowu nie horror, tylko militarne fantasy. Na Imperium Lechitów (złożone, jak się wydaje, z jednego grodu) idzie papieska armia z niszczycielskim demonem, więc Słowianie przywołują do obrony własnego demona. Całość niestety przeładowana zarówno fabularnie (dużo słabo zarysowanych postaci, nagromadzenie elementów fantastycznych z różnych imaginariów), jak i językowo (młodopolska maniera rozwlekłych opisów przyrody, ciężka archaizacja). Przykład wpływu "Bestiariusza słowiańskiego" na literaturę - opis czarta jest wyraźnie inspirowany ilustracją biesa Pawła Zycha. 5+/10
8. Katarzyna Bromirska, Mikołaj Rybacki, "Svantevit" - opowiadanie oparte na albumie zespołu Percival Schuttenbach". Znowu raczej militarne fantasy / przygodówka. Svantevit (pisownia imienia boga, swoją drogą, obca i zniekształcona) nie odgrywa wielkiej roli. Inaczej rozwiązuje kwestię konfliktu pogańsko-chrześcijańskiego: chrześcijanie to po prostu sataniści. 5/10
9. Mariusz Orzeł Wojteczek, "Już nigdy nie spadnie tu deszcz” – Powiązanie ze słowiańskością mocno wątpliwe, ale opowiadanie nie najgorsze. Bohater doprowadza do końca świata, bo był zbyt zaborczy wobec tajemniczej seksownej kobiety. Pewna naiwność kulminacyjnego punktu fabuły oraz nazbyt oczywiste spełnienie męskich fantazji w postaci rzeczonej seksownej kobiety każą mi odjąć pół punktu. 5+/10
10. Honza Eraserhead Vojtíšek, „Najodleglejsze wspomnienie” – Bohater idzie do lasu, by pokonać odwieczny lęk, i tam spotyka sympatyczną dziewczynę, która nakłania go do zabawy w pościg. Zwięzłe, precyzyjne, dosyć bezpretensjonalne, z ciekawą strukturą narracji. 6+/10
11. Flora Woźnica, „Najwyższy czas, by naprawić swój błąd” – Gulasz ze wszystkiego, lepienie słów. Przykro oceniać.
12. Sandra Gatt Osińska, „W pełnym słońcu” – 10-letni bachor na wakacjach na wsi spotyka grupę bardzo dziwnych dzieci. Jego irytujące nieogarnięcie w pewnym stopniu rekompensuje spodziewane, ale nieźle opisane zakończenie z ambiwalentną, pseudomatczyną postacią. 5+/10
13. Grzegorz Kopiec, „Dziennik praktyk” – Wycinka drzew pod nową drogę zostaje przerwana przez niepokojące tragedie. Pomysł na fabułę nie jest jakiś odkrywczy, ale sprawny, bezpretensjonalny styl, wiarygodny narrator i dobre, nie za szybkie tempo sprawiają, że czyta się bardzo przyjemnie. 7/10
14. Michał Stonawski, „Reguła niczego” – Dziennikarskie śledztwo w klasztorze prowadzi do bardzo dziwnych przygód z czasoprzestrzenią i smutnych prawd egzystencjalnych. Jedyne opowiadanie, które podejmuje na poważnie refleksję nad religiami i wiarą, konkludując ją stoicką klęską. Artystycznie bardzo dobre, filozoficznie – bardzo przygnębiające. 7/10
I tyle. W recenzjach widzę nawiązania do innych opowiadań - może były w wydaniu papierowym? W wersji na Legimi jest tylko tych czternaście.
Technicznie jest trochę lepiej niż w "Krwi zapomnianych bogów", znacznie mniej jest też kompletnych niewypałów/bolesnych rozczarowań. Z drugiej strony nie było też żadnego opowiadania nadzwyczajnego, choć kilka bardzo dobrych się zdarzyło (Adwentowska, Musiałowicz, Krzywik, Kopiec, Stonawski).
We Wstępie Witold Jabłoński, podpierając się mocno Marią Janion, gardłuje za...
2024-04-21
Powtórna lektura po latach, jako pendant do "Lawiny i kamieni". Świetny esej (czy zbiór esejów) o tym, co w komunizmie i socrealizmie naprawdę przerażające, czyli zniewoleniu duchowym i umysłowym, nie tylko przez fizyczne środki przymusu, lecz wprowadzenie systemu, w którym myślenie inne niż zalecane w ogóle nie będzie możliwe (doskonale to koresponduje z "Rokiem 1984", swoją drogą). Na przykładzie czterech biografii pisarskich widać, jak każda indywidualność z własnymi cechami, które w pewnych okolicznościach okazują się słabością - może to być upodobanie do poklasku albo skłonnością do moralizowania - może zostać przemielona przez Metodę, przeżuta i przetrawiona w jednolitą, zgodną z propagandową potrzebą papkę w służbie władzy.
Dodatkowo wielka przyjemność pod względem językowym/literackim: precyzyjny dobór słów, celne porównania, wielogłosowość argumentacji.
Powtórna lektura po latach, jako pendant do "Lawiny i kamieni". Świetny esej (czy zbiór esejów) o tym, co w komunizmie i socrealizmie naprawdę przerażające, czyli zniewoleniu duchowym i umysłowym, nie tylko przez fizyczne środki przymusu, lecz wprowadzenie systemu, w którym myślenie inne niż zalecane w ogóle nie będzie możliwe (doskonale to koresponduje z "Rokiem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-16
Stawianie całościowej oceny w przypadku zbioru tak skrajnie nierównego jest trochę niesprawiedliwe. Jeśli chodzi o samą publikację, to trzeba się popastwić słabym poziomem redakcyjnym i korektorskim, bo nawet w dobrych opowiadaniach chwilami brakuje doszlifowania, a wszędzie plenią się błędy składu (posklejane wyrazy, błędny podział na akapity zwłaszcza przy dialogach).
Dobór opowiadań też taki sobie - średni poziom niższy, niż w poprzednich czytanych przeze mnie antologiach. Są dwa teksty naprawdę dobre i godne uwagi - Adwentowskiej "Grad na was i burze" i Borowca "Ludzie których zabrakło" (mimo interpunkcyjnej wpadki w tytule). Trochę to mało. Jest też trochę tekstów niezłych (Adwentowskiej "Niezwykła kobieta", Borlika "Babie lato", Błach "Pośród drzew"), parę ciekawych pomimo niedoróbek lub przynajmniej bezbolesnych (dwa opowiadania Ferensa, Hirsekorna "Urat 1974") i niestety parę po prostu złych, w tym jeden, którego przeczytanie wymaga późniejszej kąpieli oczu.
0) Wstęp Macieja Szymczaka - jak się można spodziewać po tym autorze, mamy w takim sobie stylu utyskiwania na to, jak bardzo Słowianie są pokrzywdzeni przez globalną kulturę i jak bardzo należy wracać po to, co Nasze, Narodowe, Dzikie i Pierwotne. Sporo literówek niestety.
1) Dagmara Adwentowska, "Niezwykła kobieta" - pierwsze z dwóch opowiadań tej autorki w zbiorze, moim zdaniem słabsze. Poznajemy dawną i współczesną historię księżnej kijowskiej Olgi, obecnie strzygi. O ile część historyczna, X-wieczna jest ciekawa i dobrze osadzona w realiach, część współczesna rozczarowuje sztampą i grubo kreślonymi postaciami. Na tle zbioru i tak 6/10.
2. Tomasz Czarny, "Angelus" - obrzydliwy pornol. Skrzyżowanie "Jak sobie mały Jasio wyobraża bycie zdemoralizowanym biznesmenem" i toposu morderczej seksownej rusałki w wersji ekstremalnej. -300/10
3. Piotr Borlik, "Babie lato" - Realia prasłowiańskie, przemiana zgorzkniałej kobiety w pomocnicę płanetnika. Czytałam to już w "Fantazmatach" i wtedy oceniłam trochę surowiej, tutaj było to miłe wytchnienie po zbrodni przeciwko ludzkości, jaką jest "Angelus". Mimo wszystko dalej uwiera mnie niezrozumiały motyw pajęczyn, użyty tylko po to, żeby "dostraszyć" tekst, oraz przesadzona mściwość głównej bohaterki. 6/10
4. Piotr Ferens, "Powrót pradawnych" - tajemniczy mróz grasuje po polskim miasteczku. Zakończenie z gatunku "nostalgia za dawną religią słowiańską" samo się dekonstruuje - jeśli tak to miało wyglądać, to naprawdę lepiej, że wygrało chrześcijaństwo. Mimo to nieźle napisane, dosyć przyjemne. 5/10.
5. Maciej Szymczak, "Krew dla bogów" - po raz kolejny jakby nietzscheańskie fantazje o dzikim, pierwotnym, silnym pogaństwie i nędznym, głupim, godnym politowania chrześcijaństwie; co za tym idzie, lubowanie się w krwawych opisach, w tym wycinania krwawego orła na plecach jeńca. Styl jak na Szymczaka jakby lepszy, ale i tak mamy takie kwiatki jak "pokraczne wizerunki czortów pokrywały każdy skrawek jego oblicza, za wyjątkiem srogiej twarzy porosłej gęstą brodą", "kusy obrzęd", aorta jako synonim tętnicy szyjnej, klinga jako synonim grotu włóczni i wdzięczna literówka "kapelusz z dużym rondlem". 4/10
6. Sylwia Błach, "Pośród drzew" - Wojna Polski z nienaturalnie przerażającym przeciwnikiem. Bohater dezerteruje i trafia do domostwa tajemniczego starca, gdzie stopniowo odkrywa prawdę o słowiańskich demonach. Trochę klasycznie, a trochę z twistem, na tyle, by utrzymać uwagę czytelnika i dać satysfakcjonujące zakończenie. Całkiem nieźle skonstruowany bohater (chociaż chwilami spójność jego backstory budzi pewne wątpliwości) - pomimo licznych słabości nie jest debilem. 6/10
7. Sandra Gatt Osińska, "Rybie oko" - gruby i obleśny wędkarz widzi kuszące lolitki w jeziorze, co może pójść nie tak. Niestety sztampa i różne bzdurki (np. facet się wykrwawia, no ale przecież musi znaleźć dokumenty, bo bez nich nie przyjmą go na SOR). 2/10
8. Krzysztof Haczyński, "Upiór" - krwawa historia życia i śmierci upiora w państwie Wiślan. Fabuła skonstruowana w miarę spójnie, ale brakuje stematyzowania/pogłębienia pewnych kwestii. Językowo bywa nieporadnie (cios "zrównuje brata z ziemią"), opisy walk tchną trochę biurokracją. 4+/10
9. Patryk Hirsekorn, "Urat 1974" - nieszczęśliwy młodzieniec trafia do wsi Urat, gdzie niedawno dokonano niepokojącego odkrycia pod przydrożnym krzyżem. Jest potencjał na udany miks siermiężnej współczesności, słowiańskich wierzeń i przyprawiającej o ciarki grozy z posmakiem religijnej konfuzji, ale całość jest nieco niedopracowana (szkoda, że nie było dobrej redakcji...). Babolki merytoryczne, np. 1 maja jako zwykły dzień pracy. 5/10
10. Piotr Borowiec, "Ludzie których zabrakło" - Perełka, która trafiła się, gdy zwątpiłam już prawie całkiem w tę antologię. Połączenie opowiadania detektywistycznego o dzieciobójczyni, demonologii słowiańskiej i przede wszystkim tragedii dawnej ludności Bieszczad. Stematyzowanie oderwania od korzeni ("Wszyscy, którzy pozostali w Bieszczadach, są tu obcymi") wynosi tekst kilka dobrych poziomów ponad resztę zbioru. 8/10
10. Flora Woźnica, "Powiew wolności" - Typek wzbogacony na morderstwie rodziców musi w końcu zapłacić za swoje przewiny (i nieszczepienie dzieci), gdy nadciąga morowa dziewica. Nie chcę się pastwić, bo styl sugeruje bardzo młody wiek autorki, ale jednak jest to drewniane mimo silenia się na brutalność, a nawet klimaty postapokaliptyczne. Niezręczna próba moralizowania upada pod słabym stylem i licznymi głupotkami fabularnymi. 2/10
11. Karolina Mangusta Kaczkowska, "Maluszek" - kolejna krwawa zemsta na bogatym biznesmenie, tym razem z inicjatywy spędzonego płodu. Dosyć proste, trochę naiwne, ale w zasadzie bezbolesne. Dziwny posmak groteski (nie wiem, czy w pełni zamierzony) przez zestawienie grozy z kiblem, do którego trafia rzeczony spędzony płód. 4/10
12. Marcin Piotrowski, "Wanna pełna krwi" - Sędziwa 46-latka w swojej frustracji decyduje się na kurację a la Elżbieta Batory i obrzęd ku czci Chorsa, aby odzyskać młodość, co może pójść nie tak. W gruncie rzeczy seksistowskie. Na szczęście spójne i krótkie. 3+/10
13. Piotr Ferens, "Licho nigdy nie śpi" - I kolejna zemsta na biznesmenie, tym razem z inicjatywy demonicznej staruchy. Dosyć ciekawy pomysł ajtiologicznej opowieści o powstaniu Licha, ale brakuje iskry. Historia z dzieciństwa (zgroza bohatera, gdy babcia straszy go lichem, bo zwędził kawałek sernika) trochę ujmuje gravitas, choć może być sensowna jako obraz moralnego zagubienia bohatera, który ma na sumieniu znacznie gorsze grzechy, ale nie chce o nich pamiętać. 5/10
14. Dagmara Adwentowska, "Grad na was i burze" - banda koniokradów na Ukrainie zasadza się nie na nieodpowiedniego konia. Dobre wykorzystanie motywów diabelskich z niespodziewanym twistem co do tożsamości antagonisty, w większości udana archaizacja języka i post-sienkiewiczowski klimat, bohaterowie barwni i na tyle szczegółowo skonstruowani, na ile jest to możliwe w opowiadaniu, i to z przewagą elementu przygodowego. Co prawda w ogóle nie jest to horror, ale nie robię z tego zarzutu. 8/10.
Stawianie całościowej oceny w przypadku zbioru tak skrajnie nierównego jest trochę niesprawiedliwe. Jeśli chodzi o samą publikację, to trzeba się popastwić słabym poziomem redakcyjnym i korektorskim, bo nawet w dobrych opowiadaniach chwilami brakuje doszlifowania, a wszędzie plenią się błędy składu (posklejane wyrazy, błędny podział na akapity zwłaszcza przy dialogach)....
więcej mniej Pokaż mimo toNie wiedziałam, czego się spodziewać, cała moja wiedza o tej historii ograniczała się do głupawego komentarza w czytanym przed laty "Pamiętniku księżniczki" ("Czy Meg miała biust?"). Przyjemna mikstura wszystkich typowych motywów w dziecięcym fantasy i zupełnie dla mnie nieoczekiwany wydźwięk religijny. Trochę jednak brakuje spójności w tym koktajlu. Niestety może to być jeden z utworów, które nie wytrzymują próby czasu (i w 1962, i w dzieciństwie na pewno podobałoby mi się znacznie bardziej).
Nie wiedziałam, czego się spodziewać, cała moja wiedza o tej historii ograniczała się do głupawego komentarza w czytanym przed laty "Pamiętniku księżniczki" ("Czy Meg miała biust?"). Przyjemna mikstura wszystkich typowych motywów w dziecięcym fantasy i zupełnie dla mnie nieoczekiwany wydźwięk religijny. Trochę jednak brakuje spójności w tym koktajlu. Niestety może to być...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-13
Czy trylogia Kaya zmieniła moją percepcję świata, jak to szumnie zapowiadała na okładce Marion Zimmer Bradley? Raczej nie, ale koniec końców okazała się satysfakcjonującym przeżyciem. W trakcie czytania naszła mnie też refleksja, czy "Saga o zbóju Twardokęsku" Brzezińskiej nie była w jakimś stopniu inspirowana "Fionavarskim gobelinem".
Czy trylogia Kaya zmieniła moją percepcję świata, jak to szumnie zapowiadała na okładce Marion Zimmer Bradley? Raczej nie, ale koniec końców okazała się satysfakcjonującym przeżyciem. W trakcie czytania naszła mnie też refleksja, czy "Saga o zbóju Twardokęsku" Brzezińskiej nie była w jakimś stopniu inspirowana "Fionavarskim gobelinem".
Pokaż mimo to
Na szczęście ostatni tom jakoś bardziej mi podszedł niż "Wędrujący ogień". Kay zręcznie pozbierał razem wątki, których liczebność zaczynała już budzić we mnie niepokój, i ku mojej uldze wprowadził jednak do gobelinu losu wątek wyboru i wolnej woli, tak że nawet historia króla Artura, Ginewry i Lancelota wydała się jakoś strawniejsza. Pompatyczny styl był dozowany jakby lepiej, a może po prostu wydawał się bardziej uzasadniony w obliczu rzeczywiście doniosłych, tragicznych albo po prostu efektownych zdarzeń. Momentem, w którym już wiedziałam, że książka mnie nie zawiedzie, było zjawienie się kryształowego smoka - i to mimo że do wątku krasnoludzkiego na początku podeszłam bardziej sceptycznie.
Ofiarności i poświęcenia jest w tej książce jeszcze więcej niż w poprzednich częściach, wyraźnie był to autora ulubiony motyw. Z jakiegoś powodu dużo radości sprawił mi wątek Paula i Jaelle. W ogóle wszystkie zakończenia wydają się sensowne, co bardzo doceniam, bo naprawdę obawiałam się rozpełznięcia historii i końcowej klapy.
Było kilka dłużyzn, trochę dreptania w miejscu (niektóre rozdziały z Darienem, na które czekałam z niecierpliwością, bo ten wątek wreszcie stał się obiecujący, sprowadzały się do entej powtórki jego żali, jak to wszyscy go odtrącili), ale w akceptowalnych granicach. Czasami wydaje mi się, że można było lepiej wykorzystać narrację z perspektywy różnych postaci, żeby nie powtarzać tych samych informacji i żeby czytelnik nigdy nie wiedział więcej, niż postać, z której punktu widzenia akurat opowiada jest historia - u Kaya często siada przez to napięcie. Co natomiast nie zagrało w ogóle, to obraz sił zła, które nigdy nie wydawały mi się do końca realne. No i jeszcze Shalhassan, który w ogóle był marnotrawstwem papieru, jedyne, co zrobił, to pograł w szachy i dobrze się bawił w domu publicznym.
Czy trylogia Kaya zmieniła moją percepcję świata, jak to szumnie zapowiadała na okładce Marion Zimmer Bradley? Raczej nie, ale koniec końców okazała się satysfakcjonującym przeżyciem. W trakcie czytania naszła mnie też refleksja, czy "Saga o zbóju Twardokęsku" Brzezińskiej nie była w jakimś stopniu inspirowana "Fionavarskim gobelinem".
Na szczęście ostatni tom jakoś bardziej mi podszedł niż "Wędrujący ogień". Kay zręcznie pozbierał razem wątki, których liczebność zaczynała już budzić we mnie niepokój, i ku mojej uldze wprowadził jednak do gobelinu losu wątek wyboru i wolnej woli, tak że nawet historia króla Artura, Ginewry i Lancelota wydała się jakoś strawniejsza. Pompatyczny styl był dozowany jakby...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mimo kilku bardzo dobrych fragmentów - parę interakcji między Finnem i małym Darienem, ofiara Kevina, spotkanie Paula z morskim bóstwem, wewnętrzna przemiana surowej kapłanki Jaelle - czuję się mocno rozczarowana, a nawet znużona. Kay namnożył postaci o wysokiej pozycji społecznej i wielkich mocach, i teraz musi znaleźć dla nich wszystkich zajęcie, więc każde przywoływanie wielkich mocy (których w książce jest ze cztery albo pięć) rozpoczyna się od wyliczanki, kto bierze w obrzędzie udział. Dziwny jest też czasem podział na podrozdziały (to znaczy, że czasami nie ma go w ogóle i bez ostrzeżenia przechodzimy do innej postaci, położonej setki kilometrów dalej, po prostu w kolejnym akapicie).
Kiedy się zastanawiam, co poszło nie tak, dochodzę do wniosku, że problemem jest sposób wykorzystania przez Kaya wielkich mitów (król Artur, śmierć Adonisa, życiodajny kocioł) - pakuje ich za dużo w jedną książkę i w dodatku nie są one dla fabuły głębokim, organicznym szkieletem, tylko często toporną i nazbyt widoczną protezą.
Liczne sceny erotyczne (no dobrze, sugestie scen erotycznych, bo Kay szczęśliwie jest dosyć oględny w opisach) wyglądają tak, jakby autor stwierdził, że być muszą, bo w wędrówce bohatera Campbella jest spotkanie z boginią. Niemal za każdym razem byłam nimi zaskoczona, bo nie wydawały mi się sensownie uzasadnione fabularnie. Wyjątkiem był wątek miłosny Diarmuida i Sharry rozpoczęty już w "Letnim drzewie", chociaż obie postaci za mało lubię, żeby ich historia mnie mocno poruszyła.
Artur w ogóle nie jest postacią, tylko zbitką liter na kartce. Powinnam się chyba nim przejąć wyłącznie ze względu na swoją znajomość legend arturiańskich, tylko z jakiegoś powodu to nie działa. Co gorsza, w wątku Jennifer, wciągniętej w tę arturiańską strukturę, ujawnia się jakiś dziwny determinizm i fatalizm, jakby wolna wola postaci w ogóle nie miała znaczenia, a jedyną drogą jest całkowite wejście w archetyp. Zobaczymy, co zrobi z tym trzeci tom.
Najlepiej wypada wątek Kevina, ale niestety nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jest to powtórka z rozrywki i remiks wątku Paula z "Letniego drzewa". Jeśli jednak o tym zapomnieć, to jest to najbardziej sensowna, a także najlepiej napisana część książki.
Natomiast wątek Dariena, który ma niby wybrać między dobrem a absolutnym złem swojego ojca, na razie głębią i subtelnością dorównuje motywowi dotkniętych z "Sagi o Ludziach Lodu", względnie kreskówce "Papirus", w której złe sługi Seta rozpoznawało się po czerwonych oczach. Wszyscy drżą, co to będzie, a tymczasem Darien na razie nie zrobił jeszcze nic.
Ostatni mój wyrzut - mam wrażenie, że Kay to taki kamerzysta, który robi zbliżenia na rzeczy, które mnie w ogóle nie obchodzą, a zostawia poza kadrem wszystko, co miałoby dla mnie znaczenia. Najlepszym przykładem są wątłe i powtarzalne opisy postaci, w których najczęściej mowa jest po raz fefnasty o ich kolorze włosów i oczu, lśniących tak czy owak w celu wprowadzenia poetyckiego nastroju.
Mimo kilku bardzo dobrych fragmentów - parę interakcji między Finnem i małym Darienem, ofiara Kevina, spotkanie Paula z morskim bóstwem, wewnętrzna przemiana surowej kapłanki Jaelle - czuję się mocno rozczarowana, a nawet znużona. Kay namnożył postaci o wysokiej pozycji społecznej i wielkich mocach, i teraz musi znaleźć dla nich wszystkich zajęcie, więc każde przywoływanie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mniejsze rozmiary antologii i sporo nowych nazwisk sugerują pewne wyczerpanie formuły i faktycznie chyba jest to ostatni z takich zbiorów spod szyldu wydawnictwa Horror Masakra. Dodatkowo sporo twórców wprowadza swoje postaci z innych tekstów albo - jeśli nie myli mnie wyczucie - prezentuje jakieś okrawki dłuższych utworów.
Zastanawia mało odkrywczy tytuł antologii - może przybrany po to, żeby łatwo się wyszukiwać? Kto to wie.
Ogólny poziom średni (nawet najsłabsze teksty są raczej średnie niż fatalne), jest też parę zupełnie niezłych opowiadań, ale żadnego naprawdę wybitnego. Najpierw jeszcze typowa przedmowa Szymczaka podszyta słowiańskim szowinizmem, dziwnie zmiksowanym z przesłaniem Jerzego Owsiaka, i możemy zaczynać.
1. Artur Grzelak, "Pożóg" - Ognisty demon grasuje po słowiańskich wsiach, trzeba go jakoś powstrzymać. Dosyć poprawne, jeśli chodzi o realia historyczne, jest też parę ciekawych opisów, ale trochę przegadane, a zakończenie jest tak przewidywalne, że bohaterowie wydają się bardzo głupi i papierowi. 5/10
2. Adrian Turzański, "Przebudzenie" - słowiański bóg budzi się z długiego snu i trafia na pseudoneopogańską imprezę. Bardzo dobre przedstawienie amoralnej, gniewnej potęgi, pełnej pogardy dla ludzkiego robactwa. Zakończenie pełne goryczy. Całość umiejętnie skonstruowana. Jako potencjalna krytyka neopogaństwa od wewnątrz - dosyć niepokojące. 7+/10
3. Marek Kwietniewski, "Żywy ogień" - Niepotrzebny gniewny prolog o hańbie starych bogów przegnanych kagańcem chrześcijaństwa. Niepotrzebny, bo dalszy ciąg opowiadania o ognistym demonie grasującym na Górnym Śląsku każe się raczej cieszyć z upadku pogaństwa. Dosyć przewidywalne, parę zbędnych dygresji (np. narzekanie na Kazika Staszewskiego, co to ma w ogóle wspólnego z czymkolwiek), policja nieprawdopodobnie rwąca się do działania, ale napisane jednak z pewną lekkością stylu i osadzeniem fabuły w bardzo konkretnej rzeczywistości śląskiej. 5+/10
4. Franciszek M. Piątkowski, "Poroniec" - Mecenas Marek (bohater powieści autora, jeśli się nie mylę) na tropie demona uwolnionego przez archeologów. Bardzo klasyczny akcyjniak sensacyjny, konwencjonalny niemal do bólu (mamy i informatora z demonicznego półświatka, i pościgi, i wyszczekanego głównego bohatera). Czyta się to przyjemnie, rozrywkowo. 6/10
5. Aleksandra Kozioł, "Jak było" - Wędrówka byłego żołnierza z diabłem Borutą i wielka narada demonów na tle rabacji galicyjskiej. Mimo pewnych niejasności i językowych niezręczności (zaimkowy chaos w co najmniej jednym miejscu) jest to ciekawe, udane przeniesienie sporu o stosunki szlachecko-chłopskie w wymiar nadprzyrodzony i podjęcie dyskusji z mitami narodowymi. 7+/10
6. Patrycja Żurek, "Śląsk" - Bardziej urban fantasy z horrorowym sznytem niż czysty horror. Lucjan Czarny bóg zbiera armię upiorów. Parę epizodów, które wyglądają na wykrojone z większej całości, przez co całość kończy się, zanim się na dobre zaczęła. 4/10
7. Agata Poważyńska, "Wierzbowe dzieci" - ojciec szuka syna wykradzionego przez dziwożonę. Bardzo onirycznie i nastrojowo, umiejętne wykorzystanie różnych creepy motywów w opisie błądzenia bohatera (w sensie fizycznym i duchowym). 7+/10
8. Adam Loraj, "Siostry losu" - konfrontacja egzorcysty z wioską, gdzie wróciło pogaństwo. Wyjątkowo rzadki przypadek opowiadania, w którym rzeczywiście zagłada pogaństwa budzi niejaki żal... bo jest ono idylliczną krainą "Sławian lubiących sielanki", czyli stereotypem, od którego tak się odżegnują Jabłoński i Szymczak... 7/10
9. Aleksandra Rozmus, "Żądza zemsty" - Dziewczyna zostaje zbiorowo zgwałcona przez całą wieś i zamordowana przez misjonarza za kradzież jajek, potem z prawdopodobieństwem psychologicznym jest niestety tylko gorzej. 3/10
10. Maciej Szymczak, "Wąpierz" - konfrontacja pijaczka z upiorem w Dziady. Nie ma typowego dla Szymczaka gore, to raczej próba edukacji na temat słowiańskich wierzeń, demonów i obrzędów. 5/10
11. Tomasz Siwiec, "Bieda" - Piękna, egoistyczna modelka dostaje dziwną paczkę, co może pójść nie tak. Historia dosyć naiwna i łopatologiczna, poza tym za bardzo mnie drażniło prostackie przedstawienie bohaterki (łącznie z pieszczeniem się pod prysznicem). 3/10
12. Jacek Pelczar, "Pieniacz" - Dwójka braci, znanych mi już z "Zakochanych na zabój" z "Tryzny" (chyba napisanych później), konfrontuje się z dosyć interesującym demonem. Nie ma w tym jakiejś szczególnej głębi ani niespodzianek, ale jest to napisana bardzo sprawnie łotrzykowska przygodówka. 7/10
Na koniec znów mamy parę słowiańskich wierszy, tym razem Łukasza Szczygło, bardziej udana połowa z nich to erotyki z demonicznymi/animalistycznymi motywami (ale bez obsceniczności). Na koniec, co dziwne, mamy jakby przekład kilku strof z "The Raven" Poego, choć bez atrybucji.
Mniejsze rozmiary antologii i sporo nowych nazwisk sugerują pewne wyczerpanie formuły i faktycznie chyba jest to ostatni z takich zbiorów spod szyldu wydawnictwa Horror Masakra. Dodatkowo sporo twórców wprowadza swoje postaci z innych tekstów albo - jeśli nie myli mnie wyczucie - prezentuje jakieś okrawki dłuższych utworów.
więcej Pokaż mimo toZastanawia mało odkrywczy tytuł antologii - może...