-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2021-11-06
2013
2013
2013
2013
2013
2013
2013
2013
2013
2013
2013
2013
2022-03-19
2024-01-24
2021-09-23
Kopciuszka nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Baśń, którą przerobiono już na praktycznie wszystkie sposoby — mamy interpretacje disneyowskie, odwzorowywania oryginału (któremu zresztą daleko do "children friendly" pod względem treści), a także wersje współczesne, gdzie główna bohaterka żyje w naszych czasach. "Geekerella" autorstwa Ashley Poston zalicza się do tej trzeciej grupy.
Poznajcie zatem Elle. Elle to amerykańska nastolatka mieszkająca — jak tradycja baśniowa nakazuje — z macochą i dwiema przybranymi siostrami. Ojciec dziewczyny, będący za życia geekiem oraz twórcą konwentu opartego o fikcyjną serię science-fiction "Starfield", zmarł przed kilkoma laty, pozostawiając córkę pod opieką Catherine. Catherine, czyli żona numer dwa to oczywiście ucieleśnienie wszelkiej złośliwości, traktujące Elle jak pomoc domową aniżeli dziecko; a żeby co nieco zaoszczędzić, Elle pracuje w food trucku o nazwie Magiczna Dynia.
Ponieważ "Geekerella" to kolejna interpretacja historii o Kopciuszku to nie może w niej zabraknąć widocznych elementów, które wręcz wskazują palcem i mówią "popatrzcie, to Kopciuszek, ma przybraną rodzinę tak wredną, że to się w głowie nie mieści". W każdej wersji Kopciuszka ten wątek jest bardzo wyraziście podkreślany, wywołując we mnie frustrację — nie tyle ze względu na przesadę, co współczucie (zwłaszcza że prawdziwe życie też bajką nie jest i jestem skłonna uwierzyć, że osoby pokroju Catherine lub siostrzyczki Chloe naprawdę istnieją). Z tego względu człowiek aż uśmiecha się na myśl, że czarne charaktery w takich opowieściach zawsze dosięga sprawiedliwość.
Pomijając genezę historii Elle, cała książka pełna jest drobnych nawiązań do tej wersji Kopciuszka, którą znamy z bajek. Zamiast karocy jest food truck, Wróżką Chrzestną zostaje koleżanka z pracy, zamiast myszek mamy psa, a wspaniałą suknię balową stanowi cosplay. "Geekerella" bowiem jest piaskownicą niespodzianek popkulturowych i dla kogoś, kto faktycznie w fandomie siedzi jest to całkiem przyjemna odmiana. Niewątpliwie jest to jedna z oryginalniejszych wersji Kopciuszka i nie miałabym nic przeciwko filmowej wersji.
No dobrze, ale co z księciem? Tutaj do gry wchodzi Darien, czyli w sumie współprotagonista książki — bo "Geekerella" nie zamyka się tylko na opowieści Elle. Darien Freeman to młody aktor, któremu dostaje się główna rola w filmowej wersji kultowego "Starfield", ku niezadowoleniu prawdziwych fanów oryginału (w tym, uwaga, samej Elle!). Darien jest postawiony gdzieś pomiędzy prawdziwym geekowym sobą a medialną maską, którą zmuszony jest nakładać dla fanek. Autorka przedstawia nam także i jego losy oraz przemianę ku zrozumieniu, że bycie sobą to najlepsze co może zrobić dla dobra swojego serca.
Nie spodziewałam się, że "Geekerella" dostanie ode mnie dziesiątkę, ale cóż — książkę czytało się naprawdę przyjemnie, a historia nie jest tak szablonowa jak myślałam na początku. Postaciom naprawdę chce się kibicować i nie mogę się doczekać lektury kolejnych interpretacji baśni autorstwa Poston.
Kopciuszka nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Baśń, którą przerobiono już na praktycznie wszystkie sposoby — mamy interpretacje disneyowskie, odwzorowywania oryginału (któremu zresztą daleko do "children friendly" pod względem treści), a także wersje współczesne, gdzie główna bohaterka żyje w naszych czasach. "Geekerella" autorstwa Ashley Poston zalicza się do tej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-14
2014
Pamiętam jak moja siostra zaczęła oglądać dopiero co wychodzący w 2011 roku serial "Gra o tron". Miałam wówczas jedynie trzynaście lat i kiedy tylko chciałam zobaczyć jakiś odcinek z nią, odmawiała. Dopiero niedawno stwierdziła, że jestem "wystarczająco dorosła" na rozpoczęcie tej serii. I początkowo faktycznie zamierzałam to zrobić - dopóki nie ujrzałam na półce sklepowej dwóch pierwszych tomów "Pieśni Lodu i Ognia". Postanowiłam zacząć więc od oryginału i wziąć się za lekturę.
Westeros. Siedem królestw, siedem różnych rodów. Stark, Arryn, Tully, Lannister, Baratheon, Tyrell i Targaryen - wszystkimi krainami zarządza król zasiadający na słynnym Żelaznym Tronie. Od czasu obalenia Targaryenów i zniszczenia wszystkich pozostałych przy życiu dziedziców, władzę sprawuje Robert Baratheon ze swoją małżonką, Cersei Lannister. Pewnego dnia przybywa on na teren Starków, zamieszkiwany przez jego bliskiego przyjaciela - lorda Eddarda. Informuje go o tajemniczej śmierci dotychczasowego Królewskiego Namiestnika - Jona Arryna - i jednocześnie prosi go o przyjęcie tej pracy. Eddard, pomimo początkowego wahania i chęci zostania ze swoją rodziną w Winterfell, zgadza się przybyć do Królewskiej Przystani. Nie jest świadom tego, jakie konsekwencje poniesie w przyszłości...
Nie spodziewałam się, że "Gra o tron" spodoba mi się na tyle, że stanie się jedną z moich ulubionych książek. Ale cóż - stało się. Fabularnie nie mam nic do narzucenia - jest spójnie, są tajemnice i dworskie knowania. Nie bez powodu cykl George'a R.R. Martina uważany jest za "coś" na miarę książek Tolkiena. Co najbardziej podoba mi się w tym tytule - nikt, dosłownie nikt nie jest bezpieczny. Każdy może umrzeć lub zostać poważnie zraniony, tu nie ma podziału na "faworytów do przeżycia" i tych, którzy na pewno zginą. Najbardziej zaskoczyła mnie (i zapewne także wielu innych czytelników) śmierć pewnej osoby spośród głównych postaci. Od tej pory nieustannie obawiam się o życia swoich ulubionych bohaterów...Ale cóż, to jest gra o tron. Tutaj można wygrać lub zginąć.
Styl pisania na początku był ciężki - jednak z każdym kolejnym rozdziałem czytało się coraz przyjemniej. Opisy są rozbudowane i poprawne gramatycznie, więc co tu dużo mówić? Nie czyta się wprawdzie szybko - w większości scen przedstawione są elementy ważne dla fabuły i trzeba się skupić, by je wszystkie zapamiętać. A w tym kryje się jeden minus - postacie. Nie mam tu na myśli tych ważniejszych, tylko te, które pojawiają się epizodycznie. W całej książce jest multum nazwisk i pomniejszych rodów - niektóre mogą odegrać większą rolę w kolejnych rozdziałach/tomach, więc nie wypada o nich zapomnieć. Ale jak tu to wszystko teraz zapamiętać...?
Każdy rozdział ukazywany jest z perspektywy innej osoby. Jest to dość ciekawy zabieg, ponieważ możemy poznawać dalszą fabułę na wiele rozmaitych sposobów. Także każda postać ma inne spojrzenie "na świat", co daje nam różnorodność poglądów. Problem pojawia się dopiero, kiedy mamy przed sobą rozdział z kimś, kogo możemy nie darzyć sympatią. Wtedy czytanie staje się z lekka udręką i tylko czekamy na przejście do następnej perspektywy.
Najważniejszym z narratorów jest zapewne Eddard Stark. Kiedy go poznajemy, jest jeszcze władcą Winterfell, które zamieszkuje wraz ze swoją rodziną. Polubiłam go - jest osobą sprawiedliwą, różniącą się od wielu innych władców w Siedmiu Królestwach. Nie ma "złowrogich" poglądów, wręcz przeciwnie - stara się odchodzić od takich metod. Kolejna jest lady Catelyn - małżonka Neda, która jest w stanie oddać życie za swoje dzieci. Oficjalnie to ona miała pozostać na Północy i tam sprawować rządy - ma jednak też swój własny wątek. Kiedy kończyłam pierwszy tom, była dla mnie neutralna - jednakże w pierwszych rozdziałach irytowało mnie jej podejście do Jona. Jon Snow - bękart Eddarda, nie mający zbyt wielu praw. Postanawia dołączyć do Nocnej Straży znajdującej się na Murze oddzielającym królestwa od terenów Dzikich Ludzi. Jego fabuła jest całkiem ciekawa, a samego Jona polubiłam.
Oprócz tego, główną perspektywę prowadzą Sansa (najstarsza córka Eddarda i Catelyn, która ma nie do końca zaszczytne grono jednej z najmniej lubianych przeze mnie postaci), Arya (młodsza siostra Sansy, która w przeciwieństwie do niej jest moją ulubioną bohaterką), Bran (jeden z najmłodszych dzieci Starków, którego pewne okoliczności zmuszą do pozostania w Winterfell), Tyrion (najmłodszy z rodzeństwa Lannisterów, karzeł, który nadrabia braki w sile wiedzą) oraz Daenerys (jedna z ostatnich ocalałych Targaryenów, która za rozkazami swojego starszego brata poślubiła Drogo, khala klanu Dothraków).
"Gra o tron" to mocny i brutalny pierwszy tom sagi "Pieśni Lodu i Ognia". Interesująca fabuła, zwroty w akcji i różnorodne postacie sprawią, że historia ta z pewnością nie będzie nudna. Może się jedynie wydawać taka dla osób, które zaczęły od serialu telewizyjnego. Dlatego też przed jego obejrzeniem polecam zapoznanie się z książkowym odpowiednikiem.
Pamiętam jak moja siostra zaczęła oglądać dopiero co wychodzący w 2011 roku serial "Gra o tron". Miałam wówczas jedynie trzynaście lat i kiedy tylko chciałam zobaczyć jakiś odcinek z nią, odmawiała. Dopiero niedawno stwierdziła, że jestem "wystarczająco dorosła" na rozpoczęcie tej serii. I początkowo faktycznie zamierzałam to zrobić - dopóki nie ujrzałam na półce sklepowej...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Alekstymia, czyli niemożność odczytywania i rozumienia własnych stanów emocjonalnych, to zaburzenie psychiczne opisane po raz pierwszy w periodykach medycznych w latach 70. XX wieku" — tym zdaniem rozpoczyna się historia Yunjae, młodzieńca chorującego na ów przypadłość. Yunjae od dziecka nie czuł; wychowywany przez mamę i babcię, uczył się jak rozpoznawać emocje u innych ludzi oraz odpowiednio na nie reagować, na tyle na ile pozwalała mu alekstymia. Wkraczając w piętnasty rok życia, rodzinę chłopca spotyka tragedia, a główny bohater musi zdać się na własne "nabyte umiejętności".
"Almond" jako książka powstał już w 2017 roku, jednak dopiero teraz doczekaliśmy się polskiego przekładu — i choć początkowo podchodziłam niepewnie do lektury, zdecydowalam się po nią sięgnąć (w końcu BTS, niegdyś mój ulubiony zespół, ją promowali!). W ostatecznym rozrachunku zakochałam się w historii Yunjae o odkrywaniu siebie oraz emocji; tego jak sobie z nimi radzić i czym jest przyjaźń.
Na pierwszym planie, oprócz przypadłości Yunjae, znajduje się jego relacja z Gonem — chłopcem, który "czuje za dużo"; wychowanym tak naprawdę przez ulicę i odrzucającym od siebie ludzi, ponieważ nikt nie jest w stanie go zrozumieć. Na starcie byłam do Gona sceptycznie nastawiona ze względu na jego zachowanie względem głównego bohatera oraz ogólną reputację "gnębiciela"; poznawanie go przypominało troszeczkę rozbijanie skorupy, którą sam stworzył — zarówno dla czytelnika, jak i dla innych postaci w świecie książki. Ich relacja, pod postacią nieco pokracznej przyjaźni, staje się piękna, co idealnie odzwierciedlają ostatnie strony.
Co ciekawe, polskie tłumaczenie "Almond" powstało na bazie angielskiej wersji, a nie oryginału — nie odczuwałam jednak większych różnic z tym związanych. Książka jest napisana przyjemnym językiem, a dzięki specyficznej konstrukcji rozdziałów czyta się ją naprawdę szybko; to praktycznie lektura na jeden dzień. I to tak naprawdę jedyna wada tej książki: szybko się kończy. Z jednej strony nie psuje to ogólnych wrażeń, z drugiej szkoda że rozwój relacji między Gonem a Yunjae przebiega tak błyskawicznie; kilka dodatkowych rozdziałów na pewno by tej książce nie zaszkodziło.
Mimo wszystko, "Almond" to cudowna historia przepełniona emocjami, nawet jeśli główny bohater ma problemy z ich odczuwaniem. Polecam ją każdemu — zarówno młodzieży (w dalszym ciągu bowiem mamy do czynienia z gatunkiem YA), jak i osobom dorosłym. Autorka zaserwowała nam porządną lekcję empatii.
"Alekstymia, czyli niemożność odczytywania i rozumienia własnych stanów emocjonalnych, to zaburzenie psychiczne opisane po raz pierwszy w periodykach medycznych w latach 70. XX wieku" — tym zdaniem rozpoczyna się historia Yunjae, młodzieńca chorującego na ów przypadłość. Yunjae od dziecka nie czuł; wychowywany przez mamę i babcię, uczył się jak rozpoznawać emocje u innych...
więcej Pokaż mimo to