rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Harda horda Ewa Białołęcka, Agnieszka Hałas, Anna Hrycyszyn, Aneta Jadowska, Aleksandra Janusz, Anna Kańtoch, Marta Kisiel, Magdalena Kubasiewicz, Anna Nieznaj, Martyna Raduchowska, Milena Wójtowicz, Aleksandra Zielińska
Ocena 6,8
Harda horda Ewa Białołęcka, Agn...

Na półkach: , ,

Generalnie nie jest to zły zbiór opowiadań - jest za to boleśnie nijaki. Mimo motywu przewodniego, pozwalającego naprawdę popłynąć z kreatywnością, większość autorek albo wybrała bardzo banalny pomysł, albo zawiodła jego wykonaniem. Przy czym rzeczony zawód nie jest spowodowany tym, że czyta się źle - wręcz przeciwnie, wszystkie opowiadania są *co najmniej* znośne, miażdżąca większość to po prostu czytadła do ciacha i kawy - a raczej tym, że minutę po zamknięciu książki wyparowują wszystkie wrażenia i wspomnienia. Dwa dni po lekturze pamiętam jedynie dwa teksty - o japońskiej drożniczce (bo zdecydowanie wybijało się egzotycznym settingiem i świetnie zakreślonym klimatem) oraz apokalipsa zombie w humorystycznym wykonaniu Ewy Białołęckiej (bo Ewa Białołęcka to diabelnie dobra pisarka jest). Trochę za mało jak na książkę, która jest jednocześnie pewnego rodzaju manifestem grupy literackiej i ideą przetarcia szlaków dla rodzimych autorek fantastycznych. Mimo to warto potraktować "Hardą Hordę" jako swego rodzaju katalog i po prostu sięgnąć dla samego zapoznania się z nazwiskami (kilka pań ma tutaj naprawdę bogate portfolio i bynajmniej nie mam tu na myśli wspomnianej już Białołęckiej, ani Jadowskiej, którą, mam wrażenie, ta pozycja była głównie reklamowana) - po prostu nie należy nastawiać się na Bogini wie co ;)

Generalnie nie jest to zły zbiór opowiadań - jest za to boleśnie nijaki. Mimo motywu przewodniego, pozwalającego naprawdę popłynąć z kreatywnością, większość autorek albo wybrała bardzo banalny pomysł, albo zawiodła jego wykonaniem. Przy czym rzeczony zawód nie jest spowodowany tym, że czyta się źle - wręcz przeciwnie, wszystkie opowiadania są *co najmniej* znośne, ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Znakomita merytorycznie, a zarazem wyjątkowo przyjemna książka na granicy pozycji akademickiej i popularnonaukowej. Dla laika - moim zdaniem laika ;) - może być trochę przyciężkawa, ale reporterski wręcz styl pani Ackerman rekompensuje wiele. Jedna z najlepszych okołoornitologicznych pozycji na polskim rynku.

Znakomita merytorycznie, a zarazem wyjątkowo przyjemna książka na granicy pozycji akademickiej i popularnonaukowej. Dla laika - moim zdaniem laika ;) - może być trochę przyciężkawa, ale reporterski wręcz styl pani Ackerman rekompensuje wiele. Jedna z najlepszych okołoornitologicznych pozycji na polskim rynku.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ważne i mądre apele poparte skandalicznie słabą argumentacją (bolącą szczególnie, bo autor jest naukowcem i doświadczonym wykładowcą uniwersyteckim). No nie jestem w stanie uwierzyć w wiarygodność ekologa i miłośnika zwierząt, który powołuje się na informacje pozyskane od PETA (która jest znana z eutanazji zdrowych zwierząt, odebranych właścicielom w oparciu o szemrane dowody, a także defraudacji pieniędzy z darowizn, a także i mniejszych głupot, jak promowanie wegańskiego jedzenia dla kotów). Nie jestem w stanie uwierzyć w wiarygodność biologa, który opisuje zwierzęta niczym nawiedzony mnich buddyjski i próbuje wmówić czytelnikowi, że są z natury dobre (natura nie jest ani dobra, ani zła - jest po prostu naturą... a panu autorowi polecam poczytać nieco więcej o często przytaczanych przez siebie delfinach, z naciskiem na zbiorowe gwałty i morderstwa dla zabawy). Nie jestem w stanie polecić książki, której autor świadomie manipuluje statystyką tak, żeby zszokować czytelnika (tutaj wyróżnia się fragment o zwierzętach laboratoryjnych - najpierw szczegółowy opis okrucieństw i nadużyć, a potem przytoczone liczby ogólne: do jednego worka wrzucono laboratoria stosujące okrutne praktyki i całą resztę, czy muszę wspominać, że jako laboratoria liczą się też placówki badawcze działające przy uwielbianych przez autora azylach?). Już nie wspomnę o chamskim polecaniu poprzednich książek i książek znajomków, sformułowane tak, że żeby poszerzyć jakąś kwestię, trzeba po nie sięgnąć dodatkowo. W wielu kwestiach zgadzam się z autorem, a mimo to bardzo mnie to wszystko razi. Co w takim razie z osobami nieprzekonanymi i przeciwnikami, do których autor kieruje ten wywód? Nie wydaje mi się, żeby manifest wykładający się na podstawach był w stanie ich przekonać.

Ważne i mądre apele poparte skandalicznie słabą argumentacją (bolącą szczególnie, bo autor jest naukowcem i doświadczonym wykładowcą uniwersyteckim). No nie jestem w stanie uwierzyć w wiarygodność ekologa i miłośnika zwierząt, który powołuje się na informacje pozyskane od PETA (która jest znana z eutanazji zdrowych zwierząt, odebranych właścicielom w oparciu o szemrane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świetna książka popularnohistoryczna, jednak zniszczona przez "techniczne" detale:
- naprawdę okropne tłumaczenie (kukurydza w średniowieczu, no ciekawe),
- bardzo mało map i drzewa genealogiczne umieszczone w jednym miejscu (każdy rozdział, a przynajmniej część, powinien być poprzedzony tymi materiałami, w natłoku imion i nazw własnych zbyt łatwo się zgubić),
- obsesja autora na punkcie "potwierdzania" heteroseksualizmu postaci historycznych, zwłaszcza jego ulubionego Ryszarda Lwie Serce (no ciekawe skąd wie, że na 100% ci panowie byli hetero, może przeniósł się w czasie i ich spytał?),
- skoro o ulubieńcach mowa: okropna stronniczość, nawet jeśli fakty (przytaczane zresztą, skrupulatności autorowi odmówić nie można) zupełnie przeczą ocenie,
- skoki narracji z niemal naukowej nagle do fabularyzowanej.

Niemniej jednak, nadal jest to pozycja bardzo porządna, przystępna i przede wszystkim - bardzo ciekawa. Z pełną szczerością mogę polecić, nie tylko fanom średniowiecznej Anglii.

Świetna książka popularnohistoryczna, jednak zniszczona przez "techniczne" detale:
- naprawdę okropne tłumaczenie (kukurydza w średniowieczu, no ciekawe),
- bardzo mało map i drzewa genealogiczne umieszczone w jednym miejscu (każdy rozdział, a przynajmniej część, powinien być poprzedzony tymi materiałami, w natłoku imion i nazw własnych zbyt łatwo się zgubić),
- obsesja...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Umbrella Academy. Tom 1: Suita apokaliptyczna Gabriel Bá, Gerard Way
Ocena 6,5
Umbrella Acade... Gabriel Bá, Gerard ...

Na półkach: , ,

Wiele dobrego słyszałam o serialu, więc komiks jakoś "przypadkiem" wpadł mi w ręce przy okazji promocji na Gildii. Nie powiem, żeby wyrzucił mnie z kapci, ale ma swój charakterystyczny urok, trochę do tego doprawiony nostalgią związaną z subkulturą emo, do której autor scenariusza - i lider zespoły My Chemical Romance - przecież dołożył i swoją cegiełkę. Wizualnie to rzeczywiście perełka - przepiękna oprawa graficzna, ciekawa kreska, (trochę chaotyczne) łączenie stylów: gotycki horror, groteska, cyberpunk, neonowa estetyka lat 90., kino noir, klasyczne science fiction... Niestety, komiks rozkłada się tam, gdzie powinien trzymać najmocniej - na fabule.

Obecnie popkultura - będąca w fazie jednego wielkiego remake'u - stoi dekonstrukcją. Nie wystarczy już wziąć jakiegoś schematu i wywrócić go na drugą stronę, żeby dzieło zachwycało. Jeżeli brakuje fundamentów (konstrukcji postaci, głównego wątku, podstaw konfliktu), to sama fasada nie jest w stanie się utrzymać. Gerard Way, niestety, nie wyszedł z punktu widzenia podstawy, ale właśnie nadbudowy, przez co fabuła jest niewiarygodna i trzyma się przysłowiowej kupy tylko dlatego, że narrator tak chciał... a i tak często ma się wrażenie, że i on srogo przyćpał i zgubił rzeczywistość.

Bohaterowie składają się z dwóch, góra trzech cech charakteru widocznych nie fabularnie, ale nadanych jakby z zewnątrz. Nie ma pomiędzy nimi żadnej chemii, w ogóle nie czuć, że są jakąkolwiek rodziną - a nawet w toksycznej rodzinie nawiązują się JAKIEKOLWIEK relacje. Fabuła przeskakuje z jednej kulminacji w drugą niemal bez przerwy. Kolejne sceny tracą na wiarygodności, bo czytelnik w ogóle nie jest w stanie wczuć się w sytuację. Uciekanie się do tanich chwytów fabularnych i szoku jako sposobu na rozwiązanie lub zawiązanie akcji. Skrótowe ślizganie się po fabule, jakby historia była zaplanowana na kilka tomów, ale trzeba ją było zmieścić w jednym. Tokenowe traktowanie tragedii, traum i przypadłości psychicznych. Okropnie drewniane i niepotrzebne wątki romantyczne. Ekspozycja. Długo, by wymieniać.

Co gorsza - rzecz ma się podobnie w następnych tomach, co oznacza, że scenarzysta nie wyciągnął żadnych wniosków i dalej zapycha pustkę estetyką. Chociaż uczciwie muszę przyznać, że drugi tom - Dallas - stoi na nieco wyższym poziomie, być może dlatego, że zatrzymuje się na jednym bohaterze zamiast rozdrabniać się na sześciu. Niestety, tom trzeci to spadek na łeb na szyję - chociaż moje ulubione pod względem graficznym zeszyty są właśnie tam.

Podsumowując - raczej rzecz do cieszenia oka niż ducha i miły, nostalgiczny skok w tył do estetyki emo. Trochę szkoda, bo w teorii zawiera wszystkie rzeczy, które lubię. Zabrakło tylko sprawnego barmana, który połączyłby to w pijalnego drinka. Zdecydowanie wolę zwykły rum z colą niż efektowny koktajl z instagrama o smaku taniej nalewki.

Wiele dobrego słyszałam o serialu, więc komiks jakoś "przypadkiem" wpadł mi w ręce przy okazji promocji na Gildii. Nie powiem, żeby wyrzucił mnie z kapci, ale ma swój charakterystyczny urok, trochę do tego doprawiony nostalgią związaną z subkulturą emo, do której autor scenariusza - i lider zespoły My Chemical Romance - przecież dołożył i swoją cegiełkę. Wizualnie to...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Siedem śmierci. Jak umierano w dawnych wiekach Agnieszka Bukowczan-Rzeszut, Barbara Faron
Ocena 6,2
Siedem śmierci... Agnieszka Bukowczan...

Na półkach: , ,

Książka pisana pod tezę - i to tak bezczelnie, że autorki na podstawie źródeł, które omawiają, czasem same się przyznają, że w sumie nie wiadomo czy dana postać zrobiła to, o co się ją oskarża... Do tego traktowanie cytatów z beletrystyki na równi z faktycznymi źródłami z epoki, mylenie faktów na poziomie tak podstawowym, że wystarczyło przerzucić Wikipedię, żeby zorientować się o szwindlu, przebijający tu i ówdzie seksizm i slut shaming, błędy gramatyczne i literówki... Długo by wymieniać. Doczytałam do mniej więcej połowy, mimo sporej odporności na głupie książki popularnonaukowe. Szkoda pięknego wydania na taki chłam.

Książka pisana pod tezę - i to tak bezczelnie, że autorki na podstawie źródeł, które omawiają, czasem same się przyznają, że w sumie nie wiadomo czy dana postać zrobiła to, o co się ją oskarża... Do tego traktowanie cytatów z beletrystyki na równi z faktycznymi źródłami z epoki, mylenie faktów na poziomie tak podstawowym, że wystarczyło przerzucić Wikipedię, żeby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ta książka byłaby nawet w porządku, gdyby nie jedna, zasadnicza wada autorki - nie potrafi się powstrzymać od pisania o sobie i swoich znajomych. W zasadzie nie mam nic przeciwko obecności autora w tekście, nawet tym naukowym - ba, tego się de facto nie da uniknąć - ale kiedy sięgam po książkę o ptakach, to interesują mnie ptaki, a nie dieta autorki, nazwa kościoła, do którego należy, wygląd jej przyjaciółek, ile pijawek jej powłaziło w spodnie jak chodziła po buszu i inne tym podobne anegdotki o dupie Maryni. Ponadto obraz autorki jaki się z tego wyłania jest, delikatnie mówiąc, niezbyt zachęcający do lektury. Pani Montgomery jest wegetarianką i to do tego stopnia, że nie może patrzeć jak ktoś w jej obecności je mięso (nawet widok drapieżnego ptaka w akcji przychodzi jej z trudem), ALE nie przeszkadza jej to:
- chwalić się trzymaniem stadnych papug samotnie,
- podzielić się historyjką jak jedna jej nierozłączka oderwała łepek drugiej i skwitować to beztroskim stwierdzeniem, że no przecież ludzie też się kłócą (a papugi, choć bywają względem siebie agresywne, to w miażdżącej większości wynika to ze złych warunków zapewnionych przez właściciela),
- zupełnie nie przejąć się i nie wyciągnąć wniosków, kiedy jej papuga długowiecznego gatunku padła po 3 latach u niej (i rozpaczać, że szkoda, bo tak ładnie hihi tańczyła),
- oburzać się, że wspomniane już nierozłączki nie zwracały na nią uwagi, tylko zajmowały się sobą.
Obrzydliwe, hipokrytyczne babsko.

Sama część o ptaszkach po prostu w porządku. Jedne rozdziały są całkiem w porządku, inne (papugi, wrony) - tragiczne. Są na rynku znacznie lepsze pozycje, nie warto inwestować w ego autorki.

Ta książka byłaby nawet w porządku, gdyby nie jedna, zasadnicza wada autorki - nie potrafi się powstrzymać od pisania o sobie i swoich znajomych. W zasadzie nie mam nic przeciwko obecności autora w tekście, nawet tym naukowym - ba, tego się de facto nie da uniknąć - ale kiedy sięgam po książkę o ptakach, to interesują mnie ptaki, a nie dieta autorki, nazwa kościoła, do...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Historia naturalna gwiazdozbiorów Jerzy Dobrzycki (astronom), Jarosław Włodarczyk
Ocena 7,7
Historia natur... Jerzy Dobrzycki (as...

Na półkach: , , ,

Bardzo mało jest książek o gwiazdozbiorach w ujęciu historycznym i kulturowym, a jeszcze mniej tych dobrych. "Historia naturalna gwiazdozbiorów" szczególnie zła nie jest, ale do wartej uwagi pozycji również jej daleko.

Książka podzielona jest na dwie części - samą część historyczną i katalog gwiazdozbiorów z powrzucanymi ciekawostkami, na które brakowało już miejsca w poprzednich rozdziałach. Ta pierwsza jest zdecydowanie lepsza, chociaż po prostu diabelnie nudna. Jest napisana stylem ledwo poprawnym, informacje są powtarzane co krok i podane tak topornie, że aż poczułam się traktowana jak idiotka, odsyłanie do innych rozdziałów po szczegóły (po co?! to nie słownik, czytelnik i tak tam dotrze), wreszcie niedociągnięcia, błędy logiczne (zdaniem autorów Tarcza Sobieskiego straciła podwójny człon ze względu na nakaz zachowania nazw pojedynczych... tylko jakim cudem w takim razie uchowały się Psy Gończe, Warkocz Bereniki czy obie Niedźwiedzice? - tego już nam nie przybliżono) oraz niestety błędy historyczne, zwłaszcza związane z gloryfikacją Sobieskiego... Jest tu jednak dużo informacji na tyle ciekawych, unikatowych i wartościowych, że warto chociażby przeskanować wzrokiem - tyle, że z zachowaniem pewnej dozy ostrożności i krytycyzmu.

Katalog gwiazdozbiorów natomiast jest po prostu zbędny. Dodatkowych ciekawostek zachowało się niewiele, większość tych minirozdzialików jest po prostu - kolejnym! - powtórzeniem informacji. Masa gwiazdozbiorów jest też zapchana danymi stricte astrofizycznymi, a trochę nie po to ta książka powstała? Brakuje tu też po prostu unikatowości - poza rozdziałem o Andromedzie, całą resztę bez problemu sobie znajdziecie na Wikipedii.

Podsumowując, pozycja raczej nudna i przestarzała niż po prostu zła. Nada się dla fanów podobnej tematyki, gotowych przecierpieć wiele dla poszerzenia wiedzy, ale do ciastek i kawy... Nie, zdecydowanie odradzam.

Bardzo mało jest książek o gwiazdozbiorach w ujęciu historycznym i kulturowym, a jeszcze mniej tych dobrych. "Historia naturalna gwiazdozbiorów" szczególnie zła nie jest, ale do wartej uwagi pozycji również jej daleko.

Książka podzielona jest na dwie części - samą część historyczną i katalog gwiazdozbiorów z powrzucanymi ciekawostkami, na które brakowało już miejsca w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Życie w średniowiecznym zamku Frances Gies, Joseph Gies
Ocena 6,5
Życie w średni... Frances Gies, Josep...

Na półkach: , , ,

Przyjemne, prosto napisane wyłożenie podstawowych zagadnień z zakresu życia na zamku w późnym średniowieczu. Tytuł - a zwłaszcza opis od wydawcy - sugeruje tematykę znacznie szerszą, niż faktycznie oferują nam autorzy. Ci są jednak uczciwi i skrupulatni, we wstępie sami określają zakres zainteresowań (którym jest Anglia i częściowo Francja od XIw. wzwyż) i faktycznie trzymają się ich w kolejnych rozdziałach. Osobiście czuję lekki informacyjny niedosyt, ale dla absolutnego laika albo kogoś szukającego prostego a treściwego kompendium wiedzy - np. w celu napisania własnego dzieła fantasy - myślę, że książka jest wystarczająca.

Przyjemne, prosto napisane wyłożenie podstawowych zagadnień z zakresu życia na zamku w późnym średniowieczu. Tytuł - a zwłaszcza opis od wydawcy - sugeruje tematykę znacznie szerszą, niż faktycznie oferują nam autorzy. Ci są jednak uczciwi i skrupulatni, we wstępie sami określają zakres zainteresowań (którym jest Anglia i częściowo Francja od XIw. wzwyż) i faktycznie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Audubon. Na skrzydłach świata Fabien Grolleau, Jérémie Royer
Ocena 7,1
Audubon. Na sk... Fabien Grolleau, Jé...

Na półkach: , ,

Czekałam z zapartym tchem na ten komiks. I bardzo się opłaciło, chociaż fajerwerków nie ma.

"Audubon. Na skrzydłach świata" to biografia przeniesiona na język komiksu. Autorzy postanowili skupić się na jednym wątku z życiorysu Audobona - tj. podróżach, podczas których kompletował materiały do książki swojego życia - a retrospekcje przedstawić w formie snów i halucynacji. I chwała im za to, dzięki temu fabuła nie była rozwleczona, a mistyczne wątki świetnie łączyły się z narracją i nadawały jej tajemniczej głębi. Kreska jest przepiękna, Jérémie Royer odwalił kawał dobrej roboty, zwłaszcza oddając w audubonowskim stylu ptaki i całą przyrodę. Naprawdę, można niczego nie czytać i cieszyć oczy wyłącznie ilustracjami - a i tak będzie się w pełni ukontentowanym.

Niestety, fabuła jest mimo wszystko dość jednotorowa, przewidywalna i cóż... wybielona. Należy tutaj docenić pracę redakcji wydawnictwa Marginesy, które załączyło dodatek, precyzujący pewne kwestie. Autorzy przemilczeli np. kwestię tego, że Audubon posiadał czarnych niewolników - zamiast tego mamy bardzo uderzającą w klimaty tzw. "białego wybawiciela" scenę z pomaganiem rodzinie zbiegłych niewolników. Mimo wszystko rzetelna biografia nie powinna odstawiać takich szemranych numerów, zwłaszcza że takie wątki można użyć do pokazania, jak bardzo nasza mentalność i wrażliwość społeczna zmieniła się od tamtych czasów. Historii już nie zmienimy, ale możemy wyciągać z niej wnioski.

Największym jednak mankamentem dla mnie jest wydanie, a dokładniej - jakość wykonania okładki. Nie jest ona w żaden sposób zabezpieczona i "łapie" wszystkie możliwe zanieczyszczenia. Do tego wszystkie czarne elementy łatwo się rozmazują. Wygląda to, lekko mówiąc, okropnie i bardzo psuje komfort zarówno czytania, jak i przechowywania komiksu na półce.

Czekałam z zapartym tchem na ten komiks. I bardzo się opłaciło, chociaż fajerwerków nie ma.

"Audubon. Na skrzydłach świata" to biografia przeniesiona na język komiksu. Autorzy postanowili skupić się na jednym wątku z życiorysu Audobona - tj. podróżach, podczas których kompletował materiały do książki swojego życia - a retrospekcje przedstawić w formie snów i halucynacji. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Opis mangi trochę wprowadza w błąd. Zdecydowanie nie jest to lekka, przyjemna i humorystyczna historia, chociaż użyta przez autorkę forma może tak sugerować. To trochę taki skok na główkę do szamba rzeczywistości - problemów psychicznych, społecznych, edukacyjnych, seksualnych. Naprawdę zastanówcie się, czy chcecie fundować sobie taką niełatwą lekturę. Ja się zdecydowałam podczas depresyjnego epizodu i... nie był to dobry pomysł.

O samej mandze ciężko się wypowiadać, bo to jedna z tych historii, które trzeba przeczytać i wyrobić sobie zdanie indywidualnie. Moim zdaniem - absolutna perełka i obecnie najlepsza manga LBGT dostępna na rynku (chociaż nie najprzystępniejsza). Mało jest też w Polsce mang traktujących o depresji z taką siłą i realizmem (szczerze mówiąc, przypominam sobie tylko Vitamin od Waneko). Zachęcam - i do lektury, i do finansowego wspierania serii Exclusive of JG, dzięki której na nasz rynek trafiają naprawdę ciekawe komiksy.

Opis mangi trochę wprowadza w błąd. Zdecydowanie nie jest to lekka, przyjemna i humorystyczna historia, chociaż użyta przez autorkę forma może tak sugerować. To trochę taki skok na główkę do szamba rzeczywistości - problemów psychicznych, społecznych, edukacyjnych, seksualnych. Naprawdę zastanówcie się, czy chcecie fundować sobie taką niełatwą lekturę. Ja się zdecydowałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wypatrzyłam tę książkę w zapowiedziach wydawnictwa Marginesy i z miejsca zakochałam się w okładce i tytule. Do tego materiały promocyjne zapowiadały niezłą literacką ucztę, książkę z pogranicza gatunków i bardziej kulturowo-hobbystyczną niż biologiczną. Przyznam, że dałam się skutecznie omotać reklamie i dla "Plamki mazurka" złamałam nawet żelazną zasadę nie kupowania nowych książek przed sesją. Cóż, tym większe było moje rozczarowanie.

Autor jest całkiem znanym i poczytnym (około 1700 obserwujących fanpage) blogerem, popularyzatorem ornitologii i ekologii. Spodziewałam się, że - nomen omen - pióro będzie miał co najmniej znośne. Problem w tym, że ciężko było mi to sprawdzić... Fragmentów, w których autor jest naturalny jest bardzo mało. Tam, gdzie nie cytuje (a cytuje sporo, o tym później), często sili się na upiększanie tekstu: archaizowana składnia, nieśmieszne anegdotki - zabite "wyszukanym" doborem słownictwa - przeklęte wielokropki, użyte zawsze, ZAWSZE, tam, gdzie autor chciał podzielić się jakimś zaskakującym fakcikiem. Do tego zamiast skupić się na ptakach, o których faktycznie ma pojęcie i materiały, z których mógłby czerpać, pan Pióro marnuje miejsce na takie, o których potrafi jedynie przytoczyć kilka faktów rodem z Wikipedii i wspomnieć, że gatunek jest w Polsce na wymarciu. W ten sposób na przykład nie dowiemy się słowa o gołębiu skalnym, grzywaczu czy sierpówce, ale za to pojawia się rozdział (na szczęście, jest to ten z lepszych) o turkawce. Nie pojawia się też m.in. bażant.

Jak na książkę, która ma nas zachęcić do obserwacji ptaków i zachwycić nas ich pięknem, jest tu sporo makabrycznych opisów. Większość, na szczęście, to stosunkowo niewielki kaliber - ot, powtarzane chyba w każdym rozdziale westchnięcie, że zniszczyliśmy przyrodę - ale są i takie kwiatki, jak anegdotka z terenu, której bohaterowie - przesądni rolnicy - nabili na druciane ogrodzenie żywe, młode sowy. Tak, ekologia jest diablo ważna, a sku*wysynów należy piętnować - ale ważne jest też wyczucie momentu, zarzucanie makabryczną, mroczną historią pomiędzy luźnymi faktami do kawy i ciastka jest po prostu niesmaczne.

A już nie wspomnę o tym, że n-te niemal identyczne wspomnienie o tym, że człowiek przyczynił się do eliminowania kolejnych gatunków chamsko przypomina sztuczne napychanie tekstu. Płatne od słowa, czy jak?

Najgorsze są jednak wszechobecne cytaty. Autor upodobał sobie dwóch innych, klasycznych ornitologów - Jana Sokołowskiego i (zwłaszcza) Władysława Taczanowskiego - i przytacza ich na potęgę. Dosłownie. Często zamiast trudzić się samodzielnym opisem warunków bytowych czy zachowań, autor częstuje nas kawałkiem cudzego tekstu. Chociaż powinnam powiedzieć: blokiem. Są rozdziały, w których są cytaty długie na pół strony. Są rozdziały, w których cytaty stanowią większość tekstu (rekordziści to głuszec i słonka - cytaty stanowiły tam odpowiednio 75 i 70 procent linijek tekstu). W KAŻDYM rozdziale jest jakiś cytat. Zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno zgodne z prawem autorskim... Mnie tak napisanej pracy na studiach by nie przyjęto.

Jest ciekawie tam, gdzie autor jest sobą i ma o czym powiedzieć. Bardzo dobre są rozdziały m.in. o bocianie, jaskółce, wróblu, krukowatych. Zachwyciły mnie przytaczane informacje o symbolice świeckiej i religijnej, ludowych zwyczajach związanych z ptakami, przysłowiach, blok o św. Franciszku, materiały etnograficzne. Gdyby redaktor bardziej capnął autora za karczek i kazał mu się skupić właśnie na tym, w czym jest dobry, wyszłaby z tego naprawdę dobra literatura popornitologiczna.

Wydanie jest przepiękne - oprócz zdobionej (od zewnątrz i środka) mazurkami okładki, mamy też urocze ryciny przedstawiające bohaterów kolejnych rozdziałów. Dobrej jakości kremowy papier, bardzo dobra do czytania czcionka, jedynie jedna literówka na całą książkę - innymi słowy technicznie tekst przygotowany do perfekcji. Tylko ta treść... Ech, wyrzucone w błoto pieniądze i popsuty humor na święta. Pióru pana Pióro już dziękujemy.

Wypatrzyłam tę książkę w zapowiedziach wydawnictwa Marginesy i z miejsca zakochałam się w okładce i tytule. Do tego materiały promocyjne zapowiadały niezłą literacką ucztę, książkę z pogranicza gatunków i bardziej kulturowo-hobbystyczną niż biologiczną. Przyznam, że dałam się skutecznie omotać reklamie i dla "Plamki mazurka" złamałam nawet żelazną zasadę nie kupowania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Reinterpretacje mitologicznych historii należą do moich ulubionych książek i zazwyczaj zwykła jestem wybaczyć wiele za samą możliwość ponownego spotkania z ulubionymi wątkami i bohaterami. Madeline Miller jednak postawiła wysoką poprzeczkę swoją "Pieśnią Achillesa" (odmawiam nazywanie tej książki oficjalnym, paskudnym tłumaczeniem), a do tego wzięła na warsztat jedną z moich absolutnie ukochanych bohaterek. Oczekiwałam sporo, ale i nie spodziewałam się, że można to w jakikolwiek sposób schrzanić.

A jednak się dało.

Przełknęłam jakoś kompletną zmianę klasycznej - sprytnej, złośliwej i nieprzewidywalnej - Kirke w kobietę nieśmiałą, zahukaną i przygniecioną przez los. Jednak stał za tym konkretny pomysł i wątek został poprowadzony rozważnie i poprawnie. Bardzo podobało mi się przyjęcie feministycznej perspektywy, przedstawienie klasycznych historii w inny, bardzo gorzki sposób, bezlitośnie obnażający rozmiar wszelkich form płciowej dyskryminacji, którymi są przepełnione. Problem zdecydowanie nie leży w pomyśle czy nawet realizacji, ale w samej strukturze.

Podobnie jak "Pieśń Achillesa", "Kirke" jest powieścią-spowiedzią, pełną ekspozycji, wewnętrznych monologów, z ograniczoną akcją i natłokiem refleksji. Takie historie wymagają wybitnej narracji, ciekawego głównego bohatera, barwnego języka. Kirke jako narratorka nie jest w stanie unieść tego ciężaru. Autorka - świadomie kreśląc ją jako wycofaną, zastraszoną, nieznającą własnej wartości, zaszczutą - odebrała jej te cechy, które uczyniłyby obraną formę ciekawą. Rozwój Kirke jest powolny, bardzo subtelny, progres niemal niezauważalny; z czasem to naprawdę zaczyna denerwować i mimo dobrego zakreślenia psychiki i tła społecznego, zamiast przyjemności z lektury odczuwa się tylko zmęczenie i irytację.

Do tego dochodzą jeszcze potknięcia i gryzienie się we własny ogon. "Kirke" przyjmuje bardzo feministyczną perspektywę, ale bardzo często wpada we własne sidła. Kirke jako bohaterka nie jest określona sama w sobie, ale zawsze w opozycji do męskiego bohatera - ojca i braci, kochanków, syna. Autorka krytykuje mizoginię greckich mitów, ale sama jej ulega, rozpaczliwie próbując połączyć swoją wizję z klasycznym kanonem - dlatego mamy tę kretyńską scenę gwałtu, która jest wrzucona tylko po to, żeby dać pretekst dla cynamonowo niewinnej Kirke do zamieniania mężczyzn w wieprze. Żeby było zabawniej, na koniec ten mitologiczny kanon i tak idzie do kosza, więc... po co były te męczarnie?

Podsumowując - książka nie zła, ale diablo rozczarowująca. Jeśli dla czegoś warto, to dla zapoznania się z narracją dyskryminowanego. Trzeba się jednak nastawić na sporą dawkę nudy i bezpłciowości i mocno wyczulić, żeby wyłowić z tego mułu niezłe perły.

Reinterpretacje mitologicznych historii należą do moich ulubionych książek i zazwyczaj zwykła jestem wybaczyć wiele za samą możliwość ponownego spotkania z ulubionymi wątkami i bohaterami. Madeline Miller jednak postawiła wysoką poprzeczkę swoją "Pieśnią Achillesa" (odmawiam nazywanie tej książki oficjalnym, paskudnym tłumaczeniem), a do tego wzięła na warsztat jedną z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Powinnam była słuchać ostrzeżeń, ale ciekawość o co ten cały hałas wokół tej mangi wygrała. Teraz potrzebuję wybielacza na oczy i wódkę na mózg.

Citrus jest idealnym dowodem na to, że GL od BL różni tylko i wyłącznie to, że zamiast dwóch panów mamy dwie panie. Czytając tę mangę, niemal odhaczałam kolejne punkty z szajslisty, którą ułożyłam sobie przy okazji poznawania co gorszych BLek. Nagła zmiana zainteresowań romantycznych? Jest. Związek bez chemii, skręcający w erotykę najszybciej jak się da? Jest. Masa infantylnego i toksycznego barachła? JEST.

Główna bohaterka jest, co tu dużo mówiąc, niezbyt rozgarniętą istotą z mentalnością dwunastoletniego dziecka. Większość dramatu i fabularnych zwrotów akcji wynika z tego, że robi z siebie debila na każdym kroku i przy okazji wciąga w bagno wszystkich ze swojego otoczenia. Jej love interest i przy okazji przybrana siostra z nowego małżeństwa matki to ameba bez charakteru, za to z zadatkami na klasycznego seme, z zapędami do molestowania i gwałcenia (serio? pocałunek jako metoda uciszenia gadatliwego natręta? naruszanie czyjejś strefy osobistej w jednoznacznie erotyczny sposób, żeby tę osobę odstraszyć? SERIO?). Oprócz tego mamy żeńskie liceum o tak wyśrubowanych zasadach, żeby przygotować dobry grunt pod poboczne wątki lesbijskie, stadko jednowymiarowych postaci pobocznych i kreskę tak infantylizującą bohaterki, że ma się wrażenie, że patrzy się na panny ledwo co zaczynające dojrzewanie, a nie licealistki.

Nie polecam. Osobiście zapewne kupię kolejne tomy, żeby wspierać rynek yuri, ale jeśli zależy Wam na fajnej mandze z wątkiem lesbijskim, odpuście sobie tę serię i oszczędzajcie kasę na to, co oferuje Studio JG, zwłaszcza nadchodzące na Pyrkon My lesbian experience with loneliness.

Powinnam była słuchać ostrzeżeń, ale ciekawość o co ten cały hałas wokół tej mangi wygrała. Teraz potrzebuję wybielacza na oczy i wódkę na mózg.

Citrus jest idealnym dowodem na to, że GL od BL różni tylko i wyłącznie to, że zamiast dwóch panów mamy dwie panie. Czytając tę mangę, niemal odhaczałam kolejne punkty z szajslisty, którą ułożyłam sobie przy okazji poznawania co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na początek mały apel: faneczki drogie, przestańcie marudzić na rzekomą "cenzurę". To, że grupy skanlacyjne robią was w wała i rysują sobie nielegalnie po rysunkach autora, nie oznacza, że wydawnictwa też będą takimi chamami. W Japonii jest wymóg cenzurowania genitaliów i w 99% japońska erotyka będzie cenzurowana. Nikt nie będzie ryzykował grzywny albo więzienia, bo kawałek białego paseczka psuje wam masturbację. Odwalcie się.

Najsłabsza jak dotąd z przeczytanych przeze mnie mang Zariyi. Ta autorka zawsze tworzyła proste, za to mocno erotyczne opowiastki i zawsze balansowała na granicy konsensualności ze swoimi pomysłami, ale... tym razem przegięła.

Głównymi bohaterami są nielegalnie stworzony do roli prostytutki humanoid (coś w rodzaju androida?) i były pracownik czegoś w rodzaju biura kontroli, wyciągającego takież nielegalne humanoidy z gówna, w którym egzystują. Humanoid jest temu byłemu pracownikowi wręczony w prezencie, bo został stworzony na bazie ciała jego dawnej miłości, która puściła go kantem. Z tej okazji pierwsza część mangi wypełniona jest całkiem brutalnymi gwałtami, dla niepoznaki ukrytymi (jak zwykle...) pod płaszczykiem BDSM. Potem właściciel zakochuje się w humanoidzie i z tej okazji przestaje go gwałcić. Łaskawy pan. Kończy się oczywiście wielkim tró loffem.

Manga nadrabia niezłą drugą częścią, która w nieco innych, bardziej normalnych, okolicznościach z pierwszej byłaby fajnym pokazaniem procesu radzenia sobie ze złamanym sercem i nauki zaufania. No i, jak to u Zariyi, kreska jest fenomenalna.

Manga jest wydana dość porządnie. Tłumaczenie nie gryzie, dymki są w miarę dobrze powklejane. W porównaniu z innymi BLkami od Waneko, ta prezentuje wystarczająco dobry poziom.

Na początek mały apel: faneczki drogie, przestańcie marudzić na rzekomą "cenzurę". To, że grupy skanlacyjne robią was w wała i rysują sobie nielegalnie po rysunkach autora, nie oznacza, że wydawnictwa też będą takimi chamami. W Japonii jest wymóg cenzurowania genitaliów i w 99% japońska erotyka będzie cenzurowana. Nikt nie będzie ryzykował grzywny albo więzienia, bo kawałek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie odmawiając mu zasług i geniuszu, po prostu nie przepadam za Tezuką i za tym, w jaki sposób prowadzi narrację w swoich historiach. "Do Adolfów" to w zasadzie absolutna kompilacja jego największych zalet i wad, ale posiada coś jeszcze ponad to - nie jest po prostu zwykłą historią. "Do Adolfów" to przede wszystkim osobiste rozliczenie się autora z nacjonalizmem, traumą powojenną i brutalnym obliczem ludzkiej natury.

Są błędy historyczne (btw, Waneko nie wyłapało wszystkich - no ale do konsultacji historycznej wzięli kogo wzięli...), jest masa deus ex machina, jest masa niezamierzonej mizoginii (serio, jedna z bohaterek kończy jako żywy inkubator), ale w jakiś dziwny sposób niczemu to nie przeszkadza. Być może dlatego, że to ani fabuła, ani bohaterowie nie liczą się w tej opowieści - jej siłą jest ładunek emocjonalny i symboliczny; bardzo dobre psychologiczne rozegranie procesu dorastania w propagandzie, perfekcyjne przedstawienie spirali nienawiści, wreszcie ukazanie tego wszystkiego z kilku różnych, wręcz wykluczających się perspektyw.

Technicznie jest nieźle, wręcz dobrze jak na standardy Waneko. Poza brzydką okładką i miejscami okropną typografią, cała reszta bez zarzutu. Bardzo podoba mi się format; mimo cegiełkowych rozmiarów manga nie ciąży na ręku i lekko się otwiera (ucz się, JPF). Przyjemny w dotyku kremowy papier, porządna jakość druku, sprawne językowo tłumaczenie - aż chce się płakać, jak się pomyśli, jak Waneko wydaje swoje standardowe mangi...

Nie odmawiając mu zasług i geniuszu, po prostu nie przepadam za Tezuką i za tym, w jaki sposób prowadzi narrację w swoich historiach. "Do Adolfów" to w zasadzie absolutna kompilacja jego największych zalet i wad, ale posiada coś jeszcze ponad to - nie jest po prostu zwykłą historią. "Do Adolfów" to przede wszystkim osobiste rozliczenie się autora z nacjonalizmem, traumą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jest niezła, ale widać, że to pierwsza książka tego autora. Przede wszystkim brakuje jej myśli wiodącej i szkieletu. Bardziej niż reportaż przypomina luźne połączone ze sobą eseje - jedne świetnie skrojone, inne bardziej przypominające chaotyczną gawędę rodem z tawerny. Autor popłynął bardzo szeroko, od osobistych, wręcz intymnych traum i poszukiwań tożsamości, przez historię polityczną Grecji po wstrząsające losy ofiar kryzysu - czy tego ekonomicznego, czy uchodźczego. Nie za bardzo wychodzi to na dobre książce, ale jako wstępniak do dalszego oczytywania się Grecją czy odejście od klimatu turystycznego raju sprawdzi się w zupełności. Sturis ma dobre pióro, jego późniejsze reportaże są znacznie bardziej składne, nie warto się zrażać.

Jest niezła, ale widać, że to pierwsza książka tego autora. Przede wszystkim brakuje jej myśli wiodącej i szkieletu. Bardziej niż reportaż przypomina luźne połączone ze sobą eseje - jedne świetnie skrojone, inne bardziej przypominające chaotyczną gawędę rodem z tawerny. Autor popłynął bardzo szeroko, od osobistych, wręcz intymnych traum i poszukiwań tożsamości, przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Próbowałam, naprawdę. Na początku podobało mi się to fabularyzowanie tekstu (popularno)naukowego, ale gdzieś po pięćdziesięciu stronach to zaczęło robić się tak męczące i pogmatwane, że łapałam się na tym, że gapię się w słoik z bigosem zamiast czytać. A jak dodać do tego ilość błędów, błędnych interpretacji czy dopisywanie faktów (skrupulatnie wytykanych przez tłumacza!), to już ochota na lekturę przeszła całkowicie. Mam wrażenie, że więcej o Hatszepsut dowiedziałam się z Wikipedii niż z książki tej egiptolożki o bogatym i długim stażu.

Próbowałam, naprawdę. Na początku podobało mi się to fabularyzowanie tekstu (popularno)naukowego, ale gdzieś po pięćdziesięciu stronach to zaczęło robić się tak męczące i pogmatwane, że łapałam się na tym, że gapię się w słoik z bigosem zamiast czytać. A jak dodać do tego ilość błędów, błędnych interpretacji czy dopisywanie faktów (skrupulatnie wytykanych przez tłumacza!),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Kosmos" drażnił mnie pseudofilozoficznymi przekłamaniami, "Błękitna kropka" - chaotyczną narracją i nieumiejętnością przekazania ogromu wiedzy. Sagan to jeden z pionierów popularyzacji nauki, dlatego dziwi mnie, że to akurat warsztat zawiódł. Męczyłam się z "Kropką" ponad miesiąc, jakoś dobrnęłam do końca, bardziej zniesmaczona i zmęczona niż usatysfakcjonowana nabytą wiedzą, i zdecydowałam, że mam dość jakichkolwiek dzieł tego pana, nieważne jak bardzo są kultowe. No cóż, nie polubiliśmy się.

"Kosmos" drażnił mnie pseudofilozoficznymi przekłamaniami, "Błękitna kropka" - chaotyczną narracją i nieumiejętnością przekazania ogromu wiedzy. Sagan to jeden z pionierów popularyzacji nauki, dlatego dziwi mnie, że to akurat warsztat zawiódł. Męczyłam się z "Kropką" ponad miesiąc, jakoś dobrnęłam do końca, bardziej zniesmaczona i zmęczona niż usatysfakcjonowana nabytą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Oj, paskudnie się ta książka zestarzała.

W zasadzie nigdy nie lubiłam "Mitologii" od Parandowskiego, a zetknęłam się z nią już gdzieś przed szkolnym obowiązkiem. Dopiero teraz, znając mity dość dobrze z różnych źródeł, w tym antycznych, zaczęłam rozumieć dlaczego.

Nienawidzę wyświechtanego pojęcia "polityczna poprawność", ale gdybym miała podać przykład dzieła je spełniającego, bez wahania podałabym tę książkę. Jest bezpłciowo bezpieczna, ostrożna, autor bez mrugnięcia okiem pozbywa się każdej, nawet najdelikatniejszej kontrowersji. Romanse są wspomniane jakby półgębkiem i jakby szybko zamiecione pod dywanik. Nie dowiemy się kto był - i w jaki sposób się nim stał - ojcem Tezeusza, Perseusza, Dioskurów i Heleny i wielu innych kluczowych postaci zrodzonych z boskich romansów. Homoseksualne wątki? Oba najbardziej słynne i oczywiste całkowicie wyrugowane aż do absurdu. Pazyfae i jej afera z bykiem? Leda z łabędziem? Ocenzurowane. Co bardziej krwawe wątki? Większość słynnych gwałtów i morderstw? Gładko przyklepane narracją.

Rozumiem cel i sens lekkiego przypudrowania tego i owego, zwłaszcza jeśli książka ma trafić do młodszego odbiorcy, ale cenzurowanie u Parandowskiego ma tak daleko idące konsekwencje, że zaciera się sens symboliczny czy fabularny, traci się wręcz sporo materiału koniecznego do zrozumienia wątków powielanych w kulturze - a przecież po to sięga się w szkołach po mity. Nawet z czysto fabularnego punktu widzenia da się zrozumieć postępowanie niektórych postaci (bardzo uderzyło mnie to przy Heraklesie i historii Medei) tylko jeśli ma się odniesienie do innych książek. Bez tego wsparcia wiele wątków wydaje się pustych, a bohaterowie potrafią wyjść na skończonych idiotów.

No i mizogonia. Tyle rzeczy autor wyrzucił, ale z seksizmem nie bardzo umiał sobie poradzić. Nie chcę dorabiać teorii spiskowych, bo być może ma to mocny związek z usunięciem co okrutniejszych wątków, ale Parandowski naprawdę niemal każdą jedną kobietę - czy to boginię, czy śmiertelniczkę - przedstawia albo jako głupią, albo próżną, albo mściwą, albo wszystko na raz. I nie, nie wynika to z tego, jak kultura grecka traktowała kobiety i kobiecość. To robi obiektywna narracja, tu i ówdzie dosłownie wyrywa się komentarz o głupocie czy słabości. Fujka mocno.

Na plus - piękny, a zarazem prosty język, bardzo dobry balans między baśniowością a naukowymi informacjami, przejrzyste uporządkowanie wątków. Jak na książkę wydaną po raz pierwszy w 1924 - poza wyżej skomentowanymi babolami - naprawdę daje radę. Jednak mimo wszystko proponowałabym odłożenie Parandowskiego na zasłużony odpoczynek.

Oj, paskudnie się ta książka zestarzała.

W zasadzie nigdy nie lubiłam "Mitologii" od Parandowskiego, a zetknęłam się z nią już gdzieś przed szkolnym obowiązkiem. Dopiero teraz, znając mity dość dobrze z różnych źródeł, w tym antycznych, zaczęłam rozumieć dlaczego.

Nienawidzę wyświechtanego pojęcia "polityczna poprawność", ale gdybym miała podać przykład dzieła je...

więcej Pokaż mimo to