-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-05-27
2022-05-27
2015-11-26
2021-03-31
2018-11-07
2014-04-23
Marek Karewicz fotografował gwiazdy big beatu z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Stworzył większość okładek płyt z tamtych lat. Same znane zdjęcia, które każdy fan polskiej muzyki sprzed lat ma wpisane w pamięci, nawet bez świadomości kto jest ich autorem. Najciekawsze jest to, że on tego big beatu wcale nie lubił, ta muzyka go nie pociągała, bo najważniejszy był cały czas jazz.
Marek Karewicz był blisko gwiazd tamtych lat, z wieloma łączyła go prawdziwa sympatia, ale Karewicz potrafił trzymać dystans, patrzeć na wszystko chłodnym okiem. Takie są te jego wspomnienia – ciepłe, ale zdystansowane, pozbawione taniego sentymentalizmu i ckliwości. Fotograf pozwala sobie na osobiste komentarze, często odważne, bezpośrednie, lekko złośliwe, ale ujmująco szczere. Bez lukru i zbędnych uprzejmości. Odebrałam to jako przejaw ogromnego szacunku do ludzi, o których opowiada, a także do czytelnika. W końcu to jego osobista perspektywa, opowieść o tym co pamięta i jak pamięta. Obrazy Karewicza pozwoliły mi spojrzeć z nieco innej, bardziej krytycznej, perspektywy na muzyków, których darzę bezbrzeżną miłością (wymienię tylko Grechutę, Niemena, Klenoczna, Nalepę).
Marek Karewicz w młodości marzył o karierze muzyka jazzowego, ale zabrał się za fotografię po tym jak Leopold Tyrmand powiedział by „przestał pieprzyć na trąbce i zajął się poważnie fotografią.” Z jego opowieści wyłania się obraz polskiej sceny muzycznej z lat, kiedy piosenki były jeszcze o czymś. Choć nie wszystkie, bo głupiutkich tekstów przecież nie brakowało.
„Karin Stanek fotografowałem wielokrotnie. Mieliśmy dobre relacje, ale nie mogę powiedzieć, bym lubił to, co śpiewała. Jak mogła mi się podobać piosenka Malowana lala? W ogóle jak komukolwiek taka piosenka mogła się podobać?”
Ogromny szacunek należy się dla Marcina Jacobsona, który spisał wspomnienia Marka Karewicza. Jego obecność w tekście jest zupełnie niewidoczna, a przecież jego wkład w powstanie książki jest nieoceniony. W trakcie lektury można usłyszeć muzykę z tamtych lat. Ja jestem jej fanką, więc bez problemu z każdym nowym rozdziałem zmieniałam w głowie kolejne płyty. Mogłabym przytoczyć mnóstwo anegdotek wyczytanych z książki, ale tego nie zrobię, żeby nie psuć nikomu zabawy. Z resztą wszystkie te opowiastki nie miałyby swojego uroku bez niepowtarzalnego stylu Karewicza.
Po raz kolejny wydawnictwo SQN stanęło na wysokości zadania i wypuściło na rynek prawdziwe cacko. Pod względem edytorskim ta książka to małe arcydziełko, które powinno się pokazywać jako doskonały przykład tego, w jaki sposób należy wydawać albumy. Proporcja między treścią, a fotografiami została idealnie wyważona. Treść mogłaby istnieć bez zdjęć, ale nie miałaby aż takiego uroku. Z kolei fotografie bez wspomnień Karewicza byłyby interesujące, ale nie wzbudzałyby emocji.
Ośmielam się stwierdzić, że „Big Beat” będzie najlepszą książką muzyczną tego roku. Nie wiem co musiałoby się wydarzyć, żeby inny tom przebił wspomnienia Karewicza. Album czyta się i ogląda rewelacyjnie, ale i tak autor zostawił najlepsze na koniec. Ostatnia anegdotka przebija wszystkie inne zgromadzone w tomie. Jest jak wisienka na torcie, doskonałe ukoronowanie absolutnie genialnej całości.
Marek Karewicz fotografował gwiazdy big beatu z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Stworzył większość okładek płyt z tamtych lat. Same znane zdjęcia, które każdy fan polskiej muzyki sprzed lat ma wpisane w pamięci, nawet bez świadomości kto jest ich autorem. Najciekawsze jest to, że on tego big beatu wcale nie lubił, ta muzyka go nie pociągała, bo najważniejszy był cały czas...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-24
2017-10-29
2017-08-16
2022-04-30
2018-12-16
2015-03-29
2015-03-02
2018-06-28
2016-12-22
2014-03-05
Pierwszy raz nie wiem od czego zacząć. Nie mogę zebrać myśli, chciałabym powiedzieć wszystko, lub nie mówić zupełnie nic, bo swoim gadaniem zagłuszę to, co najważniejsze. Lepiej cichutko przysiąść w kącie i posłuchać co mają do powiedzenia inni.
W tomie „Duchy Poetów” zamkniętych zostało dziewięć rozmów poety Ernesta Brylla i muzyka Marcina Stycznia. Bryll opowiada młodemu przyjacielowi o kolegach z dawnych lat. Ich drogi splatały się w róznych okolicznościach. Stanisław Grochowiak, Władysław Broniewski, Tadeusz Nowak, ks. Jan Twardowski oraz Julian Przyboś zapisali się nie tylko w historii literatury, ale także w świadomości czytelników. Marian Ośniałowski, Stanisław Swen Czachorowski, Mieczysław Czychowski i Jakub Zonszajn odeszli w zapomnienie. Duchy Poetów same upomniały się o wspomnienie. Ośmiu z nich odwiedziło Ernesta Brylla w snach. On opowiadał o tym w swojej poezji, ale nietypowe spotkania zaowocowały czymś więcej niż tylko kilkoma utworami poetyckimi.
W „Duchach Poetów” uchwycone zostały okruszki wspomnień Ernesta Brylla. Rozmowy obu panów układają się w osobistą i piękną opowieść o ludzkich losach. Nie ma w nich miejsca na sztywne notki biograficzne, ale panowie wspominają kilka istotnych szczegółów z przeszłości swoich bohaterów. Wszystkie rozmowy nasycone są emocjami, przebija z nich szczerość i osobista perspektywa, a dzięki temu poznajemy poetów takich, jakimi zapamiętał ich Bryll. Grochowiak bajerował dziewczyny swoją poezją. Broniewski uciekał przez pole buraków do swojej łódki. Nowak od początku pisał z całego serca. Ośniałowski kupił dzwońca w klatce tylko po to, żeby go uwolnić. Czychowski objawił Bryllowi poezje Norwida. Czachorowski wolał kupować książki zamiast jedzenia. Zonszajn uczył Ruskich tańczyć tango. Dobry ks. Twardowski rozumiał każdego. Przyboś, zadeklarowany ateista, padał na kolana przed Matką Boską Ostrobramską.
Ernest Bryll mówi o artystach tylko dobrze i ciepło, przywołuje zabawne anegdotki. Te jego wspomnienia przepełnione są nostalgią i tęsknotą, mają ocalić od zapomnienia, są hołdem oddanym zmarłym kolegom po piórze. Styczeń jest doskonałym kompanem do rozmów. Obyty w świecie poezji, reprezentujący podobną wrażliwość nie tylko wysłucha, ale przede wszystkim zrozumie. Nie dziwi mnie dlaczego obaj panowie się przyjaźnią, choć dzieli ich ponad czterdzieści lat różnicy. Poezja jest pomostem, który łączy dwa zupełnie rożne pokolenia. Wspomnienia Brylla o zmarłych przyjaciołach i ich poezji zainspirowały Stycznia do napisania muzyki i wyśpiewania wybranych utworów z twórczości Duchów Poetów. Płyta dołączona do publikacji stanowi doskonałe uzupełnienie pasjonujących rozmów dwóch artystów i tworzy integralną całość z książką.
Kilka lat temu po raz pierwszy usłyszałam muzykę Marcina Stycznia. Nie mogę sobie przypomnieć szczegółowych okoliczności, ale czasami umykają mi z pamięci momenty, które z czasem okazują się w jakiś sposób przełomowe. Wiersze Karola Wojtyły, które wyśpiewywał Marcin nabrały dla mnie nowego znaczenia dzięki jego interpretacji. Powiedzieć, że zaparły mi dech, to i tak za mało. Poezję Karola Wojtyły znałam już wcześniej, tym razem, dzięki „Duchom Poetów” poznałam zupełnie nowych twórców i ich dzieła. Oczywiście nie mówię tu o ks. Janie, bo jego twórczość znam świetnie, ale o na przykład Marianku Ośniałowskim. Jego „Piosenka włóczęgi” to najpiękniejszy utwór na całej płycie. Zachwycił mnie również Grochowiak i jego „Wdowiec”. Bardzo żałuję, że to nie ten tekst wyśpiewuje Marcin, mogłaby z tego powstać prawdziwa perełka. Wszystkie rozmowy o Duchach Poetów nagrywane były początkowo jako audycje radiowe dla Radia Warszawa. Nie ważne, czy przeczytacie książkę, czy odsłuchacie audycje. Odpowiedzcie na wezwanie Duchów. Warto!
Pierwszy raz nie wiem od czego zacząć. Nie mogę zebrać myśli, chciałabym powiedzieć wszystko, lub nie mówić zupełnie nic, bo swoim gadaniem zagłuszę to, co najważniejsze. Lepiej cichutko przysiąść w kącie i posłuchać co mają do powiedzenia inni.
W tomie „Duchy Poetów” zamkniętych zostało dziewięć rozmów poety Ernesta Brylla i muzyka Marcina Stycznia. Bryll opowiada młodemu...
Pamiętacie może tomik „100 wersetów biblijnych, które każdy powinien znać na pamięć”? Pomysł i wykonanie Roberta J. Morgana bardzo przypadły mi gustu, ale teraz znalazłam coś znacznie lepszego! Z okazji kanonizacji Jana Pawła II wydawnictwo Święty Wojciech zebrało 100 cytatów z Pisma Świętego z komentarzami świętego papieża. Takiej perełki nie można przegapić!
W publikacji „100 wersetów biblijnych ze św. Janem Pawłem II” znajdziecie sto cytatów z Pisma Świętego, które opatrzone zostały komentarzami Ojca Świętego. Testy te pochodzą z różnych lat pontyfikatu i stanowią znakomity przegląd nauczania Jana Pawła II. Lektura tej książeczki to także świadectwo oczytania i doskonałej znajomości Biblii przez świętego papieża. Każde rozważanie skupia się wokół wyjściowego wersu, ale we wszystkich tekstach znajdują się dodatkowe odniesienia do innych fragmentów Pisma Świętego.
Rozważania Ojca Świętego ułożone zostały tematycznie, co ułatwia poruszanie się po tomiku. Żal mi trochę, że wydawca nie zwrócił większej uwagi na wizualny aspekt publikacji, czyli twardą okładkę i tasiemkę do zaznaczania (przyzwyczaiłam się, że właśnie w ten sposób wyd. Święty Wojciech rozpieszcza czytelników), bo genialna treść aż prosi się o solidniejsze opakowanie. Mimo to tomik muszę uznać za jeden z najważniejszych na mojej półce.
Każde spotkanie ze słowami Jana Pawła II jest dla mnie wielkim i emocjonującym przeżyciem. Karol Wojtyła był mi bliski z wielu powodów. Wciąż podziwiam jego niesamowitą inteligencję i wrażliwość artystyczną, które dają o sobie znać również w tej książeczce. Przyznaję, że lektura wcale nie jest łatwa, bo wymaga przede wszystkim myślenia, a to nie każdemu odpowiada. „100 wersetów biblijnych…” należy czytać na spokojnie, z rozmysłem i uwagą. Wydaje mi się, że ten tomik osiągnie największy sukces, nie wtedy, gdy sprzeda się cały nakład, ale kiedy ktoś zainspirowany słowami Jana Pawła II postanowi sięgnąć do źródła i rozpocznie osobistą przygodę z lekturą i rozważaniem Pisma Świętego. Właśnie tego Wam życzę.
Pamiętacie może tomik „100 wersetów biblijnych, które każdy powinien znać na pamięć”? Pomysł i wykonanie Roberta J. Morgana bardzo przypadły mi gustu, ale teraz znalazłam coś znacznie lepszego! Z okazji kanonizacji Jana Pawła II wydawnictwo Święty Wojciech zebrało 100 cytatów z Pisma Świętego z komentarzami świętego papieża. Takiej perełki nie można przegapić!
więcej Pokaż mimo toW publikacji...