-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant23
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać420
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
„Nie pozwól mi umrzeć” - niemy krzyk maleństwa, które jest bezradne, zależne od mamy, wyciąga do niej rączki i płacze. W tym niezrozumiałym kwileniu kryje się prośba o bezpieczeństwo, miłość, ciepło. Wydawałoby się, że nie sposób oddać bólu matki, która staje w obliczu tragedii swojego dziecka, która jest bezsilna, patrzy na cierpienie i nie może go ukoić. Tymczasem przeżyłam ostatnio taką tragedię, nie będę wchodzić w szczegóły. Stanęłam na krawędzi zmysłów wraz z Dalią Chybą bohaterką thrillera medycznego Krzysztofa Koziołka.
Autor jawi mi się jako mistrz żonglerki słownej. Słowem buduje dowolny fragment rzeczywistości, a on nabiera realnego wymiaru. Jesteś przekonany, że poznajesz prawdę dotąd skrzętnie skrywaną. I to dobry trop. Autor do klawiatury siada po głębokim reaserchu. To nie wszystko, jeśli tylko pisarz zechce, to wprowadzi czytelnika w stan wstrząśnienia emocjonalnego. Uczucia bohaterów przechodzą na czytelnika. Uważajcie! Niby spokojnie rozwijająca się fabuła. Ale śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, nabiera tempa, robi się niebezpiecznie. A przy tym wszystkim wydaje się, że poznałeś już bohaterów, a oni cię zaskakują wciąż na nowo. Tak, zdecydowanie mistrzowska żonglerka słowna.
„Nie pozwól mi umrzeć” to thriller medyczny, ale i kryminał oraz sensacja w najlepszym wydaniu. W tej atrakcyjnej kryminalnej oprawie kryje się poważny i ważny temat szczepień. Kiedy wynaleziono szczepionkę przeciw ospie, czy gruźlicy, celem było uratowanie setek tysięcy istnień. Współcześnie człowiek i jego zdrowie jest sposobem na miliardowe zyski. Jak potoczy się rozgrywka pomiędzy jednostką a bezwzględną korporacją? Śmiało polecam każdemu, aby przekonał się sam.
„Nie pozwól mi umrzeć” - niemy krzyk maleństwa, które jest bezradne, zależne od mamy, wyciąga do niej rączki i płacze. W tym niezrozumiałym kwileniu kryje się prośba o bezpieczeństwo, miłość, ciepło. Wydawałoby się, że nie sposób oddać bólu matki, która staje w obliczu tragedii swojego dziecka, która jest bezsilna, patrzy na cierpienie i nie może go ukoić. Tymczasem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Romans Wszech-czasów
Lew Tołstoj stworzył wielowątkowe arcydzieło odzwierciedlające mozaikę społeczną współczesnej mu Rosji. Ona piękna, niestety zamężna Anna Karenin(tak Karenin – w tytule Anna Karenina, bo przynależna mu - Kareninowi- na zawsze), On wolny duch, przystojny Aleksy Wroński i ten stojący na drodze do szczęścia mąż, odpychający i wiecznie moralizujący niezachwiany autorytet i mąż stanu Aleksy Karenin.
Co ludzie powiedzą?
Anna Karenina jest powieścią społeczno-psychologiczną. Tołstoj szczegółowo opisuje stany emocjonalne bohaterów. Każdy z nich jest targany własnymi pragnieniami i dążeniami. Niewątpliwie autor wykłada w ten sposób własne spojrzenie na religię i społeczeństwo. W każdym społeczeństwie i epoce człowiek ma swoje powinności od których próbuje uciec, a człowiek pragnący być uczciwy i prawy cierpi katusze, jeśli osiąga szczęście drogą nieakceptowaną społecznie.
Kobiety?
Tołstoj wiele uwagi poświęca kobietom. Opisuje ich rozważania. Zagląda w dusze. Czy trafnie niech czytelnik oceni sam. Cóż należy pamiętać, że pierwszym redaktorem i sekretarzem Tołstoja była jego żona. Za geniuszem mężczyzny stoi kobieta? Kto to wie, ile pracy w książce tej jest pisarza, a ile redaktora?
Kreator świata
We współczesnych powieściach na każdej stronicy czytelnika dopadają schematy i skróty. Akcja musi mieć tempo, a opisy zdawkowe są w dobrym guście. U Tołstoja spotykamy prawdziwy świat opisany, tak jak świat powinien być przedstawiony czytelnikowi, by mógł być zrozumiany i w całości odebrany. Szczegóły uwypuklają charaktery postaci, nadają charakter miejscom, w których toczy się akcja, tworzą klimat powieści.
Wspaniała książka warta przeczytania, nawet jeśli ktoś widział ekranizację.
Literacki kącik Sary
sarasamusionek.blogspot.com
Romans Wszech-czasów
Lew Tołstoj stworzył wielowątkowe arcydzieło odzwierciedlające mozaikę społeczną współczesnej mu Rosji. Ona piękna, niestety zamężna Anna Karenin(tak Karenin – w tytule Anna Karenina, bo przynależna mu - Kareninowi- na zawsze), On wolny duch, przystojny Aleksy Wroński i ten stojący na drodze do szczęścia mąż, odpychający i wiecznie moralizujący...
Kiedy przyjazna dusza puka do drzwi, otwórz
„Talon na drugie życie” Dany Newelskiej emanuje ciepłem, bawi rewelacyjnym poczuciem humoru, a odruchy serca głównej bohaterki wzruszają.
Pośród wielu zagubionych, czasem wręcz irytujących protagonistek, poszukujących przepisu na rozpoczęcie życia od nowa, poznałam taką, która śmiało mogłaby wziąć mnie za rękę i przeprowadzić przez najgorszą zawieruchę i wierzę mocno, wyszłybyśmy z niej cało.
Poczucie humoru, otwarte serce i mądrość życiowa sprawiają, że Anna Przygoda potrafi zjednać sobie każdego, kogo spotka na swej drodze. Pewnego dnia wracając do domu, spotyka na klatce schodowej niekompletnie ubraną czteroletnią dziewczynkę, która przedstawia się imieniem Niunia. Okazuje się, że dziecko pozostawiono same w domu. A opiekun wyszedł. Anna oczywiście zabiera Niunię do domu, gdzie dziewczynka szybko się aklimatyzuje. Podbija serce jej i jej męża Borysa, emerytowanego wojskowego. Dopiero późnym wieczorem zjawia się jej opiekun. Raczej mało odpowiedzialny, za to dość rozrywkowy Kamil. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale jeszcze dodam, że niebawem splot wydarzeń doprowadzi do spotkania Ani i mamy Niuni, Agaty. Młoda samotna matka jest zagubiona, pragnie ciepła i miłości, jednocześnie dzielnie walczy o byt swój i córki. To właśnie do niej Ania wyciągnie pomocną dłoń. A Agata czując, że może Ani zaufać, wyjawi swoją tajemnicę. Niunia często opowiada o ludziach i miejscach, których nie ma prawa znać. Czy jest czyimś kolejnym wcieleniem? Czy to możliwe? Tego Wam nie zdradzę.
Pierwszoosobowa narracja sprawiła, że czułam się bliżej bohaterki. Zupełnie jakbym z kimś się zaprzyjaźniła. Bardzo miłe uczucie, wpłynęło pozytywnie na odbiór książki w całości. Sposób snucia opowieści również, moim zdaniem, odbiega od schematu. Autorka kończy jedną scenę a następną zaczyna od innego wątku, by po chwili zgrabnie wpleść go w poprzedni i połączyć w całość.
Czytając tę powieść obyczajową z delikatnym wątkiem paranormalnym poczułam świeżość w stylu oraz w konstruowaniu fabuły. Z jednej strony odnalazłam, mam wrażenie, punkty stałe dla tego gatunku. Opowieść o losach kilku kobiet, życiowych błędach, poszukiwaniu życiowej przystani. Z drugiej emocje, zabawne sytuacje, barwne a zarazem wyraziste postaci, z którymi żal się żegnać. Z takimi ludźmi sama chciałabym się zaprzyjaźnić i obcować. No, może nie ze wszystkimi, jakieś czarne owce muszą się znaleźć, co mącą, bo inaczej by się pochorowały, ale i one wpasowują się w krajobraz tej historii i można je tolerować, a nawet wzmacniają smak opowieści.
Kiedy przyjazna dusza puka do drzwi, otwórz
„Talon na drugie życie” Dany Newelskiej emanuje ciepłem, bawi rewelacyjnym poczuciem humoru, a odruchy serca głównej bohaterki wzruszają.
Pośród wielu zagubionych, czasem wręcz irytujących protagonistek, poszukujących przepisu na rozpoczęcie życia od nowa, poznałam taką, która śmiało mogłaby wziąć mnie za rękę i przeprowadzić...
Akcja powieści toczy się na przestrzeni około dwudziestu lat. A sam początek to pierwsze lata po II wojnie światowej. W Barcelonie kłębi się gęsta powojenna atmosfera kładąca się cieniem na życiorysach wielu mieszkańców. Przez pierwszą część powieści Carlosa Ruiz Zafna „Cień wiatru” (The Shadow of the Wind) płynęłam pod prąd i kosztowało mnie to wiele sił. Ponury, a nawet złowieszczy klimat społeczno – polityczny ówczesnej Hiszpanii sformułował się w mojej głowie jednym słowem – groza. Szybko jednak wszystko się odmieniło, a ja zaczęłam płynąć z nurtem zachwycających mnie coraz bardziej słów i fabuły.
Niezbyt zamożny księgarz zabiera swego dziesięcioletniego syna w tajemnicze miejsce zwane Cmentarzem Zapomnianych Książek. Spośród setek tysięcy lektur chłopiec wybiera „Cień wiatru” autorstwa Julina Carax. Jest to książka, którą ma „adoptować”, tak przynajmniej twierdzi jego ojciec. Kiedy Daniel kończy czytać książkę, pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o jej autorze.
Powieść bogata jest w wiele odcieni, na nich skupia się fabuła, na odcieniach życia, jego zakrętach, zakamarkach. Poszukiwania młodego Daniela Sempere prowadzą w wiele ciekawych miejsc w Barcelonie oraz do ludzi obciążonych życiowym doświadczeniem w nadmiarze na jaki nie zasługują. Daniel ma zamiar odtworzyć ścieżki pewnego pisarza, Julina Carax, którego książka „Cień wiatru” można napisać, uwiodła go literacko. Im więcej odkrywa o życiu pisarza, tym jest ciekawiej.
Wokół tego wątku oplecione są pozostałe, dotyczące Daniela i jego bliskich oraz przyjaciół. Tempo książki jest równe, trochę melodramatyczne. Z pewnością nie jest szybkie i gwałtowne. Akcja rozkręca się stopniowo. Odpowiadało mi to w zupełności. Carlos Ruiz Zafn umiejętnie stopniuje napięcie. Odkrywanie szczegółów z życia tajemniczego pisarza, jako fance kryminałów, bardzo przypadło mi do gustu. Tym bardziej, że życie Carax kończy zagadkowa śmierć.
Daniel prowadzi swoje prywatne śledztwo, najpierw sam, a później z wielce gadatliwym przyjacielem Ferminem Romero de Torresem. Właśnie postaci są kolejnym atutem książki. Mają bogate życiorysy ulepione z doświadczeń nabytych w Barcelonie z początków XX wieku. Trudnych czasów wojny i przemian. Są ci, którzy trzymają władzę i ci, którzy kryją się w ciemnych alejkach.
Po pierwszych kilkunastu stronicach myślałam, że książka została przereklamowana i będę się męczyć. Mało tego, postanowiłam sobie nie sięgać po kolejne części. Byłam w błędzie. Powieść szybko urzekła mnie nie tylko od strony fabularnej, ale i od strony językowej. „Cień wiatru” czytałam w przekładzie Lucii Graves na angielski. Przyznam, że jeśli ktoś chciałby wzbogacić swój angielski, to śmiało zachęcam, bo warto sięgnąć po tę książkę w tej wersji językowej. Myślę, że za jakiś czas sięgnę po kolejne części, by znów obcować ze stylem autora. Pisarz dzięki sprawnemu pióru stworzył wielowymiarowy, plastyczny obraz powojennej Barcelony i ludzkich serc napiętnowanych tamtymi czasami. Przede wszystkim skupił się na młodości, na jej walorach i przywarach. Na tym, jak trudno wejść w życie i nie popełnić błędów. Jak kocha się pierwszy raz i jak zapada ta miłość w serce na zawsze.
„Cień wiatru” pozostawił mnie z nutą smutku do czego może prowadzić silne uczucie, niepokoju o to, jaki może być człowiek, zadumy nad pokrętnymi ścieżkami losu i tęsknoty za bohaterami.
Teraz spoglądam na półkę, gdzie mieni się złoty napis The Shadow of the Wind.
Literacki kącik Sary
sarasamusionek.blogspot.com
Akcja powieści toczy się na przestrzeni około dwudziestu lat. A sam początek to pierwsze lata po II wojnie światowej. W Barcelonie kłębi się gęsta powojenna atmosfera kładąca się cieniem na życiorysach wielu mieszkańców. Przez pierwszą część powieści Carlosa Ruiz Zafna „Cień wiatru” (The Shadow of the Wind) płynęłam pod prąd i kosztowało mnie to wiele sił. Ponury, a nawet...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Przybysz” – powrót do domu
Przemijanie dotyka każdego z nas. Pamięć o przeszłości nadaje wszystkiemu sens. Buduje naszą tożsamość. Dzięki niej stajemy się świadomi, kim jesteśmy. Tym bardziej cieszę się, że Bronisław Przybysz zdecydował się podzielić z nami wspomnieniem ucieczki z transportu do III Rzeszy, które w literacką szatę ubrał Piotr Tymiński. Bowiem książka historyczna „Przybysz” opiera się na wydarzeniach autentycznych. Oczami dziecka widzimy okropności wojny siejącej spustoszenie. Przemoc, głód, ścielące się wokoło ciała ludzi, w których chwilę wcześniej tętniło życie. Z początku wszystko wydaje się przygodą, ale główny bohater szybko przekonuje się, że ta przygoda niesie ze sobą widmo śmierci. Piotr Tymiński poprowadził narrację w pierwszej osobie. Moim zdaniem była to słuszna decyzja. Młody bohater, choć prostymi słowami, to bardzo sugestywnie i wprost opowiada o trudach tułaczki i niebezpieczeństwach czyhających w jej trakcie.
II wojna światowa ma się ku końcowi. We wsi Marki, w pobliżu Warszawy, mieszka Bronek Przybysz nazywany w domu „Dzidkiem”. Chłopak pogodny i lubiący zabawy z kolegami. Niespodziewanie w jego wsi pojawiają się Niemcy. Wyciągają mieszkańców z domów, zabierają ze sobą. Kolumna ludzi sunie do przodu. Wśród nich jest Bronek i jego rodzina. Nagle ktoś wykrzykuje, że prowadzą ich na wywózkę na roboty albo do obozu koncentracyjnego. Ktoś woła, że trzeba uciekać. Tłum w panice rozpierzcha się na boki. Ludzie ratują się ucieczką. Niemcy puszczają serię z karabinu maszynowego. Bronek gubi się w ludzkiej masie, traci bliskich z oczu. Pech chce, że wpada wprost na niemieckiego żołnierza i w efekcie trafia do bydlęcego wagonu, w którym ludzie umierają z wyczerpania w trakcie podróży.
Na kolejnym etapie podróży poznaje chłopaka, mniej więcej w swoim wieku, który przedstawia się imieniem Jurek. Jurek trzeźwo patrzy na świat. Mało o sobie mówi, bo lepiej nic nie wiedzieć, by nie wydać na przesłuchaniu. Obaj chłopcy są zgodni, że jeśli chcą przeżyć, muszą uciec. Podróż bydlęcym wagonem – myślę, że sama nazwa nasuwa wnioski, perspektywa katorżniczej pracy dla wroga mobilizuje ich do działania. Jurek staje się przewodnikiem Bronka. Daje cenne wskazówki, dzięki którym mogą przetrwać w tułaczej drodze do domu.
Historia nastoletniego chłopca uciekającego z niemieckiego transportu poruszyła we mnie najczulsze struny. Nie wiem, czy powinnam o tym pisać, ale chcę się z wami tym podzielić: łzy ciurkiem leciały mi po policzkach. Popłakałam się na koniec. Książka liczy zaledwie 154 strony, ale one wystarczyły, żeby wywołać u mnie wielkie wzruszenie. Przywołały opowieści mojej babci o tamtych czasach, jej trudnym losie i ciężkiej pracy przymusowej u Niemców. Takie historie nie pozwolą zapomnieć o zwykłych ludziach żyjących w okresie wojennej zawieruchy, postawionych w sytuacjach wymagających hartu ducha, wytrzymałości a czasem podejmowania decyzji, których w innych okolicznościach nigdy by nie podjęli.
To już druga książka Piotra Tymińskiego, która wbiła mnie w fotel. Nie mogłam oderwać się od lektury. Chwilami wstrząsająca, sprowokowała u mnie mnóstwo refleksji nad przeszłością. To dobra pozycja dla miłośników historii, zwłaszcza tych zainteresowanych losami zwykłych ludzi a nie wielką polityką, z którą mamy do czynienia w szkole. Świadectwo postaw ludzi, którzy w nieludzkich czasach okazali ludzkie oblicze. Zdecydowanie warto poświęcić czas „Przybyszowi”.
„Przybysz” – powrót do domu
Przemijanie dotyka każdego z nas. Pamięć o przeszłości nadaje wszystkiemu sens. Buduje naszą tożsamość. Dzięki niej stajemy się świadomi, kim jesteśmy. Tym bardziej cieszę się, że Bronisław Przybysz zdecydował się podzielić z nami wspomnieniem ucieczki z transportu do III Rzeszy, które w literacką szatę ubrał Piotr Tymiński. Bowiem książka...
Niedopowiedzenia i konwenanse
Prawda o związkach międzyludzkich skrywa się pod woalką pozorów. Ludzie chowają uczucia w zakamarkach serc i pilnują, żeby prawdziwe zamiary nie wyszły na jaw. Jane Austen od początku w swoich powieściach pisała o iluzji w wyższych sferach. Obnażała przywary nie szczędząc ironii i satyry. Nie inaczej jest w powieści „Emma”.
Tytułowa Emma, to młodziutka Emma Woodhouse należąca do sfery uprzywilejowanej. Obdarzona urodą i majątkiem, adorowana przez otoczenie jest pewną siebie młodą osobą. Nie wielu ośmiela się zwracać jej uwagę w jakiejkolwiek kwestii. A kiedy udaje jej się zeswatać swoją guwernantkę – Pannę Taylor z wieloletnim wdowcem – Panem Westonem, utwierdza się w przekonaniu, że do swatania jest stworzona i nie dociekając prawdziwych uczuć innych osób, zabiera się do kojarzenia par.
Emma porusza się w sferze pozorów. Nie miała jeszcze okazji przekonać się, czym są ukryte motywy. Los ześle jej kilka niespodzianek. Emma to protagonistka, której zachowanie może chwilami irytować. Jednak na horyzoncie cały czas jest mężczyzna potrafiący jako jedyny wytknąć jej niewłaściwe posunięcia. Przyjaciel domu pan Knightley. Jest dobry, trochę zasadniczy, ale nie umyka jego uwadze to, co właściwe – drugie dno wyższej sfery. To właśnie na relacji między nimi oraz nieustannym swataniu przez Emmę innych ludzi skupia się cała intryga.
Kunszt Jane Austen widać na każdej stronie. Potrafiła opisać, to czego w jej czasach nie wolno było powiedzieć na głos. W dodatku w sposób humorystyczny i lekki. Cenię ją za plastyczny styl i bogaty język. Ze stworzonymi przez nią postaciami nigdy się nie nudzę. Podobnie było w przypadku „Emmy”. Potrafiła stworzyć fabułę, do której chce się wrócić i na powrót przeżyć cała historię. W odpowiednim miejscu dodaje pikanterii zwrotem akcji. Życie bohaterów odmienia się o 180 stopni. A my towarzyszymy w ich zmaganiach z kolejnymi przeszkodami na drodze do szczęścia. Bohaterowie tej powieści zapadają w serce, stają się dobrymi przyjaciółmi, których znów chce się spotkać.
Powieść utrzymana w mocno romantycznym tonie podbiła moje serce.
Choć Emma i pan Knightley trzymają emocje na wodzy, to słychać nieustannie ich przyśpieszone biciem serca oddechy.
Niedopowiedzenia i konwenanse
Prawda o związkach międzyludzkich skrywa się pod woalką pozorów. Ludzie chowają uczucia w zakamarkach serc i pilnują, żeby prawdziwe zamiary nie wyszły na jaw. Jane Austen od początku w swoich powieściach pisała o iluzji w wyższych sferach. Obnażała przywary nie szczędząc ironii i satyry. Nie inaczej jest w powieści „Emma”.
Tytułowa Emma, to...
Jeżeli ma się do czynienia z kryminałem, trup pojawić się musi obowiązkowo. Agatha Christie nie obawiała się złamać tej zasady pisząc „Trzecią lokatorkę”. Dlatego przez dwie trzecie książki Herkules Poirot prowadzi śledztwo w sprawie zbrodni, której prawdopodobnie nie było. Słowo prawdopodobnie jest kluczowe w tym przypadku. Słynny detektyw nie złoży broni, dopóki jest cień możliwości, że popełniono morderstwo. Trzeba tylko odnaleźć trupa.
Tym razem Christie raczy nas klimatem Londynu połowy lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Dorasta pierwsze pokolenie urodzone zaraz po II wojnie światowej. Pokolenie szukające wolności i swobody, eksperymentujące z narkotykami. Mamy możliwość wejść od kuchni do świata artystycznej cyganerii Londynu.
Ale zacznę od początku. W biurze Poirot nieoczekiwanie zjawia się młoda dziewczyna. Oświadcza, że chyba kogoś zabiła. Przyszła po pomoc, ale na widok detektywa stwierdza, że jest za stary. Biedny Poirot jest dotknięty do żywego. Jednak nie na tyle, by nie zająć się tą sprawą, mimo że dziewczyna go nie zatrudniła. Jej mętny wzrok, ogólne zagubienie i dziewczęcość sprawia, że zaintrygowany detektyw podejmuje się rozwikłać zagadkę. Ale jaką?
Pomocy szuka u sławnej powieściopisarki kryminałów Ariadny Oliver, która szybko zdobywa imię i nazwisko dziewczyny oraz adres. Okazuje się, że u Poirot zjawiła się Norma Restarick, córka bardzo bogatego handlowca. Niebawem dziewczyna znika. Poirot brnie dalej. Teraz wie na pewno, że młodej osobie coś grozi. Zamierza ją odnaleźć i ustrzec przed być może morderstwem.
Poznajemy, jak zwykle u tej autorki, grupę wyrazistych bohaterów. Ariadna Oliver jest klasycznym przykładem komizmu postaci. Wprowadza do historii sporą dawkę humoru. Jej stroje, fryzury, pozy bawią prawie do łez. Nastrój powieści wraz z jej pojawieniem się nabiera przyjemnej lekkości. Dla kontrastu, kiedy poznajemy Davida Bakera owiewa nas aura tajemniczości. Chłopak Normy Reastrick jest malarzem, wolnym duchem, wykorzystującym urok osobisty dla własnych celów. Poznając Davida poznajemy cechy artystów ówczesnego Londynu. Autorka zgrabnie żonglując postaciami, które pojawiają się i znikają w odpowiednim momencie buduje klimat kryminału.
Miałam ogromną przyjemność towarzyszenia Herkulesowi w jego zmaganiach. Poirot składa w całość kolejne elementy kryminalnej łamigłówki, by na koniec, jak zwykle wszystkich zaskoczyć. Przyznam, że był tylko jeden moment już blisko finału, gdy poczułam się nieco znużona powtórzeniami. Rozumiem, że autorka mieliła raz jeszcze znane fakty, aby przybliżyć tok rozumowania detektywa, ale dla mnie było to niepotrzebne.
„Trzecia lokatorka” Agathy Christie nie jest obszerną powieścią. To dobry kryminał. Fani prozy Christie będą ukontentowani, ja byłam.
Literacki kącik Sary
sarasamusionek.blogspot.com
Jeżeli ma się do czynienia z kryminałem, trup pojawić się musi obowiązkowo. Agatha Christie nie obawiała się złamać tej zasady pisząc „Trzecią lokatorkę”. Dlatego przez dwie trzecie książki Herkules Poirot prowadzi śledztwo w sprawie zbrodni, której prawdopodobnie nie było. Słowo prawdopodobnie jest kluczowe w tym przypadku. Słynny detektyw nie złoży broni, dopóki jest cień...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Pani McGinty nie żyje. Umarła, ale jak?”.
Śmieszna, dziecięca rymowanka. Z tym, że pani McGinty, stara sprzątaczka, zostaje znaleziona martwa w swoim domu. Spod podłogi znika trzydzieści funtów. A dowody świadczą przeciw jej lokatorowi Jamesowi Bentleyowi, który właśnie stracił pracę i ma kłopoty finansowe. Sprawa pani McGinty zostaje zamknięta. James Bentley osądzony i skazany na śmierć. Wątpliwości ma jeden człowiek, któremu Bentley nie pasuje do profilu mordercy. W tamtych czasach(I połowa XX wieku) jeszcze nie zajmowano się profilowaniem, ale tak można zdefiniować przeczucie nadinspektora Spence'a. Na sprawę świeżym okiem ma spojrzeć Herkules Poirot. On odpowie na pytanie z dziecięcej rymowanki: Umarła, ale jak? Zjawia się w Broadhinny. Zajmuje pokój gościnny w „Na Smugach” u państwa Summerhayes. Rozpoczyna się śledztwo w klasycznym wydaniu. Poirot umiejętnie przenika do lokalnej społeczności, by metodycznie, krok po kroku, odkrywać skrzętnie skrywane tajemnice jej mieszkańców.
Mistrzowsko zbudowana intryga na tle sielskiego krajobrazu angielskiej wsi. Spokój zmącony zbrodnią i ludzki strach przed obnażeniem występku. Taki klimat odnajdziemy na kartach tej powieści. Jak zwykle, Christie skupia całą uwagę czytelnika na wątku kryminalnym. Bez zbędnych dygresji prowadzących donikąd. Wręcz przeciwnie, umysł czytelnika pracuje nad rozwiązaniem kryminalnej zagadki wraz z Herkulesem Poirot. Każda z kolejno pojawiających się postaci może być mordercą. A Christie podrzuca mylne tropy bezbłędnie. Finał zaskakujący i satysfakcjonujący pod każdym względem.
Autorka poprowadziła narrację w taki sposób, że najbliżej jesteśmy Poirot. Śledztwo okraszone jest jego przemyśleniami a przede wszystkim ekscentryczną osobowością. To osobowość wręcz pedantyczna kochająca ład i porządek. Tym bardziej jest to widoczne, gdyż pisarka umieściła swojego bohatera w pensjonacie prowadzonym przez dość roztrzepaną panią domu, Maureen Summerhayes. Poirot zmaga się więc z ogólnym nieładem, przeciągami i fatalną kuchnią. Lecz robi to z godnością wielkiego detektywa.
Z książką „Pani McGinty nie żyje” spędziłam dwa udane wieczory spod znaku kryminalnej zagadki. Fani klasycznych kryminałów z pewnością będą ukontentowani pod każdym względem. Zręcznie poprowadzona fabuła, charakterystyczne postaci, dobrze stopniowane napięcie.
„Pani McGinty nie żyje. Umarła, ale jak?”.
Śmieszna, dziecięca rymowanka. Z tym, że pani McGinty, stara sprzątaczka, zostaje znaleziona martwa w swoim domu. Spod podłogi znika trzydzieści funtów. A dowody świadczą przeciw jej lokatorowi Jamesowi Bentleyowi, który właśnie stracił pracę i ma kłopoty finansowe. Sprawa pani McGinty zostaje zamknięta. James Bentley osądzony i...
Przez moment myślałam, że tym razem się zawiodę, wynudzę i niczego nie zyskam. Błąd. „Labirynt śmierci” Philipa K. Dicka poprowadził mnie przez kolejne subiektywne warstwy rzeczywistości.
Znudzony swoją pracą Ben Tallchief wysyła na jedną z boskich planet modlitwę o przeniesienie. Chce znaleźć bardziej interesującą i twórczą pracę. Modlitwę kieruje do Orędownika. A jeśli ona zawiedzie, to powtórzy prośbę wysyłając modlitwę raz jeszcze, tym razem do Konstruktora. Modlitwa wypuszczona przewodami przynosi skutek. Ben dostaje to, o co poprosił. Tak przynajmniej sądzi. Na nowej planecie poznaje ludzi nad wyraz skrajnych w postawach i zachowaniach. Wszyscy czekają na dalsze instrukcje dotyczące misji na Delmak-O. Wzajemne animozje stoją na dalszym planie. Bohaterowie skrywają swoje bolączki wciąż wierząc, że mają szansę odmienić życie. Najwyraźniej coś w nich pęka, gdy nie otrzymają żadnych instrukcji odnośnie zadań na nowej planecie. Zawiedzeni i rozgoryczeni dają upust własnym frustracjom.
Czy na pewno żyjemy w realnym świecie? Czym jest rzeczywistość? Czy Bóg nad nami czuwa, czy nas porzucił dawno temu?
Dick we właściwym dla siebie stylu szuka odpowiedzi na te pytania. Czternaście jednostek trafia na obcą planetę. Od początku są wobec siebie nieufni i wrogo nastawieni. Szybko orientują się, że są poddani jakiemuś eksperymentowi. Przybyli w nowe miejsce licząc na realizację własnych ambicji, marzeń. Każdy bohater nosi w sobie odrębny świat. To utrudnia dojście do porozumienia. Do głosu dochodzi zakorzeniony indywidualizm silniejszy niż działania w grupie i współpraca. Uczestnicy zaczynają ginąć jeden po drugim w tajemniczych okolicznościach. Kto jest mordercą? Czy to naprawdę Niszczyciel Formy?
Istotą „Labiryntu śmierci” w mojej opinii jest poznanie samo w sobie. Poznajemy świat takim jakim widzą go nasze oczy, słyszą uszy, czują palce, smakuje podniebienie i przyjmujemy jako prawdę i rzeczywistość. Dick podważa wszystko co oczywiste i dodaje pytania o Stwórcę. W stworzonej przez niego, na potrzeby książki, religii, modlitwę wysyła się kablem w przestrzeń galaktyki w nadziei, że dotrze na boskie planety. Stwórca nie jest bytem pewnym. Bohaterowie wypytują siebie nawzajem o kontakt z Nim szukając potwierdzenia jego istnienia.
Rzeczywistość planety Delmak-O budzi wątpliwości. Każdy z bohaterów widzi ją odmiennie. Kluczem ma być ruchomy budynek. To w nim kryją się odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Czy aby na pewno?
Tak właśnie jest u Dicka. Wciąż napotkać można znak zapytania. Dick stawia pytanie i zaraz rozpoczyna poszukiwanie odpowiedzi. Kieruje swoich bohaterów w przedziwne, nierealne miejsca, by zaraz zracjonalizować owo miejsce, to co tam się znajduje i zachowania bohaterów, których w to wszystko wplątał. A potem znów pojawia się w fabule element, który ją odrealnia. Czytelnik pyta sam siebie: na czym stoję? Wiem, czy nie wiem?
Odrobina wariactwa jest normą u tego autora. Osobiście widzę w „Labiryncie śmierci” sporą porcję sensu, który mi zasmakował. Popłynęłam z nurtem. Przez chwilę uległam złudzeniu, że wiem dokąd zmierzam. Byłam pewna, że autor zaserwował mi coś, co doskonale znam. Byłam w błędzie (jak piszę na początku). Świat zaczął się rozpadać. A mi było z tym dobrze. Każdy kto nie boi się odpowiedzi na pytanie: czy jest w tym wszystkim sens, czy go nie ma? Śmiało niech przeczyta „Labirynt śmierci”.
Przez moment myślałam, że tym razem się zawiodę, wynudzę i niczego nie zyskam. Błąd. „Labirynt śmierci” Philipa K. Dicka poprowadził mnie przez kolejne subiektywne warstwy rzeczywistości.
Znudzony swoją pracą Ben Tallchief wysyła na jedną z boskich planet modlitwę o przeniesienie. Chce znaleźć bardziej interesującą i twórczą pracę. Modlitwę kieruje do Orędownika. A jeśli...
Tatarska dzikość zawładnęła moim sercem!
Choć od zakończenia lektury minęło trochę czasu, wciąż przeżywam uczucia bohaterów, uczucia gorące, wręcz parzące, buchające ogniem, gwałtowne, otumaniające, pchające do czynów odważnych, niebezpiecznych, chwalebnych i tych niegodnych także. Wspominam opiekuńczą Bӧrte, dziką Petję, mściwą Ofkę, słodką i silną zarazem Klarusię Kadyszewiczównę. Rozpamiętuję rycerzy i wojowników walczących, kochających, nienawidzących, ambitnych i ginących na polu walki.
„Dzikie serca” Aleksandy Katarzyny Maludy to powieść, która porwała mi serce i nim zawładnęła. Autorka stworzyła romans historyczny w najlepszym wydaniu.
Książka dobrze wydana, z przyciągającą uwagę okładką, emanująca jakąś tajemnicą. A w środku kilka zdań od samej autorki. Czytelnik dowiaduje się, że ma dwie możliwości czytania. Pisarka podjęła się napisania opowieści o dwóch tatarskich rodach obejmującej przeszło sześćset lat. Autorka przybliża w ten sposób losy przodków Klary Kadyszewiczównej, której przygody również w książce są zawarte, ale ujęte w odrębną całość. I tak czytelnik ma szansę wyboru. Albo przeczytać książkę po kolei (od pierwszego rozdziału do dziewiętnastego) albo zacząć od rozdziałów dotyczących Karusi a potem przeczytać historię jej przodków (lub na odwrót). Osobiście wybrałam pierwszą opcję i nie żałuję. Fabuła książki jest spójna a wszystkie wątki dopięte.
Autorka skrupulatnie odtwarza w każdym rozdziale kolejną epokę sięgając czasów Chingis – chana żyjącego w Wielkim Stepie, podbojów tatarskich, ich wielkiej potęgi, przez walki na Rusi w 1240, czasy przemian religijnych (przyjmowanie chrześcijaństwa), połączenie Polski i Litwy, walki z krzyżakami, wolności szlacheckiej, aż do zaborów. A wszystko to stanowi tło dla ludzkich losów, miłości i namiętności. Barwny styl autorki wsparty rzetelną wiedzą historyczną składa się na wartość „Dzikich serc”. Pisarka potrafiła oddać ducha każdej epoki, w którą wkraczała.
Historię Kary Kadysiewiczównej określiłabym jako delikatną, bardziej wymuskaną od historii jej babek i praprababek. Ale i Kalara żyje w epoce, w której kobieta ma być eteryczna, cicha i uległa, tylko że ona taka nie potrafi być a dzika, tatarska natura szuka ujścia dla siebie.
Klara jest córką dwójki bohaterów „Zesłanej miłości”, Franciszka Kadyszewicza oraz Ludwiki Kadyszewiczowej. Podczas gdy Pani Ludwika zostaje na Syberii, by prowadzić tam interesy, pan Franciszek wraca z zesłania. I jak to on uważa, że powinien być słońcem w układzie słonecznym swojej rodziny. Tymczasem jego córka potrzebowałaby wsparcia, gdyż podejmuje naukę w Aleksandryjsko-Maryjnym Instytucie Wychowania Panien, by zostać nauczycielką. Jednak Klara czuje powołanie dla siebie na scenie. Niestety bycie aktorką w XIX wieku to wielkie wyzwanie.
„Dzikie serca” są spełnieniem marzeń każdej amatorki romansu historycznego. Myślę jednak, że każdy książko-maniak znajdzie w tej lekturze ogromną przyjemność, gdyż wzbudza nie lada emocje i dostarcza wielu wzruszeń.
Tatarska dzikość zawładnęła moim sercem!
Choć od zakończenia lektury minęło trochę czasu, wciąż przeżywam uczucia bohaterów, uczucia gorące, wręcz parzące, buchające ogniem, gwałtowne, otumaniające, pchające do czynów odważnych, niebezpiecznych, chwalebnych i tych niegodnych także. Wspominam opiekuńczą Bӧrte, dziką Petję, mściwą Ofkę, słodką i silną zarazem Klarusię...
Philip Kendrick Dick w swej twórczości łamie schematy i to jest najlepsze. Proces czytania „Ubika” zaliczany jest do „doznań „estetycznych i metafizycznych”, jak napisał Łukasz Orbitowski w przedmowie. Jednocześnie informuje czytelnika skąd Dick czerpał inspiracje. Ze stanów odurzeń po zażyciu narkotyków. Być może szokować ten fakt i podważać sens takiej literatury. Nadmienię tylko, że w latach 60-tych ubiegłego stulecia patrzono inaczej na te sprawy. W świadomości społeczeństwa konsekwencje stosowania narkotyków nie były powszechnienie znane. Za to, jak pisze Orbitowski, pamiętano czasy drugiej wojny światowej i trudy wojenne, które były znośne właśnie dzięki amfetaminie. Jestem daleka od wybielania autora. Dla niektórych „Ubik” jest fenomenalnym dziełem a dla innych bzdurą szaleńca.
Nie wiem, jak odebrałabym „Ubika”, gdybym nie żyła w dobie internetu, social mediów i nie była świadoma relatywności tych światów. Nasze myślenie zmieniło się a odbicie „Ubika” znajdziemy w twórczości wielu twórców filmowych, którzy podważają realność otaczającego nas świata. Nie chcę „wskazywać palcem” tytułów, by tym którzy nie czytali, nie nasuwać rozwiązań.
Joe Chip pracownik korporacji Glena Runcitera poznaje Pat Conley dziewczynę o niezwykłych zdolnościach paranormalnych. Potrafi ona cofnąć w czasie zdarzenie, tak by nie zaistniało. Dowiadujemy się, że gdy była małą dziewczynką stłukła wazon. Ponieważ jej rodzice byli jasnowidzami przewidzieli to i ukarali tydzień przed zdarzeniem. A kiedy stało się to naprawdę, mała Pat tak długo i intensywnie myślała o tym, że nie chce by wazon się stłukł, aż pewnego dnia okazało się, że wazon stoi na swoim miejscu a rodzice niczego nie pamiętają. Joe przedstawia Pat swojemu szefowi Glenowi i zostaje ona przyjęta do korporacji. Razem z innymi osobami o zdolnościach paranormalnych udają się na planetę Lunę, by tam zneutralizować działania innych ludzi o zdolnościach niezwykłych. Na Lunie dochodzi do wybuchu i ginie Glen Ruciter. Przewożą go do Moratorium Ukochanych Współbraci, by wprawić go w stan półżycia. I co dalej? No cóż dalej już nie zdradzam.
„Ubikiem” można się zachwycić lub od razu uznać za bełkot wariata. Nie sądzę by było coś pomiędzy. Nie w tym przypadku. Osobiście należę do grona tych zachwyconych. Myślę, że jest to kwestia gustu książkowego. „Ubik” poddaje w wątpliwość realność wszystkiego a przy tym podkreśla jak bardzo chcemy, aby świat stanowił spójną i logiczną całość. Warto przeczytać i poznać inną perspektywę patrzenia na świat.
Literacki kącik Sary zaprasza
sarasamusionek.blogspot.com
Philip Kendrick Dick w swej twórczości łamie schematy i to jest najlepsze. Proces czytania „Ubika” zaliczany jest do „doznań „estetycznych i metafizycznych”, jak napisał Łukasz Orbitowski w przedmowie. Jednocześnie informuje czytelnika skąd Dick czerpał inspiracje. Ze stanów odurzeń po zażyciu narkotyków. Być może szokować ten fakt i podważać sens takiej literatury....
więcej mniej Pokaż mimo to
Jest rok 1934, tuż przed Bożym Narodzeniem. W opactwie benedyktyńskim w Krzeszowie przebywa Gustaw Dewart, kryminalny śledczy Kripo. Przyjechał na wypoczynek wraz z wujem Ferdinandem Pointstinglem znajomym samego opata Alberta Pallentina. Kiedy dochodzi do serii nieszczęśliwych wypadków, urlop policjanta kończy się, gdyż na prośbę Pallentina podejmuje prywatne śledztwo.
Przyznam, że książkę zaczynałam czytać z duszą na ramieniu. Po lekturze „Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” byłam zachwycona. Nowa książka autora wywołała u mnie stan podekscytowania a jednocześnie niepewności. Czy kryminał retro trafi w mój gust tak jak młodzieżówka z wątkiem s-f?
Moje obawy szybko się rozwiały. „Imię Pani” mrocznym klimatem zburzyła niewzruszoną tafle spokoju i wpłynęłam na morze napięcia i domysłów.
Zimne, surowe mury opactwa kryją tajemnicę, która sprowadza na mnichów śmierć. Miejscowa policja uparcie trzyma się jednej wersji – były to wypadki. Z tym, że kostucha zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. Ginie coraz więcej ludzi i to spoza klasztoru. Dewart nie daje za wygraną i wbrew wszystkiemu, łącznie ze zdrowym rozsądkiem, usiłuje dojść do prawdy. Ktoś na każdym kroku krzyżuje mu szyki, ktoś dybie na jego życie. Ale też jest ktoś kto nad nim czuwa. Niepozorny zakonnik Wacław Lubomski, który często pojawia się, by podać Dewartowi pomocną dłoń i przypomnieć, że opatrzność nad nim czuwa. Dewart siłuje się na uprzejmości, ale dawno przestał wierzyć w te rzeczy a w sercu nosi żal do Stwórcy o tragedię, która dotknęła jego rodzinę. Tragicznie utracona miłość nie daje o sobie zapomnieć. Przeciwnik zamierza to wykorzystać bez skrupułów. Trudności piętrzą się przed bohaterem. Silne emocje targają nim a czytelnik jest w ich epicentrum.
„Imię Pani” zawładnęło mną od początku do końca. Trudno mi dobrać słowa, aby oddać klimat książki, która z jednej strony bucha ascezą cechującą mnichów, a z drugiej bogactwem symboliki malowideł i rzeźb opactwa w Krzeszowie. Autor skwapliwie skorzystał z owej symboliki, by usnuć misterną intrygę. Nie mogę się oprzeć porównaniu Krzysztofa Koziołka do Dana Browna (którego „Początek” mam w planach), gdyż jego bohater podobnie wykorzystuje zabytki na skalę europejską znajdujące się w Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, aby trafić na tajemniczy ślad. Ale książka... Ach...
Jest rok 1934, tuż przed Bożym Narodzeniem. W opactwie benedyktyńskim w Krzeszowie przebywa Gustaw Dewart, kryminalny śledczy Kripo. Przyjechał na wypoczynek wraz z wujem Ferdinandem Pointstinglem znajomym samego opata Alberta Pallentina. Kiedy dochodzi do serii nieszczęśliwych wypadków, urlop policjanta kończy się, gdyż na prośbę Pallentina podejmuje prywatne śledztwo.
...
Krzysztof Koziołek, autor mocnych kryminałów retro, napisał powieść z gatunku Young Adult, takie jest moje pierwsze wrażenie. „Będę Cię szukał aż Cię odnajdę” jest połączeniem sensacji, kryminału, science-fiction oraz romansu. Czytelnik może zastanawiać się, czy połączenie tylu gatunków wyjdzie na dobre książce. Otóż wyszło na dobre. Napiszę więcej, ta pozycja jest rewelacyjna. Akcja pędzi tu jak wagonik kolejki górskiej, z zawrotną szybkością. Czytelnik nie ma czasu na nudę, musi nadążyć za bohaterami.
Ale zanim się rozpędzę, zacznę od początku. Główny bohater Wespazjan Cudny (dla przyjaciół Wally) wraca do domu ze szkoły oczekując urodzinowego przyjęcia niespodzianki, lecz zamiast radosnych twarzy zastaje wszechobecny rozgardiasz i ciała brutalnie zamordowanych rodziców. Jako podejrzany trafia w ręce policji. Akcja biegnie przez pewien czas dwutorowo. W sprawie Wallego prywatne śledztwo prowadzi dziennikarz Andrzej Sokół. Robi to na prośbę dyrektora szkoły Wallego, który nie wierzy w jego winę. I jakoś chce pomóc chłopakowi. Szybko okazuje się, że Cudnemu nie pierwszy raz przydarzyła się niesamowita historia. A rok wcześniej zaginęła jego siostra Kesja.
Na pierwszym planie rzucają się w oczy nieprzeciętni bohaterowie. Wally jedynie sprawia wrażenie zwykłego nastolatka, tymczasem ojciec ćwiczył go w sztukach walki, uczył posługiwać się bronią. Dlaczego to robił? Kim jest Wespazjan Cudny, że po piętach zaczynają mu deptać międzynarodowe służby? Dlaczego zaginęła Kesja, jego siostra? Kim tak naprawdę jest rodzeństwo? Dlaczego są mocno związani, siłą wręcz nadnaturalną? I co tak naprawdę ich łączy? Mnóstwu pytań, które mnożą się podczas czytania lektury. Autor umiejętnie dozuje napięcie szykując co róż to nowe niespodzianki. Chętnie odpowiedziałabym na wyżej postawione pytania, gdyż odpowiedzi na nie są wciągające, boję się, że wówczas popsułabym frajdę z czytania.
Ogromnie przypadł mi do gustu wątek romantyczny. Z jednej strony jest niejako w tle, z drugiej to właśnie uczucie popycha głównego bohatera do działania. Jak na mój gust bardzo ciekawe rozwiązanie. Cudny musi pokonać nie lada trudności, by dotrzeć do prawdy. Pomaga mu w tym Andrzej Sokół, który wcale tego nie chce, jednak wplątuje się w kolejną aferę. Wkrótce rozpoczyna się ich ucieczka przed policją (przekonaną o winie chłopaka) i nie tylko, zdobywają nasze wspaniałe Tatry, przekraczają granicę słowacko-austriacką, by na sam koniec wylądować w Stanach Zjednoczonych na przesłuchaniu u szeryfa federalnego.
Jestem pod wrażeniem książki „Będę Cię szukał aż Cię odnajdę”. Splecenie wszystkich wątków kosztowało trochę pracy, a może autor ma tyle talentu literackiego, bo wątki zazębiają się idealnie, niczym trybiki w szwajcarskim zegarku. Pojawiają się tu nadnaturalne moce, które bohaterowie muszą okiełznać oraz uczucie, które ma wpływ na cały ciąg zdarzeń.
Krzysztof Koziołek, autor mocnych kryminałów retro, napisał powieść z gatunku Young Adult, takie jest moje pierwsze wrażenie. „Będę Cię szukał aż Cię odnajdę” jest połączeniem sensacji, kryminału, science-fiction oraz romansu. Czytelnik może zastanawiać się, czy połączenie tylu gatunków wyjdzie na dobre książce. Otóż wyszło na dobre. Napiszę więcej, ta pozycja jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Zesłana miłość” Aleksandry Katarzyny Maludy traktuje o tych, którzy poświęcili młodość w walce o swobody odmawiane Polakom. Jest to powieść o losach uczestników powstania styczniowego roku 1863. Zostają oni zesłani na Syberię, krainę śniegu i lodu, gdzie wiosna przychodzi gwałtownie, lato jest krótkie, a zima powraca ledwo odejdzie.
W dworcowej poczekalni spotykają się przyszli bohaterowie ciężkiej podróży w głąb dzikiej Syberii. Rodzeństwo Justyna i Marian Dubieccy. Marian zwany czule przez siostrę Marysiem, jest historykiem. Przetrwał brutalne przesłuchanie, by w opłakanym stanie, ale żywy opuścić ukochany kraj. Justyna była do tej pory guwernantką. Praca ta niestety przysparzała jej więcej upokorzeń niż dawała satysfakcji. Podzieliła los wielu kobiet w tych czasach, wykształconych, ale biednych, więc traktowanych z lekka, jako zabawka na moment, nie jako kandydatka na żonę, towarzyszkę życia. Tak więc, Justyna żegna się z Polską łatwiej, nie mając domu, o którym marzy, nie mając większych perspektyw. Wyczekuje spotkania z nieznaną Syberią. Inaczej niż Cecylia i Edmund Ojrzanowscy. On zesłany powstaniec, ona nieodłączna towarzyszka ukochanego męża. Wyruszają w nieznane wraz z malutkim synkiem, Andrzejkiem. Jest jeszcze Julek Janicki, lekarz.
Dzieląc przedział w pociągu dochodzą do wniosku, że trzymając się razem w podróży, pomagając sobie, będą silniejsi, zwłaszcza, że z więźniami politycznymi jadą kryminalni.
Wreszcie pociąg rusza, zaczyna się nowy etap ich życia. A z każdym etapem podróży przekonują się, jak wielki wysiłek będą musieli włożyć w przetrwanie na obczyźnie. W tej zawierusze ich losy splotą się, ich uczucia zagmatwają, serca raz wzlecą uniesione nadzieją, innym razem utracą radość należną młodym rozpoczynającym życie ludziom pod ciężarem trudów.
Autorka napisała piękną powieść, piękną polszczyzną. Książkę czytałam pełna zachwytu i uznania. Przed oczami ujrzałam dzikie ostępy Syberii, niedolę zesłańców, życie rdzennych ludów i tych Sybiraków z dziada pradziada zwanych czołdonami.
Na więcej zapraszam do Literackiego kącika Sary na
sarasamusionek.blogspot.com
„Zesłana miłość” Aleksandry Katarzyny Maludy traktuje o tych, którzy poświęcili młodość w walce o swobody odmawiane Polakom. Jest to powieść o losach uczestników powstania styczniowego roku 1863. Zostają oni zesłani na Syberię, krainę śniegu i lodu, gdzie wiosna przychodzi gwałtownie, lato jest krótkie, a zima powraca ledwo odejdzie.
W dworcowej poczekalni spotykają...
Tym razem bezsprzecznie Christie porwała moje serce. Opowiada, o tym jak bardzo pragniemy wszystkiego co najlepsze dla tych, których kochamy. O chęci stworzenia najszczęśliwszego życia dla najbliższych.
Christie stawia pytanie, czy to w ogóle możliwe?
Momentami mistyczna, tkliwa, mocno filozofująca ustami głównych bohaterów historia o życiu, uczuciach i miłości.
zapraszam na sarasamusionek.blogspot.com
Tym razem bezsprzecznie Christie porwała moje serce. Opowiada, o tym jak bardzo pragniemy wszystkiego co najlepsze dla tych, których kochamy. O chęci stworzenia najszczęśliwszego życia dla najbliższych.
Christie stawia pytanie, czy to w ogóle możliwe?
Momentami mistyczna, tkliwa, mocno filozofująca ustami głównych bohaterów historia o życiu, uczuciach i miłości.
zapraszam...
Styl pisania Katarzyny Bondy pulsuje napięciem, w moim odczuciu ma w sobie swoisty magnetyzm. Taka właśnie jest Sprawa Niny Frank, przyciąga niczym magnez, nie pozwala się oderwać od lektury.
Zaletą jest zgrabne połączenie wątków kryminalnych z obyczajowymi, które dopełniają się a nie rywalizują o pierwszy plan.
Do gustu przypadł mi główny bohater Hubert Meyer, profiler policyjny. Charakter tej postaci determinuje akcję w książce, która jest pełna dynamiki i skupiona na rozwiązaniu zagadki kryminalnej.
zapraszam na sarasamusionek.blogspot.com
Styl pisania Katarzyny Bondy pulsuje napięciem, w moim odczuciu ma w sobie swoisty magnetyzm. Taka właśnie jest Sprawa Niny Frank, przyciąga niczym magnez, nie pozwala się oderwać od lektury.
Zaletą jest zgrabne połączenie wątków kryminalnych z obyczajowymi, które dopełniają się a nie rywalizują o pierwszy plan.
Do gustu przypadł mi główny bohater Hubert Meyer, profiler...
Cudownie przerażająca, wstrząsająco romantyczna, mroczna w wiktoriańskim stylu.
Cudownie przerażająca, wstrząsająco romantyczna, mroczna w wiktoriańskim stylu.
Pokaż mimo to
Czytałam w odcinkach na FB. Jak zwykle się nie zawiodłam. Czekałam z niecierpliwością na kolejne odcinki. Historia na czasie. Autor przedstawił interesujące spojrzenie na obecną sytuację. Polecam.
Czytałam w odcinkach na FB. Jak zwykle się nie zawiodłam. Czekałam z niecierpliwością na kolejne odcinki. Historia na czasie. Autor przedstawił interesujące spojrzenie na obecną sytuację. Polecam.
Pokaż mimo to