Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książkę G. Enders można by polecić z czystym sercem każdemu. Okazuje się, że poważną i istotną dla człowieka wiedzę da się popularyzować w przystępnej i zabawnej formie. Dzięki lekturze świadomość czytelnika na temat własnego ciała, jego potrzeb i sposobów nie szkodzenia mu znacznie wzrośnie. Nie bez powodu mówi się o „drugim mózgu w brzuchu”, gdzie skrywa się rozległy mikroświat mający wpływ nie tylko na tak przyziemne sprawy jak trawienie, ale również nasze nastroje, w tym skłonności do depresji. Mało kto wie, że jelita są jednym z ważniejszych organów stymulujących nasz układ immunologiczny. Nie chcecie chorować? Zadbajcie o nie, dowiedzcie się czym są probiotyki i prebiotyki, a podatność na choroby znacząco zmaleje. Po przeczytaniu „Historii wewnętrznej” czytelnik lepiej rozumie własny organizm a przy pomocy kilku prostych wskazówek może wydatnie poprawić własne samopoczucie i kondycję zdrowotną.

Książkę G. Enders można by polecić z czystym sercem każdemu. Okazuje się, że poważną i istotną dla człowieka wiedzę da się popularyzować w przystępnej i zabawnej formie. Dzięki lekturze świadomość czytelnika na temat własnego ciała, jego potrzeb i sposobów nie szkodzenia mu znacznie wzrośnie. Nie bez powodu mówi się o „drugim mózgu w brzuchu”, gdzie skrywa się rozległy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na temat „Złodziejki książek” napisano już wystarczająco wiele na l.c. i nie pozostaje mi nic innego jak tylko przyłączyć się do wszystkich, pozytywnych opinii. Zupełnie mnie nie zaskakuje, iż historię Liesel przyjęto tak ciepło, podbiła ona także moje serce i pewnie jeszcze niejedno podbije. Autorowi udało się opisać życie w strasznych czasach bez zbytniego obciążania czytelnika, choć jeśli ten ostatni myśli, że obędzie się bez uronienia łzy, to się myli. Co więcej, lektura prowokuje do myślenia, refleksji i formułowania niekoniecznie optymistycznych wniosków. W tym miejscu muszę dodać, że na ten temat pięknie już wypowiedziała się Beata, której odczucia podzielam. Wszystkich, którzy jeszcze nie poznali Liesel zachęcam do lektury.

Na temat „Złodziejki książek” napisano już wystarczająco wiele na l.c. i nie pozostaje mi nic innego jak tylko przyłączyć się do wszystkich, pozytywnych opinii. Zupełnie mnie nie zaskakuje, iż historię Liesel przyjęto tak ciepło, podbiła ona także moje serce i pewnie jeszcze niejedno podbije. Autorowi udało się opisać życie w strasznych czasach bez zbytniego obciążania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo to optymistyczne, że w epoce pośpiechu, powierzchownego ślizgania się po skrótach i streszczeniach informacji, są jeszcze autorzy potrafiący napisać książkę z epickim rozmachem. Mimo ciepłego przyjęcia „Szczygła” przez krytyków, nie należy się obawiać, iż będziemy mieć do czynienia z przeintelektualizowanymi rozważaniami czy środkami wyrazu z najwyższej półki, przemawiającymi zazwyczaj do mniejszości (a takie podejrzenia się pojawiają, gdy krytyk mówi o czyjejś pracy dobrze:)).Autorka podarowała nam historię ciekawą, przejmującą, napisaną w sposób prosty, z poszanowaniem wyznaczników rzemiosła. Czytając o losach głównego bohatera, można było nabawić się rozstroju bądź popaść w rozdrażnienie, jednak jest to raczej zaleta książki, gdzie autorce udało się wykreować postać potrafiącą poruszyć czytelnika. Donna Tartt nie dorzuca „lukru” do swojej opowieści, żeby nam się przypodobać. Z jej książki płynie raczej przesłanie, że nasz los jest smutny, każdy z nas zostaje narażony na cierpienie, każdy z nas kończy w wiadomy sposób, a jednak mimo upadków, to, co nam pozostaje, to z godnością i podniesionym czołem przejść przez życie, jakie nam dano.

Bardzo to optymistyczne, że w epoce pośpiechu, powierzchownego ślizgania się po skrótach i streszczeniach informacji, są jeszcze autorzy potrafiący napisać książkę z epickim rozmachem. Mimo ciepłego przyjęcia „Szczygła” przez krytyków, nie należy się obawiać, iż będziemy mieć do czynienia z przeintelektualizowanymi rozważaniami czy środkami wyrazu z najwyższej półki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niepozorna książka o zniechęcającym tytule okazała się ciekawą i prowokującą do myślenia lekturą. Czytelnik dowiaduje się o losach trójki bohaterów, o których dałoby się powiedzieć wiele dobrego, a którzy popadają w stan wykluczenia za sprawą restrykcyjnych dogmatów środowisk ich pochodzenia. Podobnie jak w wielu innych opowieściach mamy tu historię utalentowanych, wręcz nieprzeciętnie zdolnych osób, które duszą się w świecie kontrolowanym na każdym kroku przez religijne reguły, mówiące z pyszałkowatym oświeceniem, kto jest godzien aby w nim widzieć człowieka równego sobie, a kogo należy traktować z lekceważącą wyższością. Fabuła prowadzi do refleksji, iż bezduszne skupianie się na prawach i dogmatach może prowadzić do zaślepienia, przez które zostaje skrzywdzony drugi człowiek. A to w nim właśnie (zwłaszcza mówiąc o punkcie widzenia osób szczególnie pobożnych) winniśmy widzieć bliźniego okazując mu szacunek i życzliwość. „Akty wiary” to lektura godna polecenia, gdzie poza obszernym polem do refleksji czytelnik dostaje wartką i ciekawą fabułę.

Niepozorna książka o zniechęcającym tytule okazała się ciekawą i prowokującą do myślenia lekturą. Czytelnik dowiaduje się o losach trójki bohaterów, o których dałoby się powiedzieć wiele dobrego, a którzy popadają w stan wykluczenia za sprawą restrykcyjnych dogmatów środowisk ich pochodzenia. Podobnie jak w wielu innych opowieściach mamy tu historię utalentowanych, wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wobec kryminału autorki znajdującej się „na topie” nie należy zawyżać oczekiwań. Czytelnik powraca do Fjallbacki, w której niebezpiecznie wzrasta poziom przestępczości. C. Lacberg, obok wątków kryminalnych, kontynuuje te, dotyczące naszych, starych znajomych. Jeśli ktoś oczekuje od książki rozrywki, z interesującą (niekoniecznie przekonującą) intrygą kryminalną, a także jest ciekaw, co słychać u Eriki i Patrika, nie powinien czuć się zawiedziony. Ktoś, komu nie spodobała się pierwsza część, raczej nie zmieni zdania. Lektura „Kaznodziei” dostarczy relaksu raczej tym, którzy lubią styl autorki, i ten typ literatury.

Wobec kryminału autorki znajdującej się „na topie” nie należy zawyżać oczekiwań. Czytelnik powraca do Fjallbacki, w której niebezpiecznie wzrasta poziom przestępczości. C. Lacberg, obok wątków kryminalnych, kontynuuje te, dotyczące naszych, starych znajomych. Jeśli ktoś oczekuje od książki rozrywki, z interesującą (niekoniecznie przekonującą) intrygą kryminalną, a także...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mogłoby się wydawać, że „Szkarłatna litera” to piękny romans z kanonu literatury klasycznej, jednakże zarówno sam autor jak i J.L. Borges zainspirowali mnie to spojrzenia na fabułę również pod innym kątem. Ten ostatni, lubił pisać o tych, którzy pisali. W tomiku „Dalsze dociekania” zamieścił esej o Hawthornie, gdzie, o ile mnie pamięć nie myli zwrócił uwagę na fakt, iż zarówno ta konkretna książka jak i twórczość amerykańskiego pisarza są podszyte niesamowitością i metafizyką. Za tą prostą historią (w „Szkarłatnej literze”) skrywa się przywoływanie na każdym wręcz kroku, grzechu, złego ducha i szatana we własnej osobie. Zabieg ów nadaje fabule pewien niuans, wzbudzający w czytelniku odczucie, że za tym, co przytrafia się bohaterom, kryje się coś więcej, jakieś siły, których nie możemy pojąć. Nawet w zwykłe, z pozoru, dialogi, wkrada się metafizyka: „-Tak, kobieto, prawdę mówisz! (…) Lepiej by mu było skonać od razu. Nigdy żaden śmiertelnik nie wycierpiał tyle, co ten człowiek. A wszystko to- wszystko!- na oczach swego wroga! On to wyczuł. Czuł jakąś złą moc, ciążącą nad nim jak przekleństwo. Obdarzony chyba nadprzyrodzonym zmysłem (…) wiedział, że nieznana, nieprzyjazna ręka szarpie struny jego serca, że wpatruje się w niego z ciekawością oko, które szuka tylko złego i znajduje je.” Albo: „Bo ta nienawiść zmieniła człowieka mądrego i sprawiedliwego w Szatana! Czy nie możesz wyrzucić jej z siebie i stać się znów istotą ludzką? Jeśli nie dla niego, to tym bardziej, dwakroć, dla samego siebie!Przebacz i pozostaw dalszą odpłatę Wszechmocnemu, do którego to należy.”
Nie da się oczywiście nie zauważyć piękna literackiego języka N. Hawthorna. Na podstawie jego historii nakręcono kiedyś film, z całkiem niezłą obsadą. Czytelnik może wybrać literacką ucztę z książką „Szkarłatna litera” bądź rozrywkę kinową, w której można obejrzeć goły tyłek Garego Oldmana w kwiecie wieku, tudzież obie możliwości:).

Mogłoby się wydawać, że „Szkarłatna litera” to piękny romans z kanonu literatury klasycznej, jednakże zarówno sam autor jak i J.L. Borges zainspirowali mnie to spojrzenia na fabułę również pod innym kątem. Ten ostatni, lubił pisać o tych, którzy pisali. W tomiku „Dalsze dociekania” zamieścił esej o Hawthornie, gdzie, o ile mnie pamięć nie myli zwrócił uwagę na fakt, iż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Geopolityka” Leszka Moczulskiego to jedna z bardziej wartościowych lektur, jakie zdarzyło mi się przeczytać. Książkę zaliczyłabym do literatury fachowej, w której znajdziemy skondensowaną dawkę wiedzy poświęconą dziedzinie, jaką jest geopolityka i jej uwarunkowania. Stąd też nie da się powyższego tytułu przeczytać w tempie, w jakim czytamy literaturę rozrywkową, każdy jednak kto podejmie się lektury z pewnością poszerzy horyzonty i na bieżące wydarzenia spojrzy z zupełnie innego punktu widzenia. O tym, jak ważną dziedziną pozostaje przedmiot badań L. Moczulskiego, upewnia fakt, iż zarówno jeden z najsilniejszych ośrodków władzy na wschodzie (Rosja) jak i USA, od lat nieodmiennie prowadzą swoją politykę w oparciu o geopolityczne doktryny (np. wikłanie się Stanów w konflikty w basenie Pacyfiku w XX-tym wieku wynikało z poglądu mówiącego o pozycji hegemona dla tego, kto panuje nad dostępem do mórz i oceanów; podobnie Rosja i jej aktywność na Ukrainie oraz w Gruzji zdają się potwierdzać doktrynę o podleganiu jej strefie wpływów po przystąpieniu do WNP). Do ciekawych konkluzji prowadzi analiza kryteriów wyznaczających silne państwo. Żeby być krajem liczącym się należy mieć jakiś potencjał, do którego oprócz sporego terytorium zaliczamy potencjał demograficzny, siłę ekonomiczną oraz militarną. Jak jest w Polsce może sobie każdy czytelnik sam odpowiedzieć analizując sytuację wg powyższych kryteriów. Oczywiście nie każde państwo świata może być potęgą, jednak nic nie stoi na przeszkodzie aby wyznaczać sobie długofalowe cele na rzecz poprawy pozycji kraju, do tego jednak potrzeba mądrych i kompetentnych polityków oraz koherentnej, przewidzianej na dłuższą perspektywę czasową polityki strategicznej, realizowanej nawet wówczas, gdy zmieniają się ekipy rządzące. Autor pisze także bardzo ciekawie na temat uwarunkowań ekonomicznych i podziale państw na ośrodki wiodące, pół-peryferie i peryferie. Jednak ponieważ moja opinia nie jest streszczeniem, każdego chętnego aby dowiedzieć się więcej odsyłam do lektury.

„Geopolityka” Leszka Moczulskiego to jedna z bardziej wartościowych lektur, jakie zdarzyło mi się przeczytać. Książkę zaliczyłabym do literatury fachowej, w której znajdziemy skondensowaną dawkę wiedzy poświęconą dziedzinie, jaką jest geopolityka i jej uwarunkowania. Stąd też nie da się powyższego tytułu przeczytać w tempie, w jakim czytamy literaturę rozrywkową, każdy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opowieść bałkańskiego pisarza obfituje w przenośnie, które czytelnik, zwłaszcza polski, intuicyjnie czuje. W historii Jergovićia można doszukiwać się rozważań bardziej ogólnych, takich jak zmaganie się z życiem,kwestia tożsamości, podążanie trudniejszą ścieżką z woli wewnętrznego imperatywu, trudność porozumienia się z tymi, których kochamy; jak również w fabule odnajdziemy pewną metaforę polskości. Trzeba oddać autorowi, że świetnie nas rozgryzł i być może za pomocą metafory ( wspominając mecz Polska-Brazylia w 1938 roku), udało mu się w opowieści zawrzeć to, czego nie udaje się precyzyjnie sformułować badaczom - pewne sedno narodowego ja: jako jedyny kraj w historii futbolu strzeliliśmy 5 goli Brazylijczykom i mając taki wynik przegraliśmy. Dzięki książce dowiedziałam się również o Wilimowskim- piłkarzu, który strzelił dla Polski 4 gole w pamiętnym meczu, a który był kolejną postacią o smutnym, pełnym zwichrowań życiorysie.

Opowieść bałkańskiego pisarza obfituje w przenośnie, które czytelnik, zwłaszcza polski, intuicyjnie czuje. W historii Jergovićia można doszukiwać się rozważań bardziej ogólnych, takich jak zmaganie się z życiem,kwestia tożsamości, podążanie trudniejszą ścieżką z woli wewnętrznego imperatywu, trudność porozumienia się z tymi, których kochamy; jak również w fabule odnajdziemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O książce prof. Nowaka można by dyskutować długo i wiele. Na wstępie muszę przyznać, iż autor zatroskany losem uniwersytetu i humanistyki „począł swoje dzieło z miłości” a nie z „obowiązku przy”benedyktyńskim” wysiłku”, co wyraźnie daje się odczuć. Na plus zasługuje fakt, iż autor miał odwagę bezpośrednio opowiedzieć się po jednej ze stron sporu a w dalszych rozdziałach także nie krył własnego stanowiska i upodobań, stroniąc od postawy zachowawczej, ogólnie dość modnej w każdym środowisku. Jednocześnie nie można mu zarzucić braku rzetelności naukowej, gdyż w rozpoczynającej książkę dyskusji mamy ważny głos Włodzimierza Boleckiego, który opowiada się za stanowiskiem odmiennym. Poruszona przez P. Nowaka problematyka to tylko jedna z twarzy szerszego procesu cywilizacyjnego, gdzie myślą przewodnią jest urynkowić wszystko i handlować wszystkim. O podobnej postawie przestrzegano już parę dekad temu, mówiąc o niebezpieczeństwie skrajnego utowarowienia, nawet w przypadku relacji międzyludzkich. Niewiele się od tego czasu zmieniło, poza pogłębieniem polityki neoliberalnej, która ostatecznie kapitalizm zamienia w gospodarkę rabunkową. Uniwersytet „oberwał” w tym przypadku podobnie jak inne sektory życia społecznego. Proces boloński jest przejawem tego zjawiska, a aktywność Banku Światowego i MFW, które się za nim kryją zdają się tylko ów fakt potwierdzać. Trzeba jednak dodać, że o wadach procesu bolońskiego mówi się coraz głośniej, gdyż sprytne osoby znalazły świetne sposoby na znalezienie się w czołówkach rankingów bez widocznych dokonań na polu swojej dziedziny,wystarczy dobrze opracowany plan jak być cytowanym, np. założenie własnej gazetki w języku angielskim:). Z drugiej strony pozostaje iskierka nadziei dla humanistyki, której upatruję w narodzinach prądów intelektualnych wiążących rozwój z kulturą, a tę ostatnią trudno sobie wyobrazić bez humanistów. Dotychczasowe recepty na coraz głębsze kryzysy ekonomiczne (słyszałam plotki o zbliżającym się kolejnym, gorszym od poprzednich, gdyż rządy nie mają już czego zastawiać żeby ratować gospodarkę) dają te same rezultaty czyli brak poprawy, potrzebna jest więc korekta, a może nią być m.in. powiązanie gospodarki z kulturą, co rozwiązałoby częściowo także problem niedostosowania humanistyki do rynku.
Autor porusza także zagadnienia poziomu szkolnictwa zarówno wyższego jak i gimnazjalnego, krytykuje postawę lawirowania wśród studentów, których głównym zajęciem jest zdobycie dyplomu przy jednoczesnym braku wysiłku intelektualnego,zwłaszcza przy braku lektury; z podobną krytyką spotykają się akademicy, niepotrafiący zaciekawić studentów przedmiotem. W mojej opinii ani studenci, ani akademicy nie powinni się czuć urażeni, gdyż krytyka autora nie jest atakiem personalnym a raczej wskazuje na pewien typ postawy. Wszyscy wiemy, że zdarzają się osoby, które nie wkładają wysiłku w swoje studia uciekając się do plagiatów, ściągania prac z sieci i unikania lektury jak ognia, ba, nawet zetknęłam się z historią, w której student posunął się do gróźb karalnych wobec jednego z wykładowców. Podobnie akademicy, są tacy, którym kiepsko idzie praca ze studentami, niejednokrotnie traktowanymi jakby byli czymś podlejszym od swych nauczycieli, w takim wypadku relacja partnerska jest niemożliwa, podobnie relacja mistrz – uczeń.
Innym problemem pozostaje jakość humanistyki. Rzesze absolwentów, którzy poza dyplomem nie posiadają żadnej wiedzy z zakresu studiowanej dziedziny zdają się świadczyć na niekorzyść uczelni. Nie rozumiem dlaczego na polu humanistyki nie stosuje się w tym wypadku podobnych kryteriów jak przy naukach ścisłych: gdy student medycyny nie opanuje materiału nie zostaje lekarzem, student konstrukcji, który nie potrafi zaprojektować mostu, nie zostaje inżynierem, dlaczego więc studenci humanistyki, którzy pewnych treści nie mają w głowach kończą studia? W tym zakresie potrzebna jest obustronna zmiana nastawienia.
Trochę inaczej niż autor, pozostałabym bardziej litościwa dla książek Tatarkiewicza, skrytykowanych za podręcznikową nudę, zniechęcającą do dalszych studiów. Otóż pośród nas są także Ci, którzy od Tatarkiewicza i dzięki niemu rozpoczęli swoją przygodę z filozofią. Poza tym trudno wymagać od studentów, którzy mają krótki kurs filozoficzny w jednym semestrze aby byli w stanie zaangażować się w literaturę krytyczną dot. pewnych prądów filozoficznych bez podstawowej bazy wiedzy jaką dają np. podręczniki do historii filozofii.
P. Nowak w swojej książce poruszył kompleksową problematykę, o każdym wątku można by napisać oddzielnie. Jeśli ktoś jest ciekawy jakie bolączki trawią uniwersytet: zarówno jego pracowników jak i studentów na pewno czegoś się dowie na ten temat w „Hodowaniu troglodytów”.

O książce prof. Nowaka można by dyskutować długo i wiele. Na wstępie muszę przyznać, iż autor zatroskany losem uniwersytetu i humanistyki „począł swoje dzieło z miłości” a nie z „obowiązku przy”benedyktyńskim” wysiłku”, co wyraźnie daje się odczuć. Na plus zasługuje fakt, iż autor miał odwagę bezpośrednio opowiedzieć się po jednej ze stron sporu a w dalszych rozdziałach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia A. Gabryela mogłaby posłużyć do opisu wszystkiego najgorszego, co może zdarzyć się pomiędzy ludźmi szczerze w sobie zakochanymi, jednak niepotrafiącymi się porozumieć i sobie zaufać. Jest to także jeden z nielicznych, dobrze napisanych erotyków jakie zdarzyło mi się przeczytać. Uważam, że „Kusiciel” zyskałby uznanie wśród fanów (a raczej fanek) gatunku w innych krajach, skoro bestsellerami okazał się tam bezlik grafomańskich historii.
Mimo autorstwa mężczyzny, fabuła pozostała przeważnie wolna od wulgarności, wręcz przeciwnie kipi od emocji. Trudno mi było zrozumieć bohaterów i ich postępowanie: ucieczkę w wydumane zbawienie głównej bohaterki owocujące powiększeniem bilansu pokiereszowanych osób, czy życie w dziwnym zawieszeniu głównego bohatera. Ci dwoje ranili się nawzajem z precyzją olimpijskiego mistrza, a jednak ich historia wciąga i trudno oderwać się od książki. Polecam fanom gatunku i ciekawskim, którzy chcieliby zasmakować pikantnej literatury.

Historia A. Gabryela mogłaby posłużyć do opisu wszystkiego najgorszego, co może zdarzyć się pomiędzy ludźmi szczerze w sobie zakochanymi, jednak niepotrafiącymi się porozumieć i sobie zaufać. Jest to także jeden z nielicznych, dobrze napisanych erotyków jakie zdarzyło mi się przeczytać. Uważam, że „Kusiciel” zyskałby uznanie wśród fanów (a raczej fanek) gatunku w innych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka M. Rodziewiczówny to typowa kobieca i tendencyjna literatura. Autorka wprowadza wyrazistą dychotomię na „złych, despotycznych i podłych” Prusaków oraz „pokrzywdzonych o jasnych spojrzeniach” polskich bohaterów. Biorąc pod uwagę czasy zaborów, w których powstała niniejsza historia, zabieg ów nie dziwi. Jednak w dzisiejszych realiach „trąca myszką”. Głównym wątkiem opowieści jest miłość hrabiego Wacława do „nie-wiem-co-on-w niej- widział” Jadzi zakończony pomyślnie, jak na Rodziewiczównę przystało. Zamiast „Strasznego dziadunia” pojawia się tu straszna babunia:). Książka dla fanów autorki.

Książka M. Rodziewiczówny to typowa kobieca i tendencyjna literatura. Autorka wprowadza wyrazistą dychotomię na „złych, despotycznych i podłych” Prusaków oraz „pokrzywdzonych o jasnych spojrzeniach” polskich bohaterów. Biorąc pod uwagę czasy zaborów, w których powstała niniejsza historia, zabieg ów nie dziwi. Jednak w dzisiejszych realiach „trąca myszką”. Głównym wątkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przyjemny zbiór opowiadań. Napisany ładnym językiem, nie pozostawia czytelnika bez refleksji. Utwory różnią się między sobą, jednak każdy na swój sposób podobał mi się. Polecam wszystkim czytelnikom mającym ochotę na niezbyt obszerną historię z przesłaniem pozostawionym przez utalentowanego pisarza.

Bardzo przyjemny zbiór opowiadań. Napisany ładnym językiem, nie pozostawia czytelnika bez refleksji. Utwory różnią się między sobą, jednak każdy na swój sposób podobał mi się. Polecam wszystkim czytelnikom mającym ochotę na niezbyt obszerną historię z przesłaniem pozostawionym przez utalentowanego pisarza.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przystępując do lektury spodziewałam się rozrywki w stylu S. Kinga i przez myśl mi nie przeszło, że autor napisał swoją książkę zainspirowany korpuskularno-falową naturą cząstek elementarnych, zasadą nieoznaczoności Heisenberga czy teorią wielu światów będącą jedną z interpretacji fizyki kwantowej. Mile mnie zaskoczyło, iż w ręce wpadła mi wreszcie lektura „fabularna” odwołująca się do zagadnień, którymi trochę się interesuję, gdzie losy głównego bohatera (w bardzo dużym uproszczeniu) obrazują w praktyce, co dzieje się, gdy konsekwencje wyżej wymienionej interpretacji teorii kwantów istnieją wpływając „namacalnie” na życie. Przypadek Ricka alias Richarda z powodzeniem mógłby służyć za przykład sytuacji bez wyjścia. Autorowi udaje się do samego końca utrzymać czytelnika w stanie permanentnego zaskoczenia i wybrnąć z pozornego regresu, w jaki zdaje się wikłać nasz bohater. Osoby znające się na rzeczy pewnie znalazłyby błędy do wytknięcia D. Ambrosowi, choćby fakt, iż trudno oczekiwać aby „obiekt” makroskopowy podlegał prawom mechaniki kwantowej, jednak i w tym przypadku zastosowano trik mający zamaskować powyższą nieścisłość. W „The man...” znalazłam przyzwoitą rozrywkę w nietuzinkowej fabule okraszonej odrobiną refleksji. Ciekawa lektura godna polecenia.

Przystępując do lektury spodziewałam się rozrywki w stylu S. Kinga i przez myśl mi nie przeszło, że autor napisał swoją książkę zainspirowany korpuskularno-falową naturą cząstek elementarnych, zasadą nieoznaczoności Heisenberga czy teorią wielu światów będącą jedną z interpretacji fizyki kwantowej. Mile mnie zaskoczyło, iż w ręce wpadła mi wreszcie lektura „fabularna”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mimo iż zachowałam pozytywne wspomnienie „Wyspy skarbów” czytanie jej kontynuacji szło mi wyjątkowo opornie. Może to efekt wakacji, podczas których trudno się skupić, a może po prostu tematyka przygód pirackich i skarbów do mnie nie przemawia. Autor wywiązał się dobrze ze swojego zadania: opowiedział nam historię posługując się świetnym stylem (czasami miałam wręcz wrażenie, że główny bohater wypowiada się zbyt górnolotnie jak na nastolatka, jednakże usprawiedliwia go fakt, iż spisuje swoją opowieść jako człowiek dojrzały po latach), poruszona zostaje w trakcie akcji ważna problematyka m. in.: niewolnictwa; mamy efekt zaskoczenia etc., etc. Chętnym czytelnikom proponuję zajrzeć do książki, być może Wasze wrażenia będą zupełnie odmienne od moich. A autorowi daję dodatkową gwiazdkę za warsztat.

Mimo iż zachowałam pozytywne wspomnienie „Wyspy skarbów” czytanie jej kontynuacji szło mi wyjątkowo opornie. Może to efekt wakacji, podczas których trudno się skupić, a może po prostu tematyka przygód pirackich i skarbów do mnie nie przemawia. Autor wywiązał się dobrze ze swojego zadania: opowiedział nam historię posługując się świetnym stylem (czasami miałam wręcz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drogi autorze, bardzo Ci dziękuję za wspaniałą książkę, dzięki której dane mi było tyle doznań mniej lub bardziej wzniosłych. Może z powodu tej lektury, ktoś, podobnie jak Adrian dzięki skrzypcom, poznał miłość życia, odkrył swoje powołanie lub uświadomił sobie cykliczność historii, gdzie zło pokazuje pazury posiłkując się słabymi ludźmi, tyle, że odbywa się to w zmienionych dekoracjach. Z przyjemnością czytałam o bohaterze, który „umiłował wiedzę” a jednocześnie nie był wolny od słabości i zachowywał się niczym życiowa niezdara w relacjach z bliźnimi. Bardzo podobała mi się część zatytułowana „Palimpsest” gdzie w pewnym sensie obnażono uniwersalność zła umieszczając niektóre sceny jednocześnie w różnych czasach. Bez względu na to czy rzecz dotyczyła inkwizytora czy SS-mana, istotą tej części książki było pokazanie nam rozszalałego piekła, gdzie obie postaci- panowie życia i śmierci dawali upust najgorszym instynktom w imię jakichś nonsensów. Obrona wielkich idei musiała odbyć się przy pomocy najbrutalniejszych metod. Taka też to była „wielkość”: gdyby nie przemoc i zejście do najgorszego koszmaru tzw, „wielkość” nie obroniłaby się. Efekty eksperymentowania z narzucaniem całemu światu jedynie słusznych prawd są zawsze takie same, a jednak ludzkość uparcie i odwiecznie powtarza swoje błędy. Droga ludzkości znudzona latami względnego spokoju, czy znowu jesteś gotowa wdepnąć w to, co zwykle i rozpocząć kolejny eksperyment?

Drogi autorze, bardzo Ci dziękuję za wspaniałą książkę, dzięki której dane mi było tyle doznań mniej lub bardziej wzniosłych. Może z powodu tej lektury, ktoś, podobnie jak Adrian dzięki skrzypcom, poznał miłość życia, odkrył swoje powołanie lub uświadomił sobie cykliczność historii, gdzie zło pokazuje pazury posiłkując się słabymi ludźmi, tyle, że odbywa się to w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Można powiedzieć, że Jerzy Bralczyk to autor do polubienia. Opowiada nam ze swadą i dowcipem o rodzimym języku wzbudzając przy tym sympatię. Ponadto profesor nie wykazuje (przynajmniej nie w omawianej książce) skłonności do nadmiernego rygoru językowego i używa nara, spoko, daj se siana jak również wytegocić, roztegocić (tylko stegocić się nie da:)). Nie wiem czy „Mój język prywatny” poleciłabym purystom językowym, no może tak, żeby ich troszkę podrażnić:). Za to na pewno umieściłabym książkę profesora, idealnie nadającą się do czytania od środka, końca czy jak kto woli (z uwagi na strukturę hasłową podobną słownikowej), w pokoju gościnnym, gdzie każdy odwiedzający kartkując „Mój język...” miałby szansę się rozerwać i dowiedzieć czegoś nowego bez stresu, że porzuca niedokończoną lekturę i nie wie co dalej z głównymi bohaterami:).

Można powiedzieć, że Jerzy Bralczyk to autor do polubienia. Opowiada nam ze swadą i dowcipem o rodzimym języku wzbudzając przy tym sympatię. Ponadto profesor nie wykazuje (przynajmniej nie w omawianej książce) skłonności do nadmiernego rygoru językowego i używa nara, spoko, daj se siana jak również wytegocić, roztegocić (tylko stegocić się nie da:)). Nie wiem czy „Mój język...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opinie czytelników n.t. czytanych przez nich książek nie powinny zdradzać zbyt wiele o treści, pozwolę sobie jednak poniżej odstąpić od tej zasady, a to z uwagi na fakt, aby o pewnych mechanizmach opisanych w „Gangach Ameryki ...” dowiedzieli się również Ci z nas, którzy nigdy tej książki nie przeczytają. Wnioski płynące z lektury są smutne, a nawet zatrważające. Druzgocący wydał mi się fakt, iż nie dość, że amerykańskie korporacje, mają wiele na sumieniu w krajach o słabo rozwiniętym prawie chroniącym ludzi i środowisko naturalne, to jeszcze nie wahały się przed popełnianiem takich samych przestępstw wobec własnego narodu, gdzie teoretycznie prawo takie występuje. Autor pokusił się o prześledzenie procesu umacniania się pozycji korporacji na przełomie ostatnich dwóch wieków, szukając przyczyn obecnego stanu rzeczy. Początki przedsiębiorstw tego typu były niewinne: uzyskiwały one koncesje na działalność w danym stanie, na okres czasowy obejmujący wykonanie projektu, do którego je powołano, np. wybudowania linii kolejowej. Nie miały prawa posiadania innych przedsiębiorstw prowadzących inną działalność, a własnością spółki nie mogły być akcje w innej spółce. Z czasem wszystko uległo zmianie. Wystarczył jeden stan tolerujący koncentrację kapitału i dywersyfikację działalności w ręku jednego przedsiębiorstwa, aby wytworzył się precedens i aby wszystkie ówczesne korporacje zarejestrowały siedziby w tym właśnie stanie. Jednocześnie przez dziesięciolecia w historii amerykańskiego sądownictwa trwał niczym nieuzasadniony proces (no chyba, że osobistymi korzyściami sędziów) faworyzowania korporacyjnych interesów. Każda ustawa stanowa mająca na celu ograniczenie wszechwładztwa korporacji była uchylana przez Sąd Najwyższy. Ten ostatni nie widział niczego dziwnego w nadaniu korporacjom ochrony konstytucyjnej przysługującej jednostkom ludzkim, najciekawszy jest zaś fakt, iż precedens, na który powołują się sądy w tym wypadku nigdzie nie zawiera powyższego stwierdzenia. Należy dodać, że sędziowie Sądu Najwyższego niejednokrotnie uczestniczyli w wykładach, w najprzyjemniejszych zakątkach ziemskich organizowanych przez wiadome podmioty. Niejednokrotnie też zanim otrzymali nominację sędziowską, jeśli ich kariera dobrze się zapowiadała, byli głównymi doradcami prawnymi, no właśnie, zgadnijcie czyimi. Autor dokonuje smutnej konstatacji: jeśli w życiu zdarzy się nam być przez kogoś napadniętym, okradzionym, okłamanym, mamy w prawie paragrafy, z ramienia których czyny te są ścigane. W przypadku korporacji prawo jest omijane jeśli nie w sposób legalny wykorzystujący luki, to podstępem i pieniędzmi. Na powyższe cele, korporacje stworzyły nawet specjalny fundusz. Jeśli działalność korporacyjna zagraża np. środowisku wówczas
znajdują się pieniądze na kilka tzw. organizacji eksperckich, które będą wszystkiemu zaprzeczać powołując się na swoje dane. Związki zawodowe? Czemu nie, jeśli są tworzone to podług koncepcji dyrekcji. Autor przytacza badania historyków ruchów społecznych, z których wynika, iż w USA żadna grupa nie była tak dyskryminowana i prześladowana, jak aktywiści związkowi. Mało kto wie, ale jeszcze w XX-tym wieku miała miejsce masakra robotników, na których wysłano wojsko w Waszyngtonie. Ciekawe również było uzasadnienie wyroku sądowego, gdzie jedna z firm broniła swojej polityki poprzez rozpowszechnianie jawnej nieprawdy na temat własnej działalności. Otóż sąd stwierdził, że na rynku informacyjnym panuje pluralizm i jego uczestnicy mają prawo rozpowszechniać najkorzystniejsze dla siebie informacje, nieważne czy prawdziwe czy fałszywe. Zatem jeśli firma dopuszczała się praktyk niewolnictwa w jakimś kraju to może bezkarnie temu zaprzeczać wbrew faktom. Czytając o uzasadnieniach wyroków sądowych popierających korporacyjne działania, nie mogłam wyjść z podziwu nad tą ekwilibrystyką na niespotykaną skalę. Politycy? Opłaca się i demokratów i republikanów, nawet system pozyskiwania funduszy wyborczych nazwano nieoficjalnie legalną korupcją. Politykom daje się również intratne posady w spółkach, co wyjaśnia potem umarzanie śledztw w razie nadużyć (np. Enron miał w zarządzie 6 sekretarzy z gabinetu G. W. Busha, a sam prezydent otrzymał pakiet akcji tej spółki szczęśliwie sprzedany na parę dni przed krachem). Stąd też żaden amerykański polityk nie tknie interesów korporacji.
Również międzynarodowe umowy handlowe, takie jak np. NAFTA, są pomyślane z korzyścią dla firm przy jednoczesnym dyskryminowaniu jednostek ludzkich. W zapisach mamy m.in. sformułowanie o odszkodowaniach od rządów z tytułu strat spowodowanych ewentualnymi decyzjami politycznymi, co w praktyce przełożyło się np. na milionowe odszkodowanie od rządu w Meksyku, który zakazał działalności wysypiska śmieci (będącego w rękach amerykańskiej firmy), która mogła prowadzić do zatrucia wody pitnej. Arbitraż prowadzono dyskretnie, co przewiduje umowa, zatem opinia publiczna nie mogła wywrzeć w tej sprawie żadnej presji. Podobna historia wydarzyła się w Kalifornii z korporacją kanadyjską w roli głównej, z tą różnicą, że skażono tam wodę.
O „Gangach Ameryki” można by jeszcze wiele napisać, jednak moja wypowiedź już jest zbyt długa:). W mojej opinii jest to ważna książka. Żyjemy w epoce, kiedy polityka i władza coraz mniej idą w parze. Członkowie społeczeństw nie rozumieją tych procesów i kierunkują swój gniew i frustrację nie w tę stronę, w którą powinni. Warto wyposażyć się w wiedzę jaką podsuwa nam autor, jest to pierwszy krok do oporu: zrozumienie. Zachęcam wszystkich gorąco do lektury, zwłaszcza, iż jeden z ministrów reprezentujących nasz kraj zadeklarował poparcie TIPP oraz CETA, co biorąc pod uwagę wiedzę zawartą w książce jest bardzo niepokojące (zachęcam również do poszukiwań informacji o tych umowach, abyście mieli świadomość, co się nam szykuje).

Opinie czytelników n.t. czytanych przez nich książek nie powinny zdradzać zbyt wiele o treści, pozwolę sobie jednak poniżej odstąpić od tej zasady, a to z uwagi na fakt, aby o pewnych mechanizmach opisanych w „Gangach Ameryki ...” dowiedzieli się również Ci z nas, którzy nigdy tej książki nie przeczytają. Wnioski płynące z lektury są smutne, a nawet zatrważające. Druzgocący...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekturę zaliczam do niebezpiecznych, a to z racji niekontrolowanych wybuchów śmiechu, które wywołuje. Autor zaserwował nam plejadę barwnych postaci, przeżywających interesujące przygody opisane na sposób komiczny. Ot np. taki Douglas Murrel zwany koczkodanem, nie zrobił kariery politycznej z powodu pewnej niemożności: „Został wyznaczony na przywódcę stronnictwa, o którym zresztą nikt nie miał pojęcia, i przepadł. W krytycznym momencie nie mógł uchwycić logicznego związku pomiędzy zasadą opodatkowania polowań na grubego zwierza i zatrzymaniem starego modelu karabinu dla armii indyjskiej. Na jego miejsce wślizgnął się bystrzej myślący kuzyn lichwiarza ze złodziejskiej części Londynu”. Mamy jeszcze szalonego bibliotekarza. To jest dopiero postać. Badacz hetytów, mający zasługi dla nauki. Inny badacz, posiłkujący się pracami naszego bibliotekarza w zakresie odniesienia się do biblijnej wzmianki o fakcie pędzenia trzody (w ilości 47 wielbłądów) przez kogoś ze szczepu hetytów „ogłosił pewnego dnia zdumionemu światu, że dzięki wiedzy bibliotekarza Herne'a ustalono niewątpliwie, iż w trzodzie znajdywało się tylko czterdzieści wielbłądów. Fakt ten – z pozoru błahy – oświetlił całkiem na nowo zasady kosmologii chrześcijańskiej oraz wniósł niesłychanej wagi, sensacyjne wprost elementy do problemu instytucji małżeństwa”. Reszta postaci to równie wyrazisty i na podobny sposób opisany korowód.
Mówi się, że śmiech to zdrowie, zatem jeśli ktoś z Was potrzebuje śmiechoterapii odsyłam do „Powrotu Don Kichota”.

Lekturę zaliczam do niebezpiecznych, a to z racji niekontrolowanych wybuchów śmiechu, które wywołuje. Autor zaserwował nam plejadę barwnych postaci, przeżywających interesujące przygody opisane na sposób komiczny. Ot np. taki Douglas Murrel zwany koczkodanem, nie zrobił kariery politycznej z powodu pewnej niemożności: „Został wyznaczony na przywódcę stronnictwa, o którym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autorowi trzeba oddać, że wie jak napisać wciągającą książkę. Lekturę pochłonęłam w krótkim czasie choć fantastyka nie jest moim ulubionym gatunkiem. Być może z tego też powodu wyniosłam raczej pozytywne wrażenia z opowieści Głuchowskiego: nie znając wielu podobnych historii innych autorów, nie zauważyłam wszystkich przewijających się motywów, którymi Rosjanin się inspirował wykorzystując je na swój użytek. W niektórych momentach pojawiały się skojarzenia z „Diuną”, czy filmami „28 tygodni później”, „Ostatni brzeg” jednak były one na tyle dalekie, że nie zarzuciłabym autorowi plagiatu. Początkowo trochę przytłaczała mnie ilość wątków, przygód głównego bohatera, natrafiającego co i rusz na przedstawicieli coraz to innych wyznań czy światopoglądów, jednak najwyraźniej był to świadomy zabieg Głuchowskiego uzmysławiający czytelnikowi co składa się na kondycję ludzką, jak również jaki los może stać się udziałem osób niepasujących do schematu, do czyjegoś obrazu świata (wymowne jest zwłaszcza zakończenie). Autor rozszyfrował człowieka w sposób pesymistyczny, pozbawiający złudzeń, przekonując nas o nieuchronności głupoty, która zwycięża. Czego by jednak nie powiedzieć o tej historii, z pewnością może dać dużo przyjemności płynącej z czytania, zwłaszcza osobom słabo zaznajomionym z fantastyką.

Autorowi trzeba oddać, że wie jak napisać wciągającą książkę. Lekturę pochłonęłam w krótkim czasie choć fantastyka nie jest moim ulubionym gatunkiem. Być może z tego też powodu wyniosłam raczej pozytywne wrażenia z opowieści Głuchowskiego: nie znając wielu podobnych historii innych autorów, nie zauważyłam wszystkich przewijających się motywów, którymi Rosjanin się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Boraczek” to przyjemna opowieść dla fanów literatury dziecięcej i młodzieżowej. Historia napisana przez znaną węgierską pisarkę i poetkę, sądząc po liczbie czytelników, jakoś zapodziała się na bibliotecznych półkach. Fabuła opowiada o przygodach grupki przyjaciół, z Boraczkiem na czele, wyruszających ze świata niby podobnego do tego, w jakim sami żyjemy, do krainy ukrytej za górami i lasami, rządzonej przez prawa znane nam z bajek. Mimo niebezpieczeństw czyhających na naszych bohaterów, czytelnik nie denerwuje się zanadto wiedząc, że w takich historiach wszystko musi się skończyć dobrze i szczęśliwie. Na zabawny zakrawa fakt, iż autorka parę swoich postaci umieściła w tym samym mieszkaniu. Maczek i Płatek są współlokatorami, jeden gotuje, drugi czasem masuje plecy pierwszemu, z uwagi na jego słabowitość :). Niektórym czytelnikom może to przeszkadzać ( żeby była jasność sama do takowych się nie zaliczam, a powyższe zdanie od pierwszego słowa do kropki jest podszyte ironią), choć z drugiej strony nie wiem, czy wypada krytykować węgierską pisarkę, z, jakby nie było, kraju, będącego tymczasem naszym największym sojusznikiem:).

„Boraczek” to przyjemna opowieść dla fanów literatury dziecięcej i młodzieżowej. Historia napisana przez znaną węgierską pisarkę i poetkę, sądząc po liczbie czytelników, jakoś zapodziała się na bibliotecznych półkach. Fabuła opowiada o przygodach grupki przyjaciół, z Boraczkiem na czele, wyruszających ze świata niby podobnego do tego, w jakim sami żyjemy, do krainy ukrytej...

więcej Pokaż mimo to