-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-05-03
2024-05-03
2024-04-29
2024-04-28
2024-04-22
2024-04-21
2024-04-20
Pojawił się znikąd. Miasteczko Harlowe w stanie New Hampshire przywitało Percy'ego Dunsmore'a jako nieszkodliwego przybysza. Później począł odwiedzać każdego mieszkańca obiecując niesłychane zyski. Zabierał jakąś niepotrzebną rzecz, mebel i odchodził...na jakiś czas. Później znowu przybywał wiedząc, że będą dalej dobrowolnie oddawać swoje wyposażanie na licytację, lecz w końcu mieszkańcy zaczęli się niepokoić, bowiem strach zatopił swe pazury w ich serca. Ludzie zaczęli znikać...
Aukcjoner zaś zaczął żądać czegoś więcej.
To jedyna książka, którą wydała Joan Samson zanim choroba zabrała ją z tego świata.
To książka nietypowa, tak samo jak groza jaka zagościła na kartach jej opowieści. Groza ta bowiem objawia pod postacią nieskończonego strachu o własną ziemię, dobytek, a w końcu życie. Niepokojący element zapukał do drzwi rodziny Johna Moore'a, zamieniając ich byt w paranoiczny lęk. Tytułowy Aukcjoner niczym diabeł dręczy upatrzone ofiary, kawałek po kawałku odbierając im wszystko co mają, siejąc swego rodzaju terror. Specyficznie prowadzona fabuła, jak przystało na powieść z lat siedemdziesiątych, opiera się głównie na tajemnicy, wątkach mogących przerazić złem siedzącym głęboko w człowieku wnoszącym do małej społeczności coś bliżej nieznanego - cząstkę burzącą stały porządek.
Książka ta dotyka również kwestii społecznych, co wzięło się nie tylko z osobistych przeżyć autorki, ale także z szybkich zmian dotyczących Ameryki drugiej połowy XX wieku, gdzie masa problemów narosłych przez lata zebrała finalnie swe żniwo. Sądzę, że historia spisana przez Samson nie każdemu przypadnie do gustu, ale miłośnicy klasycznych opowieści grozy znajdą tu coś dla siebie. Mnie przekonała, i choć nie jest dziełem wybitnym, to jestem w stanie zrozumieć dlaczego tytuł ten zainspirował samego Stephena Kinga do napisania "Sklepiku z marzeniami".
Pojawił się znikąd. Miasteczko Harlowe w stanie New Hampshire przywitało Percy'ego Dunsmore'a jako nieszkodliwego przybysza. Później począł odwiedzać każdego mieszkańca obiecując niesłychane zyski. Zabierał jakąś niepotrzebną rzecz, mebel i odchodził...na jakiś czas. Później znowu przybywał wiedząc, że będą dalej dobrowolnie oddawać swoje wyposażanie na licytację, lecz w...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-17
Poznali się we Wrocławiu. Kiedy spojrzał w jej oczy kryjące noc i ujrzał burzę czarnych włosów przepadł totalnie. W ślad za kiełkującym uczuciem podążyły hasła o wolność i poszanowanie praw. Zjawił się marzec 1968 roku, a wraz z nim wychodzący na ulice ci, którzy pełni wiary pragnęli zmian widząc w proteście nadzieję dla przyszłości. Jednak państwo zwane Polską Ludową za nic miało młodzieńcze marzenia, spokojne kwiecie wieku oraz uśmiechy małych dzieci. Rzeczywistość szybko dała o sobie znać, a później nadszedł 1981 rok i wrona poczęła panoszyć się szukając swych ofiar.
Ostatnia karta trylogii pani Jolanty Marii Kalety to też ostateczne pożegnania z tymi, którzy wcześniej zdążyli zadomowić się w mej wyobraźni. Miłość trzeci raz stanęła nad przepaścią, zagrożenia nie stanowiły już tylko zbrodnicze zapędy Związku Radzieckiego, ale również wojna wydana obywatelom przez władzę działającą z nadania Moskwy. W tych jakże niespokojnych czasach kolejny raz obudzi się duch narodu idący tuż obok marzenia o lepszym życiu. Okrzyki o Solidarności zachwieją posadami państwa aparatczyków, lecz niestety wraz z nimi pojawią się donosiciele rujnujący piękny sen o wiośnie. Autorka tego dzieła wciąż z ogromną wiedzą i poszanowaniem dla historii zaprowadziła mnie do miejsca, które znałem tylko z opowieści ojca będącego czynnym uczestnikiem protestów w stoczni gdańskiej.
A gdy już słowem pisanym wyczarowała klimat PRL-u, niechybnie zrozumiałem jak nieludzki musiał być to czas, jak wiele strachu ze sobą przyniósł i ile z tych nieszczęść nadal żywi się tkanką społeczeństwa.
Rzecz jasna miłość gra tu ważną melodię stęsknionych serc, lecz nie mniej ważną, a dla mnie jeszcze ważniejszą jest próba oddania ówczesnych realiów oraz emocję postaci. Tu na światło dzienne wychodzą cierpienia, walka o godność oraz odwaga tocząca bój z fałszem kryjącym się pod postacią tak zwanych TW. Powieść pani Kalety dobitnie pokazuje jak łatwo można skłócić zmanipulowane społeczeństwo szczując jednych na drugich, tworząc przez to wewnętrzne konflikty. Pod tym względem nic się nie zmieniło, a mentalność tamtych dni wciąż niczym wrzód toczy państwo. Warto napisać jeszcze kilka słów o fabule idącej nieco inną ścieżką od dwóch poprzednich tomów, ponieważ prócz wartości historycznych i obyczajowych swe miejsce znajdą sensacyjne akcenty mające swoją kulminację w końcówce, która postawiła mnie w obliczu nowych pytań.
Ilość zastosowanych zabiegów literackich niech będzie najlepszą rekomendacją całej trylogii.
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję autorce oraz wydawnictwu.
Poznali się we Wrocławiu. Kiedy spojrzał w jej oczy kryjące noc i ujrzał burzę czarnych włosów przepadł totalnie. W ślad za kiełkującym uczuciem podążyły hasła o wolność i poszanowanie praw. Zjawił się marzec 1968 roku, a wraz z nim wychodzący na ulice ci, którzy pełni wiary pragnęli zmian widząc w proteście nadzieję dla przyszłości. Jednak państwo zwane Polską Ludową za...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-12
Gród padł. Wystarczyło tylko jeszcze kilka cięć mieczem, kilka ciosów toporem, by ostatni konający oddali swego ducha. Zewsząd unosił się metaliczny zapach krwi, krzyki zdobywanych dziewek i krzyki zwycięzców. W ogniu, pocie i pyle miała narodzić się legenda, o której będą śpiewać pieśni, a imię wodza nigdy nie zaginie. Wpierw jednak trzeba było dotrzeć do tego miejsca, by imię Mieszko znalazło się na kartach kronik.
Daniel Komorowski znany już wcześniej z cyklu o wikingach, tym razem postanowił przyjrzeć się bliżej początkom naszego państwa, toteż nie kto inny a pierwszy historyczny książę Polski został wybrańcem o którym traktuje właśnie ta książka. Z tamtych lat mamy bardzo mało informacji, tak więc powieść meandruje wokół przypuszczeń jak mogły wyglądać ówczesne realia, co pod żadnym pozorem nie jest wadą, a wręcz przeciwnie - pozwala uruchomić wyobraźnię i wznieść ją na wysokie obroty. Tak też się stało, bowiem historia ta zwinnie poczyna sobie w tworzeniu szerszej fabuły, która zapewne będzie rozpisana na kilka tomów. Daniel Komorowski zrobił postęp od czasów poprzedniego cyklu nadając swemu najnowszemu dziecku nadal prosty, acz dość charakterystyczny ton, wzbogacając treść o delikatne archaizmy, co z kolei dodało książce osobliwego klimatu.
Fabuła rzec jasna kręci się wokół intryg oraz krwawych bitew, lecz między zdaniami wyłowić można dylematy tytułowego bohatera nadające mu człowieczy rys.
Skoro wywołałem wątek bitew, to nie sposób zwrócić uwagi na styl jakim posłużył się autor. Otóż można poczuć wojenny zgiełk, wejść w środek zawieruchy miecza i topora, a nawet zostać świadkiem tego, co czeka nieszczęśników, kiedy już zamilkną usta obrońców grodu. Pochwalić mi trzeba też pomysły, których autor użył, by załatać dziury historyczne, wypełniając jednocześnie luki tworząc pełną akcji rozrywkową pozycję, gdzie wyraźnie widać liczne nawiązania do tego, co znać można na przykład z lekcji historii (jeśli się uważało) i zamiłowanie do tworzenia opowieści. Przyjemność płynącą z lektury gwarantowana
Za możliwość przeczytania dziękuję autorowi oraz wydawnictwu.
Gród padł. Wystarczyło tylko jeszcze kilka cięć mieczem, kilka ciosów toporem, by ostatni konający oddali swego ducha. Zewsząd unosił się metaliczny zapach krwi, krzyki zdobywanych dziewek i krzyki zwycięzców. W ogniu, pocie i pyle miała narodzić się legenda, o której będą śpiewać pieśni, a imię wodza nigdy nie zaginie. Wpierw jednak trzeba było dotrzeć do tego miejsca,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-07
Historia niejedno ma imię i wielokrotnie potrafi zaskoczyć, a cóż się dzieję, gdy tacy autorzy jak George R.R. Martin pisząc swój sławny cykl, biorą pod lupę faktyczne zdarzenia ubierając je później w kostium fantasy? Otóż dzieją się rzeczy bardzo zbliżone rzeczywistości, bowiem był już kiedyś młody król ruszający na wojnę przeciwko mordercom swego ojca, były już najazdy dzikich plemion, były nawet uczty, których końcem była śmierć, a nawet swoje miejsce znalazły tam sadystyczni władcy będący największym koszmarem poddanych. Tak więc wszystko już było i trwa nadal w wyobraźni literackiej.
Autor niniejszego opracowania Ed West wziął na tapet bardzo interesujący temat, ponieważ postanowił skonfrontować historyczne wydarzenia i postaci z tym, co stworzył w "Pieśni lodu i ognia" Martin, i na światło dzienne wyciągnął jawne analogię do których wspomniany pisarz sam się otwarcie przyznał. Tym samym do rąk trafiła mi książka stanowiącą szereg ciekawostek dotyczących przede wszystkim wojen i intryg średniowiecznej Europy, choć swoją rolę zaliczyły też czasy antyku, czego już nie uwzględniło polskie tłumaczenie i wydawnictwo, co jest trochę mylnym zabiegiem. Pomijając jednakże ten fakt, to przyznać muszę, iż opracowanie Westa wywiązało się ze swego zadania dobrze, bowiem wiele rzeczy z historii takiej Anglii czy Francji mi przypomniało, równie wiele nowych informacji mi przybyło, toteż przyjemnością było odkrywanie kart tej dość specyficznej układanki nie idącą drogą chronologicznych rozdziałów, zachowując przez to swój oryginalny charakter, który pewnie nie każdemu przypadnie do gustu.
Autor książki dużo miejsca zostawia też tak ważkim wątkom w historii Anglii, jak Wojna Dwóch Róż oraz Wojna Stuletnia, stanowiących ważne paliwo inspiracji dla Martina tworzącego świat Westeros. Te i inne składowe z różnych stron świata, bo już nie tylko samej Europy, sprawiły, że książki, a później serial "Gra o Tron" znacząco zapisały się w szerokiej popkulturze. Ilość wydarzeń umieszczonych w książce Westa mnie jako miłośnika historii zachwyciła bogactwem treści, ale też pozwoliła połączyć różne wątki, by dalej szukać łączników między faktami a literacką wyobraźnią, której upust dał Martin w swym nieskończonym wciąż cyklu.
Historia niejedno ma imię i wielokrotnie potrafi zaskoczyć, a cóż się dzieję, gdy tacy autorzy jak George R.R. Martin pisząc swój sławny cykl, biorą pod lupę faktyczne zdarzenia ubierając je później w kostium fantasy? Otóż dzieją się rzeczy bardzo zbliżone rzeczywistości, bowiem był już kiedyś młody król ruszający na wojnę przeciwko mordercom swego ojca, były już najazdy...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-02
Noc naznaczona krwią. Noc Świętego Bartłomieja, która stała się dla Francji przekleństwem. Roku 1572 wojna religijna między katolikami a protestantami zbiera swoje żniwo, lecz młody władca Karol IX pragnie dążyć do pokoju z hugenotami, wieńcząc go ślubem swej młodszej siostry Małgorzaty de Valois z królem Nawarry Henrykiem Burbonem. Mija sześć dni i nastaje pamiętna noc, gdzie ulice spłyną krwią niewinnych, a po niej nastanie świt, gdzie swe intrygi knuć będzie matka Karola i Margot. Katarzyna de Medici nie cofnie się przed niczym, żeby tylko zrealizować swoje plany.
Dużo czasu minęło odkąd miałem przyjemność czytania ostatniej książki Aleksandra Dumasa, toteż ciekawy nowej opowieści postanowiłem wrócić do przeszłości rzucając się wprost w wir wydarzeń, które obległy Francję Walezjuszów. Początki do łatwych nie należały, albowiem musiałem znowu odnaleźć klucz pomagający mi wejść w sam środek narracji francuskiego pisarza, ale kiedy już udała się ta misja, to dostąpić mogłem wielkiej radości płynącej z lektury, która zaabsorbowała moją uwagę do tego stopnia, iż zaprzestanie jej czytania byłoby niepodobieństwem.
Z rozdziału na rozdział coraz więcej intryg zamieszkujących Luwr poczęło zapętlać swe sidła, a bohaterowie tacy jak przygodni rycerze Lerac de La Mole i Annibal de Coconnas stali się mimowolnymi uczestnikami politycznych rozgrywek królewskiego dworu. Takim to sposobem do powieści też wkracza miłość godząca w rozsądek, otwierająca książęce alkowy i teatralnie niczym u Szekspira gładkim krokiem wchodząca na salony wykrzykując przy tym romantyczne słowa. Tam jednak, gdzie żar uczucia spija miłosne soki, musi pojawić się również śmierć, i nie mogło być inaczej, toteż Dumas konsekwentnie pcha bohaterów w ramiona bladolicej wybranki.
Znalazłem tu również polski akcent, ponieważ powieść wyłania z mroku postać Henryka Andegaweńskiego, znanego u nas bardziej jako Walezego, który to podstępnie uciekł z naszego kraju, by objąć tron po swoim bracie, zostawiając krakowski dwór bez władcy. Zresztą postaci tu bez liku, a prócz tych wyraźnie pozytywnych da się odnaleźć tak znienawidzone persony jak Katarzyna Medycejska będąca okazem najgorszego pojęcia królowej matki. Jej władcze zapędy doprowadzają ją do ołtarza podłych intryg i trucicielstwa, a to dopiero początek tego, co czytelnika spotka w tej książce.
Tym samym oddać muszę dziele Dumasa spore uznanie, bowiem potwierdzenie mam już na piśmie, iż w klasycznej powieści historycznej nie miał sobie równych na zachodzie Europy.
Noc naznaczona krwią. Noc Świętego Bartłomieja, która stała się dla Francji przekleństwem. Roku 1572 wojna religijna między katolikami a protestantami zbiera swoje żniwo, lecz młody władca Karol IX pragnie dążyć do pokoju z hugenotami, wieńcząc go ślubem swej młodszej siostry Małgorzaty de Valois z królem Nawarry Henrykiem Burbonem. Mija sześć dni i nastaje pamiętna noc,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-28
Ptaki obsiadły gałęzie drzew. Wokół tylko pustka i połacie śniegu. Blaze jest opóźnionym w rozwoju olbrzymem, żyjącym z drobnych kradzieży. Przyjaźń z niejakim George'em przynosi coraz to większe akcję, skutkiem czego pada pomysł porwania sześciomiesięcznego dziecka dla okupu. Ptaki zaczynają niespokojnie trzepotać skrzydłami, jakby lada moment miało coś się wydarzyć. Nadchodzą komplikację, bowiem George umiera, a Blaze zdawać by się mogło nie poradzi sobie z niczym. Wówczas pomoc nadchodzi od zmarłego kumpla. Ptaki natychmiast odlatują, zostawiając gałęzie ogołocone. Lecą do miejsc, które tylko one znają.
Wczesna to książka mistrza horroru, ale za to jak bardzo trafiająca do wyobraźni. Oto mamy historię mało rozgarniętego mężczyzny, który w skutek tragicznego dzieciństwa staję się tym, kim jest, co rodzi z kolei pytania dotyczące tego kto tak naprawdę jest sprawcą, a kto ofiarą.
Od pierwszych rozdziałów wyczuwalne są odniesienia do "Myszy i ludzi" Steinbecka, lecz King inspiruję się po swojemu nadając swej opowieści charakter kryminalny mocno stąpający po bezdrożach obyczajowej powieści, gdzie też wyraźnie może wybrzmieć wspomniane wyżej pytanie. Jeśli już przy warstwie literackiej jestem, to nie mógłbym nie wspomnieć o emocjach opanowanych przez Kinga do perfekcji. Pomimo tego, iż powieść ma sporo lat na karku i przeleżała długo w szufladzie, wyczuwalne są wszystkie znane chwyty, które poznało się czytając inne książki Stefana Króla.
Tym właśnie sposobem opowieść potrafi chwycić za serce, rozśmieszyć, a nawet przestraszyć, choć strach ma tu raczej wymiar obawy o losy naszego tytułowego bohatera i porwanego niemowlaka. Ciekawie rozwijająca się fabuła dotyka również retrospekcji, dzięki czemu dane jest poznać losy Blaze'a z perspektywy jego dorastania, co ma ogromny wpływ na jego dalsze poczynania. Tak więc otrzymałem prostą historię, lecz jednocześnie przypominającą mi najlepsze dzieła Kinga, bo z zapadającym w pamięci bohaterem i treścią tak bardzo ludzką, że aż bliską sercu.
Ptaki obsiadły gałęzie drzew. Wokół tylko pustka i połacie śniegu. Blaze jest opóźnionym w rozwoju olbrzymem, żyjącym z drobnych kradzieży. Przyjaźń z niejakim George'em przynosi coraz to większe akcję, skutkiem czego pada pomysł porwania sześciomiesięcznego dziecka dla okupu. Ptaki zaczynają niespokojnie trzepotać skrzydłami, jakby lada moment miało coś się wydarzyć....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-23
Nad doliną Kazamy zapadł zmrok. Zmory do tej pory będące cicho wyczuły zapach krwi wyjąc niczym udręczone od potęgującego się szaleństwa. Grot strzały zalśnił w blasku księżyca, cięciwa zwolniła, a zaraz po tym ofiara padła bez tchu oddając swój ostatni dech. Łowca podszedł do gasnącego już ciała, wiedząc, że działać musi szybko, gdyż wkrótce zlecą się upiory klątwy okalającej więzienie. Zmory były tuż tuż...
Otwieram kolejną cegiełkę napisaną przez Annę S. Cichosz i przed oczyma stają mi krajobrazy Zarzecza, gdzie Sheila ukrywa się od miesięcy. Przygoda z pierwszego tomu została zakończona, ale konsekwencje wydarzeń, których byłem świadkiem bardzo prędko poczynają o sobie znać. Jakby tego było mało, to za Sheilą niestrudzenie podążają demony przeszłości czekające na odpowiedni moment, by uderzyć. Nie minęło wiele czasu a już dałem się porwać temu, co obiecywać mi zaczęła fabuła kontynuacji, bowiem do głosu dochodzą znane twarze mające jasno określone cele, sojusze i przyjaźnie wiszą na włosku, zaś napięcie w Kazamatach systematycznie wzrasta gotowe lada moment wywrócić wszystko w posadach. Znalazłem się w znanym sobie rejonie pełnym niebezpieczeństw, intryg oraz brutalnych praw, które nie mają litości dla słabych. Anna S. Cichosz konsekwentnie buduje swoją narrację stawiając na piedestale przede wszystkim psychologiczne aspekty swojej bohaterki, zostawiając również w powieści miejsce dla szczegółowej konstrukcji świata, działającej na czytelnika z niezwykłą immersją.
Znana od pierwszego tomu mieszanka wybuchowa pod postacią gęstego, sarkastycznego humoru, brutalności i tajemniczości zdaje po raz kolejny egzamin idąc jeszcze o krok dalej. Oczywiście pojawia się też wątek miłosny przekraczający momentami granicę destrukcyjności, który na szczęście nie poszedł w stronę taniości, choć mógłby mieć odrobinę mniej czasu, a myślę, że lektura wcale by niczego nie straciła.
Patrząc na całość jestem pod wrażeniem pracy jaką wykonała autorka, jak krok po kroku odsłania kolejne karty, przesuwa pionki na szachownicy, wodzi za nos, by zwieńczyć swe dzieło emocjonującym zakończeniem, gdzie trup ścieli się gęsto, a szalejące zwroty akcji nie dają czasu na wytchnienie.
Widać dobrze postęp jaki zrobiła autorka "Ziemi Winowajców" pod względem warsztatu oraz jak jej wizja i pomysły stają się coraz bardziej przemyślane. Epilog zostawił mnie z następną dawką pytań, które zdają się być jeszcze bardziej nieoczywiste, co mnie przeogromnie cieszy.
Za możliwość przeczytania i objęcia patronatem "Szczurzycy" serdecznie dziękuję autorce.🖤
Nad doliną Kazamy zapadł zmrok. Zmory do tej pory będące cicho wyczuły zapach krwi wyjąc niczym udręczone od potęgującego się szaleństwa. Grot strzały zalśnił w blasku księżyca, cięciwa zwolniła, a zaraz po tym ofiara padła bez tchu oddając swój ostatni dech. Łowca podszedł do gasnącego już ciała, wiedząc, że działać musi szybko, gdyż wkrótce zlecą się upiory klątwy...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-14
Wciąż widać tylko kamienny świat. Tuż po, kiedy mury i cegły zostały roztrzaskane, a życia uleciały wprost do nieba, świat nadal pozostał ranny. Dzień jest odbiciem tego, co widziały oczy, nocą zaś odwiedzają mnie sylwetki, których końcem drogi był dym. Nic nie czuję, bo od dawna wyrwano ze mnie istotę człowieczą. Nawet łzy nie smakują jak dawniej.
Doprawdy ciężko jest pisać o przeżyciach, tym bardziej, gdy wiążą się one z obozem zagłady stworzonym przez Niemców na terenie naszego kraju. Sięgając po opowiadania Tadeusza Borowskiego miałem w głowie już wcześniej namalowany portret, a to za sprawą powieści "Bal u Kata", gdzie postać poety i prozaika urosła do tej najbardziej tragicznej, stłamszonej nie tylko przez swoje przeżycia, ale też przez nowy ustrój. Dopiero jednak czytając jego własne słowa mogłem w pełni zrozumieć dlaczego przybrał taką, a nie inną postawę.
Chłodny, pozbawiony emocji styl pochłonął mnie zupełnie, a oszczędność środków przekazu tym mocniej podziałała, im bardziej zbliżałem się do sedna wspomnień i fragmentów, które po ludzku przerażały. Borowski nie oszczędził również czytelnikowi opisu człowieka usilnie walczącego o przetrwanie do takiego stopnia, że sam stawał się biernym uczestnikiem zbrodni.
Opowiadania te mają chwilę, kiedy tkwią w pozornej poetyce zdań, by lada moment wgryźć się w moralne odruchy szukające miejsca dla przyjęcia dość sporej dawki emocji. Treść nie stoi tu brutalnością ani epatowaniem tego, co wyprawiali na przykład esesmani, ale samym tłem i zachowaniami, którym ciężko byłoby przypisać czasem coś ludzkiego. Borowski nieco kontrowersyjnie dla współczesnych, ale szczerze i do bólu prawdziwe pokazał do czego doprowadził totalitaryzm i ślepe podążanie za chorą ideą. Jak potworna zbrodnia sprowadziła człowieka do roli zwykłej rzeczy.
Lektura to wstrząsająca, ale przez to również ogromnie smutna. Smutek zaś ten szczególnie widać w zdaniach autora, który czasem wybiera się w teksty pozaobozowe szukając czegoś dla odpoczynku swej duszy, lecz i tam nie dane mu będzie dostąpić ostatecznego wytchnienia.
Wciąż widać tylko kamienny świat. Tuż po, kiedy mury i cegły zostały roztrzaskane, a życia uleciały wprost do nieba, świat nadal pozostał ranny. Dzień jest odbiciem tego, co widziały oczy, nocą zaś odwiedzają mnie sylwetki, których końcem drogi był dym. Nic nie czuję, bo od dawna wyrwano ze mnie istotę człowieczą. Nawet łzy nie smakują jak dawniej.
Doprawdy ciężko jest...
2024-03-07
Zabytkowa placówka opiekuńcza w Irlandii, a w niej nie tylko ludzie przechodzą korytarzami, lecz i cienie przeszłości zamknięte w ścianach budynku. Gdzieś przemknie biały jak śnieg kot, gdzieś do uszu spłynie z wiatrem uderzającym o szybę okna odgłos końskich kopyt. Młodzi wolontariusze trzymają w swych dłoniach swoje życia, lecz już wkrótce na szali będzie im dane postawić nie tylko bezpieczeństwo rezydentów, ale również własne duszę.
Od razu zaznaczę, że nie jest to literatura grozy. Znacznie lepszym stwierdzeniem jest w tym przypadku nadanie nowej powieści Marka Zychli rysów klimatu dark fantasy łączącej swój żywot z fabułą przygodową romansującą na boku z obyczajową nutą. Taki gatunkowy miks nie jest u autora niczym nowym, toteż książka ta konsekwentnie zmierza w takim właśnie kierunku. Zwrócić muszę uwagę na kilka kwestii, ponieważ nie jestem w stanie jednoznacznie odnieść się do lektury powieści, a to z tego względu, iż nie wszystko mi zagrało w tak, jakbym tego chciał. Nie mogę odmówić łatwości z jaką Marek Zychla posługuje się językiem, prowadzenia swoich bohaterów, którzy w pierwszej połowie historii otwierają się przed czytelnikiem, by później wykorzystać wszystkie swe doświadczenia do spełnienia misji jakiej ich poddano. Emocje mi towarzyszące odebrałem jako dość stonowane, oszczędne w słowach i przekazie, co nie musi być wcale złym zabiegiem, a czasem nawet wybrzmiewa mocniej niż wszechobecne epatowanie nimi.
Pod tym względem powieść zyskuje w oczach, ale były też momenty, gdzie zwyczajnie nie byłem w stanie uporządkować puzzli jakimi mnie obdarowano, miałem niemały zgryz ze zrozumieniem ogólnego przesłania, co mogło wynikać z tego, że być może nie jestem docelowym odbiorcą takiej formy fabularnej.
Druga połowa książki jednak te puzzle mi już jakoś poskładała, przez co dane mi było spojrzeć na książkę z nieco innej perspektywy, dojrzeć w światach jakie stworzyła wyobraźnia autora takie wartości jak poświęcenie, odwaga, miłość, troska czy zwyczajna bezinteresowność. Nie mogłem się też oprzeć wrażeniu, że sporo tu podobieństw znanych z prozy Neila Gaimana, które pod postacią małych dziwactw czy fantastycznych obrazów, przenoszą wprost do świata jak ze snu oraz baśni. Pomimo tego, iż nie udało mi się w pełni rozsmakować w fabule, to i tak zachęcam do samodzielnego wyrobienia sobie opinii na jej temat.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję autorowi oraz wydawnictwu.
Zabytkowa placówka opiekuńcza w Irlandii, a w niej nie tylko ludzie przechodzą korytarzami, lecz i cienie przeszłości zamknięte w ścianach budynku. Gdzieś przemknie biały jak śnieg kot, gdzieś do uszu spłynie z wiatrem uderzającym o szybę okna odgłos końskich kopyt. Młodzi wolontariusze trzymają w swych dłoniach swoje życia, lecz już wkrótce na szali będzie im dane postawić...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-01
Zachodzące słońce objęło swym blaskiem ulicę Nadbrzeżną. Stali bywalcy koty spędzali tu swój czas leniwie się wylegując. W tej ubogiej dzielnicy miasta portowego Monterey, każdy kto choć raz miał styczność z jej mieszkańcami wiedział, iż pełno tu "dziwek, alfonsów, ludzi przegranych", ale z drugiej strony, kiedy perspektywa się zmienia, to ukazuje oblicze ludzka strona tychże osobistości. Wówczas dostrzec można wielkie serca, prostoduszność i ciepło. Czasy będą się zmieniać, lecz ulica wciąż pozostanie sobą.
Wiele zim minęło od mojego ostatniego spotkania z Johnem Steinbeckiem, toteż z wielką ciekawością podszedłem do kolejnej książki jednego z moich ulubionych pisarzy.
Nie ukrywam, że musiałem na początku znowu wejść głębiej w styl amerykańskiego noblisty, żeby później rozsmakować się w przekazie jego prozy. Jednakże jak zawsze było warto, bowiem Steinbeck z niesamowitą lekkością porusza się między jednym zdaniem a drugim, klasycznie dotykając tematów społecznych oraz obyczajowych, które wyjątkowe są przez to, iż prócz wspomnianej lekkości cudownie korespondują z poczuciem humoru wplecionym z mało spotykaną gracją. Biorąc na tapet historie ludzi z nizin społecznych Steinbeck zabiera czytelnika w podróż kameralną, lecz przy tym obfitą w wartości - te mniejsze lub większe proste porywy serca, które docenić można tylko wtedy, gdy odrzuci się wieczną pogoń za iluzją.
Składająca się z dwóch części opowieść posiada w sobie niezliczone pokłady empatii i zrozumienia, co też dobrze widać to na przykładzie samych bohaterów, którzy niczym "Aniołowie" dążą do tego, by sprawić radość swemu bliźniemu wyciągając pomocną dłoń tam, gdzie nikt inny podać jej nie chciał.
O sile tego dzieła stanowi również umiejętne żonglowanie słowem oraz wnikliwa obserwacja zakamarków ludzkiej duszy. Dzięki temu powieść, mimo że jest lżejsza tematycznie od innych dzieł Steinbecka, nadal bogata jest w życiowe mądrości.
Zachodzące słońce objęło swym blaskiem ulicę Nadbrzeżną. Stali bywalcy koty spędzali tu swój czas leniwie się wylegując. W tej ubogiej dzielnicy miasta portowego Monterey, każdy kto choć raz miał styczność z jej mieszkańcami wiedział, iż pełno tu "dziwek, alfonsów, ludzi przegranych", ale z drugiej strony, kiedy perspektywa się zmienia, to ukazuje oblicze ludzka strona...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wracam do rodzinnego miasta. Widzę te same miejsca zapisane w mojej pamięci na stałe. Chodzę po śladach, które kiedyś sam zostawiłem, a po mnie kolejni nieszczęśnicy pozostawieni samemu sobie w walce z cholernym życiem. Zaczyna się od pogrzebu matki, później pojawia się ból szybko robiący przestrzeń dla demonów przeszłości. Przed oczyma stają mi obrazy tragedii zrodzonej na śląskiej prowincji. Pożera mnie siła ukryta między szarymi budynkami, ulicami i reliktami minionej epoki. Przyciąga mnie stacja, której nienawidzę, a jednocześnie tak bardzo pragnę być blisko niej. Czy to już prosta droga do szaleństwa? Nazywam się Piotr.
Wszędzie tylko krew.
Po znakomitym zbiorze opowiadań "Cisza" byłem przekonany, że następna książka Marcina Majchrzaka po która sięgnę również zrobi to dobrze. Nie będzie zatem niespodzianką stwierdzenie, iż zawodu nie było. Zresztą nie mogło być inaczej, gdyż po pierwszych akapitach odnalazłem swój literacki azyl. Byłem tuż obok bohatera tej powieści, gdy ten przystanął przed budynkiem dworca, a im dalej kroki jego napędzały moje, to tym bardziej czułem, że muszę poznać tę historię. Historia zaś ta przepełniona jest stratą, lękiem, lecz i krzywdą otwierającą drogę dla galopującego na kościstym rumaku zła mogącego zabrać ze sobą każdego, kto choć raz stanie nad krawędzią swego żywota. Autorowi udało się obudzić moje wspomnienia z okresu dorastania, nierzadko okupione licznymi przemyśleniami, co z kolei spowodowało, że uchwycone wyobraźnią fragmenty powieściowej układanki ponownie karmiły się moimi doświadczeniami. Wielka to rzecz, jeśli proza dotyka takich emocji.
Jak to w literaturze weird fiction bywa groza wyraża się tu zderzeniem ze światem, który przeraża samym swoim jestestwem, pochłania siły witalne, odbiera rozum, by następnie wypluć cząstki tkanki mającej czynić pozór postaci człowieka. W tej jakże obfitej smutkiem, psychologicznej grozie odbijają się twarze ludzi pozostawionych na pastwę losu, wykastrowanych emocjonalnie oraz mających to nieszczęście, że przeszłość okazała się niewdzięczną suczą.
Stacja przesiąknięta depresyjnym wręcz klimatem urzekła mnie, jakkolwiek to nie zabrzmi.
Wracam do rodzinnego miasta. Widzę te same miejsca zapisane w mojej pamięci na stałe. Chodzę po śladach, które kiedyś sam zostawiłem, a po mnie kolejni nieszczęśnicy pozostawieni samemu sobie w walce z cholernym życiem. Zaczyna się od pogrzebu matki, później pojawia się ból szybko robiący przestrzeń dla demonów przeszłości. Przed oczyma stają mi obrazy tragedii zrodzonej na...
więcej Pokaż mimo to