-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2019-11-03
2019-10-28
2019-10-28
2019-10-28
2019-10-28
2019-10-27
2019-10-28
2019-04-14
2019
Plan Morgan jest prosty: znaleźć nową, wymarzoną pracę, stworzyć aplikację randkową, przestać umawiać się z dupkami. Brzmi jak plan idealny, ale czy faktycznie uda się go jej zrealizować? Morgan zaczyna pracę w wymarzonej firmie. Nie spodziewa się jednak spotkać tam mężczyzny, z którym spędziła wyjątkową noc rok temu. Bennett jest równie zaskoczony, jak ona i już w pierwszej chwili wie, że musi trzymać się od niej z daleka. Czy jednak jest to możliwe, biorąc pod uwagę to, że będą razem pracować? Czy będą w stanie zapomnieć o wydarzeniach sprzed roku
Pierwszą książką Claire Contreras, którą przeczytałam był The Player. Ogromnie przypadł mi do gustu styl tej autorki, więc szybko sięgnęłam po jej kolejne powieści. Pamiętam, że mój wybór, zupełnie przypadkowo, padł na serię Hearts (Kaleidoscope Hearts, Elastic Hearts, Paper Hearts). Wtedy przepadłam, bo seria ta całkowicie mnie oczarowała. Bez wahania sięgnęłam również po najnowszą książkę pisarki – The Trouble with Love.
Mam wrażenie, że styl pisania, który można odnaleźć w jej książkach, to połączenie stylu Vi Keeland ze stylem Corinne Michaels (przynajmniej w jakimś stopniu). Tworzy to niesamowitą mieszankę wybuchową, którą pokochałam od pierwszej książki, po którą sięgnęłam. Historia stworzona przez autorkę nie tylko bawi, ale również sprawia, że topnieje serce. Relacja Bennetta i Morgan jest w pełni naturalna, a chemia między tą dwójką jest widoczna już od pierwszych stron, kiedy mamy okazję poznać wydarzenia z przeszłości obojga. Pisarka, choć w największym stopniu swoją uwagę poświęca parze głównych bohaterów, nie zapomina o postaciach dalszoplanowych, które odgrywają istotną rolę w rozwoju akcji. Bardzo polubiłam zarówno rodzinę Bennetta, jak i brata Morgan. Całej historii towarzyszyły naturalne dialogi. Słowne przekomarzanki bohaterów to coś, co natomiast pokochałam już u innych autorek. Tutaj było podobnie.
The Trouble with Love to książka, która dostarczyła mi wielu emocji. Wywoływała zarówno uśmiech, jak i lekkie wzruszenie. To historia dwójki ludzi, którzy są pełni pasji i zaangażowania. Przez całą opowieść można natknąć się na motywy znane z innych tytułów, ale autorka nie spoczęła na laurach i nie oddała w ręce czytelników niedopracowanej czy nudnej powieści. Przelała na papier wciągającą historię i nie zostawiła czytelników z pustymi rękoma. Sprawiła, że pokochałam historię Bennetta i Morgan od pierwszego rozdziału i chciałam zostać z nimi jak najdłużej. Claire Contreras zawarła w tym tytule wszystko, co cenię sobie w książkach z tego gatunku. Mamy tu charyzmatycznych bohaterów, którzy mają różne zainteresowania i nie są zwykłymi kukłami występującymi na kartach książki. Mamy tu również ciekawie prowadzoną fabułę i nagły zwrot akcji, który może zaskoczyć niejedną osobę. Ale najważniejsze, co ma w sobie ta książka, to emocje, a one są nie do podrobienia. Jeżeli jakaś książka nie potrafi wywołać we mnie emocji, czuję rozczarowanie. W tym przypadku tak nie było, a autorka zaserwowała mi istny rollercoaster. Czuję się w pełni usatysfakcjonowana poprowadzeniem losów bohaterów, a także domknięciem wszystkich wątków.
The Trouble With Love to nie tylko książka o miłości. To również historia bohaterów, którzy walczą o swoje i próbują spełniać swoje marzenia, ale także opowieść o trudnych relacjach rodzinnych i przebaczeniu. Książka ta pokazuje również, jak ważna w dzisiejszych czasach jest rozmowa z drugim człowiekiem. Serdecznie polecam!
Plan Morgan jest prosty: znaleźć nową, wymarzoną pracę, stworzyć aplikację randkową, przestać umawiać się z dupkami. Brzmi jak plan idealny, ale czy faktycznie uda się go jej zrealizować? Morgan zaczyna pracę w wymarzonej firmie. Nie spodziewa się jednak spotkać tam mężczyzny, z którym spędziła wyjątkową noc rok temu. Bennett jest równie zaskoczony, jak ona i już w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019
Po debiut autorki sięgnęłam zaraz po premierze. Uznałam, że nie mogę czekać, bo książka niedługo wyskoczy mi z lodówki. Na długo przed premierą zostaliśmy zalani falą zdjęć tej książki, przy których mogliśmy znaleźć pełne zachwytu komentarze traktujące o tym, jakie to „cudo”. Od samego początku coś mi nie pasowało w tych zachwytach, bo z nich wyraźnie wynikało, że nie niektórzy nie przeczytali tej książki (bo niby jak, dopiero ją otrzymali), a i tak się tym tytułem zachwycają.
Druga sprawa, która nie dawała mi spokoju, to napis, który możemy znaleźć na okładce – „najlepsza książka tego roku”. Podchodzę do takich chwytów marketingowych z ogromnym dystansem, bo zazwyczaj takie opisy nijak mają się do rzeczywistości. Marketing marketingiem, ale nie róbmy z czytelników idiotów. Swoją drogą, takie napisy na książkach sprawiają, że rosną oczekiwania względem tytułu, po który sięgamy, często też działają jak antyreklama.
Jeżeli liczyliście na kolejny post pochwalny i ukłony w stronę tej powieści to niestety, przeliczyliście się i równie dobrze możecie pominąć mój wpis. Zachwycać się nie zamierzam, bo... nie ma czym.
Tak jak już wcześniej wspominałam, zaczęłam czytać tę książkę tuż po premierze (czyli po 15 maja). Pewnie zastanawiacie się, skoro zaczęłam ją czytać tak dawno, to czemu moja opinia nie pojawiła się wcześniej. Wytłumaczenie jest proste: skończyłam ją dopiero dzisiaj rano. I nie było to spowodowane brakiem czasu. Ta książka najzwyczajniej w świecie jest tak fatalnie napisana, że nie byłam momentami w stanie przez nią przebrnąć. Podczas gdy zazwyczaj potrafię przeczytać książkę przez jeden dzień (a w zasadzie kilka godzin), tym razem męczyłam się przy tym tytule niemal trzy tygodnie. Tak, tak, mogłam nie kontynuować czytania tej książki, skoro tak bardzo się przy niej męczyłam, ale nie po prostu nie potrafię porzucać książek w trakcie czytania. Wolę dobrnąć do końca i przekonać się, czy może coś się zmieniło. Nie lubię oceniać książki po przeczytaniu kilkunastu stron.
Fabuły tej książki nie zamierzam przytaczać w tym wpisie, możecie znaleźć go zarówno na stronie wydawcy, na okładce książki, jak w wielu innych miejscach, więc opisywanie wszystkiego od początku wydaje się zbędne. Przechodząc do samej treści, nie znajdziemy w niej niczego odkrywczego, ani czegoś, czego nie moglibyśmy znaleźć w innych tego typu powieściach. Jedyne takie miejsce bowiem powiela każdy możliwy schemat i nie proponuje czytelnikowi niczego więcej. To jak wrzucenie do wielkiego wora najczęściej pojawiających się motywów i napisanie książki w oparciu o... każdy. Nie będzie więc spojlerem, jeżeli napiszę, o jakie motywy chodzi, a jest ich całkiem sporo. Samotne macierzyństwo, brak zainteresowania ze strony ojca, przyjaciel z dzieciństwa, postać bohaterki wykreowana częściowo na Mary Sue, próba samobójcza, problemy rodziców, zakochanie się w przyjacielu, tajemnicza tożsamość ojca dziecka. Wymieniać dalej? Proszę bardzo. Udawanie, że bohaterów nie łączy nic poza przyjaźnią, szukanie pocieszenia w ramionach innych osób, była dziewczyna, która OCZYWIŚCIE musi namieszać w pewnym momencie. Mogę wymieniać i wymieniać i zapewniam, że żaden wątek was nie zaskoczy (no chyba, że ktoś mieszka w dziupli całe swoje życie). I teraz może sobie pomyślicie, że wymyślam, bo przecież schematy w książkach to chleb powszedni. Jasne! Zgadzam się w zupełności, bo teraz napisać książkę bez żadnego schematu jest naprawdę trudno, jestem zdania, że to praktycznie niemożliwe, ale! Przecież książka to nie tylko motywy, które wykorzystuje autor. To również styl, wykreowani bohaterowie, klimat powieści! Ba, nawet najzwyczajniejsze opisy mają znaczenie w książce i człowiek najzwyczajniej w świecie czuje się rozczarowany, kiedy autor nie podejmuje wysiłku w zaoferowaniu czegoś więcej, a jedynie skacze po każdym możliwym wątku i nie szuka nowych rozwiązań. Rozczarowujące jest również to, że o ojcu dziecka dowiadujemy się wielu informacji już na początku książki, co całkowicie mnie zdezorientowało, bo miałam nadzieję, że autorka potrzyma nas trochę w niepewności.
Schematy schematami, ale kolejny element, który wpłynął na negatywny odbiór tej książki to... stereotypy! W Jedynym takim miejscu zirytowała mnie najbardziej scena u weterynarza i powierzchowne ocenienie drugiego człowieka na podstawie tego, jak wygląda jakiś element jego ciała. Tak, dobrze czytacie. Bo przecież atrakcyjność drugiej osoby to wyłącznie wygląd. Tutaj o atrakcyjności zdecydował orli nos. Ale spoko! Przecież potem trzeba było się jeszcze z tego pośmiać. Ubaw po pachy, naprawdę.
Bohaterowie są kalką bohaterów z innych powieści. On, zaradny, borykający się z jakimiś tam problemami, chłopak z wielkiego miasta, który o wiele lepiej czuje się na wsi i tęskni za spokojem. Oczywiście przeraźliwie przystojny (i ładnie pachnący, to najważniejsze). Ona to natomiast dziewczyna ze wsi, nieśmiała, zahukana, która potrzebuje dowartościowania ze strony innych ludzi. Jak na osobę, która nie chciała być oceniania przez kogokolwiek, z łatwością oceniała innych ludzi: ich zachowanie czy chociażby wygląd. Jednocześnie była kreowana na postać idealną (stąd moja wzmianka o Mary Sue), miła, uczynna, pomocna, kochana, przesłodka i tak do znudzenia. To uczyniło ją postacią niezwykle nijaką, pozbawioną jakichś większych wad. Jej zachowanie wzbudzało we mnie wyłącznie irytację, a dodatkowo wzrastała ona, kiedy reszta bohaterów zachwycała się Leną i jej idealnością. No cud, nie dziewczyna! Co ona jeszcze robi tutaj, na ziemi, skoro od razu powinni wziąć ją do nieba. Marnuje się na tym ziemskim padole! Dla mnie jej postać jest całkowicie przerysowana i odrealniona. Bohaterka zamiast skupiać się na życiu, na pójściu do przodu, na chociażby daniu dobrego przykładu swojemu dziecku, woli skupiać się na robieniu z siebie cierpiętnicy.
W książce pojawiają się również bohaterowie, którzy są całkowicie zbędni, mówiąc szczerze. Zarówno postać Klary, jak i Antka równie dobrze mogłyby w ogóle nie pojawiać się na kartach książki, bo nie mają jakiegoś większego wpływu na przebieg zdarzeń. Ich pojawienie się to raczej kwestia pójścia na łatwiznę i uraczenie czytelnika kolejną porcją schematów. Tym bardziej, że ich wątki są ostateczne porzucone.
Skoro pod względem fabularnym ta książka była dla mnie rozczarowaniem, to może jednak styl autorki wszystko mi wynagrodził? Nie. Myślę, że to głównie przez niego miałam ogromny problem przebrnąć przez całą książkę. Po pierwsze ta historia jest przepełniona zbędnymi zdrobnieniami wszystkich możliwych wyrazów, przez co czytelnik całkowicie czuje się wytrącony z równowagi. Synek, ławeczka, jabłuszko, obiadek, kaszka, takie ciągłe zdrabnianie słów nie wpływa, przynajmniej według mnie, na odbiór historii. Rozprasza i to bardzo. I ustalmy coś – zdrobnienia czasami są potrzebne, ale nie wtedy, kiedy są wykorzystywane niemalże na każdej stronie. Większość tych wyrazów swobodnie można było zapisać syn, ławka, obiad, kasza. Zdrabnianie wyrazów w tym przypadku to infantylizacja nas, czytelników. Druga rzecz, która nie podobała mi się w samym zapisie, to sposób wypowiedzi małego Marcela. Zrozumiałe jest to, że to małe dziecko i jego wymowa pozostawia jeszcze wiele do życzenia, jednak czy naprawdę konieczny był zapis, który uniemożliwiał płynne czytanie? „Kaska juz ceka?” – niby nic nad wyraz trudnego do przeczytania, a jednak robi różnicę.
Kolejną rzeczą, która nie dawała mi spokoju podczas czytania, to ciągłe przypominanie autorki o tym, jak ktoś ma na imię. Wydaje mi się, że skoro bohaterów w książce jest tak naprawdę garstka, to nie ma potrzeby przypominać każdego imienia w każdej możliwej sytuacji. W „Jedynym takim miejscu” można natknąć się na ciągłe powtarzanie zwrotów „babcia Teresa”, „dziadek Teddy”, ale czy to faktycznie ma sens w momencie, w którym to jedyni dziadkowie, którzy pojawiają się w całej książce? Nie występuje to wyłącznie w dialogach, ale również w opisach. Nie mniej irytujący jest ciągły zwrot „mój synek”, którym posługuje się Lena. Nie widzę potrzeby podkreślania na każdym kroku, że to jest JEJ syn. O tym doskonale wiemy od pierwszych stron książki, dlatego tym bardziej nie rozumiem takiej decyzji. Gdy czytałam tę historię niejednokrotnie towarzyszyła mi myśl, że ta książka jest napisana przesadnie w patetycznym stylu. Niby opisy były barwne i piękne (pomijając to, o czym pisałam wcześniej w tym akapicie), a mimo to wszystko wydawało się sztuczne. Ale to może tylko moje zdanie.
Jest jeszcze jedna rzecz, która nie daje mi spokoju, a w zasadzie jest to błąd logiczny. Nie chciałabym spojlerować, więc napiszę to tak, by zdradzać jak najmniej z fabuły, ale nie daję gwarancji. Na początku książki jest wspomniane, że pieniądze na dziecko będą przelewane z konta rodziców ojca dziecka. Ale im dalej w fabułę, tym mamy zasugerowane zupełnie coś innego. Skoro to jednak konto rodziców, to nikt na dobrą sprawę nie zauważył, że te pieniądze gdzieś wypływają? Rodzice dali dostęp do konta swojemu dorosłemu synowi, który sam na siebie zarabia? Nie brzmi to dla mnie wiarygodnie, zwłaszcza, że fabuła potem sugeruje coś zupełnie innego. Niby nic wielkiego, ale jednak momentami człowiek się zastanawia, co jest nie tak.
Czy są w tej książce jakieś plusy? Podobały mi się postacie babci i dziadka, które autorka wykreowała w tej powieści oraz podejście do zwierząt, bo w książce jest ich całkiem sporo i ich wątki są jakoś w miarę sensownie rozpisane. Nawet relacja Alana z Marcelem wydaje się w porządku, bo nie była sztucznie prowadzona i czytelnik faktycznie mógł w nią uwierzyć, jednak jeśli mam być szczera, nie zwracałam na nią jakoś szczególnie uwagi, ponieważ inne irytujące elementy czy postacie, skutecznie mnie od niej odsuwały.
Czy „Jedyne takie miejsce” zaskakuje? Nie. Czy oferuje zatem ciekawe rozwiązania fabularne? Nie. Czy mogę określić ją dobrym debiutem? Niestety nie. Czy to najważniejsza powieść roku? Nie. Czy najlepsza? W moim odczuciu, zdecydowanie nie. „Jedyne takie miejsce” jedyne co mi przyniosło to ogromne rozczarowanie. Dodatkowo wzbudziło we mnie irytację i cholernie zmęczenie. A chyba nie o to chodziło. Klaudii mogę pogratulować debiutu, bo niejedna osoba marzy o wydaniu książki, liczę jednak, że kolejne, które stworzy będą napisane z większą uwagą, a ona sama będzie pracowała nad swoim warsztatem.
Po debiut autorki sięgnęłam zaraz po premierze. Uznałam, że nie mogę czekać, bo książka niedługo wyskoczy mi z lodówki. Na długo przed premierą zostaliśmy zalani falą zdjęć tej książki, przy których mogliśmy znaleźć pełne zachwytu komentarze traktujące o tym, jakie to „cudo”. Od samego początku coś mi nie pasowało w tych zachwytach, bo z nich wyraźnie wynikało, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019
2019-02-08
2019-02-13
2019-02-13
2019-03
2019-05-29
2019-05-01
Hashimoto (i inne choroby tarczycy) to obecnie plaga XXI wieku. W swoim otoczeniu spotkałam wiele osób, które chorują na niedoczynność lub nadczynność tarczycy. Sama dopiero niedawno dowiedziałam się, że choruję na Hashimoto, dlatego jestem jeszcze „świeżakiem” i nie odkryłam jeszcze swojego złotego środka, by zminimalizować objawy tej dolegliwości. Jestem jednak zdania, że warto korzystać z różnych źródeł, by poszerzać swoją wiedzę.
Książka została podzielona na dwie części – w pierwszej części znajdziemy wiedzę czysto teoretyczną. To właśnie w niej Izabella Wentz opowiada swoją historię choroby, ale również opisuje stadia Hashimoto oraz dzieli się z czytelnikiem wieloma cennymi informacjami. Na samym początku dowiadujemy się również, jakie badania wykonać, by móc zdiagnozować tę dolegliwość. Nie każdy z nas spotka się jednak z takimi samymi objawami, dlatego czasami potrzeba wielu tygodni, a w niektórych przypadkach nawet lat, by prawidłowo zdiagnozować Hashimoto i działać dalej. W kolejnych rozdziałach największą uwagę poświęca leczniczym właściwościom jedzenia. Pisząc zupełnie szczerze – ja wierzę w dietoterapię. Czasami połączenie odpowiedniego sposobu odżywiania z lekami, potrafi zdziałać cuda. I w tym przypadku wierzę, że uda mi się zminimalizować dolegliwości, które bywają dokuczliwie i momentami uniemożliwiają prawidłowe funkcjonowanie dzień w dzień.
Sporym zaskoczeniem był dla mnie rozdział o akcesoriach kuchennych, bo prawdę mówiąc, nie spodziewałam się takiego wpisu w książce, ale na pewno umieszczenie go w tutaj nie było czymś złym. Dowiedziałam się o kilku przydatnych narzędziach, które mogę wykorzystać w kuchni i na pewno w najbliższym czasie, zaopatrzę się w nie.
Druga część to gotowe plany żywieniowe oraz mnóstwo przepisów z uwzględnieniem składników odżywczych. Znajdują się tu przepisy zarówno oparte na diecie paleo, intro, jak i tej autoimmunologicznej. Nie miałam jeszcze okazji wypróbować tych wszystkich przepisów, ale z całą pewnością wrócę, by opisać swoje wrażenia, gdy uda mi się upichcić choć część w nich. Przejrzałam jednak wszystkie potrzebne składniki potrzebne do przygotowania posiłków i nie ukrywam – część z nich wprawia mnie w lekkie zaskoczenie. Są tu składniki, o których istnieniu nie miałam bladego pojęcia. Piszę tu np. o proteinowym proszku Rootcology Al Paleo Protein, aminokwasach kokosowych czy mące ararutowej. Nie są to składniki łatwo dostępne, raczej dostanie się je tylko w Internecie i to jak dobrze się poszuka. Chyba byłabym bardziej zadowolona z przepisów, w których składniki znajdziemy w większości sklepów. Nie mówię jednak NIE i na pewno wypróbuję większość z nich i wtedy ponownie podzielę się z Wami opinią.
Całość jest jednak opisana w sposób prosty i bardzo czytelny dla odbiorcy. Rozdziały są podzielone na jeszcze mniejsze podrozdziały, dzięki czemu z łatwością możemy odnaleźć interesujące nas informacje lub wiadomości, do których chcemy wrócić. Co jeść, by pozbyć się objawów Hashimoto to wiele cennych informacji, podanych w przyjaznej i łatwej w odbiorze formie. Warto przeczytać!
Hashimoto (i inne choroby tarczycy) to obecnie plaga XXI wieku. W swoim otoczeniu spotkałam wiele osób, które chorują na niedoczynność lub nadczynność tarczycy. Sama dopiero niedawno dowiedziałam się, że choruję na Hashimoto, dlatego jestem jeszcze „świeżakiem” i nie odkryłam jeszcze swojego złotego środka, by zminimalizować objawy tej dolegliwości. Jestem jednak zdania, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-06
Słodki drań to nie tylko opowieść o zabawnych perypetiach i podróży dwójki bohaterów, lecz także historia o podejmowaniu ważnych decyzji, wyrzeczeniach i poznawaniu samego siebie. Choć autorki korzystają momentami z utartych schematów, nie można odmówić tej książce uroku. Jedyne co mi pozostaje, to serdecznie Wam polecić tę pozycję. Podejrzewam, że fani tego duetu będą zadowoleni z kolejnej historii stworzonej przez te dwie autorki.
Całość: kulturalna-arena.pl
Słodki drań to nie tylko opowieść o zabawnych perypetiach i podróży dwójki bohaterów, lecz także historia o podejmowaniu ważnych decyzji, wyrzeczeniach i poznawaniu samego siebie. Choć autorki korzystają momentami z utartych schematów, nie można odmówić tej książce uroku. Jedyne co mi pozostaje, to serdecznie Wam polecić tę pozycję. Podejrzewam, że fani tego duetu będą...
więcej Pokaż mimo to