Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jest teraz moda na wartościowe baśnie dla dzieci. Najlepiej, żeby były mądre np. o kupie (to mój ulubiony przykład), z przesłaniem np. o chłopcu/dziewczynce chorych ma raka, jeszcze bez przemocy, ciekawe, nowatorskie, dobrze napisane, modnie zilustrowane (żadnych różowych księżniczek) itp. Nie widzę w tym nic złego. Nie mam dzieci toteż nie mam powodu się zachwycać lub bulwersować. To pozostawiam rodzicom ,niech oni biją się z myślami, co i jak czytać dzieciom. Ja natomiast tak sobie ostatnio do poduszki czytałam Baśnie z 1001 nocy, w wersji ocenzurowanej czyli dla dzieci. Wycięto fragmenty wierszowane, przemocowe i seksualne.

Baśnie z 1001 nocy są kanonem bajkowym. Tak jak na przykład Baśnie braci Grimm lub H. Ch. Andersena. Nie wiem jaki wpływ na dzieci mają bajki współczesne o dzieciach z ADHD czy o układzie trawiennym człowieka. To się pewnie okaże za 20 – 30 lat. Jednak już można dociekać, co z naszą, dorosłych, psychiką zrobiły baśnie z kanonu bajkowego. Do tego oczywiście potrzebne jest mędrca szkiełko i oko, a nie moje skromne blogowe wypociny, ale zawsze mogę podywagować.

Najbardziej przyciągnęły moją uwagę przygody Aladyna. Ta niezwykła postać jest pełna sprzeczności. Na początku jest urwisem, obibokiem i fanem łatwych pieniędzy. Po zdobyciu lampy i pierścienia ma możliwość posiadania czego tylko zapragnie. Jednak zamawia tylko, dla siebie i matki, stoły z jedzeniem. Następnie sprzedaje na bazarze za bezcen talerze. I utrzymuje niewielką rodzinę z tego, co zdobędzie. Gdy się zakochuje w księżniczce, wysyła matkę w swaty do sułtana. Ta wędruje przez całe miasto z półmiskiem kamieni szlachetnych w swoich codziennych zniszczonych szatach. Gdy w końcu udaje się jej doczekać na audiencję wręcza dar w imieniu syna prosi i o rękę księżniczki. Sułtan zgadza się na ślub, ale zastrzega, że dopiero za trzy miesiące. Namawia go do tego zazdrosny wezyr, który liczy na to, że to jego syn zostanie mężem księżniczki oraz zgarnie wszystkie zaszczyty należne małżonkowi, a następnie zostanie sułtanem.

Przez trzy miesiące sułtan zdążył zapomnieć o obietnicy i wydał księżniczkę za syna wezyra. W tym czasie Aladyn nie zmienił stylu życia siedział sobie spokojnie w małej chatce w biednej dzielnicy.

Kiedy dowiedział się, że księżniczka właśnie bierze ślub. Zawezwał dżina lampy i poprosił go o pomoc. Przez dwie noce dżin przynosił młodą parę do jego domu. Przerażona dziewczyna spała na posłaniu Aladyna, a syn wezyra zniewolony czarodziejską mocą na śmietniku. Gdy wszystko wyszło na jaw sułtan unieważnił ślub.

Ponownie do sułtana przychodzi matka Aladyna przypomnieć o obietnicy. Zazdrosny wezyr namawia sułtana na jeszcze jeden unik. Sułtan prosi o wystawienie wspaniałego pałacu dla córki. Aladyn zatrudnia dżina i w ciągu jednej nocy na przeciwko pałacu sułtana staje nowa wspaniała budowla. Nareszcie Aladyn może pojąć za zonę ukochaną. Księżniczka widząc wszystkie te wspaniałości oraz przystojnego darczyńce zakochuje się w nim bez pamięci i nie żałuje już anulowania ślubu z synem wezyra.

I tu przezywam streszczenie. Sam ten fragment baśni nasuwa wiele pytań.

Dlaczego Aladyn gdy ma taką możliwość, po zdobyciu lampy, nie korzysta z niej i dalej żyje biednie? Myślę, że to mentalność prostaczka. Człowiek, który nigdy nie zaznał bogactwa nie wie czego nie ma. To, że był w stanie zapewnić jedzenie oraz utrzymanie bez większych trudów było dla niego wystarczającym luksusem. Nie wie czego może chcieć więcej.

Dlaczego wysyła matkę w zwykłych szatach na piechotę do sułtana? Pewnie z tych samych powodów, co wyżej. Nie pomyślał, że lepszy skutek odniosła by jej prośba gdyby wysłał matkę odpowiednio ubraną ze świtą. A może w patriarchalnym postrzeganiu świata nie mam powodu stroić matki? Tu jest pewna niekonsekwencja, bo gdy dochodzi do ślubu matka zostaje obsypana darami, strojami oraz dostaje służbę.

Dlaczego przez te trzy miesiące zwłoki nie próbuje spotkać się z księżniczką i poznać jej? Może nie warto i tak będzie siedzieć w osobnej części pałacu przeznaczonej dla kobiet? Jej charakter nie jest znaczący w takiej sytuacji, liczy się tylko wygląd.

Dlaczego gdy porywa młodą parę i ma okazję chociażby przedstawić się wybrance nie robi nic. Ani nie próbuje jej uspokoić, ani wyjaśnić powodu porwania, ani też zapytać, co sądzi o jego pomyśle na ożenek z nią? Generalnie przez całą baśń nikt nie liczy się z opinią księżniczki i o nic jej nie pyta. Po ślubie udział dziewczyny w akcji opowieści nie zmienia się znacząco. Dowiadujemy się tylko, że nie żałowała zamiany mężów.

Czy Aladyn jest postacią pozytywną? Raczej nie, jest zwyczajnie bardzo ludzki i męski w swoim postępowaniu. Widać wyraźnie brak ogłady w początkowej części opowiadania. Nie zna się na kamieniach szlachetnych, żyje tak jak wcześniej, bo nie wie czego może więcej zapragnąć prócz jedzenia. Potem dokształca się rozmawiając z kupcami i złotnikami. Nabiera odpowiedniego obycia i wiedzy. Może to też przekłada się na stosunek do matki – nie wie, co może jej dać, potem już ma świadomość, że matka bogacza musi się odpowiednio prezentować. Jest typem macho. Kobieta jest trofeum więc nie ma powodu z nią rozmawiać wystarczy ją zdobyć.

Na korzyść Aladyna przemawia jego sposób wykorzystywania lampy. Wprawdzie nie buduje żłobków i przedszkoli, ale też nie pragnie armat i wojska.

Rys już zupełnie współczesny w moich rozważaniach to kwestia rozdawania pieniędzy. Aladyn jadąc na ślub rozrzucał wśród tłumu złote monety. Czynił to jeszcze potem wielokrotnie. Lud bardzo go pokochał za tę hojność. Z mojego punktu takie postępowanie nie przynosi ludziom korzyści podobnie jak budowanie pałacu w jedną noc mocą magicznych zdolności dżina. Dżin zabrał ludziom potencjalne miejsca pracy i możliwość zarobienia własnych nie podarowanych pieniędzy. Rozrzucone złoto mógł Aladyn przeznaczyć na budowę szkół, warsztatów itp.

Tak wiele jest kwestii dyskusyjnych w tej opowieści, że tylko ta jedna baśń wystarczyłaby spokojnie na rozbudowaną pracę naukową socjologa, filozofa lub ekonomisty.

Być może rodzice czytając nam tego typu opowiadania zrobili z nas potwory albo unieszczęśliwili nas na całe życie wpajając stereotypowe postawy męskie i kobiece. Nie wiem czy rodzice zniszczyli mi życie, ale na pewno autor/autorzy pisząc Baśnie nie miał na myśli dzieci.

Jest teraz moda na wartościowe baśnie dla dzieci. Najlepiej, żeby były mądre np. o kupie (to mój ulubiony przykład), z przesłaniem np. o chłopcu/dziewczynce chorych ma raka, jeszcze bez przemocy, ciekawe, nowatorskie, dobrze napisane, modnie zilustrowane (żadnych różowych księżniczek) itp. Nie widzę w tym nic złego. Nie mam dzieci toteż nie mam powodu się zachwycać lub...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są takie momenty, w których nie wiem jak zacząć, żeby było błyskotliwie, inteligentnie i zachęcająco. W takich chwilach zawsze przychodzi mi do głowy zdanie: Kiedy byłam małym chłopcem… i tu dalsza część wywodu. Dlatego dziś z braku lepszej koncepcji zacznę tym, jakże błyskotliwym, zdaniem.

Kiedy byłam małym chłopcem zastanawiałam się nad książkami, ale nie tyle ich treścią, co ich bytem materialnym. W szkole zawsze uczono nas szanować książki. Robiliśmy okładki na "zetperach". Pani zwracała uwagę kiedy ktoś mazał po książce. Oddanie poplamionej książki do biblioteki to wstyd i hańba – w szkolnej, a w publicznej można było zapłacić karę. W młodości miałam zwyczaj czytać książki w wannie. Jak wiadomo takie fanaberie nie konieczne kończyły się dobrze dla powieści. Nie jestem pewna, ale z tego co pamiętam, utopiłam "Trzech Muszkieterów". Na szczęście panowie wybrali zawód wysokiego ryzyka więc byli psychicznie przygotowanie na krótki i tragiczny żywot. Miałam straszne wyrzuty sumienia. Książek z przemoczonymi i pogiętymi od mokrych paluchów kartkami pewnie nie zliczę.

Wydawało mi się, że szanowanie książek jest priorytetem dla każdego mola książkowego. To taki dogmat, nikt nie wie dlaczego, ale wszyscy wierzący przyjmują, że to prawda.

Jedak życie nie zna pewników, przynajmniej w kwestii zwyczajów czytelniczych.

Jak to zwykle w życiu bywa są dwie szkoły "falenicka" i "otwocka". Jedna nie dopuszcza jakichkolwiek uszkodzeń ciała książkowego. Druga natomiast pozwala znęcać się nad wybranką do woli.

Dosłownie kilka dni temu spotkałam się z obiema szkołami w jednej książce.

"Kochanek winien jej [książce] platoniczne uwielbienie i szlachetne, acz z góry skazane na niepowodzenie wysiłki zachowania po wieczne czasy stanu nieskalanej czystości, w jakim książka opuściła księgarnię."

[Autorka i jej rodzina] "wierzyła w miłość zmysłową. Dla nas święte były słowa książki – ale służące im papier, tkanina, karton, klej, nici i farba drukarska stanowiły zaledwie naczynie, i wolno było się z nim obchodzić tak rozpustnie, jak dyktowała żądza lub pragmatyzm, bez obawy popełnienia świętokradztwa. Bezlitosne używanie nie świadczyło o braku szacunku, lecz o zażyłości."

Opcja gwałtownych porywów miłości jest mi bliższa, ale nawyki są silne, i jeśli zaznaczam coś lub robię adnotację to delikatnie ołówkiem, żeby w razie potrzeby wytrzeć wszystko gumką. Choć z drugiej strony cudownie jest mieć w rękach zaczytaną książkę wypełnioną notatkami w różnych kolorach. Ale z trzeciej strony wspaniale jest mieć nowy egzemplarz jeszcze pachnący farbą i być jej pierwszą kochanką. Jednak z czwartej strony wyznaję zasadę, że książka powinna być czytana, bo tylko wtedy żyje. Dlatego po przeczytaniu często oddaje znajomym to, co ich akurat interesuje lub sprzedaje na Allegro.

I tak z dwóch stron medalu zrobiły się cztery strony świata. I bądź tu mądry człowieku – znajdź najlepsze wyjście. Niszczyć czy nie niszczyć? Oto jest pytanie.

Zwolenników szanowania lektur ucieszy ten cytat:

"Cesarz Menelik II, panujący w Etiopii na przełomie stuleci, lubił żuć stronice swojej Biblii. Zmarło mu się, niestety, po skonsumowaniu całej Księgi Królów."

Ale i brutalni kochankowie nie są pozbawieni argumentów.

[Pewna pani] "zabrała na włóczęgę po Jukatanie Opowiadania i wiersze zebrane Edgara Allana Poe i ilekroć wylądował na nich jakiś interesujący żuk, zatrzaskiwała okładki. Zgromadziła takie opasłe insectarium, iż obawiała się, że Poe może nie przejść przez odprawę celną. (Przeszedł)."

Czy to nie wspaniałe E.A. Poe i robale. Powstało wielowymiarowe dzieło geniuszu pisarskiego połączone z, bliskim autorowi, horrorem stworzonym przez czytelnika.

Wszystkie te rozważania wywołane przez amerykańską pisarkę są oczywiście głębokie i twórcze, moi wewnętrzni oponenci mogą się spierać od rana do wieczora lub odwrotnie. Jednak, i tak, jak zwykle wygra szara polska rzeczywistość. Aby pozwolić sobie na luksus zatrzaskiwania okładek z robalami, topienie lub wydzieranie kartek trzeba mieć dość pieniędzy, żeby bez wyrzeczeń, w razie potrzeby, kupić kolejny egzemplarz. A mnie na to nie stać… dlatego pozostanę przy ołówku nawet podczas spotkania z A.E. Poe.

Są takie momenty, w których nie wiem jak zacząć, żeby było błyskotliwie, inteligentnie i zachęcająco. W takich chwilach zawsze przychodzi mi do głowy zdanie: Kiedy byłam małym chłopcem… i tu dalsza część wywodu. Dlatego dziś z braku lepszej koncepcji zacznę tym, jakże błyskotliwym, zdaniem.

Kiedy byłam małym chłopcem zastanawiałam się nad książkami, ale nie tyle ich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lionel to młody przestępca. Ledwie skończył dwadzieścia lat, a już ma na koncie parę odsiadek. W krótkich przerwach między kolejnymi wizytami w zakładzie karnym zajmuje się odzyskiwaniem długów. Do pracy zabiera ze sobą dwa pitbule. Psy regularnie karmi tabasco i upija tanim piwem. Lionel jest też wujkiem i opiekunem Desa. Des stracił rodziców, teraz zdany jest na talent wychowawczy osiem lat starszego Li. Kuzyni mieszkają w ciasnym mieszkaniu na trzydziestym pietrze w bloku komunalnym. Gdy wuj siedzi w więzieniu Des musi radzić sobie sam. Przyjął zasadę robienie wszystkiego dokładnie odwrotnie niż każe mu Li. Lionel puka się w głowę na chodzenie do szkoły. Des nie wagaruje i uczy się pilnie. Każe chodzić z nożem – Des tylko wzdycha i potakuje.

W tę rutynę dnia codziennego nagle wkrada się chaos. Li wygrywa kupę kasy na loterii. To tylko pozornie wielkie szczęści. Teraz musi radzić sobie z rodziną, która go nachodzi i oczekuje, że podzieli się z nimi pieniędzmi. Trudno też mu odnaleźć się w nowej roli celebryty. Prześladują go paparazzi, wdzięczą się do niego kobiety, a on biedny łapie się za głowę i niewiele z tego wszystkiego rozumie.

Nie pozostaje mu nic innego jak ponownie iść do paki. Tam ma czas i spokój. Może wszystko przemyśleć i zaplanować.

To tylko jeden z licznych wątków zawartych w książce. Jeszcze są bracia Li, którzy mają imiona członków zespołu The Beatles. Lionel jest ostatnim dzieckiem Grace. Niestety zabrakło już dla niego stosownego imienia. Grace to matka Li i babka Desa, ma zaledwie 39 lat oraz spory bagaż doświadczeń. Czuje się bardzo samotna. Za wszelką cenę chce mieć kogoś bliskiego. Ma mroczną tajemnicę, która powoli ją wyniszcza.

Książka jest z gatunku tych cięższych, a mimo to czyta się ją świetnie. Autor ma niesamowite poczucie humoru w pozornie tragicznych sytuacjach widzi komizm. Nadaje to książce lekkość, ale nie banalność. Mino absurdów i komizmu to poważna lektura. Tak jak jest w podtytule – to raport o stanie państwa. O kondycji moralnej różnych warstw społecznych. To nie całkiem poważna książka o poważnych rzeczach. Warto ją przeczytać pośmiać się oraz zastanowić jacy jesteśmy.

Moje ulubione cytaty:

[Li po odsiadce w więzieniu uznał, że Marlon na niego doniósł, żeby oddzielić go od dziewczyny i ją odbić. Po wyjściu z pudła Lionel wyzywa konkurenta na pojedynek. Przy okazji osobistych porachunków można też całkiem nieźle zarobić]

Des:

- Żeby wyleczyć zranioną dumę. I żeby mieć komu dokopać, jak już wyjdzie. No więc zrobili sobie te balety w garażu. Gołe pięści. Nadzy do pasa. Płatne wejściówki. Pewnie było tak jak u Lady Godivy, tyle że z udziałem samych mężczyzn. Trwało to godzinę.

- Kto wygrał?

- Wujek Li. Technicznie. Bo był w szpitalu przez tydzień. A Marlon był w szpitalu przez miesiąc. Słyszałem, że podobno ciągnęli to jeszcze w karetce.

*

Lionel:

- […] Jezu. No więc ta elegancka RDR [rozwódka do ruchania], Des, zdjęła z siebie szmaty warte jakieś czterdzieści patyków i nazwała mnie … nazwała mnie gumofilcem. Co to jest gumofilec? Znaczy się ja rozumiem, że to nic ładnego? Ale co to jest gumofilec?

Des z wahaniem zasugerował, że to pewnie od wiejskich gumowców z filcem.

- Uważasz? Tak sobie myślałem, że to coś o tym, że ja teraz jestem ze wsi. [...]

Lionel to młody przestępca. Ledwie skończył dwadzieścia lat, a już ma na koncie parę odsiadek. W krótkich przerwach między kolejnymi wizytami w zakładzie karnym zajmuje się odzyskiwaniem długów. Do pracy zabiera ze sobą dwa pitbule. Psy regularnie karmi tabasco i upija tanim piwem. Lionel jest też wujkiem i opiekunem Desa. Des stracił rodziców, teraz zdany jest na talent...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książki to mój fetysz, a takie książki to już normalnie mega doznanie.
Teraz kiedy wszystko można mieć w wersji elektronicznej trudno dotrzeć do klienta z wersją papierową. Ja też słucham audiobooków, czytam e-booki. Kocham wąchać książki, kocham papier, ale często gęsto nie mam dość kasy, żeby kupić wszystko, co chciałabym mieć.
Ta książka tę przewagę nad elektroniką, że jest pięknie wydana.
Jedak pliki pdf nie zapewniają jeszcze takich doznań wzrokowo zapachowych. Książki pachną, a te pięknie wydane, pachną szczególnie. Mieszanka kredowego papieru i kolorowej farby to zapach arystokracji książkowej – świeży i rześki. Lubię dużo zdjęć, lubię gapić się na ludzi, którzy już nie żyją. Kim byli? jakie były ich losy? Nie raz zastanawiam się komu lepiej, mi teraz współcześnie, czy im wtedy. Ciekawa jestem, jakie mieli łazienki, czy wygodnie im było w ubraniach zabudowanych od stóp do głów. Te wszystkie gorsety, zapinki, haftki, podwiązki – męskie i damskie wersje. Ciekawa jestem czy byli lepiej zorganizowani przez to, że cały czas chodzili sztywni. Teraz wszystko wdaje się takie rozmemłane i niedoprasowane. A może jednak to ciągłe usztywnienie przeszkadzało w prowadzeniu aktywnego życia.
Jestem kompletnie zboczona i lubię wieczorem przeglądać obrazki, a potem fantazjować o innych czasach.
Kiedy dostałam tę książkę pomyślałam sobie: spoko można przeczytać, wolałabym coś o Polsce lub Warszawie z tego okresu. Niemcy to nuda, bo zaraz Hitler i wojna, a to już tyle razy było wałkowane na sto sposobów, że spać się chce na samo wspomnienie.
A jednak przez lata czytania trochę poznałam nieistniejącego już świata i teraz mogę spotkać starych oraz nowych znajomych zupełnie się tego nie spodziewając.
Zanim dostałam Berlin…, zaczęłam czytać o Marlenie Dietrich. I kiedy dostałam "Berlin..." na ostatniej stronie zobaczyłam zdjęcie sławnej aktorki. Myślę: fajnie zawsze lepiej spotkać się ze świeżo poznaną diwą niż z oklepanym Hitlerem.
W całkiem dobrym nastroju zabrałam się do czytania; już na pierwszej stronie we wstępie – kogo spotykam? Stary dobry film, który oglądałam na 50-cio leciu Kina Luna - "Gabinet doktora Caligari" z 1920 roku. To było wydarzenie, bo do niemego filmu przygrywał nam band na żywo THE TIGER LILLIES.
Czytanie książek przypomina spacer po mieście, w którym mieszka się od urodzenia. Zupełnie przypadkiem spotyka się znajomych, których albo zupełnie się nie spodziewamy zobaczyć w tym miejscu albo dawno o nich zapomnieliśmy.
Miło tak podróżować w czasie i przestrzeni, wpadać na informację, człowieka, film czy wydarzenie, które są dobrze znane. Skoro wiele źródeł o tym mówi to znaczy, że to faktycznie się wydarzyło i nie jest to tylko imaginacja chorej wyobraźni książkoholiczki…

Książki to mój fetysz, a takie książki to już normalnie mega doznanie.
Teraz kiedy wszystko można mieć w wersji elektronicznej trudno dotrzeć do klienta z wersją papierową. Ja też słucham audiobooków, czytam e-booki. Kocham wąchać książki, kocham papier, ale często gęsto nie mam dość kasy, żeby kupić wszystko, co chciałabym mieć.
Ta książka tę przewagę nad elektroniką, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rosja to niezwykłe miejsce na Ziemi. Miks kultur, religii, narodowości. Zwykle mówi się o słowiańskiej duszy i fantazji. Jednak to nie do końca prawda, bo Federacja to wiele nacji. Jednak jest coś, co łączy cały ten ogromny kraj pomimo różnic klimatu, czasu i kultur. To troszkę inny wymiar jakby istniejący obok naszego. Nie "zupełnie inny" tylko "troszkę inny" przynajmniej dla części Polaków. Myślę, że dla głębokiego Zachodu to kompletny kosmos. Nikt nie jest w stanie zrozumieć pani w sklepie, która nie jest dla klienta, albo pana w okienku biurowym, który ma na względzie własną wygodę, a nie pomoc w załatwieniu sprawy petentowi. Prawa człowieka też nie są dla człowieka tylko dla władzy. "Jak jest powiedziane, żeby się nie mieszać w nie swoje sprawy – to się nie mieszać. A jak zaglądał to teraz niech siedzi w koncie i cicho płacze, żeby nie przeszkadzał. Ot, co. Te ludzie to teraz takie, że tylko wolności im się zachciewa, a my tu poważne interesy robimy. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony."

Jednak niezwykłe jest to jak odnaleźli się w tym wszystkim ludzie.

Facet śpi pod ławką jest bezdomny, inny siedzi na wózku inwalidzkim, nie ma nóg, nie ma jak zarobić na życie, dobrze, że chociaż ma gdzie mieszkać. Na jednej ze stacji wchodzi trzeci. Dobrze ubrany – koszula, krawat, garnitur, złote oprawki okularów, ciągnie się za nim smuga drogiej wody kolońskiej. Bez najmniejszych oporów wita się z bezdomnym i inwalidą. Okazuje się, że facet na wózku jest majorem, weteranem wojennym. Dostał medal, kwiaty, a teraz Rosja już go nie potrzebuje więc gra w metrze na gitarze smętne kawałki. Dobrze ubrany jegomość to jego kolega z wojska, tyle, że miał fart i nic mu nie urwało. Teraz jest prawnikiem. Bezdomny, który śpi pod ławką dawniej bywalec salonów, artysta muzyk, talent jakich mało. Miał zwyczaj na życzenie publiczności układać strofki na poczekaniu. Kiedyś ktoś go poprosił o zaśpiewanie o Putnie i Miedwiedwiewie. Jeden ze słuchaczy zazdrosny o talent, sławę lub majątek, doniósł gdzie trzeba, żeby się zainteresować takim to, a takim. I teraz Stiepan Wasiliewicz śpi pod ławką w metrze, bo ciepło i woda na głowę nie kapie…

Taka jest właśnie Rosja. Nigdy nie wiesz, co cię czeka deszcz złota czy gówna. Ale Rosjanie nie wydają się być tym faktem przerażeni. Może już przywykli. Żyją i radzą sobie jak potrafią. Może dlatego jak balują to hucznie, jak płaczą to tak, że cała okolica słyszy. Trzeba żyć póki życie trwa, bo jutro może już nas tu nie być.

"Rozumem Rosji nie ogarniesz, można w nią tylko wierzyć" - to słowa Fiodora Tutczewa XIX- wiecznego rosyjskiego dyplomaty i publicysty. Dlatego ten kraj tak bardzo fascynuje. Ta niezwykła zmienność losu. Z pałacu na bruk, z rynsztoka do wykładanej złotem łazienki. Niesamowite jak wielka może być w człowieku wola przetrwania. Tu wszyscy są sobą, bo w skrajnych warunkach wychodzi z człowieka cała prawda o nim – albo jest łajdakiem albo bohaterem. Tu warunki są właściwie zawsze skrajne. Raz lodowato innym razem gorąco i nigdy nie wiadomo, co wymyślą ci na górze.

Rosja to niezwykłe miejsce na Ziemi. Miks kultur, religii, narodowości. Zwykle mówi się o słowiańskiej duszy i fantazji. Jednak to nie do końca prawda, bo Federacja to wiele nacji. Jednak jest coś, co łączy cały ten ogromny kraj pomimo różnic klimatu, czasu i kultur. To troszkę inny wymiar jakby istniejący obok naszego. Nie "zupełnie inny" tylko "troszkę inny" przynajmniej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka "Zaprosić Księżyc" jest sagą opowiadającą dzieje rodziny chińskich arystokratów na początku XX wieku. Cudowne w tej książce są dwie rzeczy. Po pierwsze wszystkie informacje dotyczące historii, kultury i obyczajów pochodzą z pierwszej ręki. Napisała to wszystko prawdziwa Chinka, nie specjalista w dziedzinie sinologii. Chiński duch nie został przetworzony przez "szkiełko i oko mędrca", ale pochodzi wprost z ducha, a "czucie i wiara silniej mówią do mnie" niż najlepiej przyswojona wiedza.

Po drugie tekst nie jest tłumaczeniem. Niby to nic istotnego, ale jednak diabeł tkwi w szczegółach. Przez cały czas czytania powieści miałam poczucie, że dokładnie to, co jest napisane, autor miał na myśli, nic innego. I znowu chiński duch nie został skażony piętnem pośredników.

Bardzo polecam tę książkę.

Książka "Zaprosić Księżyc" jest sagą opowiadającą dzieje rodziny chińskich arystokratów na początku XX wieku. Cudowne w tej książce są dwie rzeczy. Po pierwsze wszystkie informacje dotyczące historii, kultury i obyczajów pochodzą z pierwszej ręki. Napisała to wszystko prawdziwa Chinka, nie specjalista w dziedzinie sinologii. Chiński duch nie został przetworzony przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tortilla Flat to dzielnica Monterey. Mieszka tam Danny. Żyje spokojnie od antałka do antałka czerwonego wina. Drobne kradzieże i burdy wszczynane w knajpach pozwalają mu wypocząć i zregenerować siły w miejscowym areszcie. Czasem zew miłości pcha go do nieobliczanych zachowań, które kończą się, albo za kratkami, albo siniakami. I żył by sobie tak szczęśliwie pewnie i sto lat, gdyby nie zmarł nagle jego dziadek (viejo). Wcześniej czy później należało się tego spodziewać, w końcu dziadek był już dość stary i też nie wylewał za kołnierz. Przykrym zbiegiem okoliczności staruszek był majętnym człowiekiem i zostawił Danny'emu w spadku dwa domy:

[Danny dowiedziawszy się o spadku zasępił się i za dużo wypił. Po ostrej rozróbie wylądował w pace, a po miesiącu wyszedł spokojny i radosny jak dziecko. Na drodze spotkał przyjaciela, rozmawiają] ...
- To mi przypomina historię człowieka, który był właścicielem dwóch domów publicznych... - powiedział Danny i rozdziawił nagle usta. - Pilonie! - wykrzyknął - Mój drogi przyjacielu, najmilsza istoto pod słońcem, byłbym zapomniał! Jestem spadkobiercą. Jestem właścicielem dwóch domów!
- Publicznych? - spytał Pilon z nadzieją w głosie. - Nie, jesteś zapijaczonym łgarzem - uznał.
- Nie. Pilonie, złoty, kochany Pilonie, mówię prawdę. Viejo umarł, jestem spadkobiercą, ja, najukochańszy z jego wnuków.
- Byłeś jego jedynym wnukiem - uzupełnił realista Pilon. - Gdzie są te domy?
- Znasz dom, w którym mieszkał viejo w Tortilla Flat?
- Tu w Monterey?
- Tak, w Tortilla Flat.
- I w tych domach można mieszkać?
Danny siedział wyczerpany podnieceniem. - Nie wiem, zapomniałem, że je mam.

Obie zapuszczone rudery stały się przyczyną wielu cierpień Danny'ego. Nagle spadła na niego odpowiedzialność. Przestał być wolnym człowiekiem. Teraz miał dom, miał dokąd wracać, a to zobowiązuje. Jeden z domów wynajął Pilonowi. Pilon obiecał płacić za wynajem czynsz w wysokości 15 dolarów miesięcznie. W prawdzie nigdy nie widział takiej kwoty, ale miał cały miesiąc na zdobycie pieniędzy, a to bardzo dużo czasu. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Zresztą Danny też nigdy nie widział takiej kwoty i prawdopodobnie nie spodziewał się, że kiedykolwiek ją zobaczy, ale miło wiedzieć że jest się właścicielem dwóch nieruchomości z czego jedna przynosi ładny kawałek grosza. Nie szkodzi, że tylko wirtualny.

Pilon podnajął cześć domostwa Pablowi. Pilonowi spadł wielki kamień z serca, bo teraz, jeśli Danny zapyta kiedy mu zapłaci, z czystym sumieniem odpowie, że zapłaci jak dostanie pieniądze od Pabla. Potem zwerbowali Jezusa Marię, który podobnie jak poprzednicy, bez mrugnięcia okiem przystał na płacenie 15 dolarów miesięcznie. Na szczęście dla wszystkich w wynajmowanym domu wybuch pożar.

[...] otworzyło się okno i rozległ się rozgniewany głos Danny'ego:
- Czego chcesz, do diabła?
- Twój drugi dom się pali, ten, w którym mieszkają Pablo i Pilon.
Dany chwilę milczał. Potem spytał: - Straż ogniowa przyjechała?
- Tak - ochoczo odparł Jezus Maria.
Na niebie gorzała teraz krwista łuna, słychać było także trzask palącego się drewna.
- Jeśli straż ogniowa nic nie może poradzić, to czego Pilon chce ode mnie?
Jezus Maria usłyszał zatrzaskiwanie okna, więc wrócił do pożaru. Nie powinien był w ogóle przeszkadzać Danny'emu, zdawał sobie z tego sprawę, ale skąd mógł o tym przedtem wiedzieć i skąd miał wiedzieć, że Danny'ego nie zainteresuje nowina.

Teraz wszyscy zamieszkali wspólnie. Stworzyli coś w rodzaju komuny, w której dzielili się zdobytym alkoholem, jedzeniem i wspólnie przeżywali przygody. Jednak dla Danny'ego to było zbyt duże obciążenie psychiczne i nie poradził sobie z tak wielką odpowiedzialnością. Ale jakie mieli przygody i jak skończyła się cała historia to już drodzy czytelnicy musicie sprawdzić sami.

Jeszcze na chwilę wrócę do Jezusa Marii. To cudowna postać obdarzona przez autora poczuciem humoru i fantazją stosowną do imienia. Pozwolę sobie przytoczyć maleńki cytacik. Oto jak doszło do spotkania Pilona i Pabla z Jezusem Marią.

Dno rowu było zarośnięte krzakami. Zrozpaczony Pilon wlepiwszy oczy w jego głąb zobaczył wystające spod krzaka ludzkie ramię, a obok galonowy gąsiorek z półgalonem czerwonego wina. Chwycił Pabla za ramię i pokazał, co widzi.
Pablo wytrzeszczył oczy. - Może on nie żyle, Pilon?
Pilon odzyskał oddech i jasne spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość. - Jeśli nie żyje, wino mu nie potrzebne. Ludzi nie chowa się z winem.
Ramię poruszyło się, rozgarnęło krzaki i ujawniło nieumytą twarz i rudawy zarost Jezusa Marii Corcorona.
- Ai, Pilon, ai, Pablo - powiedział nieprzytomnie. - Que tomas?
Pilon zeskoczył do rowu. - Amigo, Jezus Maria! [...]

Rozkoszne te persony można by uznać za pierwowzór hipisów czy innych grup żyjących na wiecznym luzie. Jednak Danny i przyjaciele nie czują się ofiarami żadnego systemu. Nie walczą z nikim. Nie buntują się przeciw czemukolwiek. Żyją dla samej radości życia. I to właśnie jest w nich najpiękniejsze, brak kompleksów. Nie muszą nic nikomu udowadniać, bo ich życie jest dobre i piękne takie jakie jest.

Tortilla Flat to dzielnica Monterey. Mieszka tam Danny. Żyje spokojnie od antałka do antałka czerwonego wina. Drobne kradzieże i burdy wszczynane w knajpach pozwalają mu wypocząć i zregenerować siły w miejscowym areszcie. Czasem zew miłości pcha go do nieobliczanych zachowań, które kończą się, albo za kratkami, albo siniakami. I żył by sobie tak szczęśliwie pewnie i sto...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Polecam. Bardzo dobra książka. Znakomicie się czyta. Napisana z dużym poczuciem humoru i absurdu. Dowcip tkwi nie tylko w przygodach, jakie spotykają bohaterów, ale też w powieści jako całości. Historia jest nie z tej Ziemi, zupełnie absurdalna i mimo wszelkich cech realizmu, nieprawdopodobna.

Polecam. Bardzo dobra książka. Znakomicie się czyta. Napisana z dużym poczuciem humoru i absurdu. Dowcip tkwi nie tylko w przygodach, jakie spotykają bohaterów, ale też w powieści jako całości. Historia jest nie z tej Ziemi, zupełnie absurdalna i mimo wszelkich cech realizmu, nieprawdopodobna.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Trafiłam na tę książkę zupełnie przypadkiem. Nie słyszałam o powieści ani o autorce. Nie wiedziałam też, że "Chińska matka" jest kontrowersyjna. O wszystkim dowiedziałam się już po fakcie, czyli po przeczytaniu książki.
Kiedy wypożyczałam ją z biblioteki zupełnie czego innego się spodziewałam. Gdybym wiedziała o czym jest na pewno bym jej nie wypożyczyła. Wszystko wyszło w praniu. Tak się złożyło, że musiałam poleżeć w łóżku pokonana przez katar i ból głowy. Mimo rozlicznych dolegliwości powieść połknęłam w jedno popołudnie. Bardzo dobrze się ją czytało. Wychowanie dzieci średnio mnie interesuje więc nie przeżywałam nigdy dylematów, które pewnie mają matki. Jak wychować dzieci na dobrych ludzi, obywateli, pracowników, rodziców itp.
Pod tym względem miałam duży komfort psychiczny. Chłodnym okiem oceniając metody wychowawcze chińskiej matki nie są one niczym nadzwyczajnym w kulturze tego kraju. Z jednej strony dlatego, że Chiny nie muszą liczyć się z jednostką. Posiadają tak liczną populację, że stać ich na ofiary w ludziach. Wszyscy, którzy nie wytrzymają takiego reżimu wypadają z gry. To kultura, w której siła tkwi w masie nie w jednostce. Z drugiej strony rodzice mając świadomość liczebności narodu, zdają sobie sprawę, że tylko najlepsi (czytaj najlepiej wytresowani) mają szansę na zaistnienie i zapewnienie sobie i rodzinie godziwych warunków życia. Takie wychowanie jest gwarantem powodzenia. Jest pewien margines niebezpieczeństwa, że dziecko nie wytrzyma i np. popełni samobójstwo, ale warząc zalety i wady takiego wychowania gra jest watra ryzyka.
Chińskie metody wychowawcze przeniesione na grunt kultury zachodniej z jednej strony budzą kontrowersje, z drugiej jednak są pociągające, bo są do bólu skuteczne. Dziecko wychowane zgodnie z programem chińskiej matki na pewno zajdzie wysoko w hierarchii zawodowej. Sukces finansowy i zawodowy ma w kieszeni. Nie jest to równoznaczne ze szczęściem w życiu osobistym, ale na pewno będzie mogło sobie pozwolić na najdroższego psychoanalityka w mieście.

Trafiłam na tę książkę zupełnie przypadkiem. Nie słyszałam o powieści ani o autorce. Nie wiedziałam też, że "Chińska matka" jest kontrowersyjna. O wszystkim dowiedziałam się już po fakcie, czyli po przeczytaniu książki.
Kiedy wypożyczałam ją z biblioteki zupełnie czego innego się spodziewałam. Gdybym wiedziała o czym jest na pewno bym jej nie wypożyczyła. Wszystko wyszło w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Alternatywna historia to temat dość śliski, przede wszystkim grono odbiorców jest bardzo wąskie, bo aby zrozumieć i cieszyć się czytaniem trzeba bardzo dobrze, jeśli nie doskonale znać prawdziwe wydarzanie. Przeczytałam Burzę. Ucieczkę z Warszawy '40 Macieja Parowskiego i mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam ogrom pracy wykonanej przez autora, który godzinami ślęczał i śledził prawdziwe fakty historyczne, a następnie je przetwarzał, z drugiej zaś myślę, że trochę szkoda było czasu na taką heroiczną pracę - czytelnik nie ma z tego wielkich korzyści. Za dużo informacji na zbyt małej powierzchni. Książka jest bardzo gruba, ale to nie dość aby zmieścić wszystko to, co zaplanował autor.

Powieść przedstawia alternatywną historię według, której Polacy wspierani przez obfite opady pod koniec 1939 roku wygrywają wojnę. Na wiosnę 1940 roku w Warszawie odbywa się ogólnoświatowa konferencja, w której biorą udział wszyscy wielcy ówczesnego świata i przy okazji, której Alfred Hitchcock kręci film w doborowej obsadzie. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo być może ktoś się skusi na przeczytanie powieści. Wszystko było by dobrze gdyby nie zbyt długie wstawki filozoficzno-politycznych dywagacji uczestników konferencji. Strasznie spowalnia to akcję, która po ominięciu dłużyzn była by całkiem wartka i przyjemna do czytania. Myślę, że książka zyskała by bardzo gdyby zamiast na dyskusję większy nacisk położyć na wątek kryminalny. Zastanawiam się też czy nie za durzy natłok postaci. Trudno to wszystko ogarnąć, bardzo pomagają noty biograficzne na końcu książki, ale zaglądanie na ostatnie karty, aby się upewnić o faktycznych losach bohaterów wybija z rytmu czytania i jest kolejnym czynnikiem spowalniającym.

Zresztą abstrahując już od samej książki zawsze zastanawiał mnie sens takich dywagacji na temat, co by było gdyby było. Szkoda, że w rzeczywistości II wojna światowa nie trwała kilku miesięcy i nie skończyła się spektakularnym zwycięstwem Polaków, ale już tak przywykłam do tego co było, że trudno mi zaakceptować to, co mogło by być. Miałam jakiś niezidentyfikowany opór wewnętrzny czytając Burzę, nie do końca potrafię to nazwać. Myślę, że można to porównać do zjawiska psychologicznego zwanego dolina niesamowitości. Występuje ono w sytuacji kontaktu człowieka z androidem, który im bardziej jest do człowieka podobny tym większy powoduje dyskomfort psychiczny. Po przekroczeniu pewnego progu doskonałości androida, czyli kiedy zatraca się różnica między człowiekiem, a maszyną komfort psychiczny wraca do normy.

Podczas czytania Burzy czułam właśnie taką dolinę niesamowitości, niby historia jak prawdziwa, ale za bardzo widać, że jest sztuczna żeby mieć pełen komfort psychiczny.

I w takim drobiazgu tkwi diabeł, albo coś jest sztucznym tworem - powieścią fantastyczną i już. Wtedy nie przeszkadzają dwa słońca, niebieska trawa, ufoludki, krasnoludki itp., albo coś jest tworem doskonałym, czyli nie ma różnicy między prawdą, a nieprawdą. Stopień prawdopodobieństwa jest maksymalnie wysoki.

Dużą zaletą powieści Parowskiego są obrazki. Uważam, że to niesprawiedliwe, że książki dla dorosłych nie mają obrazków. My mający więcej niż 18 lat też mamy prawo do ładnie wydanych książek z obrazkami.

Alternatywna historia to temat dość śliski, przede wszystkim grono odbiorców jest bardzo wąskie, bo aby zrozumieć i cieszyć się czytaniem trzeba bardzo dobrze, jeśli nie doskonale znać prawdziwe wydarzanie. Przeczytałam Burzę. Ucieczkę z Warszawy '40 Macieja Parowskiego i mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam ogrom pracy wykonanej przez autora, który godzinami...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bohater jest obrzydliwym, niedorozwiniętym emocjonalnie ch....em.

Uwielbiam Hlynura właśnie za to, że jest taki okropny. Myślę, że pociągają mnie w nim też pewne nasze wspólne cechy jak choćby niedojrzałość emocjonalna. Mogłabym mieć w realu takiego kolegę, bo jakiekolwiek inne relacje z tego typu osobnikiem nie wchodzą w grę, ale taki człowiek jest nieskończonym oceanem przezabawnych historyjek, które potem można opowiadać znajomym przy piwie, albo wykorzystywać tworząc postaci we własnych tekstach.

Mimo pozornej wesołkowatości to tragiczna i smutna postać - totalna deprecha. Za żadne skarby świata nie chciałabym być na miejscu Hlynura. Wprawdzie zazdroszczę mu mamusi, która go utrzymuje i pozwala na życie w idealnym kokonie totalnej beztroski, ale to się musi źle skończyć.

W filmie oprócz wielu fantastycznych scen, oddających w pełni ducha powieści, zabrakło mi prawdziwo Hlynura. Bohater książki jest cudownie wręcz do granic absurdu śmieszny w swoim tragizmie, w filmie jest nijaki i przede wszystkim za chudy, za mało ma w sobie z obleśnego satyra. Powieściowy Hlynur też nie jest gruby, ale mam nadzieję, bardziej owłosiony, a tym samym bardziej obleśny.

Film to strata czasu, może gdybym nie czytała książki moje odczucia były by inne, ale nawet kiedy staram się oddzielić jedno od drugiego i traktować zupełnie niezależnie - to film wypada marnie.

Przyznaję, że czytałam tę powieść wyjątkowo długo momentami brnęłam jak na Mont Everest, pionowa ściana i wiatr w oczy, ale warto było. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak się śmiałam czytając książkę. Do łez rozbawiła mnie scena, w której Hlynur biega po klatce schodowej nagi z opadającym kondomem, albo pomysł jego kolegów na aborcję przez telefon, umarłam jak to czytałam.

To lektura bardziej męska niż damska. Kobiety będą się oburzać na zachowanie i stosunek do płci pięknej bohatera, ale jeśli ktoś potrafi wznieść się ponad ograniczenia własnej płci, nie myślę w tym miejscu tylko o kobietach, to polecam.

Dla inteligentów znajdzie się drugie dno takie z analizą współczesnego społeczeństwa, niedojrzałych i głęboko tragicznych postaci i takie tam wywody, a dla przeciętnego Kowalskiego/skiej będzie to przezabawna, momentami może trochę obrzydliwa, powieść o kompletnym świrze.
Film, to już wg uznania.

Bohater jest obrzydliwym, niedorozwiniętym emocjonalnie ch....em.

Uwielbiam Hlynura właśnie za to, że jest taki okropny. Myślę, że pociągają mnie w nim też pewne nasze wspólne cechy jak choćby niedojrzałość emocjonalna. Mogłabym mieć w realu takiego kolegę, bo jakiekolwiek inne relacje z tego typu osobnikiem nie wchodzą w grę, ale taki człowiek jest nieskończonym oceanem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo słaba, przegadana. Tani sentymentalizm i łzawy romantyzm.

Bardzo słaba, przegadana. Tani sentymentalizm i łzawy romantyzm.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Znakomita powieść. Na podstawie tej powieści powstał czeski film pod tym samym tytułem. Połączenie Vern'a i czeskiej radości tworzenia filmów to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Umarłam ze śmiechu.
http://www.filmweb.pl/film/Tajemnica+zamku+w+Karpatach-1981-148368

Znakomita powieść. Na podstawie tej powieści powstał czeski film pod tym samym tytułem. Połączenie Vern'a i czeskiej radości tworzenia filmów to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Umarłam ze śmiechu.

http://www.filmweb.pl/film/Tajemnica+zamku+w+Karpatach-1981-148368

Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam tę powieść jako nastolatka, pamiętam, że przypadła mi go gustu. Dobra lektura na wakacje.

Czytałam tę powieść jako nastolatka, pamiętam, że przypadła mi go gustu. Dobra lektura na wakacje.

Pokaż mimo to


Na półkach:

To romans w stylu Juliusza Verna. Nie jest on mistrzem tego gatunku, więc nie ma się co nastawiać na płomienne wybuchy uczyć. Dość toporna intryga. Mimo to polecam - znakomicie się czyta na wakacjach szczególnie nad morzem.

To romans w stylu Juliusza Verna. Nie jest on mistrzem tego gatunku, więc nie ma się co nastawiać na płomienne wybuchy uczyć. Dość toporna intryga. Mimo to polecam - znakomicie się czyta na wakacjach szczególnie nad morzem.

Pokaż mimo to