-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Za długie, za głębokie. Doskonałe.
Pogłębiona analiza wielu chwytliwych tematów i doskonała próba nadania im myśli przewodnich. Wszystko zamknięte przemyślaną klamrą, która trzyma wszystko w kupie.
Grozo-fani będą zachwyceni, będą dumać, szukać głębi nieświadomi otchłani pod nimi... Miłośników prawdziwej literatury zachwyci niesamowita głębia owej składanki.
Za długie, za głębokie. Doskonałe.
Pogłębiona analiza wielu chwytliwych tematów i doskonała próba nadania im myśli przewodnich. Wszystko zamknięte przemyślaną klamrą, która trzyma wszystko w kupie.
Grozo-fani będą zachwyceni, będą dumać, szukać głębi nieświadomi otchłani pod nimi... Miłośników prawdziwej literatury zachwyci niesamowita głębia owej składanki.
Książka jest napisana przepięknym językiem, do czego zresztą Olga Tokarczuk już zdążyła nas przyzwyczaić. Gatunkowo jest lżej, niż w przypadku "Ksiąg Jakubowych", wciąż jest to jednak historia, którą warto poznać.
Książka jest napisana przepięknym językiem, do czego zresztą Olga Tokarczuk już zdążyła nas przyzwyczaić. Gatunkowo jest lżej, niż w przypadku "Ksiąg Jakubowych", wciąż jest to jednak historia, którą warto poznać.
Pokaż mimo toWażna pod kątem poruszanych tematów społecznych, dość zresztą aktualnych nawet i dzisiaj, niemniej bardzo nierówna warsztatowo. Są momenty bardzo dobre, ale powieść w mojej ocenie zyskałaby bez zajmującego zdecydowanie za dużo miejsca "Pamiętnika Joasi". Warto przeczytać.
Ważna pod kątem poruszanych tematów społecznych, dość zresztą aktualnych nawet i dzisiaj, niemniej bardzo nierówna warsztatowo. Są momenty bardzo dobre, ale powieść w mojej ocenie zyskałaby bez zajmującego zdecydowanie za dużo miejsca "Pamiętnika Joasi". Warto przeczytać.
Pokaż mimo toPorusza bez wątpienia ważne i ciekawe tematy, w szczególności jeśli przyjąć optykę obywateli dopiero co odrodzonej Polski, niemniej sposób w jaki powieść została napisana pozostawia niedosyt. Są momenty świetne, znakomite, ale są tez i miałkie, niepotrzebne. Cezary Baryka, jak i w ogóle postaci poboczne są wyraziste, ale w ogólnym rozrachunku jednak pozostaje niedosyt.
Porusza bez wątpienia ważne i ciekawe tematy, w szczególności jeśli przyjąć optykę obywateli dopiero co odrodzonej Polski, niemniej sposób w jaki powieść została napisana pozostawia niedosyt. Są momenty świetne, znakomite, ale są tez i miałkie, niepotrzebne. Cezary Baryka, jak i w ogóle postaci poboczne są wyraziste, ale w ogólnym rozrachunku jednak pozostaje niedosyt.
Pokaż mimo toAbsolutne arcydzieło literatury polskiej. Uważam, że trzeba przeczytać przynajmniej raz w życiu.
Absolutne arcydzieło literatury polskiej. Uważam, że trzeba przeczytać przynajmniej raz w życiu.
Pokaż mimo to
Siadając do lektury „Śnieg jeszcze czysty” nie za bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. Anna Musiałowicz (świetnie oceniany „Kuklany las” wyd. Stara Szkoła, „Diabeł zza okna” wyd. Dom horroru) nie jest anonimowa na rynku grozy, ale też nie mogłem pozbyć się wrażenia, że pozostaje trochę za ścisłą czołówką (głównie myślę tutaj o Jakubie Bielawskim i Wojciechu Guni, do których ostatnio prywatnie dołączyłem Annę Wybraniec, no i Michale Stonawskim ze swoją już serią „Paranormalne”). To, rzecz jasna subiektywne uczucie, nie roszczę sobie bowiem miana do wielkiego znawcy rynku literatury grozy w Polsce.
„Śnieg jeszcze czysty” (tytuł pochodzi – jeśli mnie pamięć nie zawodzi – od wiersza, który Musiałowicz napisała podobno w czasach licealnych) to książka raczej krótka, niezbyt długa i gdybym mijał ją w księgarni pewnie zginęłaby w natłoku innych, grubszych pozycji. Okładka jest bowiem… Kameralna, zachowawcza, nie przyciąga spojrzenia jak okładki np. pozycji z wydawnictw „Dom horroru”, „Vesper” czy nieodżałowanego „Phantom Books Horror”. Jednocześnie okładka jest najsłabszym elementem książki i, zabijcie mnie, nie wiem czemu mam takie wrażenie. W mojej ocenie, okładce zabrakło duszy.
Na szczęście, zawartość nie zawodzi. Podczas jednego ze spotkań autorskich zapytałem autorkę, czy przypadkiem nie miała przygody z malowaniem, bo właśnie z malarstwem kojarzy mi się jej styl pisania. Rozdziały są krótkie i mijają bardzo szybko, przez co lektura tej niegrubej przecież książki nie zajmuje wiele czasu. Przez książkę – wybaczcie prostackie sformułowanie - „się leci”, przez co fabuła w pamięci nie pozostaje w formie pewnego rodzaju filmu, czy spektaklu, ale raczej układu obrazów. Obrazów bardzo wdzięcznych w swoim lirycznym ujęciu, chociaż bardzo smutnych.
Nie będę streszczał fabuły, bo nie jest ona ani odkrywcza ani skomplikowana, ale odniosę się natomiast do klimatu, jaki tejże fabule towarzyszy, a który sprawia, że warto na „Śnieg…” poświęcić czas i pieniądze.
Jest tu kilka scen, które być może zrozumieją tylko osoby, które mieszkały na wsi (vide koc wciśnięty w szczeliny okna, żeby zatrzymać uciekające ciepło). Te sceny nadają całości boleśnie realistycznego wdzięku, przy czym realizm ten nie jest w „Śniegu…” dosadny, ale ujęty piórem w coś na kształt farby rozłożonej na płótnie. Jest tu całe mnóstwo detali przeniesionych w bardzo liryczny sposób na papier, co ogromnie uprzyjemnia lekturę. Nie ma tutaj natomiast grozy sensu stricto – owszem, są wątki paranormalne, ale prawdę mówiąc bardziej przemawiały do mnie te najbardziej przyziemne sceny. Nie jestem może aż tak zachwycony, jak niektórzy z recenzentów (zresztą, sam recenzentem nie jestem, ale po prostu dzielę się swoimi odczuciami), ale uważam, że pozytywny odbiór książki jest jak najbardziej uzasadniony.
Reasumując – ja traktowałem „Śnieg jeszcze czysty” jako odskocznię, jako „książkę na wakacje” i w tej formie sprawdza się doskonale. Ogromnym plusem książki są przede wszystkim przepiękne, nasuwające skojarzenia z obrazami „malowanymi słowem” opisy, liryczny styl i bardzo kameralny, a przy tym dosadny klimat.
Na minus – przede wszystkim okładka i w ogóle jakość wydania, które to minusy na szczęście mają marginalne znaczenie.
Siadając do lektury „Śnieg jeszcze czysty” nie za bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. Anna Musiałowicz (świetnie oceniany „Kuklany las” wyd. Stara Szkoła, „Diabeł zza okna” wyd. Dom horroru) nie jest anonimowa na rynku grozy, ale też nie mogłem pozbyć się wrażenia, że pozostaje trochę za ścisłą czołówką (głównie myślę tutaj o Jakubie Bielawskim i Wojciechu Guni, do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Michał Stonawski jest jednym z tych pisarzy grozy, którym udało się – w moim przeczuciu – wypłynąć na nieco szersze wody. Duże wydawnictwo (Znak Koncept), duże nakłady, wcale niezłe recenzje. 15 czerwca 2022 roku miała premierę jego najnowsza książka: „Paranormalne. Egzorcyzmy: prawdziwe historie opętań” traktująca o – co oczywiste – opętaniach. Temat nośny, temat znany, temat lubiany – zarówno kino grozy, jak i literatura grozy przerobiły ten wątek na chyba wszystkie sposoby. Dość powiedzieć, że kiedy z żoną wylądowaliśmy na kwarantannie obejrzeliśmy tyle filmów na ten temat, że wystarczy nam do końca życia. Oczywiście, oglądaliśmy także kultową już serię „Obecność” (udaję, że 3-ej części nigdy nie wypuszczono na światło dzienne), opartą na „śledztwach” Eda i Loraine Warren – małżeństwie słynnych, jeśli nie najsłynniejszych badaczy zjawisk paranormalnych. Mianem „Badacza zjawisk paranormalnych” określa się także autor najnowszych „Egzorcyzmów…”.
Michał Stonawski (ur. 1991 r.) publikował m.in. w „Żertwa. Antologia Słowiańskiego Horroru” (Wydawnictwo IX), czasopiśmie „Nowa Fantastyka nr 11/2016”, ma też w dorobku kilka własnych tytułów, w tym poprzednią część serii Paranormalne, tj. „Paranormalne. Prawdziwe historie nawiedzeń” (wydawnictwo Znak Horyzont). Odpowiada także za projekt „Mapa Cieni” (Wydawnictwo IX, o wydawnictwie VDB już nie wspominam, bo po co się denerwować). Jego opowiadania (m.in. „Lalunia” z „Żertwy…”) zazwyczaj spotykały się z ciepłym lub bardzo ciepłym przyjęciem, ale to wszystko była fikcja, fantastyka. Tymczasem najnowsze „Paranormalne…” to, podobnie jak poprzednia część, reportaż.
Książka jest w pewien sposób wielowątkowa – podróże Stonawskiego po Polsce przeplatają się z historiami ludzi, którzy mieli być opętani. Michał Stonawski miejscami oddaje także „mikrofon” gościom swojej książki, stąd możemy zapoznać się z poglądami m.in. Piotra Struczyka (Polskie Towarzystwo Studiów Spirytystycznych), czy Michała Knihinickiego (satanisty).
Stonawski w swojej książce bardzo stara się być obiektywny – opisuje swoje podróże w sposób możliwie zdystansowany, przedstawia zdarzenia takimi, jakimi je widzi. W momencie, kiedy w domu zasiedlonym głównie przed bezdomnych dochodzi do zjawisk paranormalnych (migające w odpowiedzi na pytania diody) po prostu opisuje, co się dzieje. Nie snuje w tym zakresie żadnych domysłów, nie dopowiada. Tak samo w nocy w zamku, kiedy znów jest świadkiem dziwnych zdarzeń owszem, opisuje swoje reakcje, swoje lęki, ale nie snuje domysłów. To jest ogromny plus tej książki, ale jednocześnie i jej minus. Nie dostajemy odpowiedzi na to, czy te zdarzenia paranormalne „Były naprawdę”.
Trudno nam, czytelnikom, ustalić, ile w tym wszystkim prawdy, a ile kuglarskich sztuczek – diody można przecież zdalnie zapalić lub wyłączyć, temperaturę w pomieszczeniu ustawić za pomocą odpowiednich urządzeń itp.
Ogromną zaletą książki jest jej różnorodność – ta prawdziwa, niezakłamana, niepolityczna. Michał przedstawia nam księży zajmujących się tematyką opętań (Piter Shalkevitz), media (m.in. Rafał Hołubowski), satanistów, mamy nawet do czynienia z egzorcyzmami na modłę islamską (jeśli dobrze zrozumiałem ten fragment). Coś kapitalnego i już sam fakt otwartości Stonawskiego jest czymś rewelacyjnym, odświeżającym. Michał wyciąga wnioski z krytyki i bardzo pracuje nad sobą, co jest ogromną zaletą książki, bo tą całą pracę po prostu widać.
Jednocześnie opowieści osób, które doświadczyły opętania (lub tak twierdzą) są bardzo sugestywne – jedna z tych historii jest po prostu przerażająca w swojej autentyczności.
Wreszcie, nie sposób nie wspomnieć o tych wszystkich ciekawostkach, które Stonawski wplótł w swój reportaż. Wspominam więc, nie zdradzając więcej.
A jak wypada książka pod kątem literackim?
W mojej ocenie – nieźle. Uważam, że Stonawski lepiej radzi sobie z piórem w fantastyce (kto czytał „Lalunię”, zrozumie). Pojawiają się błędy redakcyjne, ale to akurat nie jest wina autora. Nie jest to jednak poziom „Hebanu” Kapuścińskiego, czy „O północy w Czarnobylu” Higgibotham. Niemniej, czyta się lekko i przyjemnie, co z kolei można uznać za zaletę, jeśli weźmiemy pod uwagę trudną tematykę. Pojawiają się także dziwnie brzmiące sformułowania, ale niech rzuci kamieniem, kto nigdy nie stworzył jakiejś dziwnej konstrukcji językowej (w tym piszący te słowa).
Przechodząc do mankamentów.
Po pierwsze, okładka. Prymitywna, tandetna, pobrana bodajże z Shutterstocka. Rozumiem, że książka ma trafić (i jak rozumiem – trafia) do masowego odbiorcy, ale najwyraźniej coś za coś. Grafik najwyraźniej… Sprzedał duszę 😉 Do mnie w ogóle nie trafiła, podobnie zresztą jak ta zdobiąca poprzednią część „Paranormalnych…”.
Po drugie – układ. Stonawski podjął się ryzykownego zabiegu i „przetasował” treściowo książkę. Historie poszczególnych opętań przeplatają opisy podróży autora, czasem wpadają jeszcze fikcyjne umilacze, czy wypowiedzi zaproszonych do książki gości. Przyznam szczerze, że ostatnio czytam dużo prac naukowych (tak jakoś się trafiło) i panuje tam ogromny rygor, jeśli chodzi o układ książki. Niestety, skutkiem powyższego mam wrażenie, że w „Paranormalnych…” panuje bałagan. W mojej ocenie, książka dużo zyskałaby, gdyby ją usystematyzować na zasadzie cz. 1 „Przygody Michała”, cz. 2 „Przygody opętanych”, cz. 3 „Czas dla szanownych gości”, cz. 4 „Podsumowanie”. Okay, reportaż to nie doktorat – mnie to jednak przeszkadzało.
Podsumowując:
Tak myślę o tej książce i mimo swoich drobnych wad jest to pozycja jak najbardziej warta polecenia. W ostatecznym rozrachunku „Paranormalne. Egzorcyzmy: prawdziwe historie opętań” to zaskakująco solidny reportaż, gdzie autor zrobił wszystko co mógł, żeby być jak najbliżej paranormalnych zdarzeń. Stonawski nie chce sprzedać taniego efekciarstwa. Nie ma tutaj lewitacji, chodzenia po ścianach, połykania gwoździ. Są ludzkie problemy, są tragedie i dziwne, niewytłumaczalne zdarzenia, zdarzenia ciche i dyskretne, a przez to jeszcze bardziej przerażające. Jednocześnie jest to pozycja bardzo świadomie napisana, rzetelna, ale i otwarta na różne poglądy, co stanowi dowód pewnego rodzaju dojrzałości reporterskiej Stonawskiego.
I tym sposobem, kończę mój projekt "Wakacje z duchami", polegający na czytaniu polskiej grozy :) Czas wrócić do Reymonta i Żeromskiego, przynajmniej na jakiś czas ;)
Michał Stonawski jest jednym z tych pisarzy grozy, którym udało się – w moim przeczuciu – wypłynąć na nieco szersze wody. Duże wydawnictwo (Znak Koncept), duże nakłady, wcale niezłe recenzje. 15 czerwca 2022 roku miała premierę jego najnowsza książka: „Paranormalne. Egzorcyzmy: prawdziwe historie opętań” traktująca o – co oczywiste – opętaniach. Temat nośny, temat znany,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-20
Kiedy jakiś czas temu opowiadałem o swoich preferencjach czytelniczych („Chłopi”, „Ludzie Bezdomni”, za chwilę „Ziemia Obiecana”) usłyszałem pytanie – w formie żartu, rzecz jasna - „I ty chcesz wracać do polskiej grozy?”.
Otóż tak, chociaż raczej w formie wakacyjnego wypadu, a że polska groza ma już swoich reprezentantów na właściwie chyba każdym polu (od gore do zupełnie subtelnych, lirycznych niemalże utworów) to zorientowałem się na pozycje, o których coś tam słyszałem w ostatnim czasie, czyli „Śnieg jeszcze czysty” Anny Musiałowicz (wyd. Stara Szkoła) i „Wilgość” Anny Marii Wybraniec (wyd. Vesper). Oczywiście, są jeszcze inne pozycje (ostrzę sobie zęby na „Otwieram oczy” Szymona Majcherowicza), ale czasu, czasu!
Stąd też, niejako na przekór, pokusiłem się o wyrażenie swojej opinii w kolejności odwrotnej do tej, w której czytałem.
„Wilgość” Anny Wybraniec zaczyna się wstępem Wojciecha Guni „Tonę w cieniu, który sam rzucam”. Tytuł jest dość niefortunny, zważywszy na format samego Guni (laureata m.in. Jerzego Żuławskiego) i osobiście sądzę, że lepiej sprawdziłaby się w tej roli piękna sentencja, którą zakończono wstęp – „Chciałbym tak pisać”. Historia wstępów polskiej grozie (o innych gatunkach się nie wypowiem) to w ogóle ciekawa sprawa, bo nierzadko można trafić na wstępy pretensjonalne, puste, błahe, obliczone chyba na nadmuchanie balonika oczekiwań względem autorki/ autora. Tutaj rzecz ma się inaczej – Gunia bardzo trafnie uchwycił duszę literacką Wybraniec, dzięki czemu wstęp jest miłą przystawką do dania głównego i trafnie nastroił mnie do dalszej lektury.
„Wilgość” składa się z opowiadań:
1. Lanie ołowiu
2. Nefalim
3. Pogrzebek
4. Głodna woda
5. Plastynacja
6. Lato szczęśliwych psów
7. Kodo
8. Włosy Wenus, włosy Tetydy
9. Kubałówka
10. Marszoretki
11. Drm.
Ania Wybraniec („Żertwa. Antologia słowiańskiego horror”, „Zabawki” wyd. IX; „Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2018, wyd. Phantom Books Horror) jest na okładce określona mianem „mistrzyni małej formy” i jakkolwiek pretensjonalnie ten tytuł by nie brzmiał to… Jest to tytuł bliski prawdy. Rzadko można w zbiorze opowiadań spotkań teksty napisane tak równym, świadomym stylem. Z powyższej listy w pamięć nie zapadają w pamięć chyba tylko „Włosy…”.
Reszta opowiadań jest dłuższa, krótsza, ale wszystkie one są bardzo przemyślane, są refleksem ogromnej wyobraźni autorki, która niezwykłe, dziwne i nierzadko upiorne opowieści wplotła w czasy współczesne.
Sam styl pisarki nasuwa skojarzenia z… Młodą Polską. Elegancki, bardzo schludny, bardzo zadbany język miesza się tutaj z neologizmami i w ogóle zabawą słowem, a jeśli weźmiemy pod uwagę pojawiające się w zbiorze wątki związane z duchowością, miejscami przebłyskujący dekadentyzm to uważam, że możemy śmiało określić „Wilgość” mianem horroru współczesnego.
Jednocześnie sposób w jaki napisana została „Wilgość” jest także mieczem obosiecznym – pobieżna lektura innych recenzji prowadzi do konkluzji, iż nie każdemu taki styl się podoba, chociaż ja akurat zaliczam się do entuzjastów. W powieści styl Anny Wybraniec byłby raczej męczący, ale w krótkiej formie sprawdza się doskonale.
Nie widzę sensu streszczać poszczególnych opowiadań (są dość krótkie), ale gdybym miał wskazać swoich faworytów to byłyby to „Lanie ołowiu” (chociaż zabijcie mnie, końcówki wcale nie zrozumiałem), „Nefalim”, „Plastynacja” i „Drm” (który zapamiętałem jako „Dioramę”, nie wiem czemu).
Myślę, że „Wilgość” Anny Wybraniec można śmiało postawić na czele polskich przykładów dobrej grozy. I piszę to słowa mając za sobą lekturę zarówno Jakuba Bielawskiego („Ćma”, „Słupnik), jak i Wojciecha Guni („Nie ma wędrowca”, „Dom wszystkich snów”). Panowie, proszę się rozsunąć i zrobić miejsce. Eviva l'arte!
I cóż… Chciałbym tak pisać 😉
Kiedy jakiś czas temu opowiadałem o swoich preferencjach czytelniczych („Chłopi”, „Ludzie Bezdomni”, za chwilę „Ziemia Obiecana”) usłyszałem pytanie – w formie żartu, rzecz jasna - „I ty chcesz wracać do polskiej grozy?”.
Otóż tak, chociaż raczej w formie wakacyjnego wypadu, a że polska groza ma już swoich reprezentantów na właściwie chyba każdym polu (od gore do...
Jedna z tych książek, które warto mieć na półkach!
Jedna z tych książek, które warto mieć na półkach!
Pokaż mimo to2021-02-01
2020-08-11
2020-08-11
2020-05-11
Doskonale napisana książka z wartką akcją, ciekawymi bohaterami i, przede wszystkim, intrygującą fabułą. Sam jestem zaskoczony, że będąc miłośnikiem horrorów tak dobrze się tutaj odnalazłem. Katarzyna Gacek bez wątpienia jest mistrzem cosy crime!
Doskonale napisana książka z wartką akcją, ciekawymi bohaterami i, przede wszystkim, intrygującą fabułą. Sam jestem zaskoczony, że będąc miłośnikiem horrorów tak dobrze się tutaj odnalazłem. Katarzyna Gacek bez wątpienia jest mistrzem cosy crime!
Pokaż mimo to