-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2022
2020-11-19
Czy porównywanie ,,Otchłani zła'' do ,,Milczenia owiec'' jest słuszne? Nie, ale to nadal bardzo dobry thriller.
Pierwsze rozdziały to dość szybko przeprowadzone schwytanie seryjnego mordercy – Lelanda Beaumonta i uratowanie Juliette przed okrutną śmiercią przez Brolina, co budzi między nimi cień sporej sympatii. Właściwa historia zaczyna się jednak rok później, gdy ktoś zabija kobiety dokładnie w ten sam sposób, co Leland. Ale Leland nie żyje. Nie miał przyjaciół, matki też już nie ma na świecie, a ojciec jest lekko zacofany, więc kto go znał na tyle dobrze, żeby podjąć się dokończenia dzieła? A może Leland powrócił? Joshua Brolin, inspektor wydziału dochodzeniowo-śledczego i ekspert od portretów psychologicznych oraz jego pomocnicy: Salhindro, Meats, kapitan Chamberlin, DiMestro, podpięty na siłę zastępca prokuratora Cotland i inni muszą stawić czoła zdecydowanie jednej z najtrudniejszych spraw. Mimo ewentualnego zagrożenia próbuje pomóc również Juliette, która pokonała demony przeszłości.
Brolin jest naprawdę przyjemnym facetem, który na dodatek uwielbia grać w gry. Potrafi wczuwać się w mordercę i w ten sposób odtwarza wydarzenia i określa psychikę sprawcy. Chwilami może wydawać się alfą i omegą całej historii, ale na szczęście rzadko towarzysze przebywają w jego cieniu. Jest bardzo zdeterminowany, trudno go złamać, a nawet, gdy wydarzy się coś strasznego, szybko wraca do psychicznej równowagi.
Juliette naprawdę można było polubić, bo przesadnie często nie rozwodziła się nad wydarzeniami sprzed roku (ale nadal myślała o tym częściej niż powinna). Nie była zastraszoną myszką i świetnie radziła sobie sama. Ale gdy co parę rozdziałów zastanawiała się czy jest zakochana, czy może jednak nie i ona sama nie wie, co czuje, to już zaczynało denerwować. Szczególnie, że miało się wrażenie, jakby jej przemyślenia nie szły w ogóle do przodu i czytamy to samo tylko w innych słowach. I, niestety, zaczęła zagrywać bohaterkę, mając świadomość walki z niebezpiecznym psychopatą. W czym jej ta ‘’terapia szokowa’’ miała pomóc? Nie mam pojęcia. Powinna dostać za to solidnego kopa.
Muszę jeszcze wspomnieć o postaci Bentleya Cotlanda – przez większość historii jest bohaterem kompletnie bezużytecznym, irytującym, który zgodnie z zamysłem stanowi jedynie tło i robi ‘’sztuczny tłum’’ (nie uważam tego za dobre rozwiązanie). Zmienia się to dopiero po koniec książki, ale warto pamiętać, że to trylogia, więc będzie miał jeszcze szansę się wykazać, nawet jeśli obserwowanie pracy policji miało swój cel. Bentley w pewnej chwili naprawdę się angażuje i zaczyna mu się to podobać, chociaż nie znosi dobrze widoku zwłok. Gdy nie był wyniosły, dało się go nawet lubić, mimo że logiczne myślenie jest mu chyba obce i jest wybitnie niedomyślny, a to raczej niezbyt dobrze świadczy o przyszłym prokuratorze. Żeby nie być gołosłowną, przytoczę jedną sytuację, w której są delikatne spoilery dotyczące pierwszego morderstwa:
Jest zebranie, trwa rozmowa o scenie/miejscu zbrodni, gdzie zostaje wykryta obecność merkaptanu (paskudnie pachnąca substancja), a wejście do ruin było nagle zatarasowane (co nigdy się nie zdarzało) już dwa dni przed morderstwem. Bentley wówczas pyta, co to ma wspólnego z śledztwem, co już samo w sobie jest głupim pytaniem, i dodaje, że to na pewno żart dzieciaków. Meats wyjaśnia, że dzieciaki nie używają merkaptanu i na pewno nie w tak odludnym miejscu, jeśliby chcieli sobie zażartować. Morderca chciał po prostu spłoszyć nieproszonych gości i sądzę, że czytelnik zgodzi się z tym bez problemu. Co na to nasz przyszły prokurator?
‘’- Nie wydaje się panu, że pan przesadza? […] - Ktoś zostawia kilka kropel merkaptanu i tarasuje wejście do porzuconego domu, a pan robi z niego od razu niebezpiecznego psychopatę.’’
Ja nie mam więcej pytań.
Problemem tej książki jest z pewnością powtarzanie niektórych informacji kilkukrotnie, jakby czytelnik miał problemy z pamięcią lub jakimś cudem pogubił się w całej historii (chociaż nie ma za bardzo w czym). Zapamiętaliśmy, ile bohaterowie mają lat, doskonale wiemy jakie okoliczności ich połączyły oraz co ich łączy na podłożu psychicznym i naprawdę autor nie musi tego powtarzać w przemyśleniach postaci co parę rozdziałów. Wiemy, że Leland był samotnikiem, miał niewielu przyjaciół, dziwnego ojca, itd. I pamiętamy bez problemu, że Cotland to zastępca prokuratora. Tak samo Brolin mówi kilkukrotnie przez całą książkę, że morderca jest sfrustrowany, niedojrzały, nie panuje do końca nad sobą… Mogłabym mówić to już z pamięci. Gdyby pozbyć się tego niepotrzebnie powtarzanego nadmiaru, to książka może by miała z 30 stron mniej.
,,Otchłań zła'' jest to dobra dla osób, które chciałyby zacząć przygodę z thrillerem, a niezbyt wiedzą czym jest stężenie pośmiertne, sinienie pośmiertne, czym się różni miejsce od sceny zbrodni, psychopata od psychotyka (przyznam, że nigdy dotąd nie spotkałam się z pojęciem ‘’psychotyk’’), co to jest modus operandi i inne.
Książka, choć dość długa jak na thriller, może przewidywalna i nie sprawiała, że łapałam się za głowę, to czyta się ją naprawdę przyjemnie. Opisów nie ma za wiele, nie licząc tych nieszczęsnych przemyśleń miłosnych, a wypowiedzi postaci, szczególnie Brolina, potrafią być bardzo długie. Historia wciąga i nawet człowiek się nie zorientuje, że przeczytał już połowę.
Czy porównywanie ,,Otchłani zła'' do ,,Milczenia owiec'' jest słuszne? Nie, ale to nadal bardzo dobry thriller.
Pierwsze rozdziały to dość szybko przeprowadzone schwytanie seryjnego mordercy – Lelanda Beaumonta i uratowanie Juliette przed okrutną śmiercią przez Brolina, co budzi między nimi cień sporej sympatii. Właściwa historia zaczyna się jednak rok później, gdy ktoś...
2020-09-17
Mogę powiedzieć, że doceniam tę część za to, że nie miała smutnych historii, które wprowadzą mnie w przygnębiający nastrój już na sam początek, chociaż to wcale nie oznacza, że wszędzie był happy end. Ale za to ten brak nadrabia historiami, gdzie działy się wyjątkowo dziwne, niepokojące, a wręcz trochę obrzydliwe rzeczy i pod tym względem ,,In the Flesh’’ i ,,The Man In Room 1280’’ mogą rywalizować ze wszystkimi, które dotychczas w tej serii wyszły. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że ,,The Man…” zrobiło parę nieśmiałych kroków w stronę gore.
Jednocześnie ta książka wydaje się wyjaśniać najmniej i zostawia bardzo szerokie pole do samodzielnej interpretacji i zgadywania, czego dokładnie byliśmy świadkami w poszczególnych historiach. Czy to dobrze, czy to źle, to już kwestia subiektywna.
Sądzę, że też w przypadku głównych bohaterów nie są oni aż tak schematyczni, ale mam taki ogólny wniosek, że dorosłe postacie są bardziej zróżnicowane niż nastolatkowie, którzy są na ogół przedstawieni w tej serii dość prosto.
W opowiadaniu tytułowym zabrakło mi może trochę większych emocji. Nie jestem w pełni usatysfakcjonowana środkiem tej przygody. Uważam, że można było jednak wycisnąć z tego ciut więcej, szczególnie, że Ralpho to naprawdę postać z potencjałem, a sam pomysł też był bardzo w porządku. Ale bardzo lubię tę historię mimo wszystko.
,,In the Flesh’’ to właściwie wielkie znaki zapytania: dlaczego? Jak to się stało? Czemu to w ogóle poszło w tak dziwnym kierunku? Spodziewałam się czegoś innego, a zostałam zaskoczona do czego to ostatecznie doprowadziło. Może nawet zaskoczona za bardzo. Tu zdecydowanie pole do teoretyzowania jest największe.
,,The Man In Room 1280’’ też jest specyficzne i wydaje się, jakby miało mieć kiedyś swoją kontynuację (może w opowiadaniu bonusowym) i przy tym ewentualnie samo jest jednocześnie sequelem czegoś, co już znamy. Powiedziałabym, że ma największe skupisko nie za przyjemnych dla oka i nosa scen w porównaniu z poprzednimi częściami książek. Już sama wizualizacja wyglądu mężczyzny, który tam leży, na podstawie opisów jakie dostajemy, szybko nam uświadamia, że to już jest tragiczny widok i w rzeczywistym świecie to byłby fenomen naukowy. Jednocześnie to bardziej paranormalna historia niż to na pierwszy rzut oka się wydaje.
Książka pochłonięta w jeden dzień, bawię się jak zwykle przednio.
Mogę powiedzieć, że doceniam tę część za to, że nie miała smutnych historii, które wprowadzą mnie w przygnębiający nastrój już na sam początek, chociaż to wcale nie oznacza, że wszędzie był happy end. Ale za to ten brak nadrabia historiami, gdzie działy się wyjątkowo dziwne, niepokojące, a wręcz trochę obrzydliwe rzeczy i pod tym względem ,,In the Flesh’’ i ,,The Man In...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-08
Spoilery.
Uważam, że póki co to część, którą najlepiej mi się czytało. Pokładałam w niej spore nadzieje, bo jednocześnie była to też część, na którą najbardziej czekałam spośród wszystkich siedmiu. I w sporej mierze spełniła te moje oczekiwania.
Historia staje się tu już naprawdę mroczna i przygnębiająca. Opustoszałe miejsca, instrukcje od ministerstwa jak się zachowywać i zaginięcia naprawdę robią klimat. Jednocześnie gdzieś w tle szkoła próbuje jakoś funkcjonować, żeby dawać namiastkę normalności.
Ta historia jest chyba najbardziej ‘’konkretna’’ w porównaniu z poprzednimi częściami. Nie ma takiego, a przynajmniej aż takiego, rozwodzenia się nad mało istotnymi dla fabuły rzeczami, które nabijają nam strony. Jedyny zarzut mam wobec tego nieszczęsnego qudditcha, ale ja też generalnie tego wątku bardzo nie lubię.
W końcu mamy też dużo więcej Dumbledore’a niż normalnie. Szkoda, że dopiero teraz i szkoda, że właściwie już się więcej nim nie nacieszymy.
Trzeba jednak przeboleć wątki miłosne. Ta nagła miłość Harry’ego do Ginny niezbyt mnie przekonuje.
Bardzo podobała mi się podróż po przeszłości Voldemorta i jego rodziny. I, szczerze mówiąc, przed swoją ‘’śmiercią’’ wydaje się być dużo ciekawszą, intrygującą i bardziej niebezpieczną postacią niż po swoim odrodzeniu. To, że wybiera sobie za horkruksy bardzo charakterystyczne przedmioty jest faktycznie dowodem jego pychy, ale jednocześnie strasznej głupoty.
Harry jednak nie popisywał się szczególną bystrością swojego umysłu w tej części. Wprawdzie od samego początku byłam świadoma, kim jest Książę Półkrwi, ale biorąc pod uwagę, co się tu działo, wydaje mi się, że połowa czytelników sama by się domyśliła kim on jest, zanim by się oficjalnie przedstawił (więc na pewno zanim ogarnąłby to Harry). Innymi popisami tego, że procesy mózgowe Harry’ego nie funkcjonowały zbyt sprawnie są pretensje, że Snape nie rozpacza po śmierci Syriusza (dlaczego miałby?) ,scena, gdzie Harry uznał, że genialnym pomysłem na wzięcie wspomnienia od Slughorna, którego nie chciał dać nawet Albusowi, będzie zapytanie go o to wprost czy scena, gdzie Harry zastanawia się, dlaczego Snape nie jest zmartwiony aresztowaniem Mundungusa na LEKCJI PRZED CAŁĄ KLASĄ (i dalej: dlaczego miałby?).
Przyznam niechętnie, że Ron trochę zyskał, a Hermiona trochę straciła w moich oczach. To całkiem zabawne, gdy ma pretensje do Harry’ego, gdy ten okazuje się być od niej lepszy w eliksirach, że korzysta z jakiejś dziwnej książki, gdy sama cały czas też korzysta z książek.
Postać Draco w końcu tu jakoś zaistniała, więc nareszcie robi coś więcej niż chodzenie wokół i czepianie się każdego dla radochy. Popadł jednak w inną skrajność, więc teraz też chodzi wokół, ale płacze. Dalej uważam go za strasznie zaniedbaną postać.
I nie mogę przestać myśleć o felix felicis. Wydaje się to być naprawdę mocną i jednocześnie mocno przesadzoną rzeczą.
Ale przyjemna historia, na ten moment to moja ulubiona część.
Spoilery.
Uważam, że póki co to część, którą najlepiej mi się czytało. Pokładałam w niej spore nadzieje, bo jednocześnie była to też część, na którą najbardziej czekałam spośród wszystkich siedmiu. I w sporej mierze spełniła te moje oczekiwania.
Historia staje się tu już naprawdę mroczna i przygnębiająca. Opustoszałe miejsca, instrukcje od ministerstwa jak się zachowywać...
2020-08-29
Spoilery.
Dobrze, co mi się podobało:
- ten cały wątek z przygotowywaniem się do SUMów, ta masa nauki, która przed nimi była i potężna ilość prac domowych. To było fajne, lubię takie rzeczy,
- polityczny wątek z cenzurą, wtrącaniem się ministerstwa w sprawy szkolne, itd. To też lubię i też mi się podobało,
- kreacja postaci Umbridge 12/10. Mało jakiego bohatera tak nie cierpiałam jak jej, więc spełniła swoją rolę idealnie,
- postać Luny bardzo sympatyczna i doceniam, że Rowling przypomniała sobie, że ma jeszcze inne domy w Hogwarcie i stworzenie choćby GD to świetny moment, żeby ich zaangażować,
- podobało mi się też, że postać Rona jakoś się tam rozwija, że może grać w drużynie, że został tym prefektem. Nie musi być w końcu tak mocno w cieniu Harry'ego.
Ale po przeczytaniu książki im dłużej myślałam, tym więcej rzeczy mi przeszkadzało i miały one zdecydowanie większą wagę:
Pierwsza połowa książki, a nawet ponad połowa się dłuży, bo niewiele się dzieje. To znaczy, dzieje się, ale niekoniecznie to, czego oczekiwałam. Musiałam się trochę jednak przymuszać, gdy czytałam o kolejnych nieudanych miłosnych podchodach Harry’ego czy kolejnym meczu quidditcha.
Rowling uparcie w dalszym ciągu rozciąga akcję na cały rok szkolny. To miło ze strony Voldemorta i śmierciożerców, że pozwalają we względnym spokoju przygotować się do SUMów i je zaliczyć.
To, co mi najbardziej przeszkadzało, to dziwne myślenie Rowling na temat usprawiedliwiania przemocy za czasów szkolnych. Bardzo nie rozumiem podejścia Harry’ego, który najwyraźniej ma pamięć złotej rybki do spraw niewygodnych, bo jest szczerze (i słusznie) poruszony tym, co widział u Snape’a, a jego wyidealizowany obraz ojca nagle zaczął się rozmywać, ale wystarczyła szybka pogadanka z Syriuszem, że no ‘’młody był i głupi, ale wyrósł z tego’’, więc nie ma tematu. Po śmierci Syriusza Harry też już najwyraźniej zapomniał, że Syriusz również był aktywnym uczestnikiem dręczenia Snape’a, ale skoro już nie żyje (i pewnie też z tego zdążył wyrosnąć), to najwyraźniej teraz Harry stworzył sobie jego wyidealizowany obraz, o zmarłych trzeba mówić tylko dobrze i z jakiegoś powodu znowu nie znosi Snape’a i jeszcze próbuje zrzucić na niego winę. Brzmi mi to w tym momencie na strasznie wymuszoną niechęć, bo mają się nie lubić, bo autorka tak postanowiła i koniec, kropka, żadnych lekkich odchyleń w żadną stronę. Pomijam absurdalność całej sytuacji, że Harry ryzykował bardzo wiele tylko po to, żeby sobie uciąć szybką pogawędkę o sprawach z przeszłości, ale autorka sprzyja Potterowi, więc mu się udaje.
I Umbridge, która postanawia wyrzucić Hagrida akurat w momencie, gdy jest egzamin z astronomii… serio? Nie, nie uwierzę, że o tym nie wiedziała. Chciała, żeby Harry to zobaczył, ale niekoniecznie cała szkoła? Może, ale myślę, że po prostu autorka musiała nam zrobić małą ekspozycję.
Mam wrażenie, że bohaterowie tutaj wyjątkowo mało sami odkryli. Tak naprawdę to było tylko czekanie, co stanie się dalej, bo Potterowi coś tam się śni. I on, i my, musimy czekać aż nam to łaskawie wyjaśni Dumbledore na sam koniec. Nie wiem, czy Rowling po prostu ma problem z dawkowaniem nam informacji, ale mogłaby jednak to robić, gdy mamy taką cegłę.
Syriusz okazał się dla mnie zadziwiająco… irytującą i głupią postacią. Z jednej strony można faktycznie dostać bzika, gdy się tak siedzi zamkniętym samemu i nawet mu się niespecjalnie dziwię, że ruszył na ratunek Potterowi, ale jego zachowanie podczas walki na moment przed śmiercią było śmieszne. Właściwie jego śmierć, a raczej jej okoliczności, bardziej mnie rozbawiły niż zasmuciły.
Gdy inni się jakoś psychicznie zmieniają, Malfoy ciągle mentalnie jest gdzieś na pierwszym roku. W ogóle w Slytherinie jest chyba tylko 4 uczniów plus ci, co grają mecze.
Nie poczułam absolutnie wagi tej przepowiedni. Właściwie, ciągle mnie zastanawia, po co to w ogóle trzymali. Robiono przez 90% książki atmosferę wokół rzekomej broni, czegoś co Voldemort bardzo chciał, a okazuje się, że to kulka, która i tak została stłuczona, a o przepowiedni dowiedzieliśmy się od Dumbledora z innego źródła.
Podsumowując, nie bawiłam się źle, ale jednak gorzej niż przy poprzedniej części (ale dalej lepiej niż przy pierwszych 3). Pozostanę przy tym, że ta książka jest za długa.
Spoilery.
Dobrze, co mi się podobało:
- ten cały wątek z przygotowywaniem się do SUMów, ta masa nauki, która przed nimi była i potężna ilość prac domowych. To było fajne, lubię takie rzeczy,
- polityczny wątek z cenzurą, wtrącaniem się ministerstwa w sprawy szkolne, itd. To też lubię i też mi się podobało,
- kreacja postaci Umbridge 12/10. Mało jakiego bohatera tak nie...
2020
"A przecież przez całe lata czuł się taki słaby, taki bezbronny. Wszystko potulnie znosił.
Niemniej z każdą kolejną raną wykuwał sobie tytanową zbroję.
Każda nerwica jest pretekstem.
Każda blizna jest bronią, kolczatką, na którą nadzieje się wróg."
Uf, aż nie wiem od czego tu zacząć.
Historia zaczyna się niepozornie: 4 przestępców kradnie klejnoty, ale jeden z nich, a jednocześnie brat "przywódcy" zostaje postrzelony. Ekipa jest zmuszona nie tylko znaleźć schronienie, ale też lekarza, który udzieli pomocy. Pada na Sandrę - weterynarza. Złodzieje biorą ją na zakładniczkę i zamieszkują tymczasowo w jej domu, nie mając nawet świadomości, że gdyby wiedzieli, jak to się skończy, z pewnością wybraliby normalne więzienie.
To moje drugie spotkanie z twórczością autorki i równie intensywne jak przy ,,Tylko cień". Wtedy się tylko zastanawiałam, ale teraz mam pewność, że Giebel nie przywiązuje się do swoich postaci i lubi, gdy mają, delikatnie mówiąc, ciężko.
Trudno opowiedzieć coś o tej historii bez spoilerów. Miałam luźną teorię na początku, jak potoczy się fabuła i okazało się, że dużą część odgadłam i pewnie nie tylko ja. Ale czy to źle? Absolutnie nie. Będzie jeszcze dużo momentów, które są przerażające i na swój sposób zaskakująco okrutne. Rolę, kto jest wilkiem, a kto owcą ciągle będą się odwracać, zobaczymy jak człowiek jest w stanie wpłynąć na drugiego człowieka, jak mogą być niszczone nawet trwałe relacje byle tylko przetrwać. Postacie w tej historii nie są głupie. Są cwane i inteligentne, a przetrwają ci, którzy są bardziej cwani i bardziej inteligentni i lepiej umieją przewidzieć ruch wroga. Zakończenie, podobnie jak w ,,Tylko cień" jest słodko-gorzkie, a nawet bardziej gorzkie. Ale satysfakcjonujące i wiarygodne.
Główny wątek przeplatany jest ze scenami z przeszłości dwójki braci, którzy mieli ciężkie życie, ale utworzyła się między nimi silna więź i jej siłę widać na kolejnych stronach książki.
Jest tu jeszcze jeden wątek, istotny dla głównej fabuły, ale... Wystarczy, że powiem, że jest dość straszny sam w sobie.
Jeślibym miała coś jednak książce zarzucić, to tak od pewnego momentu już w zaawansowanym etapie całości, można wyczuć, jakby fabuła była trochę niepotrzebnie rozciągnięta. Mimo wszystko nie uważam tego za bardzo poważny problem i ,,Czyściec niewinnych'' dołącza do grupy moich ulubionych thrillerów.
"A przecież przez całe lata czuł się taki słaby, taki bezbronny. Wszystko potulnie znosił.
Niemniej z każdą kolejną raną wykuwał sobie tytanową zbroję.
Każda nerwica jest pretekstem.
Każda blizna jest bronią, kolczatką, na którą nadzieje się wróg."
Uf, aż nie wiem od czego tu zacząć.
Historia zaczyna się niepozornie: 4 przestępców kradnie klejnoty, ale jeden z nich, a...
2020
Cloé Beauchamp stara się prowadzić w miarę normalne życie - walczy o stanowisko dyrektora, ma partnera, którego pozazdrościłaby jej niejedna kobieta, ale ma jeden dość poważny problem - ktoś ją prześladuje i nikt jej nie wierzy. Dodatkowo jej stabilne życie zaczyna się sypać nie tylko z tego powodu, ale również przez koszmary przeszłości, z którymi nie może sobie poradzić. Pomocną dłoń wyciąga do niej Gomez, policjant, który również znajduje się w tragicznym dla siebie położeniu i jest u kresu załamania.
Oboje są dość specyficznymi ludźmi. To znaczy, że na początku bardzo ciężko ich polubić. Cloé jest egoistką, uważa się za lepszą od innych, gardzi ludźmi, sądzi, że każdego może sobie podporządkować i generalnie wszystko jej się od życia należy. Gomez też nie jest zbyt uprzejmy, nagina policyjne zasady, ma trochę problemy z agresją, chwilami jest wręcz lekkomyślny, co kończy się tragicznie. Są jednak tak dobrze napisani, że absolutnie wierzymy w te postacie i, mniej lub bardziej chętnie, akceptujemy ich ciężką naturę. Poznają się dość późno, bo dopiero mniej więcej w połowie historii, ale ich relacja, mimo że pełna awantur w pewnych momentach, działa na nich jak lekarstwo.
Historia też w dużej mierze pokazuje walkę o normalność Cloé. Żeby nie popaść w kompletny obłęd przez kogoś, w kogo nikt nie wierzy. A sam Cień jest świetną postacią, z niemal planem idealnym, nie do wykrycia i trudnym do udowodnienia. Zdecydowanie ląduje na liście moich ulubionych antagonistów, chociaż o nim samym nie dowiadujemy się zbyt wiele. Mimo że mamy tradycyjną scenę "spowiedzi" nie kręci się ona wokół jego przeszłości, jego ogólnych motywów i powodów. Przemowa dotyczy głównie Cloé. A szkoda. Nadal w dużej mierze pozostaje on dla czytelnika zagadką, a jednocześnie nie odczuwa się jakiegoś "spłycenia" tej postaci. Jest okrutny, jest bezwzględny i diabelnie inteligentny.
Ale to zakończenie książki... A właściwie to, co zaczyna się dziać już pod sam koniec, miażdży. Chyba nie mogłam sobie wyobrazić lepszego zakończenia tej historii i lepszego jej poprowadzenia na tym etapie, mimo że to zdecydowanie nie jest zakończenie, które spotyka się zwykle w takich książkach. Określiłabym je jako słodko-gorzkie albo raczej gorzko-słodkie. I szczerze się ucieszyłam, czytając epilog. Kto przeczyta całość, zrozumie dlaczego.
Nawet postacie poboczne są przyjemne w odbiorze, chociaż też nie dowiadujemy się zbyt wiele o nich samych (i prawdę mówiąc, nie uważam, żeby akurat w tej historii było konieczne zagłębianie ich biografii), ale jednak szybko mogą zyskać sympatię czytelnika.
Wady? Muszę zgodzić się z Cieniem, że Cloé jest lekkomyślna, bo chwilami naprawdę jest, wiedząc doskonale, że każdy jej krok jest obserwowany, a ona nie widzi problemu zapuszczać się gdzieś sama, nie informując o tym nikogo. I jestem ciekawa, jak tam kostka Cloé, bo skręciła ją przynajmniej dwa razy i mimo tego poruszała się bez problemu. Sceny "spowiedzi" też są dla mnie trochę już oklepane i w innych książkach spotykałam się ze znacznie lepszymi sposobami informowania czytelnika o motywach mordercy, a sam poszukiwany dopowiadał najwyżej niewielkie fragmenty. Tutaj Cień sam nawet wykazał się lekkomyślnością.
Nie dowiadujemy też się jak potoczyła się dalej sprawa, którą Gomez prowadził jeszcze przed Cloé. Całościowo nie są to jednak wady, które aż tak mocno rażą czy odbierają uroku całości.
Dodam jeszcze tylko, że chociaż Cloé bardzo często była nieznośna i paskudna dla ludzi, było mi jej w pewnym momencie autentycznie żal.
Cloé Beauchamp stara się prowadzić w miarę normalne życie - walczy o stanowisko dyrektora, ma partnera, którego pozazdrościłaby jej niejedna kobieta, ale ma jeden dość poważny problem - ktoś ją prześladuje i nikt jej nie wierzy. Dodatkowo jej stabilne życie zaczyna się sypać nie tylko z tego powodu, ale również przez koszmary przeszłości, z którymi nie może sobie poradzić....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-20
Czwarta część i dalej nie zmieniam zdania, że opowiadania trzymają swój poziom. Pierwsze opowiadanie, gdzie Pete miał własne Oszukać przeznaczenie doprowadziło mnie prawie do łez, drugie opowiadanie, gdzie złodziejka Kasey została zmuszona do zmian w swoim życiu przez pewne okulary stanowiło przyjemną odskocznie na pewne złapanie oddechu, a trzecie opowiadanie miało bardzo przykrą bazę pod całą historię. Jednak w przypadku 3 opowiadania czuję pewien niedosyt, bo mimo że było ono najdłuższe w tej części, to uważam, że powinno być jeszcze dłuższe, żeby mogło w pełni wybrzmieć. Miałam wrażenie, że tempo trochę tam nagle przyspieszyło. Plus był pewien wątek, który mógłby zainteresować osoby, które nie siedzą w grach i nie bardzo się orientują, o co chodzi. Dla osób zaznajomionych jest raczej oczywiste co się stało, mniej więcej dlaczego i co to ma wspólnego z tym konkretnym animatronikiem, ale dla osób niezorientowanych są to szczątkowe informacje i pewnie chcieliby przeczytać na ten temat więcej (ja właściwie też). Trochę mnie zdziwiło, że wspomnienia matki z tamtego dnia były dość ubogie.
Ale z satysfakcją stwierdzam, że dalej nie przestaję się dobrze bawić. Przyjemna książka do pochłonięcia w jeden, maksimum dwa dni z pewnymi swoimi morałami.
!SPOILERY!
Mam parę jednak dodatkowych zarzutów do 3 opowiadania. Właściwie nie wyłapałam, dlaczego Chica nie chciała, żeby lalka została znaleziona. Mam też mieszane uczucia co do tego, że Samantha nagle wyśniła, gdzie ta lalka jest. Wydaje mi się, że jednak sama by doszła do tego, że musi szukać w tamtym miejscu. I oczywiście intensywnie myślę o nierozbudowanym wątku morderstwa. Wydaje mi się, że jednak wiele osób, jakby przeczytało, że dziecko padło ofiarą seryjnego mordercy, to byłoby jednak ciekawe czy wiadomo kto to był, w jakich okolicznościach, co się właściwie stało i ile dzieci zginęło w takim wypadku. Ale jak wspomniałam wcześniej, informacje są szczątkowe i wiadomo tylko, że był seryjny morderca i że dziewczynka została ‘’zwabiona’’. Szkoda.
!KONIEC SPOILERÓW!
Czwarta część i dalej nie zmieniam zdania, że opowiadania trzymają swój poziom. Pierwsze opowiadanie, gdzie Pete miał własne Oszukać przeznaczenie doprowadziło mnie prawie do łez, drugie opowiadanie, gdzie złodziejka Kasey została zmuszona do zmian w swoim życiu przez pewne okulary stanowiło przyjemną odskocznie na pewne złapanie oddechu, a trzecie opowiadanie miało bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-09
Czytane w oryginale. W tłumaczeniu brakuje opowiadania dodatkowego (które ma dosłownie 8 stron)!
Muszę przyznać, że bardzo dobrze bawiłam się, czytając tę książkę. Angielski jest tu prosty, więc nie musiałam intensywnie siedzieć z tłumaczem, jak się tego obawiałam. Każda z tych historii miejscami ma zadziwiająco… szokujące sceny i nie każda z nich kończy się szczęśliwie, a jedna właściwie zostawia nas ze znakiem zapytania.
Każda z nich ma też jakiś tam morał, może oczywisty, może wręcz banalny i z pewnością pojawiający się wszędzie nie raz nie dwa, ale całkiem fajnie, że znalazło się na to miejsce. I przyznaję, że podobały mi się te 3 historie i pomysły na nie, a fakt, że to opowiadania, działa tylko na ich korzyść. Można się było uśmiechnąć i można się było przerazić.
Into the pit – chłopiec z biednej rodziny, zmuszony do spędzenia samotnych wakacji, przesiaduje każdy dzień w pizzeri. Sfrustrowany monotonią, samotnością i traktowaniem jak paczka, którą się podrzuca i odbiera, postanawia trochę nastraszyć ojca i ukryć się w starym basenie z plastikowymi piłkami, żeby ten zaczął go szukać. Wówczas dzieje się coś dziwnego. Moje ulubione opowiadanie, bo w pewnej chwili dzieją się tam rzeczy, które mogą się wydawać absurdalne, ale jednocześnie są przerażające.
To be beautiful – historia nastoletniej dziewczyny, która popada w obsesje na punkcie swojego wyglądu. Nie akceptuje siebie, a jej idolkami są jedne z najładniejszych dziewczyn w szkole, które nazywa The Beautifuls. Marzy, żeby być taka jak one i żeby chłopak, który wpadł jej w oko, zwrócił na nią uwagę. Pewnego dnia znajduje w samochodzie tajemniczą lalkę, a właściwie robota, która da jej tę szansę.
Count the ways – znowu mamy nastoletnią dziewczynę Millie, która miesza u swojego dziadka podczas gdy jej rodzice podróżują po świecie. Millie ma nietypowe zainteresowania, bo interesuje się… śmiercią. Ubiera się na czarno, jest nieszczęśliwa i często opryskliwa. Obserwujemy historie z dwóch linii czasowych, gdy na jednej Millie zaczyna poważnie myśleć nad sobą, a na drugiej jak do tego doszło.
Czytane w oryginale. W tłumaczeniu brakuje opowiadania dodatkowego (które ma dosłownie 8 stron)!
Muszę przyznać, że bardzo dobrze bawiłam się, czytając tę książkę. Angielski jest tu prosty, więc nie musiałam intensywnie siedzieć z tłumaczem, jak się tego obawiałam. Każda z tych historii miejscami ma zadziwiająco… szokujące sceny i nie każda z nich kończy się szczęśliwie,...
2020-06-01
Spoilery.
Spotkałam się kiedyś z opinią, że serię HP najlepiej zacząć czytać od części 4 i szczerze mówiąc: trudno mi się z tym nie zgodzić. Ta część było zdecydowanie ciekawsza, naprawdę chwilami mroczniejsza, a jednak jednocześnie zabawniejsza niż trzy poprzednie razem wzięte. Pojawiają nam się też poboczne wątki jak Rita i jej artykuły, poszukiwanie zaginionej Berty, wątek skrzatów domowych czy wątek śmierciożerców na mistrzostwach, ale też pomniejsze rzeczy jak pierwsze nastoletnie zakochania lub zazdrości (chociaż dla mnie to akurat nie jest szczególna zaleta)… Jestem jednak w stanie zrozumieć, że ten delikatny nadmiar wątków nie każdemu przypadnie do gustu, bo okropnie wydłuża to książkę.
Dobrze, że dalej widać, że Rowling jakoś rozwija ten świat – sytuacja olbrzymów, sytuacja skrzatów domowych, dużo uprzedzeń i dużo rasizmu wśród wielu czarodziejów. To był bardzo dobry moment, żeby rozpocząć takie wątki dopiero w tej części, bo wszystko się dzięki temu ładnie klei. Dodatkowo, nakreślenie też całego chaosu w ministerstwie i całym czarodziejskim świecie za Voldemorta u pełni władzy wreszcie ukazało prawdziwy dramat tamtych czasów.
Bardzo podobała mi się scena pojawienia się starszego Croucha, gdy był już pogrążony w szaleństwie, a jednocześnie mam wrażenie, że dla odmiany sceny zdobywania złotego jaja już się Rowling pisać nie chciało.
Irytujące było też wałkowanie w kółko i w kółko momentów, gdy pojawiał się jakiś artykuł w gazecie i po każdym z nich ślizgoni mieli powód do śmiechu. Rowling chyba nie mogła znaleźć dla Slytherinu zastosowania w tej książce, bo w końcu postanowiła wykorzystać bohatera z jakiegoś innego domu jako reprezentanta Hogwartu, więc ślizgoni jedyne, co robią, to chodzą i się nabijają. To już w pewnej chwili nie było nawet irytujące tylko po prostu nudne.
I Harry naprawdę czasem nie błyszczał intelektem, jak był zadziwiony, że Hogwart nie jest jedyną szkołą dla czarodziejów, ale przynajmniej robił jakiś użytek z nauczonych zaklęć i pokazał, że może być groźnym przeciwnikiem i nie jest taki bezbronny.
Jedyna rzecz, na którą jestem naprawdę zła to to, co Rowling zrobiła ostatecznie z postacią młodego Croucha – jednego chyba z najciekawszych dotychczas bohaterów, z bardzo interesującą i jednocześnie smutną przeszłością. Stworzenie kogoś takiego i zbudowanie mu naprawdę całkiem solidnej historii na potrzeby właściwie jednej książki jest… dziwne i niezrozumiałe (wolałabym zdecydowanie młodego Croucha niż choćby Zgredka).
Spoilery.
Spotkałam się kiedyś z opinią, że serię HP najlepiej zacząć czytać od części 4 i szczerze mówiąc: trudno mi się z tym nie zgodzić. Ta część było zdecydowanie ciekawsza, naprawdę chwilami mroczniejsza, a jednak jednocześnie zabawniejsza niż trzy poprzednie razem wzięte. Pojawiają nam się też poboczne wątki jak Rita i jej artykuły, poszukiwanie zaginionej Berty,...
2020-05-14
Czytane po angielsku w wydaniu z tytułem The Lottery and Other Stories.
Polecam podchodzić do tej książki bez oczekiwań, bo można zostać niemile zaskoczonym, jeśli się oczekuje rasowego horroru. Wbrew pozorom, bardzo niewiele opowiadań ma tutaj jakieś wyznaczniki tego gatunku, z którymi pewnie wiele osób go kojarzy. Dużo z nich opowiada raczej o relacjach międzyludzkich, o rasizmie, uprzedzeniach czy problemach psychicznych. Nie jest to jednak powiedziane wprost, że taki problem istnieje, wyciągamy takie wnioski z zachowań postaci. Codzienność wokół tych ludzi jest właściwie normalna, gdzie w wielu przypadkach sami się możemy w tych sytuacjach postawić, a tę normalność zakłócają przede wszystkim nietypowi bohaterowie, którzy się pojawią, ich zachowanie lub to, czego główni bohaterowie doświadczają osobiście. Jednak w skład tej normalnej codzienności, w przypadku niektórych opowiadań, wchodzą zachowania, mentalność czy tradycje, które dziś legalnie nie miałyby racji bytu.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wszystkie opowiadania mi się podobały. Ale też nie było tak, że mi się nie podobały. Po prostu, mówiąc zupełnie szczerze, nie zrozumiałam, co dana historia chciała mi tak właściwie przekazać.
Jeśli jednak miałabym wymieniać jakieś ulubione opowiadania to byłyby to zdecydowanie The Lottery, The Witch, The Renegade oraz Flower Garden i właśnie one zdecydowanie zostaną w mojej głowie. O części z pozostałych będę też pewnie w jakimś stopniu pamiętać, ale będą też takie, które wypadną mi z głowy za tydzień czy dwa. Była to jednak lektura warta zapoznania.
Czytane po angielsku w wydaniu z tytułem The Lottery and Other Stories.
Polecam podchodzić do tej książki bez oczekiwań, bo można zostać niemile zaskoczonym, jeśli się oczekuje rasowego horroru. Wbrew pozorom, bardzo niewiele opowiadań ma tutaj jakieś wyznaczniki tego gatunku, z którymi pewnie wiele osób go kojarzy. Dużo z nich opowiada raczej o relacjach międzyludzkich, o...
2020-05-09
Nie bardzo wiem, co właściwie powiedzieć. Zawsze mam jakieś obawy, że każda kolejna część będzie podobać mi się mniej, ale ta nie tylko naprawdę trzyma poziom we wszystkich 3 opowiadaniach – jestem skłonna powiedzieć, że to, póki co, najlepsza część jako całość w porównaniu z dwiema poprzednimi. Tak samo miejscami jest zadziwiająco przygnębiająca, zadziwiająco mroczna i zadziwiająco okrutna i będzie się przeklinać to, że w większości przypadków cierpią ci, którzy na to nie zasługują. Tutaj też kładzie się nacisk na trochę inne aspekty życia, bo w 2 na 3 opowiadaniach głównymi bohaterami są tym razem dorośli ludzie z własnymi, nieprzyjemnymi doświadczeniami i problemami, z którymi próbują się uporać. Również uważam, że opowiadanie bonusowe też jest zdecydowanie, póki co, najlepsze.
Jedynie zachowania pewnej bohaterki, a dokładnie czego nie zrobiła, nie do końca rozumiem i może też zbyt duży znak zapytania został postawiony przy pewnej postaci, bo chociaż klimat tajemnicy został wokół niej świetnie zbudowany i dobrze jej robi, że nie wszystko jest przedstawione, to jednak brakowało mi zdania czy dwóch. Zagłębienie się jednak tutaj w szczegóły, o co chodzi, wymagałoby już spoilerów.
Podsumowując: dalej bawię się świetnie, a podczas czytania targają mną różne emocje. Podoba mi się to.
Nie bardzo wiem, co właściwie powiedzieć. Zawsze mam jakieś obawy, że każda kolejna część będzie podobać mi się mniej, ale ta nie tylko naprawdę trzyma poziom we wszystkich 3 opowiadaniach – jestem skłonna powiedzieć, że to, póki co, najlepsza część jako całość w porównaniu z dwiema poprzednimi. Tak samo miejscami jest zadziwiająco przygnębiająca, zadziwiająco mroczna i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-21
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Lovecrafta przy czym relacja z tą książką była trochę jak moja relacja z chałwą – uwielbiam ją, ale nie jestem w stanie pochłonąć jej od razu w całości.
Przy sięganiu po tę książkę warto mieć świadomość, że nie ma tu zbyt wielu dialogów. Są nawet opowiadania, gdzie nie zobaczycie nawet jednego dialogu, a jeśli są, to dość często w formie monologów bohaterów. Opisy naprawdę potrafią być długie, język też stoi na dużo wyższym poziomie niż w wielu typowych horrorach (może też to być kwestią tłumaczenia, nie widziałam jeszcze tych opowiadań w oryginale, więc nie mam porównania) i nie ma w tych opowiadaniach tak dużo akcji, jakby się można tego potencjalnie spodziewać. Wspominam o tym, bo dla jednych może to być ciekawe, wręcz pożądane doświadczenie, a innym może to utrudniać czytanie, czy wręcz zanudzić.
Lovecraft w części z opowiadań pozostawia trochę miejsca dla wyobraźni czytelnika. Nie opisuje wszystkiego, a często jedynie nakreśla jakąś postać czy miejsce, mniej lub bardziej szczegółowo często w bardzo poetycki sposób, żebyśmy nabrali jakiś kierunek lub załapali ogólne wyobrażenie, a resztę musimy sobie zwizualizować sami. Ogólnie pozostawia też sporo niedopowiedzeń w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Niejasna przeszłość postaci, niejasne wydarzenia, a to wszystko otoczone klimatem grozy, żeby skupić się na tym, co istotne dla danego opowiadania i żeby pozostawić czytelnika z pewną zagadką, co się wydarzyło/co miało to oznaczać/co zostało przed nim ukryte. Odbieram ją też jako bardziej przedstawienie nam świata niż jakieś konkretne, fabularne historie (oprócz może Przypadku Charlesa Dextera Warda, Koloru z przestworzy czy Czegoś na progu), które mają często pewne wspólne, dopełniające się elementy. Oczywiście są też opowiadania, które przedstawiają nam konkrety: jak wyglądały osobniki danych ras, jak wyglądało ich życie, funkcjonowanie jako społeczeństwo i jak wyglądały miejsca, w których żyły.
Chociaż książka wymaga powolnego czytania i skupienia, to naprawdę bardzo mi się podobała i wiem, że twórczość Lovecrafta to jest coś dla mnie. Ale czy spodoba się komuś innemu, to zależy już czego właściwie oczekuje się od horroru, czy w ogóle ma się jakieś oczekiwania, a czy przede wszystkim nie przeszkadzają takie rzeczy jak:
- forma opowiadań zamiast dużej powieści,
- większość opowiadań jest napisana pierwszoosobowo, a nawet drugoosobowo,
- niezbyt dynamiczna akcja,
- nie zawsze prosty język, przez który się płynie.
Nasi bohaterowie, jeśli mówimy o opowiadaniach pisanych w pierwszej/drugiej osobie, pełnią tu raczej funkcje kogoś, kto ma nas wprowadzić w ten świat. Ale im samym zdecydowanie brakuje wyrazistości. Nie wyróżniają się ani specjalnie swoim zachowaniem, ani charakterem, właściwie można ich nawet traktować jako jedną i tę samą osobę. Wszyscy są jednakowo przerażeni tym, co odkrywają, niby boją się opowiadać, ale opowiedzą i nie ma w nich takiej potrzeby, jak w przypadku postaci, które obserwujemy oczami naszego bohatera, zawładnięcia czy prawdziwego zagłębienia się w to wszystko kosztem swojej duszy/umysłu. Są oni raczej ofiarami i obserwatorami. Lovecraft tworzy dużo ciekawsze postacie, które nie są tymi naszymi bohaterami od ‘’pokazywania’’.
Więc, jak stwierdziłam, mi akurat pióro Lovecrafta naprawdę bardzo odpowiada.
Część elementów, którą wymieniłam jako potencjalnie przeszkadzające dla innych, mi akurat w żadnej książce nie przeszkadza, a pozostała część została skutecznie zagłuszona przez kreację świata, chęć jego poznawania oraz wyjątkowy klimat.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Lovecrafta przy czym relacja z tą książką była trochę jak moja relacja z chałwą – uwielbiam ją, ale nie jestem w stanie pochłonąć jej od razu w całości.
Przy sięganiu po tę książkę warto mieć świadomość, że nie ma tu zbyt wielu dialogów. Są nawet opowiadania, gdzie nie zobaczycie nawet jednego dialogu, a jeśli są, to dość często w...
2020-04-17
Spoilery.
Część na pewno lepsza od poprzedniej, ciekawsza, mroczniejsza, ale to, jak denerwujący się stają bohaterowie (a przynajmniej ich większość) przez większą część historii zdecydowanie przebija poprzednie dwie części. Nagle stają się wybitnie zarozumiali i pozbawieni empatii. Snape dalej terroryzuje uczniów i nikogo to nie obchodzi, Malfoy pojawia się w tej historii tylko po to, żeby irytować czytelnika po czym znika i sytuacja się powtarza, a Harry twierdzi, że jak trzykrotnie przetrwał spotkanie z Voldemortem, to nie jest bezbronny. To nie tak, że za pierwszym razem nie był nieświadomym małym dzieckiem i życie uratowała mu matka, a za kolejnymi dwoma bez swoich przyjaciół, tiary i feniksa dawno by zginął. Pomijam to, jak lekkomyślnie się zachowywał, opuszczając zamek i słusznie słuchał pretensji Lupina i Snape’a.
Ale podoba mi się, jak Rowling kreowała całą tę otoczkę wokół Blacka i jak nas przekonywała, że to on jest mordercą i zdrajcą. Gdybym nie znała tej historii z filmów, uwierzyłabym, że jest winny i z niecierpliwością wyczekiwałabym sceny konfrontacji.
Moim problemem, i to dużym, z tą całą przygodą było to, że przez ponad połowę książki zastanawiałam się, co tu jest głównym wątkiem: ucieczka Blacka czy zdobycie pucharu quidditcha. Jeśli ktoś lubi wątki sportowe i interesują go te rozgrywki, to będzie zadowolony, ale ja nie lubię wątków sportowych, a te mecze mnie kompletnie nie interesowały i tylko rozwlekają i wydłużają całość. Nie mówiąc o tym, że najwyraźniej quidditch był dla bohaterów ważniejszy niż wszystko inne i pozbawiał ich jakiegoś cienia zdrowego rozsądku. Pada deszcz i Harry ma problem z okularami? Żaden nauczyciel nie wpadnie na pomysł, żeby od razu coś z tym zrobić, tylko robi to Hermiona (zawsze tak jest? Nawet, gdy byliby to inni gracze w okularach?). Zjawili się dementorzy? Żaden problem, gramy dalej, a wynik meczu akceptujemy (pojawia się Diggory i szacunek dla niego, bo tylko on się wydaje myśleć sprawiedliwie, mimo że wygrał). Zaletą było, że quidditch trochę zwiększył udział pozostałych dwóch domów, więc tym razem nie napiszę, że ‘’tylko są’’, ale szkoda, że jedynie w tym wątku.
W końcu Potter uczy się zaklęcia, i to nie byle jakiego, które potem wykorzystuje, więc można powiedzieć, że tym razem bardziej polegał na swoich umiejętnościach niż na szczęściu. Ale Wybitny Potter, który uczy się jakichkolwiek czarów dopiero od niecałych 3 lat, daje radę opanować bardzo zaawansowane zaklęcie (co jest podkreślone co najmniej 2 razy), z którymi mają problem dorośli czarodzieje. Czy ktoś jest zaskoczony? No ja też niespecjalnie.
Nie podobało mi się, jak Rowling rozegrała ten wątek z cofaniem czasu. W ogóle nie jestem fanką wykorzystywania tego wątku tylko po to, żeby naprawić coś z przeszłości, aby w teraźniejszości było już ok, a to jak pokazała to Rowling (czyli najwyraźniej co najmniej dwie pętle czasowe dziejące się jednocześnie bez czystego efektu motyla), rodzi nam w głowie nagle bardzo wiele pytań. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej bez sensu mi się to wydaje. Wynika z tego, że ta pętla czasowa na dłuższą metę nigdy się nie kończy.
Ale końcówka książki była naprawdę ciekawa i czytałam ją z zainteresowaniem. Jestem zadowolona, że dostajemy jakieś urywki z przeszłości bohaterów i dowiadujemy się, o co chodziło z tym uratowaniem życia Severusowi, o czym Dumbledore mówił w części pierwszej, jeśli dobrze pamiętam. Chociaż wiem, że pewnie dla niektórych ten moment na taką historię nie był może do końca odpowiedni.
Podsumowując: gdyby nie ten quidditch, rozwlekający całą historię, wybitnie irytujący tutaj bohaterowie i ten dziwnie rozegrany, i chyba niezbyt przemyślany, wątek czasowy, byłaby lepsza ocena.
Spoilery.
Część na pewno lepsza od poprzedniej, ciekawsza, mroczniejsza, ale to, jak denerwujący się stają bohaterowie (a przynajmniej ich większość) przez większą część historii zdecydowanie przebija poprzednie dwie części. Nagle stają się wybitnie zarozumiali i pozbawieni empatii. Snape dalej terroryzuje uczniów i nikogo to nie obchodzi, Malfoy pojawia się w tej historii...
2020-04-10
Tym razem czytane po angielsku. Będą SPOILERY.
Teoretycznie nie muszę się tłumaczyć ze swojej oceny, ale czuję jednak potrzebę jakiegoś wyjaśnienia tych gwiazdek, szczególnie, że miałam ochotę książkę porzucić, a nie będąc nawet w połowie byłam już skłonna jej wystawić te 3-4 gwiazdki. Już teraz mogę powiedzieć, nawet nie znając jeszcze następnych części, że to będzie z pewnością jedna z tych najmniej lubianych.
Druga część Pottera i dalej ten sam mój osobisty problem – ten styl mi nie podchodzi, mimo że jest prosty. Nawet bym powiedziała, że za prosty. Chociaż we wcześniejszym założeniu miały to być książki dla dzieci, jeśli dobrze kojarzę, więc zakładam, że dlatego tak to wygląda (mam nadzieję). Ale gdy czasem zerkałam w polskie tłumaczenie to, jak dla mnie, język w naszym tłumaczeniu jest bogatszy niż w oryginale. Oryginał wypada wręcz… biednie.
Miałam teorię na moje okropne znudzenie tą książką, że to wina tego, że znam tę historię z filmów, ale szybko ją obaliłam innymi dwoma przykładami z mojego filmowo-czytelniczego życia, gdzie sytuacja była taka sama, tylko z tą różnicą, że w tamtych książkach znacznie bardziej podobał mi się styl, chociaż wcale nie był prostszy. Mimo tego sama ciekawość tego, jakie są różnice, to, że są postacie, które lubię czy to, jakie sceny pominięto, powinno mnie zachęcać do czytania, ale było z tym dość kiepsko. Nie będę kłamać, że się przymuszałam z nadzieją, że następne części, gdy klimat zacznie się zagęszczać, sprawią, że faktycznie będę ciekawa i faktycznie trudniej mi się będzie oderwać. To było takie czytanie od rozdziału do rozdziału i zerkanie, ile mi jeszcze zostało. Ale przejdźmy do konkretów.
Ciągle mnie bawi i jednocześnie denerwuje, to czarno-białe przedstawienie domów. Slytherin to ci źli, Griffindor to ci dobrzy, a pozostałe dwa domy… no cóż, są.
Colin jest kompletnie bezużyteczną postacią. Ani on śmieszny, ani ciekawy, w sumie to on cię w ogóle nie obchodzi i masz wrażenie, że jest tam tylko po to, żeby przypomnieć czytelnikowi jak działa quidditch, jakby nie można tego było zrobić jakoś lepiej w trakcie samego meczu. I to, że Colin był jedną z ofiar, też można wyciąć i zacząć ten element historii dopiero od następnej ofiary, bo i tak historia nic na tym nie traci. Właściwie w tej książce cała historia Colina kończy się na jego spetryfikowaniu.
Już pomijam, jak idiotycznie przebiegł mecz quidditcha – Wood dla wygranej woli ryzykować życiem dziecka, żaden nauczyciel nie widzi dziwnego zachowania tłuczka, Hooch w czasie meczu idzie najwyraźniej popijać herbatkę i ‘’niech się dzieje wola nieba…”.
Czy już mówiłam, że jest nudno? Czytanie mnie męczyło głównie przez to, że ta książka okropnie mnie nudziła i ledwo się przedarłam przez środek historii, bo kompletnie mnie nie interesowało, co się tam dzieje.
Zgredek, który, żeby ratować Pottera chce go właściwie zabić. Przekonuje was, że to chodzi tylko o jego troskę? Mnie też nie.
Przez pół książki pobudza nam się apetyt, co to za tajemniczy stwór w tej Komnacie, potem się dowiadujemy i już nie możemy się doczekać sceny konfrontacji. I oto nadchodzi ten długo wyczekiwany moment i… czy Rowling nie chciało się tego pisać, czy nie miała na to pomysłu, naprawdę nie wiem, ale ten biedny wąż dostał zdecydowanie zbyt mało uwagi w porównaniu z tym, jaką tajemnice się wokół niego buduje. Pomijam to, że na dłuższą metę Potter był tam właściwie niepotrzebny. Wystarczyło dać feniksowi więcej czasu, a sam by spokojnie bazyliszka wykończył.
I, chwila, czy nauczyciele tak na poważnie postanowili powierzyć zadanie ratowania Ginny tylko Lockhartowi? A oni co planowali robić w międzyczasie?
W ogóle było tam to The Deathday Party… no cóż, do końca książki zdążyłam już całkiem zapomnieć, że ta scena istniała.
No dobra, ale jakieś zalety:
- Fred i George (mający więcej zdrowego rozsądku niż Wood), którzy ratowali dla mnie tę historię i tylko dzięki nim się szczerze zaśmiałam w niektórych momentach,
- coraz bardziej lubię Minerwę,
- pokazanie, że ten świat nie jest idealny i problem rasizmu też tam istnieje (więc też jakieś dalsze rozbudowanie tego uniwersum w poważniejszych kwestiach). Szkoda tylko, że jest to wyraźnie zaznaczone, że tylko jedna grupa jest najwyraźniej rasistami i jest to oczywiście… no kto by się spodziewał: Slytherin! Wszyscy, a nie tylko Draco czy jego ojciec. Autorka nie traci czasu na rozdrabnianie się, czy zdarzali się tacy w innych domach, a może jednak ktoś w Slytherinie nie do końca zgadzał się z Salazarem. Słyszysz ‘’rasista’’ myślisz ‘’Slytherin”,
-… łatwy styl?
- może dla kogoś ta scena meczu quidditcha też byłyby zaletą, chociaż nie widzę jej zastosowania, sensu istnienia w tej części i dalej uważam, że te zasady są niezbyt przemyślane.
To tyle.
Tym razem czytane po angielsku. Będą SPOILERY.
Teoretycznie nie muszę się tłumaczyć ze swojej oceny, ale czuję jednak potrzebę jakiegoś wyjaśnienia tych gwiazdek, szczególnie, że miałam ochotę książkę porzucić, a nie będąc nawet w połowie byłam już skłonna jej wystawić te 3-4 gwiazdki. Już teraz mogę powiedzieć, nawet nie znając jeszcze następnych części, że to będzie z...
2020-03-07
Muszę przyznać, że język był tu dla mnie trudniejszy w porównaniu z pierwszą częścią i musiałam dużo dużo więcej siedzieć w tłumaczu. Nie umiem też powiedzieć, czy Fetch jest lepszy niż Into the Pit – jak dla mnie obie raczej trzymają poziom. Jest tak samo niespodziewanie dość makabrycznie i… zadziwiająco przygnębiająco. Ale dalej bawiłam się świetnie na tych historiach.
Fetch – Greg wraz z kolegami włamują się do opuszczonej pizzerii i znajdują tam animatronika o wyglądzie psa (tak, to ten z okładki) o imieniu Fetch. Okazuje się, że jest on w stanie zsynchronizować się z telefonem i pomagać w różnych rzeczach, a Gregowi udaje się go przypadkiem uruchomić, po czym zaczyna on otrzymywać od robota wiadomości. Fetch jednak traktuje wszelkie prośby dosłownie. Bardzo dosłownie. Nawet niekoniecznie wtedy, gdy się czegoś faktycznie od niego chciało.
I tym razem opowiadanie tytułowe jest moim ulubionym z tej części. Właściwie jego zaletą i wadą jest to, że jest w formie opowiadania. Im bardziej się rozkręca, tym staje się bardziej przerażające, a my tylko obserwujemy, jak Greg tonie po uszy w wiadomo czym. To byłby naprawdę fajny motyw pod większą historię.
Lonely Freddy – Alec jest chłopcem, który uchodzi w rodzinie za czarną owcę i ma generalnie lekkie problemy z postrzeganiem granicy dobra i zła, a rodzice załamują nad nim ręce. I ma młodszą siostrę – Hazel, którą nazywa ‘’golden sister’’. Która dostaje zawsze to, czego chce, która ma dużo przyjaciół, która jest tą dobrą w domu. Pewnego dnia, na parę dni przed imprezą urodzinową Hazel w pizzerii, rodzeństwo postanawia zamienić się rolami, gdzie tym razem to Alec ma być tym dobrym dzieckiem, a Hazel złym. Brat jednak wyczuwa w tym spisek siostry i pragnie ją zdemaskować podczas jej urodzin. W pizzerii jednak znajdują się poruszające się po budynku animatroniki z dziwnym błyskiem w oku.
To opowiadanie chyba najbardziej zadziało na moje uczucia spośród w ogóle wszystkich (łącznie ze zbiorem z pierwszej części). Jeszcze się tak właściwie nie pogodziłam z zakończeniem, które pozostawiło mnie w takim stanie lekkiego przygnębienia, a Alecowi miałam ochotę czasem strzelić, chociaż go (i Hazel) naprawdę polubiłam.
Out of Stock – Oscar to chłopiec, którego aktualnym pragnieniem, oraz jego dwójki przyjaciół, jest zdobycie zabawki Plushtrapa. Jednak nie ma do tego szczęścia, bo sprzedaż zaczyna się w momencie, gdy jest w szkole, a potem musi pomóc swojej mamie w domu opieki przy jednym z pacjentów. Natomiast gdy ma czas zdążyć ją gdzieś kupić, okazuje się, że została już tylko w jednym sklepie. Oscar jest zdesperowany ją zdobyć, nawet jeśli z tym jednym egzemplarzem coś jest ewidentnie nie tak.
Akurat to opowiadanie uważam za trochę niewykorzystany potencjał i za najsłabsze również spośród wszystkich dotychczas wydanych, mimo mojej bardzo dużej sympatii do głównych bohaterów, ich silnej przyjaźni i mimo tego, że nawet się czasem uśmiechnęłam. Spodziewałam się chyba jakiegoś większego plot twistu, a tutaj właściwe łatwo przewidzieć, co nastąpi (nic też wielkiego nie dzieje się w między czasie), może oprócz tego, jak bohaterowie postanowią rozwiązać problem. Przez to też całe opowiadanie mi się dłużyło.
Mimo że trzecie opowiadanie popsuło mi trochę odbiór całości, to jednak dwa pierwsze bardzo przypadły mi do gustu.
Muszę przyznać, że język był tu dla mnie trudniejszy w porównaniu z pierwszą częścią i musiałam dużo dużo więcej siedzieć w tłumaczu. Nie umiem też powiedzieć, czy Fetch jest lepszy niż Into the Pit – jak dla mnie obie raczej trzymają poziom. Jest tak samo niespodziewanie dość makabrycznie i… zadziwiająco przygnębiająco. Ale dalej bawiłam się świetnie na tych...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-27
PRZEDPREMIEROWO
Dziękuję wydawnictwu W.A.B. za egzemplarz.
Jako że bardzo chętnie sięgam po kryminały/thrillery z każdego innego kraju niż Polska, nie mogłam się oprzeć pokusie przeczytania kryminału szwedzkiego.
Swoją drogą, muszę przyznać, że ten wygląd książki mi się podoba, cała ta kolorystyka bardzo satysfakcjonuje moją wewnętrzną srokę.
Historia zaczyna się w momencie, gdy zostaje zamordowana była żona szefa Karen. W związku z czym mężczyzna nie może prowadzić śledztwa, więc to zadaniem Karen wraz z przydzieloną jej ekipą jest rozwikłanie tej zagadki. Nie pomaga jej to, że nie każdy z zespołu za nią przepada, ona przespała się z szefem po pijaku i widziała ofiarę niedługo przed morderstwem. Na dodatek ma własne bolesne wspomnienia, które odzywają się od czasu do czasu.
Warto zwrócić uwagę, że Karen ma 50 lat, co też mi się podoba, bo na ogół wszyscy (a przynajmniej większość kobiet) mają ponad 20-30 lat, więc przyjemna odmiana. W kwestii bohaterów kłamałabym, gdybym powiedziała, że wszystkich polubimy, szczególnie, że sama Eiken ma z niektórymi na pieńku, a paru z nich swoim zachowaniem sprawi, że sami będziemy chcieli im przyłożyć. Ale w jakiś sposób dzięki temu mają swój charakter i są bardziej wiarygodni. Mamy też przedstawione kawałki ich własnego, prywatnego życia, a przynajmniej tej ważniejszej części grupy, dzięki czemu te postacie nie są taką szarą masą tylko od wykonywania swojej roboty.
Fikcyjny archipelag też jest dla mnie dużą zaletą, bo daje spore pole do popisu na wielu płaszczyznach. Autorka wyraźnie miała pomysł, bo to miejsce ma jakąś swoją historię, jakieś tradycje, ma nawet ‘’lepsze” i ‘’gorsze” dzielnice… Ciekawie buduje to klimat, ale warto mieć świadomość, że wymaga to jednak konkretnych opisów, żeby się z tym zapoznać. Mi to jednak nie przeszkadzało.
Postęp śledztwa nie bazuje mocno na śladach czy szukaniu dowodów, ale bardziej na rozmowach z ludźmi, którzy ofiarę znali i przez to stopniowym układaniu całych tych puzzli. Nie zawsze może być tak emocjonująco jakbyśmy chcieli, ale parę faktów na pewno może w jakiś sposób zaskoczyć. I nawet, gdy może się wydawać, że przewidziało się główny plot twist, to jednak ten plot twist ma jeszcze swój plot twist.
Mam w sumie tylko taki zarzut, że o ile opisy otoczenia mi nie przeszkadzały, to jednak chwilowa drobiazgowość w przypadku czynności, które wykonywała Karen już trochę tak.
No dobra, doceniam też ten mały polski akcent.
,,Podstęp’’ uważam za naprawdę ciekawy kryminał, który pozwala nam samemu w pewien sposób próbować rozwiązywać zagadkę. I nawet jeśli w trakcie czytania będziemy myśleć, że robi się to zbyt oczywiste, to jednak autorka będzie miała dla nas jakieś niespodzianki.
PRZEDPREMIEROWO
Dziękuję wydawnictwu W.A.B. za egzemplarz.
Jako że bardzo chętnie sięgam po kryminały/thrillery z każdego innego kraju niż Polska, nie mogłam się oprzeć pokusie przeczytania kryminału szwedzkiego.
Swoją drogą, muszę przyznać, że ten wygląd książki mi się podoba, cała ta kolorystyka bardzo satysfakcjonuje moją wewnętrzną srokę.
Historia zaczyna się w...
2020-02-10
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Muza.
Chociaż ta część wydaje się być bardziej niezależna od poprzednich dwóch, dalej wskazane jest, żeby chociaż pobieżnie kojarzyć fabułę wcześniejszych historii. Raczej nie polecam czytania jej jako pierwszej.
Nasz wątek kryminalny zaczyna się w momencie, gdy na spotkaniu z autorem słynnej książki ,,Władcy czasu’’, w łazience zostaje odnaleziony martwy mężczyzna zamordowany na jeden ze sposobów przedstawionych w powieści. Rozpoczyna się nie tylko szukanie sprawcy, ale również prawdziwego autora książki.
Tak samo jak przy dwóch poprzednich częściach, autorka utrzymuje styl pisania z perspektywy dwóch linii czasowych, tutaj współczesnej i średniowiecznej, które mają się w późniejszym czasie ze sobą odpowiednio skrzyżować. Dodatkowo, oprócz wątku kryminalnego i to nawet podwójnego, mamy również wątki obyczajowe związane z rodziną Krakena, szczególnie z jego córką – Debą, która przez część społeczności dalej jest uznawana za córkę mordercy.
Nie mogę powiedzieć, że pomysł nie był ciekawy, bo jak najbardziej był. Mnie osobiście wątek zbrodni, bazujący na jakiejś książce, którą morderca się inspiruje, zawsze bardzo się podobał. Tu mamy nawet jeszcze większy problem, bo autor książki figuruje pod pseudonimem i jest trochę jak człowiek widmo. I też nie mogę powiedzieć, że nic się nie działo, bo jak najbardziej się działo i to z postaciami, które mogły nam się wydawać dotąd nietykalne (i bardzo dobrze). Wróci nam trochę starych bohaterów, dalej mamy też wątek związany z braćmi de Zarate i Debą, który będzie nam się od czasu do czasu przewijał, żeby w końcu znaleźć swój finał. Więc, jeśli ktoś jest ciekawy choćby jak to się zakończy, szczególnie, że obrót spraw staje się w pewnej chwili dość dramatyczny, warto sięgnąć po książkę.
Jednak z przykrością uważam, że w tej części druga linia czasowa z własnym wątkiem kryminalnym była, niestety, zupełnie niepotrzebna. Ale tak zupełnie. Stwierdziłam, że dam jej szansę, w końcu taki styl autorki, na początku byłam nawet zaintrygowana, ma z pewnością swoje lepsze momenty, ale od pewnej chwili, gdy akcja w teraźniejszości zaczynała się już konkretnie rozkręcać, mało mnie obchodziło, co działo się setki lat wcześniej i w pewnej chwili chciałam już te rozdziały zupełnie pomijać. Dało się to spokojnie ująć jakoś skrótowo w normalnej historii. Liczyłam też może na bardziej spektakularne rozwiązanie sprawy w teraźniejszości, a okazała się być dla mnie dużo słabsza w porównaniu z poprzedniczkami. Gdy czytałam wyjaśnienie całego motywu, itd. (swoją drogą, dobrze, że to zostało w całości jakoś wyjaśnione, bo gdy się okazało, kto jest winny, to byłam trochę zdziwiona w sensie, że nic już nie rozumiałam i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to pojawiło się tak nagle znikąd, szczególnie, że wcześniejsze wnioski Unai na to nieszczególnie wskazywały) aż nie mogłam uwierzyć, że taka intryga miała tak… banalne podłoże, chociaż związane z tragiczną przeszłością. Strasznie mi przykro, że tak wyszło, choćby ze względu na pewną nową postać, która naprawdę wzbudziła moją sympatię.
Ubolewam bardzo, bo nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ta oryginalna część historii ucierpiała przez wprowadzenie drugiej linii czasowej i, np. nie budowano tak relacji między większością postaci. Chyba najbardziej brakowało mi fragmentów z Unai i Debą.
Podsumowując: przyzwoite zakończenie trylogii, pozamykanie wątków, które ciągną się praktycznie od części pierwszej, odkrywamy nowe rzeczy, które dotyczą głównych bohaterów i fajny pomysł na historię. Nie mogę jednak powiedzieć, że to najlepsza część trylogii. Wręcz przeciwnie, uważam ją za najsłabszą. Doceniam włożony w książkę research i wierzę w jego wiarygodność, jednak sięgałam po nią raczej z myślą, że będę czytać thriller z wątkami obyczajowymi, a nie, że będzie to częściowo książka historyczna.
Do części pierwszej i drugiej myślę, że kiedyś jeszcze chętnie wrócę. Do trzeciej? Może, ale bez wielkiego entuzjazmu.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Muza.
Chociaż ta część wydaje się być bardziej niezależna od poprzednich dwóch, dalej wskazane jest, żeby chociaż pobieżnie kojarzyć fabułę wcześniejszych historii. Raczej nie polecam czytania jej jako pierwszej.
Nasz wątek kryminalny zaczyna się w momencie, gdy na spotkaniu z autorem słynnej książki ,,Władcy czasu’’, w...
2020-01-31
To moja pierwsza styczność z twórczością Nesbo, do której zbierałam się naprawdę bardzo długo.
Fabuła kręci się głównie wokół Armii Zbawienia, gdzie ginie nagle jeden z jej członków i jak się szybko okazuje – nie była to właściwa osoba, a celem najwyraźniej zdaje się być brat ofiary. Harry nie tylko próbuje schwytać ciągle umykającego mu mordercę, który potrafi zmieniać twarz, ale również ustalić, kto jeszcze może stać za całą tą aferą.
Nie ma tu jakiejś bardzo dynamicznej akcji, ale gdy już się coś dzieje, to jest to na ogół bardzo niespodziewane. Autor skupia się na budowaniu całego klimatu wokół historii, co może skutkować fragmentami czy szczegółami, które na dobrą sprawę czytelnika nie obchodzą. Ciekawe, nawet bardzo ciekawe, i niezbyt przyjemne, przygody przytrafiają się też naszemu głównemu antagoniście, który jest ciągle w drodze do osiągnięcia swojego celu. Ciekawa odmiana, chociaż naszego antagonisty wydaje się kompletnie nic nie ruszać i nie mówię tego w pozytywnym sensie. Jego wątek w pewnym momencie zostaje trochę urwany.
Mogę od siebie jeszcze dodać, że styl autora nie do końca mnie porwał. Nie wiem dlaczego, to czytanie po prostu szło mi bardzo opornie, musiałam się zmuszać do sięgania po książkę, miałam spory problem, żeby się w to wciągnąć i jakoś poukładać całą fabułę, te wszystkie flashbacki i przeszłość różnych postaci w głowie. Nawet pod koniec, gdy zaczynała się już akcja, to niezbyt mnie ciekawiło, jak to się skończy. Zgadzam się z opiniami, że początek książki to istny chaos. Pojawiały się wątki związane ze środowiskiem narkomanów, których cel istnienia nie był dla mnie w wielu momentach do końca jasny. Bohaterowie, niekoniecznie ci główni, czasem dochodzą do wniosków, których genezę też nie bardzo rozumiem, ale mogę to jeszcze zrzucić na powód, że czytałam tę książkę dość długo z długimi przerwami i może coś mi po prostu umknęło.
I zakończenie dla mnie strasznie niewiarygodne.
Podsumowując: uczucia mam mieszane. Książka nie odrzuciła mnie od autora, ale też niezbyt zachęciła. Myślę jednak, że i tak zacznę śledzić z ciekawości serię od początku.
To moja pierwsza styczność z twórczością Nesbo, do której zbierałam się naprawdę bardzo długo.
Fabuła kręci się głównie wokół Armii Zbawienia, gdzie ginie nagle jeden z jej członków i jak się szybko okazuje – nie była to właściwa osoba, a celem najwyraźniej zdaje się być brat ofiary. Harry nie tylko próbuje schwytać ciągle umykającego mu mordercę, który potrafi zmieniać...
2020
Mam problem. A mój problem polega na tym, że chociaż książkę nadal świetnie mi się czytało, właściwie ją pochłonęłam, to od strony fabularnej zostawia mnie z jednym wielkim "WTF?". Mam w tym momencie jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi, a właściwie tylko mały fragment mogę powiedzieć bez spoilerów.
Pamiętacie jak William bardzo czegoś chciał od Charlie? No to nie ma to już znaczenia, bo chyba sam o tym zapomniał. Możemy się na podstawie przebiegu historii tylko domyślać, co miał na myśli.
Carltona uwielbiam i uwielbiam go zdecydowanie najbardziej spośród wszystkich 3 części. Wie, kiedy faktycznie być poważny, ale nie opuszcza go jego specyficzne poczucie humoru. W ogóle wszystkie postacie są jakieś przyjemniejsze w odbiorze i lepiej ogarnięte.
Oczywiście nie muszę mówić, że moim ulubieńcem i tak pozostaje William. Tu staje się bardziej stonowany, poważniejszy, mniej szalony. Niestety, nie dowiadujemy się, jakim cudem przeżył pierwszy strój zatrzaskowy i nie poznajemy ukrytej za tym historii. Właściwie dalej nie znamy też jego motywów. Dlaczego postanowił zabić jedno z dzieci Henry'ego? Dlaczego w ogóle postanowił zabijać dzieci? Niby udziela nam odpowiedzi, ale brzmi to raczej jak efekt innego wydarzenia, o którym nie wiemy, i dalej nie wyjaśnia masy spraw.
Brakowało mi tu pewnych uzupełnień historii. Brakowało mi większej ilości wewnętrznych przeżyć bohaterów związanych z jakimiś wydarzeniami. Brakowało mi ich wspomnień, szczególnie w kontekście Williama i Charlie. Coś było, ale zbyt mało lub zbyt szczątkowo.
I ok, było mi autentycznie szkoda pewnej dziewczynki. Henry'ego tez jak w żadnej innej części.
A końcowa scena kompletnie namieszała mi w głowie. Domyślam się, kto to mógł być, ale biorąc pod uwagę, co działo się wcześniej, kompletnie nie widzę w tym sensu. Albo po prostu nie umiem zinterpretować tej sceny i widziałam, że nie tylko ja miałam z nią problem.
I pytam: DLACZEGO imię "Baby" zostało przetłumaczone? DLACZEGO?
Początek może być trochę nużący, ale gdy akcja się rozpocznie, to będzie trwać. Oczywiście uważam, że przeczytać tę książkę jak najbardziej warto, szczególnie jak nie zwraca się zbyt mocno uwagi na jakieś dziwne zawiłości w fabule, ale można poczuć niedosyt przez to, że wiele rzeczy pozostaje niejasnych.
<SPOILERY >
Teraz zagłębmy się w spoilery i kluczowe plot twisty, bo paru rzeczy nie rozumiem.
Postać Elizabeth wydaje się być taka wyjęta... znikąd? W pierwszej części, gdy czytaliśmy o Williamie, słowem nawet nie było wspomniane, że miał żonę czy córkę. A skoro dziewczynka chodziła do przedszkola, musiała gdzieś figurować. Tymczasem jej losy są nam właściwie nieznane. Sam William też przez dwie części absolutnie nie zachowywał się, jakby stracił rodzinę. No, może w pierwszej części, gdy rzucił jakimś zdaniem o kochaniu kogoś, chociaż dalej nie widzę związku, albo gdy przy pierwszym spotkaniu z nim określono go jako kogoś, kto przeżył straszną tragedię, jednak równie dobrze można to zrzucić na to, że przeżył zatrzaskowy strój. Dziewczynka była porwana jako niemowlę? Czy jej matka, czyli pani Afton, zmarła, gdy Elizabeth była malutka? Co się właściwie stało z ciałem dziewczynki po śmierci w Baby?
Dlaczego przez tak długi czas nikt nie wpadł na pomysł, żeby pojechać na cmentarz? Szczególnie Charlie?
Jakim cudem robot mógł krwawić i mieć wyczuwalny puls, chyba że dysk potrafił stworzyć iluzję nawet tego? O innych rzeczach w stylu fizjologia czy o babskich sprawach w stylu okresu to nawet nie wspomnę?
I jakim cudem William był w stanie wybudować nową pizzerię? Skąd miał pieniądze?
Nie rozumiem też, w jaki sposób Charlie miała dorastać w oczach rówieśników albo może po prostu źle zrozumiałam działanie dysku. Przez kilka lat dziewczyna wyglądała dokładnie tak samo, a potem nagle podmieniono jej model i momentalnie była już starsza? Ciężko mi sobie wyobrazić, żeby robot mógł "dorastać" w oczach innych ludzi, szczególnie, że jego wygląd był przecież iluzją.
Tyle pytań, tyle pytań, a tak mało konkretnych odpowiedzi. Nie jestem zła na to rozwiązanie fabularne, bo jest całkiem oryginalne i dość smutne, ale pozostawia za sobą gigantyczne dziury w historii, które ciężko jakoś sensownie wypełnić.
<SPOILERY OFF>
Mam problem. A mój problem polega na tym, że chociaż książkę nadal świetnie mi się czytało, właściwie ją pochłonęłam, to od strony fabularnej zostawia mnie z jednym wielkim "WTF?". Mam w tym momencie jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi, a właściwie tylko mały fragment mogę powiedzieć bez spoilerów.
Pamiętacie jak William bardzo czegoś chciał od Charlie? No to nie ma to już...
Edit 2: Jessica dalej mnie irytuje.
Edit: Podczas czytania drugi raz doszłam do wniosku, że naprawdę nie potrafię tego czytać nie myśląc o wydarzeniach z 3 części.
Rok po wydarzeniach z pierwszej części wracamy do Charlie, która zdecydowała się pójść w ślady ojca i studiować robotykę. Teoretycznie radzi sobie bardzo dobrze, ale wspomnienia dotyczące Sammy’ego są silniejsze niż kiedykolwiek. Część jej rodzinnego domu ulega uszkodzeniu na skutek tornada, odsłaniając tajemnicze pomieszczenie. Dodatkowo zaczynają ginąć ludzie, zaatakowani przez animatroniki, które, chociaż wydawały się pracą Henry’ego, to jednak coś było z nimi nie tak. Mamy też uszczuploną ilość bohaterów pierwszoplanowych, a dokładnie ograniczonych do Charlie, Johna, Jessiki i Clay’a, co wyszło historii jak najbardziej na plus.
Oczywiście wątek miłosny kwitnie, a raczej próbuje kwitnąć, bo biorąc pod uwagę okoliczności w jakich znaleźli się bohaterowie, to nie jest to proste. Bardzo dobrze by się rozwinął sam w ciągu tych wszystkich wydarzeń i narzucanie rozmowy na ten temat przez Jessicę było absolutnie zbędne. Generalnie postać Jessici irytowała tu strasznie i była elementem, jak dla mnie, kompletnie niepotrzebnym. Trio Charlie, John, Clay to była bardzo dobra drużyna i dla mnie nawet cała trylogia mogłaby się skupić głównie na nich.
Ale skoro przechodzimy do irytujących bohaterów, to Jess przebił tylko Arty. Kolega Charlie z uczelni, który ewidentnie ją podrywa, a przyczepia się jak rzep do psiego ogona. Na szczęście nie ma go dużo, ale jednak wystarczająco, żeby czytelnika zdenerwował. Mam nadzieję, że ta postać ma jakieś głębsze zastosowanie, szczególnie, że dziwnym zbiegiem okoliczności w ostatniej scenie doskonale wiedział, gdzie ma szukać głównych bohaterów, chociaż nikt go o tym nie informował. Ale jego zachowanie w tamtej chwili, biorąc pod uwagę tragedię jaka spotkała resztę, było absurdalne.
Bardzo podobał mi się motyw z transmiterem dźwięku, który albo powodował wymioty, albo sprawiał, że czułeś się jak po mocnych narkotykach. A jeśli ktoś się orientuje w temacie i wie, czym jest dla graczy BB, to jedna scena na pewno bardzo mu się spodoba, szczególnie, że na pewno wielokrotnie chciał zrobić dokładnie to samo.
Książka jednak nie jest bez wad. Czyta się ją tak samo szybko, jak pierwszą część. Ma prosty, lekki język, ale zdarzają się powtórzenia i od pewnego momentu dość częste. Jest też mała niespójność, bo Charlie twierdzi, że Dave prezentował jej swoje blizny, co nie było prawdą, chyba że dzieli swój umysł z Carltonem. Historia jest też, w porównaniu z poprzedniczką, dużo brutalniejsza i całe szczęście. Klimat z horroru jest tu zdecydowanie bardziej wyczuwalny. Jeśli jednak ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś o robotyce, patrząc, że Charlie chodzi na wykłady i czytamy, co mówi prowadząca, to nie dowie się jakichś bardzo istotnych szczegółów, a szkoda, bo to, co zostało przedstawione i dotyczy funkcjonowania robotów bardzo dobrze się czyta.
Podsumowując, jeśli ktoś był trochę zawiedziony pierwszą częścią, to druga powinna mu się bardziej spodobać. Mamy też w ostatnich scenach dość zaskakujący bieg wydarzeń, szczególnie gdy pada jedno, wręcz przełomowe zdanie, co tylko podsyca ciekawość czytelnika.
Edit 2: Jessica dalej mnie irytuje.
więcej Pokaż mimo toEdit: Podczas czytania drugi raz doszłam do wniosku, że naprawdę nie potrafię tego czytać nie myśląc o wydarzeniach z 3 części.
Rok po wydarzeniach z pierwszej części wracamy do Charlie, która zdecydowała się pójść w ślady ojca i studiować robotykę. Teoretycznie radzi sobie bardzo dobrze, ale wspomnienia dotyczące Sammy’ego są...