rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"To, czego potrzebujemy?
Edukacji seksualnej. To podstawa. Pornografia nie jest i nie może być traktowana jako coś, z czego dzieci i młodzież czerpią wiedzę o seksie. Jeśli będziemy ją tak traktować – dochodzimy do punktu, w którym porno może być szkodliwe, bo wywołuje w dziecku czy nastolatku złudne, fałszywe poczucie, że tak wygląda prawdziwy seks. Nie wygląda, ale bez tej wiedzy tylko krok dzieli nas do tragedii."
„Porno” to z pewnością dosyć specyficzny tytuł, głównie ze względu na fakt, iż po części w naszym kraju jest uznawane za temat tabu, a osoby, które się nim zajmują zawodowo, są w większości potępiane, choć nie ukrywajmy, że każdy, no, a przynajmniej znaczna część społeczeństwa widziała, chociażby malutki fragment.

"Więc czym jest porno? Sprzedawaniem wstydu. Nikt tego nie zmieni, bo ta sytuacja dla każdej strony jest komfortowa.
Jak to dla każdej?
Myślisz, że porno sprzedawałoby się tak dobrze, gdyby nie było tak kontrowersyjne? Gdyby nie było tak wstydliwe? Otóż nie. Gdyby porno było powszechne, nikogo by nie interesowało, a to nie byłoby na rękę producentom. Więc obecny status pornografii paradoksalnie jest dla nich komfortowy, a stygmat, jaki odciska porno, pożądany, bo zakazany owoc się sprzedaje. Coś, co jest normalne – już nie."

W tej książce Robert Ziębiński przedstawia tę branżę w interesujący sposób – to w zasadzie zbiór wywiadów z osobami, które zajmują się sex workingiem (tak to nazwijmy) – znajdziemy tu oprócz zagranicznych, także polskiego „gwiazdora”. Nie będę ukrywała, że mam dosyć mieszane uczucia podczas pisania tej opinii, nie dlatego, że krępuje mnie tematyka, ale kurcze tu w zasadzie nie ma o czym opowiadać – no dobra wywiady były dosyć treściwe, przyjemne w odbiorze i w sumie ciekawie i „od kuchni” ukazują branżę porno.



Nie wiem, czy mi się podobała, bardziej pasuje mi tu określenie „nie była zła, ale nie wyrwała mnie z butów”, jednak oprawa zrobiła na mnie naprawdę przyjemne wrażenie – przede wszystkim uwielbiam twarde okładki, ta jest dosyć minimalistyczna, ale nie brak jej charakteru czy klimatu. Co jeszcze mogę powiedzieć o „Porno”? Hmm, o tym, iż jest specyficzna, już zdążyłam wspomnieć, to z pewnością nic nie wymagającego, ale nadrabia przystępnością.

"Przecież w Polsce nikt nie ogląda porno.

Oczywiście. Nikt a nikt. (śmiech) Wrzuciłam ten filmik, na którym było widać mnie więcej, poszłam spać czy na uczelnię, już nie pamiętam, wróciłam do domu, a pod filmem zobaczyłam komentarz: „Dobrze wyglądasz” i moje prawdziwe imię. To było jeszcze wtedy, gdy pozwalałam Porrnhubowi na udostępnianie filmów innym. No więc już nie pozwalam."

Jedno jest pewne – to nie jest książka, którą bym poleciła, nie zrobiła na mnie wybitnego wrażenia, to raczej typowa zapchaj dziura, którą można by przeczytać, ale tak naprawdę to tylko i wyłącznie z braku laku – może i nie jest to zbyt kreatywne stwierdzenie, jednak nie ukrywam, że trochę brakuje mi słów odnośnie tej pozycji, aczkolwiek to nie dlatego, iż była tak dobra, po prostu nieco mnie nudziła, mimo interesującego tematu, który poruszała. Zatem reasumując – przykro mi to stwierdzić, jednak nie przeczytałabym jej ponownie, nawet nie polecam, bo mimo sporego potencjału była po prostu strasznie nudna.

Pozdrawiam, Sara ❤

"To, czego potrzebujemy?
Edukacji seksualnej. To podstawa. Pornografia nie jest i nie może być traktowana jako coś, z czego dzieci i młodzież czerpią wiedzę o seksie. Jeśli będziemy ją tak traktować – dochodzimy do punktu, w którym porno może być szkodliwe, bo wywołuje w dziecku czy nastolatku złudne, fałszywe poczucie, że tak wygląda prawdziwy seks. Nie wygląda, ale bez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wbi­łam pa­znok­cie w dłoń, na­ka­zu­jąc sobie nie­na­gan­ne za­cho­wa­nie. Siedź cicho i się szczerz, po­my­śla­łam. Ból fi­zycz­ny jest ni­czym w po­rów­na­niu z tym, czego do­świad­czę, jeśli mi się nie uda."
„Escape room” stał na mojej półce od… Ojej chyba od premiery w 2018 roku, więc gdy znalazłam wersję audio na EmpikGo, uznałam, że to dobry moment, żeby się za nią wziąć.


Głównymi bohaterami tej książki są Vincent, Jules, Sam oraz Sylvie „rekiny biznesu” na Wall Street. Zatem możemy wywnioskować, iż są wysoko postawieni, obrzydliwie bogaci i nie ukrywajmy… Samolubni do szpiku kości. Ta czwórka myśli, że zna się na wylot, że dążą do tego samego celu – oczywiście chodzi o wzbogacenie się. Nie mamy okazji poznać ich bliżej na tyle, żeby wybitnie się nad nimi rozdrabniać, jednak postaram się, choć odrobinę przybliżyć każdą z postaci, zacznę może od Vincenta – on jest z nich najwyżej postawiony, wydaje się na początku bardzo w porządku, ale z bliższym poznaniem nabiera nieco innych cech. Potem Sam, troszkę niższy rangą, ale równie chytry, wręcz idealny manipulant. Następny jest Jules, on to ma dosyć spore problemy z alkoholem i w sumie to on akurat jest z nich wszystkich najdziwniejszy. Na sam koniec zostawiłam Sylvie – jedyną kobietę w ich gronie, równie chciwa co reszta, manipulantka i oczywiście oportunistka, która nieustannie walczy o pozycję w tej grupie.


Fabularnie nie jest jakoś wybitnie oryginalna, ot kolejna książka z popularnym wówczas motywem – mimo to jest dosyć wciągająca, zagmatwana i miała naprawdę niezły element zaskoczenia. Megan Goldin ma przyjemne pióro, a „Escape room” jest przystępny językowo, prowadzony dynamicznie i przeplatany retrospekcjami. Bohaterowie są dosyć barwni i interesujący, dobrze budowali napięcie.


Reasumując, „Escape room” był dosyć interesującą lekturą, z pewnością lepszą niż pierwotnie oczekiwałam – wciągająca, raczej nada się jako przerywnik od standardowych lektur, które czytamy, bo nie ukrywam, że do wymagających nie należy. Polecam, zwłaszcza w formie audio, jakoś lepiej odczułam klimat.

Pozdrawiam, Sara ❤

"Wbi­łam pa­znok­cie w dłoń, na­ka­zu­jąc sobie nie­na­gan­ne za­cho­wa­nie. Siedź cicho i się szczerz, po­my­śla­łam. Ból fi­zycz­ny jest ni­czym w po­rów­na­niu z tym, czego do­świad­czę, jeśli mi się nie uda."
„Escape room” stał na mojej półce od… Ojej chyba od premiery w 2018 roku, więc gdy znalazłam wersję audio na EmpikGo, uznałam, że to dobry moment, żeby się za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Nie jestem sobą, ale jakimś odłamkiem siebie. Czuję, że niedługo mnie dobiją. Że to tylko kwestia czasu."
Książki Alicji Sinickiej ciekawiły mnie już od dłuższego czasu, a „Będziesz tego żałować” przyszła do mnie dobre parę miesięcy temu i skończyła na półce – na ratunek przyszło mi EmpikGo i audiobookowa wersja właśnie tej książki.

"Człowiek może być wolny albo żyć w związku... Wtedy jest związany."

Główną bohaterką jest Iga, o której w sumie wiemy dosyć niewiele, nie ukrywam, że nie do końca pamiętam, czym się zajmowała, ale z pewnością to była praca biurowa, całkiem niedawno rozstała się z… Nietypowym, nieco niepokojącym partnerem. Wtedy zaczyna się dziać, nie za dobrze, bo dotychczas spokojna, towarzyska i odważna kobieta zaczyna popadać w paranoję – boi się wszystkiego, jest naprawdę zastraszona i Osiedle Marzeń jest jej ratunkiem – w tym miejscu powraca jej poczucie bezpieczeństwa, chociażby ze względu na bliskość osób o podobnych przeżyciach. Właśnie dlatego nie dostrzega żadnej czerwonej flagi, a nie ukrywam, że praktycznie dostawała nimi po twarzy. Mam co do niej trochę mieszane uczucia, jakoś nie wydawała mi się zbyt autentyczna, czegoś w jej zachowaniu mi brakowało.

" [...] Ktoś puka do drzwi. Anka ściąga łopatki, a w jej oczach pojawia się strach. Dobrze wiem, jak się czuje. Od jakiegoś czasu podobnie reaguję na tego typu odgłosy [...]"

Fabularnie „Będziesz tego żałować” jest z pewnością interesującą powieścią, raczej nietypową, ale w całym tym zagmatwaniu była przewidywalna, co w sumie było troszkę smutne, chociaż nieco nadrabiała dynamiką. Kreacja bohaterów była ciekawa, jednak wydawała się nieco płytka, najbardziej zainteresowała mnie kwestia syndromu sztokholmskiego, który jak mi się wydaje, był tu aż nadto obecny.



Reasumując, Alicja Sinicka ma z pewnością interesujące pióro i posługuje się przystępnym językiem i choć ta książka mnie nie zachwyciła, to z przyjemnością sprawdzę inne jej powieści. Na sam koniec pozostało mi polecić, bo mimo wszystko naprawdę przyjemnie mi się słuchało tej książki.

Pozdrawiam, Sara ❤

"Nie jestem sobą, ale jakimś odłamkiem siebie. Czuję, że niedługo mnie dobiją. Że to tylko kwestia czasu."
Książki Alicji Sinickiej ciekawiły mnie już od dłuższego czasu, a „Będziesz tego żałować” przyszła do mnie dobre parę miesięcy temu i skończyła na półce – na ratunek przyszło mi EmpikGo i audiobookowa wersja właśnie tej książki.

"Człowiek może być wolny albo żyć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bądź sexy i nie daj się zamordować. Rady na różne okazje Georgia Hardstark, Karen Kilgariff
Ocena 5,5
Bądź sexy i ni... Georgia Hardstark, ...

Na półkach:

„Bądź sexy i nie daj się zamordować” zaciekawiła mnie w sumie głównie tytułem, myślałam, że ta książka jest czymś nieco innym, ale gdy zaczęłam słuchać audiobooka (trochę mi się nudziło w pociągu) okazało się, iż jest to poradnik, choć to akurat mnie nie zdziwiło, bardziej fakt, iż została stworzona tak, jak podcast tylko, że na kartkach; Autorki – Karen Kilgariff i Georgia Hardstark napisały o swoich wspomnieniach (o czym dowiedziałam się, gdy zaczęłam słuchać), trochę tak, jakby to był pamiętnik, niby interesująca forma, a jednak nie będę ukrywać, że troszeczkę mnie to nudziło – może dlatego, iż odsłuchałam wersję audio, bo w wersji papierowej znajdują się urozmaicenia w formie zdjęć, grafik i tym podobnych, natomiast podczas słuchania wydała się monotonna i po prostu niezbyt interesująca – o tyle dobrze, że nie jest zbyt długa.

„Bądź sexy i nie daj się zamordować” jest przystępna językowo i co najbardziej mi się spodobało to przepisy na, chociażby ciasteczka. Ale… I tak uważam, że ta książka to jeden wielki zmarnowany potencjał, choć oczywiście znajdą się osoby, którym może się spodobać, chociażby ze względu na to, że autorki postanowiły postawić na autentyczność i podawały przykłady z życia.

Reasumując, ja mam dosyć mieszane uczucia względem tej książki, po części jestem zawiedziona, a reszta… No sama nie wiem, nie jestem po prostu zadowolona, oprócz tego, że jest stworzona w naprawdę ciekawej formie, są przepisy, no i okładka jest dosyć minimalistyczna.

Pozdrawiam, Sara ❤

„Bądź sexy i nie daj się zamordować” zaciekawiła mnie w sumie głównie tytułem, myślałam, że ta książka jest czymś nieco innym, ale gdy zaczęłam słuchać audiobooka (trochę mi się nudziło w pociągu) okazało się, iż jest to poradnik, choć to akurat mnie nie zdziwiło, bardziej fakt, iż została stworzona tak, jak podcast tylko, że na kartkach; Autorki – Karen Kilgariff i Georgia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- Wiesz, co przekonuje mężczyznę do działania? - pytam rozbawiony.
Spogląda na mnie z ukosa, nie rozumiejąc.
- Inny mężczyzna."
Nie będę ukrywała swojej ekscytacji, bo po przeczytaniu „Sekretu Bóstwa Ptaków” szczerze chciałam przeczytać… Pochłonąć „Barmana Okrytego Piórami”, głównie dlatego, że autorka uraczyła nas piekielnie ciekawym zakończeniem, które pozostawiło ogromny niedosyt. Przejdźmy jednak do konkretów.

Główną bohaterką jest oczywiście Wendy Cinna, młoda dziewczyna, której życie nie toczyło się zbyt dobrze, jednak dzięki wizji może wszystko zmienić i sprawić, że nabierze nowych barw. Jednak udało się nam ją troszkę poznać i w sumie jakoś wybitnie mnie to nie zdziwiło, że w kryzysowej sytuacji spanikowała… No i w tym momencie po części zaprzepaściła swoją szansę na „normalne” życie. Wendy jednak słynie ze swojego uporu i nie odpuszcza; nie ukrywam, że bardzo ją lubiłam – charakterna, dosyć zabawna i o wiele silniejsza niż może się wydawać. Co więcej, nie brak jej lojalności i sprytu, a od pierwszego tomu wydoroślała i z pewnością obrała swój cel.

Choć bym chciała wspomnieć o wszystkich istotnych postaciach, to nie mogę, dlatego skupię się w głównej mierze na Victorze – barmanie, którego losy miały potoczyć się nieco inaczej, gdyby nie fakt, iż Wendy stchórzyła. Victora Halleybera poznaliśmy jako delikatnie szalonego z rozpaczy, jednak w tym tomie… Staje się oziębły, władczy i w sumie nadal trochę szalony, tyle że z zupełnie innego powodu. Nie ukrywam, że momentami nieco mnie drażnił – dalej był gburowaty i specyficzny. Victor to z pewnością ewenement – pierwszy mężczyzna obdarzony darem Bóstwa Ptaków. Nie można mu również odmówić sprytu, choć trzeba przyznać, że Wendy i tak zawsze była dwa kroki przed nim.

Jeśli chodzi o fabułę, to powielę swoje zdanie z Sekretu Bóstwa Ptaków – jest bardzo oryginalna, motyw restauracji nie trafia mi się zbyt często, zwłaszcza jeśli głównie się na tym skupiamy. W „Barmanie Okrytym Piórami” znajduje się romans, jednak mogę powiedzieć, że fantastyka zdecydowanie przyćmiewa resztę. To z pewnością dosyć zagmatwana powieść, ale za to bardzo wciągająca. Co więcej, nie brak tu dynamiki, serio… Bardzo dużo się dzieje i to czasem niezbyt po naszej, czy po Wendy myśli. Mimi Noxa ma naprawdę interesujące pióro- przyjemne, zdecydowane i z pewnością skupione na rozwoju. Językowo jest bardzo przystępnie, nic wymagającego. Autorka naprawdę nieźle wykreowała bohaterów – byli barwni, ambitni i odważni, no i autentyczni na tyle, że można było przeżywać tę historię zupełnie tak, jakbyśmy tam byli.

Kwestia okładki jest dla mnie niebywale prosta, głównie dlatego, że jest naprawdę ładna i dopracowana – dosyć szczegółowa, intensywna i doskonale wpasowuje się w klimat i styl tomu pierwszego, ach i oczywiście nie można odmówić naprawdę ładnej kolorystyki.

Reasumując, „Barman Okryty Piórami” był intensywną i wciągającą lekturą, nie mogłam się od niej oderwać, dopóki nie dokończyłam choćby jednego rozdziału… Ewentualnie trzech. Autorka naprawdę świetnie sobie to wszystko wymyśliła, no i nie można jej odmówić dobrego pióra. Pozostało mi na sam koniec polecić tę książkę – wciąga, jest emocjonująca i wręcz nie sposób się oderwać. Jestem też ciekawa innych książek autorki, a na końcu „Barmana Okrytego Piórami” jest wzmianka o historii Pana C., zatem będzie się działo.

Pozdrawiam, Sara ❤

"- Wiesz, co przekonuje mężczyznę do działania? - pytam rozbawiony.
Spogląda na mnie z ukosa, nie rozumiejąc.
- Inny mężczyzna."
Nie będę ukrywała swojej ekscytacji, bo po przeczytaniu „Sekretu Bóstwa Ptaków” szczerze chciałam przeczytać… Pochłonąć „Barmana Okrytego Piórami”, głównie dlatego, że autorka uraczyła nas piekielnie ciekawym zakończeniem, które pozostawiło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Żądze" to trzeci tom serii Skandal spod pióra Katarzyny Nowakowskiej, do której twórczości mam słabość i nie mogę się powstrzymać, gdy wychodzi nowa książka, choć ta wyszła już jakiś czas temu.



Julia Widawska, jak mogłoby się wydawać, w końcu bierze życie w swoje ręce – ma seksownego i zakochanego po uszy, a w dodatku bogatego narzeczonego. No ogólnie żyć, nie umierać. W tym momencie pojawia się oczywiście „Ale” - może i już wie, czego chce, jest zdecydowanie bardziej świadoma swojego ciała oraz działań, a jednak znowu wszystko się wali. Ojciec znowu ją wykorzystuje, a przynajmniej próbuje – ale tak jak mówiłam, teraz to świadoma i dojrzała kobieta. Nie ukrywam, że momentami było mi jej naprawdę żal, bo już naprawdę dużo przeszła, ale autorka lubi trochę maltretować swoich bohaterów.




Niestety przez większość książki niespecjalnie coś się działo, dopiero potem akcja nabiera tempa i wybucha niezły dramat, dlatego trochę brakowało mi dynamiki, bo niby sporo się działo, ale jakoś tak mozolnie. Autorka ma interesujące pióro, lekki i niezbyt wymagające, ponadto „Żądze” jest przystępna językowo, a Katarzyna Nowakowska popracowała również nad kreacją bohaterów i niektóre relacje uległy polepszeniu. Muszę też przyznać, że mimo wszystko to była dosyć wciągająca książka.




Reasumując „Żądze” to przyjemna, lecz nie najlepsza powieść spod pióra Katarzyny Nowakowskiej – przesłuchałam ją w audio, bo przyznam, że zapomniałam wziąć drugą książkę w podróż, ale lektor (Monika Chrzanowska) był niezły i oddawał emocje. Nie ukrywam, że jestem ciekawa czy Julia w końcu znajdzie swoje szczęśliwe zakończenie. Na sam koniec pozostało mi polecić – nie jest zbyt wymagająca, czyta/słucha się ją szybko i dosyć przyjemnie, więc idealnie się nada, jeśli szukacie czegoś lżejszego.


Pozdrawiam, Sara ❤

"Żądze" to trzeci tom serii Skandal spod pióra Katarzyny Nowakowskiej, do której twórczości mam słabość i nie mogę się powstrzymać, gdy wychodzi nowa książka, choć ta wyszła już jakiś czas temu.



Julia Widawska, jak mogłoby się wydawać, w końcu bierze życie w swoje ręce – ma seksownego i zakochanego po uszy, a w dodatku bogatego narzeczonego. No ogólnie żyć, nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Psychopata” to dosyć krótka powieść, ale za to intensywna, miałam na nią ochotę od dłuższego czasu i w tym wypadku również opanowałam ją w formie audio.

Główną bohaterką jest Maja Lipska, kobieta koło trzydziestki, albo nawet po trzydziestce i pracownica ośrodka naukowo-badawczego (w którym pracują nad nowotworami mózgu) -jest dosyć wysoko postawiona, niezwykle inteligentna i spostrzegawcza, ale też niezbyt dojrzała emocjonalnie, co można wywnioskować po jej związku z Olkiem. Ogólnie lubiłam ją i ze szczerym zaciekawieniem obserwowałam, jak jej postać ewoluuje. Maja okazała się charyzmatyczną postacią.

Klaudia Muniak i jej książki ciekawiły mnie od dłuższego czasu i muszę przyznać, że „Psychopata” to naprawdę świetny początek do uwielbiania jej twórczości – interesująca i wnikliwa kreacja bohaterów, przyjemne pióro i przystępna językowo, choć znajdowało się parę specjalistycznych frazesów. Co więcej, nie brakuje tu dynamiki, intryg i tajemniczości, niestety w kwestii długości nie robi szału… Jednak treść w stu procentach nadrabia.

Reasumując, „Psychopata” jest zagmatwaną i bardzo wciągającą powieścią – którą pochłonęłam w wersji audio (Anna Szawiel użyczyła głosu, naprawdę świetnie oddała klimat). Interesująca jest również okładka – mroczna, dosyć minimalistyczna i (z braku lepszego określenia) klimatyczna. Po tak intensywnej lekturze przyznam, że z pewnością sięgnę po inne książki Klaudii Muniak i mam szczerą nadzieję na wiele tak interesujących plot twistów. „Psychopatę” polecam z całego serca.

Pozdrawiam, Sara ❤

„Psychopata” to dosyć krótka powieść, ale za to intensywna, miałam na nią ochotę od dłuższego czasu i w tym wypadku również opanowałam ją w formie audio.

Główną bohaterką jest Maja Lipska, kobieta koło trzydziestki, albo nawet po trzydziestce i pracownica ośrodka naukowo-badawczego (w którym pracują nad nowotworami mózgu) -jest dosyć wysoko postawiona, niezwykle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odkąd przeczytałam książki o Margo Cook zaciekawiła mnie twórczość Katarzyny Bereniki Miszczuk i „Ja, Diablica” okazała się interesującym wyborem, bo cóż mogłoby być ciekawsze od przygód w piekle.


Wiktoria Biankowska to młoda kobieta, studentka i w pewnym stopniu imprezowiczka, raczej się nie wyróżnia z tłumu. Na początku można pomyśleć, że jest nudna i sztampowa, jednak nic bardziej mylnego. Jak się później okazuje, poznajemy ją porządnie już jako Diablicę, bo w tej chwili zbyt długo ludzkiej Wiki nie znamy… Wiktoria jest dosyć płytka, nastawiona głównie na swoje cele – oczywiście bez znaczenia są dla niej konsekwencje. Przyznam szczerze, że nie za bardzo ją lubiłam – była krnąbrna, samolubna i w zasadzie dosyć egoistyczna, co tworzyło z niej prawie idealną mieszkankę Piekła. Żeby nie było, że miała tylko negatywne cechy – była przebojowa, zabawna i wytrwała, ale jednak trochę naiwna i głupiutka.

Trzeba przyznać, że autorka stworzyła wielu innych interesujących bohaterów – Beleth, Azazel i sama Cleopatra. Zacznę najpierw od Beletha – cwany diabeł, zalotny i zabawny i trochę zdesperowany. Jego akurat lubiłam, choć bywały momenty, w których miałam ochotę go udusić, bo się stawał … No niezbyt mądry i wkurzający. Dajmy jako kolejnego Azazela, to dopiero była kanalia – inteligenty, przebiegły i wręcz po mistrzowsku opanował sztukę manipulacji. On akurat dosyć mnie drażnił, choć trzeba przyznać, iż miał kluczową rolę w tym, co spotkało Wiktorię. Na sam koniec zostawiłam Cleopatrę – równie przebiegła, jak Azazel, choć trochę zauroczona przez własne ego. Ona również bywała zabawna, w sumie ją chyba lubiłam, mimo wszystko najbardziej.

Fabularnie „Ja, Diablica” to naprawdę oryginalna powieść, która co prawda posiada jeden czy dwa doskonale znane nam schematy, choć zostały przedstawione w naprawdę interesujący sposób. Nie ukrywam, że niezbyt często trafiam na książki z motywem piekła i przyznaję, iż przypadł mi do gustu. Nie jest to zbyt wymagająca powieść, nie brak jej dynamiki i niezłego humoru. Językowo jest zdecydowanie przystępna, a pióro przyjemne i lekkie. Kreacja bohaterów jest niezła – są barwni, zabawni i w większości charyzmatyczni. Jednak zauważyłam parę nieścisłości – jeśli szkody cielesne momentalnie były uleczane, to dlaczego się upijali? Niby można przymknąć na to oko, a jednak to troszkę absurdalne.

Przyznam szczerze, że bardzo podoba mi się okładka nowego wydania – może nie jest zbyt szczegółowa, ale z pewnością charakterystyczna i świetnie wpasowuje się w resztę serii. Bardzo przemawia do mnie kolorystyka, pasuje do klimatu.

Reasumując „Ja, Diablica” okazała się naprawdę interesującą lekturą, którą mam w wersji papierowej, ale odkąd mam abonament w EmpikGo to staram się nadrabiać czytanie również w formie audio – lektor (Magdalena Wójcik) był naprawdę niezły, miło się słuchało. Jak wspomniałam, pojawiło się trochę nieścisłości, które w sumie mają spory wpływ na rozwój akcji, ale można na nie przymknąć oko. Jestem ciekawa, jak dalej potoczą się losy Wiktorii, bo to intrygująca postać i dosyć oryginalna historia. Pozostało mi tylko polecić tę książkę, jest przyjemna w odbiorze.
Pozdrawiam, Sara ❤

Odkąd przeczytałam książki o Margo Cook zaciekawiła mnie twórczość Katarzyny Bereniki Miszczuk i „Ja, Diablica” okazała się interesującym wyborem, bo cóż mogłoby być ciekawsze od przygód w piekle.


Wiktoria Biankowska to młoda kobieta, studentka i w pewnym stopniu imprezowiczka, raczej się nie wyróżnia z tłumu. Na początku można pomyśleć, że jest nudna i sztampowa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię od czasu do czasu sięgnąć po coś lekkiego i gdy tylko pojawiła się na horyzoncie „Stadnina Apley Towers. Pierwsze zawody” to skorzystałam z okazji – tym bardziej że nie jest to zbyt długa książka.

Kaela i Trixie to przyjaciółki, obie mają coś koło 13/14 lat i sporo się aktualnie u nich dzieje. Przed Kaelą naprawdę ciężki wybór – między pasją a szkołą, jednak wszystko można połączyć i właśnie tego może nauczyć owa książka czy bohaterka sama w sobie. Trixie również ma problem, choć głównie dlatego, że bierze sobie na głowę więcej, niż jest w stanie udźwignąć. Zatem, gdy w ich życiu pojawia się tajemnicza znajoma z Kanady, wszystko zaczyna się powoli układać w całość. To z pewnością inteligentne i pracowite dziewczynki, które mogą zaskoczyć ambicją. Muszę przyznać, że polubiłam je, podobała mi się ich determinacja.


Nie jest to zbyt długa powieść, jak już w sumie wspominałam, ale z pewnością do wymagających również nie należy – głównie ze względu na fakt, iż docelowo jest skierowana do nieco młodszych, lecz mnie dosyć wciągnęła. W środku znajdują się ilustracje, nieliczne i raczej niezbyt do mnie przemawia kreska, za to książka nadrabia lekkim i przystępnym językiem i dosyć ładną i minimalistyczną okładką.


Reasumując, dobrze mi się czytało tę książkę, to była idealna odskocznia od bardziej wymagających powieści, choć nie ukrywam, że troszkę mnie drażniło takie spłycanie bohaterów. Myślę, że dla młodszych czytelników nada się w sam raz. Zatem polecam, również starszym jeśli chcą przełamać troszkę gatunki.

Pozdrawiam, Sara❤

Lubię od czasu do czasu sięgnąć po coś lekkiego i gdy tylko pojawiła się na horyzoncie „Stadnina Apley Towers. Pierwsze zawody” to skorzystałam z okazji – tym bardziej że nie jest to zbyt długa książka.

Kaela i Trixie to przyjaciółki, obie mają coś koło 13/14 lat i sporo się aktualnie u nich dzieje. Przed Kaelą naprawdę ciężki wybór – między pasją a szkołą, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wszystko pochłonie morze: doczesne troski, obawy, zazdrość i nienawiść, przeszłe miłości i przyjaźnie. Woda oczyści jego duszę, zerwie więzy z tym światem, nim wstąpi na ostatnią z dróg. Niech odpłynie wolny w ramiona Modron."
Bardzo lubię książki z motywem syreny i w tym wypadku opis mocno mnie zaciekawił, zatem zapraszam na recenzję „Wszystko pochłonie morze”, które okazało się nie do końca tym, czego się spodziewałam.

Althea jest główną bohaterką, jest dorosłą kobietą, która dosyć dobrze radzi sobie w życiu – ma swój dom, ukochaną pracę – jest uzdolnioną alchemiczką, do której można się zwrócić z nawet najbardziej skomplikowanymi przypadkami. To niezwykle inteligentna, zaradna i interesująca postać, raczej lubiana w swoich okolicach. Jednak życie nie do końca ją oszczędza, bo jej spokojne życie dobiegło końca – musi ratować księcia bez względu na cenę. Cechuje ją spora odwaga, choć bywa naiwna. Lubiłam ją, była niezwykle charyzmatyczną i wdzięczną postacią.
"Z pewną goryczą pomyślała, że taki nastał teraz czas. Nikt nie mógł być pewny nikogo. Żona męża, przyjaciel druha, siostra brata."
Jest tu wiele interesujących bohaterów, zacznę najpierw od Leto – jest w równym wieku co Althea, jednak mężczyzna znajduje się na wyższym szczeblu społeczeństwa, gdyż jest arystokratą i jednym z trzech najważniejszych osób zaraz po Księciu – ma żonę, która z pewnością również wpływa na jego status. To dosyć powściągliwy mężczyzna, inteligentny, zaradny i przede wszystkim lojalny. O reszcie postaci wspomnę chociaż troszkę – faktycznie pojawia się syrena, ale raczej przelotnie, przez co niekoniecznie jestem zadowolona z opisu, bo troszkę odbiega od rzeczywistości. Większości postaci nie mogę wymienić głównie ze względu na fakt, iż są podoczne i w praktyce mają niewielki wpływ na akcję, choć warto się im z pewnością przyjrzeć, bo choć nie są wybitnie ważni i dopracowani to mogą zaoferować dosyć sporo.

Fabularnie „Wszystko pochłonie morze” jest dosyć oryginalną powieścią, której nie brak klimatu i dynamiki, a także elementów zaskoczenia – Magdalena Kubasiewicz nie przebiera w środkach, czego nie sposób nie zauważyć. Co więcej, autorka ma naprawdę niezłe pióro, przyjemne w odbiorze i używa dosyć przystępnego języka – co jednak jest najbardziej imponujące, stworzyła własny świat, choć niestety po łebkach – wiele na jego temat nie wiemy, zamysł był naprawdę interesujący, aczkolwiek jak dla mnie autorka zbyt mało czasu na tę kwestię poświęciła, ale za to bardziej się skupiła na kreacji bohaterów – byli barwni, charyzmatyczni i odważni. Jeszcze tylko wspomnę, że tę książkę miałam okazję odsłuchać w formie audio na EmpikGo – choć mam ją też w formie papierowej, w każdym razie – lektor (Kaja Walden) był naprawdę przyjemny i nieźle oddawał nastrój oraz emocje, dobrze mi się słuchało.

Okładka na pierwszy rzut oka dosyć przyjazna, jednak im dłużej się jej przyglądam tym bardziej niepokojąca się wydaje, niemniej jest dosyć ładna i z pewnością charakterystyczna.

"Zapłacę cenę, jakiej zażąda morze!"

Reasumując „Wszystko pochłonie morze” okazało się naprawdę przyjemną lekturą, choć nie do końca tego się spodziewałam – według mnie opis był nieco mylący, jednak efektem końcowym jestem zadowolona – przystępność językowa i fakt, iż do zbyt wymagających nie należy i oczywiście audio bardzo mi ułatwiło sprawę, a tu jak wspominałam, był naprawdę niezły. To typowa powieść skupiona na fantastyce, w której nie brakuje zaskoczeń, ale elementu romansu nie uświadczycie.



Pozdrawiam, Sara❤

"Wszystko pochłonie morze: doczesne troski, obawy, zazdrość i nienawiść, przeszłe miłości i przyjaźnie. Woda oczyści jego duszę, zerwie więzy z tym światem, nim wstąpi na ostatnią z dróg. Niech odpłynie wolny w ramiona Modron."
Bardzo lubię książki z motywem syreny i w tym wypadku opis mocno mnie zaciekawił, zatem zapraszam na recenzję „Wszystko pochłonie morze”, które...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Stowarzyszenie Srok: Jedna to smutek... Amy McCulloch, Zoe Sugg
Ocena 6,9
Stowarzyszenie... Amy McCulloch, Zoe ...

Na półkach:

"Nic, co wartościowe, nie przychodzi w życiu łatwo."
Zoe Sugg kojarzę, odkąd tworzyła filmiki na YouTube i przyznam szczerze, że gdy się dowiedziałam, iż wydaje kolejną książkę, to byłam ciekawa, co ma do zaoferowania, tym bardziej że ta książka nie jest debiutem, choć Girl Online nie miałam okazji czytać.

Główną bohaterką jest nastoletnie Audrey Wagner – amerykanka, nowa uczennica Illumen Hall (to prestiżowa szkoła z internatem). To dosyć skryta dziewczyna, nieco wycofana z życia społecznego, głównie przez to, co działo się w rodzinnym mieście. Trzeba przyznać, że widać, iż nie do końca odnajduje się w nowym środowisku – zarówno fizycznie, jest wysoka i niezbyt blada z wyglądu przypomina ładną, standardową amerykankę. Jak i psychicznie – nie jest pustą nowobogacką laleczką, tylko zwykłą, troszkę zagubioną nastolatką z „dobrego domu”, która na nowo się odkrywa i my mamy okazję obserwować ten proces. Audrey wbrew pozorom jest dosyć energiczną i inteligentną dziewczyną, jest też przyjacielska i dociekliwa. Przyznam, że lubiłam tę postać – miała w sobie sporo charyzmy i zawziętości.

Kolejną bardzo istotną postacią w tej książce była Ivy Moore-Zhang, współlokatorka Audrey i pierwotnie niezwykle oschła i zimna persona, którą interesuje głównie ona i jej osiągnięcia – co jestem w stanie zrozumieć, jeśli chce się wiele zdziałać. Jednak im bliżej ją poznajemy, tym bardziej dowiadujemy się, jak ciężko jej w życiu – jest inteligentna, piekielnie ambitna i zorganizowana co do minuty (co jest w sumie trochę przerażające). Ją również z czasem polubiłam, okazała się naprawdę niezłą przyjaciółką – oddaną i lojalną.

Fabularnie na pierwszy rzut oka „Stowarzyszenie Srok. Jedna to smutek” może się wydawać schematyczną i raczej przewidywalną młodzieżówką i być może w pewnym stopniu tak właśnie jest, natomiast cała reszta jest zagmatwana i tajemnicza na tyle, że może momentami zaskoczyć. To moja pierwsza styczność z twórczością Zoe Sugg, a „Stowarzyszenie srok. Jedna to smutek” powstało we współpracy z Amy McCulloch (której kompletnie nie kojarzę), obie autorki nieźle się zgrały pod względem pióra – akcja prowadzona jest dynamicznie. W kwestiach bohaterów – z pewnością nie można im odmówić charakterystyczności, są barwni i dosyć autentyczni – przyznaję, że darzyłam paru sympatią. „Stowarzyszenie Srok. Jedna to smutek” to przystępna językowo powieść, przyjemna i lekka w odbiorze.
"Czy istnieje gorsze doświadczenie od rozpoczynania nauki w kompletnie nowej szkole? Okazuje się, że tak. Rozpoczynanie jej w nowej szkole w zacinającym deszczu i przy podmuchach wiatru przypominających siłą huraganu."

Nadszedł mój ulubiony moment każdej recenzji, a mianowicie kwestia okładki – nie jest to wybitnie szczegółowa oprawa, a jednak grafika jest na tyle interesująca i charakterystyczna, że zapada w pamięci, to samo mogę powiedzieć o kolorystyce.

Reasumując „Stowarzyszenie Srok. Jedna to smutek” okazała się być naprawdę przyjemną i interesującą lekturą – wciągająca, zagmatwana i zakończenie może świadczyć o naprawdę ciekawej kontynuacji. Śmiało można powiedzieć, iż nie brak tu specyficznego klimatu, a także dynamiki. Jestem szczerze zaciekawiona kolejną książką spod Zoe i Amy, tymczasem polecam tę powieść.

Pozdrawiam, Sara ❤

"Nic, co wartościowe, nie przychodzi w życiu łatwo."
Zoe Sugg kojarzę, odkąd tworzyła filmiki na YouTube i przyznam szczerze, że gdy się dowiedziałam, iż wydaje kolejną książkę, to byłam ciekawa, co ma do zaoferowania, tym bardziej że ta książka nie jest debiutem, choć Girl Online nie miałam okazji czytać.

Główną bohaterką jest nastoletnie Audrey Wagner –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Cierpliwość naśladuje nieskończoność, a z nieskończonością nie da się wygrać pojedynku na spojrzenia. Nieważne, jak długo wytrwasz, ona dopiero się rozkręca."
Do przeczytania drugiej części Baśnioboru zbierałam się naprawdę bardzo długo, konkretnego powodu tej zwłoki możliwe, że po prostu nie miałam ochoty na tę książkę, w formie papierowej, zatem świetnie się złożyło, iż na EmpikGo jest audiobook.

Głównymi postaciami są oczywiście Kendra i Seth, dosyć przebojowe rodzeństwo. Zacznijmy może od dziewczynki, teraz może mieć coś koło 14 lat – jest bardzo inteligentna i dosyć zorganizowana, nieco mniej naiwna niż w pierwszym tomie, jednak to akurat w miarę zrozumiałe zważywszy na to co się wydarzyło poprzednim razem podczas pobytu w Baśnioborze. Sporo się u niej dzieje, bardzo się zmieniła po tym – również pod względem magicznym, bo Kendra otrzymała bardzo hojny i specyficzny dar. Co więcej, zyskała troszkę więcej znajomych, choć nadal była trochę typem kujona.
Seth również uległ sporej zmianie po uratowaniu rezerwatu jednak on musiał się obyć bez tego daru co Kendra. To dosyć zabawny chłopak, który zwykle był lubiany, ale raczej niezbyt mądry – jednak w tym tomie wziął się za siebie i podszedł do szkoły bardziej poważnie. Seth w dalszym ciągu jest dosyć naiwny i pochopny, z łatwością pakuje się w kłopoty.

"Czasem najłatwiej uwierzyć w najbardziej niedorzeczne kłamstwo."

W tym tomie mamy sporo interesujących postaci, na które warto zwrócić uwagę – wiadomo, że z pewnością dziadkowie i właściciele rezerwatu oraz ich różni przyjaciele, jak chociażby Vanessa, Tanu i Coulter, którzy w tym tomie odgrywali naprawdę istotne role – z pewnością sporo nauczyli Kendrę i Setha, dosyć ich lubiłam, choć trzeba przyznać, że warto też mieć się na baczności.

„Baśniobór. Gwiazda Wieczorna Wschodzi” to z pewnością dosyć wciągająca, klimatyczna i przyjemna w odbiorze, lecz nie ukrywam, że w głównej mierze jest skierowana ku młodszym czytelnikom, bo mi mimo wszystko czegoś w niej brakowało – dynamiki w niej nie brak, a kreacja bohaterów jest niezła, ale z drugiej strony dosyć skąpa. Brandon Mull ma całkiem przyjemne pióro i niezbyt wymagające, językowo jest przystępna – w sumie dosyć banalna. Co więcej, autor w tym tomie zwiększył ilość fantastyki i przygód – tym razem zmieniłam też podejście i nie stawiałam przed nią wymagań, co w sumie skończyło się ogólnym zadowoleniu. Z racji wersji – a mianowicie lektor (Janusz Zadura) miał przyjemny głos, sprawnie sobie radził i autentycznie oddawał emocje.

"Odrobina strachu czy smutku raz na jakiś czas bywa oczyszczająca. Płacz też."

Okładka, zupełnie jak w przypadku pierwszego tomu zawiera dosyć istotne dla fabuły elementy. Z całą pewnością jest nieco specyficzna, ale i ładna na swój sposób – utrzymana głównie w kolorach niebieskim i zielonym. Kwestia ilustracji jest dosyć prosta – moje zdanie nie uległo zmianie, są interesujące i ładnie wykonane.

Reasumując „Baśniobór. Gwiazda Wieczorna Wschodzi” to interesująca powieść, pełna fantastyki i zwrotów akcji. Co więcej, autor postawił na mocne i wyraziste zakończenie, które wzbudza zainteresowanie. Baśniobór ma też specyficzny, lecz z pewnością charakterystyczny klimat – prawie nie do podrobienia. Dobrze wspominam tę lekturę, jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy Kendry, Setha i ogólnie rezerwatu. Polecam – zarówno tom pierwszy, jak i drugi, ale jak już mówiłam, czegoś mi w niej brakowało.

Pozdrawiam, Sara❤

"Cierpliwość naśladuje nieskończoność, a z nieskończonością nie da się wygrać pojedynku na spojrzenia. Nieważne, jak długo wytrwasz, ona dopiero się rozkręca."
Do przeczytania drugiej części Baśnioboru zbierałam się naprawdę bardzo długo, konkretnego powodu tej zwłoki możliwe, że po prostu nie miałam ochoty na tę książkę, w formie papierowej, zatem świetnie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Każdy je prze­cież miał. Nie­wi­docz­ne dla oka rany, które skry­wa­li­śmy w środ­ku przed całym świa­tem. Wsty­dzi­li­śmy się ich. Ba­li­śmy się. Przy­po­mi­na­ły nam one o prze­szło­ści."
O książkach K.N.Haner pisałam już nie raz i przyznam, że mam do niej spory sentyment i każda nowa powieść mnie przyciąga – tak samo było z LoveInk You, o którym w sumie już coś czytałam, gdy autorka tworzyła tę historię, zatem gdy pojawiła się okazja do napisania opinii, długo się nie zastanawiałam.


Głównym bohaterem jest Isaac Kennedy, na moje oko max. 25-letni facet, który nie miał zbyt lekkiego życia – on i jego dwoje przyjaciół wychowywali się w domu dziecka, jednak „wyszli na ludzi” - otworzyli razem studio tatuażu i idzie im naprawdę świetnie. Wróćmy zatem do Isaaca – to typowy bad boy, zalicza wszystko, co się rusza, jest opryskliwy i po prostu niezbyt przyjemny w obyciu. Co więcej, na takiego gbura i awanturnika kreują go media, a on jakoś wybitnie nie oponuje, dopóki na jego drodze nie pojawia się Nina – to dosyć oklepany motyw, ale staje się dosyć znośny.
"Każdy z nas miał w życiu taki moment, że wszystko, dosłownie wszystko wydawało się bez sensu. Poranki były nijakie. Noce samotne, mimo że w sercu był ktoś najważniejszy."

Nick i Kallan to właśnie przyjaciele Isaaca, a właściwie to już praktycznie bracia, wnioskuję, że cała trójka jest w podobnym wieku. Nick wydaje się najdojrzalszy – może dlatego, że ma dziecko i stara się być jak najbardziej odpowiedzialny. Kallan z kolei… On wydawał się nieco pomijany, troszkę robi za zapchaj dziurę – niezbyt charakterystyczny, niby ważny, a jednak niezbyt dopracowany, tak typowo dodany na odwal się. Wspomnę teraz, choć troszkę o Ninie – to dosłownie dziewczyna enigma, zupełnie jak mówi opis. Raczej niewiele o sobie mówi i zachowuje się dziwnie, podejrzanie i choć później nabiera sensu, to pierwotnie może się wydawać takim „płatkiem śniegu”, który wygrał życie, spotykając się z celebrytą. To wraz z czasem zaczęłam ją naprawdę lubić, miała niezły temperament i charyzmę.
"Nie mamy wpływu na to, co nas w życiu spotka, ale zawsze można szukać tych dobrych każdej sytuacji."
Ostatnio książki z motywem tatuaży nabierają popularności i muszę przyznać, że K.N. Haner całkiem nieźle ugryzła temat, choć nie ukrywam, iż to kompletnie schodziło na drugi plan na rzecz romansu – jednak autorka całkiem ciekawie to wyważyła. Już nie pierwszy raz wspomnę, że ta autorka ma interesujące pióro, co więcej – dynamicznie prowadzi akcję i używa przystępnego języka. Kreacja bohaterów jest dosyć ciekawa, ale nie ukrywam, że sporo tu schematów co może być nieco irytujące (choć nie musi). LoveInk You nie jest zbyt obszerną powieścią i z całą pewnością nie wymaga dużego zaangażowania ze strony czytelnika, jednak była dosyć wciągająca, tajemnicza i faktycznie były momenty, które mnie zaskoczyły (mniej lub bardziej pozytywnie). Tę książkę również posiadam w formie papierowej, jednak żeby nieco usprawnić czytanie, zdecydowałam się na audiobooka (EmpikGo) – zatem wspomnę choć trochę na temat tej formy, a mianowicie lektor (Jan Marczewski) naprawdę nieźle oddawał emocje i uczucia, miał też przyjemny głos, więc dobrze mi się czytało.

Reasumując „LoveInk You” było naprawdę niezłą i wciągającą lekturą, nie ukrywam, że nie brakowało w niej schematów (o czym już wspomniałam) jednak według mnie autorka nawet nieźle je przedstawiła, zatem nie powinno to jakoś wybitnie przeszkadzać. Polecam i przyznam, że jestem ciekawa czy poznamy losy innych postaci.

Pozdrawiam, Sara ❤

"Każdy je prze­cież miał. Nie­wi­docz­ne dla oka rany, które skry­wa­li­śmy w środ­ku przed całym świa­tem. Wsty­dzi­li­śmy się ich. Ba­li­śmy się. Przy­po­mi­na­ły nam one o prze­szło­ści."
O książkach K.N.Haner pisałam już nie raz i przyznam, że mam do niej spory sentyment i każda nowa powieść mnie przyciąga – tak samo było z LoveInk You, o którym w sumie już coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Czasem nierealne marzenie może stać się bardzo realnym koszmarem."
Minęło już dosyć sporo czasu, odkąd miałam okazję się zapoznać z poprzednimi tomami tej trylogii i przyznam, że trochę żałuję, iż tak długo zwlekałam z przeczytaniem (czy też odsłuchaniem) "Fałszywego Pieśniarza", jednak bez zbędnego przedłużania, przejdźmy do konkretów.


Główną bohaterką jest nie kto inny jak Ida Brzezińska około 20-21-letnia szamanka od umarlaków i oficjalnie pracownica WON-u, choć nie za bardzo się do tego przyznają. To zdecydowanie najbardziej specyficzna postać – pochopna, narwana, wszędobylska i roztrzepana… Jednak jest też niezwykle inteligentna, szczera do bólu i zabawna. Nie ukrywam, że darzyłam ją sporą sympatią i autorka świetnie, a także oryginalnie wykreowała Idę, bardzo autentycznie. No i nie zapominajmy o Idowym nieodłącznym… Pasożycie? Jeśli jeszcze się nie skapnęliście, to chodzi mi oczywiście o Pecha, który ma ogromny wpływ na jej życie – wybory i naprawdę bywa zabawny.


"Ostatnio coraz częściej nachodzi mnie taka okropna myśl, że to nie śmierć zsyła mi sny, tylko moje sny zsyłają śmierć, a ja próbuję ścigać się z własnym umysłem."

Moim ulubionym bohaterem, już w sumie od pierwszego tomu jest Konstanty Kruszyński, czyli Kruchy – uznany łowca i współpracownik Idy. Zdecydowanie podtrzymuję stwierdzenie, iż to straszny pracoholik, ale i interesujący, doświadczony przez życie mężczyzna. Kruchy to naprawdę inteligentny i zapobiegawczy bohater, który dba o swoich bliskich i raczej nie pcha się w problemy z takim zapałem jak Ida, ma na nią dobry wpływ.
Tekla się pojawiała sporadycznie, jednak jak zwykle wprowadzała trochę humoru, ale też tajemnic. Nie ukrywam, że sporo się przewijało postaci przez „Fałszywego Pieśniarza”, ale nie sposób ich wymienić, zatem pozostawię to bez większego komentarza, żebyście sami mogli ich poznać.


Fabularnie „Fałszywy Pieśniarz” jest dosyć oryginalną powieścią, idealnie wręcz zazębia się z poprzednimi tomami – zarówno pod względem niezwykłego i wręcz niepowtarzalnego klimatu i niezłego humoru. Ogólnie to dosyć mroczna powieść i zdecydowanie charakterystyczna i wciągająca. Autorka ma świetne pióro, pewne i przyjemne w odbiorze, język jest przystępny, a żart sytuacyjny chwytliwy. Największym atutem tej trylogii była z pewnością kreacja bohaterów – autentyczni, zabawni i charakterni, nie ukrywam, że nie sposób (przynajmniej mi) ich nie polubić, bo wręcz zarażają energią. Jeśli bym miała jakoś zaklasyfikować tę trylogię czy pojedynczą książkę to powiedziałabym, iż to niemalże czysta fantastyka z delikatną nutką romansu. Ja akurat nie czytałam jej w formie papierowej, tylko skorzystałam z okazji i odsłuchałam na EmpikGo – lektor (ka) miała naprawdę przyjemny głos i autentycznie oddawała emocje.
"Tyle że szczerość ma swoją cenę i ty również będziesz musiał ją zapłacić."

Nadszedł mój ulubiony moment, a mianowicie kwestia okładki – z pewnością jest nietypowa, mroczna, klimatyczna i ujmująca, ma w sobie coś niepokojącego i to właśnie mnie w niej kupuje.


Reasumując, „Fałszywy Pieśniarz” był naprawdę świetną lekturą – zawrotną, dynamiczną i de facto emocjonującą. Ida to przebojowa postać, która dostarczy wiele rozrywki oczywiście wraz z resztą świetnie wykreowanych bohaterów. Zatem jeśli szukacie czegoś mniej wymagającego, skupionego głównie na fantastyce, ale z niezłym humorem sytuacyjnym i sporą dawką emocji to "Fałszywy Pieśniarz" i ogólnie cała trylogia idealnie się nada.

Pozdrawiam, Sara ❤

"Czasem nierealne marzenie może stać się bardzo realnym koszmarem."
Minęło już dosyć sporo czasu, odkąd miałam okazję się zapoznać z poprzednimi tomami tej trylogii i przyznam, że trochę żałuję, iż tak długo zwlekałam z przeczytaniem (czy też odsłuchaniem) "Fałszywego Pieśniarza", jednak bez zbędnego przedłużania, przejdźmy do konkretów.


Główną bohaterką jest...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Niedoskonały Małgorzata Falkowska, Ewelina Nawara
Ocena 7,3
Niedoskonały Małgorzata Falkowsk...

Na półkach:

"Tak, gdybym zobaczyła tutaj zarys mięśni zamiast kości, mogłoby mi się podobać. A teraz z łaski swojej podnieś to chude dupsko i idziemy na śniadanie. Gdy jestem głodna, robię się złośliwa."
„Niedoskonały” to drugi tom Kingdom of Martgaon, każdy opowiada o innych bohaterach – poprzedni był o Olimpii i Willu (Kopciuszek), ten natomiast raczy nas historią Majki i Simona, zatem, żeby zbytnio nie przedłużać, przejdźmy do prezentacji postaci.

Majkę znamy jako najlepszą przyjaciółkę Olimpii i w sumie teraz mamy możliwość spojrzenia na nią z nieco innej perspektywy. To młoda kobieta, bezrobotna i sfrustrowana aktualnym stanem jej życia – jest zaradna i inteligentna, ale chyba bardziej zaimponował mi fakt, że nie była pasożytem i dążyła do samodzielności. To z pewnością przebojowa postać, ale wiele się teraz u niej dzieje i pojawia się rozedrganie, nerwowość i inne podobne – co w sumie sprawia, że wydaje się bardziej realna. Nie ukrywam, iż wole nieco spokojniejsze bohaterki (ale nie aż tak), a Majka oferuje nam ogrom energii, jednak Maja zaskarbiła sobie moją sympatię i może nieco współczucia.

",,Spodziewajcie się niespodziewanego” - tak mawiała często moja mama, a ja śmiałam się, że takie rzeczy opowiadać można dzieciom."

W kwestii innych bohaterów pozwolę sobie zacząć od Olimpii, która w tym tomie mocno mnie irytowała – w pierwszej części poznaliśmy ją jako subtelną, zaradną i inteligentną młodą kobietę, tu zaś stała się mocno skupiona na sobie i swoich problemach, nie podobała mi się i gdy się tylko pojawiała… Ach, no nie odpowiadała mi jej egoistyczna postać. Kolejną i chyba drugą najważniejszą osobą jest Simon – znamy go jako bawidamka, który przeleciał już większość ruchomych obiektów, jednak pozory mogą poważnie zmylić i w tym wypadku faktycznie tak było – za fasadą macho kryła się zupełnie inna osoba, szuka ciepła i stabilizacji. To dosyć ciekawa postać, jednak nie potrafię powiedzieć, czy wzbudzał sympatię, czy też nie, dla mnie był neutralny.


Fabularnie „Niedoskonały” nie jest wybitnie oryginalną lekturą, to nic innego, jak coś w rodzaju retellingu – w tym wypadku mamy do czynienia z Piękną i Bestią, ale to raczej luźne nawiązanie. To nie jest zbyt długa powieść, jednak mnie dosyć wciągnęła – autorki dobrze się zgrały pod względem pióra, nie dało się wyczuć żadnej różnicy w stylu, przede wszystkim była przystępna językowo. Mam tę książkę w formie papierowej, jednak dzięki temu, że posiadam abonament w EmpikGo - miałam możliwość odsłuchać „Niedoskonały” formie audio – lektor był naprawdę przyjemny, niemonotonny i dosyć dobrze oddawał emocje. Kreacja bohaterów okazała się w porządku – choć nie ukrywam, że Olimpia działała mi na nerwy i to ona skupiała większą część mojej uwagi, a nie główna bohaterka i jej historia. Z pewnością nie można odmówić „Niedoskonałemu” sporej dynamiki, akcja dzieje się we wręcz ekspresowym tempie co z jednej strony jest jej atutem, z drugiej jednak tworzy efekt zagmatwania.

Kwestia okładki ponownie jest dla mnie dosyć prosta – przede wszystkim pasuje klimatem do poprzedniego tomu, wydaje się charakterystyczna i została wykreowana estetycznie.

"Stałem się samotnikiem... Facet, który uwielbiał imprezy i dobrze czuł się w towarzystwie ludzi, został sam jak palec, skutecznie odpychając wszystkich od siebie."

Reasumując „Niedoskonały” - okazał się przyjemną lekturą dosyć lekką i raczej niewymagającą – była dosyć lekką i raczej niewymagającą – było parę rzeczy, które w sumie nie do końca mi odpowiadały, choć o tym już zdążyłam wspomnieć we wcześniejszych częściach recenzji. Przyznam, że jestem ciekawa, kogo historię będziemy mieli okazję poznać, bo autorki naprawdę nieźle operują piórem i nieco przywiązałam się do bohaterów i klimatu. Podobała mi się, zatem oczywiście na sam koniec pozostało mi tylko polecić tę książkę, również w formie audiobooka.

Pozdrawiam, Sara ❤

"Tak, gdybym zobaczyła tutaj zarys mięśni zamiast kości, mogłoby mi się podobać. A teraz z łaski swojej podnieś to chude dupsko i idziemy na śniadanie. Gdy jestem głodna, robię się złośliwa."
„Niedoskonały” to drugi tom Kingdom of Martgaon, każdy opowiada o innych bohaterach – poprzedni był o Olimpii i Willu (Kopciuszek), ten natomiast raczy nas historią Majki i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu STAGS czułam niedosyt i cieszę się, że dostałam oba tomy razem, choć przyznam, iż dobrze zrobiła mi przerwa między jednym a drugim tomem. DOGS to z pewnością nietypowa książka, o czym zapewne jeszcze nie raz wspomnę.


Greer MacDonald ma coś koło 18 lat i w zeszłym roku w Longcross Hall przeżyła niemały dramat – w STAGS działo się naprawdę wiele i nie ukrywajmy, że jeszcze więcej się wydarzy. To inteligentna dziewczyna, niezwykle ambitna i uparta, w tym roku walczy o dobrą uczelnię i ma jej w tym pomóc wyreżyserowanie odnalezionej po wielu, wielu latach sztuki, jednak to czy to niebezpieczne nie ma dla Greer znaczenia, bo cechuje ją też… Odwaga? Głupota? Ciężko stwierdzić, może jedno i drugie w równym stopniu. Niby nie jest naiwna, mało komu ufa, ale jednak momentami zdarzyło mi się wątpić w sens jej postępowania, mimo wszystko lubiłam ją – podobała mi się dociekliwość i zaangażowanie w pakowanie się w kłopoty.


Tym razem nie ma próżnych i pustych Ludzi Średniowiecza chociażby dlatego, że tym razem byli nimi nie kto inny, jak Shafeen, Chanel „Nel” i właśnie Greer. Shafeen wydaje się być w tym tomie nieco wycofany, zapobiegawczy i jakiś taki niezbyt wyraźny. Bardzo go lubiłam, ale nie ukrywam, że nie za wiele go uświadczyliśmy w DOGS, a szkoda, bo to inteligentny i dosyć wygadany młody mężczyzna, odpowiedzialny i nieco bardziej dojrzały aniżeli rówieśnicy. Z kolei Nel wyszła ze swojej szczelnej skorupy – to niezwykle inteligentna dziewczyna, oczytana i sprytna, a także zabawna i dosyć odważna. To jedna z moich ulubionych postaci zwłaszcza po tym, jak przestała udawać pustą lalę, której nie interesuje nic innego prócz wyglądu.


Fabularnie już STAGS wydawało mi się dosyć oryginalną powieścią, jednak jak się okazuje DOGS bije na głowę poprzedni tom – jest o wiele bardziej zagmatwana, porusza interesującą tematykę, a mianowicie zaginiony rękopis faktycznie w prawdziwym życiu i jego możliwą treść, której podjęła się autorka. M.A. Bennett ma naprawdę niezłe pióro – oryginalne, naturalnie prowadzi dialogi i przede wszystkim dba o dynamikę powieści. DOGS jest przystępna językowo, choć trzeba przyznać, że fragmenty „sztuki” są pisane nieco barwniejszymi słowami. Z pewnością nie można odmówić jej również charakterystycznego klimatu, to w głównej mierze thriller młodzieżowy z nutką fantastki, jednak nie należy do zbyt wymagających, ale za to dosyć wciąga, choć podczas czytania miewałam zastoje (które nie były z nią bezpośrednio związane).


Ponownie powrócę na chwileczkę do STAGS, której okładka zrobiła na mnie dobre wrażenie, natomiast DOGS… No dobra też mi się podoba – jest ładna, dosyć przerażająca i przenikliwa, no i przede wszystkim w podobnym stylu co sequel.


Reasumując „DOGS” było porządną, wciągającą kontynuacją STAGS – i już na tym etapie (końcowym) recenzji mogę zdradzić, że to właśnie ten tom skradł moje serce, to jeden z niewielu przypadków, gdzie druga część była o wiele lepsza od pierwszej. DOGS było o wiele bardziej zagmatwane, wciągające czy tajemnicze, a przede wszystkim według mnie oryginalniejsza aniżeli sequel. Przyznam też, że czuję po przeczytaniu w pewnym sensie niedosyt i chętnie przeczytałabym coś jeszcze spod pióra autorki, bo STAGS i DOGS robi spore i przede wszystkim dobre wrażenie. Szczerze polecam.

Pozdrawiam, Sara ❤

Po przeczytaniu STAGS czułam niedosyt i cieszę się, że dostałam oba tomy razem, choć przyznam, iż dobrze zrobiła mi przerwa między jednym a drugim tomem. DOGS to z pewnością nietypowa książka, o czym zapewne jeszcze nie raz wspomnę.


Greer MacDonald ma coś koło 18 lat i w zeszłym roku w Longcross Hall przeżyła niemały dramat – w STAGS działo się naprawdę wiele i nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na „Arcymaga” naprawdę czekałam, dwa pierwsze tomu zrobiła na mnie dosyć dobre wrażenie i zakończenia sprawiały, że wręcz pragnęłam kontynuacji, bo historia Emery’ego i Ceony bardzo mnie wciągnęła.

Ceony Twill ma około dwudziestu lat i może nie została wytapiaczem, jak pierwotnie zakładała, a składaczem – co w sumie pokochała, jednak byłoby nudno, gdyby nie okazało się, że Ceony potrafi więcej niż inni i znacznie potężniejszymi aniżeli ona sama. To niezwykle inteligentna dziewczyna, która uczy się w błyskawicznym tempie i to nie tylko składania. Z pewnością jest dosyć specyficzną osobą – skrytą i niezbyt wylewną, można ją w sumie nawet określić mianem tajemnicza. Jeśli chodzi o poczucie humoru, to raczej niewiele, o ile w ogóle w tym temacie ją uświadczyliśmy. Ceony zgarnęła moją sympatię w sumie od samego początku, głównie dlatego, że wydaje się być spokojną i stonowaną dziewczyną – a potem pokazała pazurki i ukazała jak odważna i pochopna potrafi być.


Najbardziej interesującą personą (dla mnie) był nie kto inny, jak Emery Thane – autorka zostawiła go owianego taką aurą tajemniczości, jak zwykle trochę wycofany i w sumie oschły, no i co nie do końca mi odpowiadało to fakt, że nie było go zbyt dużo. Emery jest niezwykle utalentowanym Magiem, co więcej cechuje go spora inteligencja, ale właśnie kwestie uczuciowe pozostają u niego na drewnianym poziomie. Bardzo lubię jego postać, był specyficzny – bardziej niż Ceony… Nawet o wiele w sumie – bywa hipokrytą zwłaszcza w kwestiach nieuzasadnionego heroizmu, którego zabraniał Ceony, zatem jedyne co powinnam jeszcze dodać to tylko tyle, że pasują do siebie wręcz idealnie.


Fabularnie „Arcymag” jest dosyć oryginalną powieścią, w sumie jak cała trylogia, ciężko mi w sumie uwierzyć, że to już koniec historii Ceony i Emery’ego, ale lepiej czuć niedosyt – w tym tomie autorka nieco odważniej umieściła motyw miłości, lecz bez obaw nie zaburza to oryginalnej aury. Charlie N. Holmberg ma naprawdę ciekawy styl, bardzo klimatyczny, a książce nie brakuje dynamiki – kolejna kwestia jest przystępna językowo, ale z pewnością warto się troszkę skupić. Kreacja bohaterów to następna sprawa, na którą warto zwrócić uwagę – postacie są dosyć specyficzne, dobrze wyważone i po prostu barwne – zapadają w pamięci. Arcymag okazał się naprawdę przyjemną i wciągającą lekturą, która naprawdę nieźle wieńczy historię Ceony i Emery’ego, jednak jak już zapewne zdążyłam wspomnieć, czuję spory niedosyt.

To chyba mój ulubiony moment każdej recenzji, bo uwielbiam ładne i estetyczne okładki, a tu z pewnością uświadczymy interesującą kolorystykę, twardą oprawę i śliczną skomplikowaną grafikę.

Reasumując, „Arcymag” to niezła książka, która skupia się głównie na fantastyce, a wątek romantyczny jest zaledwie pobocznym tematem – nie brak jej charakterystycznego klimatu czy charyzmatycznych i barwnych bohaterów, co więcej nie brak tu dynamiki, jednak długość nie powala i w sumie nad tym można ubolewać. Jednak nie pozostało mi nic innego, jak polecić zarówno „Arcymaga”, jak i całą tę trylogię, szczerze zachęcam.


Pozdrawiam, Sara ❤

Na „Arcymaga” naprawdę czekałam, dwa pierwsze tomu zrobiła na mnie dosyć dobre wrażenie i zakończenia sprawiały, że wręcz pragnęłam kontynuacji, bo historia Emery’ego i Ceony bardzo mnie wciągnęła.

Ceony Twill ma około dwudziestu lat i może nie została wytapiaczem, jak pierwotnie zakładała, a składaczem – co w sumie pokochała, jednak byłoby nudno, gdyby nie okazało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pocałować cię to jak zjeść kawałek czekolady. Na jednym trudno poprzestać."
„Obsesje” wzięłam w sumie z czystej ciekawości – głównie opis mnie do niej przyciągnął, tak jest nieco sztampowy, ale od czasu do czasu lubię sięgnąć po coś takiego.

Zacznijmy może najpierw od Andrei Cherry – to dosyć młoda kobieta, nie ukrywam, że nie pamiętam dokładnie, ile ma lat – coś koło 24 może 25 lat i ma małą córeczkę Lily. To nie jest zbyt bogata dziewczyna, pracuje w sklepie ze starociami i trzeba przyznać, że to była przyjemna i dosyć przyjemna i lekka praca, która w zupełności jej wystarczała. Andrea to w sumie dosyć specyficzna postać, raczej introwertyczna i wycofana z życia towarzyskiego i ogólnie bardzo skryta – ma parę sekretów, których nie zdradziła nikomu. Bywała zabawna, ale sporo było w niej naiwności i łatwowierności – czekała troszkę, jak na zbawienie. Momentami irytowała mnie swoim zachowaniem jednak ostatecznie... Dało się ją lubić – brakowało mi u niej ikry.

Kolejną osobą, o której warto wspomnieć - jest oczywiście Nicholas Blake – biznesmen, bardzo wpływowy człowiek i chyba można go nazwać znanym inwestorem. Pierwsze co nasuwa się na myśl po opisie i moim wstępie na jego temat to chociażby to, że jest próżny i bardzo pewny siebie, zawsze dostaje to, czego chce głównie przez to, jak wiele pieniędzy i charyzmy posiada. Nie ukrywam, że nie za bardzo przypadł mi do gustu – właśnie przez to, jak bardzo wydawało mu się, że może mieć wszystko i wszystkich.

Liz jest najlepszą przyjaciółką Andrei – to akurat ekstrawertyczka, wszędzie jej pełno, buzia jej się nie zamyka i to głównie ona zapewniała rozrywkę, czy to głównej bohaterce, czy czytelnikowi.

"Bo to właśnie miłość własna daje nam siłę i popycha nas do działania, do kochania innych.
Bo nie możesz dzielić się czymś, czego nie masz."

Fabularnie nie jest to nic wybitnie oryginalnego – stary i dobrze znany schemat, czyli po prostu szara myszka – niezbyt bogata i kompletnie zwyczajna, no i oczywiście wysoko postawiony, charyzmatyczny i obrzydliwie bogaty mężczyzna, który jakimś cudem zwraca na naszą myszkę uwagę i zakochuje się w niej bez pamięci – no cóż, sami widzicie, że doskonale to znamy, jednak nie ukrywam, iż Angela Santini dosyć nieźle ukazała historię Nicka i Andrei. Czy wspominałam już, że to debiut? Jeśli nie, to muszę przyznać, iż całkiem udany, choć z pewnością niewybitny. Kreacja bohaterów nie jest zła, jednak nie ukrywam, że główna bohaterka nie była zbyt ogarnięta, a jej wybranek nie do końca naturalny. Działo się naprawdę wiele, aczkolwiek zabrakło mi tu dynamiki i momentami bywała męcząca – dosyć długo się rozkręcała, no i nie ukrywam, że było troszeczkę pomieszane z poplątanym. Co więcej, autorka starała się zaburzyć czwartą ścianę. Książka jest przystępna językowo, niezbyt wymagająca, a pióro przyjemne – ogółem patrząc, czytało mi się dobrze.

Kwestia okładkowa, jak zawsze jest dla mnie najprostsza – ta do mnie bardzo przemawia, niezwykle subtelna, niezbyt obfita w szczegóły i po prostu ładna.


Reasumując „Obsesje” to naprawdę niezły debiut, który czytało mi się przyjemnie i mimo paru problemów dosyć sprawnie – nie jest to nic wymagającego i też niezbyt oryginalnego, ale myślę, że śmiało mogę ją polecić. Jednak nie ukrywam, że była pewna rzecz, która niezmiennie mnie drażni w tego typu książkach (a już nie raz z czymś takim się spotkałam), a mianowicie nazywanie pochwy (czy jakkolwiek byśmy to nazwali w takiej książce) WISIENKĄ – to już troszkę przesada, mnie akurat to drażni i jest nieco obrzydliwe, także serdecznie za to podziękuję. Tak na sam koniec dodam, że polecam – jest lekka i dosyć przyjemna w odbiorze.


Pozdrawiam, Sara ❤

"Pocałować cię to jak zjeść kawałek czekolady. Na jednym trudno poprzestać."
„Obsesje” wzięłam w sumie z czystej ciekawości – głównie opis mnie do niej przyciągnął, tak jest nieco sztampowy, ale od czasu do czasu lubię sięgnąć po coś takiego.

Zacznijmy może najpierw od Andrei Cherry – to dosyć młoda kobieta, nie ukrywam, że nie pamiętam dokładnie, ile ma lat –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Postrzelenie człowieka to za mało, żeby odebrać apetyt ludziom z wyższych sfer."
STAGS ciekawiło mnie, w sumie odkąd widziałam zapowiedzi, potem raptem o niej zapomniałam i gdy tylko pojawiła się okazja wzięcia obu tomów do recenzji… Nie zawahałam się i przyznam, że to była interesująca lektura.

Greer MacDonald ma coś koło 16/17 lat i dostała stypendium w S.T.A.G.S., czyli Saint Aidan the Great School – to dosyć prestiżowa szkoła z jasno określonymi zasadami i nieco średniowiecznymi przeświadczeniami. W każdym razie Greer to dosyć specyficzna dziewczyna, raczej się nie wychyla, przyjaciół również zbytnio mnie ma… No cóż, nic szczególnego, ale z pewnością można o niej powiedzieć, że jest inteligentna i szybko się uczy – potrafi się przystosować do otoczenia. Jednak nie brak jej też sporej dawki naiwności, ale miejmy nadzieję, że się pozbędzie tej młodzieńczej głupoty. Darzyłam ją sporą sympatią, podobał mi się jej upór i wola walki, a także stanowczość i umiejętność szybkiej dedukcji.


Bardzo istotnymi postaciami, zaraz po Greer, byli tak zwani Ludzie Średniowiecza, czyli coś na zasadzie samorządu szkolnego – uprzywilejowana grupa uczniów z bogatych rodzin – krnąbrni, wredni i oddani tradycji na tyle, że za punkt honoru obrali sobie bojkotowanie wszelkiej technologii. Za nimi akurat niezbyt przepadałam, drażnili mnie pod wieloma względami, uważali się za lepszych i strasznie zadzierali nosa, jednak nie można im odmówić świetnej umiejętności manipulacji i kłamania, mieli też niezwykle dziwne upodobania, chodzi mi oczywiście o trzy krwawe sporty, które uprawiają od… No w sumie od wielu, wielu pokoleń co jest z pewnością dosyć niepokojące i nienormalne, ale z drugiej strony to interesujące hobby.


Fabularnie nie mogę jej odmówić oryginalności, ale była też niezwykle przewidywalna – jednak można na to delikatnie przymknąć oko, bo nie jest to jakoś wybitnie rażące. To typowy thriller młodzieżowy – dynamiczny, naprawdę wiele się działo i to w krótkim czasie, można też się spodziewać paru zwrotów akcji, które potencjalnie mogą zaskoczyć. Autorka całkiem nieźle ugryzła kwestię kreacji bohaterów – są różnorodni, charakterni i po prostu interesujący, a przede wszystkim barwni. M.A. Bennett ma całkiem dobre pióro – przyjemne w odbiorze i lekkie, akcję prowadzi sprawnie i dynamicznie, nie przynudza zbędnymi opisami i używa przystępnego języka, a dialogi nie są sztywne – co więcej naruszyła czwartą ścianę, co było interesującym zabiegiem. Treść została podzielona na sześć części, co w sumie dosyć ułatwia czytanie – oczywiście każda część dodatkowo posiada rozdziały.

Nadeszła chwila, aby wspomnieć odrobinę o okładce, która nie jest zbyt obfita w szczegóły, ale nie brak jej charakteru – biel i czerwień są z pewnością klasycznym doborem kolorów, który zapada w pamięci.


Reasumując S.T.A.G.S okazało się wciągającą i przyjemną lekturą – klimatyczną i raczej niezbyt wymagającą. Jak już wspomniałam to typowy thriller młodzieżowy – z niezłym klimatem i sporą ilością akcji. Nie mam jakichś wybitnych zastrzeżeń względem tej książki – nie jest prawie w ogóle wymagająca ani szczególnie oryginalna, ale przyjemna i dosyć lekka. Polecam, STAGS czyta się zdecydowanie szybko, jestem szczerze ciekawa kontynuacji, bo zakończenie okazało się zaskakujące.


Pozdrawiam, Sara ❤

"Postrzelenie człowieka to za mało, żeby odebrać apetyt ludziom z wyższych sfer."
STAGS ciekawiło mnie, w sumie odkąd widziałam zapowiedzi, potem raptem o niej zapomniałam i gdy tylko pojawiła się okazja wzięcia obu tomów do recenzji… Nie zawahałam się i przyznam, że to była interesująca lektura.

Greer MacDonald ma coś koło 16/17 lat i dostała stypendium w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Książka jest jak lustro. Zawsze widzimy w niej siebie."
Po przeczytaniu „Malamander” byłam ciekawa, jak dalej się potoczą losy młodego pracownika Biura Rzeczy Znalezionych – Herbiego Lemona i jego przyjaciółki Violet Parmy. W sumie długo nie trzeba było czekać na „Gargantis”, jednak czy byłam równie zadowolona, co w przypadku powieści „Malamander”?

Herbert Lemon, około dwunastoletni chłopiec, dosyć zaradny jak na swój wiek i zatrudniony w Hotelu Grand Nautilus w Biurze Rzeczy Znalezionych - tak w ramach przypomnienia, mieszka tam od dawna, jest sierotą i wygląda na to, że nigdzie się wybiera. Przyznam, że go lubiłam, należy do tych bardziej spokojnych postaci – nie jest zbyt wymagający, ale za to zaskakuje odpowiedzialnością, inteligencją i powagą, która w teorii nie jest oczywista dla dwunastolatka. Ogólnie ciężko go nie lubić, choć zdarza mu się być trochę zbyt wścibskim i ciekawskim, Violet ma na niego ogromny wpływ, ale czy dobry? W pewnym sensie tak – Herbie nabiera odwagi i coraz lepiej sobie radzi jako detektyw.

"Gargantis uśpiony, Port dobrze strzeżony. Gargantis zbudzony, Port wstrząsem rażony i wszystko wpada do morza."

Violet Parma jakiś czas temu wparowała w życie Herbiego z butami i została – to naprawdę interesująca postać, również ma dwanaście lat i ona także została osierocona, jednak teraz przynajmniej ma świadomość tego, co się wówczas wydarzyło. To totalne przeciwieństwo Herberta – rozgadana, wszędobylska i chyba trochę zbyt pobudzona, jednak jest też przyjacielska, uczynna i przede wszystkim inteligentna, ona również ma pracę, o ile pomoc w księgarni się liczy. Lubiłam ją, choć momentami nieco mnie drażniła – ale ostatecznie wprowadziła sporo dynamiki i to ona zachęcała do szukania przygód. Reszta postaci nie jest tak istotna, jak Herbie i Violet, ale również potrafią zaciekawić.

„Malamander” był naprawdę oryginalną lekturą, to samo mogę powiedzieć o „Gargantis” - to młodzieżówka z domieszką fantastyki i dosyć subtelnym wątkiem kryminalnym, na szczęście rozmiar czcionki nie jest zbyt mały, powiedziałabym nawet, że jest nieco większy niż standardowy, przez co czyta się przyjemnie i szybko, to nic wymagającego. Thomas Taylor ma interesujące pióro – może nie jest jakieś unikatowe, ale jednak kwestia językowa też nie jest zbyt wymagająca, nic szczególnego. Kreacja bohaterów okazała się być nawet niezła – są barwni, zaradni i z pewnością charakterystyczni. Co więcej, nie jest to zbyt długa powieść, jak wspominałam, czyta się błyskawicznie przede wszystkim przyjemnie.

Kwestia okładki i tym razem jest dosyć prosta – jest ładna kolorystycznie i dosyć mroczna, grafika też jest interesująca. Co więcej, w środku znajduje się świetna mapka – szczegółowa i nieco inna niż w poprzednim tomie. Oczywiście są też ładne ilustracje w środku.
"Tak naprawdę nie chodzi o zagubione przedmioty. Chodzi o ludzi, którzy je zgubili."

Reasumując, „Gargantis” okazał się naprawdę przyjemną i interesującą kontynuacją Malamandra. Jestem ciekawa, co autor nam przedstawi w trzecim i bodajże finalnym tomie Eerie on Sea i jakie przygody czekają Violet i Herbiego. Bohaterowie są charakterystyczni i inteligentni, da się ich lubić. Na największą uwagę zasługuje, według mnie, mapka, która pokazuje nam szerzej Widmowy Port, a także ilustracje przedstawiające niektóre sceny. Pozostało mi tylko polecić tę książkę, jest lekka i przyjemna, starsi czytelnicy powinni również docenić „Gargantis”

Pozdrawiam, Sara ❤

"Książka jest jak lustro. Zawsze widzimy w niej siebie."
Po przeczytaniu „Malamander” byłam ciekawa, jak dalej się potoczą losy młodego pracownika Biura Rzeczy Znalezionych – Herbiego Lemona i jego przyjaciółki Violet Parmy. W sumie długo nie trzeba było czekać na „Gargantis”, jednak czy byłam równie zadowolona, co w przypadku powieści „Malamander”?

Herbert...

więcej Pokaż mimo to