Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

moonybookishcorner.blogspot.com


Moje doświadczenia z serią "Szklany tron" są dość ciekawe: pierwszy tom był dla mnie okej książką, drugi trochę lepiej, ale jednak nadal coś mi nie pasuje, trzeci to jedna z moich najbardziej znienawidzonych książek, czwarty był dla mnie niesamowitą niespodzianką i sprawił, że nareszcie polubiłam te postaci, a piąty tom stał się jedną z moich ulubionych książek. Gdzie w tym wszystkim plasuje się "Wieża świtu"? Sama nadal nie jestem zdecydowana. Tak jak mówiłam - zdążyłam naprawdę polubić te wszystkie postaci, ale akurat ta książka skupia się na Chaolu i Nesryn, czyli na dwóch postaciach, na których nie mogłoby mi zależeć mniej. A jednak Maas udało się sprawić, że ich losy mnie zaciekawiły. Czy uważam, że ta książka jest krokiem naprzód w karierze pisarskiej Maas? Myślę, że Maas nadal trzyma się swoich banalnych zagrań i to może się nigdy nie zmienić, ale i tak sięgam po każdą jej nową książkę, więc najwidoczniej nie przeszkadza mi to aż tak bardzo. Więc jak to jest z tą "Wieżą świtu"?

Słyszałam, że jest to najlepsza książka Maas, więc byłam bardzo chętna to sprawdzić, chociaż wątpiłam, że cokolwiek może pobić "Dwór mgieł i furii". I miałam rację - "Wieża świtu" nie zajmie miejsca ACOMAF w moim sercu. Tak, jest to dobra książka i utrzymuje poziom czwartego i piątego tomu serii, jednak jest w niej parę takich rzeczy, które sprawiają, że nadal się zastanawiam, czy faktycznie ta książka jest tak dobra, jak mi się wydaje. Bardzo ważnym faktem jest to, że chociaż bardzo podobało mi się czytanie tej książki i skończyłam ją niesamowicie szybko to w chwili, w której ją zamknęłam i odłożyłam na półkę, to całkowicie opuściła ona moją głowę i nie czułam potrzeby, aby jeszcze chwilę o niej pomyśleć i zanalizować, jak to zazwyczaj mam po przeczytaniu wspaniałej książki.

Moje wątpliwości jednak najbardziej wzbudza źródło inspiracji Maas. W tej książce mamy następujące rzeczy: złe olbrzymie pająki, dobre ogromne ptaki i jednego zmiennokształtnego, który nie do końca udziela się w książce, ale pomaga głównym bohaterom, wtedy kiedy trzeba. Może doszukuję się wad, ale czy tylko mi się wydaje, że Maas czytała "Hobbita" przed napisaniem tej książki?

Myślę, że kiedy tylko będę mieć na to chwilę czasu to przeczytam "Wieżę świtu" jeszcze raz, aby spojrzeć na to z perspektywy czasu. W tej chwili wiem tylko tyle: ta książka ma swoje wady, jednak nadal jest niezmiernie przyjemna i teraz zostaje mi tylko niecierpliwie czekać na ostatni tom serii "Szklany tron".

moonybookishcorner.blogspot.com


Moje doświadczenia z serią "Szklany tron" są dość ciekawe: pierwszy tom był dla mnie okej książką, drugi trochę lepiej, ale jednak nadal coś mi nie pasuje, trzeci to jedna z moich najbardziej znienawidzonych książek, czwarty był dla mnie niesamowitą niespodzianką i sprawił, że nareszcie polubiłam te postaci, a piąty tom stał się jedną z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

To nie jest moja pierwsza książka Stiefvater - i na pewno nie ostatnia. Chociaż "The Raven Cycle" jest dla mnie po prostu fajną i przyjemną serią, to "Wyścig śmierci" jest moją absolutnie ulubioną książką. Kocham styl pisania Stiefvater i jej historie, dlatego żadnym zaskoczeniem jest to, że sięgnęłam po "Przeklętych Świętych" tak szybko, jak było to możliwe. I na całe szczęście nie zawiodłam się, bo teraz Stiefvater awansuje u mnie na jedną z moich ulubionych autorek, a jej najnowsza książka wskakuje na listę moich ukochanych. Ta historia po prostu nie mogła zostać opisana lepiej i nikt nie poradziłby sobie z nią tak jak to zrobiła Stiefvater. Ona nie opisuje po prostu tej opowieści - ona bawi się słowami, tak jak, wtedy gdy Pustynia stała się kochanką, która testuje siłę uczucia swojego wybranka.



"Smutek trochę przypomina mrok. Jedno i drugie zaczyna się tak samo. Maleńka, płytka kałuża niepokoju osadza się na dnie żołądka. Smutek szybko się zagotowuje i silnie wrze, po czym kipi, wypełniając najpierw żołądek, później serce, płuca, ręce, gardło, następnie naciska na bębenki uszne, pęcznieje w czaszce i wreszcie z sykiem uwalnia się przez oczy. Natomiast mrok narasta niczym formacja skalna. Powolny naciek niepokoju utwardza powierzchnię śliskiej grudki bólu. Z czasem mrok narasta przypadkowymi warstwami, powiększając się tak powoli, że nie zauważa się go, aż wypełni każdą szczelinę pod skórą, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając ruch.

Mrok nigdy nie kipi. Zawsze zostaje wewnątrz."



Pomimo mojej ogromnej miłości do tej książki, potrafię zrozumieć, dlaczego niektórym ta książka nie przypadnie do gustu. Jest to ten typ powieści, w której nie wiele się dzieje i całkowicie skupia się na swoich bohaterach. Niektórzy uznają to za nudne, jednak dla mnie zawsze najważniejsi w danej książce są jej bohaterowie, a nie fabuła. Jakby tak o tym pomyśleć to dokładnie nic nie wydarzyło się w tej książce. Do Bicho Raro przyjechała dwójka nieznajomych, Beatriz i Pete raz ruszyli w pogoń za koniem imieniem Salto i raz wybuchł pożar - to wszystko.



"Jednak wszyscy mamy w sobie mrok. Rzecz w tym, ile zdołamy pomieścić w sobie światła."



Uwielbiam czytać książki pisane z jednej perspektywy, ponieważ wtedy naprawdę można wczuć się w historię i przeżycia głównych bohaterów. Mimo wszystko bardzo cieszy mnie różnorodność głosów w "Przeklętych świętych" i to skakanie od jednej głowy do drugiej. Tak jak mówiłam - to bohaterowie są tutaj na pierwszych planie, a nie fabuła. I jak można się domyślać, każdy z nich jest po prostu wspaniały. Mamy w tej książce kobietę, na którą ciągle pada deszcz, olbrzyma, który zawsze chciał trochę więcej prywatności, bliźniaczki spętane ze sobą wężem i całą chmarę innych pątników, którzy po prostu nie potrafią poradzić sobie ze swoim mrokiem.



"Niemal zawsze potrafimy wskazać ten setny cios, ale nie zawsze dostrzegamy dziewięćdziesiąt dziewięć innych rzeczy, które zdarzają się, zanim się zmienimy."



Wszystko się zgadza w tej książce - ta historia, bohaterowie, atmosfera dusznego Bicho Raro. To książka, którą musicie przeczytać. Niesie ze sobą niesamowity przekaz, że aby pokonać swoje demony, najpierw trzeba stanąć z nimi twarzą w twarz, ale także, że nie zawsze jesteśmy skazani na samych siebie w walce z mrokiem. "Przeklęci Święci" to ta książka, którą teraz będę polecać każdej możliwej osobie.

moonybookishcorner.blogspot.com

To nie jest moja pierwsza książka Stiefvater - i na pewno nie ostatnia. Chociaż "The Raven Cycle" jest dla mnie po prostu fajną i przyjemną serią, to "Wyścig śmierci" jest moją absolutnie ulubioną książką. Kocham styl pisania Stiefvater i jej historie, dlatego żadnym zaskoczeniem jest to, że sięgnęłam po "Przeklętych Świętych" tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie uważam, aby była to zła książka, jednak ani trochę nie dorównuje swoim poprzedniczkom.

Nie uważam, aby była to zła książka, jednak ani trochę nie dorównuje swoim poprzedniczkom.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ostatnie rozdziały musiałam przekartkować, bo inaczej nigdy nie skończyłabym tej książki. Trzymajcie się od niej z daleka! Nie warto tracić czasu...

Ostatnie rozdziały musiałam przekartkować, bo inaczej nigdy nie skończyłabym tej książki. Trzymajcie się od niej z daleka! Nie warto tracić czasu...

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Myślę, że jest to najważniejsza książka, jaką przeczytałam w całym moim życiu.

Myślę, że jest to najważniejsza książka, jaką przeczytałam w całym moim życiu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Muszę przyznać, że druga część nie zachwyciła mnie tak bardzo, jak zdołała to zrobić "Ocalona", jednak nadal uważam, że jest to książka, której naprawdę warto dać szansę.

To, co najbardziej podobało mi się w tej książce to jak wspaniale Duncan poradziła sobie z właściwą reprezentacją diversity. Miyole jest lesbijką pochodzenia Haitańskiego, lecz ta książka nie jest o tym, jak Miyole dopiero zaczyna akceptować swoją orientację, jak to często bywa w książkach z działu young adult. Dziewczyna nigdy nie kwestionuje swojej orientacji i nie jest to źródło jakichkolwiek jej problemów. Jest to najnormalniejsza rzecz na świecie i dokładnie tak ukazała to Duncan w swojej książce.
Jednak piękno różnorodności tej książki nie skupia się tylko na orientacji głównej bohaterki. Ciężko jest zliczyć ile narodowości zostało ukazanych w "Głębokiej Próźni". Bardzo podoba mi się to, że tłumacz zastosował w swoim tłumaczeniu metodę egzotyzacji i pozostawił wszystkie zdania w obcych językach tak, jak są. Sprawiło to, że można było naprawdę odczuć jakby podróżowało się razem z Miyole przez całą galaktykę. I także tutaj Alexandra Duncan zabłysnęła, gdyż nie znając ani słowa w danych językach, z kontekstu można było zrozumieć wszystko, co tylko pokazuje, jak dobrą i umiejętną pisarką jest.

Mam tej książce do zarzucenia jedynie dwie rzeczy.
Pierwszą z nich jest to, że bardzo ciężko było mi przebrnąć przez tę książkę. Polubiłam wszystkich jej bohaterów (szczególnie Rubio) i ciekawiło mnie wszystko to, co działo się w tej książce, jednak czasami styl pisania Duncan jest dość przytłaczający, opisy zbyt długie i niezrozumiałe, co sprawiało, że byłam nią odrobinę znudzona. Jest to niesamowity paradoks - byłam tą książką ogromnie zaciekawiona, jednak jej fragmenty okropnie mnie nudziły. Nie zmienia to jednak faktu, że Duncan jest wspaniałą autorką i czuję, że spod jej pióra może jeszcze wyjść wiele fantastycznych rzeczy.
Drugą rzeczą jest to, że nie mogę zrozumieć, dlaczego Miyole porzuciła wszystko to, na czym jej zależało, żeby pomóc Cassii. Miyole nie raz przyznała, że nie jest bohaterką, a do tego jest zbyt rozsądna, żeby tak ryzykować dla kogoś, do kogo poczuła miętę. Nie pasowało mi to do jej charakteru.

Pomimo chwilowego znudzenia i małej niekonsekwencji, "Głęboka Próżnia" jest niesamowitą książką i godną następczynią "Ocalonej". Nawet jeśli ktoś nie jest fanem Sci-fi tak jak ja, to ta książka przypadnie Wam do gustu, zapewniam!

moonybookishcorner.blogspot.com

Muszę przyznać, że druga część nie zachwyciła mnie tak bardzo, jak zdołała to zrobić "Ocalona", jednak nadal uważam, że jest to książka, której naprawdę warto dać szansę.

To, co najbardziej podobało mi się w tej książce to jak wspaniale Duncan poradziła sobie z właściwą reprezentacją diversity. Miyole jest lesbijką pochodzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Nie wiem, czy był to po prostu idealny czas, w którym ta książka wpadła w moje ręce, czy może naprawdę jest tak dobra, ale ogromnie mi się spodobała. Po całomiesięcznym męczeniu się z Władcą Cieni, o czym opowiem za niedługo w podsumowaniu października, wspaniale było sięgnąć po książkę, która niesamowicie poprawiła mi humor i wprost rozgrzała od środka.

Juliet dopiero co straciła matkę, która była sławną fotoreporterką. Sama myśl o tym, że jej ojciec mógłby chcieć pozbyć się sprzętu jej matki, sprawia, że Juliet wpada w panikę, a wręcz w histerię. Od jej tragicznej śmierci Juliet nawet nie jest w stanie sięgnąć po aparat, który wcześniej był dla niej jak przedłużenie jej ręki, z czego zawsze była bardzo dumna, bo łączyło ją to z mamą, która ciągle była gdzieś w świecie ryzykując życie. Dziewczyna spędza większość swojego czasu nad grobem matki, przelewając wszystkie swoje smutki na kartkę papieru w formie listu, którą następnie zostawia na grobie.
Declan Murphy czuje jakby stracił wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało. Jego siostra nie żyje, a ojciec siedzi w więzieniu. Matka nie chce nawet z nim rozmawiać, a ojczym postanowił obwiniać go o całe zło na tym świecie, w czym nie jest osamotniony, gdyż cała szkoła uważa go za beznadziejny przypadek.
Mogłoby się wydawać, że Juliet i Declan żyją w dwóch różnych światach, jednak gdy Declan pewnego dnia znajduje anonimowy list na jednym z grobów na cmentarzu, gdzie odbywa prace społeczne, odczuwa tak ogromne zrozumienie dla cierpienia autora listu, że postanawia na niego odpisać. Tak rozpoczyna się znajomość Declana i Juliet, chociaż żadne z nich nie wie, kim jest to drugie. Listy szybko zamieniają się w maile, w których dzielą się swoim bólem i przemyśleniami.

Chociaż po tytule spodziewałam się książki, która zniszczy mnie emocjonalnie, nic takiego się nie wydarzyło. Tak, była to smutna i poruszająca książka pod wieloma względami. I pomimo wielu poważnych, życiowych tematów podejmowanych przez autorkę, to nadal była to niezmiernie przyjemna lektura na deszczowy wieczór. Bo tak właśnie było w moim przypadku - sięgnęłam po tę książkę pewnego pochmurnego i zimnego wieczoru i parę godzin później miałam już całą tę książkę za sobą. Takie książki zawsze są dla mnie niesamowicie przyjemnym zaskoczeniem, bo uwielbiam to uczucie, gdy zasiadasz przed książką i nawet nie zauważasz, że czas mija jak szalony, aż nagle przewracasz ostatnią stronę książki, a tu nagle okazuje się, że za dwie godziny tak teoretycznie rozpoczyna się nowy dzień.

To, co jest wspaniałe w tej książce to to, że dwójka głównych bohaterów nie potrzebowała miłości, żeby poradzić sobie ze swoją stratą, co jest typowym lekiem na żałobę w innych książkach z działu Young Adult. W tym wszystkim chodziło jedynie o przyjaźń i całkowitą akceptację i wsparcie ze strony drugiego człowieka - już myślałam, że nigdy nie wyjdziemy ze schematu, w którym bohaterowie zapominają o wszystkich swoich problemach w chwili, gdy poznają swoją drugą połówkę.

Jednym z ważniejszych przesłań tej książki jest także to, jak skłonni są ludzie do wystawiania opinii na temat innych. Autorka poprzez postać Declana Murphy'ego wspaniale pokazuje, że nigdy nie można oceniać książki po okładce.

Jest to książka o stracie, uprzedzeniach, akceptacji, miłości, a przede wszystkim o tym, jak ruszyć naprzód po czymś, co sprawia, że chcemy zakopać się we wspomnieniach z przeszłości na zawsze. "Listy do utraconej" to niezmiernie poruszająca historia, która daje nadzieję na lepsze jutro.

moonybookishcorner.blogspot.com

Nie wiem, czy był to po prostu idealny czas, w którym ta książka wpadła w moje ręce, czy może naprawdę jest tak dobra, ale ogromnie mi się spodobała. Po całomiesięcznym męczeniu się z Władcą Cieni, o czym opowiem za niedługo w podsumowaniu października, wspaniale było sięgnąć po książkę, która niesamowicie poprawiła mi humor i wprost...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynthia Hand, Jodi Meadows
Ocena 7,4
Moja Lady Jane Brodi Ashton, Cynth...

Na półkach: , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Chyba nigdy w całym moim czytelniczym życiu nie czytałam książki, która byłaby chociaż odrobinę podobna do "Mojej Lady Jane". Jest to niesamowicie oryginalna książka pod względem koncepcji i stylu pisania. Nigdy też chyba nie czytałam takiej książki, przy której tyle razy moje usta mimowolnie rozszerzałyby się w uśmiechu. Byłam zapewniana, że przy tej książce będę śmiać się na głos od początku do końca - tak nie było, jednak humor tej książki zdecydowanie był lekki i poprawiający nastrój. Poniżej będziecie mogli znaleźć parę scen, które najbardziej mnie rozśmieszyły lub takie, które były niesamowicie słodkie.

Związek Gifforda i Jane był naprawdę miłą odmianą. Ta dwójka była dla siebie po prostu stworzona. Ich związek opierał się przede wszystkim na przyjaźni, zaufaniu i wielkim szacunku dla drugiej osoby. Mam już szczerze dość czytania o toksycznych relacjach, a jeszcze bardziej nienawidzę romantyzowania ich. Gifford i Jane tworzą niesamowitą parę (chociaż może poniższy cytat nie najlepiej to przedstawia😁)

"-Jesteś zapijaczonym rozpustnikiem, który... który... nie umie utrzymać konia w stajni!
G aż podskoczył.
-Szczerze mówiąc, to nie tam go trzymam."

Niezmiernie podobał mi się też sposób, w jaki autorki wplotły problem rasizmu i uprzedzeń w swoją książkę. Umiejętnie pokazały, że nie zawsze wszystko jest takie, jakim nam się wydaje; pokazały, że życie nigdy nie jest czarno-białe.

"Pośród Ethianów też są źli ludzie - podjął, upiwszy łyk wody - tak jak pośród Nieskalanych są ludzie dobrzy. Uważam, że Ethianom należy się ochrona przed prześladowaniem. Należy poprawić ułożenie szal na tej wadze, tak by były na tym samym poziomie. Gdyby jedna przechyliła się w drugą stronę i to Nieskalani cierpieliby prześladowania, dalej opowiadałbym się za równością. Nie za dominacją jednych nad drugimi. Dominacja nieuchronnie prowadzi do tyranii."

Jednak przede wszystkim ta książka ma na celu rozśmieszenie czytelnika. I nawet jeśli nie wybuchałam śmiechem, to jest to naprawdę zabawna książka, wprost idealna na poprawę humoru w te szare jesienne dni.

"-Wiesz, jak powinniśmy spędzić pierwszą noc naszego miodowego miesiąca? - spytała niskim, przyciszonym głosem.
Po raz pierwszy od ogłoszenia zaręczyn G wiedział dokładnie, jak chciałby spędzić noc. Zaczęło mrowić go w żołądku ze zdenerwowania i złapał się na tym, że wybiega myślami w niedaleką przyszłość. Uniósł znacząco brwi.
Jej oczy zalśniły jeszcze żywiej.
-Powinniśmy spakować całą żywność, jaką znajdziemy w spiżarni, i zawieźć ją tamtym chłopom!
G z najwyższą trudnością utrzymał poważny wyraz twarzy.
-Czytasz mi w myślach, milady - powiedział, wdzięczny losowi za to, że małżonka nie czyta w myślach."

W "Mojej Lady Jane" doszukałam się także fragmentów, które mile połechtały moją feministyczną duszę. To naprawdę dobrze ze strony autorek, że wplotły takie elementy w książkę o czasach, w których kobiety jednak nie były traktowane tak jak powinny być traktowane.

"G nigdy do końca nie uformował własnej opinii na temat roli mężczyzn i kobiet w świecie. Jego partnerstwo z Jane od początku zdawało mu się właśnie tym: partnerstwem. Nie dominacją jednego nad drugim, nie relacją sługi z panem. Nawet gdy się jeszcze nie lubili, traktowali się przynajmniej jak równi sobie."

Gifford zdecydowanie stał się jednym z moich ulubionych bohaterów. Jest nie tylko niesamowicie zabawny i życzliwy, ale przede wszystkim jest dobrym człowiekiem. Patrzy na drugą osobę z szacunkiem i poczuciem równości, a także wstawia się za tych, którzy nie mają prawa głosu. Jest wspaniały. I czy wspominałam już, że jest naprawdę zabawny?

"Pet wypadła na zewnątrz. Zmieniła się w nagłym rozbłysku światła i stanęła przed nim pod postacią dziewczyny.
Nagiej dziewczyny o długich, splątanych, jasnych włosach.
Ale przede wszystkim nagiej.
Nagiej, to jest bez ubrania"

moonybookishcorner.blogspot.com

Chyba nigdy w całym moim czytelniczym życiu nie czytałam książki, która byłaby chociaż odrobinę podobna do "Mojej Lady Jane". Jest to niesamowicie oryginalna książka pod względem koncepcji i stylu pisania. Nigdy też chyba nie czytałam takiej książki, przy której tyle razy moje usta mimowolnie rozszerzałyby się w uśmiechu. Byłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

"Wyobrażałem sobie Królową Kier jako pewnego rodzaju uosobienie nieopanowanej namiętności - ślepej i pozbawionej celu Furii."

-Lewis Carroll



Trudno jest mi ocenić tę książkę przez pryzmat "Alicji w Krainie Czarów". Tak, znam tę historię - widziałam zarówno film, jak i bajkę. Nie czytałam jednak książki i dlatego nie wiem, czy miłośnicy Alicji odnajdą urok Krainy Czarów w książce Meyer. Nie wiem na ile autorce udało się zbliżyć do oryginalnej historii, oddając jej charakter i magiczną atmosferę. Wiem tyle, że "Bez serca" sprawiło, że moje własne serce zaczęło szybciej bić.

Muszę zacząć tę recenzję od Figla. Musicie wiedzieć, że Figiel urzekł mnie swoją osobą od pierwszej chwili, w której się pojawił. Mam słabość do takich tajemniczych postaci. Jest zabawny, zawadiacki, a jednak też bardzo honorowy, co jest dla mnie ogromnie urzekające. Uwielbiam go. Przeczytajcie tę książkę choćby tylko i wyłącznie dla niego.

Cath Pinkerton nie jest zwykłą dziewczyną. Jest córką Markiza, co sprawia, że jej życie...nie należy całkowicie do niej. Nie może spełnić swoich przyziemnych marzeń, gdyż jest skazana na małżeństwo z Królem Kier, co całkowicie przekreśla jej chęć normalnego życia. Bardzo podobało mi się to, że Cath nie miała nawet najmniejszej chęci zostać Królową. Wszystko, czego chciała to mieć własną cukiernię. Zaczynając tę książkę, trudno było mi uwierzyć, że ta miła i niewinna dziewczyna stanie się okrutną królową. To chyba właśnie to sprawiło, że nie mogłam się oderwać od tej książki - chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co uczyni ją tą Królową Kier, którą wszyscy znamy i której wszyscy nienawidzimy.


"To bardzo nierozsądne nie wierzyć w coś, tylko dlatego że się tego boimy."

Mniej więcej w połowie książki byłam już całkowicie przerażona. Nie dlatego, że działo się coś strasznego, ale dlatego, że wszystko było takie wspaniałe i idylliczne, że moje serce łamało się na samą myśl, że przecież zaraz ta sielanka się skończy, a Figiel i Cath nie dostaną takiego szczęśliwego zakończenia, na jakie zasługują.

Ostatnie 150 stron książki okazało się jednak dość rozczarowujące, choć teraz wiem, że było to tylko chwilowe wrażenie. Czułam jakby Meyer skończyły się dobre pomysły na to, jak ta historia powinna się dalej potoczyć i wszystko wydawało mi się nazbyt zwymyślane i chaotyczne. Pod koniec odczuwałam także przesyt słodkości i banalności, co skutecznie ochłodziło mój zapał do tej książki. Ale byłam w błędzie! Teraz rozumiem, dlaczego potrzebowaliśmy taką chwilę chaosu i przesyt romantyczności. Wszystko po to, aby w następnej wyrwać nam serce. Marisso Meyer, udało Ci się, wydarłaś mi serce prosto z mojej piersi. Zakończenie książki jest fenomenalne. Wszyscy wiemy, jak skończy się ta historia, wszyscy znamy losy Królowej Kier, jednak nie przygotowało mnie to na zakończenie tej książki. Do samego końca liczyłam na happy end. No cóż, mogę tylko powiedzieć, że Meyer nie zawiodła w ukazaniu nam, jak łatwo można stać się człowiekiem bez serca.

"Najłatwiej kradnie się coś - wymruczał Figiel - jeśli ktoś daje ci to z własnej woli."

Ale tak, nie jest to literatura na wysokim poziomie, a niektóre aspekty tej książki są bardzo przewidywalne i naiwne, jednak jest to jedna z najprzyjemniejszych książek, jakie czytałam w całym moim życiu i nie żałuję ani minuty spędzonej nad tą książką, gdyż była to czysta rozkosz.

Myślę, że ta książka mogłaby stać się jedną z moich ulubionych, gdybym miała ta parę lat mniej. Będąc 16-latką, ta książka trafiłaby prosto do mojego serca i została tam na długo. Jednak mając te 20 lat i nieco bardziej wymagający gust czytelniczy, darzę "Bez serca" olbrzymią sympatią i odkładam na półkę jako książkę, po którą sięgnę następnym razem jedynie dla poprawy humoru i chęci przeczytania czegoś niesamowicie przyjemnego i lekkiego.

moonybookishcorner.blogspot.com

"Wyobrażałem sobie Królową Kier jako pewnego rodzaju uosobienie nieopanowanej namiętności - ślepej i pozbawionej celu Furii."

-Lewis Carroll



Trudno jest mi ocenić tę książkę przez pryzmat "Alicji w Krainie Czarów". Tak, znam tę historię - widziałam zarówno film, jak i bajkę. Nie czytałam jednak książki i dlatego nie wiem, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Lula i Rory, dwójka nastolatków z małego miasta Hawthorne w Karolinie Północnej, są przyjaciółmi od lat. Obydwoje borykają się z trudną sytuacją rodzinną, co zbliża ich do siebie. Mają OBSESJĘ na punkcie Z Archiwum X - cytowanie całych odcinków przychodzi im z niezmierną łatwością. Ich losy przedstawione zostały w dwóch częściach. Pierwsza część z perspektywy Rory'ego opowiada o wszystkich wydarzeniach aż do ucieczki Luli, druga pozwala Luli wytłumaczyć się ze wszystkich swoich działań od czasu ucieczki.


Nie lubię Sci-fi i nigdy nie widziałam ani jednego odcinka Z Archiwum X. Dla fanów wcześniej wspomnianych rzeczy czytanie tej książki mogłoby być niesamowitą gratką. Jeśli chodzi o mnie, nie mogłoby mnie to mniej obchodzić. A jednak mogłabym wiecznie czytać o fascynacji i rozważaniach nad tym serialem Luli i Rory'ego. Wszystko dlatego, że autorka przedstawia to w tak przyjemnym w odbiorze sposobie pisania. Nie jest pretensjonalna. Nie próbuje popisać się wiedzą. Sprawia, że naprawdę potrafiłam utożsamić się z głównymi bohaterami jako fangirl. Mogłam poczuć połączenie z Rory'm, który podczas złych dni ogląda "Rozważną i Romantyczną", a mówiąc o swoim związku, przyznaje, że chciałby romansu niczym z książki Jane Austen. Mogłam się utożsamić z Lulą dzięki jej absolutnej miłości do Aragorna z "Władcy Pierścieni" i dzięki temu, jak woli uciekać do fikcyjnego świata niż zmierzyć się z tym realnym.

"No dobrze, może i lubię uciekać w popkulturę. Wolę kibicować grupie elfów i czarodziejów ratujących Śródziemie przed siłami zła, niż oglądać na przykład Randkę w ciemno albo patrzeć, jak jakaś gospodyni domowa wstrzykuje sobie w usta tłuszcz z własnego tyłka."


Z biegiem historii odkrywamy coraz to głębsze warstwy ich przyjaźni. Jeszcze zanim możemy czytać o tej historii z perspektywy Luli, dowiadujemy się co tak naprawdę szuka w przyjaźni z Rory'm.

" - Sądziłam, że jeśli nawet nie możemy być... to przynajmniej jedziemy na tym samym wózku, Rory.

- To znaczy?

- Że oboje... jesteśmy samotni. - Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu. "


Lula czuła się samotna i właśnie dlatego tak bardzo trzymała się przyjaźni z Rory'm. Nawet jeśli nie mogła go mieć "tak jak chciała", jego przyjaźń była dla niej oparciem w samotności. Wszystko do czasu aż wyszło na jaw, że Rory ma romans ze swoim o wiele starszym szefem Andy'm. Lula ucieka. Rory dopiero tracąc Lulę, uświadamia sobie, jak bardzo jej potrzebuje i jak bardzo był skupiony na sobie.

"Nie mogłem - nie chciałem - uwierzyć, że Lula zniknęła, być może na zawsze. Na zawsze nie wchodziło w rachubę. Na zawsze obmywało mnie jak potężna fala, burząc moją równowagę i poczucie kierunku, pozostawiając mnie w pustce."



Sięgając po tę książkę, spodziewałam się lekkiej opowieści o nastolatkach, którzy nie do końca wiedzą, czego chcą od życia. Dostałam jednak przepiękną powieść podejmującą tak wiele niezmiernie istotnych współcześnie tematów. Przeczytałam tę książkę w jeden dzień. Już od pierwszej strony poczułam, że to jest to. Styl pisania Brothers jest tak lekki i przyjemny, jednak jej historie są tak poważne i przejmujące do głębi. Dawno już nie czułam tak mocnej więzi z głównymi bohaterami.



"Dziwna i Taki jeden" jest piękną powieścią o odkrywaniu własnej tożsamości seksualnej, wzlotach i upadkach przyjaźni, problemach pierwszej miłości, która czasem może okazać się jedynie złudzeniem. Książka podejmuje również temat rodzicielstwa - pokazuje, że założenie rodziny nie jest życiowym celem każdego człowieka. A także, że nie mamy wpływu no to, z kim łączą nas więzy krwi. Z drugiej strony jednak widzimy, że ostatecznie rodzinę można wybrać i że czasem musimy coś utracić, aby zyskać o wiele więcej. Meagan Brothers w swojej książce zmierza się również z problemem alkoholizmu i z jego wyniszczającym wpływem na życie rodzinne. Ogólnie mówiąc, ta książka ma TO wszystko. Jest niesamowicie zróżnicowana i nie chodzi mi tylko o wątek LGBT (za który jestem ogromnie wdzięczna).



Ta książka dała mi wszystko to, czego mogłam oczekiwać od książki LGBTQ+. Okazała się dla mnie wspaniałym zaskoczeniem i nie mogę polecić jej Wam wystarczająco.

moonybookishcorner.blogspot.com

Lula i Rory, dwójka nastolatków z małego miasta Hawthorne w Karolinie Północnej, są przyjaciółmi od lat. Obydwoje borykają się z trudną sytuacją rodzinną, co zbliża ich do siebie. Mają OBSESJĘ na punkcie Z Archiwum X - cytowanie całych odcinków przychodzi im z niezmierną łatwością. Ich losy przedstawione zostały w dwóch częściach....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Muszę przyznać, że jestem zaskoczona tą książką - przyjmując ją jako egzemplarz recenzencki, nie wiedziałam o niej wiele. Spodziewałam się młodzieżówki, która liźnie odrobinę science-fiction, ale będzie ostatecznie jak wiele innych książek dla młodych czytelników. I chociaż "Ocalona" nadal pozostaje książką z działu dla młodzieży, temat podejmowany w tej książce zdecydowanie wyróżnia ją z tłumu. Pomiędzy wieloma innymi aspektami tej książki, tym tematem jest feminizm. Osobiście uważam, że potrzebujemy o wiele więcej książek young-adult, które podejmują rozważania na temat feminizmu, wplecione w fabułę książki. Dlatego debiutancka powieść Alexandry Duncan niezmiernie mnie zaciekawiła - chciałam sprawdzić, jak autorka poradzi sobie z tym tematem. A więc, czy poradziła sobie?

Główna bohaterka książki, Ava, jest córką kapitana statku kosmicznego. Jest najdziewczyną (autorka nigdy nie zgłębiła znaczenia tej pozycji, jednak można się domyślić, że w pewien sposób sprawowała pieczę nad resztą dziewczyn w jej przedziale wiekowym) oddaną prawu i porządkom, jakie panują na statku. Niczego nie kwestionuje. Akceptuje wyższość mężczyzn i swoją własną pozycję całkowicie. Wszystko to do czasu, kiedy jej ojciec postanawia, że Ava zostanie żoną. Następujący ciąg niefortunnych zdarzeń sprawia, że Ava musi uciec ze statku swojego ojca, aby ocalić swoje życie. W uciecze pomaga jej Perpetue, która kursuje między Ziemią a stacjami kosmicznymi jako kurier. Ava rozpoczyna życie na Ziemi. Perpetue otwiera jej oczy. To dzięki niej Ava nareszcie zaczyna wierzyć we własne możliwości. Ava zaczyna rozumieć, że może mieć kontrolę na własnym ciałem; że urodzenie dziecka nie jest jedynym celem jej życia.

"Wyrzucili cię - powiedziała. - Ale to nie znaczy, że jesteś bezwartościowa. Znaczy tylko, że nie dostrzegali twojej wartości."


Mimo tego, że zabrakło mi większej refleksji na temat znaczenia kobiety w społeczeństwie, to jestem całkowicie zadowolona z tego, co dostałam. Autorka we właściwy sposób ukazuje, że życie na statku, gdzie kobieta jest niczym więcej jak klaczą rozpłodową jest smutne i okrutne - nie wiele można tam doświadczyć miłości i szczęścia. Duncan również nie zawodzi w przedstawieniu przemiany wewnętrznej Avy. Dziewczyna staje się niezależną kobietą, która z własnej woli posiadła wiele przydatnych umiejętności i chociaż zabrało jej to wiele czasu, dostosowuje się do życia na Ziemi i odnajduje w nim szczęście jako wolna kobieta, posiadająca całkowitą kontrolę nad własnym ciałem. Mogę więc śmiało powiedzieć, że Alexandra Duncan poradziła sobie z tematem feminizmu i oddała mu należytą wagę.

Historia Avy jest niesamowita i warta poznania. Autorka snuje nam ją, posługując się naprawdę przyjemnym stylem pisania. Duncan wprowadza dość odmienną mowę, co wspaniale ukazuje, jak niewiele wspólnego mają mieszkańcy statku z mieszkańcami Ziemi. Czas odmierza się w obrotach, nie w latach. Ciekawy jest także sposób nadawania imion potomstwu - na Parastracie rodzice nadają dzieciom imiona, które można także odczytać wspak w wierze, że dzięki temu nigdy nie będą zagubieni (same imiona są przez to dość dziwne, jednak uważam, że jest to niesamowity koncept, który dodatkowo ukazuje mieszkańców tego statku w lekko fanatyczny sposób).
Jednak nie wszystko jest tak idealnie.
Zabrakło mi genezy życia na statku i rozwinięcia tematu Ziemi pod względem zdatności do życia tam. Chciałabym zrozumieć, dlaczego ludzie wybrali życie w kosmosie, skoro wydaje się, że z Ziemią jest wszystko w porządku.
Jeśli szukacie książki o wartkiej akcji, "Ocalona" nie jest dla was. Powieść Duncan jest historią o odkrywaniu własnej wartości i swojego przeznaczenia; jest to historia podejmująca rozważania na temat stereotypowych ról kobiety w społeczeństwie i z wyjątkiem kilku scen jest to niezmiernie spokojna książka. Często przyłapywałam się na tym, że czytam tę książkę, lecz jej słowa do mnie nie docierają. Jest to zdecydowanie za długa książka - uważam, że wszystko to mogłoby zostać opowiedziane w bardziej zwięzły sposób, sprawiając, że książka byłaby odrobinę ciekawsza.

Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek skusiłabym się na przeczytanie tej książki jeszcze raz - chociaż jest to niesamowita powieść i historia Avy całkowicie mnie urzekła, to jednak jest to dość przytłaczająca książka i momentami naprawdę nużąca. Bardzo doceniam to, jaki temat podejmuje i czekam na więcej książek podążających takim torem i chociaż "Ocalona" zapadła mi w pamięć jako bardzo dobra książka, to jednak jest to raczej powieść tego typu, którą czyta się w swoim życiu jedynie raz.

moonybookishcorner.blogspot.com

Muszę przyznać, że jestem zaskoczona tą książką - przyjmując ją jako egzemplarz recenzencki, nie wiedziałam o niej wiele. Spodziewałam się młodzieżówki, która liźnie odrobinę science-fiction, ale będzie ostatecznie jak wiele innych książek dla młodych czytelników. I chociaż "Ocalona" nadal pozostaje książką z działu dla młodzieży, temat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Nie ma sensu rozwodzić się nad stylem pisania Maas i jej sposobem kreacji świata - to już wszyscy zdążyliśmy dobrze poznać i, jak zawsze u niej to bywa, wszystko jest idealne. Czyta się tę książkę niesamowicie lekko pomimo tego, że jest naprawdę ogromna. Historia wciąga absolutnie od pierwszej do ostatniej strony, nadal pozostawiając nas ze smakiem na więcej.

Jest to już 5 część serii, jednak nie pozostawia po sobie wrażenia, że autorka ciągnie już tę historię za długo. Akcja przyśpiesza jeszcze bardziej niż dotychczas. Każdy z naszych ukochanych bohaterów dostaje bardziej rozwinięty wątek, za co jestem ogromnie wdzięczna. "Imperium burz" to ten typ książki, w której to właśnie bohaterowie są jej największym atutem. Tyle wspaniałych postaci, a ja kocham ich wszystkich. Nie było w tej książce takiego wątku, który by mnie nie interesował, co było moim wielkim problem z poprzednimi częściami, bo nie ciekawiła mnie większość historii, a niektóre rozdziały nawet musiałam ominąć, żeby jakoś przebrnąć przez książkę. Nie było tak w przypadku 5 tomu. Maas przeszła samą siebie.

Ta część zdecydowanie nie jest dla młodszych czytelników - mamy tutaj dość sporą liczbę scen erotycznych jak na tę serię, ponieważ w poprzednich częściach nie było takowych praktycznie wcale.

Po tej książce mam tak wiele oczekiwań i nadziei względem kolejnej części. Chciałabym, żeby książka o Chaolu i ostatnia część serii Szklany tron dorównała świetności "Imperium burz", ponieważ ta książka była po prostu wspaniała! Mam nadzieję na rozwinięcie wątku Aediona z jego ojcem. Pragnę więcej od Lorcana i Elide, chociaż przeraża mnie w jakim kierunku może pójść ich relacja. Dorian nareszcie zaczyna się czuć jak król i w końcu jest gotowy podjąć walkę o lepszy świat dla swojego królestwa i jestem tak cholernie szczęśliwa z tego powodu. Jednym słowem nie mogę doczekać się kolejnej części, która jest skazana na bycie niesamowitą i CHCĘ JĄ JUŻ!

Jedyny mój problem z tą książką i jedyny powód dlaczego dałam "Imperium burz" 9 gwiazdek, a nie 10 jest to, że Aelin jest kreowana w niej na medium. Wszystkie wydarzenia przewidziała już o wiele wcześniej i wszystko zaplanowała idealnie zawczasu, nie mówiąc o tym nikomu, o dziwo. Nie mam problemu z rozwojem wydarzeń, jednak trudno mi uwierzyć, że Aelin faktycznie była w stanie przewidzieć to wszystko. Za to ta książka dostaje ode mnie jedyny, ale bardzo duży minus.

Fani serii "Szklany tron" nie zawiodą się kolejną książką o drodze Aelin do władzy. Anty-fani właśnie dzięki tej książce mogliby się w końcu przekonać do tej historii. Warto dać szansę "Imperium burz", zaufajcie mi.

moonybookishcorner.blogspot.com

Nie ma sensu rozwodzić się nad stylem pisania Maas i jej sposobem kreacji świata - to już wszyscy zdążyliśmy dobrze poznać i, jak zawsze u niej to bywa, wszystko jest idealne. Czyta się tę książkę niesamowicie lekko pomimo tego, że jest naprawdę ogromna. Historia wciąga absolutnie od pierwszej do ostatniej strony, nadal pozostawiając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Musiałam się zmusić, żeby sięgnąć po tę książkę. Jak już niektórzy z Was mogą wiedzieć - poprzednie części tej serii były dla mnie dość ciężkie do przebrnięcia. O ile "Szklany tron" i "Koronę w mroku" w miarę dobrze wspominam, to "Dziedzictwo ognia" było dla mnie okrutną katorgą. Nic się w tej książce nie działo i nie mogłyby mnie mniej obchodzić losy bohaterów, a szczególnie Rowana i Manon..."Królowa cieni" jednak w niczym nie przypomina swojej poprzedniczki.

Spotkałam się z opinią, że bohaterowie tej książki zachowują się całkowicie jak nie oni. Autorka dostaje dużo negatywnych opinii za zapominanie o cechach charakteru swoich własnych postaci. Czy ja na pewno przeczytałam tę samą książkę? Tak, Celaena i Aelin to dwie całkiem różne osoby pod względem charakteru, ale czy...nie właśnie o to chodziło autorce?! Aelin w moim uznaniu ma być całkowitym przeciwieństwem Celaeny i przedstawienie tego udało się Maas idealnie. Celaena była młodą i zagubioną dziewczyną. Aelin jest królową. Jest taka jedna scena w tej książce, w której Aelin na parę minut zamienia się z powrotem w Celaenę i moim zdaniem jest to jeden z najlepszych fragmentów w całej książce, ponieważ od razu wyczuwa się, że to nie jest ta sama dziewczyna, o której czytaliśmy do tej pory w "Królowej cieni". Maas wykazuje się tutaj niesamowitym geniuszem pisarskim.

"Jesteśmy dzikimi bestiami noszącymi ludzkie skóry."

Ogromną zaletą tej książki jest także wątek wiedźmy Manon i Elide. Myślę nawet, że to właśnie ich historia zaciekawiła mnie najbardziej. W poprzedniej części każdy rozdział o Przywódczyni Skrzydła usypiał mnie zanim dobrze mogłam go rozpocząć. Nie lubiłam Manon, nie chciałam nic wiedzieć o wiedźmach ani o ich wywernach. W "Królowej cieni" natomiast Manon bardzo szybko stała się jedną z moich ulubionych bohaterek. Dopiero teraz dostrzegłam jak silna, mądra i sprawiedliwa jest. Jest wiedźmą, ale nie pozwala by to ją definiowało. Myślę, że w kolejnej części tej serii Manon zadziwi mnie jeszcze bardziej.



Tak jak wspominałam już na moim blogu - nie jestem fanką Rowana. No cóż, przynajmniej nie byłam po przeczytaniu "Dziedzictwa ognia". W tej części jednak autorka ukazuje nam całkiem inną stroną Rowana. Dość niechętnie, ale muszę przyznać, że zapomniałam o moich wszystkich problemach związanych z tym fae i chyba nawet...go polubiłam. Rowan jest wspaniałym przyjacielem dla Aelin i Aediona i nie wyobrażam sobie tej książki bez jego udziału.

Wątek romantyczny pomiędzy Aelin i Rowanem...nawet czytając już 4 część serii "Szklany tron" nadal nie jestem pewna czy to właśnie oni są endgame. Ich relacja rozwija się bardzo pomału, za co jestem ogromnie wdzięczna, i trudno przewidzieć jak dalej się to wszystko potoczy. Muszę jednak stwierdzić, że jeśli Rowan zasiadłby na tronie u boku Aelin...nie miałabym nic przeciwko.

"Dzięki Tobie chce mi się żyć, Rowan - rzekła cicho - Nie przetrwać czy istnieć. Żyć."


W "Królowej cieni" akcja przyśpiesza. Moim głównym problemem z "Dziedzictwem ognia" był brak jakiejkolwiek ciekawej akcji. Czwarta część cyklu "Szklany tron" natomiast od samego początku rzuca nas w wir wydarzeń. Intrygi, spiski, rozlew krwi i walka o władzę- czego chcieć więcej? Nie jest to książka przy której będziecie się nudzić. Sarah J. Maas ponownie zachwyca wspaniale wykreowanym światem ludzi, fae, wiedźm i wielu innych fantastycznych stworzeń. Rozmiar książki może być przytłaczający, jednak lekkość pióra Maas sprawia, że prawie 900 stron książki przelatuje między palcami czytelnika w zadziwiającym tempie.

Musiałam się zmusić, żeby sięgnąć po tę książkę. Jak już niektórzy z Was mogą wiedzieć - poprzednie części tej serii były dla mnie dość ciężkie do przebrnięcia. O ile "Szklany tron" i "Koronę w mroku" w miarę dobrze wspominam, to "Dziedzictwo ognia" było dla mnie okrutną katorgą. Nic się w tej książce nie działo i nie mogłyby mnie mniej obchodzić losy bohaterów, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

"Eva, Teva i więcej Tev" jest debiutem literackim Kathryn Evans. Jak to zazwyczaj jest z debiutami: albo torują autorowi drogę do sławy, albo od razu przekreślają jego szansę na sukces. A więc jak to wygląda w przypadku Evans?

To, co od razu przyciągnęło mnie do tej książki to jej zamysł. Po przeczytaniu opisu tej książki poczułam, że może to być coś mocnego. Nastolatka co roku dzieli się na dwie osoby i wszystkie jej pozostałe wersje zostają uwięzione w domu na zawsze. Ten pomysł wydał mi się naprawdę oryginalny i interesujący. Gdy zaczęłam czytać tę książkę, zaczęły do mnie napływać wątpliwości: a co jeśli to tylko umysł Tevy? A co jeśli pozostałe Tevy nie istnieją? Moje wątpliwości sprawiły, że książka jeszcze bardziej mnie wciągnęła, bo tak bardzo chciałam znać odpowiedź. Co jest prawdą, a co jest grą umysłu? Takie pytanie właśnie sprawiło, że do połowy książki byłam nią naprawdę pochłonięta, jednak gdy sprawy zaczęły się rozwiązywać...niestety straciłam moje zainteresowanie.

Zdecydowanie dobrym aspektem tej książki jest to, że jej bohaterowie są różnego koloru skóry i to, że główna bohaterka nie jest supermodelką, ale zwykłą i to dość przeciętną nastolatką, o ile można tak powiedzieć o kimś, kto co roku dzieli się na dwie osoby.

Styl pisania autorki jest przeciętny - nie jest zły, książkę czyta się przyjemnie, jednak nie wyróżnia się zbytnio na tle innych książek. W stylu Evans brakuje głębszej nuty, odrobiny liryczności, dłuższych opisów i sporej liczby porównań.
Pomysł na książkę jest absolutnie świetny! Oryginalność tej książki sprawiła, że naprawdę nie mogłam się od niej oderwać, ale gdyby styl pisania był odrobinę ciekawszy, to książka ta byłaby naprawdę dobrą pozycją.



To, co sprawiło, że moja ostateczna ocena tej książki jest stosunkowo niska to to, że wyłapałam w niej dość niezłą liczbę niedociągnięć:
Po prostu nie mogłam sobie wyobrazić samego aktu rozdwajania się. Może w tym przypadku akurat to moja wyobraźnia zawodzi, a nie umiejętności pisarskie autorki, ale nurtowało mnie to przez cały czas czytania tej książki. Jak ona się rozdwajała? Przez mały palec? Co?
Zastanawiało mnie też jakim cudem ten sekret nie wyszedł nigdy na jaw? Przykładowo, (to początek książki - żaden spoiler) kiedy Teva dowiaduje się, że Piętnastka używa jej Facebooka, to zamiast spanikować, że to może jakoś zaszkodzić, to kompletnie to olewa.
Piętnastka i Teva to w pewnym sensie jedna i ta sama osoba, ale jednak są całkiem inne i tu właśnie zastanawia mnie to, czy to nie jest także pewne niedociągnięcie w książce skoro Piętnastka jest po prostu poprzednią wersją Tevy, to jedyne, co powinno się w Tevie zmienić to tylko wiek. Tymczasem jednak Piętnastka jest zawistna, agresywna, emocjonalna i cały czas knuje. Jedyne, co robi Teva to zamartwianie się i rozmyślanie, o tym co zrobić, żeby wszystko było dobrze. Jest rozważna i bez krztyny gwałtowności.
A także gdzie są sąsiedzi? Dwunastka i Trzynastka swobodnie chodzą sobie po podwórku i nikt nigdy ich nie zauważył?

Szczerze, wolałabym inne zakończenie. Widzę w głowie inny koniec tej historii. Ogólnie całą tę książkę widzę odrobinę inaczej. Wolałabym gdyby autorka wykorzystała swój pomysł i koncepcje w odmienny sposób.

Spodziewałam się mroczniejszej książki. Myślałam, że będzie to thriller dla młodzieży. Dostałam niestety dość dziecinną książkę o ciekawym zamyśle, ale jednak coś zawiodło i nie stała się ta książka moją nową ulubioną.

Podsumowując wszystkie wyliczane powyżej rzeczy, można byłoby stwierdzić, że nie jest to książka warta Waszego czasu, ale tak nie jest. "Eva, Teva i więcej Tev" to debiut literacki Kathryn Evans i niestety książka posiada parę niedociągnięć, jednak widzę potencjał w tej autorce. Nie skreślajmy jej jeszcze. "Eva, Teva i więcej Tev" jest dobrą książką, ale nie wspaniałą. Bardzo dobrze jednak widać, że stać autorkę na wiele więcej i z chęcią sięgnę po jej kolejną książkę.

moonybookishcorner.blogspot.com

"Eva, Teva i więcej Tev" jest debiutem literackim Kathryn Evans. Jak to zazwyczaj jest z debiutami: albo torują autorowi drogę do sławy, albo od razu przekreślają jego szansę na sukces. A więc jak to wygląda w przypadku Evans?

To, co od razu przyciągnęło mnie do tej książki to jej zamysł. Po przeczytaniu opisu tej książki poczułam, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Króciutka książeczka z dość banalną okładką. Chociaż tytuł naprawdę przyciągnął moją uwagę, to reszta pozostawia wiele do życzenia. Nic dziwnego, że zwlekałam z przeczytaniem tej książki dobre parę miesięcy. Lekcja dla mnie: nigdy nie pozwól, aby zniechęcały cię pozory, bo tylko tym właśnie są: pozorami! Spodziewacie się uroczej opowieści o miłości dziewczyny do anioła? Pozwólcie, że wyprowadzę Was z błędu...


"Aniele, stróżu mój... szeptaliśmy przez setki lat. Myliliśmy się. Teraz to właśnie ONE okazały się naszym największym koszmarem.
Angelfall to trzymająca w napięciu, momentami brutalna i krwawa opowieść o końcu świata. Mroczną atmosferę książki równoważą pełne humoru dialogi, a postapokaliptyczny mrok rozjaśniają promyki nieoczekiwanie rodzącego się uczucia, które może ocalić świat.
Ziemię ogarnęły ciemności. Państwa upadły, szpitale, szkoły i urzędy stoją puste, nie działają komórki. Za dnia na ulicach rządzą brutalne gangi, ale gdy zapada mrok wszyscy wracają do kryjówek, kryjąc się przed grozą Najeźdźców. Anioły. Niektóre piękne, inne jakby wyjęte z najgorszych koszmarów, a wszystkie nadludzko potężne. Przez wieki uważaliśmy je za swoich stróżów, teraz okazały się agresorami siejącymi śmierć. Dlaczego zstąpiły na ziemię? Z czyjego rozkazu? Jaki mają plan? Czy ludzie zdołają im się przeciwstawić?
Siedemnastoletnia Penryn wyrusza w desperacki pościg, żeby uratować życie młodszej siostry, która została porwana. Żeby zwiększyć swoje szanse musi zjednoczyć siły ze swoim największym wrogiem. Oboje przemierzają Kalifornię, niegdyś piękną i słoneczną, dziś kompletnie zniszczoną i wyludnioną, a wszechobecna śmierć niejednokrotnie zagląda im w oczy. Na końcu podróży, w San Francisco, każde z nich stanie przed dramatycznym wyborem.
Czy postąpią właściwie?"
*opis ze strony wydawnictwa Filia

Muszę przyznać, że powyższy opis jest chyba jednym z najlepszych, jakie czytałam w całym moim życiu. Naprawdę genialnie streszcza fabułę książki i idealnie określa jej klimat. Czuję, jakby cała moja praca została już wykonana przez ten opis - wiecie już wszystko, co powinniście wiedzieć, aby sięgnąć po tę książkę. Jednak mam parę przemyśleń, którymi chciałabym się z Wami podzielić na temat tej książki, aby zachęcić Was jeszcze bardziej do sięgnięcia po nią, bo...naprawdę warto.



"Angelfall" posiada wiele zalet, jednak największą z nich jest to, że akcja zaczyna się już na pierwszej stronie i nigdy nie zwalnia. Zostajemy wrzuceni do tego postapokaliptycznego świata, w którym na każdym kroku coś może nam zagrażać. Nuda? O nie! Nie w tej książce. Nie zaznacie ani odrobiny znużenia przy "Angelfall".
Susan Ee wykreowała świat, w którym nikt nie chciałby żyć. Całkowite bezprawie. Jedzenie ma większą wartość niż cała technologia razem wzięta. Świat naszej głównej bohaterki, Penryn, przeraził mnie do szpiku kości.



"Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkim zwycięstwem jest przeżycie kolejnego dnia."

Styl pisania Ee jest wprost niesamowity. Dawno nie spotkałam się z tak dobrze skonstruowanymi dialogami. Autorka wykazuje się w nich niezwykłą błyskotliwością i humorem.

"- Jak ci na imię? - pyta przywódca. (...)- Przyjaciele nazywają mnie Gniew - odpowiada poza kolejnością Raffe. - A wrogowie mówią do mnie Błagam Miej Litość. A tobie jak na imię, wojaku?"

W pewnych momentach książka staje się naprawdę drastyczna i mrożąca krew w żyłach. Nie chcę zdradzać, co tak bardzo mnie zszokowało w tej powieści, gdyż mógłby to być spoiler, jednak to, co stało się z siostrą Penryn sprawiło, że do tej pory przechodzą mi ciarki po całym ciele. Ogólnie rzecz biorąc, praktycznie każda scena w "legowisku" aniołów była dla mnie upiorna - ogromny szacunek dla Susan!

Penryn jest wspaniałą główną bohaterką. Genialnie radzi sobie ze swoją niepełnosprawną siostrą i chorą psychicznie matką. Świat wokół niej się wali, ale ona nigdy się nie ugnie. Dziewczyna ma dopiero siedemnaście lat, jednak jej umysł i serce jest niezwykle dojrzałe, jak na tak młody wiek. Uwierzcie mi, że nie jest w niczym podobna do Belli Swan ze "Zmierzchu". Niestety przerażająca liczba autorów wzoruje swoje postaci na Belli, jednak Susan Ee jest zbyt oryginalna, by zrobić coś takiego.

"Wszystkie uczucia wpycham do sejfu i zatrzaskuję za nimi grube, trzymetrowe drzwi - na wypadek, gdyby któremuś zachciało się wydostać."


Tak, pojawia się tutaj wątek miłosny. Nie, nie jest tak, jak myślicie. Wątek romantyczny nie przyćmiewa akcji. Jeśli ktoś boi się sięgnąć po tę książkę, bo myśli, że będzie to totalne romansidło? Oj nie. Akcja, akcja, akcja. Cały czas się coś dzieje. Będziecie żałować, jeśli nie dacie szansy tej książce. Nie ma żadnego instalove. Główni bohaterowie, Penryn i Raffe, mają co innego do roboty niż zakochiwanie się w sobie. I chcę wspomnieć tylko jedną rzecz: Raffe, anioł, jest agnostykiem...Czy to nie jest najlepszy pomysł na świecie?!

"Od początku wiedziałem, że lojalność cie zgubi. Nie przyszło mi tylko do głowy, że będzie to lojalność wobec mnie."

Przeczytałam tę książkę w jeden dzień. Nie było dla mnie innego wyjścia. Historia wciągnęła mnie od pierwszej strony i nie puściła aż do ostatniego zdania. "Angelfall" po prostu uzależnia.

Zakończenie pozostawia w tobie tylko chęć na więcej. Ja zdecydowanie nie mogę się doczekać, żeby sięgnąć po kolejną część.

Jeśli ktoś jest zmęczony bohaterami bez życia, schematyczną fabułą, brakiem akcji i słabym klimatem książki - przeczytajcie "Angelfall". Ta książka da Wam dokładnie taki powiew świeżości, jaki potrzebujecie.

moonybookishcorner.blogspot.com

Króciutka książeczka z dość banalną okładką. Chociaż tytuł naprawdę przyciągnął moją uwagę, to reszta pozostawia wiele do życzenia. Nic dziwnego, że zwlekałam z przeczytaniem tej książki dobre parę miesięcy. Lekcja dla mnie: nigdy nie pozwól, aby zniechęcały cię pozory, bo tylko tym właśnie są: pozorami! Spodziewacie się uroczej opowieści o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Właśnie macham do Was z Księżyca...Tak, właśnie tam wysłała mnie ta książka. Jeśli ktokolwiek uważa, że "Dwór róż i cierni" było genialną książką...Przeczytajcie "Dwór mgieł i furii" i na pewno dołączycie do mnie tutaj w Kosmosie. Czy mogłabym prosić o lepszy sequel? Czy mogłabym prosić o więcej emocji i przeżyć? Czy mogłabym prosić o więcej łez? Ta książka dała mi to wszystko nawet w nadmiarze. Nie wiem, czy jestem w stanie jakkolwiek ułożyć moje myśli. Sarah J. Maas, wygrywasz wszystko.


"Między światłem a ciemnością rozgrywa się walka, w której stawką są losy całego świata. A w magicznym świecie fae przyjaciele potrafią być bardziej niebezpieczni niż wrogowie...

Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i szczęśliwe życie. Sęk w tym, że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. Zresztą zupełnie nie nadaje się do tej roli. W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić. Pragnący zapewnić jej bezpieczeństwo Tamlin próbuje zamknąć Feyrę w złotej klatce. W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina – Rhysand, Książę Dworu Nocy. Zwabioną podstępem Feyrę raz w miesiącu okrywa mrok jego niebezpiecznego królestwa. To pewne, że władca ciemności będzie chciał wykorzystać ją do swoich celów. Chyba że… to nie Rhysand jest tym, kogo Feyra powinna się obawiać. Na Dworze Wiosny również bowiem nie jest bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej tajemnic. Czy rzeczywiście tylko po to, by ją chronić? Gdy nad Prythian i krainę ludzi nadciąga widmo wojny tak groźnej jak żadna dotąd, Feyra musi zdecydować, komu może ufać. Stawką jest życie jej rodziny i losy całego świata. A w magicznym świecie fae przyjaciele potrafią być bardziej niebezpieczni niż wrogowie.

Nowa, jeszcze mroczniejsza i bardziej zmysłowa odsłona bestsellerowej serii Dwór cierni i róż! Nie zaśniesz, nim nie odkryjesz wszystkich sekretów!"


Tu muszę przyznać całkowitą rację autorowi tego opisu. Nie potrafiłam zasnąć przez tę książkę, bo tak bardzo pragnęłam dowiedzieć się wszystkiego. Ale jednocześnie czytając tę książkę, myślałam tylko o tym, jak bardzo nie chcę jej skończyć - chciałam jak najdłużej rozkoszować się jej pięknem i magią. Nie chciałam jej tak szybko skończyć, a jednak, o 5 nad ranem, spoglądając na zegarek, mówiłam sobie: "Jeszcze tylko jeden rozdział". Nie było dla mnie żadnego ratunku - ta książka chwyciła mnie mocno, wciągnęła do środka i nie wypuściła do samego jej końca.

Jestem tak ogromnie dumna z Feyry. Nie chcę zdradzać tutaj nic, bo uważam, że nawet najmniejszy spoiler mógłby odebrać Wam tą niesamowitą przyjemność, jaką jest czytanie tej książki z zapartym tchem, nie wiedząc, co się stanie. Ale musicie wiedzieć, że to, kim się staje Feyra jest wspaniałym przykładem dla każdej kobiety. Po wydarzeniach spod Góry Feyra dosłownie więdnie z dnia na dzień i nie znajduje oparcia w swoim ukochanym ani w swoich przyjaciołach. Dziewczyna wydaje się być u kresu swoich sił. Ale to nie jest jej koniec. Feyra odnajduje swoją siłę, swoje dzikie serce i chęć zmiany. Podejmuje walkę nie tylko o swoją ukochaną krainę, ale także o miłość, którą nareszcie zrozumiała. Bo - parafrazując cytat z tej książki - miłość nie jest uczuciem, które odczuwasz do pierwszej lepszej osoby, która okazała ci odrobinę życzliwości w chwili twojej najgłębszej samotności. Maas wspaniale ukazała to, że kobieta ma zawsze wybór - człowiek ma zawsze wybór.

"Nie byłam maskotką, nie byłam lalką, nie byłam zwierzęciem. Ocalałam i byłam silna. Nigdy więcej nie będę już słaba i bezradna. Nie pozwolę – nie można mnie złamać. Oswoić."

I czy możemy porozmawiać o tym, jak niesamowitym feministą jest Rhysand? Jego postępowanie i przekonania po prostu ogrzewały moje feministyczne serce.

Nowi bohaterowie...W drugim tomie "Dworu cierni i róż" poznajemy wiele nowych postaci, jednak chcę szczególnie wspomnieć o pewnej czwórce z nich. Mor, Amrena, Azriel i Kasjan, czyli wewnętrzny krąg Rhysanda - cała siła Dworu Nocy. Od czasów Harry'ego Pottera i Diabelskich maszyny nie czułam tak wielkiej miłości do grupy bohaterów. Chociaż nienawidzę tego określenia, to po prostu muszę go użyć - oni naprawdę są "squad goals". To jak dbają o siebie, jak się kochają i jak umarliby za siebie pozostawia mnie bez tchu. Przyjęli Feyrę w swoje szeregi bez najmniejszego sprzeciwu - wszystko w walce o ich dom.

"Za tych, którzy spoglądają w gwiazdy i marzą. Za gwiazdy, które słuchają. I marzenia, które się spełniają."

Bez zdradzania niczego - jeśli macie nadzieję na znalezienie w tej książce jakiegoś słodkiego i banalnego romansu...szukajcie dalej.
Sarah J. Maas jest jedną z tych autorek, których styl pisania jest tak uzależniający, że porzucisz wszystko, aby tylko czytać jej niesamowite historie. "Dwór mgieł i furii" jest pełny pięknych i zmysłowych momentów, poetyckich myśli i tej magicznej atmosfery, która pochłania cię bez reszty.

A zakończenie? Nikt nie mógł się tego spodziewać. Moje serce pękło, a sekundę później wróciło do swojej pierwotnej formy z wszechogarniającym pragnieniem znajomości dalszych losów Feyry. Czy ja naprawdę muszę czekać CAŁY ROK na kolejny tom? Czy naprawdę muszę przejść przez takie katusze? Jedno jest pewne - "Dwór mgieł i furii" to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w całym moim życiu i chyba nic nie jest w stanie tego zmienić.

"Są różne rodzaje ciemności – powiedział Rhys. Nie otworzyłam oczu. – Jest ciemność, która przeraża; ciemność, która koi; ciemność, która daje odpoczynek. – Wyobraziłam sobie każdą z nich. – Jest ciemność kochanków i ciemność skrytobójców. Staje się tym, czym jej nosiciel chce, żeby się stała; czym potrzebuje, żeby się stała. Sama z siebie nie jest ani zła, ani dobra.”

"Dwór mgieł i furii" to powieść o poświęceniu, na które jesteś w stanie się zdobyć dla tych, których kochasz, o cierpieniu, które jest nieodzowną częścią życia, o głębokiej przyjaźni opartej na zaufaniu, a przede wszystkim o miłości, która zmienia się i dojrzewa i nie zawsze jest taka, jaką byśmy chcieli.

moonybookishcorner.blogspot.com

Właśnie macham do Was z Księżyca...Tak, właśnie tam wysłała mnie ta książka. Jeśli ktokolwiek uważa, że "Dwór róż i cierni" było genialną książką...Przeczytajcie "Dwór mgieł i furii" i na pewno dołączycie do mnie tutaj w Kosmosie. Czy mogłabym prosić o lepszy sequel? Czy mogłabym prosić o więcej emocji i przeżyć? Czy mogłabym prosić o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Słyszałam o tej książce już wiele, ale jakoś nigdy nie natknęłam się na nią ani w księgarniach ani w bibliotekach. Jednak pewnego magicznego dnia ta oto książka pojawiła mi się w proponowanych do przeczytania ebookach...No i przepadłam. Czytałam tę książkę cały Boży dzień, nie mogłam się od niej oderwać i skończyłam ją tego samego dnia. Ta historia całkowicie mną zawładnęła. "Uprowadzona" Lucy Christopher nie jest zwykłą książką. Nie jest to tylko ogromnie ciekawa historia z genialnie zarysowanymi postaciami i krajobrazem. Ta książka miesza w głowie. Człowiek nagle łapie się na wierzeniu w większe dobro i mniejsze zło - a przez całe życie wyrzekałam się, że takie coś jak "większe dobro" istnieje. Christopher w swojej powieści ukazuje nam całkowicie inny obraz porwania - piękny i gorszący jednocześnie.

"Zobaczyłeś mnie, zanim ja zauważyłam ciebie."

Główna bohaterka, Gemma, zostaje porwana z lotniska w Bangkoku - przystojny mężczyzna zagaduje ją, stawia kawę, odurza narkotykami i porywa do samego środka Australii. Gemma jest przerażona, jednak jej porywacz może nie być takim zagrożeniem, jakiego się spodziewa. Jednoczesne próby ucieczki przeplatają się z próbą zrozumienia, dlaczego Tyler porwał właśnie ją, i stawieniu czoła trudom życia na pustkowiu.

Autorka miesza z naszym umysłem tak, jak robi to z umysłem Gemmy. Wiemy, że Tyler jest porywaczem, jest tym złym, może też jest niezbyt zrównoważony psychicznie. Ale dla mnie osobiście nie miało to żadnego znaczenia. Tak jak Gemma przeżywałam mój własny syndrom sztokholmski. Z każdą stroną coraz bardziej rozumiałam Tylera, współczułam mu, żałowałam go. Byłam całkowicie zaślepiona nim. Tyler pokazał Gemmie Australię w taki sposób, że sama czułam ogromną potrzebę, żeby kupić bilet na samolot jeszcze tego samego dnia i polecieć tam i doświadczyć to wszystko na własnej skórze. To miejsce było rajem. I tu kolejny raz ukazuje się to, jak autorka namieszała mi w głowie. To nie był raj! Gemma była tam przetrzymywana wbrew jej woli, a jednak i tak chciałam, żeby została tam na zawsze. Na zawsze!

To, co ogromnie podobało mi się w tej książce to, że Tyler nigdy nie był zagrożeniem dla Gemmy. Tak, porwał ją na jakieś pustkowie w Australii, ale nigdy nie dotknął jej w niewłaściwy sposób. Nie porwał jej dla jej ciała. Porwał ją, bo chciał ją "uratować". Chociaż może tylko tak myślał, że ją ratuje, uważam, że wykonał swoje zadanie i naprawdę ją uratował - ach, ten syndrom sztokholmski.

Gemma jest wszystkim, czego można oczekiwać od głównej bohaterki. Jest uparta, ciągle próbuje uciekać, trzyma się jak najdalej od Tylera, nie ufa mu. Ile to już takich książek było, w których główne bohaterki zakochały się w swoich porywaczach już po jednym dniu. Gemma nie jest taka. Do samego końca była rozważna i używała swojej głowy. I chociaż między głównymi bohaterami rozwija się uczucie, nie wygląda to tak, jak moglibyście się spodziewać.
"Ludzie, na których nam zależy to nie zawsze Ci, na których powinno."

Tyler jest tak wspaniałym człowiekiem. Tak, naprawdę to powiedziałam. Porywacz jest wspaniałym człowiekiem. Nie wiem, chyba jestem zakochana. Zdaję sobie sprawę ze wszystkich jego wad, z jego błędów i z niezrównoważenia psychicznego, ale kompletnie nie zwracam na to uwagi. Porywacz Gemmy kochał naturę całym swoim sercem, kochał Australię - jej czerwony piasek i jej stworzenia. Żył w zgodzie z przyrodą i nie potrafię sobie wyobrazić, jak wytrzymał tyle lat w Londynie, obserwując swoją przyszłą ofiarę. Tyler wydaje się być aspołeczny, ale równocześnie jest bardzo dobry ze słowami. Nigdy nie pomyślałabym, że będę po stronie porywacza.
"A ciężko jest kogoś nienawidzić, kiedy się go rozumie."

Ta historia wzrusza i łamie serce. Lucy Christopher ma przepiękny styl pisania. Może w niektórych momentach poczułam, że opisy są zbyt obszerne, jednak zdarzyło mi się to najwyżej dwa razy. Książka niesamowicie wciąga czytelnika i do samego końca ma się nadzieje na happy end, jednak czy go dostajemy? O tym musicie się przekonać sami.

Niczego tak nie pragnę, jak drugiej części tej książki, ale jednocześnie uważam, że to byłoby ogromne zło. Książka ta skończyła się pod pewnym względem idealnie, a pod drugim okropnie. Mam mętlik w głowie! Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku (co z tego, że rok dopiero się zaczął), a ponieważ przeczytałam to jako ebook, to mogę spokojnie stwierdzić, że jest to najlepszy ebook w całym moim życiu. Mocno polecam wszystkim!

moonybookishcorner.blogspot.com

Słyszałam o tej książce już wiele, ale jakoś nigdy nie natknęłam się na nią ani w księgarniach ani w bibliotekach. Jednak pewnego magicznego dnia ta oto książka pojawiła mi się w proponowanych do przeczytania ebookach...No i przepadłam. Czytałam tę książkę cały Boży dzień, nie mogłam się od niej oderwać i skończyłam ją tego samego dnia. Ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

moonybookishcorner.blogspot.com

Nie spodziewałam się wiele, sięgając po tę książkę. Wiedziałam, że nie jest to zbytnie moja tematyka, a ponieważ bardzo dawno temu przeczytałam fanfiction na podstawie tej książki, wiedziałam, jak to wszystko się potoczy. Miałam jednak nadzieję, że styl pisania Ashera zaciekawi mnie bardziej niż ten autorki fanfiction, a także powody samobójstwa będę bardziej rozwinięta. Okazało się, że właśnie pod względem tych dwóch aspektów "Trzynaście powodów" było dla mnie klapą.

Sposób prowadzenia narracji był niesamowicie irytujący. Byłam ogromnie zaciekawiona tymi nagraniami i chciałam po prostu je wszystkie "odsłuchać", ale autor co chwilę dorzucał pomiędzy nimi jakieś zbędne opisy, które wstrzymywały akcję i ,tak jak już wspominałam, irytowały jak cholera.

Tytułowe trzynaście powodów...niektóre z nich były tak dziecinne, że czytałam dany rozdział z zażenowaniem. Zach kradnący liściki? Courtney, która po prostu chciała, żeby ludzie ją lubili? No faktycznie, trzeba się zabić. Nie lekceważę tutaj ani odrobinę samobójstwa - chodzi mi tylko to, że Asher nie podszedł do tego tak, jak trzeba i ogólnie cała postać Hannah Baker wypadła bardzo słabo i dość nieprzekonywująco. Odczułam ją trochę tak, jakby miała najwyżej 12 lat i myślała, że jeden zły komentarz od kogoś jest dobrym powodem, żeby skończyć ze swoim życiem. Postępowanie Hannah także w innych momentach było tak niesamowicie bezsensowne, że miałam ochotę rzucić tę książkę o ścianę. Szczególnie scena w jaccuzzi - całym swoim bezsensem powaliła mnie na kolana. Jeśli czytaliście tę książkę, to wiecie, o czym mówię. A jeśli nie czytaliście, nic nie straciliście.


Zawsze staram się unikać spoilerów w moich recenzjach, jednak muszę przedstawić pewną sytuację, przez którą krew w żyłach mi zawrzała z gniewu. Scena gwałtu z Brycem i Jessiką....Byłam tak okropnie wkurzona czytając ją i nawet jeśli wcześniej było mi jej szkoda i żałowałam jej - po tej scenie znienawidziłam Hannah. Tę jej marną próbę usprawiedliwienia się dlaczego nie powstrzymała tego, co się działo. Dlaczego nie pomogła Jessice skoro miała tyle możliwości, żeby to zrobić? Zwołać kogoś, uświadomić Bryce'a, że nie jest sam w pokoju, cokolwiek. Nie. Siedziała i użalała się nad sobą, a po wszystkim wyszła z pokoju, jak gdyby nigdy nic...Jakim człowiekiem trzeba być? Jest to dla mnie bardzo problematyczna książka, choćby tylko i z tego powodu.

Clay to ciepła klucha. Nie potrafił się zdobyć na rozmowę z dziewczyną, która mu się podobała. Jego reakcje na odsłuchiwane kasety były często przerysowane. Nie lubię jego postaci pod żadnym względem. Przez całą książkę zawzięcie twierdził, że ocaliłyby Hannah, gdyby tylko mu na to pozwoliła. Ale, żeby kogoś ocalić, trzeba z nim przynajmniej porozmawiać, a Clay nie odważył się nawet na to. Tak samo - ukradł walkmana od swojego najlepszego przyjaciela zamiast po prostu go o to spytać. Clay, co jest z tobą nie tak?

Jednak to, co najbardziej mnie irytowało to to, że ta książka naprawdę mnie zaciekawiła. Nie podobała mi się, męczyłam się z nią, ale po prostu musiałam poznać tę historię do samego końca.

Podsumowując, autor tej książki miał dość niezły pomysł na nią, ale zawiodło wykonanie. Narracja i argumentacja to dwie największe wady tej książki. Mimo wszystko jednak, książka jest interesująca i chociaż nie poleciłabym jej nikomu, rozumiem dlaczego komuś mogłaby się bardzo spodobać.

moonybookishcorner.blogspot.com

Nie spodziewałam się wiele, sięgając po tę książkę. Wiedziałam, że nie jest to zbytnie moja tematyka, a ponieważ bardzo dawno temu przeczytałam fanfiction na podstawie tej książki, wiedziałam, jak to wszystko się potoczy. Miałam jednak nadzieję, że styl pisania Ashera zaciekawi mnie bardziej niż ten autorki fanfiction, a także powody...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com


Będąc wielką fanką zagranicznego Booktube'a, nie mogłam nie słyszeć o tej książce. Tak, wiele się o niej mówi. Niestety, ale opinie o niej były bardzo różne i to właśnie dlatego tak długo odkładałam przeczytanie tej książki. Nie popełniajcie mojego błędu. "Pojedynek" zdecydowanie warto przeczytać. Już od pierwszych zdań tej książki zostałam całkowicie wciągnięta w tę historię. Czytanie tej książki było dla mnie ogromną przyjemnością. Nie potrafię się doszukać ani jednej wady w niej.

Książka ta opowiada historię młodej Valorianki Kestrel, która jest córką bogatego generała. Nie zaznała w życiu żadnych trosk. Ma wszystko, czego pragnie. Pewnego dnia trafia na targ niewolników, gdzie pod wpływem impulsu kupuje niewolnika, młodego Herrańczyka Arina. Valorianie i Herrańczycy z reguły się nienawidzą. Valorianie niegdyś zajęli ziemie Herranu i uczynili wszystkich jego mieszkańców niewolnikami lub ich zabili. Choć początkowo wydaje się, że Arin i Kestrel nie mogliby wymienić między sobą przynajmniej jednego miłego słowa, ich relacja stopniowo rozwija się w coś niezmiernie solidnego i potężnego. Jednak Herrańczycy nie zamierzają już dłużej służyć Valorianom. Chcą odzyskać to, co do nich należy. A kiedy dochodzi do walki, Kestrel i Arin stają po różnych stronach.

Polityczny aspekt tej książki to jej ogromny plus. Dość nieprzyjemna sytuacja pomiędzy Herrańczykami a Valorianami wydaje się nie być niczym nowym w tym gatunku literackim - w każdej powieści fantastycznej można znaleźć spór pomiędzy państwami. Jednak w "Pojedynku" ten oklepany schemat nabiera ciekawego smaku. Autorka świetnie poradziła sobie z wykreowaniem sytuacji politycznej w obu krajach. Nie jest to płytka i bezsensowna walka o władzę. Intrygi i taktyki wojenne to mocne strony tej książki.

Choć niewiele dowiadujemy się jeszcze o przedstawionym świecie, o tym jak doszło do wojny i jak wygląda życie wszystkich mieszkańców, pierwszy tom serii przedstawia nam bardzo inteligentnie zarysowany jego obraz. Sprawia to, że jeszcze bardziej chcę przeczytać drugą część, aby poznać ten świat pod każdym względem.

Po opisie, dostarczonym nam przez wydawnictwo Feeria Young, można byłoby się spodziewać, że "Pojedynek" skupia się głównie na wątku miłosnym. Tak, jest to dość obszerny aspekt tej powieści. Jednak, co ważne, to nie jest minusem tej książki. Wątek miłosny nie był irytujący, a wręcz był bardzo miły w odbiorze. Arin i Kestrel mają głowę na karku, dlatego ich relacja jest dojrzała i brak w niej tych banalnych schematów, które niestety tak często występują w innych książkach z gatunku Young Adult.

Podobało mi się też to, jak główni bohaterowie pasowali do siebie pod względem artystycznym. To jak ważna była dla nich muzyka po prostu rozgrzewało moje serce.

Koncepcja przekleństwa zwycięzcy jest naprawdę interesującym zamysłem. Nadała ona tej książce drugie dno. Można interpretować "przekleństwo zwycięzcy" na wiele sposobów. Wygrywasz, ale i przegrywasz zarazem. Skłania to czytelnika do myślenia. Odkładasz książkę na półkę, ale nadal rozmyślasz o jej przesłaniu - to chyba najbardziej kocham w czytaniu.

Ciekawe jest w tej książce to, że pokazuje, że życie nie zawsze jest czarno-białe. Z jednej strony mamy Valorian, którzy chcą utrzymać władzę, a z drugiej Herrańczyków, którzy chcą odzyskać swoją ojczyznę. Do tej pory nie wiem, po której stronie jestem. Potrafię zrozumieć zarówno jednych, jak i drugich. To właśnie pokazywało, że przecież wojna nie zawsze toczy się pomiędzy dobrymi i złymi. Mogą to być dobrzy z dobrymi, źli ze złymi - człowiek z człowiekiem. Życie nie jest czarno-białe, a Marie Rutkoski bardzo umiejętnie dała mi to do zrozumienia i mam nadzieję, że tym, którzy mają już tę lekturę za sobą, też.

"Pojedynek" jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Marie Rutkoski, ale na pewno nie ostatnim. Książka jest dopracowana pod każdym względem, jednak zostawia chęć na jeszcze więcej. Historia zaciekawia od pierwszych stron, bohaterowie potrafią myśleć i kierować się rozumem. Jeśli szukacie książki, która da Wam coś od siebie, każe Wam pomyśleć, ale także rozgrzeje w środku rozkosznym wątkiem miłosnym - "Pojedynek" jest dla Was.

moonybookishcorner.blogspot.com


Będąc wielką fanką zagranicznego Booktube'a, nie mogłam nie słyszeć o tej książce. Tak, wiele się o niej mówi. Niestety, ale opinie o niej były bardzo różne i to właśnie dlatego tak długo odkładałam przeczytanie tej książki. Nie popełniajcie mojego błędu. "Pojedynek" zdecydowanie warto przeczytać. Już od pierwszych zdań tej książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

moonybookishcorner.blogspot.com


Z pierwszej książki wiecie już, że Kelsea "widzi" różne rzeczy - głównie na tym opiera się fabuła tej części. Kelsea widzi przeszłość, czasy zaraz sprzed Przeprawy, oczami Lily. Świat za czasów Lily jest wielkim koszmarem. Kobiety nie mają żadnych praw, książki są zakazane, ludzie są zobowiązani do całkowitego podporządkowania rządowi, społeczeństwo jest podzielone na "lepsze" i "gorsze". Lily żyje w mylnym przekonaniu, że jej życie jest idealne. Jest żoną wysoko postawionego człowieka, mieszka w ogromnym i luksusowym domu i wszystko ma pod dostatkiem. Wydaje się jakby nie docierało do niej to, że jej życie jest piekłem. Lecz pewne wydarzenie otwiera jej oczy. Równolegle do opowieści Lily, w Tearlingu odbywają się przygotowania do najazdu armii z Mort. Kelsea zmierza się z trudnymi decyzjami i ciągle walczy o uznanie w oczach swoich ludzi. Młoda królowa dowiaduje się coraz więcej o swoich przodkach, odkrywa tajemnice i zaczyna rozumieć swoje państwo.

Nie zamierzam zdradzić Wam nic więcej. Historia Lily jest tak niesamowitą częścią tej książki. Z jej perspektywy dowiadujemy się więcej o Williamie Tearze, o jego powodach do przeprowadzenia Przeprawy i jak ta Przeprawa się odbyła, chociaż po tym ostatnim nadal odczuwam głód.



Erika Johansen zdecydowanie stała się jedną z moich ulubionych autorek. Napisanie tak wspaniałej książki, idealnej pod każdym względem, może świadczyć jedynie o ogromnym talencie, którego Erice nikt nie może odmówić. Styl pisania jest bez zarzutu. Tak jak wspominałam w recenzji "Królowej Tearlingu", każdy rozdział jest niezmiernie ciekawy, nawet jeśli nie dzieje się w nim zbyt wiele. Każda postać jest bardzo charakterystyczna i opowieść z perspektywy każdej z nich ma się ochotę pochłonąć tak samo szybko. Najbardziej zadziwia mnie to, że rozdziały z punktu widzenia pewnego księdza były jednymi z najbardziej ciekawych i szokujących, czego nigdy bym się nie spodziewała. Jestem przekonana, że trzecia część serii będzie jeszcze lepsza niż druga, a ponieważ druga była całkowitym mistrzostwem, ostatnia część trylogii powali mnie na kolana.

Może w pierwszym tomie nie było tego aż tak widać, ale ta trylogia jest niezmiernie zróżnicowana, co sprawiło, że stała się jedną z najlepszych, jakie czytałam w całym moim życiu. Mamy tam bohaterów o innym kolorze skóry, jak i o innej orientacji seksualnej. Autorka porusza w tej książce ciężkie tematy, takie jak przemoc domowa, gwałt, samookaleczenie i rola kobiety w społeczeństwie. Musicie przyznać, że są to problemy, z którymi borykamy się aktualnie i myślę, że bardzo ważne jest przeczytanie tej książki, choćby po to, żeby uświadomić sobie parę rzeczy.



"Inwazja na Tearling" jest także bardzo futurystyczną powieścią. Przez cały czas czytania jej miałam uczucie, że właśnie do tego zmierza nasz świat: technologia zacznie (o ile już nie zaczęła) być używana do CAŁKOWITEJ kontroli człowieka, kobiety stracą wszystkie swoje prawa i staną się tylko maszynami do rodzenia dzieci. Historia Lily genialnie przedstawia to, co MOŻE się stać naprawdę z naszym światem - nie jestem pewna, czy wtedy znajdzie się taki William Tear, który nas uratuje. Dlatego też czytanie tej książki sprawiło, że miałam ciarki na całym ciele i ze strachu przed tą technologią miałam ochotę wyrzucić swój telefon i laptop przez okno.

Książka ta wzbudza wiele emocji. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, niedowierzaniem, a czasami nawet i z przerażeniem. Jestem w całkowitym zachwycie nad tą książką i zamierzam ją polecać każdej napotkanej mi osobie.

Nie można przyporządkować tej powieści do jednej kategorii. Z jednej strony jest to fantastyka, ale osadzona w dystopijnym świecie z ogromną dozą futuryzmu. To sprawia, że "Inwazja na Tearling" jest tak cholernie wyjątkowa, że według mnie jest obowiązkową lekturą dla wszystkich. Czytanie jej nie jest tylko przyjemnością, ale także uświadamia i otwiera oczy. Szczególnie niektórzy mogliby dzięki niej zrozumieć, jak potworny jest świat, w którym kobieta jest tylko przedmiotem. ;)

moonybookishcorner.blogspot.com


Z pierwszej książki wiecie już, że Kelsea "widzi" różne rzeczy - głównie na tym opiera się fabuła tej części. Kelsea widzi przeszłość, czasy zaraz sprzed Przeprawy, oczami Lily. Świat za czasów Lily jest wielkim koszmarem. Kobiety nie mają żadnych praw, książki są zakazane, ludzie są zobowiązani do całkowitego podporządkowania rządowi,...

więcej Pokaż mimo to