Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Doskonale napisana książka z wartką akcją, ciekawymi bohaterami i, przede wszystkim, intrygującą fabułą. Sam jestem zaskoczony, że będąc miłośnikiem horrorów tak dobrze się tutaj odnalazłem. Katarzyna Gacek bez wątpienia jest mistrzem cosy crime!

Doskonale napisana książka z wartką akcją, ciekawymi bohaterami i, przede wszystkim, intrygującą fabułą. Sam jestem zaskoczony, że będąc miłośnikiem horrorów tak dobrze się tutaj odnalazłem. Katarzyna Gacek bez wątpienia jest mistrzem cosy crime!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Za długie, za głębokie. Doskonałe.

Pogłębiona analiza wielu chwytliwych tematów i doskonała próba nadania im myśli przewodnich. Wszystko zamknięte przemyślaną klamrą, która trzyma wszystko w kupie.

Grozo-fani będą zachwyceni, będą dumać, szukać głębi nieświadomi otchłani pod nimi... Miłośników prawdziwej literatury zachwyci niesamowita głębia owej składanki.

Za długie, za głębokie. Doskonałe.

Pogłębiona analiza wielu chwytliwych tematów i doskonała próba nadania im myśli przewodnich. Wszystko zamknięte przemyślaną klamrą, która trzyma wszystko w kupie.

Grozo-fani będą zachwyceni, będą dumać, szukać głębi nieświadomi otchłani pod nimi... Miłośników prawdziwej literatury zachwyci niesamowita głębia owej składanki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest napisana przepięknym językiem, do czego zresztą Olga Tokarczuk już zdążyła nas przyzwyczaić. Gatunkowo jest lżej, niż w przypadku "Ksiąg Jakubowych", wciąż jest to jednak historia, którą warto poznać.

Książka jest napisana przepięknym językiem, do czego zresztą Olga Tokarczuk już zdążyła nas przyzwyczaić. Gatunkowo jest lżej, niż w przypadku "Ksiąg Jakubowych", wciąż jest to jednak historia, którą warto poznać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ważna pod kątem poruszanych tematów społecznych, dość zresztą aktualnych nawet i dzisiaj, niemniej bardzo nierówna warsztatowo. Są momenty bardzo dobre, ale powieść w mojej ocenie zyskałaby bez zajmującego zdecydowanie za dużo miejsca "Pamiętnika Joasi". Warto przeczytać.

Ważna pod kątem poruszanych tematów społecznych, dość zresztą aktualnych nawet i dzisiaj, niemniej bardzo nierówna warsztatowo. Są momenty bardzo dobre, ale powieść w mojej ocenie zyskałaby bez zajmującego zdecydowanie za dużo miejsca "Pamiętnika Joasi". Warto przeczytać.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Porusza bez wątpienia ważne i ciekawe tematy, w szczególności jeśli przyjąć optykę obywateli dopiero co odrodzonej Polski, niemniej sposób w jaki powieść została napisana pozostawia niedosyt. Są momenty świetne, znakomite, ale są tez i miałkie, niepotrzebne. Cezary Baryka, jak i w ogóle postaci poboczne są wyraziste, ale w ogólnym rozrachunku jednak pozostaje niedosyt.

Porusza bez wątpienia ważne i ciekawe tematy, w szczególności jeśli przyjąć optykę obywateli dopiero co odrodzonej Polski, niemniej sposób w jaki powieść została napisana pozostawia niedosyt. Są momenty świetne, znakomite, ale są tez i miałkie, niepotrzebne. Cezary Baryka, jak i w ogóle postaci poboczne są wyraziste, ale w ogólnym rozrachunku jednak pozostaje niedosyt.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Absolutne arcydzieło literatury polskiej. Uważam, że trzeba przeczytać przynajmniej raz w życiu.

Absolutne arcydzieło literatury polskiej. Uważam, że trzeba przeczytać przynajmniej raz w życiu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Michał Stonawski jest jednym z tych pisarzy grozy, którym udało się – w moim przeczuciu – wypłynąć na nieco szersze wody. Duże wydawnictwo (Znak Koncept), duże nakłady, wcale niezłe recenzje. 15 czerwca 2022 roku miała premierę jego najnowsza książka: „Paranormalne. Egzorcyzmy: prawdziwe historie opętań” traktująca o – co oczywiste – opętaniach. Temat nośny, temat znany, temat lubiany – zarówno kino grozy, jak i literatura grozy przerobiły ten wątek na chyba wszystkie sposoby. Dość powiedzieć, że kiedy z żoną wylądowaliśmy na kwarantannie obejrzeliśmy tyle filmów na ten temat, że wystarczy nam do końca życia. Oczywiście, oglądaliśmy także kultową już serię „Obecność” (udaję, że 3-ej części nigdy nie wypuszczono na światło dzienne), opartą na „śledztwach” Eda i Loraine Warren – małżeństwie słynnych, jeśli nie najsłynniejszych badaczy zjawisk paranormalnych. Mianem „Badacza zjawisk paranormalnych” określa się także autor najnowszych „Egzorcyzmów…”.

Michał Stonawski (ur. 1991 r.) publikował m.in. w „Żertwa. Antologia Słowiańskiego Horroru” (Wydawnictwo IX), czasopiśmie „Nowa Fantastyka nr 11/2016”, ma też w dorobku kilka własnych tytułów, w tym poprzednią część serii Paranormalne, tj. „Paranormalne. Prawdziwe historie nawiedzeń” (wydawnictwo Znak Horyzont). Odpowiada także za projekt „Mapa Cieni” (Wydawnictwo IX, o wydawnictwie VDB już nie wspominam, bo po co się denerwować). Jego opowiadania (m.in. „Lalunia” z „Żertwy…”) zazwyczaj spotykały się z ciepłym lub bardzo ciepłym przyjęciem, ale to wszystko była fikcja, fantastyka. Tymczasem najnowsze „Paranormalne…” to, podobnie jak poprzednia część, reportaż.

Książka jest w pewien sposób wielowątkowa – podróże Stonawskiego po Polsce przeplatają się z historiami ludzi, którzy mieli być opętani. Michał Stonawski miejscami oddaje także „mikrofon” gościom swojej książki, stąd możemy zapoznać się z poglądami m.in. Piotra Struczyka (Polskie Towarzystwo Studiów Spirytystycznych), czy Michała Knihinickiego (satanisty).

Stonawski w swojej książce bardzo stara się być obiektywny – opisuje swoje podróże w sposób możliwie zdystansowany, przedstawia zdarzenia takimi, jakimi je widzi. W momencie, kiedy w domu zasiedlonym głównie przed bezdomnych dochodzi do zjawisk paranormalnych (migające w odpowiedzi na pytania diody) po prostu opisuje, co się dzieje. Nie snuje w tym zakresie żadnych domysłów, nie dopowiada. Tak samo w nocy w zamku, kiedy znów jest świadkiem dziwnych zdarzeń owszem, opisuje swoje reakcje, swoje lęki, ale nie snuje domysłów. To jest ogromny plus tej książki, ale jednocześnie i jej minus. Nie dostajemy odpowiedzi na to, czy te zdarzenia paranormalne „Były naprawdę”.

Trudno nam, czytelnikom, ustalić, ile w tym wszystkim prawdy, a ile kuglarskich sztuczek – diody można przecież zdalnie zapalić lub wyłączyć, temperaturę w pomieszczeniu ustawić za pomocą odpowiednich urządzeń itp.

Ogromną zaletą książki jest jej różnorodność – ta prawdziwa, niezakłamana, niepolityczna. Michał przedstawia nam księży zajmujących się tematyką opętań (Piter Shalkevitz), media (m.in. Rafał Hołubowski), satanistów, mamy nawet do czynienia z egzorcyzmami na modłę islamską (jeśli dobrze zrozumiałem ten fragment). Coś kapitalnego i już sam fakt otwartości Stonawskiego jest czymś rewelacyjnym, odświeżającym. Michał wyciąga wnioski z krytyki i bardzo pracuje nad sobą, co jest ogromną zaletą książki, bo tą całą pracę po prostu widać.

Jednocześnie opowieści osób, które doświadczyły opętania (lub tak twierdzą) są bardzo sugestywne – jedna z tych historii jest po prostu przerażająca w swojej autentyczności.

Wreszcie, nie sposób nie wspomnieć o tych wszystkich ciekawostkach, które Stonawski wplótł w swój reportaż. Wspominam więc, nie zdradzając więcej.

A jak wypada książka pod kątem literackim?

W mojej ocenie – nieźle. Uważam, że Stonawski lepiej radzi sobie z piórem w fantastyce (kto czytał „Lalunię”, zrozumie). Pojawiają się błędy redakcyjne, ale to akurat nie jest wina autora. Nie jest to jednak poziom „Hebanu” Kapuścińskiego, czy „O północy w Czarnobylu” Higgibotham. Niemniej, czyta się lekko i przyjemnie, co z kolei można uznać za zaletę, jeśli weźmiemy pod uwagę trudną tematykę. Pojawiają się także dziwnie brzmiące sformułowania, ale niech rzuci kamieniem, kto nigdy nie stworzył jakiejś dziwnej konstrukcji językowej (w tym piszący te słowa).

Przechodząc do mankamentów.

Po pierwsze, okładka. Prymitywna, tandetna, pobrana bodajże z Shutterstocka. Rozumiem, że książka ma trafić (i jak rozumiem – trafia) do masowego odbiorcy, ale najwyraźniej coś za coś. Grafik najwyraźniej… Sprzedał duszę 😉 Do mnie w ogóle nie trafiła, podobnie zresztą jak ta zdobiąca poprzednią część „Paranormalnych…”.

Po drugie – układ. Stonawski podjął się ryzykownego zabiegu i „przetasował” treściowo książkę. Historie poszczególnych opętań przeplatają opisy podróży autora, czasem wpadają jeszcze fikcyjne umilacze, czy wypowiedzi zaproszonych do książki gości. Przyznam szczerze, że ostatnio czytam dużo prac naukowych (tak jakoś się trafiło) i panuje tam ogromny rygor, jeśli chodzi o układ książki. Niestety, skutkiem powyższego mam wrażenie, że w „Paranormalnych…” panuje bałagan. W mojej ocenie, książka dużo zyskałaby, gdyby ją usystematyzować na zasadzie cz. 1 „Przygody Michała”, cz. 2 „Przygody opętanych”, cz. 3 „Czas dla szanownych gości”, cz. 4 „Podsumowanie”. Okay, reportaż to nie doktorat – mnie to jednak przeszkadzało.

Podsumowując:

Tak myślę o tej książce i mimo swoich drobnych wad jest to pozycja jak najbardziej warta polecenia. W ostatecznym rozrachunku „Paranormalne. Egzorcyzmy: prawdziwe historie opętań” to zaskakująco solidny reportaż, gdzie autor zrobił wszystko co mógł, żeby być jak najbliżej paranormalnych zdarzeń. Stonawski nie chce sprzedać taniego efekciarstwa. Nie ma tutaj lewitacji, chodzenia po ścianach, połykania gwoździ. Są ludzkie problemy, są tragedie i dziwne, niewytłumaczalne zdarzenia, zdarzenia ciche i dyskretne, a przez to jeszcze bardziej przerażające. Jednocześnie jest to pozycja bardzo świadomie napisana, rzetelna, ale i otwarta na różne poglądy, co stanowi dowód pewnego rodzaju dojrzałości reporterskiej Stonawskiego.

I tym sposobem, kończę mój projekt "Wakacje z duchami", polegający na czytaniu polskiej grozy :) Czas wrócić do Reymonta i Żeromskiego, przynajmniej na jakiś czas ;)

Michał Stonawski jest jednym z tych pisarzy grozy, którym udało się – w moim przeczuciu – wypłynąć na nieco szersze wody. Duże wydawnictwo (Znak Koncept), duże nakłady, wcale niezłe recenzje. 15 czerwca 2022 roku miała premierę jego najnowsza książka: „Paranormalne. Egzorcyzmy: prawdziwe historie opętań” traktująca o – co oczywiste – opętaniach. Temat nośny, temat znany,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Siadając do lektury „Śnieg jeszcze czysty” nie za bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. Anna Musiałowicz (świetnie oceniany „Kuklany las” wyd. Stara Szkoła, „Diabeł zza okna” wyd. Dom horroru) nie jest anonimowa na rynku grozy, ale też nie mogłem pozbyć się wrażenia, że pozostaje trochę za ścisłą czołówką (głównie myślę tutaj o Jakubie Bielawskim i Wojciechu Guni, do których ostatnio prywatnie dołączyłem Annę Wybraniec, no i Michale Stonawskim ze swoją już serią „Paranormalne”). To, rzecz jasna subiektywne uczucie, nie roszczę sobie bowiem miana do wielkiego znawcy rynku literatury grozy w Polsce.
„Śnieg jeszcze czysty” (tytuł pochodzi – jeśli mnie pamięć nie zawodzi – od wiersza, który Musiałowicz napisała podobno w czasach licealnych) to książka raczej krótka, niezbyt długa i gdybym mijał ją w księgarni pewnie zginęłaby w natłoku innych, grubszych pozycji. Okładka jest bowiem… Kameralna, zachowawcza, nie przyciąga spojrzenia jak okładki np. pozycji z wydawnictw „Dom horroru”, „Vesper” czy nieodżałowanego „Phantom Books Horror”. Jednocześnie okładka jest najsłabszym elementem książki i, zabijcie mnie, nie wiem czemu mam takie wrażenie. W mojej ocenie, okładce zabrakło duszy.
Na szczęście, zawartość nie zawodzi. Podczas jednego ze spotkań autorskich zapytałem autorkę, czy przypadkiem nie miała przygody z malowaniem, bo właśnie z malarstwem kojarzy mi się jej styl pisania. Rozdziały są krótkie i mijają bardzo szybko, przez co lektura tej niegrubej przecież książki nie zajmuje wiele czasu. Przez książkę – wybaczcie prostackie sformułowanie - „się leci”, przez co fabuła w pamięci nie pozostaje w formie pewnego rodzaju filmu, czy spektaklu, ale raczej układu obrazów. Obrazów bardzo wdzięcznych w swoim lirycznym ujęciu, chociaż bardzo smutnych.
Nie będę streszczał fabuły, bo nie jest ona ani odkrywcza ani skomplikowana, ale odniosę się natomiast do klimatu, jaki tejże fabule towarzyszy, a który sprawia, że warto na „Śnieg…” poświęcić czas i pieniądze.
Jest tu kilka scen, które być może zrozumieją tylko osoby, które mieszkały na wsi (vide koc wciśnięty w szczeliny okna, żeby zatrzymać uciekające ciepło). Te sceny nadają całości boleśnie realistycznego wdzięku, przy czym realizm ten nie jest w „Śniegu…” dosadny, ale ujęty piórem w coś na kształt farby rozłożonej na płótnie. Jest tu całe mnóstwo detali przeniesionych w bardzo liryczny sposób na papier, co ogromnie uprzyjemnia lekturę. Nie ma tutaj natomiast grozy sensu stricto – owszem, są wątki paranormalne, ale prawdę mówiąc bardziej przemawiały do mnie te najbardziej przyziemne sceny. Nie jestem może aż tak zachwycony, jak niektórzy z recenzentów (zresztą, sam recenzentem nie jestem, ale po prostu dzielę się swoimi odczuciami), ale uważam, że pozytywny odbiór książki jest jak najbardziej uzasadniony.
Reasumując – ja traktowałem „Śnieg jeszcze czysty” jako odskocznię, jako „książkę na wakacje” i w tej formie sprawdza się doskonale. Ogromnym plusem książki są przede wszystkim przepiękne, nasuwające skojarzenia z obrazami „malowanymi słowem” opisy, liryczny styl i bardzo kameralny, a przy tym dosadny klimat.
Na minus – przede wszystkim okładka i w ogóle jakość wydania, które to minusy na szczęście mają marginalne znaczenie.

Siadając do lektury „Śnieg jeszcze czysty” nie za bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. Anna Musiałowicz (świetnie oceniany „Kuklany las” wyd. Stara Szkoła, „Diabeł zza okna” wyd. Dom horroru) nie jest anonimowa na rynku grozy, ale też nie mogłem pozbyć się wrażenia, że pozostaje trochę za ścisłą czołówką (głównie myślę tutaj o Jakubie Bielawskim i Wojciechu Guni, do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy jakiś czas temu opowiadałem o swoich preferencjach czytelniczych („Chłopi”, „Ludzie Bezdomni”, za chwilę „Ziemia Obiecana”) usłyszałem pytanie – w formie żartu, rzecz jasna - „I ty chcesz wracać do polskiej grozy?”.

Otóż tak, chociaż raczej w formie wakacyjnego wypadu, a że polska groza ma już swoich reprezentantów na właściwie chyba każdym polu (od gore do zupełnie subtelnych, lirycznych niemalże utworów) to zorientowałem się na pozycje, o których coś tam słyszałem w ostatnim czasie, czyli „Śnieg jeszcze czysty” Anny Musiałowicz (wyd. Stara Szkoła) i „Wilgość” Anny Marii Wybraniec (wyd. Vesper). Oczywiście, są jeszcze inne pozycje (ostrzę sobie zęby na „Otwieram oczy” Szymona Majcherowicza), ale czasu, czasu!

Stąd też, niejako na przekór, pokusiłem się o wyrażenie swojej opinii w kolejności odwrotnej do tej, w której czytałem.
„Wilgość” Anny Wybraniec zaczyna się wstępem Wojciecha Guni „Tonę w cieniu, który sam rzucam”. Tytuł jest dość niefortunny, zważywszy na format samego Guni (laureata m.in. Jerzego Żuławskiego) i osobiście sądzę, że lepiej sprawdziłaby się w tej roli piękna sentencja, którą zakończono wstęp – „Chciałbym tak pisać”. Historia wstępów polskiej grozie (o innych gatunkach się nie wypowiem) to w ogóle ciekawa sprawa, bo nierzadko można trafić na wstępy pretensjonalne, puste, błahe, obliczone chyba na nadmuchanie balonika oczekiwań względem autorki/ autora. Tutaj rzecz ma się inaczej – Gunia bardzo trafnie uchwycił duszę literacką Wybraniec, dzięki czemu wstęp jest miłą przystawką do dania głównego i trafnie nastroił mnie do dalszej lektury.
„Wilgość” składa się z opowiadań:

1. Lanie ołowiu
2. Nefalim
3. Pogrzebek
4. Głodna woda
5. Plastynacja
6. Lato szczęśliwych psów
7. Kodo
8. Włosy Wenus, włosy Tetydy
9. Kubałówka
10. Marszoretki
11. Drm.

Ania Wybraniec („Żertwa. Antologia słowiańskiego horror”, „Zabawki” wyd. IX; „Sny umarłych. Polski rocznik weird fiction 2018, wyd. Phantom Books Horror) jest na okładce określona mianem „mistrzyni małej formy” i jakkolwiek pretensjonalnie ten tytuł by nie brzmiał to… Jest to tytuł bliski prawdy. Rzadko można w zbiorze opowiadań spotkań teksty napisane tak równym, świadomym stylem. Z powyższej listy w pamięć nie zapadają w pamięć chyba tylko „Włosy…”.

Reszta opowiadań jest dłuższa, krótsza, ale wszystkie one są bardzo przemyślane, są refleksem ogromnej wyobraźni autorki, która niezwykłe, dziwne i nierzadko upiorne opowieści wplotła w czasy współczesne.
Sam styl pisarki nasuwa skojarzenia z… Młodą Polską. Elegancki, bardzo schludny, bardzo zadbany język miesza się tutaj z neologizmami i w ogóle zabawą słowem, a jeśli weźmiemy pod uwagę pojawiające się w zbiorze wątki związane z duchowością, miejscami przebłyskujący dekadentyzm to uważam, że możemy śmiało określić „Wilgość” mianem horroru współczesnego.

Jednocześnie sposób w jaki napisana została „Wilgość” jest także mieczem obosiecznym – pobieżna lektura innych recenzji prowadzi do konkluzji, iż nie każdemu taki styl się podoba, chociaż ja akurat zaliczam się do entuzjastów. W powieści styl Anny Wybraniec byłby raczej męczący, ale w krótkiej formie sprawdza się doskonale.

Nie widzę sensu streszczać poszczególnych opowiadań (są dość krótkie), ale gdybym miał wskazać swoich faworytów to byłyby to „Lanie ołowiu” (chociaż zabijcie mnie, końcówki wcale nie zrozumiałem), „Nefalim”, „Plastynacja” i „Drm” (który zapamiętałem jako „Dioramę”, nie wiem czemu).
Myślę, że „Wilgość” Anny Wybraniec można śmiało postawić na czele polskich przykładów dobrej grozy. I piszę to słowa mając za sobą lekturę zarówno Jakuba Bielawskiego („Ćma”, „Słupnik), jak i Wojciecha Guni („Nie ma wędrowca”, „Dom wszystkich snów”). Panowie, proszę się rozsunąć i zrobić miejsce. Eviva l'arte!
I cóż… Chciałbym tak pisać 😉

Kiedy jakiś czas temu opowiadałem o swoich preferencjach czytelniczych („Chłopi”, „Ludzie Bezdomni”, za chwilę „Ziemia Obiecana”) usłyszałem pytanie – w formie żartu, rzecz jasna - „I ty chcesz wracać do polskiej grozy?”.

Otóż tak, chociaż raczej w formie wakacyjnego wypadu, a że polska groza ma już swoich reprezentantów na właściwie chyba każdym polu (od gore do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jedna z tych książek, które warto mieć na półkach!

Jedna z tych książek, które warto mieć na półkach!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Vesper w tym roku nas rozpieszcza, a do tego mam wrażenie, że po latach stawiania na zagraniczną twórczość/ klasykę (vide cykl poświęcony Lovecraftowi) wreszcie przyszła poraz na młode pokolenie polskiej grozy.

Dwie szczególne premiery w tym roku ze stajni Vespera to "Inkub" Urbanowicza i "Ćma" Bielawskiego, przy czym w moim odczuciu ta druga książka jest o oczko lepsza... Choć elementów horroru jako takiego jest w niej nieco mniej. Co zresztą nie powinno dziwić, wszak pan Bielawski zaczynał zbiorem opowiadań "Słupnik"; zbiorem o niesamowicie ciężkim charakterze, ale jednak nie będącym typowym przedstawicielem horroru. Podobny klimat ma "Ćma". Nie jest to horror jako taki, chociaż zdarzają się odjazdy rodem z japońskich horrorów (nie zdradzę jakie, ale robią wrażenie!). Jakubowi Bielawskiemu udaje się ta niesamowita sztuczka, która sprawia, że samo czytanie nieraz potrafi zjeżyć włos na karku (nie przesadzam i nie koloryzuję).

O samej fabule nie będę się rozpisywał, bo każda próba streszczenia tej powieści wychodzi... No, nie najlepiej. Bo sami powiedzcie - powieść o dojrzewaniu na prowincji, z mocno zarysowanym wątkiem LGTB, gdzie groza to tylko dodatek? To brzmi po prostu źle, fatalnie, ale wykonanie sprawia, że właśnie powieść Bielawskiego nabiera niezwykłego wymiaru - zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń w Białymstoku na tle homofobicznym.

Wielokrotnie powtarzałem, że horror jak mało który gatunek nadaje się do poruszania trudnych spraw i tak jest też tutaj. Bielawski nie ucieka się do tandety, nie straszy dla samej sztuki. On wykorzystuje te elementy by opowiedzieć niesamowitą historię o prostych dziewczynach z prowincji i robi to z rzadko spotykaną wrażliwością.

Jedynie martwię się nieco o odbiór tej ksiązki, choć jakby spojrzeć na oceny to chyba niepotrzebnie. To nie jest horror czystej krwi, ale weird fiction, gatunek, który Grabiński sam określał mianem literatury niesamowitej. Więcej tu właśnie tej niesamowitości niż grozy i dlatego nie można nastawiać się na typowy horror.

Polecam książkę serdecznie. Bardzo dobrze spędzony czas.

Vesper w tym roku nas rozpieszcza, a do tego mam wrażenie, że po latach stawiania na zagraniczną twórczość/ klasykę (vide cykl poświęcony Lovecraftowi) wreszcie przyszła poraz na młode pokolenie polskiej grozy.

Dwie szczególne premiery w tym roku ze stajni Vespera to "Inkub" Urbanowicza i "Ćma" Bielawskiego, przy czym w moim odczuciu ta druga książka jest o oczko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Księga Zepsucia" to książka, która wpuszcza nieco świeżego powietrza do fantastyki. Co ciekawe, robi to poprzez otworzenie starego zakurzonego okna o którym chyba już wszyscy zdążyliśmy zapomnieć. Podlewski bowiem postanowił sięgnąć nieco do klasyki i z dostępnych każdemu klocków ułożyć coś innego.
Sam początek, jak zresztą cała fabuła, jest bardzo zgrabnie pomyślany i nietuzinkowy. Dość powiedzieć, że gdybym nie wiedział co trzymam w rękach to pomyślałbym, że nie czytam fantastyki… Wprowadzenie jest jednak świetne i nasuwa nieco skojarzenia z poprzednią serią Podlewskiego – „Głębią”. Podlewski gubi tropy, a potem rzuca nas do swojego świata fantasy.
I tutaj przychodzi pierwszy szok – jest jeden główny bohater. To nie „Gra o tron”, czy „Głębia”, nie ma tutaj zatrzęsienia różnych wątków. Bohaterem jest Malkom Rudecki, bardzo charakterystyczna i dobrze napisana postać. Nie ma tutaj skomplikowanej geopolityki; wprawdzie jest tam jakiś świat, jakaś Thea, ale politykę ograniczono tutaj tylko do takich kwestii, które uzasadniają w miarę spójne funkcjonowanie świata przedstawionego.
W ogóle ten świat jest dziwny i nasuwa skojarzenia z „Niekończącą się historią” Michale Ende. I to nie jest nadużycie! Malkolm trafia do dziwnego świata, pełnego bredzących istot, pięknych kobiet (w każdym razie jednej) i pokręconych historii. Żeby było trudniej, jest to fantastyka pełną gębą. Tak więc mamy jakieś kręgi, magię zwaną skrzywieniem, Skrzywionych, odrzuconych, pomrok… Tyle jest dziwnych wyrazów, że na początku nic nie rozumiemy… Dzięki czemu odkrywamy Theę wraz z Malkolmem. I kurczę, jakie to jest fajne!
Dałem tej książce najwyższą ocenę, bo to coś więcej jak książka. To fantastyczna podróż do dzieciństwa, kiedy w fantastyce nie interesowały nas polityka, przemoc, intrygi, seks i gwałty. Poznajemy ciekawe, nieraz dziwaczne postaci, która mają swoje plany. „Księga Zepsucia” to najwyższej próby dzieło, które w dorosłym facecie potrafi obudzić tego samego dzieciaka, który kiedyś kibicował Bastianowi. To mroczna powieść, którą bez strachu dacie swoim dzieciom i która z pewnością rozpali ich wyobraźnię, a wam zafunduje nostalgiczny powrót do czasów, gdy nie wiedzieliście co to śmierć i podatki.

"Księga Zepsucia" to książka, która wpuszcza nieco świeżego powietrza do fantastyki. Co ciekawe, robi to poprzez otworzenie starego zakurzonego okna o którym chyba już wszyscy zdążyliśmy zapomnieć. Podlewski bowiem postanowił sięgnąć nieco do klasyki i z dostępnych każdemu klocków ułożyć coś innego.
Sam początek, jak zresztą cała fabuła, jest bardzo zgrabnie pomyślany i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie dni, kiedy kończysz książkę i odkładasz ją na półkę z dziwnym żalem, że to już koniec. Polubiłeś bohaterów, ujęła Cię historia, może zafascynowała akcja. A tutaj?

Bohaterowie są, ale nie ma Bohatera
Historia ujmuje, choc nie jest ujmująca
Akcja jest, choć nie ma tempa
I ścieżka jest, choć Nie ma wędrowca.

Z twórczością Wojciecha Gunii spotkałem się w okresie wakacyjnym, przy okazji lektury magazynu "Histeria". Potem wpadłem jeszcze na jego opowiadanie w "OkoLicy Strachu", które prawdę mówiąc było niezłe, ale... No właśnie - tylko niezłe. I trochę się bałem tej książki, tego słynnego "Nie ma wędrowca". Styl autora "Powrotu" jakkolwiek specyficzny i oryginalny nie wydawał się być dobrą podstawą do powieści. Gunia snuł świetne opowiadania; nie wydawało się jednak prawdopodobne, żeby ten sam styl przykuł uwagę czytelnika na dłużej, niż kilkanaści stron. W opowiadaniach Gunii za dużo było depresji, za dużo pesymizmu (mam tu na myśli pewien rodzaj filozofii).

Tymczasem kiedy wreszcie odebrałem z Empiku (tak, wiem - zgrzeszyłem przeciwko literaturze) swój egzemplarz, kiedy wreszcie usiadłem do lektury... Szok. Nie chcę zdradzać fabuły, zresztą jest dość prosta. Ale uwierzcie mi: kiedy po raz pierwszy czyta się opis bazy i otaczających ją ziemi autentycznie czuje się ten chłód. I szarość: świat w "Nie ma wędrowca" jest szaro-biały; autor wyprał go ze wszelkich kolorów radości. Uwielbiam taki zabieg w książkach, sam nieraz pisząc starałem się osiągnąć podobny efekt, ale tutaj... No po prostu trzeba to zobaczyć.

Książka dzieli się na kilka części, są ze sobą powiązane postaciami i fabułą, ale różnią się nieco stylem; pierwsza część jest posępna i liryczna, nieodmiennie kojarzy się z Silent hill. Kolejna przynosi ze sobą zimę i coraz większe napięcie. Trzecia część to głównie rozmowy i wątki filozoficzne, które jakkolwiek mi się podobały, to jednak przerosły część wcześniej komentujących. No, ale cóż - niektóre książki wymagają pewnej inteligencji, w przeciwnym razie mogą faktycznie męczyć. Czwarta, ostatnia to już pełnoprawny horror i zwieńczenie akcji.

Nie jestem redaktorem Carpe Noctem, nie prowadzę na co dzień bloga z recenzjami książek. Ale dla mnie "Nie ma wędrowca" to zdecydowanie jedna z lepszych książek jakie czytałem. Gdybym miał wysnuć jakieś porównanie to rzuciłbym nazwiskiem Grabiński. I myślę, że to byłoby dobre porównanie.

Co bym policzył na plus? Na pewno warsztat, fabułę, klimat postaci. Chciałoby się, żeby książka trwała i trwała, ale jednak dobrze, że tytuł nie jest sztucznie rozciągnięty.

Na minus? Jako takich nie ma. Jeżeli już musiałbym coś wskazać to miejscami pojawiające się dłużyzny, choć jest ich tylko parę oraz miejscowe pojawianie się zdań prostych w dużych skupiskach - to widać najczęściej w Bazie, gdy opisywane są codzienne czynności bohatera. Akcja wtedy niepotrzebnie przyspiesza.

Ach, no i na pewno, tak jak ja zresztą, po tej książce zaczniecie czytać o zbrodni w Srebrenicy. Czemu? Ano musicie zobaczyć sami. Książka nie jest droga i zdecydowanie warto mieć ją na swojej półce.

Są takie dni, kiedy kończysz książkę i odkładasz ją na półkę z dziwnym żalem, że to już koniec. Polubiłeś bohaterów, ujęła Cię historia, może zafascynowała akcja. A tutaj?

Bohaterowie są, ale nie ma Bohatera
Historia ujmuje, choc nie jest ujmująca
Akcja jest, choć nie ma tempa
I ścieżka jest, choć Nie ma wędrowca.

Z twórczością Wojciecha Gunii spotkałem się w okresie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki OkoLica Strachu nr 2/2016 Wojciech Chmielarz, Aleister Crowley, Agnieszka Kwiatkowska, Kazimierz Kyrcz jr, Marta Magdalena Lasik, Tadeusz Oszubski
Ocena 7,3
OkoLica Strach... Wojciech Chmielarz,...

Na półkach: ,

Przemawiają do mnie opuszczone budynki, a zwłaszcza te porzucone na odludziach. Okna zasnute siwą mgłą pajęczyn, trzeszczące schody, czasem stare meble. Ilekroć do takich trafiam, zastanawiam się: co w nich się działo? Ile tragedii widziały te stare ściany? Co mają do opowiedzenia?
Na okładce drugiego numeru Okolicy Strachu widnieje taki właśnie budynek. Zobaczmy więc, co ta druga „Okolica…” ma do opowiedzenia?
Na początek, klasycznie, okładka: dużo lepsza niż w pierwszym numerze, co nie znaczy, że tamta była zła – po prostu bardziej do gustu podchodzi mi opuszczony budynek gdzieś na urwisku, niż tajemnicza twarz Czegoś Złego. Ilustracja na okładce drugiej „Okolicy…” jest klimatyczna, starannie wykonana i skutecznie wprowadza w klimat: od razu wiedziałem, że z zaprzyjaźnię się z tym numerem. Peter Stanimirov odwalił kawał dobrej roboty.
Potem spis treści: pojawia się trochę nowych nazwisk, ale parę też jest znanych – Agnieszka Kwiatkowska to już chyba stały bywalec na polskiej scenie horroru. Poza nią są też Chmielarz i Kyrcz (tu w duecie z Michałem Walczakiem). Jak ktoś nie ma nastroju na prozę to zawsze może sięgnąć do wywiadów (Darda!), czy publicystyki (świetny felieton Filipa Szyszki). Czyli dla każdego coś miłego. Chyba, że lubicie mielone. Mielonych tu nie ma.
Rzecz jasna, moim ulubionym punktem programu w pisaniu recenzji są oceny. Przy okazji zaznaczę, że znów nie mogę wystawić maksymalnej noty – niestety z naczelnym nie znaleźliśmy wspólnego języka w kwestii mojego honorarium (tzn. Porshe OK, ale litości – przy grudniowym numerze chcę czerwone).
Dobra, do rzeczy!
Tadeusz Oszubski „Pod mostem”. Ktoś napisał w recenzji, że to infantylne opowiadanko. Zgodzę się z tym tylko częściowo – jeśli chodzi o dialogi, Tadek musi się jeszcze sporo nauczyć. Bardziej drewniana była tylko wczorajsza gra reprezentacji w meczu z Armenią. Ale hej, opowiadanie to nie tylko dialogi! Sam pomysł wyjściowy wydał mi się raczej przeciętny – ot, jakiś dziwny pan zaczepia panią. Ale ludzie, to co potem z tego opowiadania wychodzi... „Okolica Strachu” zaczyna mocnym akcentem! Bardzo fajne zakończenie, nie licząc niestety ostatnich trzech zdań, które faktycznie są infantylne i psują odbiór całości. Mogę tutaj dać 7/10. Gdyby nie dialogi i ta końcówka, byłoby oczko wyżej. Oszubski naprawdę fajnie poprowadził akcję i miał pomysł, który pociągnął opowiadanie. Dobra rzecz.
Agnieszka Kwiatkowska „Uczeń” – Duże TAK. Kuleje wprawdzie początek, zaczynający się jak milion innych opowiadań, ale potem robi się coraz ciekawiej, głównie dlatego, że Kwiatkowska ma doświadczenie w tonowaniu napięcia. Dlaczego uczniowie podtapiali czarnoskórego kolegę? To pytanie pozornie proste (w końcu to Ameryka z czasów, gdy rasizm był na porządku dziennym) okazuje się nie mieć wcale tak prostej odpowiedzi. Zgrabnie ułożone dialogi, czytające się wręcz same; atmosfera nie tyle grozy, co swoistego niepokoju – naprawdę miałem frajdę z tego opowiadania. Jest w stylu Agnieszki coś, co nasuwa skojarzenia z Kingiem, ale są to tylko pewne elementy, takie jak chociażby opis jesieni w Marlboro. Wprawdzie krótkie, ale godne Mistrza! Tym bardziej się cieszę, że Kwiatkowska planuje wydać zbiór opowiadań – polecam zainteresować się tą panią!
Wojciech Chmielarz w „Kobietach Błogosławionych cz.2” niestety nie pokazał nic, co skłoniłoby mnie do zmiany ocen z poprzedniego numeru. Może i jest to sprawnie napisane, ale to po prostu nie trafia do mojego gustu. Jest to opowiadanie raczej naiwne fabularnie, choć napisane przez gościa, który o pisaniu pojęcie przecież ma. Są momenty, gdy czyta się to miło – zwłaszcza przy opisach różnych narodowości wymieszanych w mieście, czy przy opisywaniu otoczenia – ale całość mnie po prostu znudziła. Mam wrażenie, że Chmielarz napisał to opowiadanie po to, żeby pojawić się w Okolicy Strachu, a także dać chłopakom (i dziewczynom – ukłony dla Magdy Ślęzak i Agnieszki Kwiatkowskiej za ich pracę. Doceniajmy kobiety!) pewność, że z numeru na numer będą mieli co wydać (pamiętajmy, że „Okolica” była projektem tyleż udanym, co przecież niepewnym, jak zresztą każdy start). Postanowiłem jednak „Kobiety…” pozostawić wyjątkowo bez oceny, bo mam wrażenie, że w swoich narzekaniach jestem raczej odosobniony. Wystarczy tylko spojrzeć na recenzje innych osób.
Aleister Crowley „Alegoria” –Bez sensu byłoby przytaczać fabułę, bo jest krótka i poprzedzona wstępem, który rzuca nieco światła na początkowo niezrozumiały tekst. Może nie doceniam geniuszu Crowleya ze względu na to, że czytałem ten tekst przy sporym zmęczeniu. Ale w mojej skali jest to jedno ze słabszych opowiadań numeru.
Michał Jadczak „Eksperyment profesora Schaffera” – najbardziej Lovecraftowski tekst numeru. Już od pierwszych zdań widać to aż nadto: Uniwersytet Miskatonic, miasto Arkham. Necronomicon. Pradawne kulty pogańskie, „religia prastarych”… Generalnie odnoszę wrażenie, że za dużo tu było Lovecrafta, a za mało Jadczaka. Sam tekst czyta się sympatycznie, ale zabrakło w nim oryginalności. Stylizacja językowa, niestety, do reszty zabija oryginalność tekstu, co nie znaczy, że sam w sobie jest zły. Nie, zdecydowanie nie: uważam, że każdy fan samotnika z Providence powinien to opowiadanie zobaczyć, choć nie jest to www.cien_nad_cobbsport.com, które udowodniło, że da się Lovecrafta pokazać w nowoczesny i innowacyjny sposób. Ale jako że Samotnika uwielbiam, to opowiadanie to czytało mi się w ogólnym rozrachunku naprawdę przyjemnie, stąd i 7+/10 będzie oceną najlepiej oddającą moje wrażenia.
I tyle, jeśli chodzi o oceny. Publicystyki i wywiadów nie oceniam, ale do lektury zachęcam: bardzo fajny wywiad z Dardą, kilka innych ciekawych felietonów… Słowem: warto.

W ogólnym rozrachunku druga „Okolica Strachu” wypada świetnie. Bardzo przyjemna lektura nie tylko do pociągu, do podróży, ale i do poduchy. Kilka fajnych opowiadań, dobra publicystyka… I pasja, którą widać u Sebastiana Sokołowskiego w prowadzeniu tego wszystkiego. Szacun!

Przemawiają do mnie opuszczone budynki, a zwłaszcza te porzucone na odludziach. Okna zasnute siwą mgłą pajęczyn, trzeszczące schody, czasem stare meble. Ilekroć do takich trafiam, zastanawiam się: co w nich się działo? Ile tragedii widziały te stare ściany? Co mają do opowiedzenia?
Na okładce drugiego numeru Okolicy Strachu widnieje taki właśnie budynek. Zobaczmy więc, co...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki OkoLica Strachu nr 1/2016 Wojciech Chmielarz, Kazimierz Kyrcz jr, Marek Stelar, Juliusz Wojciechowicz
Ocena 7,6
OkoLica Strach... Wojciech Chmielarz,...

Na półkach: ,

Siedzę teraz przed komputerem i ogarnia mnie zaduma.

Kiedy wracałem z uczelni, miałem ochotę pograć trochę na kompie, a potem - jeśli starczy sił - pobiegać. Wiecie jak ciężko zmotywować się do biegania, kiedy wstaje się o 5 rano?

Nie pograłem. Nie pobiegałem.

Właśnie skończyłem Okolicę Strachu, a konkretnie: pierwszy numer. Drugi czeka już w kolejce, a trzeci... Trzeci zamówię na pewno. Dlaczego? Bo to jest, cholera jasna, znakomite czasopismo!

Powiedziałbym, że do przeczytania tego nakłonił mnie swoisty hype w środowisku horrorowym, ale to nie byłaby prawda. Wystarczy spojrzeć tylko na okładkę, którą zilustrował Darek Kocurek, a którą zmontował Krzysztof "Korsarz" Biliński (sorry, jeśli pomyliłem Wasze role!). Świetna, klimatyczna, zostawiająca inne magazyny daleko w tyle. A kolejne numery prezentują się jeszcze lepiej!

Jednak okładka okładką, a przecież najlepsze czeka w środku... Chociaż muszę zaznaczyć, że "OkoLica Strachu" rozpędza się powoli. Ogólne wrażenie jest świetne, ale i tak wiem, że każdy z autorów łaknie opinii o swoim opowiadaniu z osobna, co też zamierzam niżej uczynić. W ogóle uznałem, że rozbiorę numer na części - nie umiem pisać recenzji jako takich, dlatego po prostu odniosę się do wszystkiego po trochu. Pozwolicie?

Dobra, przecież wiem, że i tak to zrobię.

O okładce już było, dlatego teraz o tym, co za nią:

1) Spis treści i wstęp naczelnego (w tej roli Sebastian Sokołowski, który widać, że wkłada w magazyn dużo serca). Tutaj bez zarzutu - jasno, czytelnie i treściwie. Idę o zakład, że w rocznicę będziemy ten numer wspominać ze wzruszeniem :)

2) Opowiadania!

... Zaczynają się raczej przeciętnie.

Marek Stelar "Trzeba kaszleć" - opowiadanie z prostą fabułą, raczej przeciętnym klimatem, przypominające trochę horrory klasy B (Może taki był zabieg?). Opowiadanie o chłopaku szukającym zemsty na wampirach, które przyłożyły rękę do śmierci jego brata. Zwroty akcji są przewidywalne, końcówka również. Występują próby wzbudzenia w czytelniku emocji (nieudolne), pojawiają się wątki zachaczające o wątpliwości co do moralności, ale sprowadzają się one do dość oklepanego schematu "Dla was jesteśmy potworamia, ale DLA NAS...". Łapiecie o co chodzi? Na plus trzeba policzyć dynamiczny język, udaną konstrukcję tekstu, a i zaznaczę, że - mimo wstępnych narzekań - tekst przeczytałem bez robienia sobie przerw. Nie dlatego, że jest krótki (jest przeciętnej długości w kategorii opowiadań), ale "Trzeba krzyczeć" czyta się po prostu lekko. To idealne opowiadanie do autobusu czy pociągu. Dlatego mimo przeciętnej treści ocenka 6/10

Potem Wojciech Chmielarz w "Kobietach Błogosławionych". To bardziej pierwsza część powieści w odcinkach, jak opowiadanie, dlatego brak tu zamkniętej formy. Początek jest dużo lepszy od "Trzeba Krzyczeć", ale znów nie przekonuje mnie klimat, czyli rzecz całkiem subiektywna w odbiorze. Mamy Kraków, mamy tygiel narodowościowy, mamy demony, mamy magię i magów - tutaj nazwanych Błogosławionymi. Najjaśniejszym punktem jest główny bohater, o którego przeszłości wiemy raczej niewiele, a dokładnie tyle, ile mówią nam postaci drugoplanowe. Postaci, swoją drogą, mierne i stereotypowe: złośliwy kompan, wredny przełożony, znów kto inny mamiący perspektywą awansu za wykonane zadanie... Za dużo tu klasycznego RPG. I wszystko to jakieś takie... Naiwne? Brakuje mi tutaj chociażby próby wprowadzenia czegoś głębszego, co było chociażby w "Trzeba Krzyczeć", nawet jeśli u Stelara dumanie było raczej płytkie. W ostatecznym rozrachunku Chmielarz wypada blado - bardzo blado. Doceniam jego twórczość, wiem, że co do zasady pisze dobrze, ale tutaj wypadł po prostu najgorzej z całej stawki. Niemniej zaznaczam, że opowiadanie skończyłem i na pewno przeczytam drugą część. A wtedy, kto wie, może cofnę to, co tutaj napisałem? Jak na razie 5/10.

Na razie słabo, co? No to zapinajcie pasy, bo przyspieszamy.

Mariusz "Orzeł" Wojteczek - "Dreszcze". Świetne, klimatyczne opisy! Fabuła raczej prosta, ale poprowadzona w taki sposób, że nie sposób się oderwać. Wiarygodne opisy, brudny klimat, kapitalnie nakreślone postaci. Nawet scena seksu jest napisana tak, żeby nie wybijać opowiadania z rytmu, nie zakłócać jego posępnej atmosfery. Czytałem z ogromnym zainteresowaniem i czekam na więcej tego autora. 8/10.

Wojtka Gunię i jego "Drogę bez nazwy" ciężko ocenić - jak to zresztą zwykle z Gunią bywa. Dla mnie jest to Stefan Grabiński XXI w., a świetne opinie o jego książkach ("Powrót" i "Nie ma wędrowca") tylko utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Co to jego "Drogi bez nazwy" boję się wystawiać jednoznaczne opinie, bo przy tym tekście da się postawić tak 2/10 jak i 7/10 - i każdą z tych ocen obronić. Brak tu dialogów, brak nawet fabuły jako takiej: to raczej pewien tok myśli - niezwykłych myśli - który czytelnik chłonie. I jak zwykle u Wojtka niezwykłe są opisy, nasuwające skojarzenia z jesienią, któa właśnie rozsiadła się za oknem w oczekiwaniu na zimę. Dla mnie to dobre opowiadanie... Choć jednocześnie jedno z gorszych, jakie czytałem od Wojtka. Dlatego pozostawiam 7/10.

Juliusz Wojciechowicz "Układ" - raczej short, jak opowiadanie. Sprawnie napisane mięcho z krwistym (dosłownie!) zakończeniem. Bardzo ciekawym i sprawnym zakończeniem. Warsztat nie powala, ale niesie dobrze tekst: 7/10

No i faworyt: Krzysztof Ceran w "www.cień_nad_cobbsport.com". Uwielbiam Lovecrafta, uwielbiam "Widmo nad Innsmouth", a tutaj znalazłem wszystko, co kocham, w dodatku przetłumaczone na współczesne czasy i język. Prawdziwa perełka, aż żal, że to nie ja jestem autorem tego tekstu! Pozornie prosta fabuła komplikuje się, choć nie jest odkrywcza, to jednak stanowi swoisty remaster kultowej mikropowieści Lovecrafta. Choćby dla tego jednego opowiadania po "OkoLicę..." trzeba sięgnąć. Dla mnie - coś pięknego. 9/10!

3) Wiersze - nie przemówiły do mnie, więc odnotowuję fakt, że są.

4) Wywiady i publicystyka - trochę zmęczenie mnie już bierze, wypadałoby skończyć jednak pisać moją opinię, dlatego powiem krótko: kawał dobrej roboty. Parę intrygujących felietonów, w tym jeden naprawdę poruszający (Sebastian Sokołowski wie dobrze, który :P). Bardzo ciekawy wywiad, dobrze i profesjonalnie poprowadzony.


Czy warto sięgać po "Okolicę Strachu"? Tak. Tak, tak, tak! To nowy gracz na arenie Polskiego horroru, ale jaki mocny! Warto zapoznać się chociaż z jednym numerem, bo drugi zapowiada się równie dobrze!

8/10 trochę na wyrost, lecz uwierzcie mi - tak naprawdę od "OkoLicy Strachu" jeśli chodzi o magazyny, nic lepszego nie znajdziecie. Polecam!

Siedzę teraz przed komputerem i ogarnia mnie zaduma.

Kiedy wracałem z uczelni, miałem ochotę pograć trochę na kompie, a potem - jeśli starczy sił - pobiegać. Wiecie jak ciężko zmotywować się do biegania, kiedy wstaje się o 5 rano?

Nie pograłem. Nie pobiegałem.

Właśnie skończyłem Okolicę Strachu, a konkretnie: pierwszy numer. Drugi czeka już w kolejce, a trzeci......

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Szepty zgładzonych Piotr Jedliński, Wojciech Magiera, Ewa Malinowska, Maciej Marchewka "Komodo", Paweł Naskręt, Marek Pietrusewicz, Tomasz Przyłucki, malynosorozec
Ocena 6,1
Szepty zgładzo... Piotr Jedliński, Wo...

Na półkach:

To niesamowite jak bardzo długą drogę przeszła fanowska scena pisarska od czasu kompletnie nieudanego "W blasku ognia". Rok temu, przeczytawszy wspomniany tytuł miałem ochotę walić głową w blat stołu. Za wczesne debiuty, amatorski poziom, nieudolne budowanie klimatu, gdzie zgniłą wisienką na szczycie zjełczałego tortu było opowiadanie osadzone w metrze... W Olsztynie.

Minął rok. W międzyczasie Insignis ogłosiło kolejny konkurs, tym razem łaskawie zwiększając limit znaków do 40 tys. Rok podzielono na cztery tury, z których każda trwała trzy miesiące. Na początku zainteresowanie było nijakie, dopiero druga tura przyniosła pewne oznaki mającego nastąpić wkrótce wylewu opowiadań. I stało się.

Czytając książkę na pewno zauważycie, że niektóre nazwiska się powtarzają. Zapamiętajcie, bo na pewno te osoby jeszcze Was na pewno zaskoczą.

Zbiór wyróżnionych w konkursie opowiadań pozwolę sobie opublikować tutaj, jeszcze korzystając z forumowych nicków koleżanek i kolegów:

maly.nosorozec „Cóż zostało po Jeżozwierzu?”
Pani_Cogito „Zagłada”
napalony666 ”Dom ostatnich z nas
Komodo: "To, co umiera ostatnie"
maly.nosorozec: "Stary Las"
Pani_Cogito: "Zwiad"
napalony666 "Układanka"
Dzazga "Iteracja"
Dzazga "Pielgrzym
Metroholik "Gieroj"
zrywosław "Czwarty tunel"16/20
TomciuP "Pejzaże z perspektywy nieba"
Dzazga "Demiurg"

Konkurencja w czasie trwania konkursu była ogromna, łącznie przewinęło się przez stronę spokojnie koło setki opowiadań. Stąd i te wybrane prezentują poziom najwyższy. Ocena wprawdzie przed premierą, ale jako, że czytałem już wszystkie opowiadania...


Słowem - będzie się działo! Każde opowiadanie reprezentuje najwyższą jakość: słowo honoru!

To niesamowite jak bardzo długą drogę przeszła fanowska scena pisarska od czasu kompletnie nieudanego "W blasku ognia". Rok temu, przeczytawszy wspomniany tytuł miałem ochotę walić głową w blat stołu. Za wczesne debiuty, amatorski poziom, nieudolne budowanie klimatu, gdzie zgniłą wisienką na szczycie zjełczałego tortu było opowiadanie osadzone w metrze... W Olsztynie....

więcej Pokaż mimo to