-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
„Całe życie”. Widząc taki tytuł, historię jakiego życia spodziewacie się poznać z kart powieści? Czy oczekujecie nagłych dramatów? A może oszałamiających sukcesów? Czy życie literackiego bohatera powinno być wyjątkowe? A może wystarczy, by wiódł on żywot skromny, wcale niedaleki od szarej rzeczywistości? Jakiego bohatera sobie życzycie, drodzy Czytelnicy?
U podnóża Alp żył prosty, skromny człowiek- Andreas Egger. Doświadczył w życiu wiele. Dotknęła go samotność i bieda, zaznał też przemocy. Poznał, co to znaczy ciężka praca. Zachłysnął się nią i uczynił z niej sposób na przetrwanie. Zakosztował miłości i nadziei, by nagle wszystko stracić. W wielkim trudzie budował dom i z rozpaczą ujrzał jego upadek. Jednak Egger sam nie upadł nigdy. Poświeciwszy się życiu prostemu, dalekiemu od wysublimowanych potrzeb, wiódł życie, o jakim powiedzielibyśmy „nuda”…
A jednak, w tym życiu tkwił urok i sens. To pełne akceptacji życie obserwatora nadciągających z postępem zmian. To czar przemijania wespół z ulatującym czasem. Z wiatrem przemian, z odgłosem lekkich kroków dobiegających z doliny… Z ulotnym oddechem zbliżającej się Zimnej Pani. Życie, gdzie każdy dzień to trud. Gdzie natura zachwyca, ale i wymaga wiele. Gdzie przyjemność, to paść z wycieczenia po dniu pełnym znoju. Gdzie codzienność przeplata się z tęsknotą za tym, co już odeszło. Gdzie świat nie jest wielki. Jest tu, gdzie serce. W tym jedynym miejscu na Ziemi, w którym wszystko się zaczyna i wszystko skończy.
„Całe życie” to powieść, której nie sposób odłożyć, choć próżno w niej szukać wartkiej akcji, czy nagłych zaskoczeń. Robert Seethaler w oszczędny, a jednak ujmujący sposób, opowiada o prawdach składających się na ludzki los. Mówi o przemijaniu, tęsknocie, o poszukiwaniu życiowej przystani. Piękno literackiego języka Seethalera równe jest urodzie świata, jaki opisuje on w swej powieści. Szacunek dla przyrody, głęboki dla niej podziw w połączeniu z kultem fizycznej pracy, dają obraz człowieka żyjącego w symbiozie z naturą, próbującego ją ujarzmić i od niej zależnego. Protagonista powieści żyje skromnie, niewiele potrzebuje, z dystansem obserwuje zmiany zachodzące w świecie. Jest świadkiem historycznej zawieruchy, jak i rozkwitu nowoczesności. To, co zewnętrzne, nie ma jednak wpływu na jego duszę. Ta pozostaje niezmienna- jak skały Alp grzmiących lawinami.
„Całe życie” jest utworem pełnym uroku, oszczędnym w swej formie, acz ujmującym. Jego lektura sprawiła mi przyjemność, wzbudziła uczucie spokoju i akceptacji. Rozbudziła wyobraźnię, racząc ją widokami lasów rozciągających się u górskich zboczy. Pozwoliła się rozmarzyć, zatopić w nostalgii. Momentami chwytała za serce, wzruszała, by za chwilę znów zwolnić tempo, snuć się powoli, jak kolejka sunąca na alpejski szczyt.
Szukasz ciekawej lektury? Pomogę Ci ją znaleźć. Zajrzyj na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
„Całe życie”. Widząc taki tytuł, historię jakiego życia spodziewacie się poznać z kart powieści? Czy oczekujecie nagłych dramatów? A może oszałamiających sukcesów? Czy życie literackiego bohatera powinno być wyjątkowe? A może wystarczy, by wiódł on żywot skromny, wcale niedaleki od szarej rzeczywistości? Jakiego bohatera sobie życzycie, drodzy Czytelnicy?
U podnóża Alp żył...
Mówienie o tym, że warto czytać dzieciom wydaje się truizmem. Każdy to wie. Gorzej z tym, co warto czytać. Rodzice często gubią się w gąszczu kolorowych publikacji, a wybrać tę naprawdę wartościową wcale nie jest łatwo. Pisząc wartościową, mam na myśli taką, która dostarczy przyjemnej rozrywki, będzie przez dziecko zrozumiana, a także nauczy czegoś ważnego, zostawi dyskretny ślad w umyśle młodego człowieka.
Panią Wandę Szymanowską znacie już ze znakomitych powieści dla kobiet i o kobietach. Tym razem pisarka przygotowała coś dla najmłodszych czytelników. „Ciapek” to ciepła opowieść o perypetiach niepozornego, małego kundelka. Piesek nie wyróżnia się niczym szczególnym, zatem nie wzbudza ani zachwytów, ani nawet zainteresowania… Jego los nie jest kolorowy, co rzecz jasna, stawia nas- ludzi, w dosyć niekorzystnym świetle. Modzi czytelnicy „Ciapka” z pewnością poczują sympatię dla małego pieska, ale i będą mu współczuć, gdy kolejni właściciele złamią serduszko smutnego, niekochanego zwierzaczka. Z powieści pani Szymanowskiej płynie zatem głębokie przesłanie, mówiące o tym, że zwierzę nie jest rzeczą i nie powinno być jak rzecz traktowane. Dyskretny humor i trafne obserwacje pisarki łatwo trafią do wyobraźni dziecięcych czytelników, uwrażliwią ich na los zwierząt, nauczą odpowiedzialności wobec nich. Myślę, że nie zdradzę zbyt wiele mówiąc, że książeczka kończy się wzruszającym happy endem. Uśmiech na buziach dzieci- gwarantowany!
Jeżeli zastanawiacie się nad prezentem dla synka, córeczki, bratanka… Proszę, kupcie dziecku wydanie „Ciapka”. Tą maleńką książeczką sprawicie dziecku przyjemność, pomożecie mu też przyswoić sobie szacunek dla „braci mniejszych”, co jest nauką niezwykle cenną, której naszemu społeczeństwu wciąż, niestety brak.
Mówienie o tym, że warto czytać dzieciom wydaje się truizmem. Każdy to wie. Gorzej z tym, co warto czytać. Rodzice często gubią się w gąszczu kolorowych publikacji, a wybrać tę naprawdę wartościową wcale nie jest łatwo. Pisząc wartościową, mam na myśli taką, która dostarczy przyjemnej rozrywki, będzie przez dziecko zrozumiana, a także nauczy czegoś ważnego, zostawi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z powrotem w Ruczaju Dolnym. Wioska już ledwie przypomina zaścianek na końcu świata. A i sama Antonina jest już inną kobietą. I choć porozwodowa trauma dawno minęła, serce Antosi nadal szuka ukojenia. U czyjego boku Tosia znajdzie szczęście? Czy będzie to nowy wójt, czy przyjaciel? A może kochanek z dalekiego kraju?
Energiczna Antosia, która właśnie została babcią, wraca do swej wiejskiej ostoi. Z radością obserwuje efekty rewolucji obyczajowej, jaka za jej sprawą przetoczyła się przez Ruczaj Dolny. Dom kultury działa pełną parą, a zrzeszone wokół niego kobiety coraz odważniej odkrywają swoje talenty. Rodzi się mała przedsiębiorczość, która przybliża maleńką wioskę ku wielkiej Europie. Wydawać by się mogło, że Tosia osiągnęła wszystko, czego kobieta po przejściach może zapragnąć. Ma dom, przyjaciół i ciekawą pracę. W jej sercu jednak nadal tli się samotność, która nie pozwala czerpać radości z odniesionych sukcesów. Mężczyźni, owszem, adorują Antoninę, lecz czy któryś z nich zdoła rozpalić płomień w jej sercu?
„Dobry wygląd to podstawa szerzonej przez Antoninę ideologii. Uważała bowiem, że kobieta, oprócz spełniania rozlicznych funkcji społecznych, ma być zwieńczeniem dzieła niezbadanej siły stwórczej, nazywanej przez wielu Bogiem, przez innych Allahem, Buddą czy Wisznu i jak tam się komu podoba. Niezaprzeczalnie kobieta jest, była i zawsze będzie najbardziej wysublimowanym, wyrafinowanym i niedoścignionym tworem żywym zesłanym na tę planetę. Dodać należy, że jej doskonałość nie powinna się ograniczać jedynie do wyzwalania doznań wizualnych. Ma łagodzić obyczaje, tępić zło, wpływać na lepsze losy świata za pomocą ładnego wysławiania się, umiejętności negocjacji, jak również wielu cech składających się na enigmatyczne pojęcie zwane charyzmą.” (W. Szymanowska, „Czerwone szpilki”)
Trzecia część „sagi obuwniczej” przynosi podsumowanie nowego życia Antoniny. Dzielna kobieta w czerwonych szpilkach stara się nie ugiąć karku w obliczu codziennych trosk, co sprawia, że czuję wielki do niej szacunek. Każdej kobiecie życzyłaby tyle pogody ducha i determinacji w dążeniu do celu. Antonina jest dobrym przykładem tego, że nie wiek jest dla kobiety ograniczeniem, a jej wyobraźnia. Innymi słowy, jeśli jesteś w stanie coś sobie wymarzyć, możesz to osiągnąć, jeśli odważysz się zrobić pierwszy krok. I kolejny. I kolejny…
Stałe elementy powieści Wandy Szymanowskiej? - Piękno języka ojczystego, niebanalny humor i doskonała umiejętność psychologicznego wglądu w ludzką naturę. Bohaterowie są dynamiczni, zmieniają się, choć nie zawsze we właściwym kierunku. Akcja zaskakuje, przykuwa uwagę, a zakończenie powieści jest zupełnie nieprzewidywalne. Atmosfera powieści odróżnia jednak wyraźnie „Czerwone szpilki” od pozostałych części sagi. Antonina i pozostałe bohaterki powoli kończą poszukiwania swojego miejsca na świecie. Pojawiają się głębokie przemyślenia, znika beztroska egipskich plaż. Nie oznacza to, że z kart powieści wieje smutkiem, wręcz przeciwnie. Natomiast faktem jest, że czytając czuje się pewną zadumę, co tylko dodaje powieści głębi i uroku.
Rzadko sięgam po tzw. literaturę kobiecą, więc moja sympatia do „Czerwonych szpilek” świadczyć wprost musi o wyjątkowości tej powieści. Książka ta daleka jest od banału tanich romansideł, przez co - bliska mojemu sercu. Polecam ją kobietom w każdym wieku, gdyż każda z nas z pewnością odnajdzie w powieści Wandy Szymanowskiej cząstkę siebie.
Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Z powrotem w Ruczaju Dolnym. Wioska już ledwie przypomina zaścianek na końcu świata. A i sama Antonina jest już inną kobietą. I choć porozwodowa trauma dawno minęła, serce Antosi nadal szuka ukojenia. U czyjego boku Tosia znajdzie szczęście? Czy będzie to nowy wójt, czy przyjaciel? A może kochanek z dalekiego kraju?
Energiczna Antosia, która właśnie została babcią,...
Mamy już tak w naturze, że kochamy wakacyjne podróże. Jednak, gdy jesteśmy urodzonymi pechowcami, kaprysy opatrzności dopadną nas, gdziekolwiek się nie ruszymy. Czy to Lizbona, czy Watykan- fatum będzie za nami podążało. W Dubrowniku stracimy złudzenia, że to przypadek, w Londynie zaś pozostanie nam pogodzić się z przeznaczeniem i nauczyć wzmożonej czujności na nieznośne zrządzenia losu. W końcu, jak powiedział Stefan Pacek: ”Pechowiec nawet przy kichnięciu może się zakrztusić.”
Michał i Joanna Zawadzcy to para dziennikarzy, którzy z entuzjazmem pakują walizki i mkną zwiedzać świat. Joanna chwyta sprzęt fotograficzny, a Michał upycha w plecaku lęk przed lataniem. Tak wyposażeni, ruszają w podróż, by odpocząć od zgiełku codzienności. Niestety, w czeluściach ich bagażów kryje się złośliwy chochlik, który co rusz każe bohaterom wpaść na kryminalną aferę. Michał przeobraża się wtedy w domorosłego detektywa, zaś Joanna...Ta to dopiero potrafi wpakować się w kłopoty!
Max Bilski w swoich czterech książeczkach wyprawia swoich bohaterów na wędrówkę przez najpiękniejsze miasta starego kontynentu. W każdym z tych miejsc Zawadzcy wikłają się w śledztwo, z którym policja radzi sobie jak niezdarne dziecko. Aby dopaść złoczyńców, Michał i Joasia przejmują pałeczkę i krok po kroku odkrywają zatarte ślady. W „Hotelu w Lizbonie” muszą zmierzyć się z hotelowym włamywaczem, a także rozwikłać zagadkę śmierci pięknej przewodniczki. W „Listach z Watykanu” polskie małżeństwo naraża własne życie, tropiąc sprawcę afery pedofilskiej w kościelnych kręgach. „Dubrownik” staje się miejscem, gdzie z życiem żegna się ponętna modelka, nasi bohaterowie poznają zaś niezwykłą babcię, przed którą Internet nie ma żadnych sekretów. Ta niezwykła staruszka wyrusza z Zawadzkimi, by rozwikłać „Wielką drakę w Londynie”, gdzie trup się ściele, a śledztwo zahacza o najwyższe kręgi angielskiej arystokracji.
Bilski z polotem i poczuciem humoru snuje kryminalną intrygę, racząc czytelnika niezwykłymi zwrotami akcji, nagłymi suspensami oraz zmiennym tempem wydarzeń. Na kartach jego powieści znajdziemy zawrotne pościgi i misterne śledztwa, jak również spokojne chwile przy kawce lub zimnym piwku. Język powieści Bilskiego jest naturalny, pełen kolokwializmów, od czasu do czasu padają wulgaryzmy, podkreślające wzburzenie bohaterów, którzy mają po dziurki w nosie ciągłych niespodzianek. Postaci skonstruowane są wiarygodnie. Michał jest odrobinę leniwy, ciągle zmęczony i marzy tylko o papierosku. Dla Joanny liczy się tylko fotografia, przez co kobieta stale wplątuje się jakiś w ambaras. Jej roztargnienie to powód złośliwych docinek ze strony męża, na które Asia reaguje stoickim spokojem, wystawiając środkowy palec. Trzecia bohaterka, babcia Helena, to staruszka w typie panny Marple. Ma smykałkę do ścigania przestępców, a jej głównym orężem są bystry umysł i komputer z dostępem do Internetu. Postaci poboczne u Bilskiego nigdy nie pojawiają się przypadkowo. Mylą tropy, podsycają intrygi lub… zabijają. Całość spina zgrabnie prowadzona narracja, sugerująca sporadycznie, że coś wisi w powietrzu, jednak niezdradzająca zbyt wiele, przez co czytelnik ma szansę sam spróbować przewidzieć tok śledztwa. Nie jest to zadanie łatwe, ponieważ nawet pozorni sprzymierzeńcy chowają trupy w szafie i nie zawahają się użyć przemocy, by uciszyć natrętnego detektywa.
Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Mamy już tak w naturze, że kochamy wakacyjne podróże. Jednak, gdy jesteśmy urodzonymi pechowcami, kaprysy opatrzności dopadną nas, gdziekolwiek się nie ruszymy. Czy to Lizbona, czy Watykan- fatum będzie za nami podążało. W Dubrowniku stracimy złudzenia, że to przypadek, w Londynie zaś pozostanie nam pogodzić się z przeznaczeniem i nauczyć wzmożonej czujności na nieznośne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wraz z pierwszym dzwonkiem ambitna i operatywna dyrektor Zespołu Szkół w Gaciach Halnych przystępuje do indywidualizacji, ewaluacji i wyciągania wniosków z wniosków. Rozdarta między wymaganiami kuratorium, priorytetami wydziału edukacji, a pociągiem do niejakiego Anioła, Krystyna Flądra angażuje szkołę do udziału w programie "mierzenia szczęśliwości mniejszości w europejskiej rzeczywistości". Tylko skąd w Gaciach wziąć mniejszości? Czy zatrudniona na etacie woźnej ex-barmanka Tereza wspomoże swoją przełożoną w tej trudnej sytuacji? Czy jeden Niemiec to już mniejszość i co z tym wszystkim wspólnego ma szkielet neandertalczyka? Jeśli jesteście tego ciekawi, sięgnijcie po "Erekcję wzrostu". Tylko indywidualnie! I nie zapomnijcie wyciągnąć wniosków! Wiadomo z czego.
"- Drogie koleżanki – zaczęła jakby od początku Krystyna Flądra – czekają nas ogromne zmiany. Jak wiecie, zmieniła się znowu pani Minister. Jestem świeżo po konferencji dyrektorów, wiem z najlepszego źródła. To już nie są żarty. Szykuje się rewolucja. Pani Minister wprowadziła 73 poprawki do poprawek. Przedstawię, wam najważniejsze z nich. Wszystkie mają one podnieść wyniki nauczania i na was spoczywa największa odpowiedzialność." (M. Sonnta, "Erekcja wzrostu")
Powieść Miki Sonnty to celny strzał w absurdy rzeczywistości szkolnej oraz niedorzeczności, z jakimi mierzyć się muszą niekiedy obywatele naszego pięknego kraju. "Erekcja wzrostu" jest jak krzywe zwierciadło, w którym przegląda się nasze społeczeństwo, z resortem edukacji na czele1. Małostkowość, chciwość, układy oraz panosząca się biurokracja - to tylko niektóre z piętnowanych przez autorkę przypadłości. Małe i duże grzeszki nasze powszednie, polane gęstym sosem humoru i doprawione szczyptą ironii, wywołują szczery śmiech. Wziąwszy jednak pod uwagę realia, często jest to śmiech przez łzy. Mika Sonnta prowokuje do wielowymiarowej refleksji nad kondycją naszego państwa w perspektywie społecznej, edukacyjnej, a także duchowej. Osobiście odbieram "Erekcję wzrostu" również jako apel o opamiętanie w bezmyślnej pogoni za trendami i mnożeniem bezużytecznej "papierologii" w miejsce rzeczywistych, sensownych działań.
pełna recenzja na: http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Wraz z pierwszym dzwonkiem ambitna i operatywna dyrektor Zespołu Szkół w Gaciach Halnych przystępuje do indywidualizacji, ewaluacji i wyciągania wniosków z wniosków. Rozdarta między wymaganiami kuratorium, priorytetami wydziału edukacji, a pociągiem do niejakiego Anioła, Krystyna Flądra angażuje szkołę do udziału w programie "mierzenia szczęśliwości mniejszości w...
więcej mniej Pokaż mimo to
1 marca 2011 roku oczy całego świata skierowały się ku wschodniemu wybrzeżu Japonii. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 9, z epicentrum oddalonym o 130 km od Wyspy Honsiu, wywołało potężne tsunami. W niektórych miejscach fale sięgały 30 metrów. Woda wdzierała się na 10 kilometrów w głąb lądu, powodując nieopisane zniszczenia. W skutek katastrofy w elektrowni atomowej Fukishima doszło do uszkodzenia czterech bloków. Radioaktywne materiały zostały uwolnione do środowiska, a nad Japonią zawisło widmo zagłady.
Katarzyna Boni była naocznym świadkiem skutków tragedii, jaka dotknęła Kraj Kwitnącej Wiśni. Jej reportaże to świadectwa ludzi, którzy stracili bliskich i cały dobytek w odmętach słonej wody. Śmierć jest stale obecna w ich świadomości- czekają na nią, przymierzając rozmaite rodzaje trumien i widując swoich zmarłych, których duchy wracają do zalanych domostw. Domostw, których już nie ma. Pozostały blaszane kontenery, o ścianach cienkich tak, że mimowolnie uczestniczy się w życiu sąsiadów. Nadzieja? Nadzieja zgasła, pozostała żałoba, ból i kredyty, których nie sposób spłacić, bo fale zniszczyły miejsca pracy. Państwo zaś zawiodło, bez pokrycia obiecując bezpieczeństwo przed niszczącymi żywiołami oraz przed atomem, który miał zapewnić tanią energię, a przyniósł skażenie ziemi, wody i powietrza. Pozostało tylko płakać lub udać się na warsztaty narzekania, gdzie można uwolnić swą traumę. Można też szukać zaginionych ciał. W końcu Japończyk musi być pochowany.
„Corpse (trup). Piętnaście tysięcy osiemset dziewięćdziesiąt cztery corpses w całym Tohoku. Do tego dwa tysiące pięćset sześćdziesiąt dwie zaginione osoby. Tysiąc sześćset pięćdziesiąt sześć corpses w Rikuzentakacie.
Coffin (trumna). W najlepszym razie sklejona z dykty. A kiedy dykty brakowało, corpse kładło się na kawałku tektury i przykrywało drugim kawałkiem. Home-made coffin.
Crows (kruki). Pojawiły się już w kwietniu. Dużo. Bardzo dużo. Podobno niektórym corpses brakowało fragmentów twarzy.” (K. Boni. „Ganbare! Warsztaty umierania.” )
„Ganbare!” to książka, której centralnym punktem jest tsunami. Jest ono jednak też pretekstem do zgłębienia bogactwa kulturalnego, za jakie podziwiamy Japonię. Mitologia, legendy, smaki i obyczaje związane są z morzem i naturą nierozerwalnym mariażem. Wierzenie żyją w świadomości współczesnych Japończyków, których codzienność przed i po katastrofie zapełnia kolejne karty powieści. Śmierć jest zarówno wyrokiem, jak i ułaskawieniem. Nie odda bliskich, lecz kiedy przyjdzie, pozwoli znów ich spotkać. Akceptacja i oczekiwanie to nauka płynąca z „warsztatów umierania”. A odpowiedzią na widmo ostateczności są krótkie słowa: „Ganbare! Dasz radę!”
Katarzyna Boni z wirtuozerią godną mistrzów posługuje się formą reportażu, zaskakując odmiennością kolejnych scen. Rożni je zarówno konwencja, jak i nastrój. Kontrast pomiędzy opisami sielskich scen codziennych, a dojmującymi opisami miejsc dotkniętych tsunami, potęguje uczucie grozy. Czytelnik, smakujący tradycyjne dania z wodorostów, nie spodziewa się, że już za chwilę zmiecie go fala, nadciągająca wraz z szelestem przewracanych stron.
Choć nie jest to lektura łatwa, „Ganbare! Warsztaty umierania” to obietnica niezapomnianych wzruszeń, ubranych w znakomitą formę literacką. Ta książka jest jak zebrany z pól Fukishimy ryż. Pachnie zachęcająco, lecz czy odważysz się go spróbować?
Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
1 marca 2011 roku oczy całego świata skierowały się ku wschodniemu wybrzeżu Japonii. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 9, z epicentrum oddalonym o 130 km od Wyspy Honsiu, wywołało potężne tsunami. W niektórych miejscach fale sięgały 30 metrów. Woda wdzierała się na 10 kilometrów w głąb lądu, powodując nieopisane zniszczenia. W skutek katastrofy w elektrowni atomowej Fukishima...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dwójka studentów postanawia spędzić tegoroczną Wielkanoc z dala od tradycji, z dala od rodziny. Ona, gorliwa katoliczka z niezłomnymi zasadami, on- sceptyk, ateista i poszukiwacz wrażeń. Przemierzają Suwalszczyznę w poszukiwaniu ostoi, która pozwoli ich relacji przeżyć renesans. Dokładnie przemyślany plan wyprawy szybko ulega zmianom za sprawą ciągu zaskakujących wydarzeń. Cóż… Zaskakujących i niepokojących za razem. Wkrótce świat, w który wierzyli Karolina i Tomek, zaczyna się rozpadać. W rzeczywistość wkradają się zjawiska, które obiektywnie nie powinny mieć miejsca. Młodzi gubią się pomiędzy jawą, a snem lub halucynacją, zaś las, ta pozorna świątynia spokoju, zaczyna ich osaczać. Traci swe granice. Staje się demonem, który nie zamierza wypuścić młodych ze swych żądnych krwi szponów. Czy przeżyją? Czy ich koszmar nie okaże się wspólnie śnionym snem?
„Gałęziste” Artura Urbanowicza, to powieść która porwała mnie od pierwszych stron. Aż trudno mi było uwierzyć, ze to debiut literacki autora, gdyż książka ta po prostu nie pozwoliła mi się od siebie oderwać. Świetnie skonstruowana fabuła, umiejętnie wykreowana atmosfera i wyraziści bohaterowie, to mocne filary tej błyskotliwej powieści grozy. Malownicze opisy rodzinnych stron autora stanowią doskonałe tło dla wydarzeń z pogranicza rzeczywistości. Wplecione w fabułę elementy ludyczności, pogańskich podań i obrzędów, potęgują uczucie zaniepokojenia, w miarę jak czytelnik wraz z bohaterami przemierza bezkresy puszczy. Postaci w powieści budzą zainteresowanie swą wielowymiarowością. Okazuje się, że nie tylko główni bohaterowie skrywają swe sekrety. W miarę zagłębiania się w lekturę, czytelnik odkrywa, że tutaj prawie nikt nie jest tym, za kogo się podaje. „Gałęziste” oferuje to, czym wyróżniać się powinien dobry horror: straszy od pierwszych stron, trzyma w napięciu dzięki nagłym zwrotom akcji, wykracza poza świat realny, dając miejsce magii i dawnym wierzeniom. Mojego entuzjazmu wobec tej pozycji nie umniejszają odrobinę przewodnikowe i ( moim zdaniem) niekoniecznie potrzebne opisy atrakcji turystycznych Suwalszczyzny. Owszem, wyrywają one czytelnika z gęstej atmosfery wydarzeń, lecz czynią to tylko na chwilę. Są swoistym preludium przed kolejnymi punktami zwrotnymi.
Szczerze polecam powieść „Gałęziste” wszystkim miłośnikom literatury grozy. Uważam, że jest to lektura godna uwagi, gwarantująca niezapomniane wrażenia. Autorowi gratuluję udanego debiutu i życzę kolejnych równie udanych publikacji. Was, Czytelnicy, jednocześnie przestrzegam! Wybrać się wieczorową porą na spacer do lasu po lekturze „Gałęzistego”? To nie jest dobry pomysł!
Po więcej recenzji zapraszam na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Dwójka studentów postanawia spędzić tegoroczną Wielkanoc z dala od tradycji, z dala od rodziny. Ona, gorliwa katoliczka z niezłomnymi zasadami, on- sceptyk, ateista i poszukiwacz wrażeń. Przemierzają Suwalszczyznę w poszukiwaniu ostoi, która pozwoli ich relacji przeżyć renesans. Dokładnie przemyślany plan wyprawy szybko ulega zmianom za sprawą ciągu zaskakujących wydarzeń....
więcej mniej Pokaż mimo to
Mamy już tak w naturze, że kochamy wakacyjne podróże. Jednak, gdy jesteśmy urodzonymi pechowcami, kaprysy opatrzności dopadną nas, gdziekolwiek się nie ruszymy. Czy to Lizbona, czy Watykan- fatum będzie za nami podążało. W Dubrowniku stracimy złudzenia, że to przypadek, w Londynie zaś pozostanie nam pogodzić się z przeznaczeniem i nauczyć wzmożonej czujności na nieznośne zrządzenia losu. W końcu, jak powiedział Stefan Pacek: ”Pechowiec nawet przy kichnięciu może się zakrztusić.”
Michał i Joanna Zawadzcy to para dziennikarzy, którzy z entuzjazmem pakują walizki i mkną zwiedzać świat. Joanna chwyta sprzęt fotograficzny, a Michał upycha w plecaku lęk przed lataniem. Tak wyposażeni, ruszają w podróż, by odpocząć od zgiełku codzienności. Niestety, w czeluściach ich bagażów kryje się złośliwy chochlik, który co rusz każe bohaterom wpaść na kryminalną aferę. Michał przeobraża się wtedy w domorosłego detektywa, zaś Joanna...Ta to dopiero potrafi wpakować się w kłopoty!
Max Bilski w swoich czterech książeczkach wyprawia swoich bohaterów na wędrówkę przez najpiękniejsze miasta starego kontynentu. W każdym z tych miejsc Zawadzcy wikłają się w śledztwo, z którym policja radzi sobie jak niezdarne dziecko. Aby dopaść złoczyńców, Michał i Joasia przejmują pałeczkę i krok po kroku odkrywają zatarte ślady. W „Hotelu w Lizbonie” muszą zmierzyć się z hotelowym włamywaczem, a także rozwikłać zagadkę śmierci pięknej przewodniczki. W „Listach z Watykanu” polskie małżeństwo naraża własne życie, tropiąc sprawcę afery pedofilskiej w kościelnych kręgach. „Dubrownik” staje się miejscem, gdzie z życiem żegna się ponętna modelka, nasi bohaterowie poznają zaś niezwykłą babcię, przed którą Internet nie ma żadnych sekretów. Ta niezwykła staruszka wyrusza z Zawadzkimi, by rozwikłać „Wielką drakę w Londynie”, gdzie trup się ściele, a śledztwo zahacza o najwyższe kręgi angielskiej arystokracji.
Bilski z polotem i poczuciem humoru snuje kryminalną intrygę, racząc czytelnika niezwykłymi zwrotami akcji, nagłymi suspensami oraz zmiennym tempem wydarzeń. Na kartach jego powieści znajdziemy zawrotne pościgi i misterne śledztwa, jak również spokojne chwile przy kawce lub zimnym piwku. Język powieści Bilskiego jest naturalny, pełen kolokwializmów, od czasu do czasu padają wulgaryzmy, podkreślające wzburzenie bohaterów, którzy mają po dziurki w nosie ciągłych niespodzianek. Postaci skonstruowane są wiarygodnie. Michał jest odrobinę leniwy, ciągle zmęczony i marzy tylko o papierosku. Dla Joanny liczy się tylko fotografia, przez co kobieta stale wplątuje się jakiś w ambaras. Jej roztargnienie to powód złośliwych docinek ze strony męża, na które Asia reaguje stoickim spokojem, wystawiając środkowy palec. Trzecia bohaterka, babcia Helena, to staruszka w typie panny Marple. Ma smykałkę do ścigania przestępców, a jej głównym orężem są bystry umysł i komputer z dostępem do Internetu. Postaci poboczne u Bilskiego nigdy nie pojawiają się przypadkowo. Mylą tropy, podsycają intrygi lub… zabijają. Całość spina zgrabnie prowadzona narracja, sugerująca sporadycznie, że coś wisi w powietrzu, jednak niezdradzająca zbyt wiele, przez co czytelnik ma szansę sam spróbować przewidzieć tok śledztwa. Nie jest to zadanie łatwe, ponieważ nawet pozorni sprzymierzeńcy chowają trupy w szafie i nie zawahają się użyć przemocy, by uciszyć natrętnego detektywa.
Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Mamy już tak w naturze, że kochamy wakacyjne podróże. Jednak, gdy jesteśmy urodzonymi pechowcami, kaprysy opatrzności dopadną nas, gdziekolwiek się nie ruszymy. Czy to Lizbona, czy Watykan- fatum będzie za nami podążało. W Dubrowniku stracimy złudzenia, że to przypadek, w Londynie zaś pozostanie nam pogodzić się z przeznaczeniem i nauczyć wzmożonej czujności na nieznośne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Autyzm jest zaburzeniem, z którego rozpoznaniem w Polsce nadal jest nie najlepiej, choć mamy już przecież drugą dekadę XXI wieku. Wczesna diagnoza i terapia przyczynia się do znacznej poprawy jakości życia osób autystycznych, a także ich rodzin. Praktyka pokazuje jednak, ze nie zawsze możliwe jest wdrożenie wczesnych działań. Mity narosłe wokół autyzmu, obojętność i brak profesjonalizmu to tylko niektóre z problemów, z jakimi borykają się rodziny, w których są dzieci ze spektrum autyzmu. Książka „Inne, ale nie gorsze” Grzegorza Zalewskiego przybliża nam to tajemnicze nadal „schorzenie”, a także pozwala spojrzeć na niedostatki systemu opieki z perspektywy tych, którzy na co dzień muszą się z nimi mierzyć.
Rodzice zwykle z radosnym oczekiwaniem wypatrują kolejnych etapów rozwoju swojego dziecka. To właśnie oni przeważnie wychwytują pierwsze sygnały, że coś jest nie tak, jak powinno być: dziecko nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, później zaczyna mówić, ucieka, stroni od innych dzieci. Rozpoczyna się wędrówka po przychodniach, kolejki do specjalistów, żmudne badania i wreszcie jest wyrok: autyzm/ zespół Aspergera. Co dalej? Jak dalej żyć?
Siedem rozmów, jakie przeprowadził Grzegorz Zalewski z rodzicami dzieci autystycznych to opis świata przed i po diagnozie. Świadectwa ludzi na co dzień doświadczających trudu wychowania małych autyków dają obraz, który wywołuje niepokój i niedowierzanie. Ludzie, których osią życia jest opieka nad dzieckiem oprócz społecznej stygmatyzacji, doświadczają braku wsparcia ze strony państwa, a także braku systemowych działań, na które każdy obywatel przecież zasługuje. Sytuacje opisane w „Inne, ale nie gorsze” powodują zwątpienie w resort zdrowia, ale i (trudno mi to przyznać) w role wychowawcy w szkole, w role lekarza pierwszego kontaktu i wielu innych specjalistów, którzy z racji wykonywanego zawodu POWINNI wychwycić symptomy zaburzeń. Rodzice, pozostawieni sami sobie z ogromem problemów, muszą upominać się o zainteresowanie ich dzieckiem, o pieniądze na terapeutów. Czasem brakuje im sił, lecz nie poddają się rezygnacji i ciągle wierzą, że w Polsce kiedyś będzie lepiej. I że nastąpi chwila, gdy państwo wyciągnie do nich pomocną dłoń. Liczę na to, że nie będą to płonne nadzieje.
"Mam wrażenie, że matka dziecka niepełnosprawnego ma być aniołem, z aureolą nad głową, skłonnym do wiecznych poświęceń. Poświęceń narzucanych przez niepełnosprawność dziecka. Musi być spokojna, cierpliwa, anielsko dobra i absolutnie nigdy nie ulegać frustracjom i złości. Najlepiej, żeby zajęła się tylko jego wychowaniem i poświęcaniem się- tyle, że, jak wspomniałeś, jeśli jest samotna, to musi sama zarobić na życie. Za świętość nikt przecież nie płaci! A może dla niej owa niepełnosprawność nie jest takim ciężarem- ale jej samej się o to nie pyta. Taki wizerunek i już. Jak ma inne zdanie, to kłamie, udaje i jeszcze może oszalała, bo chce jej się rozwijać, mieć własną tożsamość czy choćby, jak w moim przypadku, zainteresowania badawcze, naukowe, zawodowe. Po co? Przecież opieka społeczna płaci jej za pozostawanie w domu i poświęcanie się- jakie pieniądze to inna bajka- więc problem z głowy. Znowu brutalne, ale prawdziwe"(jedna z rozmówczyń G. Zalewskiego)
Grzegorz Zalewski z wielkim wyczuciem dotyka kwestii „inności”. Pozwala rodzicom autystycznych dzieci na wyrażenie wątpliwości i bolączek. Książka jest pełna emocji: od trudnej „żałoby po diagnozie”, przez radość z postępów dziecka, po motywacje i siłę do działania. Dla rodziców i pedagogów książka ta może być skarbnica wiedzy o symptomach spektrum autyzmu. Dla społeczeństwa to wartościowa lekcja tolerancji, której czasem tak nam brakuje.
Gorąco polecam tę książkę wszystkim czytelnikom, jako że porusza ona niezwykle ważki problem, z którym prędzej, czy później większość z nas będzie miała styczność. Osoby autystyczne żyją bowiem obok nas. Są inne, ale nie gorsze.
Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Autyzm jest zaburzeniem, z którego rozpoznaniem w Polsce nadal jest nie najlepiej, choć mamy już przecież drugą dekadę XXI wieku. Wczesna diagnoza i terapia przyczynia się do znacznej poprawy jakości życia osób autystycznych, a także ich rodzin. Praktyka pokazuje jednak, ze nie zawsze możliwe jest wdrożenie wczesnych działań. Mity narosłe wokół autyzmu, obojętność i brak...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka Ani Kęski, „Jak stać szczęśliwym człowiekiem” musiała w końcu trafić w moje ręce. Regularnie zaglądam na bloga Ani- Ania maluje, a treści, które tam znajduję, łykam jednych tchem. Ania jest wyjątkową młodą kobietą. Na blogu, dzieli się własnymi doświadczeniami, przedstawiając czytelnikom swą przemyślaną wizją świata. Ta wizja mi wyjątkowo odpowiada i podziwiam Anię za jej trafne spostrzeżenia i umiejętność wyciągania z nich wniosków. Gdy dowiedziałam się o książce, nie mogłam się powstrzymać, aby jej zdobyć. Od tamtej pory czytałam ten poradnik dwa razy i sięgam po niego, ilekroć mam spadek formy. Punkt widzenia Autorki przywraca mnie do pionu, bo niby się pewne rzeczy wie, ale w życiowej pogoni, warto je sobie czasem odświeżyć.
O czym pisze Ania? Przede wszystkim o własnej drodze, o swoich doświadczeniach. W międzyczasie podrzuca fajne pomysły, ale nie mówi: musisz. Ania proponuje zdrowe podejście do życia i pozostawia czytelnikowi wybór, czy z niego skorzysta. Pisze o odpowiedzialności za własne życie, o wybaczaniu sobie, poczuciu zasługiwania na dobre. Uczy dystansu i patrzenia na świat przez pryzmat naszych przekonań, a nie tego, co narzucone. Książka Ani Kęski to taka „przypominajka” o dobrych praktykach, które pomagają lepiej żyć, żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym sumieniem. Wartością tej pozycji jest to, że nie daje ona jednaj uniwersalnej odpowiedzi. Każdy z nas jest przecież inny. Ta książka każe nam poznać własne potrzeby i ruszać do dzieła. Do mnie to przemawia.
Ciąg dalszy recenzji znajdziesz na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Książka Ani Kęski, „Jak stać szczęśliwym człowiekiem” musiała w końcu trafić w moje ręce. Regularnie zaglądam na bloga Ani- Ania maluje, a treści, które tam znajduję, łykam jednych tchem. Ania jest wyjątkową młodą kobietą. Na blogu, dzieli się własnymi doświadczeniami, przedstawiając czytelnikom swą przemyślaną wizją świata. Ta wizja mi wyjątkowo odpowiada i podziwiam Anię...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przysłowie arabskie uczy, że najbliższą z rzeczy jest śmierć, a najdalszą – nadzieja. Pomiędzy tymi dwiema rozpościera się ludzki los. Niekiedy zbliża nas ku zgubie, innym razem każe poszukiwać nowych szans. Miotając się, jak ślepcy, gubimy się w świecie emocji, które bywają zgubnymi kierunkowskazami. Czy dane nam będzie skręcić we właściwą drogę? Czy się nie zgubimy?
Kiedy Maria opuszcza swój dom, by nigdy nie wrócić, zamieć śnieżna zaciera jej ślady. Mała córeczka widzi tylko strzęp koronki na wietrze, po czym sama pęka jak porcelanowa filiżanka. Jak kawałek drewna, życie ojca rozłupuje się na pół. Bojan i trzyletnia Sonja w Tasmańskiej głuszy zapominają o życiu. Zapominają o miłości, której jedyną oznaką staje się ciąg picia i przemocy. Wracają wspomnienia wojny, która wypędza ludzi z ich domów, skazuje na tułaczkę, zostawia jątrzące się rany.
Po wielu latach Sonja wraca, by na zgliszczach domu na nowo zbudować swoje życie. Czy uda jej się odnaleźć siebie? Czy ojciec i córka spojrzą sobie w oczy? Czy otworzą swoje serca? Czy zwycięży nadzieja, czy śmierć?
Richard Flanagan z uporem maniaka burzy moje wyobrażenia o Australii- słonecznej krainie kangurów. Ukazuje trudne losy emigrantów, którym nie zawsze udaje się odnaleźć szczęście w nowej ojczyźnie. Flanagan nie boi się skrajnych emocji, rozdrapywania ran, rozliczeń z przeszłością. Swą wielowarstwową prozą wciąga czytelnika w świat zawiłych relacji międzyludzkich, zmusza do współodczuwania, ale też czaruje swym polotem. Podobnie jak „Ścieżki północy”, „Klaśnięcie jednej dłoni” wymaga skupienia i zachwyca niejednoznacznością i skłania do refleksji. Miłość u Flanagana nie jest cukierkowa, każe ranić, szuka odkupienia. Bohaterowie budzą skrajne reakcje, jednak zawsze tli się w nich iskra człowieczeństwa. Trudno ich osądzić, równie trudno potępić. Szukają przecież nadziei, a ścieżki do niej prowadzące czasem sprowadzają ich na manowce.
Piękno języka literackiego, które przyniosło Flanaganowi Nagrodę Bookera, pozwala się rozkoszować się tą niełatwą powieścią. Jednocześnie zmusza do zastanowienia, do odkrywania ukrytego sensu, poszukiwania przyczyny. Głębokie prawdy wymagają sprawnego pióra, a to Flanagan z pewnością posiada.
Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Przysłowie arabskie uczy, że najbliższą z rzeczy jest śmierć, a najdalszą – nadzieja. Pomiędzy tymi dwiema rozpościera się ludzki los. Niekiedy zbliża nas ku zgubie, innym razem każe poszukiwać nowych szans. Miotając się, jak ślepcy, gubimy się w świecie emocji, które bywają zgubnymi kierunkowskazami. Czy dane nam będzie skręcić we właściwą drogę? Czy się nie zgubimy?
...
Założę się, że tylko niewielki procent kobiet nigdy w życiu nie pomyślał o odchudzaniu. Te, które zmierzyły się z tym wyzwaniem, wiedzą, jak trudno wdrożyć dietę, jak ciężko jej dotrzymać i jak smakuje efekt jo- jo. Jednak odchudzanie nie musi być czymś wyjątkowo przykrym. Przekonacie się o tym, sięgając po pełną humoru powieść Wandy Szymanowskiej, pt. „Lardżelka”.
Tytułowa „Lardżelka” to nazwa ośrodka oferującego wczasy dla osób z nadwagą. To tutaj, za namową przyjaciółki, trafia przemiła pani Zosia, od dziecka cierpiąca na nadmiar kilogramów. Zosia ma za sobą burzliwy związek, za którego sprawą podupadła jej wiara w siebie, a kompleksy urosły do rozmiarów XXL. W „Lardżelce” bohaterka spotyka grupę wsparcia, a także uroczego mężczyznę o zwichrzonej czuprynie. Życie Zofii nabiera nowego smaku, a sukienki stają się jakby ciut za duże.
„Kapitulacja nastąpiła kwadrans po dwunastej!Basia poszła do bufetu i nieświadoma moich żelaznych postanowień, przyniosła dla mnie dwie kanapki i ciastko z różowym lukrem na wierzchu. Nie miałam siły się oprzeć. Zjadłam wszystko! Już przy ostatnich kęsach miałam poczucie winy, beznadziejności i wyrzuty sumienia. A tak marzyłam o tym, że już jutro będzie mi lżej, a po tygodniu spódnica, przypominająca kształtem i rozmiarami harcerski namiot, chociaż trochę się obluzuje.” (W. Szymanowska, „Lardżelka”)
Powieść Wandy Szymanowskiej to przepełniony humorystycznymi scenkami, fabularyzowany poradnik dla osób, którym nieobcy problem zbyt ciasnych ubrań. Autorka przedstawia czytelnikowi perypetie Zosi w sposób pełen ciepłego zrozumienia i troski. Bohaterowie „Lardżelki” to postaci z bagażem doświadczeń związanych z odchudzaniem. Łączy ich również fakt, że są przez społeczeństwo postrzegani jako obywatele gorszego gatunku. Autorka piętnuje ten rodzaj psychologicznego terroru, jednak czyni to w sposób nienachalny i zgodny z dobrym obyczajem. Sposób przedstawienie osób puszystych wzbudza do nich sympatię, zaś ich problemy ukazane są w szerszym kontekście, często jako wynik nieprawidłowego żywienia w dzieciństwie lub problemów natury psychologicznej.
Choć problem, stanowiący esencję powieści, jest poważny, Wanda Szymanowska przedstawia go w lekki, humorystyczny sposób. Barwny język powieści powoduje, że czyta się ją bardzo przyjemnie, zaś estetyczne ilustracje przykuwają uwagę czytelnika. Niewątpliwą atrakcją książki są praktyczne wskazówki dotyczące diety i aktywności fizycznej oraz przepisy na lekkie, smaczne potrawy. Ta niewielka książeczka może być zatem odbierana jako lektura umilająca czas, jak również jako mini-kompendium wiedzy na temat zdrowego stylu życia. Ta książka dostarcza cennej motywacji i udowadnia, że chcieć znaczy móc.
„Wpadł mi niedawno w ręce interesujący artykuł. Podobno w Ameryce, gdzie otyłość jest zjawiskiem coraz bardziej powszechnym, wyróżniono nowy rodzaj dyskryminacji – weightism. Lekarze przed podjęciem leczenia odsyłają grubasów na dietę, samoloty nie chcą zabierać puszystych na pokład, każą kupować dwa bilety dla jednego pasażera, do teatrów, oper, filharmonii grubasy nie chodzą, bo nie mieszczą się w fotelach na widowni. Idiotyczne stereotypy społeczne nakazują im siedzieć w domu przed telewizorem i dalej tyć.” (W. Szymanowska, „Lardżelka”)
„Lardżelkę” mogę z czystym sumieniem polecić, gdyż świetnie się przy niej bawiłam. Polubiłam bohaterów książki, a w byłej anorektyczce- Krysi odnalazłam siebie z czasów licealnych. Tym bardziej zachęcam do przeczytania tej książki. Może i wy odnajdziecie w niej siebie?
więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/
Założę się, że tylko niewielki procent kobiet nigdy w życiu nie pomyślał o odchudzaniu. Te, które zmierzyły się z tym wyzwaniem, wiedzą, jak trudno wdrożyć dietę, jak ciężko jej dotrzymać i jak smakuje efekt jo- jo. Jednak odchudzanie nie musi być czymś wyjątkowo przykrym. Przekonacie się o tym, sięgając po pełną humoru powieść Wandy Szymanowskiej, pt....
więcej mniej Pokaż mimo to
Ze sportem mi wyjątkowo nie po drodze, więc raczej nie oczekiwałam wiele po historii mężczyzny przygotowującego się do przebiegnięcia ultramaratonu. Jednak rozbrajająca szczerość autora, jego zapał i godzien podziwu dystans do świata oraz siebie samego, sprawiły, że brnęłam w tę powieść z zainteresowaniem i nieskrywaną przyjemnością. Mocno i Was do tego zachęcam i zapewniam, że „4 pustynie” to jedna z lektur , których znajomości nie pożałujecie.
„Nigdy nie jesteś za stary, żeby wyznaczać kolejny cel lub wyśnić nowy sen”- tymi słowami Daniel Lewczuk rozpoczyna fascynującą opowieść o sile, determinacji i harcie ducha. Mówi o swojej niesamowitej przemianie, która dokonała się, gdy po latach zaniedbań organizm zaczął odmawiać mu posłuszeństwa. Mimo sporej nadwagi i miernej sprawności fizycznej, Lewczuk postanowił zawalczyć o swoje zdrowie. Początki nie były łatwe, a jeśli zabawne, to z pewnością nie dla Lewczuka. A jednak… Pierwsze sukcesy pobudzały do działania, kolejne porażki motywowały do wzmożonego treningu. Wyzwania przyspieszały cyrkulację krwi. W końcu nadeszła pora na życiowy wyczyn- bieg przez cztery pustynie: Wadi Rum, Gobi, Atacamę oraz Antarktydę. Zadanie, zdawać by się mogło, ponad siły. Wewnętrzna siła i wsparcie przyjaciół łagodziły jednak trudy kolejnych etapów. Chociaż nie każdy ukończył ten bieg, choć niektórym nie dane było po raz wtóry stanąć na starcie, pamięć po nich pozostała w sercach bliskich, niesiona przez kolejne bezdroża.
Powieść ze sportem w tle, tym bardziej z podtytułem o treści „Biegnij i znajdź własną drogę”, początkowo nie wzbudzała we mnie entuzjazmu. Nie będę jednak okrywać, że myliłam się srodze w powierzchownej ocenie „ 4 pustyń”. Książce tej daleko do motywacyjnego poradnika, choć z każdej strony czerpać można inspirację do działania, z każdej tchnie entuzjazmem i wiarą w ludzkie możliwości. Powieść zachwyca płynnością narracji, jaka opiewa kolejne zmagania sportowców wśród zmiennych warunków wszechmocnej przyrody. Dystans, z jakim autor podchodzi do własnych dokonań, wzbudza szacunek, jednocześnie wyzwalając nic sympatii do biegacza, któremu często wiatr wieje w oczy. Humor i ciepło- za nie naprawdę polubiłam tę książkę. Bawiłam się przednio, śledząc perypetie zdobywcy pustyń, choć bywały też chwile zadumy, chwile smutku i zwątpienia...Naturalne emocje towarzyszące ludzkim wzlotom i upadkom. Brak patosu, brak nadmiernego zachwytu tężyzną fizyczną, za to pokora, wytrwałość, trud ponad siły- wszystko to stanowi o wielkości autora i wartości jego publikacji.
„ 4 pustynie” Grzegorza Lewczuka przekonały mnie, że chcieć, znaczy móc, nawet pomimo niesprzyjających okoliczności, wewnętrznych oporów, czy kłopotów z kondycją. Co prawda, nie zacznę nagle kariery biegacza, ale po powieść Lewczuka sięgnę pewnie nie raz, do czego i Was namawiam!
Ze sportem mi wyjątkowo nie po drodze, więc raczej nie oczekiwałam wiele po historii mężczyzny przygotowującego się do przebiegnięcia ultramaratonu. Jednak rozbrajająca szczerość autora, jego zapał i godzien podziwu dystans do świata oraz siebie samego, sprawiły, że brnęłam w tę powieść z zainteresowaniem i nieskrywaną przyjemnością. Mocno i Was do tego zachęcam i...
więcej Pokaż mimo to