-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-05-27
2024-05-17
To jedna z tych książek, które chciałam przeczytać od prawie dekady. Trafiła na moją listę już w gimnazjum i regularnie wkradała się do moich myśli i planów czytelniczych. “Szklany klosz” odcisnął wyjątkowo mocne piętno w popkulturze. Odwołania do twórczości Plath widzę równie często co do takich person jak Virginia Woolf, czy Franz Kafka. Zawsze kojarzyłam jej nazwisko z silnym głosem kobiecej literatury, czymś w rodzaju reprezentacji naszej perspektywy na rzeczywistość . Piszę to na wpół serio, bo jestem świadoma, że takie podejście zawsze będzie mieć swoje ograniczenia. Kobiety - tak samo z resztą jak i mężczyźni - zbytnio się od siebie różnią, by można było wyciągnąć kilka banalnych wniosków i przypisać je do połowy ludzkości na tej planecie. Plath już jednak miałam okazję wcześniej poznać i zdobyła moje zaufanie.
Kilka lat temu, przeczytałam jej dzienniki z lat 1950-1962, przetłumaczone przez Pawła Stachurę i Joannę Urban oraz wydane przez wydawnictwo Marginesy. Potężne tomisko, nie wiem nawet co sprawiło, że sięgnęłam w pierwszej kolejności właśnie po nie. Czytałam je na pierwszym roku studiów i pamiętam, że niesamowicie ze mną rezonowało. Już kiedyś, przy okazji recenzji „Zapisków dla zabicia czasu" autorstwa Kenkō, pisałam na tym profilu że mam słabość do czytania prywatnych notatek - ma to w sobie z pewnością coś niemoralnego, naginającego mocno cudzą prywatność. Niestety, ale właśnie ten element sprawia, że tak je doceniam. Jako ludzie zawsze trochę udajemy, często nawet nieświadomie. W dziennikach, które nie służyły do publikacji, człowiek jest surowszy, prawdziwszy, z krwi i kości. Pokochałam ten obraz Sylvii Plath, głęboko go odczuwałam, szczególnie przy fragmentach z czasów, gdy była moją rówieśniczką. Nieidealna, z wieloma wadami, ale też z ogromną samoświadomością opisywała swoje niechciane pragnienia i trud walki z nimi. Ten smutny i odrobinę bolesny rodzaj komfortu, który płynie z poczucia, że ktoś nas rozumie, towarzyszył mi bardzo często przy tamtej lekturze, do tego stopnia, że zakupiłam własny egzemplarz tej pozycji.
Sięgając po “Szklany klosz”, naturalnie oczekiwałam podobnych doświadczeń. Minęło co prawda kilka lat, zamiast zaczynać studia, kończyłam je i z pewnością trochę się zmieniłam i dojrzałam jako człowiek. Moja wrażliwość, która tak rezonowała z twórczością Plath, pozostała jednak niezmienna. Zaczynałam więc lekturę podekscytowana i pełna oczekiwań na podobne, znane mi już z wcześniej emocje. Tym razem jednak się przeliczyłam.
“Szklany klosz” to dla mnie dzienniki Sylvii Plath, które zostały ogołocone z błyskotliwości i pogłębienia w autoanalizie siebie i społeczeństwa. Po tym z jakiej strony poznałam już autorkę, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jej powieść jest jak ledwie muśnięcie powierzchni, poślizg na lodzie, a nie rozbicie kry i dotarcie do toni. Metafora z drzewem figowym była bardzo wdzięczna i życiowo dobrze mi znana, ale nie wystarczyła, bym mogła powiedzieć to samo o całej historii. Głębia, potencjał, które tkwiły w tym porównaniu.. nie zostały wykorzystane. Jeśli mam być szczera - nie lubię głównej bohaterki. Nie chcę być przez nią reprezentowana jako kobieta, jako osoba, która borykała się z wieloma podobnymi rozterkami. Nie znoszę tego jak odnosiła się do innych ludzi. Jaka była wobec rodziny, mężczyzn, ale nawet innych kobiet. Miałam poczucie, że okopała się w cynizmie ze skrajnie egoistycznych pobudek i traktowała je jak dotarcie do źródła poznania. Tak, ta potrzeba jest obecna w większości z nas, we mnie również, święta nie jestem i nie oczekuję tego od innych. W przypadku Esther nie dostałam jednak na talerzu nic, co mogłoby wzbudzić do niej mój szacunek. Starałam się ją po prostu tolerować, nie oceniać zbyt surowo, może czasem współczuć. Nie wątpię, że poza kartami książki byłaby dużo bardziej skomplikowanym wewnętrznie człowiekiem. Prawda jest jednak taka, że ledwo dała się nam poznać z tej strony. Zbyt wiele zostało przemilczane i pozostawione do domysłów. Poczułam, że odebrano mi możliwość powiedzenia, że zmagania Esther to nie histeria, to nie “typowy, kobiecy problem” (napisanie tego aż mnie skręca), że dotarcie do takiego miejsca w życiu, w którym się znalazła, jest wynikiem bardzo głębokiego odczuwania, intensywnej analizy i ogromnego bólu i tragedii jaką bywa przystosowywanie się do tego, jak postrzegamy społeczeństwo i naszą rolę w nim. Boli mnie to tym mocniej, że pamiętałam jak trafnie Plath potrafiła to opisać w swoich dziennikach! Jednak emocje, które czułam przy “Szklanym kloszu” to może 1% tego, co działo się we mnie podczas czytania jej prywatnych zapisków.
Wiem, że “Szklany klosz” to pozycja niesamowicie ważna dla wielu osób i jest mi autentycznie przykro pisząc taką recenzję. Nie chcę nikomu odbierać prawa to głębszego odczuwania tej książki, do odnalezienia w niej swojego ja. Być może wasze doświadczenia potrafiły wypełnić te luki w sposób, do którego ja nie byłam zdolna. Podchodząc jednak do tej pozycji bardzo personalnie, musiałam podkreślić, że nie chciałabym, by ktokolwiek, kiedykolwiek, patrzył na mnie przez pryzmat takiej bohaterki jak Esther.
To jedna z tych książek, które chciałam przeczytać od prawie dekady. Trafiła na moją listę już w gimnazjum i regularnie wkradała się do moich myśli i planów czytelniczych. “Szklany klosz” odcisnął wyjątkowo mocne piętno w popkulturze. Odwołania do twórczości Plath widzę równie często co do takich person jak Virginia Woolf, czy Franz Kafka. Zawsze kojarzyłam jej nazwisko z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-09
Noo, muszę przyznać. Im dalej w las, tym mocniej się robi 👌
Noo, muszę przyznać. Im dalej w las, tym mocniej się robi 👌
Pokaż mimo to2024-05-06
Początkowo uznawałam tę książkę za trochę zbyt banalną, zbyt oczywistą - jestem jednak w podobnych tematach od dłuższego czasu. Karina Antram zrobiła tutaj z kolei dokładnie to, czego można było oczekiwać po tytule i potencjalnej grupie odbiorczej tej pozycji - stworzyła prostą do przyswojenia i zaadaptowania pigułkę wiedzy. Myślę, że to może być świetna rzecz dla osób, które dopiero zaczynają szukać metod na zmęczenie i zdrowsze życie.
Początkowo uznawałam tę książkę za trochę zbyt banalną, zbyt oczywistą - jestem jednak w podobnych tematach od dłuższego czasu. Karina Antram zrobiła tutaj z kolei dokładnie to, czego można było oczekiwać po tytule i potencjalnej grupie odbiorczej tej pozycji - stworzyła prostą do przyswojenia i zaadaptowania pigułkę wiedzy. Myślę, że to może być świetna rzecz dla osób,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-01
That's it.
Pierwsza książka, dotycząca projektowania, którą uważam za rzeczywiście istotną i wartościową. Przykre, że od pierwszego wydania minęło pół wieku, a my wciąż nie dajemy sobie rady z etycznym podejściem do wzornictwa przemysłowego.
That's it.
Pierwsza książka, dotycząca projektowania, którą uważam za rzeczywiście istotną i wartościową. Przykre, że od pierwszego wydania minęło pół wieku, a my wciąż nie dajemy sobie rady z etycznym podejściem do wzornictwa przemysłowego.
2024-04-10
Po pierwszej części zakochałam się w światotwórstwie Diuny, ale nie byłam w stanie uwierzyć w jej bohaterów, ani w pełni zatopić się w akcji.
Po drugiej muszę przyznać, że postacie nabrały rumieńców i w końcu zaczęto oddawać im sprawiedliwość. Nie mogę się doczekać aż dam się również pochłonąć fabularnie kolejnym częściom.
Po pierwszej części zakochałam się w światotwórstwie Diuny, ale nie byłam w stanie uwierzyć w jej bohaterów, ani w pełni zatopić się w akcji.
Po drugiej muszę przyznać, że postacie nabrały rumieńców i w końcu zaczęto oddawać im sprawiedliwość. Nie mogę się doczekać aż dam się również pochłonąć fabularnie kolejnym częściom.
2024-03-20
Przepiękne felietony, uwielbiam pióro Ferrante i każda jej kolejna praca to potwierdza.
Przepiękne felietony, uwielbiam pióro Ferrante i każda jej kolejna praca to potwierdza.
Pokaż mimo to2024-02-21
Nie jestem w stanie przejść obojętnie obok tej serii. Chociaż szczerze - momentami cicho tego pragnęłam.
Dla wielu z nas, czytelników, odkrywanie cząstek siebie w czytanej literaturze to prawdziwy skarb. Niesie to ze sobą wzruszenie, poczucie zrozumienia, czasem ukojenie. Czasem. Bo co jeśli w bohaterach zaczynamy dostrzegać własne wady?
W serii Elleny Ferrante to odkrywanie siebie było bolesne, męczące i nieprzyjemne. Ciężko się dziwić, skoro musimy konfrontować się z mieszaniną tak intensywnych emocji - brudnych, krwistych, ale też na swój podniosły sposób imponujących. Wszystko tu jest duszne. Bohaterowie, miasto, polityka. Im bardziej wgłębiałam się w fabułę, tym bardziej było mi ciasno i ciężko, miałam poczucie, że i mnie zaczyna pochłaniać czujne spojrzenie bohaterek.
I tak czytałam. Z początku zaintrygowana, potem zmęczona, ale równocześnie nie będąca w stanie się oderwać. Obserwowałam błędy, które znałam z własnej codzienności, sylwetki postaci, które przypominały ludzi z bliskiego otoczenia, miasto, które tchnęło emocjami też z mojego dzieciństwa. Mimo gigantycznych różnic w naszych życiach, mimo przepaści między nastrojem polskiej wsi a klimatem neopolitańskiego osiedla - w serii "Genialna przyjaciółka" było coś niewypowiedziane uniwersalnego, co jest nam znane, ale zazwyczaj pozostaje nieuchwytne. Jest rozwarstwione, pozbawione konturów, wślizguje się do naszych żyć.
Trudna, ale niesamowita seria.
Nie jestem w stanie przejść obojętnie obok tej serii. Chociaż szczerze - momentami cicho tego pragnęłam.
Dla wielu z nas, czytelników, odkrywanie cząstek siebie w czytanej literaturze to prawdziwy skarb. Niesie to ze sobą wzruszenie, poczucie zrozumienia, czasem ukojenie. Czasem. Bo co jeśli w bohaterach zaczynamy dostrzegać własne wady?
W serii Elleny Ferrante to...
2024-02-18
Do tej pory najbardziej bolesna do czytania część. Niemniej dalej jest to seria, która wywołuje we mnie fale emocji i wciąż zostawiam większość swoich przemyśleń na jej zakończenie.
Do tej pory najbardziej bolesna do czytania część. Niemniej dalej jest to seria, która wywołuje we mnie fale emocji i wciąż zostawiam większość swoich przemyśleń na jej zakończenie.
Pokaż mimo to2024-02-12
... Ale się wciągnęłam.
Nie piszę rozbudowanej recenzji, bo nie potrafię rozdzielić mojej opinii od tej z poprzedniej części. Mam poczucie, że tę serię należy oceniać jako ciągłą całość.
... Ale się wciągnęłam.
Nie piszę rozbudowanej recenzji, bo nie potrafię rozdzielić mojej opinii od tej z poprzedniej części. Mam poczucie, że tę serię należy oceniać jako ciągłą całość.
2024-02-09
To pozycja wciągająca i męcząca równocześnie. Wiele elementów mnie boli i frustruje, ale są to rzeczy tak dogłębnie ludzkie, że nie mogę tego sprowadzić do wady. Ferrante jest niesamowitą obserwatorką rzeczywistości.
To pozycja wciągająca i męcząca równocześnie. Wiele elementów mnie boli i frustruje, ale są to rzeczy tak dogłębnie ludzkie, że nie mogę tego sprowadzić do wady. Ferrante jest niesamowitą obserwatorką rzeczywistości.
Pokaż mimo to2024-02-08
„W Seisen-an najlepsze są poranki. Normalnie jestem nocnym markiem i z trudem stawiam czoło rankom, ale w Seisen-an zawsze wstaję wcześnie. Tutejsi mieszkańcy wstają o świcie, dzwonią dzwonami świątyni albo recytują sutry, czuję się więc winny, jeśli śpię. Siadam na wiklinowym krześle na werandzie świątyni i pijąc kawę, patrzę na ogród.”
To moje drugie spotkanie z Alexem Kerrem. „Japonia utracona” wypada dla mnie troszkę słabiej od "Innego Kioto", ale wciąż czerpałam z niej dużo przyjemności. Moje przeżycia niewiele się zmieniły - i tym razem urzekło mnie zżycie z japońską kulturą, wnikliwa analiza ludzkich zachowań, obiektów sztuki i waga przykładana do języka. W tym zbiorze esejów postać autora jest jednak bardziej wyrazista. Czułam ją na praktycznie każdej stronie. Przemyślenia są skrajnie subiektywne, więc osoby oczekujące rzetelnego, reportażowego materiału o Japonii, mogą być zawiedzone. To bardziej zbiór przemyśleń, choć człowieka z ciekawym doświadczeniem i spojrzeniem na życie. Potraktujcie więc „Japonię utraconą” bardziej jako pozycję do porannej herbaty, kontemplacji rzeczywistości i niech w tej formie wam służy.
„W Seisen-an najlepsze są poranki. Normalnie jestem nocnym markiem i z trudem stawiam czoło rankom, ale w Seisen-an zawsze wstaję wcześnie. Tutejsi mieszkańcy wstają o świcie, dzwonią dzwonami świątyni albo recytują sutry, czuję się więc winny, jeśli śpię. Siadam na wiklinowym krześle na werandzie świątyni i pijąc kawę, patrzę na ogród.”
To moje drugie spotkanie z Alexem...
2024-01-31
To był piękny reportaż.
Dawno nie miałam podobnych odczuć przy literaturze non-fiction. Trafiałam już na genialne publikacje, z pewnością też ważne i trudne. We “Wszystkich ziarnach piasku” było jednak coś wyjątkowego. Nie wiem czy to przez poziom oddania sprawie i ryzyka, jakiego podjął się Bartek Sabela, żeby spłodzić tę książkę, czy przez jego umiejętności filozoficznego, wręcz poetyckiego spoglądania na rzeczywistość. Wrażliwość, która kipiała ze stron tej pozycji, całkowicie mnie zalała i poruszyła.
Nie wiedziałam wcześniej nic o Saharze Zachodniej. Nazwa pozostawała znajoma, ale jedynie ze słyszenia, nigdy nie zagłębiałam się dalej. Nie miałam pojęcia o ich historii, sytuacji politycznej, zwyczajach i codziennych zmaganiach. Wszystko ukryło się za sentencją “obszar konfliktowy”, a ja to przyjęłam i uznałam za fakt daleki, który mnie nie dotyczy.
I takie decyzje podejmujemy na codzień. Trudno się dziwić, trud dnia codziennego rzadko stwarza przestrzeń, by myśleć o innych, co dopiero tych, którzy są tak daleko i nie jesteśmy z nimi powiązani. A jednak, gdyby spytać losową osobę na ulicy, czy organizacje takie jak ONZ są ważne, to naturalnym będzie spodziewać się odpowiedzi twierdzącej. Wtedy ponownie sprawa nie dotyczy n a s. Bo przecież to o n i się tym zajmują. Prawda? A co jeśli nie?
Myślę, że szczególnie powinno to uderzać w serca Polaków. Druga wojna światowa nie była aż tak dawno, naprawdę już wszystko zapomnieliśmy? Czytając o sytuacji Saharyjczyków nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ich duch jest bardzo podobny do naszego - to samo pragnienie, potrzeba niezależności, odwaga i miłość do swojej ojczyzny, wola walki za nią. W naszych żyłach płynie podobna krew. Choć to poleganie na generalizacji i schematach utartych już częściowo przez mijający czas, to uważam to porównanie za piękne i dość dosadne.
Chciałam zakończyć, pisząc, że książka Bartka Sabeli była dla mnie jak saharyjska herbata. Gorzka jak życie, słodka jak miłość, łagodna jak śmierć.
Nie znalazłam jednak w niej słodyczy, niespecjalnie też łagodności. Dostrzegłam za to gorycz, jak w życiu. Piękno jak w miłości. I wagę, jaką niesie za sobą śmierć.
To był piękny reportaż.
Dawno nie miałam podobnych odczuć przy literaturze non-fiction. Trafiałam już na genialne publikacje, z pewnością też ważne i trudne. We “Wszystkich ziarnach piasku” było jednak coś wyjątkowego. Nie wiem czy to przez poziom oddania sprawie i ryzyka, jakiego podjął się Bartek Sabela, żeby spłodzić tę książkę, czy przez jego umiejętności...
2024-01-23
„Pora była jeszcze przed wiosennym redykiem, halę więc spowijała cisza, a w zacienionych miejscach i na podmywanych zimną wodą kamieniach wciąż gnieździł się śnieg.”
Myślę, że mogłam być wymagającą czytelniczką wobec tej książki - jestem wielbicielką gatunku fantasy i terenów górskich równocześnie. Do tej pory miałam poczucie, że nikt nie wykorzystał dobrze potencjału, który tkwi w tym połączeniu. Na myśl przyszedł mi jedynie Sanderson, który wywołał uśmiech pisząc o “ludziach z nizin, zatrutych powietrzem” (kto wie, ten wie, kto nie - zachęcam do sięgnięcia po majstersztyk jakim jest jego “Droga Królów”).
Gdy znalazłam więc “Taniec gór żywych”, byłam niewiarygodnie zainteresowana. Tatry, magia i przygoda - to brzmiało całkowicie jak moja bajka.
Więc po kolei. Historia zawarta w tej pozycji, to mieszanina dawnych wierzeń, legend i pewnego rodzaju mrocznej baśniowości - takiej która pozwala nam rozmawiać ze zwierzętami niczym rodowa księżniczka Disneya, a równocześnie nie ujmuje naturze jej dzikości. Słowiańskość i duch gór jest wyczuwalny na każdej stronie. Tak więc klimat? Wspaniały, dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam (a uważam, że byłam wybredna).
Jeśli zaś chodzi o samą fabułę - nie jest to materiał, który zaskakuje oryginalnością. W tym samym czasie język bywa trudny, a sama akcja powolna. Jeśli jest się fanem Tolkiena, nie jest to miażdżącym przytykiem, natomiast dla mniej cierpliwych czytelników, może to nie być najlepszy wybór.
Z mojej strony - polecam ten tytuł i zaznaczam, że najlepszą porą na jego czytanie będą początki wiosny. Oczywiście najlepiej w górach, ale myślę, że nawet mały strumyk i kontakt z naturą sprawi, że poczujecie się magicznie.
„Pora była jeszcze przed wiosennym redykiem, halę więc spowijała cisza, a w zacienionych miejscach i na podmywanych zimną wodą kamieniach wciąż gnieździł się śnieg.”
Myślę, że mogłam być wymagającą czytelniczką wobec tej książki - jestem wielbicielką gatunku fantasy i terenów górskich równocześnie. Do tej pory miałam poczucie, że nikt nie wykorzystał dobrze potencjału,...
2024-01-13
Hm.. I jak to skomentować?
To jedna z najbardziej nierównych książek z jakimi miałam ostatnio styczność.
Pełno świetnych fragmentów, ciekawych badań i błyskotliwych idei.
Pełno generealizacji, wniosków bez poparcia i dziwnego bajdurzenia.
Nie wiem co myśleć, to była pozycja równocześnie świetna i słaba, interesująca i zniechęcająca.
Hm.. I jak to skomentować?
To jedna z najbardziej nierównych książek z jakimi miałam ostatnio styczność.
Pełno świetnych fragmentów, ciekawych badań i błyskotliwych idei.
Pełno generealizacji, wniosków bez poparcia i dziwnego bajdurzenia.
Nie wiem co myśleć, to była pozycja równocześnie świetna i słaba, interesująca i zniechęcająca.
2024-01-07
Była przejmująca i niesamowicie wciągająca.
Była przejmująca i niesamowicie wciągająca.
Pokaż mimo to2024-01-06
Ohh..okej. Here we go.
Sięgnęłam po ten tytuł z impetu, po przeczytaniu "Babel". Ponownie słyszałam o bardzo podzielonych opiniach i specyficzności kolejnego dzieła Kuang. Doskonale rozumiem skąd te głosy się biorą. Od razu muszę przyznać - dawno nie odczuwałam takiego poziomu frustracji, jak podczas czytania "Yellowface".
Ale wysłuchajcie mnie.
Choć gatunek jest zupełnie inny, problematyka podjęta w tej książce pozostaje bliska reszcie twórczości RF Kuang. Kwestionowanie moralności czynów, wątki rasowe oraz główny bohater, który nie jest specjalnie dobrym człowiekiem, ale nieustannie chcemy o nim myśleć jak o postaci "szarej", którą aż chce się czasem usprawiedliwiać. Wszystko to znajdziemy zarówno w "Wojnie makowej", "Babel, czyli o konieczności przemocy", jak i właśnie "Yellowface". Uważam to za całkiem ciekawy case. Zaczęłam zastanawiać się, czy może w przypadku niektórych autorów, to nie dany gatunek powinien być ich konikiem, a może właśnie podejmowana problematyka? Nie ukrywam, że jestem gigantyczną fanką książek Kuang właśnie przez jej fascynację tematem moralności i tego, jak wielkie zło potrafi rodzić się z małych decyzji.
Wróćmy jednak na moment do "Yellowface".
June Hayward nie jest specjalnie dobrym człowiekiem. June Hayward stawia siebie niezdrowo wyżej niż resztę ludzi. June Hayward jest zbyt słaba wobec własnej próżności. June Hayward nie ma w sobie nic z bohaterki, do której pałałabym sympatią. Mimo to, łapałam się na tym, że momentami odczuwałam współczucie, bagatelizowałam jej czyny i po cichu liczyłam, że jednak nie będę musiała czytać o przyłapaniu na gorącym uczynku.
Bo przecież byłoby to n i e p r z y j e m n e.
To prawdziwie zabawne i straszne, jak dobrze napisana perspektywa prowadzona od strony negatywnego bohatera, potrafi zniekształcić nasze postrzeganie. Ta dyskusja ciągnęła się mocniej przy okazji serialu Netflixa o Jeffreyu Dahmerze, a ostatnio również przy postaci Snowa w "Balladzie ptaków i węży". Okej, wybielanie postaci przez wzgląd na ich atrakcyjność, to jedno. Drugą rzeczą jest jednak narracja, której naprawdę czasem nie doceniamy.
Jak powiedziała to w pewnym momencie książki sama June:
"Prawda jest rzeczą płynną. Każdą opowieść zawsze można przedstawić w innym świetle, wszystkie fabuły można wypaczyć."
Słowna propaganda nie zawsze dotyczy polityki. Nie zawsze nawet jest celowa. Z mojej perspektywy Kuang wykonała przy pisaniu "Yellowface" brudną i nieprzyjemną robotę. Za to cholernie dobrą.
Ohh..okej. Here we go.
Sięgnęłam po ten tytuł z impetu, po przeczytaniu "Babel". Ponownie słyszałam o bardzo podzielonych opiniach i specyficzności kolejnego dzieła Kuang. Doskonale rozumiem skąd te głosy się biorą. Od razu muszę przyznać - dawno nie odczuwałam takiego poziomu frustracji, jak podczas czytania "Yellowface".
Ale wysłuchajcie mnie.
Choć gatunek jest...
2024-01-04
Ciekawy i treściwy reportaż.
Zaskoczyło mnie jak autor prowadził wywiady - w kontraście do typowych wypowiedzi, gdzie reporter stara się utożsamić z rozmówcą i nie narzucać mu swojego osądu, Bartosz Józefiak stosował inną taktykę i nie bał się konfrontacji bezpośredniej, a nawet momentami surowej (wciąż jednak bez wytykania palcami). Odświeżające!
Ciekawy i treściwy reportaż.
Zaskoczyło mnie jak autor prowadził wywiady - w kontraście do typowych wypowiedzi, gdzie reporter stara się utożsamić z rozmówcą i nie narzucać mu swojego osądu, Bartosz Józefiak stosował inną taktykę i nie bał się konfrontacji bezpośredniej, a nawet momentami surowej (wciąż jednak bez wytykania palcami). Odświeżające!
2023-12-14
Walczy we mnie dużo emocji - to R.F. Kuang udało się w moim przypadku po raz czwarty.
Na początku byłam tą książką absolutnie zafascynowana, potem usłyszawszy i przeczytawszy część recenzji, zaczęłam się niepokoić. Jestem jednak zaskoczona, jak bardzo odmienne wrażenia płynęły dla mnie z tej lektury.
Zarzuty o gatunek (ni to fantastyka, ni to historyczna) do mnie nie trafiają. Sam fakt, że ktoś działa na pograniczu tych dwóch kategorii, w moim odczuciu nie przekłada się w żaden sposób na jakość. Jest również multum sprzecznych opinii w kwestii świata przedstawionego - z jednej strony czytałam głosy osób, które zarzucały, że prawie nic tu nie zostało zbudowane jako nowe, z drugiej zarzuty o czytanie "podręcznika” przez ilość dodatków mających przybliżyć omawianą rzeczywistość.
Z pierwszym argumentem nie zgadzam się fundamentalnie, bo uważam, że Kuang wykazała się monumentalnym wysiłkiem researcherskim, żeby świat przedstawiony był dla nas jak najbardziej wiarygodny. Zgodzę się, że gdyby zagłębiać się w tę pozycję tylko i wyłącznie pod względem światotwórczym, to znalazłyby się fragmenty nie do końca spójne. Przez wzgląd jednak na inne elementy powieści, ogólny przekaz i fakt, że była to jednotomówka, uważam ten błąd za niespecjalnie istotny.
Co do zarzutu drugiego - to już raczej kwestia preferencji osób, które wolą po prostu samą akcję, bez zgłębiania świata przedstawionego. Ja personalnie jestem przeogromną fanką bawienia się swoją twórczością, tworzenia własnego przebiegu polityki, wariacji nad rzeczywistością, opisów języka, itd. “Babel” jest tym przepełniona i uważam to za jej gigantyczny plus. Zwłaszcza, że te fragmenty miały kolosalne znaczenie dla książki, która ostatecznie mówi przecież o translatoryce. Zgodzę się natomiast, że po dłuższym czasie ilość przypisów bywała męcząca i mogła zostać rozwiązana w inny sposób. Z drugiej strony.. Czy nie dawało to właśnie możliwości osobom mniej zaangażowanym na ominięcie tych fragmentów, które ich nudziły? Można nad tym dyskutować.
Czytałam też w recenzjach o słabo rozwiniętych bohaterach. Tutaj miałam już więcej przemyśleń i mogę napomknąć więcej o fabule, więc jeśli ktoś unika spoilerów jak ognia - tutaj można zastopować.
Faktycznie, muszę przyznać, że czasem zastanawiały mnie decyzje np. Robina (choć głównie na początku książki, później ten problem zniknął). Jego reakcje były dla mnie momentami odrobinę zbyt mdłe i niezrozumiałe. Gdy jednak zastanowiłam się w jaki sposób ten chłopak spędził swoje młodsze lata.. nawet to do mnie dotarło. Przypomniałam sobie mój rok klasy maturalnej, gdzie stres i natłok zżerał mnie z każdej strony, czułam się wtedy.. nijako. Wiem, że cierpiałam, wiem, że było mi gdzieś w środku źle, ale nie rozumiałam dlaczego, nie było okazji, żebym się nad tym zastanawiała, bo byłam wciąż zarzucana pracą. Nie byłam do końca sobą, nie znałam siebie. Po latach ciężko mi zrozumieć tamten stan, ale niezaprzeczalnie istniał i bardzo przypomina mi on zachowanie Robina w pierwszych dwóch latach w Oxfordzie. Myślę sobie, że czasem brak opisu wielkich uczuć i przemyśleń u bohaterów ma jak najbardziej sens i niekoniecznie jest wynikiem niedopracowania. Nie powiedziałabym może, że “Babel” jest najlepszą pozycją w budowaniu realistycznych portretów ludzkich, natomiast muszę napomknąć, że uważam R.F. Kuang za mistrzynię ukazywania zmiany w charakterze następującej po zetknięciu z trudami życia. To był jeden z moich ulubionych aspektów “Wojny makowej” i te same odczucia mam wobec “Babel”. Zżyłam się z bohaterami i cierpiałam z nimi, nie mogę więc powiedzieć, że byli dla mnie płascy.
Ostatni element ciężkiej dyskusji, który chciałam poruszyć.. to kwestia “promowania terroryzmu”. Z czym również się nie zgadzam. Faktycznie, kłuła mnie w oczy kategoryczność stawiania przez większą część książki tylko jednej strony za złą i zdecydowanie nie jestem fanką 0-1 podejścia do takich tematów. Uważam jednak, że “Babel” zreflektowała się pod tym względem, gdy pojawił się wątek robotników w Anglii. Dalekie jest to wszystko jednak dla mnie od gloryfikacji terroryzmu. Wielokrotnie zaznaczone było w tej pozycji, że skrajna przemoc NIE JEST rozwiązaniem dobrym. W większości przypadków nie jest też jedynym. Uważam, że uczniowie Babel mogli na wielu etapach przemyśleć sprawę, postąpić inaczej. Książka jednak ukazała ich prawdziwie jako ludzi wadliwych, bo każdy człowiek taki tak naprawdę jest. Pokazała, że da się świat doprowadzić do momentu, gdy dobrego wyjścia już zwyczajnie nie ma. Gdy przemoc staje się koniecznością, bo zwyczajnie nikt nie jest skłonny odpuścić. I może to przybrać różną formę - konfliktu między państwami lub konfliktu między przyjaciółmi, rodziną. Czasem zgoda nie jest osiągalna i przestaje się już nawet do niej dążyć, wszyscy starają się po prostu przetrwać, pomimo tego, że my - ludzie - sami sobie nawzajem zgotowaliśmy taki los.
Nie jest to pozycja idealna, ale uważam, że majstersztykiem jest ubrać taką ilość wiedzy, taką skalę dylematów moralnych w formułę jednego tomu, który na dodatek naprawdę świetnie się czyta pod względem językowym. Tutaj oczywiście też ukłony dla tłumacza Grzegorza Komerskiego, ciekawie musiało się przekładać książkę o takiej fabule.
Walczy we mnie dużo emocji - to R.F. Kuang udało się w moim przypadku po raz czwarty.
Na początku byłam tą książką absolutnie zafascynowana, potem usłyszawszy i przeczytawszy część recenzji, zaczęłam się niepokoić. Jestem jednak zaskoczona, jak bardzo odmienne wrażenia płynęły dla mnie z tej lektury.
Zarzuty o gatunek (ni to fantastyka, ni to historyczna) do mnie nie...
2023-11-27
"Niespokojni ludzie" to książka niesamowicie wrażliwa i świadoma różnorodności ludzkich przeżyć i bolączek. Długo po nią nie sięgałam, bo nie mogłam przezwyciężyć w sobie poczucia, że będzie infantylna i głupkowata (okładka jest moim zdaniem bardzo nietrafiona) . A jednak zaskoczyła mnie. Jej satyryczność działała tylko na korzyść i zaskakująco pasowała do słodko-gorzkiego przekazu. Można jej momentami zarzucić lekką naiwność, ale myślę, że była ona wynikiem prowadzonej perspektywy. Trochę tak, jakby autor starał się patrzyć na życie, jak na szklankę w połowie pełną, a nie pustą.
"Niespokojni ludzie" to książka niesamowicie wrażliwa i świadoma różnorodności ludzkich przeżyć i bolączek. Długo po nią nie sięgałam, bo nie mogłam przezwyciężyć w sobie poczucia, że będzie infantylna i głupkowata (okładka jest moim zdaniem bardzo nietrafiona) . A jednak zaskoczyła mnie. Jej satyryczność działała tylko na korzyść i zaskakująco pasowała do słodko-gorzkiego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Um.. Mr. Zafon? 🙋🏼 Co tu się wydarzyło?
Naprawdę lubię klimat, który panuje w serii o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Lubię język, tajemniczość, lubię opisowość i charakterne postaci. Te rzeczy wciąż są tu obecne, ale cóż.. mają towarzystwo. Gra Anioła prezentuje również chaos, nietrzymające się kupy wątki oraz fragmenty, które większy wpływ miały na moje marszczące się czoło i podróżujące w górę brwi, niż faktyczny rozwój fabuły. Powiedzenie, że efekt końcowy był dziwną mieszanką, to jak nie powiedzieć nic, mogę to opisać jedynie jako książkowy situationship.
Um.. Mr. Zafon? 🙋🏼 Co tu się wydarzyło?
więcej Pokaż mimo toNaprawdę lubię klimat, który panuje w serii o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Lubię język, tajemniczość, lubię opisowość i charakterne postaci. Te rzeczy wciąż są tu obecne, ale cóż.. mają towarzystwo. Gra Anioła prezentuje również chaos, nietrzymające się kupy wątki oraz fragmenty, które większy wpływ miały na moje marszczące się...