-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2008
2008
2008
2008
Książka mojego dzieciństwa. Mogę do niej wracać o każdej porze dnia i nocy, czytać od początku do końca, od końca do pierwszej strony, wyrywkowo lub tez szukać ulubionych fragmentów. zawsze będzie mi bliska, dzięki czemu zostałam fanką twórczości autorki i pochłaniałam wszystkie jej dzieła, do jakich tylko udało mi się dotrzeć.
Książka mojego dzieciństwa. Mogę do niej wracać o każdej porze dnia i nocy, czytać od początku do końca, od końca do pierwszej strony, wyrywkowo lub tez szukać ulubionych fragmentów. zawsze będzie mi bliska, dzięki czemu zostałam fanką twórczości autorki i pochłaniałam wszystkie jej dzieła, do jakich tylko udało mi się dotrzeć.
Pokaż mimo to2018-05-22
W dzieciństwie znałam tę książkę niemal na pamięć. Niestety, jak wiadomo, pamięć bywa ulotna. Poza tym książki po przeczytaniu warto zapominać, by moc co rusz do nich wracać z tą samą przyjemnością, co za pierwszym razem.
Ania to jeden z moich klasyków. Wspaniałe wspomnienie dzieciństwa. Musze przyznać, ze Ania to tylko Ania, za to sentyment, jakim darzę Mateusza i Marylę to zupełnie inna bajka. Maryle zawsze porównywałam do profesor McGonagall, choć może to brzmieć nieco absurdalnie. Ale przecież obie są surowymi kobietami z ciasnym koczkiem, które mają ogromne serce. A Mateusz... Mateusz to wspaniała ppstac. Nie mowi prawie nic, a wlasnie tym swoim milczeniem, lekką nieporadnością towarzyską i szczerymi uczuciami zdobył moje uznanie.
Dlatego też zawsze płaczę czytając przedostatni i ostatni rozdział. To coś, nad czym nie potrafię zapanować.
W dzieciństwie znałam tę książkę niemal na pamięć. Niestety, jak wiadomo, pamięć bywa ulotna. Poza tym książki po przeczytaniu warto zapominać, by moc co rusz do nich wracać z tą samą przyjemnością, co za pierwszym razem.
Ania to jeden z moich klasyków. Wspaniałe wspomnienie dzieciństwa. Musze przyznać, ze Ania to tylko Ania, za to sentyment, jakim darzę Mateusza i Marylę...
2008
2021-03-31
Czytana kilkukrotnie parę lat temu. Zauroczyłam się nią na studiach i poświęciłam jej pracę semestralną z literatury po 1945 roku. Dzięki niej zgłębiłam temat powieści inicjacyjnych, literatury małych ojczyzn, tak mocno rozwiniętej w latach dziewięćdziesiątych… Zachwyciłam się magicznym stylem autorki, elastycznością jej języka, plastycznością opisów, licznymi niedopowiedzeniami, które skutecznie pozostawiały niedosyt we mnie jako czytelniczce. Teraz wracam, podekscytowana, że znów zanurzę się w tę gęstą, ciepłą opowieść o… no właśnie. O tak wielu kwestiach, że nie sposób określić tego w jednym zdaniu.
Będę więc łopatologicznie wypunktowywać, czym ujęła mnie Anna Bolecka, jak bardzo na mnie wpłynęła i jak bardzo pragnę zapominać tę historię, by móc później ją sobie przypomnieć na nowo.
Zakochałam się w sposobie, w jaki Bolecka maluje słowami świat – magiczną przestrzeń, która otwiera wrażliwym duszom, szczególnie dzieciom, swoje podwoje i daje na moment klucz do drzwi, za którymi kryją się największe tajemnice.
Uwielbiam też jej spojrzenie na przemijanie, czyli nieuchronny element życia każdego z nas. Daje nam wskazówki, jak możemy przeżywać życie, jak patrzeć na rzeczywistość, by nasz pobyt na tym łez padole był cenny i dobry. Historia Pradziadka, który pod koniec życia nazywa siebie niczym niewyróżniającym się chłopem bez żadnych osiągnięć na koncie wzbudza we mnie uczucie żalu i jakiejś pretensji. Bo przecież Anna Bolecka pokazuje w swojej powieści, jak wartościowy jest każdy człowiek, jak wiele ma w sobie niezwykłych cech.
Naturalistycznie opowiada o scenach życia wiejskiego czy też małomiasteczkowego pod koniec dziewiętnastego wieku aż do wybuchu wojny. Czytając, czuję zapachy, kolory rażą moje oczy, pod palcami czuję chłodną, wilgotną ziemię, słyszę bzyczące muchy nad szklanką ze słodkim napojem. Sądzę, że nie można przejść obojętnie wobec opisów, które maluje autorka – są sugestywne, intensywne, barwne, soczyste…
Anna Bolecka ze stoickim spokojem rysuje przed czytelnikiem realia społeczności wiejskiej. Realia te są dość specyficzne, szczególnie z dzisiejszego punktu widzenia: porzucone dzieci, które mając na życiowym koncie zaledwie parę wiosen, przeżywają ból odrzucenia, samotności, głodu i rozłąki. Sposób wychowywania dzieci – z dala od porządnej edukacji, śpiące gromadą, przytulające senne twarze do brudnych stóp braci i sióstr, leżąc naprzemiennie na sienniku. Społeczność budująca Kuromęki jest zróżnicowana – Polacy, Ukraińcy, Żydzi, no i Pradziadek-podrzutek, który początkowo mierzył się z trudnym doświadczeniem własnej obcości na tym terenie oraz odmiennością fizyczną wobec rodziny, która wzięła go pod swój dach.
Trudno powiedzieć, o czym dokładnie jest ta powieść. Jest o wielu ważnych kwestiach po trochu: o przemijaniu i przeżywaniu życia w jego pełni, o relacji człowieka z przyrodą, o szacunku do natury, która daje nam schronienie, pożywienie i byt. Jest też o pięknej miłości, choć okupionej zdradą i nieszczęściem innych, co oczywiście nie jest chwalebne, lecz nie da się ukryć, że uczucie łączące Pradziadka z Podolanką ma niezwykły wymiar – wzniosły, namiętny, duchowy. To także opowieść o życiu wiejskim, czyli życiu prostym, ale jednocześnie bardzo trudnym, bo wymagającym wielu wyrzeczeń, ciężkiej fizycznej pracy. Nie zabrakło tu również wątku wojennego, bo wojna też jest elementem nieuchronnym w historii ludzkości. Wojna zabiera na zawsze życia ludzkie i to nie ominęło rodziny Pradziadka, wojna to spory na wyższych szczeblach, które generują straty i cierpienie niższych warstw, będących mięsem armatnim. Kończąc już, ta książka to arcydzieło stylistyczne i językowe, to opowieść, której się nie zapomina.
Czytana kilkukrotnie parę lat temu. Zauroczyłam się nią na studiach i poświęciłam jej pracę semestralną z literatury po 1945 roku. Dzięki niej zgłębiłam temat powieści inicjacyjnych, literatury małych ojczyzn, tak mocno rozwiniętej w latach dziewięćdziesiątych… Zachwyciłam się magicznym stylem autorki, elastycznością jej języka, plastycznością opisów, licznymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2008
2010
2008
2018-07-30
Absolutne arcydzieło. Godne otrzymanego Nobla i naszej dzisi
ejszej uwagi.
To niełatwa lektura, dzisiaj preferujemy zazwyczaj literaturę bardziej przystępną, nie chce nam sie myśleć. Tutaj warto czytać uważnie i powoli.
"Chłopi" zaliczają sie do tego niewielkiego grona ksiazek, po których musiałam się otrząsnąć. Dlugo nie mogłam opuścić Reymontowskiego świata, pozostawałam pod jego urokiem. Lubię, gdy powieść działa na mnie w ten sposób - nie mogę po niej zasnąć, czegos mi brakuje, gdy ją przeczytam...
Lipce to wieś nadal żywa. Bohaterowi maja swoj świat, swoje mysli, swoje życie - to wszystko żyje i ma się świetnie, bo lata od publikacji nie sprawiły, że opowieść przybladła lub coś straciła.
Kreacje bohaterów. To absolutny majstersztyk. Reymont zajrzał wgłąb psychiki wykreowanych przez siebie postaci. Nie zapomniał nawet o wyostrzeniu osobowości także mniej znaczących dla fabuły bohaterów.
Pokazał nam, jak wyglądało ponad sto lat temu życie wsi, mentalność chłopska, zwyczaje i tradycje ludowe...
Piękne to i mądre.
Absolutne arcydzieło. Godne otrzymanego Nobla i naszej dzisi
ejszej uwagi.
To niełatwa lektura, dzisiaj preferujemy zazwyczaj literaturę bardziej przystępną, nie chce nam sie myśleć. Tutaj warto czytać uważnie i powoli.
"Chłopi" zaliczają sie do tego niewielkiego grona ksiazek, po których musiałam się otrząsnąć. Dlugo nie mogłam opuścić Reymontowskiego świata,...
2008
2014-01-04
2022-04-15
Wyprawa do latarni morskiej opisana przez Virginię Woolf to jednocześnie wycieczka w głąb umysłów ludzkich. Obserwujemy jako czytelnicy szamocące się nitki myśli, relacji międzyludzkich, codziennych trosk oraz rozważań o naturze metafizycznej.
To książka do uważnego czytania. Takiego wolnego, niespiesznego. Najlepiej smakuje, gdy delektujemy się każdym słowem i każdą myślą. To subtelna i mądra opowieść utrzymana w strumieniu świadomości prowadzącym nas od myśli do myśli, od wątku do wątku i od bohatera do bohatera. Wszystko jest zgrabne, eteryczne i pełne głębi.
Skłania do refleksji, podjęcia trudu i własnych rozważań.
Wyprawa do latarni morskiej opisana przez Virginię Woolf to jednocześnie wycieczka w głąb umysłów ludzkich. Obserwujemy jako czytelnicy szamocące się nitki myśli, relacji międzyludzkich, codziennych trosk oraz rozważań o naturze metafizycznej.
To książka do uważnego czytania. Takiego wolnego, niespiesznego. Najlepiej smakuje, gdy delektujemy się każdym słowem i każdą...
2008
2008
2012-09
Praktyki w branży turystycznej u kobiety zakochanej w Egipcie zaowocowały u mnie pożyczeniem i przeczytaniem takiej uderzającej książki, która podobno wzbudziła tak duże kontrowersje, że przez jakiś czas ciężko było ją gdziekolwiek dostać ze względu na sprzeciw muzułmanów.
Praktyki w branży turystycznej u kobiety zakochanej w Egipcie zaowocowały u mnie pożyczeniem i przeczytaniem takiej uderzającej książki, która podobno wzbudziła tak duże kontrowersje, że przez jakiś czas ciężko było ją gdziekolwiek dostać ze względu na sprzeciw muzułmanów.
Pokaż mimo to2014-01
Pamiętam uśmieszek samozadowolenia polonistki, gdy zadawała nam do przeczytania "Ferdydurke". Musiała myśleć sobie, że będzie upupianie, pupa, gęba, kupa, że może przeczytają.
I nie myliła się, bo legenda "Ferdydurke" krążyła wśród uczniów i duża część z nas przeczytała. A przynajmniej takie robiliśmy wrażenie.
W Ferdydurke dzieje się dużo, na tyle dużo, że powieść kryje w sobie podwójne dno. Nie jestem jednak pewna, czy byliśmy w stanie je dostrzec wyraźnie w wieku nastoletnim.
Być może wówczas absurdalne pupy zajmowały nas bardziej niż to, co uderzyło mnie teraz.
Ferdydurke, które przypomniałam sobie po latach, tylko utwierdzilo mnie w przekonaniu, że to nie lektury są złe, tylko momenty w których każą nam je czytać.
Bo spostrzeganie podstawowych motywów wałkowanych w szkole, zapamiętywanie postaw bohaterów i planu wydarzen to jedno. Rozumienie, ale takie PRAWDZIWE rozumienie, dobrej literatury to drugie i niestety na pewnym etapie życia dla większości nieosiągalne.
I teraz, czytając Ferdydurke, zobaczyłam, ile treści ominęło mnie przed laty. Przecież to fantastyczna i jednocześnie niesamowicie smutna historia. W okresie nastoletnim przed tym obliczem książki chroni nas życiowa... niedojrzałość.
A dorośli, paradoksalnie, jesteśmy bardziej niewinni i bezbronni, niż jako dzieci czy młodzież. Nie chroni nas już nieświadomość lub beztroska, które amortyzują szok.
Ferdydurke obnaża lęki i słabości ludzkie. To w groteska o tragedii życia w społeczeństwie, w konwencji, w Formie.
Co ciekawe, początkowym zamysłem do napisania książki była reakcja na kąśliwe komentarze krytyków "Pamiętnika z okresu dojrzewania". Trzeba przyznać, że ta powieściowa riposta autora robi wrażenie.
Pamiętam uśmieszek samozadowolenia polonistki, gdy zadawała nam do przeczytania "Ferdydurke". Musiała myśleć sobie, że będzie upupianie, pupa, gęba, kupa, że może przeczytają.
I nie myliła się, bo legenda "Ferdydurke" krążyła wśród uczniów i duża część z nas przeczytała. A przynajmniej takie robiliśmy wrażenie.
W Ferdydurke dzieje się dużo, na tyle dużo, że powieść...
2009
Mogę raz po raz powracać do historii Ani i Gilberta, za każdym razem czytając o ich zaręczynach wzruszam się i zachwycam, a zagłębianie się w opowieści o życiu studenckim Ani to czysta przyjemność - czuje się, jak współlokatorka :)
Mogę raz po raz powracać do historii Ani i Gilberta, za każdym razem czytając o ich zaręczynach wzruszam się i zachwycam, a zagłębianie się w opowieści o życiu studenckim Ani to czysta przyjemność - czuje się, jak współlokatorka :)
Pokaż mimo to