Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/smierc-pywa-szybkim-nurtem-recenzja.html

Sięgnąłem po nią głównie ze względu na całkiem wysokie noty na większości portalach książkowych, chociaż nie spodziewałem się żadnego arcydzieła. Oczekiwałem po prostu ciekawej i odmóżdżającej książki.

Okładka książki skradła moje serce odkąd tylko ją zobaczyłem. Naprawdę, ma w sobie coś tak niesamowitego, co pozwala na nią patrzeć i patrzeć, a jej widok i tak się nam nie znudzi. Jest zadziwiająco hipnotyzująca. Ilustracja na niej umieszczona jest niesamowicie ciekawa, ale oddająca treść powieści. Grzbiet jest piękny, pięknie prezentuje się na półce. Na dodatek nie łamie się podczas czytania, za co również ogromny plus. Tył książki jest tak samo urzekający jak reszta wydania, a opis jest ciekawy, pozwala zrozumieć ogólny zarys historii, ale równie ważne jest to, że nie spioleruje nam nic z powieści. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo chciałbym pochwalić wydawnictwo za kolorystykę całego wydania, ponieważ wszystkie odcienie dobrane do okładki są naprawdę magiczne. Na dodatek mamy skrzydełka, które chyba każdy czytelnik ubóstwia. Jeśli chodzi o środek - kartki mają śnieżnobiały kolor, co niektórym może się nie spodobać, gdyż ten kolor może razić w oczy. Mnie to jednak nie przeszkadzało, kiedyś nawet preferowałem białe kartki, ale teraz jest mi to zwyczajnie obojętne. Czcionka jest odpowiednia, ani za duża, ani za mała. Tusz nie rozmazuje się, a literówek nie ma raczej wcale. Oprócz tego, chciałbym zwrócić uwagę na drobne szczegóły i urozmaicenia, na przykład na strony z rozpoczynającymi się rozdziałami, które zostały ozdobione ilustracją płynącej wody. Niby to nic, drobny detal, ale jednak w połączeniu z innymi małymi szczegółami stwarza naprawdę wielkie coś, co dodaje świeżości wydaniu książki. No cóż, ja mogę tylko słać ukłony w stronę ludzi odpowiedzialnych za to piękne wydanie Wielkiego błękitu, które cieszy zarówno oko jak i duszę. Egzemplarz tej powieści można z dumą postawić na półce i podziwiać godzinami!


Tematyka całej serii to dla mnie coś zupełnie nowego. Motyw syreni jest niezwykle rzadko poruszany w literaturze, do tej pory nie udało mi się przeczytać żadnej książki zawierającej chociażby jeden wątek o syrenach. Dlatego cieszyłem się ogromnie, że będę wreszcie mógł przeczytać coś, z czym jeszcze nie miałem styczności. Ogólny pomysł na sagę bardzo mi się spodobał. Pomijając już wątek syren zupełnie dla mnie nowy, to mamy tutaj przepowiednię, wiele intryg, ale także ogromne ilości magii, która towarzyszy nam przez całą historię.
Po przeczytaniu tej książki jestem już miesiąc z małym haczykiem, ale wciąż nie mogę wyjść z podziwu nad tym, z jaką dokładnością autorka wykreowała podwodny świat Miromary. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak bardzo rozbudowana jest wyobraźnia Jennifer Donnelly, bo tak oryginalnego, kreatywnego i dopracowanego do granic możliwości świata nie można wymyślić sobie od tak. I nie chodzi mi tutaj tylko o geografię podwodnej Miromary, chociaż o to też autorka zadbała i wszystko obszernie nam opisała oraz wyjaśniła. Przede wszystkim jestem pod wielkim wrażeniem tego, że pani Donnelly wymyśliła wiele przyrządów, które "ulepszają" syrenom podwodne życie - niektóre z nich dostarczają rozrywki, ale są też przedmioty, które służą do innego rodzaju rzeczy. W osłupienie wbiło mnie też to, że autorka wielu znanym nam rzeczom potrafiła dać inne zastosowanie, na przykład zwykłe muszle nie są już tylko ozdobami, ale służą do słuchania muzyki, ośmiornice są tutaj zwierzaczkami domowymi, a w lustrach, przez które można przedostać się do innego świata, żyją dziwne stworzenia. Naprawdę, wszystko to jest niezwykle oryginalne i niesamowicie przypadło mi do gustu. Oczywiście bardzo spodobało mi się również to, że autorka wymyśliła wiele wierzeń i legend, zadbała o wszystkie bóstwa, które czczą syreny, co wniosło wiele świeżości do tej historii, ale sprawiło też, że świat Miromary stał się trochę bardziej rozbudowany i ciekawszy.
Jeśli chodzi o akcję, no to cóż, jest ona całkiem ciekawa i wartka. Autorka staje na rzęsach, aby cały czas czymś nas zaskoczyć, i trzeba jej przyznać, że udaje jej się to - raz gorzej, raz lepiej, ale nie można jakoś specjalnie narzekać. Poza tym często dzieją się rzeczy nagłe i nieprzewidziane, które dodatkowo wciągają nas w całą historię i sprawiają, że o losach Serafiny i innych syren czytamy z wielkim zapałem i z wypiekami na twarzy. Chociaż muszę również się przyznać, że niektóre wątki w fabule były przewidywalne i mało oryginalne, to zdecydowaną większość stanowią te ciekawe i nieprzewidywalne. Nie podobały mi się takie przystanki w fabule. Raz się coś dzieje, następuje wielkie "WOW", a później nagle akcja przystaje i nie dzieje się nic wartego uwagi. Mogę to porównać do rzeczywistej fali - raz akcja się rozpędzała i mknęła coraz szybciej, by za chwilę zwolnić i prawie całkiem stanąć. Trochę mi to przeszkadzało, ponieważ nie lubię takich uskoków, ale starałem nie zwracać na to wielkiej uwagi.

Z bohaterami Wielkiego błękitu mam pewien problem. W moim odczuciu, nie byli oni ani specjalnie odkrywczy czy niezapomniani, ale nie były to też postacie zupełnie płytkie. Zawsze starałem się dostrzec w postaciach to drugie dno, dzięki któremu polubiłbym danego bohatera... Skutek był taki, że raz mi to wychodziło, a raz nie. Właśnie dlatego miałem niemały problem, bo sam już nie wiedziałem, czy dana postać warta jest mojej uwagi, czy też może nie. A przez to nie każdego bohatera polubiłem.
Serafina to księżniczka, córka Królowej Isabelli, co czyni ją spadkobierczynią tronu Miromary. Ogólnie rzecz biorąc, z jednej strony polubiłem ją. Była to dziewczyna - nastolatka - zagubiona i przerażona, ale miała do tego zupełne prawo. W końcu znalazła się w bardzo nieciekawej sytuacji, co mogło budzić w niej strach. Jednak niesamowicie irytowała mi swoją łatwowiernością i naiwnością, podczas swojej ucieczki ufała praktycznie każdej napotkanej istocie, zobaczyła pierwszą lepszą postać i od razu oddawała się w jej ręce. Rozumiem to, że mogła czuć się zdezorientowana w całej sytuacji, ale bez przesady, w końcu chyba nikt nie jest tak łatwowierny i naiwny, nawet pierwsza lepsza nastolatka. Właśnie to denerwowało mnie w jej postaci najbardziej, chociaż nie da się też ukryć, że momentami miała jakieś tam przebłyski sprytu i inteligencji, mimo że nie było takich scen zbyt wiele. Natomiast zaimponowała mi swoją determinacją do działania, ale także odwagą. Była gotowa do poświęceń, nawet dla własnej ojczyzny narażała swoje życie. Moim zdaniem, jak na razie jest na dobrej drodze, aby stać się idealną królową, bo po pierwsze jest niezwykle odważna i oddana swojemu państwu, a tę cechę powinien posiadać każdy władca. Może jest trochę - a raczej za bardzo - łatwowierna, ale myślę, że to przeszło by jej z wiekiem.
Jeśli chodzi o pięć kolejnych syren z przepowiedni - Neela, Ling, Becca, Astrid i Ava - to były to bardzo podobne postaci do Serafiny. Zagubione, przerażone nastolatki z przebłyskami inteligencji. Może nie chwyciły mnie jakoś szczególnie za serce, ale udało im się po części zdobyć moją przychylność, bo były to sympatyczne postacie. Jedynie Astrid wyłamuje się z ich schematu - niemiła i opryskliwa syrena. Jednak to jej charakter i sytuacja najbardziej mnie zaciekawiły - widać, że sama z siebie nie jest czarnym charakterem, coś ją do tego zmusza. Mam nadzieję, że jej wątek znacznie rozwinie się w dalszych tomach, bo niezwykle mnie intryguje.

Styl pisania pani Donnelly jest całkiem przyjemny, autorka ma lekkie pióro, które pomaga wciągnąć się w historię. Natomiast z językiem, którym napisała książkę, miałem czasem problemy. Bardzo przeszkadzały mi niektóre słowa wymyślane i wpychane po prostu na siłę, bo inaczej nazwać tego nie mogę. Często miałem tu do czynienia z takimi wyrażeniami jak kanjawoohoo czy chillawonda, które po prostu wydawały mi się tak infantylne, że aż śmieszne. Całe szczęście, później jakoś przestało mi to przeszkadzać, może się przyzwyczaiłem, a może po prostu przestałem zwracać na to uwagę. Ale dla sprawiedliwości muszę przyznać, że naprawdę z łatwością przyswajało mi się opisy wydarzeń, postaci czy zwyczajnie miejsc, które były zadziwiająco żywe i świetnie przedstawione. Mimo iż czasem były naprawdę długie, to zawsze zdarzało mi się spotkać w nich coś, co przykuło by moją uwagę i pozwalało czytać dalej.

Wielki błękit to kawał całkiem przyzwoitej literatury. Bardzo spodobał mi się pomysł na całą sagę, a fabuła jest w porządku, bez wielkiego WOW, ale narzekać też zbytnio nie można. Nie mogę wyjść z podziwu nad tym, z jaką dokładnością i dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół autorka wykreowała podwodny świat Miromary. Akcja książki jest jak fala - raz pędzi na łeb na szyję, by za chwilę stanąć w miejscu i ciągnąć się niczym flaki z olejem. Bohaterowie tej powieści nie są zbyt ciekawi, nie można powiedzieć, że są postaciami szczególnie złożonymi. Autorka nie przyłożyła szczególnej uwagi do analizy ich psychiki, przez co możemy poczuć, że są trochę jednowymiarowi i infantylni, chociaż niektórzy mają w sobie ikrę i jeśli autorka nad nimi popracuje, to mają szansę stać się naprawdę ciekawymi postaciami . Główna bohaterka może Was denerwować swoją łatwowiernością i naiwnością, chociaż ma przebłyski inteligencji, sprytu oraz odwagi. Ale są też ciekawe postacie, jak chociażby Astrid. Styl pisania z łatwością pozwala wciągnąć się w historię Serafiny, a lekkie pióro autorki sprawia, że z wielką chęcią czytamy o dalszych przygodach naszych bohaterów. Wszystkie opisy są niezwykle barwne i żywe, więc czytając tę książkę z pewnością nikt nie powinien się nudzić. Powieści daję ocenę 7/10, ponieważ nie mogę o niej powiedzieć "WOW, TO BYŁO COŚ", ale nie chcę spisywać też tej sagi na straty, bo mimo tych wszystkich niedociągnięć, książka naprawdę bardzo mi się spodobała, mogę powiedzieć o niej jak o dobrej, a w mojej punktacji to właśnie 7. Gdyby autorka popracowała nad niektórymi niedociągnięciami i słabszymi stronami w książce, to cała saga ma szansę stać się może nie jedną z moich ulubionych, ale zdecydowanie jedną z tych lepszych. Mimo wszystko polecam Wam bardzo Wielki błękit, bo pomimo w tych wszystkich niedopracowań jest to lektura naprawdę godna uwagi, mam nadzieję, że kolejne tomy utrzymają co najmniej ten sam poziom. Polecam!

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/smierc-pywa-szybkim-nurtem-recenzja.html

Sięgnąłem po nią głównie ze względu na całkiem wysokie noty na większości portalach książkowych, chociaż nie spodziewałem się żadnego arcydzieła. Oczekiwałem po prostu ciekawej i odmóżdżającej książki.

Okładka książki skradła moje serce odkąd tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/bunt-marionetki-recenzja-ksiazki-misja.html

Przyznam się, że się sięgając po tę książkę nie spodziewałem się fajerwerków, raczej dość przeciętnej dystopii dla młodzieży. Ale powiem, że bardzo się rozczarowałem.

Okładka już od początku bardzo mi się spodobała. Szczególnie do gustu przypadł mi napis Ivy, który wygląda bardzo ładnie. I w ogóle, jeśli ująć by całą okładkę, bardzo podoba mi się kolorystyka oraz to, że całkiem trafnie została dopasowana do treści książki. Grzbiet również jest piękny; pasuje kolorystyką do okładki i tyłu powieści, ale co ważniejsze - nie łamie się podczas czytania. Z tyłu okładka jest naprawdę cudowna, na szczególną uwagę zasługuje tam przede wszystkim piękna kolorystyka. Oprócz tego opis. Moim zdaniem, wydawnictwo bardzo dobrze sobie z nim poradziło, ponieważ zarys fabuły z tyłu jest naprawdę bardzo ciekawy, myślę, że zdecydowana większość osób, która go przeczyta, postanowi zapoznać się również z treścią. Ale najważniejsze jest to, że opis nie zdradza nam najważniejszych wątków z fabuły, za co również ogromny plus. Kartki w książce są szare, więc nikt nie powinien narzekać, że rażą go w oczy. Czcionka jest całkiem duża, co pozwala na szybsze i sprawniejsze czytanie powieści. Literówek jest naprawdę bardzo mało, możliwe, że nie ma ich wcale, ja chyba żadnej nie znalazłem, a przynajmniej nie pamiętam takiego czegoś. Poza tym tusz nie rozmazuje się. Nie mam innego wyjścia, jak zwyczajnie pogratulować wydawnictwu Akapit Press za tak piękne, hipnotyzujące oraz intrygujące wydanie tej książki!

Sam pomysł na Misję Ivy już na starcie przypadł mi do gustu. Szczególnie spodobała mi się sytuacja, w którą autorka zaplątała główną bohaterkę, Ivy. Dziewczyna musi wyjść za mąż za człowieka, który jest wrogiem jej rodziny i którego powinna jak najszybciej zabić. Naprawdę spodobał mi się taki pomysł, bo było to coś wyjątkowego i świeżego, zdecydowanie rzadko - stanowczo za rzadko - stosowanego w literaturze.
Książka to dystopia. Możemy w niej dostrzec wiele utartych schematów czy zwyczajnych pomysłów, na które wpadli już inni autorzy książek z tego gatunku, jak na przykład przymusowe małżeństwa, z którymi spotkałem się już w Delirium. Ale wiecie co jest fajne w tych schematycznych wątkach? Że autorka przeważnie, wykorzystując je, dodaje jeszcze coś od siebie. To naprawdę genialny zabieg, ponieważ możemy spotkać wątki poruszane już w dystopiach, ale przedstawione w różny i odmienny sposób, czasem o wiele ciekawszy i bardziej intrygujący.
Akcja książki do największych plusów nie należy, ale nie ujmuje też za wiele. Co prawda, jest raczej monotonna - rzadko dzieje się coś ciekawszego, autorka postanowiła skupić się na innych rzeczach. Jednak przyznam się szczerze, że powolna akcja wcale nie przeszkadzała mi podczas czytania Misji Ivy. Moim zdaniem, autorka podjęła całkiem dobrą decyzję skupiając się na innych aspektach książki niż na samej akcji. Może czasem mogło wydarzyć się coś więcej, ale z drugiej strony dobrze, że Amy Engel postanowiła, że akcja książki nie będzie pędzić na łeb na szyję, bo tym samym nie pogubimy się w zbyt dużej ilości wątków, jak to się czasami zdarza w książkach.
Oprócz tego, spodobała mi się również wizja świata autorki. Nie jest ona brutalnie przesadzona, jak to czasem bywa w dystopiach, ale nie można również powiedzieć, że los ludzi usłany jest różami. Do gustu przypadło mi też to, jak autorka ukazała nam wykreowany przez nią świat. Z jednej strony mamy ład i porządek, władze zadbały o każdy najmniejszy szczegół. Ale jest też drugie dno - świat Ivy pełen jest buntowników i spiskowców, ludzi nie zgadzających się z rządami. Takie przedstawienie było naprawdę realistyczne i dobrze zobrazowane.
Jak w wielu dystopiach, i tutaj znajdziemy walkę z ludźmi władającymi państwem, którzy rzekomo są okrutni i szaleni. Wydawało by się, że to kolejny schemat, ale nie - autorka znów dodała rzecz od siebie. Otóż bardzo spodobało mi się to, że pani Engel przedstawiła oba zwaśnione rody z różnych perspektyw. W wielu dystopiach jest tak, że strona, po której stoi główna bohaterka jest czysta, nie można jej nic zarzucić. Ale w Misji Ivy tak nie jest; granica dobra i zła pomiędzy jednym, a drugim rodem bardzo często się zaciera, i to do takiego stopnia, że sami już nie wiemy, kto jest gorszy - Lannisterowie czy Westfallowie.
W książce spotykamy oczywiście wyjątkową i bardzo nietuzinkową relację pomiędzy główną bohaterką, a Bishopem - chłopakiem, za którego Ivy musiała wyjść za mąż, mimo iż spotkali się tylko raz w życiu. I właśnie ta relacja to jedna z największych zalet książki, bardzo spodobało mi się nie tylko jej niebanalne i niezwykle skomplikowane przedstawienie, ale także to, w obliczu jakiej decyzji autorka postawiła główną bohaterkę. Decyzji, która zmieni życie nie tylko jej, ale także jej rodziców, a może nawet całego państwa. Właśnie dzięki tej sytuacji, w którym znalazła się Ivy książka jest nieprzewidywalna do samego końca - aż do samego wyjaśnienia nie jesteśmy pewni, co zrobi i jak postąpi główna bohaterka. No a sam koniec jest genialny - bardzo nieprzewidywalny i zachęcający do sięgnięcia po kontynuację.

Bohaterowie wykreowani przez Amy Engel są niesamowici! Każda postać jest niezwykle indywidualna, każda bardzo bogata psychologicznie, charakterystyczna i niepowtarzalna. Oprócz tego, wszyscy mają drugie dno swych osobowości, czasem okazują się być kimś zupełnie innym, niż moglibyśmy podejrzewać. Wszyscy bohaterowie są bardzo tajemniczy, wszyscy mają drugą twarz - raz potrafią być dobrymi i miłymi ludźmi, a później bezdusznymi istotami. Właśnie to skłania nas do tego, że chcemy poznać usposobienie każdego bohatera od podszewki, a dzięki temu przywiązujemy większą uwagę do postaci i coraz uważniej o niej czytamy.
Główna bohaterka, Ivy, to dziewczyna, która na pewno nie ma łatwego życia. Najpierw musiała wstąpić w związek małżeński wraz z osobą, którą widziała tylko raz w życiu. Z osobą, która była wrogiem jej oraz jej rodziny. Z osobą, którą musiała zabić. Bardzo spodobało mi się przedstawienie sytuacji, w której obliczu stanęła. Było to coś naprawdę niebanalnego i świeżego - istny majstersztyk! W dodatku Ivy to postać bardzo bogata psychologicznie, ale również bardzo tajemnicza i nieprzewidywalna, ponieważ nigdy nie możemy być do końca pewni, jaką ostatecznie podejmie decyzję i co postanowi zrobić. Z jednej strony była oddana swojej rodzinie i chciała dla nich dobrze, ale z drugiej perspektywy nie pragnęła zostać morderczynią niewinnych ludzi. Spodobało mi się w niej to, że była swego rodzaju buntowniczką - zawsze wolała dokładnie poznać prawdę niż ślepo podążać za przekonaniami i rozkazami innych.
Bishop to chłopak, który ożenił się z Ivy. Jest to z pozoru postać zwykłego nie nieskomplikowanego synalka prezydenta, którego nie obchodzą uczucia innych i który jest egoistą. Jednakże Bishop to ktoś zupełnie inny, ktoś, kto potrafi przeciwstawić się swoim rodzicom i postąpić wbrew ich woli. Polubiłem tego bohatera, przede wszystkim ze względu na jego skomplikowaną osobowość, ale także dzięki temu, że nie jest przesadnie wyidealizowaną postacią.
Ojciec głównej bohaterki to postać równie skomplikowana i niebanalna jak sama Ivy. Pod koniec książki mogliśmy się spodziewać, że zostawi swoją córkę na pastwę losu i będzie miał ją w głębokim poważaniu. Jednak nie; na ostatnich stronach widać, jak bardzo kochał Ivy, jednak nie miał żadnego wpływu na jej los. Moim zdaniem, jest to postać tragiczna. Najpierw uwikłany w związek z nieznaną osobą, potem miłość bez wzajemności, a później jeszcze większa strata. Bardzo mu współczułem i podziwiałem jego determinację w dążeniu do celu, ale z drugiej strony było mi go ogromnie szkoda, ze względu na jego życie niczym z greckiej tragedii.
Callie, siostra głównej bohaterki, to, moim zdaniem, największe zło tej historii. Na początku ją polubiłem, wydawała mi się kochającą, wspierającą i lojalną siostrą. Później, biorąc pod uwagę jej dziwne zachowania, zacząłem nabierać podejrzeń, ale to dopiero pod sam koniec ją znienawidziłem! Nie mogę Wam powiedzieć dlaczego, ponieważ byłby to wielki spoiler, ale ulżyło mi, bo chociaż mogę się z Wami podzielić moją nienawiścią do niej.
Również państwo Lattimer byli bardzo barwnymi i skomplikowanymi postaciami. Ojciec Bishopa, prezydent Lattimer, to człowiek, którego jest mi niezwykle żal. Niestety tutaj również nie mogę zdradzić dlaczego, z tych samych powodów. Jego również podziwiam za to, po ogromnej stracie potrafił podnieść się na nogi i iść do przodu. Natomiast pani Lattimer to kobieta, która od samego początku wydaje się być czarnym charakterem. Dopiero z czasem pokazuje swoją drugą twarz i widzimy, że wcale nie jest bezdusznym człowiekiem.

Styl pisania Amy Engel ma w sobie to coś, dzięki czemu książkę możemy czytać, czytać i czytać, a po nawet bardzo długim czasie nam się to nie znudzi. Jej styl pisania jest bardzo łatwy w odbiorze, niezwykle szybko przeprowadza nas przez całą historię. Autorka potrafi również wzbudzić ciekawość czytelników zarówno ciekawą fabułą, jak i bogatymi psychologicznie i skomplikowanymi kreacjami bohaterów. Język, którym została napisana książka, jest przystępny dla nastoletniego czytelnika, jednak nie dostrzeżemy w nim infantylności czy zbędnych uproszczeń. Pani Engel z pewnością ma dar to budowania napięcia, które znika dopiero po przeczytaniu książki. W dodatku ma tą nietypową umiejętność osnuwania aurą tajemniczości nie tylko fabułę i wiele wątków, ale także postaci, a także do przedstawiania wielu barwnych, ciekawych, a czasem sprzecznych i diametralnie różniących się od siebie emocji, które które targają bohaterami powieści. Oprócz tego wszystkie opisy - czy to postaci, historii miasta bądź miejsca - wszystkie są bardzo intrygujące i odpowiedniej długości.

Misja Ivy to naprawdę wielki kawał dobrej dystopii, a takie coraz trudniej zdobyć. Wydaje mi się, że zasługuje na o wiele większą popularność niż ta, którą może się pochwalić. Przede wszystkim powinna się Wam spodobać fabuła, pełna tajemnic oraz dwuznaczności. Do gustu przypadnie Wam też zapewne wizja świata, który nie jest przesadnie brutalny, ale również nie różowy. Możliwe, że dostrzeżecie kilka schematów, jednak nie powinny Was one kłuć w oczy, gdyż autorka za każdym razem dodaje coś od siebie. Tępo akcji może Wam nie przypaść do gustu, zwłaszcza wtedy, kiedy lubicie szybką jazdę bez trzymanki, ale nie warto się tym przejmować, ponieważ zrekompensuje Wam to nieprzewidywalność oraz niepewność aż do ostatniej strony. Oprócz tego sądzę, że spodoba się Wam sytuacja, w obliczu której staje główna bohaterka oraz relacja, która zawiązuje się pomiędzy Ivy a Bishopem, ponieważ jest ona wyjątkowo niebanalna i nietuzinkowa. Zakończenie z pewnością bardzo Was zaskoczy i wbije w fotel do tego stopnia, że książki nie odłożycie do chwili jej skończenia. Szczególnie do gustu powinna Wam przypaść kreacja każdej z postaci, ponieważ wszyscy z bohaterów się bardzo złożonymi, bogatymi psychologicznie, skomplikowanymi oraz niejednoznacznymi osobami. Styl pisania autorki powinien przypaść go gustu każdemu z Was, ponieważ autorka ma niesamowicie lekkie pióro. Czyli w skrócie - MUSICIE PRZECZYTAĆ MISJĘ IVY! TAK KSIĄŻKA BARDZO, BARDZO, ALE TO BARDZO WAS ZASKOCZY!!! CZYTAJCIE, CZYTAJCIE, CZYTAJCIE!!! Naprawdę ogromnie polecam Wam tę książkę, musicie zapoznać się z historią Ivy!♥ Książce daję ocenę 8/10 i mam wielką nadzieję, że wydawnictwo ostatecznie postanowi wydać kontynuację. JESZCZE RAZ - CZYTAJCIE!!!

Recenzja ukazała się także na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/bunt-marionetki-recenzja-ksiazki-misja.html

Przyznam się, że się sięgając po tę książkę nie spodziewałem się fajerwerków, raczej dość przeciętnej dystopii dla młodzieży. Ale powiem, że bardzo się rozczarowałem.

Okładka już od początku bardzo mi się spodobała. Szczególnie do gustu przypadł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/rozpoczyna-sie-gra-poczatku-konca.html

Już od dawna chciałem przeczytać pierwszy tom, zwłaszcza po tak wielu pochlebnych recenzjach. Książka wydawała mi się bardzo oryginalną i świeżą powieścią, dlatego postanowiłem ją przeczytać.

Okładka książki może nie jest jakaś wyjątkowo spektakularna ani zachwycająco piękna, ale właśnie nie o to w niej chodzi. Ona powinna przyciągać uwagę czytelnika, a to na pewno robi. Jest bardzo nietypowa, ale dzięki temu wyróżnia się spośród natłoku okładek. Poza tym pasuje do treści, a to też jest całkiem ważne. Najbardziej podoba mi się kolor całego wydania - taki trochę złoty, trochę żółty. Grzbiet jest całkiem ładny, ale najważniejsze jest to, że nie wygina ani nie łamie się podczas czytania. Opis jest bardzo ciekawy, myślę, że powinien przykuć uwagę każdej osoby, która go przeczyta. Kartki, jak w większości książek, są szare, ale chyba dużo osób właśnie takie lubi. Czcionka nie jest duża, ale raczej nikt nie powinien mieć problemu z czytaniem. Literówek nie znalazłem wcale, a tusz nie rozmazuje się. Muszę pochwalić wydawnictwo SQN, ponieważ wydało tę książkę w bardzo nietypowy, ale ładny i solidny zarazem sposób.

Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę wobec tej książki, była jej niebanalna fabuła i pomysł na nią. Pomijając to, że na początku trochę trudno mi ją było ogarnąć, bo opis był trochę chaotyczny i nieszczegółowy, to jednak kiedy przeczytałem dokładniej i więcej razy, to zrozumiałem, o co chodzi w książce. Wielu z Was pewnie pomyślało, że są to takie Igrzyska śmierci. Ja też tak myślałem, ale w rzeczywistości jedynym podobieństwem pomiędzy tymi dwoma trylogiami jest sama Gra, czyli Endgame. W dodatku bardzo spodobał mi się pomysł 'kosmitów', którzy są odpowiedzialni za osiedlenie Ziemi oraz to, że Gracze pochodzili ze starożytnych cywilizacji i ludów, a dzięki temu mogłem poznać wiele nowych ludów.
Akcja to największa zaleta tej książki. Non stop coś się dzieje, nie możemy spokojnie odetchnąć, bo nawet kiedy jakieś ciekawe zdarzenie się zakończyło, to już rozpoczęło się nowe, i tak w kółko i w kółko. Ale co my tutaj mamy? No więc tak - przede wszystkim walkę. Czasem na broń białą, a czasem na palną. Oprócz tego dostajemy sporą porcję innych zapierających dech w piersiach wydarzeń, jak chociażby pościgi samochodowe.
Oczywiście inną sprawą jest już to, że, moim zdaniem, bohaterom wszystko szło stanowczo za łatwo. Potrafili wybrnąć z każdej sytuacji, nawet takiej, z której po prostu nie było wyjścia, a każdy, bez względu czy był trenowany, czy nie, przypłaciłby udział w niej życiem. Ale nasi bohaterowie, jak mi się nieraz zdawało, są albo nieśmiertelni, albo mają kilka żyć, albo po prostu posiadają jakieś paranormalne moce, o których autorzy nic nam nie powiedzieli. No okej, rozumiem, że ktoś może przeżyć nawet groźny wyskok z pędzącego samochodu, ale jak ktoś może wyjść z wybuchu granatu, który na dodatek eksplodował ogniem?
Oczywiście wielkim plusem jest także nieprzewidywalność. Autorzy lubią nas zaskakiwać i bardzo często to robią - wplatają w fabułę nagłe i nieprzewidziane wątki i zwroty akcji, a dzięki temu książkę możemy czytać i czytać, bo nigdy się nie nudzimy i cały czas czekamy na coś zaskakującego. Niestety, ale udało mi się domyślić, kto znajdzie w tej części pierwszy klucz - Klucz Ziemi. I powiem Wam, że nie było to jakoś szczególnie skomplikowane. Dlaczego? Ponieważ autorzy jakby sami nam sugerują, na których postaciach powinniśmy się skupić, a dzięki temu udało mi się przewidzieć, kto zwycięży pierwszą rundę.
Zakończenie jest równie zaskakujące i nieprzewidywalne jak cała reszta fabuły. Ale mnie też trochę wkurzyło, ponieważ zginęła jedna z moich ulubionych postaci. I ja się pytam: dlaczego? Dlaczego akurat ta postać? Właśnie ta osoba była moim faworytem (albo faworytką ;) do zwyciężenia całego Endgame, według mnie miał/a na to największe szanse. A tu proszę! BACH! I po mojej ulubionej postaci...


Bohaterowie
Cóż... w tej części mamy dwunastu głównych bohaterów - Graczy -, ale do nich dołączył też jeden zwykły człowiek. Biorąc pod uwagę ich ilość, postanowiłem, że nie skupię się na każdym z bohaterów, chyba że uda mi się to zrobić w jakiś niezwykle krótki i zwięzły sposób.
Ale najpierw skupmy się na moim ogólnym odczuciu. Bardzo spodobała mi się odmienność wszystkich Graczy oraz to, w jak bardzo inny sposób myślą i jak różnią się ich zachowania oraz reakcje na niektóre wydarzenia. Dzięki temu każda postać nabiera wyraźniejszego kształtu, staje się bardziej rozpoznawalna i wyrazista, a co za tym idzie - już nie mylimy jednego Gracza z drugim, mimo, iż na początku od tych wszystkich obco brzmiących imion i nazwisk, a przede wszystkim ich ilości mogła zaboleć nas głowa. Przypadło mi do gustu, że każdy z uczestników chce wygrać Endgame, jednak wszyscy mają do tego jakiś swój powód oraz dążą do tego w zupełnie odmienny sposób, każda postać na swój własny. Jedyne, co mi średnio przypadło do gustu to to, że każdy Gracz nawiązuje w jakiś sposób z kimś sojusz, bo moim zdaniem to było trochę takie przedstawienie ich z tej samej strony.
Sarah Alopay to siedemnastoletnia Cahokianka pochodząca ze Stanów Zjednoczonych. W jej przedstawieniu spodobało mi się to, że dziewczyna tak naprawdę nienawidzi Endgame i nie chce barć w tym udziału. Jednak ma pecha, ponieważ musi stać się jednym z Graczy i właśnie spodobało mi się to, że Sarah wcale nie chciała brać udziału w Endgame, ale pragnęła ochronić swoją rodzinę i właśnie dlatego postanowiła zwyciężyć. Polubiłem ją, jednak nie była moją ulubioną postacią, a czasem bardzo mnie denerwowała, lecz przymykałem na to oko.
Chiyoko Takeda również ma siedemnaście lat, ale pochodzi z ludu Mu, równie tajemniczego jak ona sama. Na początku podchodziłem do niej z dystansem, ale później ogromnie ją polubiłem i stała się jedną z moich ulubionych postaci. Moim zdaniem to ona ma największe szanse na wygranie Endgame. Chiyoko to bardzo inteligentna i przebiegła dziewczyna, która potrafiła wyczyniać niesamowite rzeczy, na przykład walczyć na dachu rozpędzonego samochodu. Bardzo spodobała mi się ta postać i powiem Wam, że jest ona częścią pewnego wątku romantycznego, który był niesamowity, skomplikowany i bardzo mi się spodobał.
Shari Chorpa jest siedemnastoletnią Harappnaką. Moim zdaniem to najbardziej wielkoduszna postać z całej dwunastki. Oczywiście potrafi zabijać rywali bez mrugnięcia nawet okiem, ale jest też niezwykle sympatyczną nastolatką, która potrafi wesprzeć kogoś w trudnej sytuacji. Shari to również jedna z moich ulubionych postaci i faworytów do zwyciężenia Endgame. Ponadto, oprócz samej jej postaci, spodobało mi się jej skomplikowane położenie, bo autorzy nieźle namieszali w jej życiu. Otóż Shari jest matką. Matką kilku, kilkunastoletniej Alice, którą musi ochronić przed innymi Graczami, gdyby ci chcieli wykorzystać dziewczynkę przeciw jej matce.
Jak widzicie, dużo kobiecych postaci przypadło mi do gustu. Z męskimi bohaterami jest o wiele gorzej; na moją uwagę i przychylność nasłużył sobie tylko i wyłącznie Hilal ibn Isa al-Salt, czyli osiemnastoletni Aksum. W jego postaci spodobało mi się to, że nie chce walczyć z innymi Graczami, a woli raczej utrzymać spokój i dobre relacje z rywalami. Poza tym świetne było również to, że chciał się dowiedzieć, kim dokładnie są istoty, które nakazują im brać udział w Endgame, a to może okazać się ciekawe. Może nie jest moim faworytem do zwyciężenia w całej grze, ale chciałbym, żeby został jej uczestnikiem jak najdłużej.
Muszę wspomnieć też o Christopherze Vanderkampie, który nie należał do Graczy, jednak był chłopakiem Sarah. Jego postać bardzo mnie denerwowała, gdyż uznał, że odnajdzie swoją ukochaną oraz pomoże jej wygrać. I od razu, nie bacząc na konsekwencje poleciał ją odszukać. Ale oczywiście nie przemyślał, jakie skutki mogą z tego wyniknąć, że ktoś będzie chciał zaszantażować Sarah mówiąc, że Christopher to jego zakładnik.

Styl pisania obu panów bardzo przypadł mi do gustu. Ich pióro jest niesamowicie lekkie i przeprowadza nas przez całą historię niezwykle szybko i gładko. Język, którym została napisana książka jest z pewnością przystępny dla każdego czytelnika, chociaż niektóre skomplikowane nazwy mogą kogoś nieraz denerwować. Mnie z kolei bardzo irytowały rozdziały opisywane z perspektywy Ana Liu, bo rozumiem, że chłopak miał tiki, ale po co na siłę wpychać w zdania niepotrzebne słowa, które te tiki nam pokazują? Te zdania wyglądają mniej więcej tak: Rozpoczyna mrugDYGOTDYGOTmrugmrug się DYGOTmrugmrugDYGOT Endgame mrugmrugmrugmrug DYGOTmrug. No nie denerwowało by Was to? Moim zdaniem to mocne przekombinowanie, a już na pewno bardzo denerwujące. Ale oprócz tego styl pisania panów Freya oraz Johnsona - Sheltona zaliczam na wielki plus, ponieważ czytając książkę z pewnością nikt nie będzie się nudzić, bo dzieje się w niej bardzo dużo. Poza tym bardzo podobały mi się opisy wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w książce, gdyż były one niezwykle żywe, niczym żywcem wyjęte z filmu. Może czasem autorzy za bardzo ubarwili niektóre rzeczy, przez co wydawały się one strasznie surrealistyczne, ale zdarzało się to raczej rzadko, dlatego nie mam większych zastrzeżeń.


Podsumowanie
Endgame. Wezwanie to książka, jakiej jeszcze nie było. Autorzy mieli niesamowicie kreatywny i ciekawy pomysł na stworzenie całej trylogii i powinien się on Wam spodobać i wzbudzić Waszą ciekawość. Fabuła jest z pewnością bardzo ciekawa oraz żywa, a akcja wartka i nie daje nam odetchnąć, ponieważ w książce tak dużo się dzieje, że głowa mała. Książka jest z pewnością bardzo nieprzewidywalna i pełno w niej nieoczekiwanych zwrotów akcji, dzięki czemu w każdej chwili możecie zostać zaskoczeni. Zakończenie powinno się Wam spodobać i wcisnąć każdego w fotel, gdyż na ostatnich stronach bardzo dużo się dzieje, chociaż przewidzenie postaci, która ostatecznie odnajdzie Klucz Ziemi nie jest trudne i możecie to odgadnąć. Sami bohaterowie powinni przypaść Wam do gustu, ale do niektórych pewnie poczujecie też nienawiść, bo aż roi się tu od czarnych charakterów. Niektórzy pewnie będą też Was denerwować, ale przymknijcie na to oko. Styl pisania powinien szybko i gładko przeprowadzić Was przez całą historię, a podczas jej odkrywania nie będziecie się nudzić. Opisy walk oraz innych wydarzeń dosłownie wcisną Was w fotel, bo są one niezwykle żywe. Czasem możecie mieć jednak wrażenie, że bohaterom idzie stanowczo za łatwo jak na takie przeszkody oraz możecie pomyśleć, że niektóre opisywane wydarzenia są wręcz nierealne, a bohaterowie mają jakieś nadnaturalne moce, jednak i na to lepiej nie zwracać uwagi. Ja pierwszej części trylogii daję ocenę 8/10 i już nie mogę się doczekać, aż w końcu zabiorę się za drugi tom. A Wy CZYTAJCIE!!!

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/03/rozpoczyna-sie-gra-poczatku-konca.html

Już od dawna chciałem przeczytać pierwszy tom, zwłaszcza po tak wielu pochlebnych recenzjach. Książka wydawała mi się bardzo oryginalną i świeżą powieścią, dlatego postanowiłem ją przeczytać.

Okładka książki może nie jest jakaś wyjątkowo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/uczac-sie-zyc-od-osoby-ktora-pragnie.html

Po książkę sięgnąłem dlatego, że kojarzyła mi się z powieściami Johna Greena, a ja osobiście lubię tego autora. Po drugie - bardzo zaciekawiła mnie fabuła, która wydawała się być dość świeża, ale mówiąca do poważnych tematach. Poza tym o książce słyszałem naprawdę wiele dobrego, także grzechem byłoby po nią nie sięgnąć.

Okładka Wszystkich jasnych miejsc jest nieziemska. Naprawdę bardzo, bardzo, ale to bardzo mi się podoba; jest minimalistyczna, czyli taka, jakie lubię. Poza tym ogromnie podoba mi się pomysł tego czarnego... czegoś, tej kuli, bo jest bardzo nietypowy, ale ładny. A ta miniaturka, gdzie stoją ludziki i trzymają się za ręce jest taka cudowna! Naprawdę , okładka bardzo mi się podoba, jest niesamowicie piękna. Grzbiet również jest ładny, ale najważniejsze jest to, że nie wygina i nie łamie się podczas czytania lektury. Z tyłu też wygląda bardzo ładnie i estetycznie. Opis jest bardzo ciekawy i intrygujący - myślę, że zdecydowana większość po jego przeczytaniu zdecyduje się zapoznać z tym, co jest w środku. Na dodatek opis nie wyjawia nam najważniejszych wątków historii Violet i Fincha, a to niesamowicie ważne. Dodatkowo do okładki są też skrzydełka, a już nie raz wspominałem, jak bardzo je kocham. Kartki w książce są szare, jak w większości powieści. Czcionka jest stosunkowo duża, także nie powinniście narzekać na małe litery. Błędów ortograficznych nie ma wcale, tak jak i ja nie znajdziecie ani jednego. Tusz nie rozmazuje się, i chociaż jest to bardzo rzadkie zjawisko w książkach, to bardzo przeze mnie znienawidzone. Na szczęście w wydaniu Wszystkich jasnych miejsc go nie znajdziecie. Bardzo muszę pochwalić wydawnictwo Bukowy Las za tak piękne wydanie tej książki, ale nie bardzo mnie to dziwi, bo większość książek wydanych nakładem tego wydawnictwa może poszczycić się ładną oprawą graficzną.

Sam pomysł na książkę od razu przypadł mi do gustu. Jennifer Niven w swojej powieści opowiada w szczególności o samobójcach, bo i Finch, i Violet mieli takie skłonności. Cóż, temat dość kontrowersyjny i bardzo rzadko poruszany, dlatego ucieszyłem się, kiedy mogłem spotkać w literaturze nieczęsty motyw, a opisanie go i uczynienie tematem przewodnim dowodzi o odwadze autorki. Powiem Wam, że motyw samobójstwa w książce jest ważny, jednak przez większość stron nie gra pierwszych skrzypiec, co idzie na plus, bo dzięki temu nie czujemy się za bardzo przytłoczeni tym tematem. Oprócz samobójców w książce możemy zauważyć też lekko nakreślony, ale wyczuwalny motyw oceniania ludzi po stereotypach, który nie jest poruszany w książce często, raczej rzadko, ale jest.
Bardzo spodobał mi się też pomysł autorki, aby bohaterowie Wszystkich jasnych miejsc, czyli Violet i Theodore, zwiedzali Indianę oraz zarzucali siebie nawzajem mądrymi, zapadającymi w pamięć cytatami, na przykład Virginii Woolf, której książki pragnę przeczytać od dawna. Dzięki temu mogłem razem z bohaterami zwiedzić wiele interesujących miejsc w tym stanie, mogłem razem z nimi przeżyć wiele niezapomnianych przygód, a poza tym poznać wiele mądrych cytatów, które może gdzieś i kiedyś mi się przydadzą. I właśnie najbardziej spodobał mi się ten motyw zwiedzania Indiany, bo było to bardzo świeże i nowe w literaturze.
Wszystkie jasne miejsca to książka niezwykle specyficzna. Jeśli chodzi o całą fabułę, to powiem Wam, że nie jest ona jakoś naprawdę szczególnie nowa i wspaniała, ale właśnie fajne jest to, że nie o to autorce chodziło. Można dostrzec wiele podobieństw do książek Johna Greena - oboje nastolatków w słabym momencie emocjonalnym, którzy przechodzą wielkie cierpienie wewnętrzne, podróże, cytaty, wspólne czytanie książek czy metafory i przenośnie. Jednak najważniejsze jest to, co książka wnosi do naszego życia codziennego i do jak licznych skłania nas refleksji. Najbardziej zszokowały i dotarły do mnie słowa autorki na ostatnich stronach, gdzie przedstawia nam, w jaki sposób wpadła na napisanie Wszystkich jasnych miejsc i co chciała nam przekazać.
Bardzo spodobało mi się też to, że autorka pozwoliła nam spojrzeć na wiele spraw, z dwóch odmiennych perspektyw, raz oczami Theodora, a innym razem Violet. Dzięki temu możemy poznać sposoby, jak radzili sobie z problemami i co robili, aby zapomnieć o cierpieniu. Możemy też dobrze poznać ich odmienne spojrzenia na świat i sytuacje, czasem nawet przyziemne, a także na wiele innych tematów, na przykład literaturę.
Wątek miłosny odgrywa w historii bardzo ważną rolę, jest jednym z kluczowych motywów książki, a jak wiecie, ja za takimi wątkami zbytnio nie przepadam. Natomiast relacja Violet i Theodora skradła i moje serce, naprawdę bardzo przeżywałem to, co działo się pomiędzy bohaterami. Raz było gorzej, a raz lepiej. Na pewno spodobało mi się to, że wątek romantyczny to żadna 'miłość od pierwszego wejrzenia'. Violet i Theodore czują coś do siebie nawzajem dopiero wtedy, kiedy dobrze się poznają, spędzą ze sobą wiele niezapomnianych chwil i przeżyją dużo wspaniałych i niezapomnianych przygód. Wszystko dzieje się w odpowiednim czasie, nie za szybko, nie za wolno. W dodatku uczucie, które rozwinęło się pomiędzy Violet i Theodorem było bardzo naturalne, choć dość skomplikowane i mocno pokręcone. Tak naprawdę nie do końca wiemy, kto kogo ratuje. Nie dostrzegamy tego momentu, kiedy Theodore stacza się ku dnu, a Violet wynurza ku powierzchni. A potem wszystko dzieje się tak szybko, że nie zawsze to do nas dociera od razu...
Wiele osób mówi, że zakończenie wycisnęło z nich łzy. Mnie osobiście do aż tak skrajnych emocji książka nie doprowadziła, ale na pewno mocno wzruszyła, zszokowała, a zakończenie wcisnęło w fotel i sprawiło, że stałem się bardzo przygnębiony. Pamiętam, że nawet nie potrafiłem zasnąć, bo nie umiałem po prostu przestać o niej myśleć.

Bohaterowie Wszystkich jasnych miejsc to bardzo nietuzinkowe, skomplikowane, misternie wykreowane i złożone z wielu warstw postaci, a żeby bardzo dobrze ich poznać, trzeba wszystkich z tych warstw po kolei obrać, aż dojdziemy do samego końca. Oczywiście nie wszyscy, bo autorka nie skupiała się na każdej postaci tak szczegółowo jak nad dwoma głównymi - Violet i Theodorem, ale inni bohaterowie też są całkiem skomplikowani.
Theodore jest z początku wielką zagadką i osobą składającą się z wielu paradoksalnie sprzecznych ze sobą emocji. Z jednej jego największym pragnieniem jest śmierć. Codziennie myśli, jaki sposób byłby najlepszy, aby odejść z tego świata i swoje pomysły już nie raz próbował wcielić w życie. Natomiast z drugiej strony cały czas szuka rzeczy, które jednak pozwoliłyby mu na tym świecie zostać i żyć. Tak naprawdę nie polubiłem go na początku. Z jednej strony strasznie mu współczułem, bo miał raczej niezbyt miłe życie, a na dodatek jego ojcem był beznadziejny człowiek, który na rodzica się nie nadawał. Ale z innej strony nie do końca podobały mi się decyzje, jakie podejmował w swoim życiu. Na pewno musiało być mu bardzo trudno - myślał, że na świecie został całkiem sam, że nikogo nie obchodzi, co się z nim stanie, nikt nie potrafi go w pełni zrozumieć i mu pomóc... Ale przecież znalazł w końcu Violet, prawda? Czy nie pomyślał, jak na niej odbije się jego decyzja? Przecież on też był jedynym oparciem i ostoją dla niej. Tylko jemu mogła zaufać. Cały czas próbuję go zrozumieć, bo jego problem był niełatwy do rozwiązania, ale moim zdaniem mógł jeszcze trochę pomyśleć nad swoją decyzją, a nie od razu porywać się z motyką na słońce. Ale kiedy już bardziej go poznałem, zacząłem coraz bardziej go lubić. Dostrzegłem, jakim jest wspaniałym, acz niedocenianym i sponiewieranym przez los człowiekiem. Przez cały czas stał nad przepaścią i zastanawiał się, czy warto zrobić krok do przodu i spaść.
Violet to dziewczyna, której los pozornie dał dobre życie. Jest popularna, lubiana, mieszka w ładnym domu, na brak pieniędzy również narzekać nie może. Jednak za to los postanowił coś jej odebrać. Violet przed rokiem straciła swoją jedyną i ukochaną siostrę, która zmarła w wypadku samochodowym wpadając w poślizg na moście, w którym również Violet brała udział, jednak wyszła z niego bez szwanku. Dziewczyna po stracie siostry czuje się bardzo zagubiona, bo straciła osobę, która była jej najlepszą przyjaciółką. Po jej śmierci odsunęła się od swoich pasji - przestała pisać, a nawet wychodzić z domu czy jeździć samochodem. Przyznam się, że polubiłem ją, jednakże często mnie denerwowała. Rozumiałem jej żal po stracie bliskiej osoby, jednak trzeba żyć dalej, a jej zachowanie po wypadku było co najmniej dziwne. Poza tym miała w swoim otoczeniu osoby, którym naprawdę zależało na jej życiu i codziennie jej to okazywali.

Styl pisania Jennifer Niven od razu przypadł mi do gustu. Sprawił, że książę czytałem jednym tchem i bardzo szybko. Język, którym została napisana książka, jest przystępny dla czytelnika, choć nie infantylny i dziecinny. Na dodatek autorka wstawiła wiele mądrych i wartościowych cytatów, dzięki której Wszystkie jasne miejsca mają już trochę inny wydźwięk - głębszy i bardziej wnikliwy. Wszystkie emocje, które targają bohaterami zostały w bardzo dobry oraz ciekawy sposób na zobrazowane i sprawiają, że i my odczuwamy naprawdę dużo czytając tę książkę. Czytając powieść Jennifer Niven z pewnością nie będziecie się nudzić, nawet biorąc pod uwagę mnogość opisywanych przez autorkę miejsc, bo są one tak ciekawe i nietuzinkowe, że czytamy o nich z wielką przyjemnością i zaciekawieniem. Dialogi są sensowne, a najbardziej podobały mi się w nich ciekawe wypowiedzi bohaterów, bo i od nich można zaczerpnąć wiele mądrych i wnoszących coś do życia cytatów.

Książka Wszystkie jasne miejsca z pewnością Was zaskoczy, jeżeli spodziewacie się głupiutkiej i infantylnej opowiastki o nastoletniej miłości. Bo to wcale nie jest historia o tym! Jennifer Niven chciała nam przede wszystkim pokazać, jak może się czuć i co myśleć o sobie oraz innych osoba, która sądzi, że jest dla nikogo nieważna i zbędna. Porusza temat przede wszystkim samobójców, ale także depresji i stereotypów. Pokazuje, jak można radzić sobie w krytycznych sytuacjach, kiedy już nie chce nam się żyć. Fabularnie powieść nie jest zbytnio skomplikowana, ale najważniejsze jest to, co sobą wnosi do naszego życia. Wątek miłosny raczej powinien skraść Wasze serca. Bohaterowie nie powinni Was denerwować, myślę, że przypadną Wam do gustu i ich polubicie, ale nie zawsze będziecie zgadzać się z podjętymi przez nich decyzjami. Styl pisania autorki z pewnością przepadnie Wam do gustu i bardzo szybko pozwoli zapoznać się z historią Violet i Theodora, a zakończenie wbije Was w fotel i bardzo zszokuje. Może niektórym nawet polecą łzy... Moim zdaniem, książkę powinien przeczytać każdy, ale nie każdemu może się ona spodobać. Dlaczego każdy? Wszystkie jasne miejsca pozwolą spojrzeć nam na wiele tematów z innej perspektywy niż ta, którą do tej pory się kierowaliście. Każdy wyniesie z tej książki coś ważnego i wartościowego, na co w przyszłości warto będzie zwrócić uwagę. Ja daję książce ocenę 9/10 i wciskam ją do mojego prywatnego TOP 10. Aha, jeszcze jedno... Mam dla Was prośbę. :) PRZECZYTAJCIE TO!

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/uczac-sie-zyc-od-osoby-ktora-pragnie.html

Po książkę sięgnąłem dlatego, że kojarzyła mi się z powieściami Johna Greena, a ja osobiście lubię tego autora. Po drugie - bardzo zaciekawiła mnie fabuła, która wydawała się być dość świeża, ale mówiąca do poważnych tematach. Poza tym o książce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/w-spichlerzu-agresji-recenzja-ksiazki-7.html

Powiem Wam, że ta książka wcale mnie nie zainteresowała. Zwróciłem na nią uwagę dopiero wtedy, kiedy pani z wydawnictwa Zielona Sowa zaproponowała mi ją do recenzji. I właśnie wtedy zaczęła mnie coraz bardziej intrygować... Spodziewałem się całkiem ciekawej książki, ale nie jakiegoś arcydzieła. Ale książka zaskoczyła mnie, i to mocno.

Kiedy widziałem pierwszy raz okładkę, nie zaintrygowała mnie ona. Myślałem, że to znowu jakaś zwykła obyczajówka o nastoletniej miłości. Jednak kiedy już dowiedziałem się, o czym opowiada, to zwróciłem na nią bardziej uwagę. Ale dokładniej przyjrzeć się jej mogłem dopiero wtedy, kiedy wziąłem ją w ręce. I właśnie teraz Wam to powiem - podziwiam osoby odpowiedzialne za okładkę za ich kreatywność. Teraz sam pomysł ogromnie mi się podoba! Na okładce zostały spisane wyzwiska, którymi została obrzucana Jess. Przyznam się, że bardzo podoba mi się wydanie tej książki. Na pewno wyróżnia się spośród tłumu swoją innością. Grzbiet bardzo ładnie wygląda na półce, ale najważniejsze jest to, że nie wygina się podczas czytania. Opis z pewnością zaintryguje czytelnika i sprawi, że ten z chęcią sięgnie po książkę. Kartki są szare, także nikogo nie powinno razić po oczach. Czcionka jest stosunkowo duża i bardzo przyspiesza czytanie. Literówek jest bardzo mało, a tusz nie rozmazuje się. Muszę ogromnie pochwalić wydawnictwo Zielona Sowa za tak piękne, wyróżniające się od innych i bardzo solidne wydanie 7 dni! Brawa!

Od razu powiem, że już z początku pomysł ta tę książkę przypadł mi do gustu. Mówi ona o tematyce przemocy, jednak nie tylko w szkole, ale także rodzinnej. Czytając powieść Eve Ainsworth widzimy, jak w szkole rówieśnicy dokuczają Jess, natomiast w domu drugiej głównej bohaterki, Kez, jesteśmy świadkami kolejnego wyżywania się na niewinnych osobach: ojciec Kez znęca się nad jej matką oraz nad nią samą. Jednak w obu przypadkach mamy do czynienia z dwoma różnymi sposobami przemocy - Jess doświadcza raczej przemocy psychicznej, chociaż czasem dochodzi nawet do rękoczynów. Natomiast podczas znęcania się nad matką Kez stanowczo dominuje przemoc fizyczna, chociaż i taki sposób wyżywania się na kimś odciśnie spory ślad na jego psychice. Bardzo spodobał mi się taki pomysł, bo nie ukrywajmy - książki o takiej tematyce to rzadkość. Dlatego ucieszyłem się, że w końcu będę mógł poznać coś nowego.
Poza tym ogromnie do gustu przypadło mi to, jak autorka przedstawiła sytuacje obydwu bohaterek - Jess i Kez. Pisarka dokładnie ukazała nam codzienne życie dziewczyn i to, z jakimi problemami mają do czynienia na co dzień. Dzięki temu od podszewki poznajemy ich charaktery i sposoby myślenia, a także powody, przez które dziewczyny postępują jak postępują.
Akcja książki to też jej dobra strona. Cała fabuła obejmuje okres niedługi, bo zaledwie tydzień - siedem dni, 168 godzin. Mogłoby się wydawać, że w tak niedługim odstępie czasu nie może się wydarzyć dużo ciekawych rzeczy. Natomiast autorka ukazuje nam coś zupełnie innego. Książka wypełniona jest akcją po brzegi, chociaż większość wydarzeń to sytuacje, w których sami nie chcielibyśmy barć udziału. Z jednaj strony jesteśmy świadkami przemocy w szkole nad Jess. Muszę się przyznać, że sam myślałem, że takie ciągłe opisy znęcania się nad dziewczyną będą mnie nużyć, bo ile można czytać o jednym i tym samym? Ale i tutaj zostałem bardzo zaskoczony. Kez i jej świta na okrągło wymyślają nowe sposoby, jakby tu dokuczyć i poniżyć biedną i Bogu ducha winną Jess. A właśnie takie sytuacje powodują, że bardzo wciągamy się w powieść i nie możemy się od niej oderwać. Natomiast z drugiej strony widzimy sytuację, w której to ojciec Kez poniża swoją żonę i córkę. I muszę się przyznać, że te wydarzenia były jeszcze bardziej szokujące, ale to właśnie w takich sytuacjach zdarzało się, że trochę się nudziłem, bo wtedy było raczej monotonnie, lecz naprawdę szokująco.
Kolejną zaletą powieści jest relacja pomiędzy dwoma głównymi bohaterkami - Jess - ofiary oraz Kez - winowajczyni, ale z drugiej strony również ofiary. Autorka wyraźnie przedstawia nam powody ich wzajemnej nienawiści. Ze strony Jess wydawała mi się ona zdecydowanie zrozumiała i normalna, bo kto nie nienawidziłby swojego prześladowcy? Ale z drugiej strony rozumiałem też Kez, chociaż już nie tak jasno.
Podobało mi się, że autorka jasno i wyraźnie ukazała nam powody i przyczyny reakcji i zachowań bohaterów książki. Dzięki temu wyeliminowała wszystkie niejasności i niespójności, i chociaż niektórych bohaterów naprawdę trudno zrozumieć, to po jakimś czasie udaje się to.
Autorka, jak dowiadujemy się z notki na skrzydełkach, chciała pisać książki, które będą zapadać w pamięć i skłaniać do refleksji. I właśnie powieść 7 dni to robi. Po przeczytaniu jej zadamy sobie pytanie: Czy przemoc nad kimś naprawdę może doprowadzić osobę do takiego stanu? Na pewno każdy z nas sprawił komuś przykrość, i to nie raz, czasem słowem, innym razem czynem. Znajdzie się też wiele osób, które wyraźnie 'terroryzowały' kogoś innego. Właśnie takie osoby powinny przeczytać tę książkę, która pokaże im, jak taka osoba może się czuć, do jakich czynów jest wtedy zdolna i jakie okoliczności mogą z tego wyniknąć. Ale tą powieść powinni przeczytać też ci, którzy są codziennie wyśmiewani przez swoich rówieśników, bo książka pokaże im, że nawet w ich przypadku może nastąpić happy end, który sprawi, że wszystko się całkiem dobrze skończy oraz to, że nie warto podejmować decyzji bez zastanowienia. Chociaż, moim zdaniem, powieść Eve Ainsworth powinien przeczytać KAŻDY.

Bardzo spodobało mi się to, jak autorka przedstawiła wszystkich bohaterów - każda z postaci jest inna, każda myśli w odmienny sposób, każda inaczej się zachowuje i inaczej reaguje na sytuacje. Na dodatek spodobało mi się to, że nigdy nie możemy być do końca pewni, że ten bohater czy ta bohaterka to przyjaciel, czy liczy tylko na dobrą zabawę, a kiedy przychodzi czas na pomoc, to odwraca się do niego tyłem. Każda postać była naprawdę niezwykle skomplikowana - złożona z wielu warstw, które ciężko rozebrać na części prostsze i zobaczyć, jaki naprawdę kto jest. Ogromnie spodobało mi się takie ukazanie wszystkich nastolatków, bo było ono bardzo realne i dające do myślenia.
Jess to jedna z głównych bohaterek. To zaledwie czternastolatka, ale los już obarczył ją piętnem cierpienia i sprawił, że w jej umyśle i spojrzeniu już na zawsze zagościł smutek. Jess mierzyła się z kilkoma problemami. Z jednaj strony miała ojca, który kompletnie się nią nie interesował i miał ją gdzieś. Z drugiej matkę, która nie poświęcała jej wystarczającej ilości czasu, a tym bardziej miłości. Jej kolejnym utrapieniem była szkoła, a to przecież właśnie w jej murach powinna znaleźć azyl i poczuć się wreszcie dowartościowana. Jednak tak nie było - Jess była codziennie upokarzana i wyśmiewana przez swoich rówieśników. Na dodatek miała sporą nadwagę, która była jedną z przyczyn dokuczania. Bardzo trudno jest mi powiedzieć, co tak naprawdę poczułem do tej bohaterki. Z jednaj strony było mi jej bardzo szkoda, ogromnie jej współczułem. Z każdej strony atakowały ją myśli, że jest nikim, a przecież miała prawo do takich myśli, a poza tym prawie w nikim nie miała oparcia. Ale z drugiej strony jestem na nią ogromnie wściekły. Denerwowało mnie w jej charakterze to, że bała się swoich rówieśniczek, bo przecież gdyby nie chciała, to nie dałaby sobą tak pomiatać. Poza tym wnerwiała mnie tym, że ciągle gadała o tym, że jest tak bardzo otyła, ale tak właściwie nic nie próbowała ze swoją nadwagą zrobić.
Kez to druga z głównych bohaterek. Była rówieśniczką Jess, również czternastolatką. Dziewczyna w szkole była popularną i lubianą osobą. Ale czy rzeczywiście lubianą? Raczej większość przerażała myśl, że mogliby jej zaleźć za skórę. Poza tym otaczała się wianeczkiem przyjaciół, ale czy wiernych i prawdziwych, którzy pomogliby jej w każdej trudnej sytuacji? Nie. W domu, którego unikała jak ognia, stawała się kimś zupełnie odmiennym od tej Kez w szkole. Przeistaczała się z oprawcy w ofiarę. Do tej postaci również czuję wulkan sprzecznych i gryzących się ze sobą emocji. Jest mi jej szkoda, bo i jej los nie dał wspaniałego i szczęśliwego życia - z pozornej sielanki rodzinnej zrodziło się istne piekło. Gdyby nie to, jaką była okropną i straszną prześladowczynią wobec Jess zapewne ogromnie bym jej współczuł, jednak w takiej sytuacji bardzo trudno poczuć mi to do niej. Ale spodobało mi się to, jak autorka przedstawiła to, jak bardzo Kez pogubiła się w swoim życiu i wszystkich emocjach, które kumulowały się w jej wnętrzu i czekały na upust. To naprawdę złożona i skomplikowana postać, którą piekielnie trudno jest zrozumieć. A gdyby w każdej książce były takie postaci, to żadna powieść nie miałby ode mnie oceny niższej niż 8/10, bo właśnie to w bohaterach lubię - skomplikowane charaktery i złożone usposobienie.

Książka już od pierwszych stron wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie mogłem się od niej wprost oderwać. Ja tej książki nie przeczytałem. Ja ją połknąłem, pochłonąłem niczym czarna dziura zaledwie w dwa wieczory. Przyczynił się do tego tylko i wyłącznie niesamowicie zgrabny i szybki styl pisania autorki, który sprawił, że książkę czytało się jednym tchem i z wypiekami na twarzy. Język, którym została napisana książka, jest bardzo przystępny dla czytelnika, zwłaszcza do nastoletniego, ale nie jest też infantylny czy niedojrzały, chociaż może nieraz był za mało literacki, ale na to można przymknąć oko. W książce nie znajdziecie nużących opisów przyrody na trzy strony, ale krótkie i ciekawe, a nawet szokujące opisy przeróżnych wydarzeń i sytuacji. Poza tym autorka ma niesamowity dar kreowania bohaterów, bo wszystkie stworzone postaci są niezwykle skomplikowane i złożone. Do tego dialogi są naprawdę sensowne i ciekawe, a nie głupiutkie jak w niektórych książkach. Oprócz tego bardzo spodobało mi się to, jak Eve przedstawiła wszystkie emocje towarzyszące bohaterom podczas zdarzeń, które przeżywali, a dzięki temu to i my odczuwamy wiele czasem gryzących się ze sobą i sprzecznych uczuć.

Książka 7 dni to niepozorna, krótka i cienka książeczka. Jednak strzeżcie się - to istny wilk w owczej skórze! Pochłonie Was do tego stopnia, że przeczytanie jej zajmie Wam zaledwie jeden wieczór, a jeśli nie będziecie mieć czasu, to troszkę więcej. Co w niej znajdziecie i dlaczego warto po nią sięgnąć? Po pierwsze: temat przemocy psychicznej oraz fizycznej, z którymi każdy z nas miał kiedyś styczność - jedni jako oprawcy, drudzy ofiary, a jeszcze inni jako jedni i drudzy. Czytając książkę z pewnością nie będziecie się nudzić, bo naprawdę wiele się w niej dzieje, mimo iż akcją obejmuje krótki odstęp czasu. Poza tym na pewno spodobają się Wam postaci, które są niezwykle i magicznie złożone i skomplikowane, które nie raz ciężko jest zrozumieć i nie denerwować się na nich, ale z pewnością długo nie będziecie mogli wyjść z podziwu, jak udało się autorce przedstawić tak nietypowe kreacje postaci. Styl pisania pozwoli Wam z łatwością wciągnąć się w książkę, a kiedy już będziecie ją czytać, to staniecie się istnym wulkanem sprzecznych emocji! 7 dni to książka, która skłoni Was do licznych refleksji i sprawi, że długo po jej przeczytaniu będziecie myśleć o osobach wyśmiewanych przez innych, ale także o ludziach, którzy to robią, bo często okazuje się, że i oni potrzebują pomocy. Nie pozostawiam Wam innego wyboru - musicie przeczytać książkę Eve Ainsworth, a jeśli tego nie zrobicie, to uwierzcie - będę na Was zły, bo tak dobrą i dającą do myślenia książkę powinien przeczytać KAŻDY! Ja daję jej ocenę 8/10, a wy - CZYTAJCIE!!!

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/w-spichlerzu-agresji-recenzja-ksiazki-7.html

Powiem Wam, że ta książka wcale mnie nie zainteresowała. Zwróciłem na nią uwagę dopiero wtedy, kiedy pani z wydawnictwa Zielona Sowa zaproponowała mi ją do recenzji. I właśnie wtedy zaczęła mnie coraz bardziej intrygować... Spodziewałem się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/gdy-wszyscy-woko-kamia-komu-zaufasz.html

Muszę się ze wstydem przyznać, że książka przeleżała na mojej półce aż dwa lata, zanim udało mi się ją przeczytać. Kiedyś oczywiście ją zacząłem, ale jak wiele książek rozpoczętych w tamtym okresie, nie skończyłem. W sierpniu tego roku postanowiłem to jednak zmienić. Niedawno, w czerwcu, została wydana ostatnia część sagi, dlatego nie martwię się, że na następne części będę musiał czekać. Poza tym książka ma naprawdę dużo pochlebnych recenzji, więc po prostu grzechem byłoby jej nie przeczytać.

Okładka książki jest trochę straszna, ale bardzo intrygująca i ładna. Od samego patrzenia na nią mogą przejść nas dreszcze. Ciekawie wygląda dziewczyna, której jedna strona twarzy pokazuje buntowniczkę, a druga zwykłą dziewczynę. Budynek na dole wygląda przerażająco, ale jest też bardzo ciekawy. Chciałbym zwrócić uwagę na grzbiet, który zabójczo wygląda na półce i w ogóle jest piękny, ale przede wszystkim nie wygina się. Nienawidzę wygiętych grzbietów! Kolorystyka bardzo mi się podoba, wszystko do siebie pasuje. Co do opisu - na pewno jest intrygujący i czytelnik raczej sięgnie po Wybranych po przeczytaniu opisu z tyłu. Czcionka jest w sam raz - ani za duża, ani za mała.


Książka może pochwalić się ciekawą i trzymającą w napięciu fabułą. Podczas czytania nasuwa się nam multum pytań, ale nie na każde dostajemy odpowiedź, co zachęca do sięgnięcia po drugi tom. Wybrani mają dużo zaskakujących zwrotów akcji - co jakiś czas dzieje się coś nieprzewidywalnego. Jednak niektóre wątki można przewidzieć zanim się wydarzą, co psuje trochę jej urok.
Akcja książki z początku jest powolna - przez pewien czas nic się nie dzieje. Jednak stopniowo staje się coraz ciekawsza, aż w końcu mknie niczym wiatr. Autorka wprowadza w pierwszym tomie bardzo dużo tajemnic, a czytelnik z niecierpliwością czeka na odpowiedzi. Trochę skojarzyło mi się to z Trylogią Czasu - gdy poznajemy coraz więcej szczegółów historia robi się coraz ciekawsza.
W książce mamy też wątek romantyczny. Niestety, ale jest on jednym z ważniejszych wątków w Wybranych. Jak dla mnie pani Daugherty mogła się bardziej skupić na całej fabule i wszystkich tajemnica, a nie na wątku miłosnym, który po prostu wyszedł banalnie. Denerwowały mnie wahania nastroju Allie - raz jest z Carterem, ale zaraz idzie do Sylvaina. Chociaż nie powiem - kibicowałem głównej bohaterce w podjęciu decyzji. Po pierwszym tomie jestem za tym, by Allie związała się z Carterem. Bardzo łatwe do przewidzenia było też to, że jeśli dziewczyna gdzieś pójdzie, to spotka Cartera albo Sylvaina, lub jeśli będzie gdzieś pracować w parach, to będzie to robiła z jednym z nich. Czasem bardzo mnie to denerwowało.
Zakończenie powieści jest pełne akcji i bardzo nieprzewidywalne! Autorka bardzo mnie zaskoczyła. Na dodatek wyjaśnienie całej zbrodni, która miała miejsce w Cimmerii, było bardzo ciekawe, a osoby, która się do tego dopuściła, nawet nie wziąłbym pod uwagę.

Bohaterowie książki są barwni i różnorodni. Autorka ciekawie ich przedstawiła - zmieniają się pod wpływem słowa, chwili czy nieprzewidzianych zdarzeń. Wszyscy grają i są trudni do rozszyfrowania. Sam na początku ufałem każdemu, kto pomagał Allie. Jednak z czasem moje zaufanie runęło w gruzach i nie potrafiłem już nikomu zaufać tak jak na początku. Stałem się bardziej podejrzliwy, bo nie wiedziałem czy ktoś próbuje zaszkodzić głównej bohaterce, czy jej pomóc.
Nie bardzo podobało mi się to, że większość uczniów Cimmerii to chodzące ideały. Ubierali się nienagannie i wszystko robili z gracją. Autorka mogła wpleść w książkę chociaż jedną niezdarę.
Jak już wspomniałem Allie i jej rozterki miłosne czasem mnie denerwowała. Raz jest z Carterem, a potem idzie się całować z Sylvainem, a potem znów wraca do Cartera. Mogłaby się określić raz a porządnie. Czasem główna bohaterka wydawała mi się... tępa? Nie zauważała czegoś, co było oczywiste. Nieprawdopodobne też było to, jaką metamorfozę przeszła w ciągu kilku dni. Poznajemy ją jako buntowniczkę, ale kiedy przyjeżdża do Cimmerii jej buntowniczy charakter po prostu wyparowuje. Jednak bardzo imponowała mi swoją odwagą i gotowością do poświęceń, zwłaszcza pod koniec książki.
Jo to dziewczyna, którą polubiłem. Jednak z czasem zaczęła mnie denerwować, zwłaszcza wtedy, kiedy dawała sobą manipulować.
Carter jest niezachwianą ostoją spokoju. Jest konsekwentny w działaniu i wierny własnym zasadom. Jak dla mnie bardziej pasuje do Allie niż wyidealizowany Sylvain, ale w następnych tomach może się to zmienić.
Muszę przyznać się też do tego, że przewidziałem kim jest naprawdę brat Allie.

Książka jest prowadzona w narracji trzecioosobowej w czasie przeszłym. Zgodnie z opinią Eweliny Lisowskiej Wybrani to czarna dziura. Od pierwszych stron książka wciąga nas bez reszty, a wraz z czytaniem nasze zainteresowanie dalszymi wydarzeniami tylko narasta. Książkę czyta się bardzo szybko i lekko. Dobre opisy, świetne dialogi. Autorka nie daje nam ani odrobiny nudy, a w książkę jest bardzo łatwo się wciągnąć.

Książka jest bardzo dobrą opowieścią z ciekawymi tajemnicami i sekretami. Bohaterowie są dobrze skonstruowani i nie jesteśmy pewni którzy są dobrzy a którzy źli. Dobre opisy, świetne dialogi, dobrze rozwinięty wątek kryminalny, zaskakujące rozwiązanie - do końca nie można było się domyślić kto był zabójcą, utrzymuje w napięciu i nie da się jej odłożyć chociaż na chwilę. Może wątek miłosny nie jest zbyt odkrywczy, ale, po Wybranych z pewnością warto sięgnąć. Daję książce ocenę 8/10 i gorąco wszystkim polecam!

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/gdy-wszyscy-woko-kamia-komu-zaufasz.html

Muszę się ze wstydem przyznać, że książka przeleżała na mojej półce aż dwa lata, zanim udało mi się ją przeczytać. Kiedyś oczywiście ją zacząłem, ale jak wiele książek rozpoczętych w tamtym okresie, nie skończyłem. W sierpniu tego roku postanowiłem to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/pokazujemy-ludziom-tylko-to-co-chca.html

Po tę książkę sięgnąłem dlatego, że miała ciekawy opis, a po przeczytaniu Anny we krwi miałem ochotę na kolejne opowieści o duchach, no i padło właśnie na Wypowiedz jej imię.
Na palcach u jednej ręki mógłbym policzyć przeczytane przeze mnie horrory. Co prawda filmy z tego gatunku oglądam dość często, ale one też nie są stanie mnie przestraszyć. Jedyny gatunek filmu, który jest w stanie mnie przestraszyć do tego stopnia, że boję się zasnąć albo iść do łazienki to filmy o egzorcyzmach. Ale żadna książka nigdy mnie nie przestraszyła. Więc oczekiwałem, że Wypowiedz jej imię to zmieni.


Okładka książki jest całkiem ładna. Dół jest nawet trochę straszny - widzimy krew i świece, co może u niektórych wzbudzić dreszcze. U góry, w lustrze, widzimy oczy i dłonie jakiejś dziewczyny, przez co nasuwają nam się pytania. Bardzo podoba mi się kolorystyka książki: z jednej strony okładka jest czerwona, a z drugiej szara. Bardzo fajnie to wygląda. Opis książki jest intrygujący, chociaż fabuła może się wydawać banalna. Myślę, że okładka, opis, a także hasła na okładce, które brzmią: UPIORY PRZESZŁOŚCI ZOSTAŁY ZBUDZONE... i ZA PIĘĆ DNI PO CIEBIE PRZYJDZIE zaintrygują czytelnika na tyle, aby sięgnął po Wypowiedz jej imię. A to, co znajdzie w książce, czyli czcionkę, niektórego czytelnika może zirytować. Litery w książce są dość małe, dlatego osoby z gorszym wzrokiem mogą mieć problemy z czytaniem, ale litery nie są mrówcze - da się je czytać. Mnie to na przykład nie przeszkadzało.


O Krwawej Mary słyszeli chyba wszyscy. Ogromna ilość legend opowiadających o niej jako duchu, opowieści i przesądy związane z lustrem. Jeden z odcinków Supernatural został jej całkowicie poświęcony, a jej historia jest interpretowana na przeróżne sposoby, zarówno w książkach, jak i filmach.
James Dawson spróbował zrobić to na swój specyficzny sposób. Czy przypadł mi on do gustu? Szczerze mówiąc, historia Mary przedstawiona w Wypowiedz jej imię jest bardzo zaskakująca. Jej odmienność i to, że rówieśnicy jej unikali było do przewidzenia. Jednak reszta była dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jej romans z pewną osobą był bardzo kontrowersyjny i niebezpieczny - gdyby ktoś odkrył ich miłość, a także ciążę Mary, byłoby źle, zwłaszcza w tamtych latach - była to połowa XX wieku. Całe jej życie przedstawione było w całkiem ciekawy sposób, jednak jej śmierć z jednej strony mnie zaskoczyła, ale z drugiej bardzo rozczarowała. Dlaczego? Oczekiwałem, że śmierć Mary będzie przerażająca i makabryczna, a w zamian otrzymałem słabe morderstwo. Na dodatek całe to uśmiercenie było bardzo przerysowane - chyba nikt nie mógłby umrzeć w ten sposób.
Oczekiwałem, że Wypowiedz jej imię mnie przestraszy. Ale niestety, książka ta nie jest straszna. Powieść czyta się z ogromną ciekawością i uwagą, ale podczas czytania nie towarzyszy nam strach. Jest to ogromny minus, bo bardzo chciałem zapoznać się z opowieścią, która zmrozi mi krew w żyłach i sprawi, że włosy staną mi dęba, ale bardzo się rozczarowałem.
Jednak nie można powiedzieć, że książka jest nudna. Co chwila dzieje się coś nieprzewidywalnego, coś co nawet nie przeszło nam przez myśl.
Książka ma też bardzo ciekawą i wciągającą fabułę. Wraz z bohaterami poznajemy wszystkie tajemnice, co jest bardzo fajne. Bobbie ma sny, w których tak jakby wciela się w Mary i dzięki temu poznaje historię dziewczyny. Opisy snów są ciekawe i żywe, bardzo przyjemnie się je czyta.
Początek powieści jest żywcem wyjęty z horroru. Zakończenie jest zaś bardzo zaskakujące. Niby wszystko skończyło się dobrze i szczęśliwie. Ale czy na pewno?
Nie podobały mi się też schematy. Ale mimo to książka Wypowiedz jej imię była bardzo intrygująca i ciekawa.
Zdenerwowało mnie też to, że w książce oczywiście musiał być wątek miłosny, jakby bohaterowie mieli czas na zakochiwanie. No bo kurczę, w końcu zostało im pięć dni życia, a oni się obściskują i całują. To wydało mi się bez sensu.
Natomiast bardzo spodobały mi się mroczne tajemnice szkoły Piper's Hall, które odkrywamy wraz z bohaterami.

Bohaterowie powieści nie są jakoś bardzo dobrze zarysowani. Niektórych jednak polubiłem, innych mniej.
Bobbie to bohaterka cicha i niepozorna, która bardzo chce zostać pisarką. Jest to też inteligentna i zabawna dziewczyna, która się nie poddaje. Jednak trzeba przyznać, że była naiwna. Zdała sobie z tego sprawę, a ja razem z nią, na końcu książki. Mary, której zaufała, okazała się zupełnie inna, niż można się było spodziewać.
Naya to dziewczyna którą po prostu się lubi. Caine to chłopak, którego traktowałem neutralnie. Autor mógł mu poświęcić nieco więcej uwagi, bo można odnieść wrażenie, że jest płaski w porównaniu do innych.
Mary to postać wręcz tragiczna. Jest też bardzo dobrze zarysowaną dziewczyną. Wszystko co ją spotkało było okropne i nie zasłużyła na to. Nie rozumiem jednak, dlaczego próbuję się za to mścić na niewinnych osobach. Mimo iż wydaje się być dziewczyną dobrą, pragnącą jedynie tego, aby znaleziono jej ciało, do której powinno się czuć współczucie, okazuje przebiegłą niczym lis i zimną manipulantką pragnącą jedynie zemsty. Zdajemy sobie jednak z tego sprawę w ostatnich zdaniach książki.
W Wypowiedz jej imię spotkamy też bohaterów z tajemnicą bardzo ważną dla fabuły. Nie jest tu bardzo dużo postaci, ale niektóre z nich są bardzo ciekawe.

Książka pisana jest w czasie przeszłym w trzecioosobowej narracji. Autor posługuje się przyjaznym dla czytelnika stylem pisania. Książkę czyta się bardzo szybko, wręcz w ekspresowym tempie. Na dodatek lekkie pióro Dawsona sprawia, że książkę czyta się bardzo przyjemnie. Nie nudzimy się, a autor bardzo dobrze buduje napięcie, dlatego czytelnik czyta i czyta, nie mogąc doczekać się tego, co czeka bohaterów.

Książka ma z pozoru banalną i przewidywalną fabułę, ale w środku jest bardzo dobrze skonstruowaną opowieścią o żądnym zemście duchu. Historię poznajemy z ciekawością i przyjemnością. Książkę czyta się bardzo lekko i szybko. Klimat jest bardzo intrygujący - spotkamy tu makabryczne tajemnice, wejdziemy w korytarze szkoły, które mogą nocą przestraszyć. Niektóre sceny osadzone są w typowych dla horrorów miejscach - mamy tu cmentarz, zapomnianą kryptę, tajemnicze przejścia, odwiedziny w szpitalu psychiatrycznym, pojawiające się znikąd blizny... Wszystko to jest bardzo ciekawe i może wzbudzić dreszcze. Nie jest to książka, po której przeczytaniu nie będziemy mogli zasnąć, ale jest to kawał dobrej opowieści. Polecam ją osobom, które chcą przeczytać coś z dreszczykiem. Daję jej ocenę 7/10.

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/pokazujemy-ludziom-tylko-to-co-chca.html

Po tę książkę sięgnąłem dlatego, że miała ciekawy opis, a po przeczytaniu Anny we krwi miałem ochotę na kolejne opowieści o duchach, no i padło właśnie na Wypowiedz jej imię.
Na palcach u jednej ręki mógłbym policzyć przeczytane przeze mnie horrory....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/w-grze-o-tron-zwycieza-sie-albo-umiera.html

Zacznę od tego, że przed książką miałem spore obawy. No bo weźcie, książka jest bardzo gruba - w końcu to prawie 800 stron. No ale kiedy się przełamałem i zacząłem czytać w 'Noc Książkoholików' to wciągnęła mnie bez reszty.

Miałem przyjemność, albo i nieprzyjemność, czytać Grę o tron w starej okładce w miękkiej oprawie. Wydaje mi się, że każda książka posiadająca więcej niż 600 stron powinna być wydana w twardej oprawie. Łaj? Bikos grzbiety bardzo się wyginają, gdy się czyta. A ja nienawidzę powyginanych grzbietów. Co do samej okładki (tej starej) to nie jest ona jakaś piękna. Ale nie jest też okropna. Jednak widziałem też wydanie Gry o tron w serialowej okładce i w twardej oprawie. Tamta książka przepięknie wyglądała, a stare wydanie mogę co najwyżej ocenić na średnie. Przyznam, że spodziewałem się mrówczej czcionki, ale miło się rozczarowałem, bo litery są odpowiednie dla moich oczu. bardziej oczywiście podoba mi się wydanie nowsze, ale musiałem się zadowolić tym, co miałem. Książkę wypożyczyłem z biblioteki i widać, że dużo ludzi ją czytało, bo jest w okropnym stanie.

Fabuła Gry o tron jest jak najbardziej dla mnie i George R. R. Martin trafił w mój gust. Głównym wątkiem książki jest właśnie gra o tron, do której dochodzą te wszystkie intrygi, zdrady, spiski, walki i knucie - to wszystko jest jak najbardziej dla mnie i bardzo dobrze wykreowane! Martin miał fantastyczny pomysł, a to co z nim zrobił to po prostu mistrzostwo świata! Ponadto są też elementy fantastyczne, typu wilkory i Inni.
Trzeba przyznać, że czytelnik czytając początkowe rozdziały może czuć się trochę przytłoczony i zagubiony. Na początku podczas akcji przewija się ogromna ilość bohaterów, herbów, rodów, lordów i miejscowości, dlatego radzę przygotować sobie kartkę i zapisywać to wszystko. Martin przeskakuje i pisze rozdział raz z perspektywy jednej postaci, by za chwilę przejść do drugiej, co też może być na początku skomplikowane. Na dodatek jest bardzo dużo wątków, które mogą nam się trochę mylić i zlewać, ale są one ciekawe i czytamy je z ogromną ciekawością.
Martin wykreował świetnie szczegółowy świat - nie tylko geograficznie, lecz także religijnie i historycznie. Wszystko jest przemyślane do granic możliwości, czym mi bardzo zaimponował i należą się mu ukłony za to. Martin ma bezgraniczną wyobraźnię i jest pomysłowy.
Akcja książki na początku jest trochę powolna, ale potem wręcz pędzi! Czytając Grę o tron z pewnością nie będziecie się nudzić!

Bohaterowie to ten temat, na który mogę rozmawiać cały czas. W Grze o tron Martin stworzył gamę barwnych i różnorodnych postaci. Jak już wspomniałem, na początku jest ich bardzo dużo i możemy się pogubić, ale z czasem będziemy każdego rozróżniać bez problemu. Jest ich multum, więc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.
To, co Martin zrobił z bohaterami, to, jak ich wykreował - kolejne mistrzostwo świata! Z każdą kolejną stroną każda postać staje się jedyna i niepowtarzalna. Każdego bohatera albo się kocha, albo nienawidzi. Chciałbym zwrócić też uwagę na to, jak Martin bardzo dobrze i szczegółowo zarysował postaci - każda jest inna, ale za to bardzo ludzka - nikt nie jest ani krystalicznie dobry, ani diabelsko zły - właśnie tak, jak my, wszyscy ludzie! Na dodatek każda osoba jest nieprzewidywalna - nigdy do końca nie wiemy, co któryś z bohaterów zrobi, jaką podejmie decyzję. Nie wiadomo też, czy bohater którego lubimy nie okaże się dla nas nieznośny.
Gigantyczny plus dla Martina za tak dobre psychologiczne wykreowanie bohaterów! Czapki z głów!
A mówienie, że Martin zabija dużo bohaterów, wcale nie jest kłamstwem. Może w pierwszej części serii Pieśni Lodu i Ognia nie ginie bardzo dużo bohaterów, ale i tak niektóre śmierci bardzo mnie zaskoczyły. Wydaje mi się, że Martin zabijając te wszystkie postacie chce pokazać, że życie wcale nie jest sprawiedliwie. Gra o tron to nie bajka, w której wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Biorąc książkę do ręki, spodziewałem się ciężkiego stylu pisania. Nic bardziej mylnego! Książkę czyta się szybko i z ogromną przyjemnością, co jest zasługą bardzo lekkiego pióra Martina. Aby wciągnąć się w książkę trzeba tak niewiele, ale się od niej oderwać jest znacznie trudniej. Wszystkie opisy walk i bitew są może długie, ale nie nudzą, wręcz przeciwnie. Są też czasem drastyczne, ale to dodaje tylko pikanterii. Nawet zaciekawił mnie polityką, której raczej nienawidzę.
Grę o tron w każdym razie czyta się z ogromnym zaciekawieniem, lekkością i przyjemnością i na dodatek szybko. Brawa dla Martina!

Gra o tron jest książką wspaniałą i dopracowaną w każdym słowie. Mogłoby się wydawać, że książka tak gigantyczna, mająca tyle stron może mieć wiele niedociągnięć. Ale ja nie widzę żadnego! Nie wiem, jak Martin to zrobił, ale mogę go uznać za mistrza. daję książce ocenę 8/10 i nie mogę się doczekać dalszych przygód.
Gra o tron jest jak czarna dziura - wciągnie Was i nie wypuści aż do ostatniego słowa! Polecam wszystkim gorąco!

Recenzja ukazała się także na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/w-grze-o-tron-zwycieza-sie-albo-umiera.html

Zacznę od tego, że przed książką miałem spore obawy. No bo weźcie, książka jest bardzo gruba - w końcu to prawie 800 stron. No ale kiedy się przełamałem i zacząłem czytać w 'Noc Książkoholików' to wciągnęła mnie bez reszty.

Miałem przyjemność,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Piękne istoty Kami Garcia, Margaret Stohl
Ocena 6,7
Piękne istoty Kami Garcia, Margar...

Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/miosc-silniejsza-niz-magia-recenzja.html

Może na początku powiem, dlaczego postanowiłem przeczytać tę książkę. No więc po pierwsze: Piękne istoty czekają na mojej półce już jakieś dobre dwa lata. Po kupieniu jej od razu wziąłem się do czytania. Lecz jednak wtedy robiłem tak: czytałem po pare książek naraz. Kiedyś czytałem szesnaście jednocześnie. Nie wiem, jak to robiłem, ale jakoś mi się udawało. No i właśnie dlatego jej nie skończyłem. Czytałem wtedy jeszcze inne książki w tym samym czasie i jedna z nich mnie tak wciągnęła, że o innych zapomniałem, w tym o Pięknych istotach. A w lipcu postanowiłem to zmienić.
Po drugie: bardzo gorąco polecała mi ją kuzynka, zarzekając się, iż jest to jej ulubiona książka. Więc pomyślałem: "Czemu nie?" I zacząłem czytać jeszcze w 'Noc Książkoholików'.

Może zacznę jak zawsze od okładki. Podoba mi się, aczkolwiek jakaś przecudna nie jest. Najbardziej podoba mi się napis. Jest taki oryginalny i ładnie wygląda. Te ozdobniki: cudo! Są skrzydełka, a już chyba wiecie, jak bardzo je lubię. Czcionka jest dla moich oczu wręcz idealna, chociaż w sumie rzadko spotykam się z małymi literami. Myślę, że zarówno okładka jak i opis przykułyby uwagę czytelnika. Chociaż w sumie i tak już chyba każdy słyszał o Pięknych istotach, więc o czym ja mówię.
Całe wydanie jest dla mnie zadowalające. Nie jest to żadne 'szał ciał', ale złe też nie jest.

Historia opowiedziana w książce nie jest nowa, że się tak wyrażę. Jest cała masa książek tego typu. Chociaż ogólnie autorki miały całkiem fajny pomysł i na szczęście dobrze go wykorzystały. Czym dalej, z każdą kolejną stroną, tym ciekawsza i tajemnicza staje się książka. Z każdym rozdziałem Pięknych istot mamy też coś nowego, rozwiązujemy jakąż zagadkę, albo odkrywamy odpowiedź na jakąś tajemnicę. Jest też dużo ciekawych wątków i szczegółów. I to właśnie jest super: im więcej wydarzeń, wątków i szczegółów tym książka staje się ciekawsza i z coraz większą przyjemnością i ciekawością i się ją czyta. Od razu chce się poznać odpowiedzi na te wszystkie pytania! Zakończenie jest wzruszające i naprawdę niezwykłe! Brawa ogromne dla autorek!
Interesujące jest też to, że książka, prócz jednego fragmentu, opowiedziana jest z perspektywy chłopaka. Jest to pewnego rodzaju wyjątek, bo zdecydowanie więcej historii przedstawione jest przez przedstawicielki płci pięknej. Ale dobrze, że autorki postanowiły napisać Piękne istoty z perspektywy Ethana.

Kilka postaci z Pięknych istot zasługuje na uwagę. Należy do nich też główny bohater, Ethan. Chłopak ma ambicję, aby wydostać się z Gatlin, jest też obiektywny, nie poddaje się i który nie pragnie sławy ani popularności. Polubiłem go, ale co mi się u nim nie podobało i co mnie w nim denerwowało? Bał się postawić jakimś okropnym, za przeproszeniem, babom (chociaż z drugiej strony może miał do nich szacunek). No ale bez przesady, one próbowały przegonić z miasta i obrażały jego dziewczynę, a on nic z tym za bardzo nie robił, tylko powtarzał 'Nie słuchaj ich', a przy tych kobietach tylko przytakiwać. Jednak pod konie się poprawił. Przeciwstawił się tym okrutnym kobietom, ale i tak za słabo, bo mówił tylko 'Nie sądzę, pszepani'. Czekałem, jak w końcu wybuchnie i wykrzyczy wszystkim, co o nich myśli, ale się nie doczekałem.
Lena jest dziewczyną tajemniczą. Od początku niewiele o niej wiemy, ale z każdą stroną poznajemy ją coraz bardziej. Polubiłem, aczkolwiek nie stała się ona moją ulubioną bohaterką. Nie podobało mi się w jej charakterze na przykład to, że dusiła wszystko w sobie, zamiast zmieszać swe prześladowczynie z błotem. Poza tym brakowało mi w niej tego pazura, którego miała na przykład Rose z Akademii wampirów. Ale mimo to była sympatyczną i ciekawą postacią, a poza tym bardzo jej współczułem, bo to całe okrucieństwo, którego była ofiarą, było niesprawiedliwe i nie należało jej się. A to udowadnia mi, że największymi potworami są ludzie.
Moją ulubioną bohaterką Pięknych istot jest Ridley. Może tym właśnie Was zaskoczę, bo była ona czarnym charakterem i napsuła trochę krwi reszcie postaci. Dlaczego zapałałem do niej taką sympatią? Miała poczucie humoru, a tutaj pozwolę ją sobie zacytować:

"Zawsze taki jesteś? czy tylko się ze mną droczysz?
Bo jeśli udajesz trudnego do zdobycia, to mi powiedz.
Pojedziemy sobie na bagna i załatwimy sprawę"

Ten tekst bardzo mnie rozśmieszył, choć sam nawet nie wiem czemu. Czasem wszystko jest dla mnie śmieszne. Ridley była bohaterką właśnie z tym pazurem i ogólnie miała w sobie to coś. A poza tym, wydaje mi się, że nie jest ona do końca taka zła, bo po jej zachowaniu można było dostrzec, że ma w sobie trochę dobra. myślę, że to, co robi wcale nie wychodzi z jej własnej woli. Jest to bardzo ciekawa i tajemnicza postać. Ridley jest dobrze skonstruowana i jest złożoną postacią. Chciałbym, aby jej wątek miłosny (a jest takowy w książce) dobrze się skończył.
Inni bohaterowie również są bardzo ciekawi. Uparta Amma, Macon, Marian (kobieta), Link, Larkin... a mnie bardzo spodobał się pies Boo. Uwaga! Strzeżcie się, bo niektórzy bohaterowie mogą okazać się kimś zupełnie innym, niż sądzicie, co zaliczam do plusów.

Szczerze, mówiąc o stylu pisania można powiedzieć, że jest albo nudny, albo że książkę czyta się szybko i przyjemnie. Tutaj jest zdecydowanie druga opcja. Czytając Piękne istoty nie zauważałem, jak szybko strony mi umykają, aż do momentu, kiedy się skończyły! Książkę naprawdę lekko się czyta!

Polecam tę książkę wszystkim! Muszę też zwrócić uwagę na to, że książka jest bardzo klimatyczna. Ma swój taki nietypowy i wspaniały klimat. Piękne istoty wręcz przesiąknięte są emocjami! Książka owiana jest nutką, całkiem głośną nutką, magii, miłości i tajemnicy... Cudownie! Daję jej ocenę 8/10. Polecam Wam ją naprawdę, naprawdę gorąco!!! CZYTAJCIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/08/miosc-silniejsza-niz-magia-recenzja.html

Może na początku powiem, dlaczego postanowiłem przeczytać tę książkę. No więc po pierwsze: Piękne istoty czekają na mojej półce już jakieś dobre dwa lata. Po kupieniu jej od razu wziąłem się do czytania. Lecz jednak wtedy robiłem tak: czytałem po pare...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/07/opowiesc-niemieckiej-rowling-recenzja.html

Książka jest wydana w okładce, która raczej przyciągnie uwagę młodszego czytelnika. Czcionka jest całkiem spora, co ułatwia czytanie w szybkim tempie. Niektóre obrazki w tej książce są przepiękne, ale niektóre są raczej przeciętne. Całe wydanie oceniam na dobre. Szału nie ma, ale jest całkiem nieźle.

Fabuła książki, mimo iż jest to książka raczej dla młodszych odbiorców, jest bardzo ciekawa i oryginalna. Autorka ma nieposkromioną wyobraźnię i wspaniałe pomysły. Pomysł na fabułę tej książki Cornelia Funke miała świetny i na dodatek bardzo dobrze go wykorzystała. Książka w niczym nie przypomina zwykłych książeczek dla młodszej młodzieży. Może nie ma tak bardzo rozwiniętej fabuły i wielu wątków jak na przykład Harry Potter, ale jak na tak mało znaną książkę pomysł i fabuła wypadają świetnie. A wszystkie wątki i zdarzenia są bardzo ciekawe. Lecz niektóre wydarzenia można przewidzieć, a zakończenie powieści jest przewidywalne od początku książki, więc to zaniża ocenę.

Bohaterowie powieści nie są może najlepszą cechą tej książki, ale do niektórych da się poczuć sympatię. Lecz niestety do większości bohaterów nic się nie czuje, jest się wobec nich neutralnym. Ale są różne wyjątki, jak na przykład sam główny bohater Jon, Ella, Brodacz i babcia. Właściwie są to wszyscy bohaterowie dobrze zarysowani. Reszta to po prostu postacie, które mało się pojawiają na stronach powieści i nie znamy dokładnie ich charakteru. Ja jakoś nieszczególnie zżyłem się z bohaterami, ale na niektórych życiu mi zależało.

Styl pisania autorki jest dość ciekawy i wciągający. Podczas czytania książki nie nudziłem się ani nie miałem ochoty na odłożenie książki. Cornelia Funke pisze w sposób bardzo przyjemny i lekki, a książkę czyta się bardzo szybko, chociaż to też zapewne zaleta przepięknych obrazków i dużych liter.

Książka jest bardziej dla osób w wieku 11-13 lat, więc większości się jakoś niezbyt spodoba. Na blogu nie było jeszcze recenzji książki, która jest trochę dla młodszych, więc postanowiłem to zmienić. Poza tym, jest to jedyna książka, którą przeczytałem w czerwcu. A ogólnie rzecz biorąc, ja nie czytam takich książek, w sensie dla młodszych czytelników, więc Rycerz widmo stanowi taki wyjątek. Biorąc ją do ręki, myślałem, że będzie to gorsza książka, na niskim poziomie. Ale się mile rozczarowałem. Książka jest miłą odskocznią od rzeczywistości, bardzo szybko i przyjemnie się ją czyta. Polecam na zabicie nudy i kiedy chcemy odpocząć od ciężkich lektur. Daję jej ocenę 6, bo nie była książką złą, ale arcydziełem też nie była.

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/07/opowiesc-niemieckiej-rowling-recenzja.html

Książka jest wydana w okładce, która raczej przyciągnie uwagę młodszego czytelnika. Czcionka jest całkiem spora, co ułatwia czytanie w szybkim tempie. Niektóre obrazki w tej książce są przepiękne, ale niektóre są raczej przeciętne. Całe wydanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/07/w-itam-dzis-mam-dozrecenzowania-pewna.html

Książka wydana została w miękkiej oprawie ze skrzydełkami, którą uwielbiam. Ciekawa, tajemnicza i mroczna okładka przyciągnęła moją uwagę, dlatego przeczytałem opis i pomyślałem: "Muszę ją mieć!" Bardzo dobrze, że wydawnictwo zostawiło oryginalną okładkę książki. Czcionka w powieści jest w sam raz. Litery nie są małe, ale gigantyczne też nie są. Chciałbym zwrócić uwagę na pewne ozdobniki przy literach. Dzięki nim możemy poczuć taki trochę średniowieczny klimat, a poza tym wygląda to przecudownie! Brawa!

Fabuła książki wymyślona przez Marie Lu jest naprawdę oryginalna. Autorka miała świetny pomysł, który w 100 % wykorzystała. Niektóre wątki można przewidzieć, zanim autorka wplecie je w fabułę, co można zaliczyć do minusów. A właściwie do minusików, bo w zamian mamy dość sporą liczbę nieprzewidywalnych wątków i zdarzeń. Plusem jest, że od początku do końca nie wiemy, o co tak dokładnie w tym wszystkim chodzi. Autorka wodzi czytelnika za nos, który myśli, że wszystko dzieje się tak, jak to sobie wyobraził, że jest to książka przewidywalna.. Ale nagle potem Lu rujnuje zarysowany obraz niespodziewanymi zwrotami akcji. Co do zakończenia: jest ono kompletnie nieprzewidywalne! Nie takiego się spodziewałem końca. Myślałem, że będzie zupełnie inaczej. Ale to zakończenie jest dużo lepsze. Nie jest przesłodzone, jest wręcz przeciwnie.

Nie można zapomnieć również o bohaterach książki. Są oni taką samą tajemnicą jak główny wątek. Dlaczego? Ponieważ nie wiemy kto jest dobry, kto jest zły. Chyba nikt nie jest dobry tak całkowicie. Może oprócz Violetty, siostry głównej bohaterki. Ona jest zdecydowanie dobrą duszą w tej książce. W Malfetto. Mroczne piętno ciekawe jest, że autorka pisze powieść właściwie z perspektywy czarnego charakteru. No bo nie można powiedzieć o Adelinie, że jest dobrym człowiekiem. Jej sercem zawładnęło zło i mimo, iż bohaterka bardzo stara się być dobra, nie wychodzi jej to. Polubiłem też Raffaela. Był dobrym i ciepłym człowiekiem. Ale pod koniec książki okazał się trochę inny, niż kreśliła go Marie Lu od początku książki. Bardzo zżyłem się też ze Sztyletami. Może nie ze wszystkimi, bo Dante nie przypadł mi do gustu. Enza też jakoś szczególnie nie polubiłem. To znaczy lubiłem go, ale tak tylko trochę. Za to Gemmę i Lucent bardzo polubiłem. Zaliczają się one do moich ulubionych postaci tejże książki. Znienawidziłem ojca Adeliny. To on miał wpływ na to, jakim człowiekiem stała się jego starsza córka.

Styl pisania Lu wciągnął mnie już od początkowych stron tej powieści. Przez książkę przeplatają się niektóre retrospekcje i wspomnienia z życia Adeliny. Są one jakby przewodnikiem po dzieciństwie dziewczyny. Dzięki nim możemy dostrzec, jak Adelina się zmienia. Na dodatek autorka nie nudzi swoim stylem pisania, a książkę czyta się lekko, szybko i przyjemnie z wypiekami na twarzy i z nieginącym przez cały czas czytania książki uczuciem, że chce się ją czytać i czytać!

Wiedziałem, że książka spodoba mi się, ale nie spodziewałem się, że aż tak bardzo! Dodałem ją nawet do mojej listy TOP 10. Książka jest fantastyczną odskocznią od rzeczywistości. Czyta się ją naprawdę dobrze. Daję jej ocenę 9/10. Gorąco wszystkim polecam!

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/07/w-itam-dzis-mam-dozrecenzowania-pewna.html

Książka wydana została w miękkiej oprawie ze skrzydełkami, którą uwielbiam. Ciekawa, tajemnicza i mroczna okładka przyciągnęła moją uwagę, dlatego przeczytałem opis i pomyślałem: "Muszę ją mieć!" Bardzo dobrze, że wydawnictwo zostawiło oryginalną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/05/gra-o-tron-recenzja-ksiazki-krolowa.html

Całe wydanie książki jest przecudne. Zaczynając od prześlicznej okładki i kończąc na pięknie wyróżnionych rozdziałach. Mogę powiedzieć tylko jedno: cudo! Brakowało mi jedynie wstążki, którą zaznaczałbym, gdzie skończyłem czytać, więc zrobiłem ją sobie sam. Wydawnicto pięknie wydało Królową Tearlingu.

Szczerze mówiąc, fabuła książki kojarzy mi się z typową książką fantastyczną. Zła czarownica, w tym przypadku Szkarłatna Królowa, chce rządzić całym światem. Ale reszta nie bardzo przypomina mi książki tego typu. Fabuła jest bardzo ciekawa i jest jedną z lepszych części tej książki, bo, pomimo braku wydarzenia, na które czekałem, w książce naprawdę dużo się dzieje. Zamiast wydarzenia, na które czekałem i którego się nie doczekałem, dostałem naprawdę dużo innych ciekawych wątków.

W Królowej Tearlingu mamy mnóstwo ciekawych postaci i są naprawdę dobrze zarysowani. Są tu tajemniczy przybrani rodzice Kelsea (jej imienia się nie odmienia). Jest odważna i nieśmiała księżniczka, która przechodzi w trakcie książki małą przemianę, a która za swoich poddanych byłaby gotowa oddać własne życie. Mimo to, główna bohaterka na początku trochę mnie denerwowała, ponieważ dała się "rozstawiać po kątach" i rządzili nią niektórzy z żołnierzy, niektórzy wręcz wydawali jej rozkazy: "zrób to", "zrób tamto", "nie, tego nie możesz zrobić". Ale potem przypomniała sobie kim jest, dlatego już nie dała "rozstawiać po kątach", całe szczęście. Są też różni żołnierze, tajemniczy Duch, zła królowa, zły wujek i inne ciekawe postacie. Z bohaterami książki naprawdę się zżyłem i czytałem Królową Tearlingu z ciekawością, co czeka bohaterów książki.

Erika Johansen pisze w taki sposób, dzięki któremu nie daje się nudzić czytelnikowi. Ja czytałem książkę z wypiekami na twarzy i śledziłem losy bohaterów z zainteresowaniem, a gdyby styl pisania nie przypadł mi do gustu, od razu odłożyłbym książkę na półkę. Ale na szczęście tak się nie stało. Całą książkę czyta się lekko, szybko i przyjemnie, co daje powieści ogromny plus. Brawa dla autorki, bo wykonała świetną robotę. Mój jedyny zarzut to czasem nudne i długie opisy, a także bardzo długie rozdziały.

Podsumowując: książka jest naprawdę ciekawa i dobrze się ją czyta, więc dostaje ode mnie ocenę 8/10. Królowa Tearlingu jest jedną z lepszych książek, jakie przeczytałem w moim życiu. Polecam ją osobom, które lubią, kiedy książka nie jest przepchana akcją po brzegi, ale jest umiarkowana, tak jak ta, a także czytelnikom, którzy lubią takie klimaty... trochę fantastyczne przemieszane z wątkami historycznymi. Co prawda nie ma tutaj historii, książka dzieje się w przyszłości, ale są tematy królów itp, kojarzące się z przeszłością. Są chyba, albo dopiero będą, następne części, bo Królowa Tearlingu to książka otwierająca nową trylogię albo serię. Na następne tomy czekam z ogromną niecierpliwością.

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2015/05/gra-o-tron-recenzja-ksiazki-krolowa.html

Całe wydanie książki jest przecudne. Zaczynając od prześlicznej okładki i kończąc na pięknie wyróżnionych rozdziałach. Mogę powiedzieć tylko jedno: cudo! Brakowało mi jedynie wstążki, którą zaznaczałbym, gdzie skończyłem czytać, więc zrobiłem ją sobie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/05/blog-moim-pamietnikiem-recenzja-ksiazki.html

Okładka, w której wydana została książka, jest właściwie przeciętna, ale ma w sobie coś intrygującego. Właśnie przez to coś wziąłem książkę do ręki i pomyślałem: Ta może być fajna. Mój głupi nawyk kupowania/pożyczania/wypożyczania książki po okładce... Litery w książce nie są małe ani duże, ale książkę czyta się szybko, co jest zasługą i stylu pisania, i czcionki.

Fabuła książki nie jest porywająca ani oryginalna. Jest wyjęta żywcem z młodzieżowej książki. Schemat, który pojawia się w prawie każdej takiej powieści: nic nie znacząca i mało popularna dziewczyna poznaje wspaniałego chłopaka z tajemnicą, która może jej zagrażać... bla, bla, bla. Ile razy to już było? Zapewne dużo. Pomimo tej nieoryginalnej fabuły, książka nie jest aż tak przewidywalna, jak można się było spodziewać, ale nie jest też nieprzewidywalna. Bardzo przewidywalne zakończenie książki nie jest jej plusem.

Główna bohaterka książki, Penny, jest typową dziewczyną z powieści młodzieżowej. Dziewczyna jest momentami tak denerwująca, że przechodzi to ludzkie pojęcie. Ale, na całe szczęście, pod koniec książki się rehabilituje. Noah też nie należy do moich ulubionych postaci z książki. Jest schematyczny, taki, jakiego znajdujemy w większości książkach dla młodzieży. Zdecydowany plusem książki jest postać Elliota. Jest to chyba obok małej Belli moja ulubiona osoba w książce. Jest pomysłowy i nieprzewidywalny. Mimo to, był moment w książce, że on również mnie denerwował. Ale przez resztę Girl Online był postacią, którą polubiłem. Kto mnie wkurzał w książce oprócz wymienionych? Proszę bardzo, oto oni: Megan i Ollie. Tych postaci kompletnie nie polubiłem. Denerwowali mnie od początku do końca, zwłaszcza Megan. Reszta bohaterów była całkiem okay.

Nie wiem, kto pisał książkę, bo gdzieś czytałem, że ghostwriterka. W każdym razie - książkę czyta się szybko i przyjemnie. Styl to jeden z największych plusów książki. Nie wiem, co jeszcze mam o nim powiedzieć... Naprawdę, styl pisania powieści jet świetny. Może coś o dialogach; są one znaczną częścią książki. Goszczą prawie na każdej karcie książki, co jest dużym plusem. Nudnych opisów jest mało, prawie ich nie ma, lecz kiedy są, trochę się nudziłem.

Książka ma dużo niedociągnięć, ale jest to debiut, więc trzeba być wyrozumiałym. Mimo to, ważne w książce jest to, że czyta się ją lekko i przyjemnie. Daję jej ocenę 6/10. Polecam ją osobom, które chcą odpocząć od wymagających pozycji i zagłębić się w mało wymagającej lekturze.

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/05/blog-moim-pamietnikiem-recenzja-ksiazki.html

Okładka, w której wydana została książka, jest właściwie przeciętna, ale ma w sobie coś intrygującego. Właśnie przez to coś wziąłem książkę do ręki i pomyślałem: Ta może być fajna. Mój głupi nawyk kupowania/pożyczania/wypożyczania książki po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/04/kazdy-kryje-w-sobie-tajemnice-wystarczy.html

Zacznę od tego, że okładka jest przecudna! Sam obrazek jest intrygujący, a okładka tak się wspaniałe mieni i błyszczy. Piękne, po prostu piękne! Z czcionką, która jest w książce nigdy się dotąd nie spotkałem. Wydawnictwo YA! bardzo dobrze się spisało.

Fabuła książki jest bardzo oryginalna i przemyślana. Autorka miała świetny pomysł, który w stu procentach wykorzystała. Książka zaczyna się dość nietypowo, ale bardzo ciekawie. Mara Dyer. Tajemnica wywarła na mnie tak fenomenalne wrażenie, ponieważ w tej zagmatwanej i zawiłej powieści ciągle coś się dzieje. Mimo to niektóre wątki można przewidzieć grubo, zanim się wydarzą, co zaniża trochę ocenę książki. Dużym plusem dla fabuły jest porwanie pewnego bohatera (nie powiem, którego), co przynosi wiele ciekawych wydarzeń.

Szczerze mówiąc, bohaterowie nie są najlepszą cechą tej książki. Nie do końca są zarysowani i nie do końca ich polubiłem, lub znienawidziłem, tak jak chciała autorka. Tutaj Michelle mogła się trochę bardziej przyłożyć, bo czytając miałem wrażenie, że postacie są... płytkie. Oczywiście są wyjątki: Mara, Noah... Jamie, Daniel.

Co do stylu, jest on dość ciekawy. Michelle umiejętnie buduje napięcie, by za chwilę wpleść w fabułę coś nieprzewidywalnego. Trzeba jednak przyznać, że nie zawsze jej się to udaje, lecz ja przymknąłem na to oko. Autorka nie daje czytelnikowi się nudzić. W książce są długie dialogi, co daje jej duży plus. Jest natomiast dużo mniej opisów, co też trzeba zaliczyć na plus. Ciekawym i intrygującym zabiegiem powieści są zdecydowanie wspomnienia Mary. Książkę czyta się szybko, przyjemnie i lekko.

Książka Mara Dyer. Tajemnica ma pewne niedociągnięcia, lecz można to tłumaczyć tym, iż jest to debiut autorki. Zachwycający i bardzo dobry debiut. Książka jest ciekawa i miło spędza się z nią czas. Polecam ją każdemu, kto lubi w powieści ten lekki dreszczyk emocji, który towarzyszy nam podczas rozkoszowania się lekturą. Na horror tutaj nie liczcie; aż tak straszna jak twierdzi Veronica Roth, to ona nie jest. Jest to bardziej młodzieżowy thriller. Książka ma ode mnie ocenę 8/10.

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/04/kazdy-kryje-w-sobie-tajemnice-wystarczy.html

Zacznę od tego, że okładka jest przecudna! Sam obrazek jest intrygujący, a okładka tak się wspaniałe mieni i błyszczy. Piękne, po prostu piękne! Z czcionką, która jest w książce nigdy się dotąd nie spotkałem. Wydawnictwo YA! bardzo dobrze się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/04/kazdy-chciaby-byc-kims-wyjatkowym-kims.html

Książka wydana jest w pięknej i przykuwającej uwagę okładce. Opis z tyłu książki jest ciekawy i intrygujący. Czcionka jest w sam raz.

Fabuła Startera jest bardzo oryginalna. Jedyne moje skojarzenie, to skojarzenie z Intruzem; w obydwu książkach są jakby dwie osoby w jednym ciele. Ale reszta fabuły jest bardzo nowa i z czymś takim jeszcze się nie zetknąłem. Fabuła to wielki plus tej książki, bo autorka miała pomysł i dobrze go wykorzystała.

Styl Lissy Price to też plus tej książki. Autorka ma fajny i ciekawy styl. Mimo to przy dłuższych opisach nudziłem się i miałem ochotę czasem odłożyć książkę na półkę. Ale tylko przy dłuższych opisach.

Bohaterowie książki są różni. Nie do końca wiedziałem, czy dany bohater chce pomóc głównej bohaterce, czy jej zaszkodzić. Moi ulubieńcy to: Callie, Sara, Helena i Blake. W tej książce są też bardzo tajemnicze postacie. Na przykład Stary Człowiek. Ta osoba była bardzo ciekawa.

Do plusów zaliczam fabułę, styl autorki, bohaterów i różne poszczególne wątki, o których nie będę się rozpisywać, by nie napisać wam spojlerów. Minusy to skojarzenia z Intruzem, czasem nudne opisy i przewidywalność, bo czasem dało się przewidzieć, co się stanie, ale czasem się myliłem. No i nie sięgnę po nią już drugi raz, ale czekam na kontynuację pod tytułem Ender.

Podsumowując książka jest naprawdę fajna. Polecam ją fanom takich książek jak Igrzyska śmierci, Niezgodna itp. czyli książek młodzieżowych i dystopii. Jeśli ktoś chce się zabrać za mniej ambitną książkę, to polecam. Startera oceniam na 7,5/10.

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/04/kazdy-chciaby-byc-kims-wyjatkowym-kims.html

Książka wydana jest w pięknej i przykuwającej uwagę okładce. Opis z tyłu książki jest ciekawy i intrygujący. Czcionka jest w sam raz.

Fabuła Startera jest bardzo oryginalna. Jedyne moje skojarzenie, to skojarzenie z Intruzem; w obydwu książkach są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/04/przez-przyjazn-po-miosc-czyli-love-rosie.html

Książka jest wydana w przepięknej okładce, a kiedy do tego dochodzą skrzydełka, jest jeszcze lepiej. Książka sama w dotyku zachęca do przeczytania jej. Opis z tyłu też intryguje. Czcionka nie jest ani za duża, ani za mała, lecz w sam raz.

Fabuła książki nie jest na pewno jakaś innowacyjna i oryginalna, mimo to autorka usnuła na kartach powieści bardzo ciekawą historię i śledziłem losy bohaterów z ciekawością.

Cecelia napisała powieść w sposób, do którego podchodziłem z lekkim dystansem. Autorka przedstawia wydarzenia na listach itp. co do mnie na początku nie przemawiało, ale z czasem po prostu się przyzwyczaiłem. Co do samego stylu, to jest on wciągający i autorka mnie nim urzekła.

Autorka wykreowała bardzo różne i ciekawe postacie. Ja szczególnie polubiłem Rosie, Ruby i Ktaie, ale inni też są godni uwagi.

Plusów jest w tej książce w bród, minusów prawie nie dostrzegam, ale to nie znaczy, że nie ma ich wcale. Minus to przede wszystkim za duże przerysowanie tego, że bohaterowie tak często podejmują się wyzwań, ale praktycznie za każdym razem im to nie wychodzi. Poza tym, czytając Love, Rosie przeżywałem losy bohaterów razem z nimi, ale kiedy skończyłem jakoś do tych losów nie było mi tęskno. Jest to powieść na raz i raczej nie sięgnę po nią ponownie, mimo, iż bardzo mi się podobała.

Podsumowując książka jest naprawdę ciekawa i godna uwagi. Polecam ją raczej kobietom lubiącym romanse i literaturę kobiecą, ale jeśli mężczyźni chcą, również mogą ją przeczytać. Moja ocena to 8/10.

Recenzja ukazała się także na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2015/04/przez-przyjazn-po-miosc-czyli-love-rosie.html

Książka jest wydana w przepięknej okładce, a kiedy do tego dochodzą skrzydełka, jest jeszcze lepiej. Książka sama w dotyku zachęca do przeczytania jej. Opis z tyłu też intryguje. Czcionka nie jest ani za duża, ani za mała, lecz w sam raz.

Fabuła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2016/02/jestem-jego-dzieckiem-przypadkowym-i.html

Po książkę sięgnąłem z tego powodu, że była ona bardzo chuda, zaledwie 240 stron, a poza tym miała potencjał, oczekiwałem w miarę dobrej i zmuszającej do refleksji powieści.

Cóż, okładka książki jest, że tak się wyrażę, przeciętna. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, nie ma żadnych charakterystycznych znaków, które pozwoliłyby ją rozpoznać wśród miliona innych okładek. Już pomijając fakt, że ta dziewczyna z pewnością nie przypomina trzynastolatki, to jest całkiem trafna i pasuje do treści. Grzbiet jest o wiele ładniejszy, ale co ważniejsze - nie łamie się podczas czytania. Natomiast tył książki jest bardzo ładny - pustynia, niebo i droga... pięknie wygląda to razem. Co do samego opisu - myślę, że jest całkiem ciekawy i raczej powinien zaintrygować kogoś z czytelników. A poza tym nie zdradza ważnych wątków z fabuły, za co wielki plus ode mnie. Kartki w książce są szare, więc nikt nie powinien narzekać na rażenie po oczach. Litery nie są zbyt duże, ale nie były też mikroskopijne, natomiast literówek jest bardzo malutko, a tusz nie rozmazuje się. Myślę, że wydanie Jak najdalej stąd jest raczej przeciętne i ciężko będzie się wybić książce w stosie innych tytułów, ale jest bardzo solidne, a to też jest niezwykle ważne.

Cóż, motyw alkoholizmu w literaturze jest dla mnie czymś nowym, świeżym, bo jeszcze nie miałem z nim wiele wspólnego w innych książkach. Powiem Wam, że pomysł na tę książkę nie jest szczególnie odkrywczy ani porywczy, a wręcz trochę bezsensowny. No bo okej, rodzice Luli piją alkohol i często nie okazują jej tego, że ją kochają, a dziewczynka myśli, że mają ją gdzieś. Jednak dla mnie nie jest to powód do tego, żeby samemu uciec w wielki świat. Jednakże książka miała coś w sobie takiego, co przykuło moją uwagę i dzięki czemu postanowiłem czytać dalej.
Alkoholizm to nie jedyny temat, nad którym rozwodzi się autorka w książce. Oprócz niego mamy pedofilię, narkotyki, prostytucję i oszustwa. Autorka odważyła się poruszyć w książce wiele ważnych tematów, które są kontrowersyjne i szokujące. Jednak dla mnie tej kontrowersji było w książce stanowczo za mało. Andrea Portes miała całkiem ciekawy pomysł na to, jak przedstawić te wszystkie używki i uzależnienia, jednak trochę zabrakło ich w powieści, ponieważ autorka unikała mówienia wprost o rzeczach szokujących.
Akcja również nie jest największym plusem tej książki. Można rzec, że jest ona bardzo monotonna. W Jak najdalej stąd stanowczo przeważają długie i czasem nużące opisy, czego nie zaliczam do atutów powieści. Na szczęście koniec był całkiem ciekawy, bo na ostatnich stronach wiele się dzieje, chociaż i tak nie wynagrodziły mi tego rozczarowania, które doświadczyłem na poprzednich kartach, bo, nie ukrywam, nudziłem się...
Po książce spodziewałem się, że kiedy już skończę ją czytać, to z pewnością nie będę mógł wyrzucić moich własnych myśli z głowy. Sądziłem, że powieść, która opowiada o tak dramatycznych sytuacjach i trudnych tematach wręcz zmusi mnie do głębokich przemyśleń, refleksji, że później bardzo trudno mi się będzie wybić z melancholijnego nastroju. Jednak nie doświadczyłem czegoś takiego po przeczytaniu książki, a szkoda, bo bardzo się przez to rozczarowałem...

Niestety, ale i styl pisania autorki nie przypadł mi do gustu. Dlaczego? W książce dialogi występują bardzo rzadko, stanowczo przeważają długie i nudne opisy. Bardzo ciężko było mi się wciągnąć w książkę, natomiast kiedy już mi się to udało, to łatwo mogłem się rozproszyć i myślami odlecieć gdzieś bardzo daleko. Książka to tak właściwie niekończący się potok myśli, które leją się strumieniami. Poza tym bardzo przeszkadzały mi bezpośrednie zwroty do czytelnika, których nie lubię w powieściach. Język, którym posługiwała się autorka, moim zdaniem był zbyt infantylny i niedojrzały. Owszem, główną bohaterką była trzynastolatka, więc dziwnie by to wyglądało, gdyby używała bardzo podniosłych słów, jednak bez przesady, autorka mogła się trochę bardziej wysilić.

Jak najdalej stąd to książka, o której jest mi bardzo trudno cokolwiek napisać. Z jednej strony bardzo się zawiodłem: pomysł moim zdaniem nieprzemyślany, kłopoty i niektóre problemy Luli błahe, a akcja bardzo monotonna. Autorka stanowczo za mało przedstawiła kontrowersyjnych i szokujących rzeczy na kartach tej powieści. Poza tym bohaterowie niezbyt przypadli mi do gustu, bo choć każdego z nich łatwo było rozpoznać, każdy z nich był inny, to brakowało mi w nich tego czegoś, dzięki czemu zapałałbym do nich sympatią. Do tego główna bohaterka bardzo mnie momentami irytowała, ale na szczęście miała cechy, które szanuję i podziwiam. Również styl pisania nie przypadł mi do gustu... Książka to istny potok myśli, nie ma w niej zbyt wielu dialogów. Poza tym język, moim zdaniem, był za bardzo infantylny i gawędziarski. Spodziewałem się licznych refleksji po lekturze, jednak i na tym się zawiodłem, bo tak właściwie nie został mi do książki żaden sentyment, po jej przeczytaniu nie poświęciłem nawet minuty na rozmyślaniu o bohaterach. Cóż, może moje rozczarowanie wynika z tego, że sporo dobrego słyszałem o książce, dlatego nastawiłem się na super dobrą oraz poruszającą lekturę i może właśnie dlatego mój zawód jest tak ogromny. Jednak nie spisuję ani autorki, ani książki na straty, bo było w niej coś, dzięki czemu powieść przeczytałem dosłownie w jeden wieczór. Może obejrzę film na jej podstawie z Chloe Grace Moretz pod tytułem Prowincjuszka, a wtedy trochę pomyślę też o książce - może nieco zmienię o niej zdanie. Cóż, wybór 'czytać czy nie czytać?' do rozwiązania pozostawiam Wam, bo nie chcę Was od książki zniechęcić, ale nie chcę też, abyście sięgali po nią w przekonaniu, że jest to coś niesamowitego. Ja oceniam Jak najdalej stąd na 5/10.

Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.dk/2016/02/jestem-jego-dzieckiem-przypadkowym-i.html

Po książkę sięgnąłem z tego powodu, że była ona bardzo chuda, zaledwie 240 stron, a poza tym miała potencjał, oczekiwałem w miarę dobrej i zmuszającej do refleksji powieści.

Cóż, okładka książki jest, że tak się wyrażę, przeciętna. Nie wyróżnia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się również na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/przedpremierowo-jak-daleko-sie.html

Po Kamień i sól sięgałem z wielką ciekawością - byłem bardzo zainteresowany, co będzie się działo u bohaterów poprzedniej części, czyli Ognia i wody. Po lekturze pierwszej części byłem bardzo usatysfakcjonowany, ale z niecierpliwością czekałem na tom drugi, więc bardzo ucieszyłem się kiedy w końcu mogłem zacząć czytać. A czy druga część była lepsza od pierwszej?

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem okładkę, to mi się ona nie spodobała. Jednak z czasem, kiedy widziałem ją coraz częściej, a mój wzrok przyzwyczajał się do jej widoku. Jednak dziś mogę powiedzieć, że jest ona po prostu piękna. Podoba mi się tak samo jak okładka pierwszej części. Świetnie dobrana kolorystyka, a pióro bardzo ładnie wygląda. Grzbiet również jest piękny, a poza tym solidny i nie wygina się podczas czytania. Tył książki też zachwyca, a opis jest interesujący i z pewnością zachęci czytelnika do sięgnięcia po ten albo pierwszy tom. Kartki są szare i nie rażą nas po oczach, a czcionka jest całkiem duża, także nikt nie powinien mieć problemów z czytaniem. Literówek jest bardzo mało, ja zauważyłem około dwóch, a tusz nie rozmazuje się. Na dodatek dochodzi piękny motyw stron zaczynającego się rozdziału, na których góra jest ciemna i jaśnieje do dołu, co było oryginalne i wniosło trochę świeżości do książki. Nie mam innego wyboru, jak tylko pochwalić wydawnictwo IUVI za takie piękne i solidne wydanie, bo książkę z dumą można postawić na półce.

Z pewnością wiele osób uznało, że pomysł na serię Victorii Scott został żywcem zerżnięty z Igrzysk śmierci. Otóż muszę temu zaprzeczyć, gdyż jedynym podobieństwem obu książek jest jedynie wyścig, który sam w sobie jest bardzo odmienny od Głodowych Igrzysk. Po pierwsze: uczestników nie wybiera się losowo. Poza tym nie ma żadnych przygotowań, ocen umiejętności, parady trybutów ani niczego podobnego. Na dodatek autorka dodała pandory - zwierzęta o nadprzyrodzonych mocach, których zadaniem jest tylko i wyłącznie chronienie swojego uczestnika. Właśnie dlatego muszę zaprzeczyć stwierdzeniu, że Ogień i woda to plagiat Igrzysk śmierci.
Akcja to jedna z największych zalet tej książki. Już od samego początku zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń, które zapierają dech w piersiach. Później jest tylko lepiej - przez cały czas coś się dzieje, nie ma chwili odpoczynku. Spodobało mi się też to, że autorka w żadnym wątku nie poszła na łatwiznę i nigdy nie pisała na siłę, co było można łatwo wyczuć. Wszystko jest stuprocentowo przemyślane, każde wydarzenie ma jakiś sens i do czegoś prowadzi. Autorka zadbała o każdy najmniejszy szczegół i właśnie z taką precyzją pisała tę książkę do samego końca. Nie raz spotkałem się z powieściami, gdzie łatwo było wyczuć, że zakończenie jest pisane z przymusu, tak jakby autor chciał jak najszybciej zakończyć swoją pracę. Takich sytuacji w Kamieniu i soli nie znajdziecie.
Kolejną rzeczą, która mnie ujęła, jest ciąg kolejnych i kolejnych ciekawych zwrotów akcji. Książka praktycznie w całości się na nich opiera - autorka wplata w fabułę nieprzewidywalne i nagłe wydarzenia, które potrafią przyprawić czytelnika o palpitację serca, ponieważ bohaterowie muszą się zmierzyć z takimi okropieństwami oraz niebezpieczeństwami, od których chcielibyśmy ich uchronić i trzymać z daleka. Czytając książkę z pewnością nie będziecie się nudzić, ponieważ w każdym rozdziale znajdziecie coś nieprzewidzianego oraz nowego.
Autorka w drugiej części rozwinęła trochę wątek romantyczny. Na początku nieco mnie on denerwował, ponieważ Tella miała jakieś wyrzuty do Guya, że ten rzekomo stwierdził, jakoby dziewczyna nie potrafiła o siebie zadbać i bez niego nie przeszłaby nawet przez pierwszy ekosystem. Swoim zachowaniem bardzo mnie denerwowała, ale później, na szczęście, się to zmieniło. Podoba mi się to, że wątek miłosny jest ważny dla fabuły, ale nie gra pierwszych skrzypiec, gdyż bohaterowie postanowili przede wszystkim przeżyć Piekielny Wyścig, a icj największym priorytetem była wygrana i przekazanie leku ukochanej osobie.
Książka cały czas trzyma w napięciu, które autorka buduje z wielką umiejętnością. Ciągle w powietrzu wisi ta niepewność i przeczucie, że za chwilę wydarzy się coś zatrważającego, co jest wspaniałe, ponieważ wprost nie pozwala się oderwać od lektury.
Największe wrażenie wywarło na mnie zakończenie. Już nie chodzi tylko o to, jakie było nieprzewidywalne oraz zaskakujące, ale przede wszystkim jakie emocjonalne! Nie mogłem się oderwać od czytania, tak ostatnie strony wbiły mnie w fotel! Napięcie sięgnęło zenitu, a bohaterowie musieli się zmierzyć z chyba najgorszym zadaniem w całym Piekielnym Wyścigu. Nie zdradzę Wam, co mieli zrobić, ponieważ nie chcę odebrać tej przyjemności, którą będzie miał każdy, kto sięgnie po tę książkę. Zakończenie Kamienia i soli zniszczyło mnie emocjonalnie. Sprawiło, że moje serce rozpadło się na tysiące drobnych kawałeczków. Dogłębnie mnie wzruszyło. Nie spodziewałem się tak wspaniałego końca, a zarazem smutnego - chodzi mi właśnie o to ostatnie zadanie wyścigu. Naprawdę, po tym, co autorka przedstawiła nam na ostatnich stronach tylko z wielką niecierpliwością czekam na kolejny tom, bo mam nadzieję, że się pojawi!

Bohaterowie Kamienia i soli są realistyczni i naturalni pod każdym względem. Autorka stworzyła gamę wielu różnobarwnych, wielowymiarowych postaci, których nie zapomnimy na długi czas po przeczytaniu książki. Spodobało mi się to, że każdy z nich myśli na swój sposób, ma swoją taktykę i dąży do zwycięstwa na swój własny sposób, ale jednak niejeden z nich dba o sowich sojuszników, a zarazem rywali. Zróżnicowanie ich sposobów myślenia i traktowania innych uczestników Piekielnego Wyścigu zostało naprawdę bardzo ciekawie przedstawione przez Victorię Scott.
Nie ukrywam, że Tella na początku bardzo mnie denerwowała. Jak już wspominałem, miała wyrzuty przeciwko Guyowi, bo ten powiedział, że jest słaba. Ale później bardzo mi imponowała. Przede wszystkim zaskoczyła mnie tym, jak jednocześnie próbuje zwyciężyć w wyścigu, a tym samym pod nikim nie kopała dołków, wręcz przeciwnie - główna bohaterka była skłonna prawie oddać życie za swoich sojuszników. Poza tym spodobało mi się, jak traktowała pandory - nie jak przedmioty, które pozwolą jej zwyciężyć w wyścigu, ale jak przyjaciół. Może to brzmi trochę specyficznie, bo przecież pandory to zwierzęta, ale Tella nie miała nic przeciwko nim - otaczała je opieką i miłością, za co w końcu została wynagrodzona. Może miała swoje wady, ale z pewnością w jej charakterze przeważają zalety, a ja bardzo ją polubiłem.
Guy również całkiem spodobał mi się jako jeden z głównych bohaterów - tajemniczy i niedostępny, ale inteligentny i sprytny. Przede wszystkim spodobało mi się w nim to, że nie był wyidealizowaną postacią pod względem usposobienia, bo i on miał swoje słabości. Poza tym bardzo dobrze, że Tella nie zachwyca się na każdej stronie atrakcyjnością Guya, za co jestem bardzo wdzięczny autorce.

Na początku zdradzę, że bardzo ciężko było mi się wkręcić w tę książkę. Nie wiem dlaczego - przecież z taką niecierpliwością czekałem, kiedy w końcu będę mógł powrócić do Piekielnego Wyścigu. Podejrzewam, że to właśnie problemy miłosne Telli i Guya mogły mnie tak wynudzić, na szczęście później było tylko lepiej. Styl pisania po kilkudziesięciu stronach, kiedy w końcu Tella przestała się użalać nad tym, że jej obiekt westchnień uznał, że jest słaba, bardzo łatwo pozwolił mi się wciągnąć w Kamień i sól. Pióro Victorii Scott jest bardzo lekkie i przyjemne, poza tym prowadzone bardzo sprawnie oraz prędko. Język, którym posługiwała się autorka jest przystępny dla czytelnika, choć niektóre sformułowania wydawały mi się za bardzo infantylne, ale na szczęście nie zdarzały się one często. Poza tym bardzo urzekło mnie to, jak autorka przedstawiła wszystkie emocje towarzyszące uczestnikom Piekielnego Wyścigu w drodze do mety. One diametralnie się od siebie różniły, jednak Victoria Scott ukazała nam je w taki sposób, że wszystko przeżywamy razem z bohaterami, jakbyśmy wspólnie z nimi brali udział w wyścigu o lek. Wszystkie opisy miejsc, wydarzeń oraz postaci były niezwykle żywe i potrafiły bardzo zaciekawić czytelnika.

Kamień i woda, drugi tom Ognia i wody, to naprawdę godna polecenia książka oraz kontynuacja. Przede wszystkim spotkacie w niej niesamowicie przemyślaną i logiczną fabułę, w której zostały wyeliminowane najmniejsze niedopowiedzenia oraz nieścisłości. Akcja tak Was pochłonie, że nie będziecie mogli oderwać się od lektury, a kiedy już się Wam to uda, to z niecierpliwością będziecie wyczekiwać, kiedy znów znajdziecie czas, aby z powrotem dołączyć do bohaterów. Będziecie cały czas zaskakiwani przez autorkę coraz to nowszymi i bardziej zapierającymi dech w piersiach zwrotami akcji, które nie pozwolą Wam spokojnie odetchnąć. Wątek miłosny może Was na początku nieco irytować, jednak nie martwcie się - z czasem i to ustanie. Zakończenie z pewnością wbije Was w fotel i sprawi, że nie odejdziecie od książki aż do momentu, kiedy przeczytacie ostatnie zdanie. Poza tym wzbudzi w Was wiele emocji, a przede wszystkim smutek oraz współczucie. Bohaterowie to jedna z największych zalet książki - są nietuzinkowi i bardzo złożeni, każda z postaci jest odmienna i każda z nich ujmuje nas czymś innym. Styl pisania pozwoli się Wam z wielką łatwością wkręcić w książkę, a lekkie pióro Victorii Scott bardzo sprawnie przeprowadzi Was przez całą historię. Książka z pewnością wzbudzi w Was wiele emocji, a przede wszystkim napięcie, które zniknie dopiero z ostatnią stroną. Ja książce daję ocenę 8/10, bo zasłużyła na to, a Wam nie pozostawiam innego wyboru jak przeczytanie jej! Mogę śmiało stwierdzić, że jest dużo lepsza od pierwszej części! POLECAM!!!

Recenzja ukazała się również na blogu:
http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/przedpremierowo-jak-daleko-sie.html

Po Kamień i sól sięgałem z wielką ciekawością - byłem bardzo zainteresowany, co będzie się działo u bohaterów poprzedniej części, czyli Ognia i wody. Po lekturze pierwszej części byłem bardzo usatysfakcjonowany, ale z niecierpliwością czekałem na tom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/odmienic-bieg-historii-recenzja-ksiazki.html

Tę pisarkę możecie znać z jej innej serii, Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów. Jednak to było moje pierwsze spotkanie z nią, bo jeszcze nigdy nie czytałem nic, co wyszło spod jej pióra. Całe szczęście Tu i teraz to książka pojedyncza i wcale nie chodzi o to, że książka była słaba, bo wcale taka nie była, ale dla mnie historia w niej przedstawiona już się skończyła i autorka nie powinna pisać kolejnych części, czego raczej nie zrobi.


Okładka książki jest po prostu nieziemska - mogę na nią patrzeć i patrzeć, ale moje oczy nigdy się nie znudzą tym widokiem. Naprawdę bardzo przyjemnie jest mieć tak pięknie wydaną powieść na swojej półce, z dumą można ją na niej postawić. Grzbiet również jest bardzo ładny, a poza tym nie łamie się podczas czytania, co byłoby dziwne, ponieważ książka jest przecież taka chuda. Tył też jest przepiękny - aż z przyjemnością się na niego patrzy. Opis jest bardzo intrygujący, na pewno nakłoni czytelnika do sięgnięcia po książkę, a w dodatku nie zdradza najważniejszych wątków z fabuły. Kartki w środku są szare, a czcionka nie jest za duża, co może trochę spowalnia czytanie, ale nie jest też mikroskopijna. Literówki są naprawdę nieliczne, a tusz wcale się nie rozmazuje. Nie pozostaje mi nie innego, jak tylko pogratulować wydawnictwu za tak piękne i solidne wydanie Tu i teraz.

Zacznę od pomysłu, który był bardzo ciekawy. Zdziwił mnie już sam fakt, że przyczyną niedoli ludzi z końca XXI są... komary. Przypisanie krwawej roli tym owadom było niezwykle kreatywne i niepozorne, bo kto by pomyślał, że komary mogą odpowiadać za zniszczenie świata i pozostawieniu po nim samych zgliszczy? Poza tym motyw podróży w czasie nie odgrywa w fabule kluczowej roli, jednak wykorzystanie go w książce bardzo mi się spodobało.
Kolejną zaletą książki jest to, że autorka przemyślała wszystko, co wydarzyło się w przyszłości, bo przecież główna bohaterka, Prenna, przywędrowała do Nowego Jorku z przyszłych czasów. Spodziewałem się, że autorka odpuści sobie przedstawienie wszystkiego, co wydarzyło się po 2020 roku, ale jednak zostałem niezwykle miło zaskoczony. Otóż Anne Brashares nie poszła na łatwiznę, ale wymyśliła wszystko, co mogłoby się wydarzyć w latach 2020 - 2098, a kiedy nadchodzi odpowiednia okazja, to nam to opisuje. I właśnie tym sposobem możemy dowiedzieć się, kiedy na przykład przestano wydawać New York Timesa. Poza tym do ogromnych plusów zaliczam to, jak autorka przedstawiła nam rozprzestrzenienie się epidemii. Dostajemy wiele szczegółowych opisów, jak ludzie po kolei zaczęli zarażać się i chorować, a następnie umierać. To naprawdę było genialne, bo od razu widać, że pani Brashares poważnie podeszła do tematu i wszystko dokładnie przemyślała, eliminując tym samym najdrobniejsze nieścisłości.
Poza tym w książce wszystko logicznie i zrozumiale się układa, mimo, iż czasem niektóre wątki mogą się nam wydać zbędne, to po przeczytaniu do końca okaże się, że było to bardzo ważne wydarzenie dla fabuły. Po ułożeniu wszystkich najdrobniejszych elementów książki wszystko pasuje do siebie jak ulał i powstaje logiczna, sensowna całość.
Następnym plusem Tu i teraz jest akcja. Pomimo tego, jak trudno było mi się w książkę wkręcić, to po jakimś czasie zaczęła mnie tak pochłaniać, że po prostu nie mogłem się od niej uwolnić. Działo się tak pewnie za sprawą tego, że na każdej stronie coś się dzieje, autorka wymyśla coraz to nowsze sposoby, aby nas zaskoczyć. Czytając książkę wprost nie można się od niej oderwać, bo tylko skończy się jeden wątek, to już zaczyna się rozkręcać kolejny i tak w nieskończoność, aż do ostatniej strony.
Oczywiście jak w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach książek młodzieżowych, tak i w Tu i teraz występuje wątek miłosny. Zdziwiło mnie od początku to, że kiedy zaczynamy czytać powieść, to nasza główna para, Ethan i Prenna, już się ze sobą przyjaźnią. Myślałem, że bohaterowie dopiero się poznają, ale pomyliłem się. Wątek romantyczny bardzo mi się podobał. Jednym z najlepszych decyzji podjętych przez autorkę jest to, że właśnie motyw miłości rodzącej się między Ethanem oraz Prenną nie gra pierwszych skrzypiec. Owszem, jest ważny w książce, jednak został zepchnięty na drugi plan, co jak najbardziej przypadło mi do gustu, bo powyżej uszu mam wątki romantyczne jako główne tematy powieści. Poza tym spodobało mi się to, że uczucie między bohaterami zostało nam przedstawione bardzo naturalnie i rozwijało się w odpowiednim tempie.
Wielką zaletą Tu i teraz jest nieprzewidywalność oraz to, że aktorka lubi nas zaskakiwać i robi to na każdym kroku. Nagle okazuje się, że pozornie nieważna dla fabuły postać w rzeczywistości odgrywa jedną z kluczowych ról, a wiele innych postaci okazuje się być kimś innym, niż moglibyśmy przypuszczać. Na dodatek wplątywanie bez przerwy zapierających dech w piersiach nagłych zwrotów akcji to istne mistrzostwo! Autorka naprawdę się postarała i udało jej się mnie nie raz zaskoczyć do tego stopnia, że nie mogłem wyjść z podziwu mad jej wyobraźnią!
Zakończenie Tu i teraz jest obłędne! Nie pozwala się ani na chwilę oderwać od książki, a i po jej przeczytaniu trudno jest o niej nie myśleć. To właśnie na ostatnich stronach wyjaśnia się wiele tajemnic, ostatecznie poznajemy prawdę o wielu rzeczach. No i ogółem podoba mi się, jak autorka postanowiła skończyć tę historię, bo scenariusz nie poszedł w stronę ani zbyt przesłodzoną, ale nie jest on też przepełniony goryczą. Jak dla mnie książka kończy się bardzo dobrze - realnie oraz sensownie, sam nie wymyśliłbym lepszego finiszu.


Bohaterowie to jedna z największych zalet książki. Postacie są niezwykle złożone i skomplikowane, a każda z nich jest inna, postanawia chadzać różnymi ścieżkami, obiera odmienne cele życiowe i kieruje się innymi wartościami. Pomimo tego, że czasem trudno zrozumieć i zaakceptować tok myślenia i postrzegania świata przez niektórych bohaterów, to gdy już poznamy motywy ich działań, wtedy wszystko wydaje się sensowne i realne. Bohaterowie książki są barwni i różnorodni. Autorka ciekawie ich przedstawiła - zmieniają się pod wpływem słowa, chwili czy nieprzewidzianych zdarzeń. Niekiedy okazują się być kimś zupełnie innym, niż nam to zostało wcześniej pokazane lub jak sami przypuszczaliśmy, a to tylko dodaje świetności oraz smaczku i nieprzewidywalności książce, dzięki czemu staje się lepsza.
Prenna to z pewnością jedna z tych głównych bohaterek, które nie irytują nas swoją naiwnością, lekkomyślnością oraz głupotą. Jest to dziewczyna bardzo inteligentna, już wcześniej zorientowała się, że coś nie gra z przywódcami ludzi, którzy przybyli w przeszłość, że coś ukrywają i wcale nie próbują naprawić przyszłości, bo przecież oni nic w tym kierunku nie robią. Pomimo tego, że Prenna nieraz wpadała w kłopoty, to zawsze ostatecznie udawało jej się wychodzić z opresji zwycięsko, z podniesioną głową, doprowadzając rywali do szału. Bardzo ją polubiłem, głównie za jej spostrzegawczość oraz inteligencję, a jej postaci nie mam do zarzucenia nic.
Ethan to również bohater bardzo inteligentny i bystry. Do jego osoby również zapałałem sympatią, głównie dlatego, że nie był wyidealizowany. Spodobało mi się też to, że bardzo kochał Prennę, zawsze był gotowy stanąć w jej obronę, nawet w tak niebezpiecznych sytuacjach, w których mógłby stracić życie.


Jak już wspominałem, na początku bardzo dużo kosztowało mnie wciągnięcie się w Tu i teraz, ale na szczęście z czasem zacząłem się stopniowo coraz bardziej w nią zagłębiać, aż w końcu pochłonęła mnie niczym czarna dziura. Jednak powodem tego, że nie mogłem złapać rytmu z książką były głównie przydługie opisy miejsc czy wydarzeń. Czytając je początkowo bardzo się nudziłem, jednak z czasem to ustało. Pióro Ann Brashares jest bardzo lekkie, z przyjemnością czytamy o kolejnych wydarzeniach i wyczekujemy coraz to nowszych zwrotów akcji, tylko, jak już mówiłem, najpierw trzeba się w książkę wciągnąć. Język, którym została napisana książka jest przystępny dla czytelnika, ale nie infantylny czy niedojrzały, bo tego typu sformułowań w książce nie znajdziecie. Bardzo podobały mi się w książce dialogi, gdyż były sensowne, a czasem całkiem zabawne, może nie do przesady, jednak trochę tak. Opisy miejsc oraz wydarzeń też były ciekawe, o ile nie za długie. Bardzo spodobało mi się ukazanie nam wszystkich emocji, które targały bohaterami podczas opisywanych wydarzeń. Poza tym ogromną zaletą jest to, że Ann bardzo często nas zaskakuje w wplątuje w fabułę niezapowiedziane i nagłe zwroty akcji, które urozmaicają książkę i nie pozwalają nam odetchnąć.


Tu i teraz autorstwa Ann Brashares to kawał naprawdę dobrej literatury. Największymi plusami książki są na pewno ciekawa koncepcja i pomysł, a także dokładne przedstawienie świata, w którym bohaterka żyła zanim jeszcze przeniosła się w przeszłość oraz historia rozprzestrzenienia się epidemii. Kolejną zaletą jest spójność, bo przecież w powieści z pewnością nie znajdziemy bezsensownych wątków, niespójności czy niedopowiedzeń - wszystko zostało precyzyjnie wyjaśnione i nie zostawia niepotrzebnych pytań bez odpowiedzi. Spodobała mi się też akcja, którą książka wypełniona jest po brzegi - ciągle się coś dzieje, nie dając nam nawet spokojnie odetchnąć. Genialne jest to, jak bardzo autorka zaskakuje nas na każdym kroku wplątując nieprzewidziane zwroty oraz ukazując nam zupełnie inną twarz bohaterów, niż na początku sądziliśmy. Wątek romantyczny jest bardzo naturalny oraz realny, nie będzie Was denerwował obecnością na każdej stronie. Również bohaterowie są świetnie wykreowani - wszyscy niezwykle dokładnie i precyzyjnie. Każda postać jest zdolna do przejścia na inną stronę, ale także do bronienia sowich przekonań. Niektórzy bohaterowie zmieniają się pod wpływem słowa, chwili czy nieprzewidzianych zdarzeń, co czasem prowadzi do poważnych konsekwencji. Styl pisania pozwoli się Wam łatwo wciągnąć w książkę; nie znajdziecie też słów, których znaczenia musielibyście szukać w słowniku ale nie powiecie też, że język pozostawia wiele do życzenia. Zakończenie z pewnością wbije Was w fotel i nie wypuści aż do ostatniego słowa, także strzeżcie się! Jedynym minusem książki są czasem przydługie i nieraz nudne opisy, które pozwolą Wam odlecieć gdzieś zupełnie indziej, ale warto przymknąć na nie oko, bo poza tym powieść Ann Brashares gwarantuje Wam rozrywkę na wysokim poziomie. Tu i teraz polecam głównie wszystkim, ale najbardziej osobom, które lubią mieszankę młodzieżówki, thrillera oraz sci-fi, bo do tych gatunków można zaliczyć tę powieść. Ja daję ocenę 8/10, bo ta książka naprawdę na to zasłużyła. CZYTAJCIE!!!

Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/odmienic-bieg-historii-recenzja-ksiazki.html

Tę pisarkę możecie znać z jej innej serii, Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów. Jednak to było moje pierwsze spotkanie z nią, bo jeszcze nigdy nie czytałem nic, co wyszło spod jej pióra. Całe szczęście Tu i teraz to książka pojedyncza i wcale nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/nawet-smierc-karalucha-potrafi-wzruszyc.html#comments

Od razu się przyznam, że po tej książce nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego - ot, zwykła książka dla młodszych czytelników. Sięgnąłem po nią głównie dlatego, że napisała ją Suzanne, którą po prostu kocham i nigdy nie przestanę. A czy książka okazała się zwykłą opowiastką dla dzieci, czy może jednak wniosła coś do mojego życia?

Okładka Gregora i Niedokończonej Przepowiedni jest całkiem ładna. Nietoperze oraz budynki zostały świetnie ukazane - pasują do treści, ale przypominają też Podziemie, które sam sobie wyobraziłem czytając książkę. Jedynie dzieci lecące na nietoperzu wyglądają trochę dziwnie, przypominają mi ludziki z klocków LEGO. Ale poza tym nie mam się do czego przyczepić, okładka została wykonana bardzo estetycznie i świetnie dobrano kolorystykę. Grzbiet również wygląda super, a poza tym nie wygina się podczas czytania. Opis z tyłu z pewnością jest intrygujący, bardzo zachęca do przeczytania - z jednej strony jest bardzo zabawny, ale z drugiej poważny i mówi o ważnych aspektach książki, jednocześnie nie zdradzając ważniejszych wątków fabuły. Kartki są szare, a chyba właśnie takie woli większość czytelników, chociaż dla mnie to obojętne. Czcionka jest duża, dzięki czemu książkę czyta się ekspresowo. Literówek nie ma prawie wcale, a tusz nie rozmazuje się. Nie mam innego wyjścia, jak tylko pochwalić wydawnictwo za wydanie książki, które jest naprawdę solidne i dokładne, a zarazem całkiem ładne.

Pomysł na książkę, moim zdaniem, był naprawdę ciekawy i nietuzinkowy. Stworzenie świata, Podziemia, w którym nietoperze i szczury są nie tylko większe od ludzi, ale również potrafią z nimi rozmawiać, wydało mi się nieco specyficzne, ale z pewnością fajne i nowe. Muszę pochwalić za to Suzanne, bo świat, który stworzyła, stał się niezwykle niebanalny i ciekawy. Poza tym Podziemie zostało na kartach książki naprawdę dokładnie i z dbałością nakreślone, dzięki czemu nie doszukamy się żadnych niespójności czy niedopowiedzeń. Autorka przedstawiła i dokładnie opisała nie tylko to, jak wygląda Podziemie, ale ukazała też nietypowych mieszkańców tego miejsca i nakreśliła relacje między konkretnymi gatunkami. Poza tym nakreśliła też tło społeczne i polityczne, przez co wiemy, że już niedługo może rozpętać się wojna. Spodobało mi się też to, że Suzanne opowiedziała nam to, jak ludzie trafili do Podziemia i w jaki sposób je zasiedlili.
Akcja książki jest naprawdę wartka; bohaterowie trafiają do Podziemia i od razu zostają wplątani w niezwykły bieg zapierających dech w piersiach i niebezpiecznych przygód. To wielka zaleta książki, bo dzięki temu czytając ją nie sposób się nudzić. Na każdej stronie coś się dzieje, autorka ciągle opisuje coraz to wspanialsze wydarzenia, a przygody bohaterów są naprawdę ciekawe i nie da się od nich oderwać.
Następną zaletą Gregora i Niedokończonej Przepowiedni jest logiczność - nie ma wątków czy wydarzeń, które nie pasowałby by do reszty, a czasem momenty, które pozornie wydawałby się zbędne czy niepotrzebne tak naprawdę prowadzą do czegoś innego. Po przeczytaniu książki dostajemy odpowiedź na każde pytanie, autorka nie zostawia niczego bez wyjaśnienia.
Powieść można byłoby uznać jako książkę dla dzieci. I owszem, jest ona poświęcona dla młodszych czytelników, ale poza tym opowiada o wielu ważnych dla każdego człowieka rzeczach i w nienachalny sposób przedstawia wartości, takie jak chociażby przyjaźń, miłość, troskę i odpowiedzialność za bliskich czy lojalność. Moim zdaniem powieść ta mówi też w pewien sposób o tym, aby nie kierować się w życiu stereotypami oraz uprzedzeniami. Przecież w Podziemiu mamy nietoperze, wielgachne szczury i pająki. No powiedzcie szczerze - chcielibyście żyć z takimi zwierzętami, które nie są już bezbronnymi stworzeniami, tylko sąsiadami, dorównującymi Wam wzrostem? A jednak niektóre z tych zwierząt okazały się naprawdę wspaniałymi towarzyszami w niebezpiecznych podróżach - do tego stopnia lojalnymi, aby oddać za innych życie.
W książce trochę zaskoczyło mnie to, ile w niej jest śmierci oraz trochę brutalnych scen. Często ginie ktoś z bohaterów, a niektóre opisy takich wydarzeń są naprawdę okropne, jak na przykład zjadanie pająka przez drugiego przedstawiciela tego gatunku albo miażdżeniu czaszki zębami, przez co niektórym pewnie przeszłyby ciarki po plecach.

Już po Igrzyskach śmierci wiem, że Suzanne Collins ma wielki talent do tworzenia fabuły i postaci. W tej książce również z bohaterami nie jest gorzej - każdy z nich jest na swój sposób inny i skomplikowany. Wszystkie postaci są bardzo misternie wykreowane, co jest wielką zaletą książki. Autorka stworzyła gamę różnorakich postaci, czasem ludzi, czasem zwierząt, które naprawdę potrafią urzec czytelnika swoim usposobieniem i charakterem. Świetne jest również to, że pomimo tego, iż jest to książka przeznaczona młodszym czytelnikom, to jednak postacie są bardzo dobrze nakreślone, autorka bardzo mocno zagłębiła się w ich psychikę i umysł, dzięki czemu stworzyła niesamowicie realne i mocne postacie.
Gregor już od początku zdobył moją sympatię, szczególnie tym, z jaką odpowiedzialnością opiekował się swoją młodszą siostrą, Botką. Nie był egoistą - w pierwszej kolejności zawsze myślał o siostrze, a później o przyjaciołach; ich dobro stawiał nad swoim życiem. Spodobało mi się w nim też to, że jest rozważny i inteligentny, nie robił nic pochopnie czy impulsywnie. W jego postaci urzekło mnie to, że nie kierował się stereotypami, a właśnie potrafił się im przeciwstawić. Polubiłem go bardzo mocno, mam nadzieję, że w kolejnych tomach jego charakter nie ulegnie zmianie, a jeśli już, to tylko i wyłącznie na lepsze!
Gregor i Niedokończona Przepowiednia ma wiele innych barwnych postaci, które również ogromnie polubiłem i zostaną w mojej pamięci na długi okres. A co w tym wszystkim jest najdziwniejsze - o wiele więcej jest takich postaci zwierzęcych niż ludzkich. Szczególnie zapamiętam samicę karalucha, Tick. Nie powiem Wam dlaczego, bo to byłby spoiler, ale zachowała się ona w bardzo szlachetny sposób i nie zapomnę tego na bardzo długo.


To nie moje pierwsze spotkanie z Suzanne Collins, dlatego wiedziałem od początku, że autorka ta ma niesamowity styl pisania. Pozwolił mi się on bardzo szybko wciągnąć w książkę, którą czytało się piorunem! Zacząłem czytać Gregora... a zanim się obejrzałem byłem już za setną stroną! Naprawdę, książkę czyta się wyjątkowo szybko, co jest zapewne zasługą dużej czcionki oraz świetnego stylu pisania. Język, którym została napisana książka, nie jest jakoś szczególnie wyszukany - w końcu to powieść dla dzieci. Jednak pomimo to nie jest on też uproszczony czy infantylny - nie ma niepotrzebnych zdrobnień ani dziecinnych słówek. Suzanne niezwykle barwnie i ciekawie opisała nam Podziemie, zrobiła to w taki sposób, że mamy wszystko przed oczami, jakbyśmy oglądali film. Opisy miejsc, wydarzeń oraz postaci są bardzo dokładne, ale nie nudzą. Dialogi też są świetne - zabawne oraz sensowne.


Gregor i Niedokończona Przepowiednia to książka dla młodszych czytelników, ale również starszym powinna przypaść do gustu. Świetnie wykreowany, niezwykły i nietuzinkowy świat, bardzo namacalne postaci oraz wartka, pędząca szybko akcja to największe zalety tej powieści. Niesamowicie zgrabny styl pisania Suzanne Collins, to jak ukazuje nam bohaterów, jak opisuje ich przeżycia, miejsca, emocje oraz wydarzenia z ogromną łatwością pozwoli się każdemu wciągnąć do Podziemia. Poza tym książka bardzo ciekawie przedstawia nam szereg niezwykle ważnych w życiu wartości, takich jak miłość, ogromna rola przyjaźni w życiu człowieka, odpowiedzialność czy troska o bliskich i przyjaciół, lojalność oraz wyrzekanie się stereotypów czy uprzedzeń. Gregor i Niedokończona Przepowiednia to moim zdaniem idealny materiał na lekturę - jest bardzo ciekawą książką, która na pewno usatysfakcjonuje czytelnika, a poza tym nauczy go wielu ważnych rzeczy, którymi powinien się kierować w życiu oraz o co powinien dbać. Ja książce daję ocenę 7/10 i mam nadzieję, że kolejne tomy utrzymają ten sam poziom. POLECAM!

Recenzja ukazała się również na blogu: http://otwartaksiega2002.blogspot.com/2016/02/nawet-smierc-karalucha-potrafi-wzruszyc.html#comments

Od razu się przyznam, że po tej książce nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego - ot, zwykła książka dla młodszych czytelników. Sięgnąłem po nią głównie dlatego, że napisała ją Suzanne, którą po prostu kocham i nigdy nie przestanę....

więcej Pokaż mimo to