-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant15
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać419
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-02-12
2014-10-19
WOW. To naprawdę było coś. Jedna z najbardziej niekonwencjonalnych i inteligentnych powieści z jakimi przyszło mi się zetknąć. Dodatkowo mająca tak nieprawdopodobne zakończenie, że szczęka opada.
Zaskakuje już od samego początku – wyjątkową formą, bowiem całe 210 stron to dialog młodej dziewczyny z przewodniczącym komisji egzaminacyjnej wyjątkowej Akademii. Wszystko rozgrywa się w czterech ścianach, narracja prowadzona jest jedynie z poziomu trzeciej osoby. Czy zatem mamy teoretycznie dość ograniczoną perspektywę? Nic bardziej mylnego. Rozprawa Anax jest tak złożona (bowiem wykreowany jest w jej toku cały stary i Nowy Świat drugiej połowy XXI wieku, zaprezentowany jest skrót wydarzeń historycznych, jakie miały miejsce w tamtym burzliwym czasie, a do tego różne systemy społeczne, widzenia światopoglądowe i teorie filozoficzne), że nie potrzebujemy nikogo więcej do całkowitego zrozumienia świata, w jakim żyje główna bohaterka. Choć tak naprawdę do ostatnich stron nie zdajemy sobie sprawy, że pewna część układanki nam umykała, mimo że z pozoru po drodze czekało na nas wiele poszlak.
Świetnie rozwiązany aspekt nowych technologii, które zostały wplecione w fabułę (zarówno w retrospekcjach jak i w prezentacji Anax) niezwykle inteligentnie, stanowiąc nierozerwalną część składową. Oczami wyobraźni widziałem jak kolejne hologramy wyglądałyby na ekranie kina, gdyż pierwotnie uważałem powieść za świetny materiał na przejmujące kino. Do czasu, ale o tym na koniec...
Nadmienię, iż zastanawiał mnie niezmiernie fakt wykorzystania imion starożytnych myślicieli, jednak biorąc pod uwagę całokształt, doszedłem do wniosku, iż w tym wypadku sprawdziło się to wyśmienicie.
Język, jakim operuje autor (a i gratulacje należą się polskiemu tłumaczowi) jest niezwykle plastyczny, mimo podejmowania dość trudnych tematów i operowania niekiedy skomplikowanymi definicjami, wszystko przyswaja się z ogromną lekkością i pragnie się więcej i więcej. To naprawdę sztuka.
"Genezis" (wybranie takiego tytułu jest perełką) otwiera oczy na wiele spraw, prezentując wyjątkowe spojrzenie na kwestie etyki, bytności, istoty człowieka i dokonań jego cywilizacji. Pikanterii dodaje również lokalizacja Nowego Świata, gdyż nieczęsto się zdarza, iż Nowa Zelandia przybiera tak nieoczywistego charakteru (choć nazwę ma do tego jak najbardziej odpowiednią).
Aby nie spoilerować, napiszę jedynie, iż powieść swoim zakończeniem sprawiła, iż w mojej ocenie jest ona zupełnie niefilmowalna, nieprzekładalna na obraz. Jedynym wyjściem jest zmiana pewnego szczegółu, nie wiem jednak, czy wtedy całość nie straci czegoś absolutnie wyjątkowego (choć zdecydowanie jest to również absolutnie kontrowersyjne).
WOW. To naprawdę było coś. Jedna z najbardziej niekonwencjonalnych i inteligentnych powieści z jakimi przyszło mi się zetknąć. Dodatkowo mająca tak nieprawdopodobne zakończenie, że szczęka opada.
Zaskakuje już od samego początku – wyjątkową formą, bowiem całe 210 stron to dialog młodej dziewczyny z przewodniczącym komisji egzaminacyjnej wyjątkowej Akademii. Wszystko...
2012-02-01
Już po roku od polskiej premiery „Jestem numerem cztery” do naszych rąk trafiła kontynuacja nowej serii przygodowo-fantastycznej „Dziedzictwa Planety Lorien” pt. „Moc Sześciorga”. Dopiero ona wprowadza czytelnika w zakamarki fabularne, zaskakując ilością szczegółów wykreowanego świata, bogatą mitologią i wielowymiarowością bohaterów. Jeśli zaciekawiła was lektura Księgi Pierwszej, to od Drugiej nie będziecie mogli się oderwać!
Akcja „Mocy Sześciorga” rozpoczyna się kilkanaście dni od spektakularnego finału „Jestem numerem cztery”, ukazując echo jakie przyniosły ze sobą tamte wydarzenia. John Smith z dnia na dzień stał się się medialnym tematem numer jeden, przyjmując niezaszczytne miano terrorysty zagrażającemu bezpieczeństwu USA. Życie w ukryciu pozostało mglistym wspomnieniem. O jego wyczynach dowiedzieli się nie tylko wszyscy Mogadorczycy ale także... Loryjczycy.
Już od pierwszej strony zapoznajemy się z główną nową twarzą tej części sagi, Numerem Siódmym, Siódemką albo – za nowym tłumaczeniem – Siódmą. Aktualnie nosi imię Marina i jej życie w znaczący sposób odbiega od zapobiegawczych metod Czwartego i Henriego. Nie ucieka, nie zmienia tożsamości i miejsca zamieszkania co parę miesięcy. Bowiem od jedenastu lat mieszka wraz ze swoją Strażniczką w hiszpańskim klasztorze połączonym z sierocińcem dla młodych dziewcząt. Jej relacje ze swoją Cêpan, Adeliną, również nie przypominają zażyłości na linii John – Henri. Dowiadujemy się bowiem, iż Adelina całkowicie przyjęła wiarę sióstr zakonnych, zatracając loryjskiego ducha i zapominając o swoim przeznaczeniu. Według Mariny stało się tak za sprawą dramatycznych przeżyć podczas pierwszych miesięcy po przybyciu na Ziemię.
Marina, niemal pełnoletnia, pragnie jak najszybciej wydostać się z sierocińca, spod twardych nakazów i zakazów zakonnic. Każdą swoją wolną chwilę poświęca na poszukiwaniu w sieci informacji o Johnie Smithie, którego uważa za jednego z Gardów.
Księga Druga różni się od poprzedniczki sposobem narracji. Tym razem mamy do czynienia z dwoma oddzielnymi wątkami fabularnymi, równoległymi i równorzędnymi. Narracja pierwszoosobowa następuje naprzemiennie z punktu widzenia Siódmej oraz Czwartego, a nagłe ich przeskoki trzymają czytelnika w ciągłym napięciu.
Numer Cztery natomiast po wylizaniu się z obrażeń po bitwie z Mogadorczykami wraz z Szóstą i Samem wyruszają w podróż po Stanach w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca na rozwijanie swoich Dziedzictw, w międzyczasie główkując nad sposobem znalezienia pozostałych Gardów. Czuwa nad nimi Bernie, loryjska chimera, pod postacią beagle'a.
Czwarty i w tym tomie doznaje szeregu wizji pomiędzy fazą snu a przebudzeniem, w której obserwuje wydarzenia na Mogadore i Ziemi. W jednej z jego wizji debiutuje na łamach powieści zupełnie nowa postać, której groza i wielkość paraliżuje. Mowa oczywiście o Przywódcy Mogadorczyków, którego imię poznamy trochę później.
Pierwsze rozdziały poświęcone uciekającemu triu w jasny sposób prezentują relację i stopień zażyłości pomiędzy jego członkami, co jest bardzo ważne w odniesieniu do kolejnych zdarzeń. Przebija się także charakterystyczne, ironiczne poczucie humoru, które nadaje bardzo realistyczny wydźwięk każdemu dialogowi.
„Jestem numerem cztery” tak naprawdę było jedynie wprowadzeniem do całej historii Loryjskich wybrańców, która nabiera znaczących rumieńców dopiero w drugim tomie. Na jaw wychodzą zupełnie nowe fakty i sekrety, a to co do tej pory wydawało się oczywiste zostaje uznane za nie całkiem zgodne z prawdą.
Opisy sennych wizji Czwartego i wspomnień Szóstej i Siódmej wprowadzają kolejne istotne fakty fabularne, które uzupełniają i nadają nowe znaczenia wydarzeniom w tym wielowarstwowym, nie do końca jeszcze poznanym, świecie powieści.
Humorystyczne dialogi loryjczyków o ironicznym zabarwieniu przeplatają się z przejmującymi opisami okrucieństwa mogadorczyków, które przelewają się przez zadrukowane strony książki, pozostawiając trwały ślad w pamięci.
Ostatnie rozdziały „Mocy Sześciorga” są niczym wyjęte z wysokobudżetowego filmu sensacyjnego, gdzie wzrastające napięcie, naszpikowanie dynamicznymi scenami walk i ucieczek oraz zaskakującymi zwrotami akcji sprawiają, że czyta się je z zapartym tchem aż do ostatniej strony.
Warto poświęcić chwilę na ocenę kreacji głównych i pobocznych bohaterów tej części.
Mamy tu znanego już z poprzedniego tomu Johna Smitha aka Czwartego, który z nieco zagubionego chłopaka, przeżywającego swoją pierwszą wielką miłość i nie do końca zdającego sobie sprawę z zagrożeń czyhających na niego niemal w każdym miejscu, zostaje mianowany przez władzę i media groźnym „terrorystą”. Prawdę mówiąc, odniosłem nieodparte wrażenie, że po wydarzeniach z finału „Mocy Sześciorga” ta łatka całkiem do niego pasuje. Przeszedł bowiem swoistą metamorfozę w wyniku śmierci swojego Strażnika, odkrycia prawdy o swoim przeznaczeniu oraz wzięcia na swoje barki odpowiedzialności za swojego ziemskiego przyjaciela. Pomimo tego, John nie stał się świetlanym, idealnym bohaterem. Jego słabości piętnują się ze strony na stronę, kiedy to odkrywa swoje zainteresowanie Szóstą – paradoksalnie jednak wyrzuty sumienia obracają całą tę sytuację na jego korzyść, a później – decyduje się na spotkanie z Sarą.
To właśnie Sara, mimo iż pojawia się na krótką chwilę, zaskakuje, czy też wręcz odpycha swoim zachowaniem. Przeglądając w sieci komentarze czytelników, jasno z nich wynika, iż w wyniku „zdrady” mocno spadła w rankingu ulubionych postaci. Motywy jej działania pozostają na razie nie jasne, jednak można się spodziewać, że wszystko wyjaśni się w trzecim tomie, choć czy aby na pewno Sara zostanie wybielona?
Z pewnością kolejny raz jedna z jaśniejszych kreacji jest postać Szóstej, która swoją werwą, nieustępliwością oraz dziewczęcym urokiem w niezaprzeczalny sposób uwodzi i rozbudza zainteresowanie czytelnika.
Choć przez dobrą połowę akcji „Mocy Sześciorga” postać Sama Goode’a została zmarginalizowana do roli swoistej zapchaj-dziury (Ziemianin nie jest bowiem tak interesujący jak Loryjczycy) jego pięć minut objawia się znakomicie w trakcie powrotu do Paradise i próby odzyskania Kuferka Johna. Z zamkniętego w sobie nerda przeistacza się w pewnego siebie, znającego swój cel młodego człowieka, dla którego pomoc kosmitom jest nie tylko przygodą ale i próbą sprawdzenia samego siebie. Okazuje się osobą zaradną i niezwykle pomocną, która z pewnością jeszcze nie raz da w kość Mogadorczykom.
Przechodząc na ciemną stronę mocy, w tej części mamy do czynienia z niezliczonymi zastępami mogadorskich żołnierzy. Widzimy ich niezwykle rozbudowany system szpiegowski i militarny w pełnej krasie. Trzeba jednak przyznać, że niekiedy loryjczycy zbyt łatwo pokonują napierające grupy Mogów, którzy to zachowują się jak przysłowiowe dzieci we mgle. Na szczęście respekt do ich razy podbudowuje ich Wódz, Setrakus Ra. Ta nowo wprowadzona postać jest najbardziej intrygującą jednostką, wokół której krążą same niewiadome. Można jedynie przypuszczać, że wkrótce odegra on niezwykle ważną rolę.
Nie wypadałoby nie wspomnieć o największym zaskoczeniu tej części, czyli siedmio- i -jedenastoletniej Elli, która wprowadza do loryjskiej chronologii spory zamęt. Okazje się bowiem Numerem Dziesięć. Jej zdolność do dowolnego zmieniania wyglądu według wieku odziedziczona po ostatnim loryjskim Starszym Loridasie, może nie jest przydatna w walce, ale z pewnością jej Dziedziczne moce wprawią w wkrótce całą szóstkę w osłupienie.
Crayton tymczasem jest swego rodzaju ostoją i kołem ratunkowym dla młodych loryjczyków, którzy pozbawieni swoich Strażników nie wiedzą w jaki sposób mają się zjednoczyć oraz jak wykorzystywać zawartość swojej Schedy. Jego znaczenie w loryjskiej misji nie jest jeszcze do końca jasne, jednak zdaje się, że transportując na Ziemię grupę Chimer oraz dodatkowy Numer w istotny sposób przyczyni się do zwycięstwa nad Mogami.
Na koniec zostaje nam Morska Marina, czyli Numer Siedem. Choć wydarzenia z jej osobą zawierają się w sporej części opowieści, pozostaje ona nie do końca określoną. Jak na siedemnaście lat jej zachowania wydają się mało dojrzałe, co po części można zrozumieć zamknięciem przez ponad 11 lat w klasztorze. Co prawda charakter Mariny możemy dostrzec w kilku rozmowach z Adeliną (co ciekawe, o wiele barwniej nakreśloną), jednak w ostateczności nie staje się ona nam tak „otwartą kartą” jak miało to miejsce z Numerem Cztery. Czy Numer Siedem pokaże jeszcze swoją moc?
Gratulacje należą się polskiemu tłumaczowi, panu Michałowi Juszkiewiczowi, który przejął pałeczkę od Urszuli Szczepańskiej (tłumaczki „Jestem Numerem Cztery”), i w zgrabny sposób wybrnął ze wszystkich pułapek językowych i prostych zdań oznajmujących czyhających w angielskim oryginale, gdyż całość czyta się niezwykle dobrze i płynnie. Dzięki niemu od teraz Mogadorczycy są także Mogami, a Numer Cztery – Czwartym.
Ta recenzja została opublikowana pierwotnie na PlanetaLorien.pl
Już po roku od polskiej premiery „Jestem numerem cztery” do naszych rąk trafiła kontynuacja nowej serii przygodowo-fantastycznej „Dziedzictwa Planety Lorien” pt. „Moc Sześciorga”. Dopiero ona wprowadza czytelnika w zakamarki fabularne, zaskakując ilością szczegółów wykreowanego świata, bogatą mitologią i wielowymiarowością bohaterów. Jeśli zaciekawiła was lektura Księgi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wybitny retelling greckiego mitu o Achillesie, przez który płynie się jakoby słuchając najlepszej pieśni chwalebnej (szczególnie w wersji audio).
Marzy mi się więcej takich powieści, które na nowo budują legendarnych herosów w oczach współczesnego czytelnika.
Wybitny retelling greckiego mitu o Achillesie, przez który płynie się jakoby słuchając najlepszej pieśni chwalebnej (szczególnie w wersji audio).
Marzy mi się więcej takich powieści, które na nowo budują legendarnych herosów w oczach współczesnego czytelnika.
2024-03-02
Genialne kolory i ten niepokojący klimat, wylewający się z każdej strony.
Krótka, ale treściwa historia o uprzedzeniach rasowych i dojrzewaniu w małym miasteczku.
Genialne kolory i ten niepokojący klimat, wylewający się z każdej strony.
Krótka, ale treściwa historia o uprzedzeniach rasowych i dojrzewaniu w małym miasteczku.
2012-08-29
2013-04-05
Wciągająca. Absolutnie fenomenalna pod względem misternego odtworzenia kolejnych stadiów psychiki dwóch całkowicie odmiennych postaci – Nicka i Amy.
Na zmianę można ich uwielbiać i nienawidzić, koniec końców jednak pozostaje im współczuć.
Spodziewałem się jednakże nieco innego zakończenia, przez co umyka tu jedna gwiazdka. Choć nie wiem co by mnie tak faktycznie ustatysfakcjonowało biorąc pod uwagę wcześniejsze 600 napakowanych emocjami stron.
Zawarta w tej książce wielowątkowość i mnogość bohaterów drugoplanowych sprawia, że wręcz umieram z pragnienia zobaczenia "Zaginionej dziewczyny" jako kilkusezonowego serialu produkcji HBO. Z pewnością nie mógłbym oderwać wzroku.
Wciągająca. Absolutnie fenomenalna pod względem misternego odtworzenia kolejnych stadiów psychiki dwóch całkowicie odmiennych postaci – Nicka i Amy.
Na zmianę można ich uwielbiać i nienawidzić, koniec końców jednak pozostaje im współczuć.
Spodziewałem się jednakże nieco innego zakończenia, przez co umyka tu jedna gwiazdka. Choć nie wiem co by mnie tak faktycznie...
2014-07-13
Świetnie skonstruowana, mnóstwo intrygujących postaci oraz dobrze rozpisanych dialogów, a co najlepsze, to niezwykle płynnie i przyjemnie się czyta, a strony uciekają w zawrotnym tempie.
Świetnie skonstruowana, mnóstwo intrygujących postaci oraz dobrze rozpisanych dialogów, a co najlepsze, to niezwykle płynnie i przyjemnie się czyta, a strony uciekają w zawrotnym tempie.
Pokaż mimo to
W takiej właśnie formie powinno się serwować wiedzę historyczną - prostym współczesnym językiem z odniesieniami do kultury XXI wieku. Gdyby tylko tak „krwiście” prezentowały się podręczniki szkolne zapewne mniej mielibyśmy delikwentów wrzeszczących coś o „wielkiej jednorodnej Polsce”, wymyśle propagandy PRL.
Historia Słowian i Prasłowian jest o tyle intrygująca, iż źródeł pisanych jest jak na lekarstwo, a dotychczasowe wymysły dziadersów zwanych „profesorami historykami” są stałe weryfikowane przez nowe znaleziska archeologiczne, które naprostowują szereg przeinaczeń.
W świetnie rozplanowanych rozdziałach trochę brakowało mi map z zakreślonymi prawdopodobnymi obszarami bytności branych na tapet ludów, działałyby na wyobraźnię.
W takiej właśnie formie powinno się serwować wiedzę historyczną - prostym współczesnym językiem z odniesieniami do kultury XXI wieku. Gdyby tylko tak „krwiście” prezentowały się podręczniki szkolne zapewne mniej mielibyśmy delikwentów wrzeszczących coś o „wielkiej jednorodnej Polsce”, wymyśle propagandy PRL.
Historia Słowian i Prasłowian jest o tyle intrygująca, iż źródeł...
2013-08-13
2018-06-09
Qué carallo, ale to było dobre!
Wreszcie coś odświeżającego w temacie kryminałów obyczajowych, co nie tylko intryguje zawiązaniem fabuły, ale wciąga bez reszty i naprawdę przenosi czytelnika w zupełnie nieznane regiony.
Choć o protagoniście, Manuelu, nie sposób dowiedzieć się zbyt wiele, gdyż w tej historii jest jedynie narzędziem i kluczem do poznawania kolejnych warstw galisyjskiego społeczeństwa, to w swojej roli sprawdza się doskonale i z marszu uzyskał moją sympatię. Jako mężczyzna w średnim wieku (co podkreślone jest kilkukrotnie na początku historii) zachowuje się jednak niekiedy niczym zdecydowanie młodsza osoba, co pozwala mi sądzić, że w oryginalnym zamyśle miał te kilkanaście lat mniej, ale żeby całość nabrała odpowiedniego ciężkiego charakteru, został delikatnie postarzony, tak aby jako postać z zewnątrz wpasowywał się w ramy czasowe wydarzeń z przeszłości Galicjan. Z perspektywy wyrzutka oraz osoby niechcianej i nie mającej już nikogo bliskiego, patrzymy na świat nieufnie i pełni obawy, mając jednak świadomość, że każdy nasz krok jest uważnie śledzony przez niezliczoną ilość oczu.
Książka może wydawać się opasła (dlatego polecam ebooka) i przez to ciężka w przetrawieniu, gdyż jej konstrukcja opiera się w większości na bardzo rozbudowanych dialogach, które posiadają własne retrospektywy i swobodnie żonglują wydarzeniami na osi czasu. Jest jednak odwrotnie, nurt narracyjny - iście mistrzowski, a sensownie podzielone rozdziały zgodnie upływem dni pozwalają poukładać sobie nowe informacje w głowie przed wyruszeniem po nowe tajemnice. A jest co odkrywać, szczególnie, że wątki rodzinne przeplatają się tu z kościelnymi matactwami i sprawiają, że krąg podejrzanych poszerza się diametralnie.
Uwielbiam każdą z postaci przewijających się w posiadłości markiza, od wygadanej i pełnej ciepła gosposi, po oschłą i wyrachowaną seniorkę rodu (do której pała się nienawiścią od samego początku i przy każdej pojawieniu się tej postaci miałem nadzieję, iż Manuel zrzuci ją z balkonu). Dostojne pazo, które jest epicentrum rodzinnych tragedii, zostało odmalowanie fantastycznie, a opisy przechadzek po jego wielkim ogrodzie potrafią przenieść fizycznie do palącej słońcem Hiszpanii. Cały klimat powieści jest nieodłącznie związany z tym miejscem, które jest jednocześnie idyllą jak i mrożącym krew w żyłach więzieniem.
Zaskoczyło mnie w tej historii to, jak z pozoru zwykłe wydarzenia mają drugie, a nawet trzecie dno, które odkrywane jest przed czytelnikiem niezwykle rozważnie, akcentując ich znaczenie w przeszłości i teraźniejszości. Doprawdy, przez całą podróż Manuela współczułem mu z całego serca, najpierw z powodu utraty ukochanego, a potem z powodu brnięcia coraz głębiej w bagno, jakie zgotowała mu 'arystokratyczna' rodzina męża, korzystająca ze swoich przywilejów w tak odrażający sposób.
"Dam ci to wszystko" to wyjątkowy wgląd w tradycyjną społeczność galisyjską, pełną pozorów i konwenansów, nietolerancji i tajemnic, żyjącą wspomnieniem minionych lat, dla których jakakolwiek zmiana status quo jest gorsza od apokalipsy.
Qué carallo, ale to było dobre!
Wreszcie coś odświeżającego w temacie kryminałów obyczajowych, co nie tylko intryguje zawiązaniem fabuły, ale wciąga bez reszty i naprawdę przenosi czytelnika w zupełnie nieznane regiony.
Choć o protagoniście, Manuelu, nie sposób dowiedzieć się zbyt wiele, gdyż w tej historii jest jedynie narzędziem i kluczem do poznawania kolejnych warstw...
2016-07-05
Klimat. Piękna historia.
Nic więcej nie potrzeba, aby polecić tę książkę. Krajobrazy, emocje, przeżycia i wspomnienia wylewają się z jej kart niczym prawdziwy kanadyjski potok, oblewając czytelnika wszystkim co najlepsze.
Wyprawa 80-letniej Etty wzdłuż kraju znanego z syropu klonowego jest jedynie przyczynkiem do prezentacji retrospekcji z wydarzeń rozgrywających się całe pół wieku wcześniej. Wydarzeń pięknych, bo zarówno dziecięcych, ale i traumatycznych, bo związanych z wojną.
Pierwsza część swoim klimatem przypomina "Powrót na Route 66" zmieszany z "Dzieci z Bullerbyn", tu bowiem staruszka wyrusza ni stąd ni zowąd na wędrówkę, której mógłby nie podołać rosły mężczyzna, biorąc ze sobą tylko skromny prowiant i zardzewiałą strzelbę, i to tu przywoływane są wspomnienia z lat młodości na wsi, gdy dzieciaki spędzały czas pomiędzy nauką w szkole podstawowej a dopatrywaniem gospodarstwa. Co ciekawe, nie ma w nich miejsca na łagodzenie, wszystko przedstawione jest z brutalną szczerością. Jest zatem krew i smutek, łzy i nieszczęścia. Ale także radość i beztroska, zabawa i pragnienia.
Druga część prezentuje konsekwencje ryzykownej wyprawy. Czy będąc w podeszłym wieku, mając za sobą wiele lat ciężkiej pracy i borykając się z chorobą zdecydowalibyśmy się na coś takiego? A może to najlepszy czas na spełnianie marzeń, skoro niewiele mamy już do stracenia?
Mamy tu także nakreślone realia niezrozumiałego dla bohaterów konfliktu militarnego, który spustoszył ich życia na wielu płaszczyznach. Jaki sens jest bowiem uczestniczyć w wojnie, która nas nie dotyczy? O której nie wiemy praktycznie nic? Czy bierzemy w niej udział, aby się sprawdzić i traktujemy ją jako ciekawe doświadczenie oraz sposób na wyrwanie się z domu?
W tej opowieści pełno jest takich pytań, na które odpowiedzi dostajemy tylko między wierszami. Choć życie na kanadyjskiej prowincji wydaje się proste, w istocie jest bardzo zawikłane. Dobitnie pokazuje to tytułowy czworokąt, który uzupełnia się pod wszelkimi względami. Etta, której mądrość i serce ujmuje od pierwszej strony. Otto, który do końca pozostaje chłopcem. Russel, który swoim poświęceniem onieśmiela. Oraz James, będący ucieleśnieniem utraconego dziecka w postaci kojota, wiernego partnera podróży.
Wiele można jeszcze napisać, o nietypowej narracji, która pasuje idealnie do świata wykreowanego, o wstawkach z przepisami i listami pocztowymi, o słownych zabawach na gruncie francusko-angielskim, o zderzeniu prostych pragnień z żądzami wielkiego świata. Ale najlepiej sprawdzić krajobraz Saskatchewan na własnej skórze.
Klimat. Piękna historia.
Nic więcej nie potrzeba, aby polecić tę książkę. Krajobrazy, emocje, przeżycia i wspomnienia wylewają się z jej kart niczym prawdziwy kanadyjski potok, oblewając czytelnika wszystkim co najlepsze.
Wyprawa 80-letniej Etty wzdłuż kraju znanego z syropu klonowego jest jedynie przyczynkiem do prezentacji retrospekcji z wydarzeń rozgrywających się całe...
2014-08-04
"Nie ma takiego problemu, od którego nie można by się teleportować."
Kinowego "Jumpera" z 2008 roku pamiętam jakby przez mgłę, bez wątpienia jednak uwiódł mnie koncept beztroskiego skoczka w osobie Haydena Christensena, całkiem zgrabnie nakręcone sceny akcji i wszechobecna atmosfera zagrożenia ze strony brutalnych tropicieli. Film był w sumie chyba dobry, muszę go sobie wkrótce odświeżyć. Nie wiedziałem, iż został nakręcony na podstawie powieści z 1992, a chętnie zapoznałbym się po wyjściu z sali kinowej z książkowym pierwowzorem. No cóż, pewnie do niektórych książek trzeba dorosnąć, aby odnaleźć je w przyszłości. Może to i dobrze, bo powieść jest genialna.
Na Skoczka natrafiłem przypadkowo podczas szukania innego tytułu w bardzo źle zorganizowanej lokalnej bibliotece. Jakież było moje zdziwienie, gdy moim oczom ukazał się znany plakat filmu, wykorzystany także na okładce książki. Choć grubością Skoczek na pierwszy rzut oka nie powala, to jednak treści w nim zdecydowanie więcej niż przeciętnie na 300 stronach. Wydawnictwo Amber zapakowało tę opowieść bowiem z rzadziej spotykany format, strony są szersze, a marginesy węższe, co powoduje, iż na jednej rozkładówce dzieje się więcej, niż niekiedy na kilkunastu stronach innych książek, wydanych bardziej klasycznie.
Choć z początku sceptycznie nastawiony byłem do rozmieszczenia kolejnych rozdziałów w jednym strumieniu (nie rozpoczynających się od nowej strony), to zmieniłem nastawienie, gdy zrozumiałem, iż książka podzielona została wewnętrznie na kilka części, które faktycznie stanowią takie "twarde przedziały" w fabule, stanowiące etapy ewolucji charakteru głównego bohatera. Także odstępów z napisem "Rozdział X" mogłoby się obejść, a każda partia fabuły stanowić jeden rwący potok słów i akapitów. Ale do rzeczy...
Koncept fabularny jest naprawdę fantastyczny, opowiedziana historia pomysłowo skonstruowana, narracja pierwszoosobowa zdaje egzamin i nadaje się w tym przypadku jak żadna inna. Powieść wgniotła mnie w fotel swoją prostotą, a zarazem stopniem detaliczności; pomimo tak nieprawdopodobnej umiejętności tytułowego Skoczka elementy fabuły są soczyście rzeczywiste i przejmujące. Całość odpowiednio wyważona – inteligentna, dowcipna i bardzo ciepła. Davy to chyba jeden z najlepiej skonstruowanych bohaterów literatury pięknej (z jaką miałem dotychczas styczność). Charakteryzuje go bowiem zaskakująca złożoność charakteru podlana rozbrajającą urokliwością, nic zatem dziwnego, że Millie nie umiała się na niego gniewać.
Każda z pozostałych postaci jest unikalna i ładnie wkomponowuje się w całość przedstawionej historii. Ma swoje zadanie i nakierowuje Davy'ego na nowe tory w działaniach. Szczerze przyznawszy zastanawiało mnie do samego końca, czy ten osiemnastolatek nie przeholuje w pewnym momencie, czy jednak nie porwał się z motyką na słońce, bo sytuacje w jakie się pakował niejednokrotnie przyprawiały mnie o palpitacje serca.
Warto zaznaczyć, iż film z 2008 roku faktycznie jest "na podstawie powieści" czy też "na jej motywach", bo – oprócz imion postaci i głównej istoty fabuły – większość scen, jakie pojawiły się na ekranie, została rozpisana (i odegrana) na nowo, tworząc zupełnie inną opowieść. Trochę szkoda, że karty książki zostały potraktowane w taki sposób.
Duża wartość dodana, która kształtuje wymowę tej powieści, zawiera się w wyborach moralnych głównego bohatera, w jego przemyśleniach i powolnego kształtowania charakteru, aby z chłopaka stać się wkrótce mężczyzną. Posiadającym umiejętność godną pozazdroszczenia.
Zdecydowanie jedna z moich nowych ulubionych książek. Choć wcale nie taka "nowa".
"Nie ma takiego problemu, od którego nie można by się teleportować."
Kinowego "Jumpera" z 2008 roku pamiętam jakby przez mgłę, bez wątpienia jednak uwiódł mnie koncept beztroskiego skoczka w osobie Haydena Christensena, całkiem zgrabnie nakręcone sceny akcji i wszechobecna atmosfera zagrożenia ze strony brutalnych tropicieli. Film był w sumie chyba dobry, muszę go sobie...
2016-06-14
2020-04-26
Mistrzowsko napisana i fantastycznie przełożona, słodko-gorzka, nowojorsko-żydowska epopeja o dwóch takich, którzy postanowili powalczyć z Nazistami na łamach komiksów.
Wybitny talent pisarski Chabona miesza fikcję literacką z wydarzeniami historycznymi, wrzucając w trudy przełomu lat 30. i 40. XX wieku historię efektownej kariery komiksotwórczej duetu młodych Żydów, chcących ziścić swój amerykański sen i wybudzić Amerykę z obojętności względem terroru III Rzeszy.
"Niesamowite przygody..." to także mocny obraz ówczesnych problemów społecznych - nierówności klasowych, dyskryminacji zw na rasę i orientację seksualną – przedstawiony oczami bohaterów, którzy nie do końca rozumieją, z czym podejmują walkę, ale którym kibicuje się wszystkimi siłami. Obraz przejmujący, dający do myślenia, a zarazem samoświadomy upływu czasu i momentami piekielnie zabawny.
Wybitne dzieło o świetnej strukturze i bajecznym języku, które pochłania się z autentyczną fascynacją.
Mistrzowsko napisana i fantastycznie przełożona, słodko-gorzka, nowojorsko-żydowska epopeja o dwóch takich, którzy postanowili powalczyć z Nazistami na łamach komiksów.
Wybitny talent pisarski Chabona miesza fikcję literacką z wydarzeniami historycznymi, wrzucając w trudy przełomu lat 30. i 40. XX wieku historię efektownej kariery komiksotwórczej duetu młodych Żydów,...
Historia ocalałych z zagłady na planecie Lorien znajduje się już na półmetku. Z zapowiedzianych sześciu ksiąg na polskim rynku debiutuje właśnie trzecia z nich, figurująca pod tajemniczym tytułem Droga Dziewiątego.
Seria Dziedzictwa Planety Lorien z każdym rokiem nabiera coraz większego rozpędu. Świat, który został przedstawiony czytelnikowi we wprowadzeniu pod tytułem „Jestem Numerem Cztery” z każdą nową książką nabiera żywszych barw, staje się o wiele bardziej szczegółowy, a przez to niesamowicie intrygujący.
Fabuła jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z ostatnich stron drugiego tomu, tym razem podzielona na trzy strumienie narracji. Autor kontynuuje dość efektowny sposób opowiadania z poziomu pierwszej osoby w czasie teraźniejszym – tak jak wcześniej widzimy świat oczami Numeru Cztery, Numeru Sześć oraz Numeru Siedem. W polskim wydaniu relacja każdej z tych postaci drukowana jest innym rodzajem czcionki, co ułatwia zorientowanie się oraz nadaje opowieści pewnego pamiętnikowego charakteru.
Przerywanie opisu akcji w danym strumieniu i nagłe przejście do innego bohatera jest jednym z podstawowych zbiegów wzmacniających napięcie, będącym niezwykle charakterystycznym dla całej serii.
Istotny w dwóch poprzednich tomach wątek miłosny, który potem przerodził się w swego rodzaju trójkąt, tym razem został zupełnie zmarginalizowany. Rozterki sercowe Czwartego ustępują miejsca lękowi wobec wszechobecnemu zagrożeniu oraz wściekłości na brawurę i nierozwagę Dziewiątego. Co prawda, autor delikatnie zarysowuje narodziny nowego uczucia za sprawą wprowadzenia kolejnej postaci, jednak tonie ono szybko pod napływem scen akcji.
To właśnie momenty sensacyjne „Drogi Dziewiątego” w dużym stopniu zastąpiły romantyczność wylewającą się z „Jestem Numerem Cztery”. Zajmują większą część opowieści, a dzięki ulokowaniu ich w egzotycznych krajobrazach mocno pobudzają wyobraźnię. Pościg u podnóża Himalajów, zasadzka agentów rządowych, pojedynki z mitycznymi stworami, bitwa na górskim szczycie, bratobójcza walka na dachu wieżowca, zastępy opancerzonych wozów i śmigłowców na gorących piaskach Nowego Meksyku oraz kordony Mogadorczyków wypełniają niemal każdą stronę tego tomu. Wszystko to choć niezwykle efektowne opisane jest także z bardzo dużym realizmem oraz, co więcej, z dosłowną brutalnością – autor w tym przypadku nie przebiera w słowach. Może to dlatego w Stanach dostępne jest też ugrzecznione wydanie tej książki, specjalnie dla młodszych czytelników?
Jeżeli chodzi o ilość nowych miejsc, w które zostają rzuceni bohaterowie, to ta część z pewnością bryluje na tle pozostałych. Mamy tu bowiem bogatą charakterystykę rejonów Indii na czele z górskim krajobrazem przy granicy z Chinami, zestawione z opisami amerykańskich bezdroży wiodących aż do chicagowskiej metropolii, tętniącej kosmopolitycznym życiem. To właśnie zmiany lokalizacyjne są ogromnych plusem tej książki – w przeciągu jednego rozdziału oczom naszej wyobraźni okazują się miejsca oddalone od siebie o setki, a nawet tysiące kilometrów.
Chociaż kosmici dzięki swoim fantastycznym umiejętnościom są naturalnym katalizatorem kolejnych i coraz efektowniejszych potyczek, to jednak od zawsze najjaśniejszą częścią ksiąg loryjskich była niezwykle frapująca mitologia. Łączy bowiem ona dwa światy – Ziemię i Lorien – i w naprawdę fantastyczny sposób ujawnia się czytelnikowi. W tym tomie mianowicie treść rozdziału piętnastego wprawi wielbicieli tej sagi w niemały szok, który nie ustąpi aż do ostatnich stron. Co wydarzyło się na planecie Lorien w dniu inwazji, kim jest wszechwładny dowódca Mogadorczyków, gdzie podziewa się tajemniczy Pittacus Lore, jak na losy ziemian wpływały wizyty obcych cywilizacji oraz czy na pewno proroctwo o powrocie na Lorien się ziści? Te wszelkie niewiadome są absolutnym majstersztykiem, który sprawia, iż z niecierpliwością oczekuje się kolejnych tomów. Choć wiele z nich od czasów pierwszej księgi się wyjaśniło, m.in. prawdziwe przeznaczenie Gardów czy sposób funkcjonowania mogadorskiej machiny wywiadowczej, to powstało szereg nowych, które jeszcze bardziej angażują czytelnika i niemalże zmuszają do poszukiwania odpowiedzi.
W „Mocy sześciorga” do grona osób obdarzonych niezwykłymi mocami dołączyły aż trzy nowe postacie – Numer Siedem, Numer Dziewięć oraz Numer Dziesięć. W „Drodze Dziewiątego” do paczki dołącza wreszcie Numer Ósmy. Jest to postać zupełnie inna od reszty – jego przeszłość oraz tożsamość zahacza o nowe terytoria – jako Loryjczyk zdolny do zmiany swojego wyglądu zostaje uznany przez ludzi za długo oczekiwane wcielenie dewy Wisznu. Na jego cześć powstaje odłam wyznaniowy, który prowadzi aktywną walkę ze swoimi przeciwnikami. Dotykamy tu delikatnej kwestii paradoksu ortodoksyjności osób w niego wierzących, którzy w jego imię są zdolni do wszystkiego – choć ich domniemany bóg faktycznie nim nie jest. Zostało to zasugerowane dosyć pobieżnie, ponieważ kwestie związane z Ziemianami szybko odsuwane są w cień.
Mamy też Dziesiątą, która swoim pojawieniem na łamach „Mocy sześciorga” wywróciła teorię dziewięciorga wybrańców do góry nogami, w trzecim tomie uzyskującą niezwykle pomocne Dziedzictwo, którego działanie skutkuje niemal całkowitym zjednoczeniem się młodych Loryjczyków.
Świetnie nakreślona została relacja pomiędzy Czwartym i Dziewiątym, którzy zdani na siebie po ucieczce z mogadorskiej bazy muszą współpracować, aby nie wylądować ponownie w rękach wrogów. Chociaż ich charaktery są zgoła odmienne, co prowadzi do nieustanych utarczek słownych, to ze względu na wspólny cel i wartości w bólach wypracowują porozumienie. Wszystko jednak komplikuje fakt, iż jeden z nich z dużym prawdopodobieństwem ma zastąpić Pittacusa Lore’a, co zapoczątkowuje spór o przywództwo w grupie.
Z zaledwie dwóch głównych bohaterów poznanych na starcie sagi, po trzech tomach uformowała się już spora ekipa indywidualistów. Czwarty (John), który w tym tomie zachowuje się wyjątkowo naiwnie i bez namysłu; Szósta (Maren Elizabeth) przyjmująca rolę kick-assa zdolna wyjść cało z każdej opresji; Siódma (Marina) próbująca zdać na piątkę szybki kurs dorosłości; Ósmy (Naveen), który nieskutecznie pohamowuje swoje alterego prawie-boga; Dziewiąty (Stanley), coraz bardziej sprawdzający się w roli lidera; oraz Dziesiąta (Ella), która zdaje się być czarnym koniem tej grupy. Każda z tych postaci jest istotna, gdyż jak wiadomo: „Strength in Numbers”.
Do pełnego szczęścia brakuje tylko Numeru Pięć, który zdaje się nie pałać szczególną chęcią do zjednoczenia. Czy to na nim/niej będzie skupiać się fabuła czwartej księgi?
Oprócz Loryjczyków na łamach powieści przewijają się także nowi Ziemianie w postaci agentów rządowych, ale i starzy znajomi, okryci złą sławą. Jedni starają się zrekompensować krzywdy, drudzy zaczynają budzić coraz większy niepokój. Czy uzasadniony, tego przekonamy się już w kolejnej części.
Droga Dziewiątego jest świetną kontynuacją losów dziedziców planety Lorien. Otwiera nowe wątki i stawia przed zaskakującymi pytaniami. W znaczący sposób rozbudowuje także mitologiczne podłoże, które jest kluczem do zrozumienia istoty całej serii.
Recenzja ta została pierwotnie opublikowana na forum PlanetaLorien.pl
Historia ocalałych z zagłady na planecie Lorien znajduje się już na półmetku. Z zapowiedzianych sześciu ksiąg na polskim rynku debiutuje właśnie trzecia z nich, figurująca pod tajemniczym tytułem Droga Dziewiątego.
więcej Pokaż mimo toSeria Dziedzictwa Planety Lorien z każdym rokiem nabiera coraz większego rozpędu. Świat, który został przedstawiony czytelnikowi we wprowadzeniu pod tytułem...