Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Zapraszam na bloga: http://ksiazkilubie.blogspot.com/2017/08/powiew-nostalgii-agnieszka-meyer-karmin.html#more

Zapraszam na bloga: http://ksiazkilubie.blogspot.com/2017/08/powiew-nostalgii-agnieszka-meyer-karmin.html#more

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zapraszam na bloga: http://ksiazkilubie.blogspot.com/2017/10/violetta-domagaa-zamordowac-dziecko.html

Zapraszam na bloga: http://ksiazkilubie.blogspot.com/2017/10/violetta-domagaa-zamordowac-dziecko.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Panią Wandę Szymanowską od dawna cenię za trafność spostrzeżeń, dystans oraz umiejętność kreowania pięknego, literackiego przekazu. Kolejna powieść pisarki uraczyła mnie tym samym, ale dała też coś więcej. Trafiła w punkt, który we mnie również wywołuje wewnętrzny cichy bunt. Tym razem pani Wanda zmierzyła się ze stereotypowym postrzeganiem bardzo istotnego zjawiska- starości. Przeświadczenie o konieczności wycofania się osób w podeszłym wieku z życia społecznego jest zjawiskiem tak silnym, że nawet ci, których ono dotyczy, uginają się pod jego ciężarem. Internalizują tę teorię, wygaszając swą aktywność po przekroczeniu niewidzialnej, zależnej od wielu czynników, granicy wieku. Zwyczajowy punkt widzenia zmusza starsze osoby do pozostania w domu, nie oferując im wiele, celując katalogiem życiowych atrakcji wyłącznie w ludzi młodych. Na tle tego społecznego zaniedbania, nie jest niczym dziwnym, że starsi zamykają się w sobie, porzucając zajęcia, które niegdyś stanowiły centrum ich zainteresowań, podsycały entuzjazm i motywację. Czy tak musi być? O tym właśnie powieść „Kim, do diabła, jest Anita”.


Anita daleko odbiega od stereotypu kobiety, której stuknął ósmy krzyżyk. Nadal charyzmatyczna, pełna sił witalnych, znajduje czas i chęci, by opiekować się bliskimi, a nawet dbać o psy sąsiadów. Sama raczej daje, niż bierze. Z wielkim oddaniem poświęca się pielęgnowaniu schorowanego męża. Mimo jej sędziwego wieku, ten codzienny, żmudny rytuał bynajmniej jej nie przytłacza. Jest raczej wyrazem jej bezkresnej miłości. Płynie wprost z ogromnego serca tej niezwykle życzliwej kobietki, której ciepła starcza by obdarować wszystkich potrzebujących. To ciepło, w połączeniu z niebanalnych stylem życia, również z zamiłowaniem do buteleczki piccolo, czyni Anitę wyjątkową osobą. Taką, której historię chce się od razu poznać. Nie jest to jednak takie proste, o czym przekonuje się narratorka powieści- Polka chwilowo przebywająca w Niemczech. Z nieskrywaną ciekawością słucha ona Anity, stopniowo, małymi kroczkami odkrywając tajemnice niedostępne postronnym, w tym także poruszającą historię miłości rozdzielonej wojenną zawieruchą.

Powieść pani Wandy Szymanowskiej, jak już wspomniałam, urzekła mnie pięknem literackiego języka. Łagodny, ciepły ton opowieści sprawił, że straciłam się poczucie czasu, wsiąkając w historię Anity z pełnym zaangażowaniem. Lekkość pióra autorki oraz jej dyskretne poczucie humoru pozwoliły oddać się lekturze i chłonąć jej treść z niesłychaną przyjemnością. Krótkie rozdziały powieści nadały tempa jej czytaniu, tym bardziej, że każdy z nich był kolejnym stopniem ku poznaniu meandrów życia głównej bohaterki.

Więcej na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Panią Wandę Szymanowską od dawna cenię za trafność spostrzeżeń, dystans oraz umiejętność kreowania pięknego, literackiego przekazu. Kolejna powieść pisarki uraczyła mnie tym samym, ale dała też coś więcej. Trafiła w punkt, który we mnie również wywołuje wewnętrzny cichy bunt. Tym razem pani Wanda zmierzyła się ze stereotypowym postrzeganiem bardzo istotnego zjawiska-...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Ani Kęski, „Jak stać szczęśliwym człowiekiem” musiała w końcu trafić w moje ręce. Regularnie zaglądam na bloga Ani- Ania maluje, a treści, które tam znajduję, łykam jednych tchem. Ania jest wyjątkową młodą kobietą. Na blogu, dzieli się własnymi doświadczeniami, przedstawiając czytelnikom swą przemyślaną wizją świata. Ta wizja mi wyjątkowo odpowiada i podziwiam Anię za jej trafne spostrzeżenia i umiejętność wyciągania z nich wniosków. Gdy dowiedziałam się o książce, nie mogłam się powstrzymać, aby jej zdobyć. Od tamtej pory czytałam ten poradnik dwa razy i sięgam po niego, ilekroć mam spadek formy. Punkt widzenia Autorki przywraca mnie do pionu, bo niby się pewne rzeczy wie, ale w życiowej pogoni, warto je sobie czasem odświeżyć.
O czym pisze Ania? Przede wszystkim o własnej drodze, o swoich doświadczeniach. W międzyczasie podrzuca fajne pomysły, ale nie mówi: musisz. Ania proponuje zdrowe podejście do życia i pozostawia czytelnikowi wybór, czy z niego skorzysta. Pisze o odpowiedzialności za własne życie, o wybaczaniu sobie, poczuciu zasługiwania na dobre. Uczy dystansu i patrzenia na świat przez pryzmat naszych przekonań, a nie tego, co narzucone. Książka Ani Kęski to taka „przypominajka” o dobrych praktykach, które pomagają lepiej żyć, żyć prawdziwie i w zgodzie z własnym sumieniem. Wartością tej pozycji jest to, że nie daje ona jednaj uniwersalnej odpowiedzi. Każdy z nas jest przecież inny. Ta książka każe nam poznać własne potrzeby i ruszać do dzieła. Do mnie to przemawia.

Ciąg dalszy recenzji znajdziesz na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Książka Ani Kęski, „Jak stać szczęśliwym człowiekiem” musiała w końcu trafić w moje ręce. Regularnie zaglądam na bloga Ani- Ania maluje, a treści, które tam znajduję, łykam jednych tchem. Ania jest wyjątkową młodą kobietą. Na blogu, dzieli się własnymi doświadczeniami, przedstawiając czytelnikom swą przemyślaną wizją świata. Ta wizja mi wyjątkowo odpowiada i podziwiam Anię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Całe życie”. Widząc taki tytuł, historię jakiego życia spodziewacie się poznać z kart powieści? Czy oczekujecie nagłych dramatów? A może oszałamiających sukcesów? Czy życie literackiego bohatera powinno być wyjątkowe? A może wystarczy, by wiódł on żywot skromny, wcale niedaleki od szarej rzeczywistości? Jakiego bohatera sobie życzycie, drodzy Czytelnicy?

U podnóża Alp żył prosty, skromny człowiek- Andreas Egger. Doświadczył w życiu wiele. Dotknęła go samotność i bieda, zaznał też przemocy. Poznał, co to znaczy ciężka praca. Zachłysnął się nią i uczynił z niej sposób na przetrwanie. Zakosztował miłości i nadziei, by nagle wszystko stracić. W wielkim trudzie budował dom i z rozpaczą ujrzał jego upadek. Jednak Egger sam nie upadł nigdy. Poświeciwszy się życiu prostemu, dalekiemu od wysublimowanych potrzeb, wiódł życie, o jakim powiedzielibyśmy „nuda”…

A jednak, w tym życiu tkwił urok i sens. To pełne akceptacji życie obserwatora nadciągających z postępem zmian. To czar przemijania wespół z ulatującym czasem. Z wiatrem przemian, z odgłosem lekkich kroków dobiegających z doliny… Z ulotnym oddechem zbliżającej się Zimnej Pani. Życie, gdzie każdy dzień to trud. Gdzie natura zachwyca, ale i wymaga wiele. Gdzie przyjemność, to paść z wycieczenia po dniu pełnym znoju. Gdzie codzienność przeplata się z tęsknotą za tym, co już odeszło. Gdzie świat nie jest wielki. Jest tu, gdzie serce. W tym jedynym miejscu na Ziemi, w którym wszystko się zaczyna i wszystko skończy.


„Całe życie” to powieść, której nie sposób odłożyć, choć próżno w niej szukać wartkiej akcji, czy nagłych zaskoczeń. Robert Seethaler w oszczędny, a jednak ujmujący sposób, opowiada o prawdach składających się na ludzki los. Mówi o przemijaniu, tęsknocie, o poszukiwaniu życiowej przystani. Piękno literackiego języka Seethalera równe jest urodzie świata, jaki opisuje on w swej powieści. Szacunek dla przyrody, głęboki dla niej podziw w połączeniu z kultem fizycznej pracy, dają obraz człowieka żyjącego w symbiozie z naturą, próbującego ją ujarzmić i od niej zależnego. Protagonista powieści żyje skromnie, niewiele potrzebuje, z dystansem obserwuje zmiany zachodzące w świecie. Jest świadkiem historycznej zawieruchy, jak i rozkwitu nowoczesności. To, co zewnętrzne, nie ma jednak wpływu na jego duszę. Ta pozostaje niezmienna- jak skały Alp grzmiących lawinami.

„Całe życie” jest utworem pełnym uroku, oszczędnym w swej formie, acz ujmującym. Jego lektura sprawiła mi przyjemność, wzbudziła uczucie spokoju i akceptacji. Rozbudziła wyobraźnię, racząc ją widokami lasów rozciągających się u górskich zboczy. Pozwoliła się rozmarzyć, zatopić w nostalgii. Momentami chwytała za serce, wzruszała, by za chwilę znów zwolnić tempo, snuć się powoli, jak kolejka sunąca na alpejski szczyt.

Szukasz ciekawej lektury? Pomogę Ci ją znaleźć. Zajrzyj na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

„Całe życie”. Widząc taki tytuł, historię jakiego życia spodziewacie się poznać z kart powieści? Czy oczekujecie nagłych dramatów? A może oszałamiających sukcesów? Czy życie literackiego bohatera powinno być wyjątkowe? A może wystarczy, by wiódł on żywot skromny, wcale niedaleki od szarej rzeczywistości? Jakiego bohatera sobie życzycie, drodzy Czytelnicy?

U podnóża Alp żył...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Komunikat z ostatniej chwili! Pogryziony przez psa dostawca chińskich dań oskarżony o zabójstwo top modelki! Sprawca nadal na wolności! Uwaga! Podejrzewa się, że może być szalony! Przestępca podawać się może za damskiego fryzjera, podszywa się też za detektywa z zamiłowania. Ostatnio widziany był w towarzystwie swej siostry, której moralność pozostawia wiele do życzenia. Chodzą również pogłoski o jego kontaktach z transwestytą o pseudonimie panna Westinghouse. Ktokolwiek widział podejrzanego, proszony jest o kontakt z jednostką policji San Paulo, bądź też najbliższym zakładem dla obłąkanych.


„Ogólnie rzecz biorąc byłem w dobrym stanie. Nie szwankowały zdrowie, pamięć i tym podobne atrybuty. W tych warunkach i po tylu przygodach powinienem był wieść życie spokojne i pozbawione wstrząsów i takiemu się właśnie oddawałem, gdy ugryzł mnie pies i wprawił w ruch całą machinę” ( E. Mendoza, „Tajemnica zaginionej ślicznotki”)

„Tajemnica zaginionej ślicznotki” to już piąta część cyklu o bezimiennym, nieszkodliwym wariacie, do którego problemy lgną niczym ja do mlecznej czekolady. Bohater, jak zwykle niewinny, za sprawą ciągu nieprzewidzianych wydarzeń, wplątany zostaje w aferę kryminalną na szeroką skalę. Tym razem, by praworządności stało się zadość, damskiemu fryzjerowi przychodzi się zmierzyć z magnatami przestępczego półświatka Hiszpanii. Na szczęście nasz bohater przyciąga nietuzinkowych sojuszników z siłą równą jego magnetyzmowi wobec kłopotów. Na placu boju nie zostaje zatem sam, a jakie przygody czekają go na polu walki o prawo i sprawiedliwość? Tego dowiecie się, sięgając po własny egzemplarz najnowszej powieści Eduarda Mendozy.


Podobnie jak w recenzowanym już przeze mnie „Sekrecie hiszpańskiej pensjonarki”, Mendoza wciąga czytelnika w świat, w którym groteska jest elementem wiodącym. Zarówno wydarzenia, jak i bohaterowie powieści, mienią się przejaskrawionymi barwami, zaskakują niedorzecznością, wywołują niepohamowane salwy śmiechu. Zawrotne tempo i nieprzewidywalne zwroty akcji nie pozwalają oderwać się od powieści, zaś opisy malowniczych uliczek Barcelony budują niepowtarzalny klimat i pozwalają rozmarzyć się, uciec myślami ku plenerom słonecznym, aczkolwiek niepozbawionym lokalnych niepokojów. „Tajemnicę zaginionej ślicznotki” nazwałabym literacką komedią pomyłek, w której irracjonalność rządzi rzeczywistością, jest motorem wydarzeń, znajduje swe odzwierciedlenie w budowie charakterologicznej bohaterów, ich przemyśleniach i wypowiadanych przez nich słowach. Dla fanów Eduarda Mendozy powieść z pewnością stanowić będzie nie lada gratkę, zaś dla osób nieznających jeszcze twórczości iberyjskiego pisarza- będzie znakomitym pierwszym krokiem w kierunku zachłyśnięcia się literaturą słonecznej Hiszpanii.


Nie da się nie polubić twórczości Eduarda Mendozy. Jest w niej swoista magia, błyskotliwy humor i to, czego czytelnicy pragną najbardziej- piękno literackiego języka. Nie pozostaje mi nic więcej, jak tylko z czystym sumieniem polecić „ Tajemnicę zaginionej ślicznotki” tym, którzy łakną rozrywki na wysokim poziomie. Zachęcam również do zapoznania się z pozostałymi powieściami o perypetiach fryzjera-detektywa, lub z prozą o zupełnie odmiennym klimacie, jakiej doskonałym przykładem jest „Niewinność zagubiona w deszczu”, która, rzecz jasna, również wyszła spod wirtuozowskiego pióra Eduarda Mendozy.



Więcej ciekawych książek na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Komunikat z ostatniej chwili! Pogryziony przez psa dostawca chińskich dań oskarżony o zabójstwo top modelki! Sprawca nadal na wolności! Uwaga! Podejrzewa się, że może być szalony! Przestępca podawać się może za damskiego fryzjera, podszywa się też za detektywa z zamiłowania. Ostatnio widziany był w towarzystwie swej siostry, której moralność pozostawia wiele do życzenia....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki ZOO Michael Ledwidge, James Patterson
Ocena 6,2
ZOO Michael Ledwidge, J...

Na półkach: ,

Jackson Oz już od dawna przeczuwał, że ze środowiskiem naturalnym dzieje się coś złego. Zauważał zachwiania równowagi ekosystemów, wyłapywał informacje o nietypowych zachowaniach zwierząt. Jego głos był jednak głosem wołającego na pustyni. Nikt nie potraktował poważnie jego ostrzeżeń, co więcej, kariera naukowa Oza poważnie ucierpiała w skutek jego domniemań. Tak jednak było tylko do czasu…

Pewnego słonecznego dnia dochodzi do tragedii w jednym z hollywoodzkich ogrodów zoologicznych. Lwy zagryzają swojego opiekuna i wyrywają się na wolność. Wkrótce ich śladem idą kolejne zwierzęta, zarówno te dziko żyjące, jak i domowe pupilki. Świat zaczyna pogrążać się w chaosie, gdy okazuje się, jak niewielką siłą dysponuje człowiek w starciu z potęgą natury. Czy rodzaj ludzki przetrwa to nierówne starcie? Czy cywilizacja ma szansę w boju, w którym śmierć niosą szpony i kły?

Choć jestem świadoma popularności Jamesa Pattersona, „ZOO” to moje pierwsze spotkanie z jego twórczością, w tym przypadku wspomaganą piórem Michaela Ledwidge’a. Po książkę tę sięgnęłam w momencie, gdy potrzebowałam wciągającej lektury, nad którą niekoniecznie musiałabym łamać sobie głowę. Przyznam szczerze, że „ZOO” te warunki spełniła. Zarówno tematyka powieści- apokalipsa nadciągająca ze strony świata przyrody- jak i ukryte za nią, proekologiczne przesłanie, znakomicie wpisały się w obszar moich zainteresowań. Pomysł oparcia fabuły na zagrożeniu czyhającym na naszą cywilizację ze strony „braci naszych mniejszych” uważam za znakomity. Niestety, autorzy nie w pełni poradzili sobie z tą, dającą duże możliwości, koncepcją. Uważam, że tak dobry temat mógł zostać opisany bardziej dosadnie, drobiazgowo, a nawet bardziej krwawo. Zabrakło mi odczucia realnej grozy, które powinno pojawić się w trakcie tego typu lektury. Nie było dreszczyku niepokoju, choć tego właśnie oczekiwałam. Akcja powieści rzeczywiście mnie wciągnęła, kilka wydarzeń nawet zaskoczyło, a jednak nie mogę powiedzieć, żebym była usatysfakcjonowana dziełem duetu Patterson- Ledwige. Jestem przekonana, że koncept powieści zasługuje na większe rozbudowanie. Wręcz żal mi, że interesująca idea nie została okraszona równie ciekawym wykonaniem, że utonęła w opisach militarno- politycznych przepychanek, zamiast oddać dramat jednostek i społeczeństw walczących o przetrwanie.
„ZOO” nie do końca spełniło moje oczekiwania. Co prawda, odnalazłam w tej powieści rozrywkę idealną na wolny wieczór, jednak nadal czuję niedosyt spowodowany zbyt pobieżnym potraktowaniem tematu przez autorów. Chciałabym więcej: więcej treści, więcej emocji, a biorąc pod uwagę lekkość piór pisarskiego duetu, nawet więcej stron. Czy polecam tę książkę? Oczywiście, jeśli potrzebujecie lekkiego thrillera dla zabicia czasu. Jeśli zaś szukacie mocniejszych wrażeń, spokojnie obejdziecie się bez tej powieści.

Więcej ciekawych książek na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Jackson Oz już od dawna przeczuwał, że ze środowiskiem naturalnym dzieje się coś złego. Zauważał zachwiania równowagi ekosystemów, wyłapywał informacje o nietypowych zachowaniach zwierząt. Jego głos był jednak głosem wołającego na pustyni. Nikt nie potraktował poważnie jego ostrzeżeń, co więcej, kariera naukowa Oza poważnie ucierpiała w skutek jego domniemań. Tak jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia o zombie? Nie, to nie dla mnie! Tak właśnie myślałam, zanim jakiś czas temu wpadła w moje ręce pierwsza powieść z nieumartymi w rolach głównych. Potem wciągnął mnie serial the Walking Dead, a jeszcze zanim na niego trafiłam, zgłębiłam wierzenia i legendy, leżące u podstaw popularności żywych trupów w popkulturze. I teraz już na pewno wiem i przyznaję się do tego bez bicia- sięgnę po każdą książkę o zombiakach, jaka tylko znajdzie się w zasięgu mojego wzroku! Pewnie nie zawsze będę zadowolona, a przynajmniej nie tak, jak tym razem… Chcecie wiedzieć więcej? A więc wybierzmy się we wspólną podróż do czasów PRL. Apokalipsa zombie w Polsce? O tak! Bójcie się!

Rok 1963. Wrocław zamiera, rażony epidemią czarnej ospy. Chorzy i poddani kwarantannie umieszczani są w zamkniętych izolatoriach. Sytuacja wydaje się być pod kontrolą, gdy pewnego dnia z okna szpitala wypada siostra Młocicka. Pielęgniarka ginie na miejscu. Zaraz, zaraz… Ginie? Jej głowa zwisa pod dziwnym kątem, jakby oddzielona od kręgosłupa, jej nogi - połamane jak zapałki. A jednak… Młocicka wstaje! Wstaje i żąda krwi! Wkrótce do siostry dołączają podobne stwory. Z każdym dniem ich hordy rozrastają się w zastraszającym tempie. Szwadrony ZOMO, wspierane przez siły wojskowe, nie są w stanie opanować fali zagłady. Wrocław w niej tonie. Czy tylko Wrocław?

No, co za powieść! Niesamowite, dramatyczne, momentami pełne humoru, połączenie realiów Polski Ludowej z motywem zombie apocalypse robi ogromne wrażenie! Zawrotne tempo akcji sprawia, że trudno się doczekać każdej wolnej chwili, jaką można by poświęcić lekturze kolejnych rozdziałów. Bohaterowie? Mnóstwo ich! (Fani Roberta J. Szmidta z pewnością słyszeli o ponad dwustu ochotnikach, których nazwiska autor nadał postaciom uśmiercanym w „Szczurach Wrocławia”.) Szmidt celowo nie wyróżnia żadnej z postaci, nie czyni nikogo bezdyskusyjnym protagonistą utworu. Zapewnia nam za to możliwość śledzenia kilku „wiodących” bohaterów, dając nam wielopłaszczyznową perspektywę wydarzeń rozgrywających się w skażonym mieście. Skutkiem tego zabiegu, poznajemy świat komunistycznych układów i układzików, zakrapianych alkoholem popijanym wśród kolesiostwa, któremu w pierwszej kolejności oferuje się miejsca w schronach. Autor wiedzie czytelnika poprzez uliczki Wrocławia, pozwalając nam podejrzeć, jak płynie życie (a raczej jego resztki) w izolatoriach, internatach i szpitalach. Zaglądamy do knajp oczekujących na dostawy nielegalnie pędzonego alkoholu, poznajemy też bimbrowników- niby działających poza prawem, a jednak coś ci włodarze miasta przecież popijają… Taki klimat.
Wróćmy jednak do zombiaków… Ich pojawienie się w mieście to nie tylko zaskoczenie, ale i wyrok, jako że wojsko ani milicja ani trochę nie radzą sobie z pozbyciem się nieumarłych. A oni sami… Gwarantują mieszkańcom Wrocławia śmierć brutalną i krwawą, aczkolwiek w pewnym sensie odwracalną. Skąd ci wszyscy odmieńcy? Czy to zaraza zrzucona przez kapitalistów? A może jednak katolicy mają rację, wierząc w zmartwychwstanie? Myli się ten, kto sądzi, że łatwo znaleźć odpowiedź na te pytania. Mylnie też przyjąć, że zginie tylko Wrocław. Otwarte zakończenie powieści sugeruje, że jeszcze sporo będzie się działo. Kiedy? Nie wiem, ale czekam. Nabór bohaterów do kolejnej części „Szczurów…” nadal otwarty.

Nie zaskoczę Was, Kochani. Przecież to jasne, że wsiąkłam w tę historię po uszy! Czy polecam, to również oczywiste. Cieszę się niezmiernie, że na polskim rynku wydawniczym pojawiła się tak porywająca historia o zagładzie nadciągającej zza światów. Niecierpliwie czekam na jej kontynuację, a tymczasem... Fear the Walking Dead!


Więcej ciekawych książek na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Historia o zombie? Nie, to nie dla mnie! Tak właśnie myślałam, zanim jakiś czas temu wpadła w moje ręce pierwsza powieść z nieumartymi w rolach głównych. Potem wciągnął mnie serial the Walking Dead, a jeszcze zanim na niego trafiłam, zgłębiłam wierzenia i legendy, leżące u podstaw popularności żywych trupów w popkulturze. I teraz już na pewno wiem i przyznaję się do tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dwójka studentów postanawia spędzić tegoroczną Wielkanoc z dala od tradycji, z dala od rodziny. Ona, gorliwa katoliczka z niezłomnymi zasadami, on- sceptyk, ateista i poszukiwacz wrażeń. Przemierzają Suwalszczyznę w poszukiwaniu ostoi, która pozwoli ich relacji przeżyć renesans. Dokładnie przemyślany plan wyprawy szybko ulega zmianom za sprawą ciągu zaskakujących wydarzeń. Cóż… Zaskakujących i niepokojących za razem. Wkrótce świat, w który wierzyli Karolina i Tomek, zaczyna się rozpadać. W rzeczywistość wkradają się zjawiska, które obiektywnie nie powinny mieć miejsca. Młodzi gubią się pomiędzy jawą, a snem lub halucynacją, zaś las, ta pozorna świątynia spokoju, zaczyna ich osaczać. Traci swe granice. Staje się demonem, który nie zamierza wypuścić młodych ze swych żądnych krwi szponów. Czy przeżyją? Czy ich koszmar nie okaże się wspólnie śnionym snem?

„Gałęziste” Artura Urbanowicza, to powieść która porwała mnie od pierwszych stron. Aż trudno mi było uwierzyć, ze to debiut literacki autora, gdyż książka ta po prostu nie pozwoliła mi się od siebie oderwać. Świetnie skonstruowana fabuła, umiejętnie wykreowana atmosfera i wyraziści bohaterowie, to mocne filary tej błyskotliwej powieści grozy. Malownicze opisy rodzinnych stron autora stanowią doskonałe tło dla wydarzeń z pogranicza rzeczywistości. Wplecione w fabułę elementy ludyczności, pogańskich podań i obrzędów, potęgują uczucie zaniepokojenia, w miarę jak czytelnik wraz z bohaterami przemierza bezkresy puszczy. Postaci w powieści budzą zainteresowanie swą wielowymiarowością. Okazuje się, że nie tylko główni bohaterowie skrywają swe sekrety. W miarę zagłębiania się w lekturę, czytelnik odkrywa, że tutaj prawie nikt nie jest tym, za kogo się podaje. „Gałęziste” oferuje to, czym wyróżniać się powinien dobry horror: straszy od pierwszych stron, trzyma w napięciu dzięki nagłym zwrotom akcji, wykracza poza świat realny, dając miejsce magii i dawnym wierzeniom. Mojego entuzjazmu wobec tej pozycji nie umniejszają odrobinę przewodnikowe i ( moim zdaniem) niekoniecznie potrzebne opisy atrakcji turystycznych Suwalszczyzny. Owszem, wyrywają one czytelnika z gęstej atmosfery wydarzeń, lecz czynią to tylko na chwilę. Są swoistym preludium przed kolejnymi punktami zwrotnymi.

Szczerze polecam powieść „Gałęziste” wszystkim miłośnikom literatury grozy. Uważam, że jest to lektura godna uwagi, gwarantująca niezapomniane wrażenia. Autorowi gratuluję udanego debiutu i życzę kolejnych równie udanych publikacji. Was, Czytelnicy, jednocześnie przestrzegam! Wybrać się wieczorową porą na spacer do lasu po lekturze „Gałęzistego”? To nie jest dobry pomysł!

Po więcej recenzji zapraszam na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Dwójka studentów postanawia spędzić tegoroczną Wielkanoc z dala od tradycji, z dala od rodziny. Ona, gorliwa katoliczka z niezłomnymi zasadami, on- sceptyk, ateista i poszukiwacz wrażeń. Przemierzają Suwalszczyznę w poszukiwaniu ostoi, która pozwoli ich relacji przeżyć renesans. Dokładnie przemyślany plan wyprawy szybko ulega zmianom za sprawą ciągu zaskakujących wydarzeń....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mówienie o tym, że warto czytać dzieciom wydaje się truizmem. Każdy to wie. Gorzej z tym, co warto czytać. Rodzice często gubią się w gąszczu kolorowych publikacji, a wybrać tę naprawdę wartościową wcale nie jest łatwo. Pisząc wartościową, mam na myśli taką, która dostarczy przyjemnej rozrywki, będzie przez dziecko zrozumiana, a także nauczy czegoś ważnego, zostawi dyskretny ślad w umyśle młodego człowieka.


Panią Wandę Szymanowską znacie już ze znakomitych powieści dla kobiet i o kobietach. Tym razem pisarka przygotowała coś dla najmłodszych czytelników. „Ciapek” to ciepła opowieść o perypetiach niepozornego, małego kundelka. Piesek nie wyróżnia się niczym szczególnym, zatem nie wzbudza ani zachwytów, ani nawet zainteresowania… Jego los nie jest kolorowy, co rzecz jasna, stawia nas- ludzi, w dosyć niekorzystnym świetle. Modzi czytelnicy „Ciapka” z pewnością poczują sympatię dla małego pieska, ale i będą mu współczuć, gdy kolejni właściciele złamią serduszko smutnego, niekochanego zwierzaczka. Z powieści pani Szymanowskiej płynie zatem głębokie przesłanie, mówiące o tym, że zwierzę nie jest rzeczą i nie powinno być jak rzecz traktowane. Dyskretny humor i trafne obserwacje pisarki łatwo trafią do wyobraźni dziecięcych czytelników, uwrażliwią ich na los zwierząt, nauczą odpowiedzialności wobec nich. Myślę, że nie zdradzę zbyt wiele mówiąc, że książeczka kończy się wzruszającym happy endem. Uśmiech na buziach dzieci- gwarantowany!


Jeżeli zastanawiacie się nad prezentem dla synka, córeczki, bratanka… Proszę, kupcie dziecku wydanie „Ciapka”. Tą maleńką książeczką sprawicie dziecku przyjemność, pomożecie mu też przyswoić sobie szacunek dla „braci mniejszych”, co jest nauką niezwykle cenną, której naszemu społeczeństwu wciąż, niestety brak.

Mówienie o tym, że warto czytać dzieciom wydaje się truizmem. Każdy to wie. Gorzej z tym, co warto czytać. Rodzice często gubią się w gąszczu kolorowych publikacji, a wybrać tę naprawdę wartościową wcale nie jest łatwo. Pisząc wartościową, mam na myśli taką, która dostarczy przyjemnej rozrywki, będzie przez dziecko zrozumiana, a także nauczy czegoś ważnego, zostawi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ze sportem mi wyjątkowo nie po drodze, więc raczej nie oczekiwałam wiele po historii mężczyzny przygotowującego się do przebiegnięcia ultramaratonu. Jednak rozbrajająca szczerość autora, jego zapał i godzien podziwu dystans do świata oraz siebie samego, sprawiły, że brnęłam w tę powieść z zainteresowaniem i nieskrywaną przyjemnością. Mocno i Was do tego zachęcam i zapewniam, że „4 pustynie” to jedna z lektur , których znajomości nie pożałujecie.


„Nigdy nie jesteś za stary, żeby wyznaczać kolejny cel lub wyśnić nowy sen”- tymi słowami Daniel Lewczuk rozpoczyna fascynującą opowieść o sile, determinacji i harcie ducha. Mówi o swojej niesamowitej przemianie, która dokonała się, gdy po latach zaniedbań organizm zaczął odmawiać mu posłuszeństwa. Mimo sporej nadwagi i miernej sprawności fizycznej, Lewczuk postanowił zawalczyć o swoje zdrowie. Początki nie były łatwe, a jeśli zabawne, to z pewnością nie dla Lewczuka. A jednak… Pierwsze sukcesy pobudzały do działania, kolejne porażki motywowały do wzmożonego treningu. Wyzwania przyspieszały cyrkulację krwi. W końcu nadeszła pora na życiowy wyczyn- bieg przez cztery pustynie: Wadi Rum, Gobi, Atacamę oraz Antarktydę. Zadanie, zdawać by się mogło, ponad siły. Wewnętrzna siła i wsparcie przyjaciół łagodziły jednak trudy kolejnych etapów. Chociaż nie każdy ukończył ten bieg, choć niektórym nie dane było po raz wtóry stanąć na starcie, pamięć po nich pozostała w sercach bliskich, niesiona przez kolejne bezdroża.

Powieść ze sportem w tle, tym bardziej z podtytułem o treści „Biegnij i znajdź własną drogę”, początkowo nie wzbudzała we mnie entuzjazmu. Nie będę jednak okrywać, że myliłam się srodze w powierzchownej ocenie „ 4 pustyń”. Książce tej daleko do motywacyjnego poradnika, choć z każdej strony czerpać można inspirację do działania, z każdej tchnie entuzjazmem i wiarą w ludzkie możliwości. Powieść zachwyca płynnością narracji, jaka opiewa kolejne zmagania sportowców wśród zmiennych warunków wszechmocnej przyrody. Dystans, z jakim autor podchodzi do własnych dokonań, wzbudza szacunek, jednocześnie wyzwalając nic sympatii do biegacza, któremu często wiatr wieje w oczy. Humor i ciepło- za nie naprawdę polubiłam tę książkę. Bawiłam się przednio, śledząc perypetie zdobywcy pustyń, choć bywały też chwile zadumy, chwile smutku i zwątpienia...Naturalne emocje towarzyszące ludzkim wzlotom i upadkom. Brak patosu, brak nadmiernego zachwytu tężyzną fizyczną, za to pokora, wytrwałość, trud ponad siły- wszystko to stanowi o wielkości autora i wartości jego publikacji.


„ 4 pustynie” Grzegorza Lewczuka przekonały mnie, że chcieć, znaczy móc, nawet pomimo niesprzyjających okoliczności, wewnętrznych oporów, czy kłopotów z kondycją. Co prawda, nie zacznę nagle kariery biegacza, ale po powieść Lewczuka sięgnę pewnie nie raz, do czego i Was namawiam!

Ze sportem mi wyjątkowo nie po drodze, więc raczej nie oczekiwałam wiele po historii mężczyzny przygotowującego się do przebiegnięcia ultramaratonu. Jednak rozbrajająca szczerość autora, jego zapał i godzien podziwu dystans do świata oraz siebie samego, sprawiły, że brnęłam w tę powieść z zainteresowaniem i nieskrywaną przyjemnością. Mocno i Was do tego zachęcam i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak, wiem...Nie powinno się oceniać książki po okładce, jednak mam dziś przed sobą pozycję, która uwiodła mnie właśnie malowniczą, acz niepokojącą oprawą. Samotny, nadgryziony zębem czasu, dom wśród pól, nad nim ciemniejące niebo, a trawy wokół jakby unurzane we krwi… Tak, osadziłam tę książkę po okładce. Na szczęście, jej walory literackie okazały się ze wszech miar adekwatne do zjawiskowej estetyki.

Cameron od lat ucieka przed brutalnym ojcem. Tym razem trafia (wraz z matką) do miejscowości, w której stalker nie ma nawet prawa go odnaleźć. Ciche pustkowie oferuje bezpieczną przystań, aczkolwiek w ciemnych zakamarkach nowego domu kryją się cienie dawnych wydarzeń. Jakie dramaty skrywa opuszczona farma? Gdzie się podziali jej właściciele? A co, jeśli nadal strzegą swojej ziemi? Co wieszczy niesiony wiatrem skowyt psów? Bezpieczeństwo, czy śmierć?

„Psy” to powieść odznaczająca się ogromnym ładunkiem emocjonalnym, powstała bowiem na kanwie osobistych doświadczeń autora. Allan Stratton odwołał się w swej książce do wspomnień z dzieciństwa przepełnionego przemocą, strachem, poczuciem zagrożenia. Natężenie lęku przed znanym i obawy przed tym, co nowe, powoduje, że czytelnik bardzo szybko daje się wciągnąć w niejasną historię Wolf Hollow. Atmosfera powieści zagęszcza się dosyć szybko, mnożą się niedopowiedzenia, natomiast Cameron zaczyna zauważać, że nie jest sam. Nadzieja na lepsze jutro okazuje się nie najlepszą przewodniczką. Wleką się za nią dawne rany. Nadchodzi niebezpieczne.

Powieść Strattona wywarła na mnie spore wrażenie, co nie często się zdarza książkom z gatunku Young Adult. „Psy” to nie jest jednak typowy przedstawiciel gatunku. Nie znajdziecie w tej powieści tanich sentymentów, słodkiego, różowego lukru, porywów niedojrzałych serc… Będziecie za to skonfrontowani z emocjami głębokiego żalu, bólu i lęku o życie. Poczujecie, jak to jest żyć w ciągłym strachu, zawsze na walizkach, zawsze gotowi do ucieczki. Wszystko to w otoczce grozy, przybierającej barwy rzeczywiste, jak również sięgającej daleko poza świat widzialny.
Jak widać, literacko powieść zachwyca. Z przyjemnością stwierdzam, że i od strony „technicznej” autor ( oraz tłumacz) nie zawiódł. Pierwszoosobowa narracja pozwala czytelnikom wprost przeniknąć w świat dziecka, któremu życie nie szczędziło razów. To z kolei pociąga za sobą bardziej namacalne odczucie klimatu Wolf Hollow. Zapewne przejdą Was ciarki, gdy tylko tam wkroczycie. Fabuła powieści zbudowana jest na kanwie prawdziwych wydarzeń, trudno więc jej odmówić dopracowania i wiarygodności. Postaci skonstruowane są z dbałością o detal. Na uwagę zasługuje zwłaszcza warstwa psychologiczna, dzięki której każdy z bohaterów jest łatwo wyróżniającą się z tłumu jednostką, o indywidualnych lękach, pragnieniach i motywacjach. Styl pisarski Strattona wydaje mi się być adekwatnym do opowiadanej historii oraz do ram gatunku. Powieść nie jest przegadana, odznacza się żywą dynamiką akcji. Tajemnice odsłaniane są niespiesznie, pozwalając czytelnikowi cieszyć się rosnącym apetytem na kolejne strony.

Ja i Young Adult? Jak widać, taki związek jest możliwy i nawet dobrze rokuje. Ukontentowana lekturą, polecam Wam „Psy” Strattona, jeśli macie ochotę na odrobinę grozy, kilka nierozwikłanych tajemnic, a nawet coś nie z tego świata… Zapraszam do Wolf Hollow. Uważajcie na psy!

Tak, wiem...Nie powinno się oceniać książki po okładce, jednak mam dziś przed sobą pozycję, która uwiodła mnie właśnie malowniczą, acz niepokojącą oprawą. Samotny, nadgryziony zębem czasu, dom wśród pól, nad nim ciemniejące niebo, a trawy wokół jakby unurzane we krwi… Tak, osadziłam tę książkę po okładce. Na szczęście, jej walory literackie okazały się ze wszech miar...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Pionek Małgorzata Fugiel-Kuźmińska, Michał Kuźmiński
Ocena 7,6
Pionek Małgorzata Fugiel-K...

Na półkach: ,

Zło przybiera niekiedy tak przytłaczające rozmiary, że aby je zdefiniować, sięgamy po postaci spoza świata realnego. Pozwala nam to symbolicznie oddzielić złoczyńcę od rzeczywistości, w której żyjemy. Opędzamy się od czyhającego w ciemnych zaułkach zła, wierząc, w moc ukrytą w słowach. Łatwiej nam pogodzić się ze świadomością, że mordu dokonał „wampir”, niż sąsiad, ojciec, czy brat…

Dokonano zbrodni. Nie, nie jednej. Czterech. Sprawca się przyznał. Sprawa zamknięta. Ponad dwadzieścia lat później pojawiają się wątpliwości. Czy wampir jest wampirem, czy jedynie pionkiem w grze? Gdy duet Strzygoń & Serafin pojawia się na Śląsku, liczba wielkich znaków zapytania narasta z dnia na dzień. Mroczna atmosfera stopniowo gęstnieje, tym bardziej, że ktoś próbuje uciszyć parę detektywów z przypadku. Czy złożą broń, by cieszyć się szczęściem u boku ukochanych? Ile będą w stanie poświęcić, by prawda ujrzała światło dzienne?

„ - Pocałunek wampira to bardzo wyraźna metafora gwałtu- mówiła dalej Anka- A sam wampir jest amoralny, wyzwolony z nakazów i zakazów społeczeństwa, które go przecież nie dotyczą, bo jest postacią z innego świata, więc wszystko mu wolno, wszystko może. Wampir przekracza jedno z najsilniejszych tabu w kulturze: tabu krwi. Wampir, pijąc krew, koi głód. Czyli zaspokaja swoje popędy kosztem ludzkiego życia. Zupełnie jak seryjny morderca.
Przy stoliku zapadła cisza.
- My to naprawdę baliśmy się wampira, jak byliśmy dziećmi- podjęła Kamila, zapatrzywszy się w filiżankę. - Ale może nas po prostu głupio straszyli. Jakieś wampiry, beboki w piwnicy. Śmieszne, ze choć dorośliśmy, nadal się boimy. Tylko że dziś wampir ma twarz nie hrabiego Drakuli, ale Normana Pionka.” (M. & M. Kuźmińscy, „Pionek”)

Moja bardzo wielka wina, że dotychczas nawet mi do głowy nie przyszło, by sięgnąć po prozę państwa Kuźmińskich. „Pionek” jest już czwartą książką w dorobku znanej antropolożki i jej męża, dziennikarza. Fabułę powieści mogłabym porównać do skomplikowanych puzzli, w których każdy element ma swoje miejsce i idealnie wpisuje się w całość, zgrabnie łącząc się z pozostałymi kawałkami układanki. „Pionek” to lektura ze wszech miar przemyślana, w której każdy wątek i każda postać niosą ze sobą znaczenie dla całokształtu historii. Żaden z aktorów nie pojawia się przypadkowo, aby za chwilę zniknąć ze sceny. Wbrew pozorom, tak logiczne uporządkowanie składowych fabuły, pozostawia sporo miejsca do popisu czytelniczej wyobraźni. Co więcej, historia opowiedziana przez Kuźmińskich, zaskakuje i przeraża. Wydarzenia nie dają się łatwo przewidzieć, przez co czytelnik całym sobą angażuje się w lekturę, podążając tropem przestępcy przez najbardziej przerażające zakątki Śląska.
Bohaterowie tej powieści to postaci z krwi i kości. Moją swoje wady, pogrążają się w odmętach własnych kompleksów, dają się zwieść zgubnym ambicjom, a co najważniejsze: strzegą swych sekretów, niczym Cerber bram Hadesu. Barwny język postaci jasno wskazuje, z którego rejonu Polski osoby te się wywodzą. Jest żywy, czasem nieco archaiczny. Dodaje bohaterom wiarygodności.

„Pionek” to jedna z tych powieści, które w pełni zaspokajają mój czytelniczy apetyt. Wartka akcja i pozornie rozwikłane zagadki z przeszłości, sprawiają, że książka doskonale wpisuje się w mój ideał powieści kryminalnej. Smaczku powieści dodają dobrze poprowadzone wątki obyczajowe oraz sceny erotyczne, którym daleko i do banału, i do zbytniego rozpoetyzowania. „Pionek” to jednak coś więcej, niż tylko rozrywka. Pozycja ta skłania bowiem do wielopłaszczyznowych przemyśleń na temat winy i kary oraz tego w jakim stopniu jesteśmy kształtowani przez nasze wczesne doświadczenia. Autorzy stawiają czytelnikowi pytania trudne, zmuszające do sceptycyzmu wobec tego, co przyjmujemy za pewnik.


Dla wielbicieli dobrego kryminału, „Pionek” to pozycja obowiązkowa. Ostrzegam: nie będziecie mogli się oderwać od tej książki. Zatem, czy jesteście gotowi na spotkanie ze śląskim wampirem?

Więcej recenzji na blogu. Zapraszam na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Zło przybiera niekiedy tak przytłaczające rozmiary, że aby je zdefiniować, sięgamy po postaci spoza świata realnego. Pozwala nam to symbolicznie oddzielić złoczyńcę od rzeczywistości, w której żyjemy. Opędzamy się od czyhającego w ciemnych zaułkach zła, wierząc, w moc ukrytą w słowach. Łatwiej nam pogodzić się ze świadomością, że mordu dokonał „wampir”, niż sąsiad, ojciec,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z powrotem w Ruczaju Dolnym. Wioska już ledwie przypomina zaścianek na końcu świata. A i sama Antonina jest już inną kobietą. I choć porozwodowa trauma dawno minęła, serce Antosi nadal szuka ukojenia. U czyjego boku Tosia znajdzie szczęście? Czy będzie to nowy wójt, czy przyjaciel? A może kochanek z dalekiego kraju?


Energiczna Antosia, która właśnie została babcią, wraca do swej wiejskiej ostoi. Z radością obserwuje efekty rewolucji obyczajowej, jaka za jej sprawą przetoczyła się przez Ruczaj Dolny. Dom kultury działa pełną parą, a zrzeszone wokół niego kobiety coraz odważniej odkrywają swoje talenty. Rodzi się mała przedsiębiorczość, która przybliża maleńką wioskę ku wielkiej Europie. Wydawać by się mogło, że Tosia osiągnęła wszystko, czego kobieta po przejściach może zapragnąć. Ma dom, przyjaciół i ciekawą pracę. W jej sercu jednak nadal tli się samotność, która nie pozwala czerpać radości z odniesionych sukcesów. Mężczyźni, owszem, adorują Antoninę, lecz czy któryś z nich zdoła rozpalić płomień w jej sercu?


„Dobry wygląd to podstawa szerzonej przez Antoninę ideologii. Uważała bowiem, że kobieta, oprócz spełniania rozlicznych funkcji społecznych, ma być zwieńczeniem dzieła niezbadanej siły stwórczej, nazywanej przez wielu Bogiem, przez innych Allahem, Buddą czy Wisznu i jak tam się komu podoba. Niezaprzeczalnie kobieta jest, była i zawsze będzie najbardziej wysublimowanym, wyrafinowanym i niedoścignionym tworem żywym zesłanym na tę planetę. Dodać należy, że jej doskonałość nie powinna się ograniczać jedynie do wyzwalania doznań wizualnych. Ma łagodzić obyczaje, tępić zło, wpływać na lepsze losy świata za pomocą ładnego wysławiania się, umiejętności negocjacji, jak również wielu cech składających się na enigmatyczne pojęcie zwane charyzmą.” (W. Szymanowska, „Czerwone szpilki”)



Trzecia część „sagi obuwniczej” przynosi podsumowanie nowego życia Antoniny. Dzielna kobieta w czerwonych szpilkach stara się nie ugiąć karku w obliczu codziennych trosk, co sprawia, że czuję wielki do niej szacunek. Każdej kobiecie życzyłaby tyle pogody ducha i determinacji w dążeniu do celu. Antonina jest dobrym przykładem tego, że nie wiek jest dla kobiety ograniczeniem, a jej wyobraźnia. Innymi słowy, jeśli jesteś w stanie coś sobie wymarzyć, możesz to osiągnąć, jeśli odważysz się zrobić pierwszy krok. I kolejny. I kolejny…


Stałe elementy powieści Wandy Szymanowskiej? - Piękno języka ojczystego, niebanalny humor i doskonała umiejętność psychologicznego wglądu w ludzką naturę. Bohaterowie są dynamiczni, zmieniają się, choć nie zawsze we właściwym kierunku. Akcja zaskakuje, przykuwa uwagę, a zakończenie powieści jest zupełnie nieprzewidywalne. Atmosfera powieści odróżnia jednak wyraźnie „Czerwone szpilki” od pozostałych części sagi. Antonina i pozostałe bohaterki powoli kończą poszukiwania swojego miejsca na świecie. Pojawiają się głębokie przemyślenia, znika beztroska egipskich plaż. Nie oznacza to, że z kart powieści wieje smutkiem, wręcz przeciwnie. Natomiast faktem jest, że czytając czuje się pewną zadumę, co tylko dodaje powieści głębi i uroku.


Rzadko sięgam po tzw. literaturę kobiecą, więc moja sympatia do „Czerwonych szpilek” świadczyć wprost musi o wyjątkowości tej powieści. Książka ta daleka jest od banału tanich romansideł, przez co - bliska mojemu sercu. Polecam ją kobietom w każdym wieku, gdyż każda z nas z pewnością odnajdzie w powieści Wandy Szymanowskiej cząstkę siebie.

Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Z powrotem w Ruczaju Dolnym. Wioska już ledwie przypomina zaścianek na końcu świata. A i sama Antonina jest już inną kobietą. I choć porozwodowa trauma dawno minęła, serce Antosi nadal szuka ukojenia. U czyjego boku Tosia znajdzie szczęście? Czy będzie to nowy wójt, czy przyjaciel? A może kochanek z dalekiego kraju?


Energiczna Antosia, która właśnie została babcią,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejne spotkanie z prozą Wandy Szymanowskiej, kolejne spotkanie z Antoniną. Tym razem jednak zielone kalosze wyrzucamy w kąt. Przywdziawszy niebieskie sandały, spacerujemy egipską plażą, puszczając dyskretnie oczko do śniadych przystojniaczków. Pora na wakacje marzeń!

„Niebieskie sandały” śmiało możecie zabrać ze sobą na wypoczynek. To, opowiedziana lekkim stylem, kontynuacja losów nietuzinkowej kobiety w kwiecie wieku. Antonina, która już mieni się rozwódką, wyjeżdża do Egiptu, aby odpocząć od polskich mrozów. W kraju nad Nilem, Antosia szybko staje się obiektem adoracji tubylców. Poznaje też kilka ciekawych kobiet. Obserwacje, jakich Tosia dokonuje, w pełni ukazują różnice kulturowe dzielące nas od mentalności ludzi wychowanych w wierze w Allaha. Naszej bohaterce udaje się trafnie zdiagnozować zabiegi egipskich kawalerów, polujących na majętne Europejki. Naiwność kobiet nie jest jednak w tym przypadku obiektem drwin, raczej współczucia dla Europejek spragnionych uczucia za wszelką cenę. Uczucia, które czasem przesłania nam obraz rzeczywistości.

„Egipscy mężczyźni „czyhają” na Europejki. Są czarujący, szarmanccy, nadskakujący i potrafią zauważyć to, czego żaden zimny Europejczyk nie widzi: bluzkę, fryzurę, kolor lakieru na paznokciach. Prawią komplementy, patrzą głęboko w oczy. Nic dziwnego, że niejedna kobieta, nawet mocno stojąca na swych „europejskich” nogach, padła jak kawka. Hm, padają nawet te, którym z racji wieku gospodarka hormonalna organizmu już dawno była upośledzona. Niestosowna różnica wieku na niekorzyść kobiety jest im zupełnie obojętna. Nie ma znaczenia, że on ma dopiero dwadzieścia parę lat, a ona około pięćdziesiątki. Młodzi europejscy mężczyźni nie adorują pań w tym wieku, toteż one „tam” przyjmują zaloty z wdzięcznością, mimo że początkowo są oporne i nieufne. Odwzajemniają się zaproszeniem na kolację, bo przeciętni Egipcjanie nie jadają takich dań, jakie są w restauracjach, kilkoma dolarami na papierosy, bo jeden dolar jest dla nich bezcenny, upominkami, jak dżinsy, buty, telefon, laptop.” (W. Szymanowska, „Niebieskie sandały”)

W „Niebieskich sandałach” znajdziecie doskonałą, pełną ciepłego humoru, rozrywkę. Dowiecie się również wiele o życiu w Egipcie, także tym odległym od drogich hoteli. Dzięki tej książce zrozumiecie, jak ważna jest dla Egipcjan ich religia. I jestem pewna, że docenicie to, jak dużą wolnością mogą się cieszyć kobiety w Europie.


Jeżeli jesteście ciekawi, jakim torem potoczyły się losy Antoniny w kraju faraonów, przeczytajcie „Niebieskie sandały” i zachęćcie do tego koleżanki. To doskonała lektura dla każdej kobiety, która ceni dobrze napisane powieści obyczajowe.

Zapraszam na bloga po więcej recenzji http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Kolejne spotkanie z prozą Wandy Szymanowskiej, kolejne spotkanie z Antoniną. Tym razem jednak zielone kalosze wyrzucamy w kąt. Przywdziawszy niebieskie sandały, spacerujemy egipską plażą, puszczając dyskretnie oczko do śniadych przystojniaczków. Pora na wakacje marzeń!

„Niebieskie sandały” śmiało możecie zabrać ze sobą na wypoczynek. To, opowiedziana lekkim stylem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Znane porzekadło mówi, że życie to nie bajka. Owszem, czasem można trafić na wymarzonego księcia na białym koniu i, jak to w bajkach, jest ślub, a potem „i żyli długo i szczęśliwie”. Jednak czy zauważyłyście, że bajki zwykle tu się urywają? Nie ma w nich mowy o płaczących dzieciach, godzinach spędzonych przy garach i praniu skarpetek? Z czasem książę „kapcanieje”, rozsiada się przed telewizorem z puszką piwa w dłoni i w jakiś magiczny sposób traci przedślubny urok i romantyzm. A jeśli na dodatek zagląda do kieliszka i nie stroni od rękoczynów, nasza piękna bajeczka zmienia się w tragedię. Wiem, że to brzmi pesymistycznie i nie każdy książę zmienia się w żabę. Ale coś Wam powiem: nawet po najgorszej burzy, przychodzi słoneczny dzień. A kobieta, jeśli tego zapragnie, ma moc zmieniania świata na lepsze. Uwierzcie mi!

„Kochana Marysiu,

wreszcie zrobiłam to, do czego namawiałaś mnie tyle razy. Odeszłam od ojca. Próbuję rozpocząć nowe życie w małej mieścinie. Mieszkam w małym, wiejskim domku. Mam nowych przyjaciół. Jestem zdrowa i… chyba szczęśliwa. Ojca nie informowałam jeszcze o tym, gdzie jestem. Przyjdzie na to czas – jak w piosence Violetty Villas.

Kocham Cię straszliwie

Mama” ( W. Szymanowska, „Zielone kalosze”)


Poznajcie Antoninę. Jest po pięćdziesiątce i właśnie porzuciła męża- brutala. W zapomnianej przez Boga wioseczce, Tonia postanawia zbudować swoje życie na nowo. Znajduje dom, znajduje przyjaciół i… sieje zamęt w strukturach lokalnych władz. Ba! Ona idzie jak burza, po której kobiety, niczym kwiaty, nabierają bardziej jaskrawych barw. Zaczynają działać, odzyskują poczucie własnej wartości i zrzucają ciężkie kajdany szarej rzeczywistości. Zmienia się Tosia, zmieniają się i one. W końcu- do odważnych należy świat!


Z prozą pani Wandy Szymanowskiej po raz pierwszy spotkałam się, czytając „Lardżelkę”. Po jej lekturze postanowiłam bliżej zaprzyjaźnić się z bohaterkami powieści pani Wandy. I, słowo daję, jestem pod ogromnym wrażeniem. Z „Zielonych kaloszy” można czerpać energię garściami, mając pewność, że starczy jej dla każdego. Powieść ta pozwala uwierzyć, że zawsze jest pora na dobrą zmianę ( nie mam na myśli tej,którą wdraża Prezes) i, że nie zawsze kobieta jest kobiecie wilkiem. „Zielone kalosze” wręcz podkreślają rolę babskiej solidarności w budowaniu świata opartego na szacunku, otwartości i przyjaźni. Ta książka zagrzewa do działania. Pokazuje, że można porzucić utarte schematy i zacząć żyć od nowa, nie posiadając nic, oprócz odwagi, by zrobić pierwszy krok. Ta przyjemna, choć króciutka, powieść to idealna pozycja na deszczowy wieczór, lub na jakiś gorszy dzień. Bawi, zaskakuje wielowątkowością i sprawia, że uśmiech znów gości na twarzy.


Jeżeli poszukujesz książki, która podniesie Cię na duchu i doda Ci skrzydeł- włóż zielone kalosze i, nawet przez pluchę, idź tam, gdzie zawiodą Cię marzenia. Oczywiście, z egzemplarzem „Zielonych kaloszy” w dłoni!


Zapraszam na bloga, gdzie znajdziesz więcej recenzji ciekawych książek http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Znane porzekadło mówi, że życie to nie bajka. Owszem, czasem można trafić na wymarzonego księcia na białym koniu i, jak to w bajkach, jest ślub, a potem „i żyli długo i szczęśliwie”. Jednak czy zauważyłyście, że bajki zwykle tu się urywają? Nie ma w nich mowy o płaczących dzieciach, godzinach spędzonych przy garach i praniu skarpetek? Z czasem książę „kapcanieje”, rozsiada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem życie daje w kość, tak że masz wszystkiego dosyć. Czasem chcesz uciec tam, gdzie problemy nie mają szansy Cię odnaleźć. Wydaje się to takie proste. Jednak los lubi plątać figle, a pajęczyna nieszczęść czasem wlecze się za Tobą, tropi, nie odpuszcza. A gdy Cię już dopadnie, zaciśnie się na Twej szyi jak bandycki węzeł.

„ Ech, miastowy. Jak mówię, że w siołach nic nie ma, to mówię. Żebyś pan nie płakał. ”( P. Kulpa, „Pan na Wsiołach” )


Tymek Smuta ucieka od dotychczasowego życia. Za namową żony, rzuca ciepłą posadkę i wraz z rodziną rusza w dal, ku zacisznym Wsiołom, gdzie dziadkowie pozostawili mu w spadku dom. Teraz, gdy problemy zniknęły w tumanach kurzu, wzbijającego się za autem na wiejskich drogach, życie zapowiada się sielankowo. Jednak demony przeszłości nie pozwalają o sobie zapomnieć, a urokliwa wioseczka skrywa zatrważające tajemnice. Jej mieszkańcy, niby zwyczajni, a jednak boisz się im zaufać. Nawet czarującemu Cyganowi, który czyta w duszach, jak w otwartych księgach. Widzisz zjawy? A może słyszysz głosy? Czy odważysz się wejść w głąb lasu? Pójdziesz na Szubienice, gdzie umarlaki w dzień tańcują? Wejdź, lecz nie wiadomo, czy wyjdziesz…

„I pamiętaj, Starogóry to miejsce, gdzie wydarzyło się wiele złego, bardzo wiele; miejsce, gdzie oswojono strach i cierpienie, gdzie zjawisko śmierci ma inny wymiar i szersze znaczenie.” ( P. Kulpa, „Pan na Wsiołach” )


Pierwsza myśl, jaka zaświtała w mojej głowie, gdy skończyłam ostatnią stronę „Pana na Wsiołach”, brzmiała: skandal! Skandal, bo autor zakończył w sposób tak dramatyczny, że natychmiast chciałam poznać ciąg dalszy tej historii. Teraz, gdy poznałam już bohaterów, gdy wątki zapętliły się tak, że czułam, że coś się zdarzy...autor powiedział: koniec! Uczucie skrajnego niedosytu, nieokiełzanej ciekawości i napięcie, spowodowane mrożącymi krew w żyłach wydarzeniami- te emocje domagały się natychmiastowego zaspokojenia. A przecież „w Wsiołach nic nie ma”- tak w końcu ostrzegała barmanka.


„ Bandycki węzeł. Jednym ruchem zaciągasz, tylko furczy! Ale żeby zdjąć? Ho, ho! We dwie łapy trza. I to zdrowe!” ( P. Kulpa, „Pan na Wsiołach” )


Piotr Kulpa stworzył świat, jaki odnaleźć można tylko na polskiej wsi. Świat, w którym rozsądek przegrywa z prastarymi wierzeniami, w którym bacza nadludzką mocą szepcze i leczy to, o czym medycyna zapomniała. Tu rzeczywistość przenikają oniryczne wizje, jawa miesza się ze snem, a ci, którym życie odebrało zmysły posiadają niezbadaną moc. Tu granica między życiem a śmiercią nie jest oczywista. I biada Ci, jeśli masz coś przeciwko temu. Kraina jak z horroru, podszyta lekiem przed tym, co nieokreślone, obnaża ludzkie grzeszki i przewinienia. Bohaterowie, rzeczywiści przez swe niedoskonałości, żyją w enklawie na odludziu, pielęgnują swe wierzenia, strzegą mrocznych sekretów. Akcja to zwalnia, to znów przyspiesza. Wydarzenia, poprzetykane refleksjami nad istotą istnienia, wywołują dreszcz niepokoju, wyczekiwania… Czytelnik chce widzieć więcej, widzieć więcej i więcej rozumieć. I kiedy już widzi cień nieuniknionej katastrofy, autor kończy grę. Udał się autorowi ten cliffhanger. Oj,udał!


Wielbicielom horrorów, miłośnikom obyczajowo- kryminalnych historii z solidną dawką adrenaliny- Wam polecam tę fascynującą książkę. Ale ostrzegam, na pierwszym tomie się nie skończy!


Zapraszam na bloga po więcej ciekawych recenzji! http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Czasem życie daje w kość, tak że masz wszystkiego dosyć. Czasem chcesz uciec tam, gdzie problemy nie mają szansy Cię odnaleźć. Wydaje się to takie proste. Jednak los lubi plątać figle, a pajęczyna nieszczęść czasem wlecze się za Tobą, tropi, nie odpuszcza. A gdy Cię już dopadnie, zaciśnie się na Twej szyi jak bandycki węzeł.

„ Ech, miastowy. Jak mówię, że w siołach nic nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pieniądze- któż by nie chciał ich mieć. Zwykło się mawiać, że szczęścia nie dają, a jednak, większość ludzi z wdzięcznością powitałaby przypływ sporej gotówki. Należę do tej większości i lubię się cieszyć niezależnością finansową. Nic więc dziwnego, ze z wielką ciekawością sięgnęłam po poradnik Mariusza Sandera, o obiecującym tytule: „Każdy może zarobić milion”. Jesteście ciekawi, czy to w ogóle możliwe? A może chcecie wiedzieć, jak zgromadzić tak niebotyczną sumę? Nic nie stoi na przeszkodzie- sięgnijcie po książkę i zacznijcie działać!

„Udział w szkoleniach i konferencjach, czytanie książek, oglądanie i słuchanie wykładów – to wszystko jest bardzo ważne w Twojej edukacji. Ale musisz zdać sobie sprawę, że te czynności nic nie zmienią, jeśli nie zaczniesz praktycznie czegoś robić. Wymienione aktywności nie mają same w sobie jakiejś mocy sprawczej, ich rolą jest raczej pobudzić Cię do działania. Uwierz w siebie i natychmiast zacznij coś zmieniać! Od dzisiaj” (M.Sander, „Każdy może zarobić milion”)


W swej, niezbyt obszernej, książce Mariusz Sander dzieli się z nami wskazówkami dotyczącymi zarządzania finansami. Sformułował je w oparciu o swoje długoletnie doświadczenie w biznesie, a także bazując na rozmowach z ludźmi z branży oraz licznych obserwacjach. Analiza sposobu myślenia ludzi o znacznych przychodach, doprowadziła autora do wniosku, ze znacznie różni się on od sposobu, w jaki większość społeczeństwa pojmuje świat, a zwłaszcza pieniądze. Sander zwraca uwagę, że zarówno w domu, jak i w szkole, jesteśmy uczeni bycia pracownikami, a nie pracodawcami. Wtłacza nam się do głów, że powinniśmy być przykładnymi uczniami, zawsze pokornymi i wypełniającymi polecenia. Tymczasem, gwarancją dobrobytu jest umiejętność podejmowania ryzyka, chwytania okazji oraz gospodarowania zasobami. „Każdy może zarobić milion” to pozycja, która podważa podstawy naszych negatywnych przekonań na temat pieniędzy oraz tych, którzy je posiadają. Podkreśla ich rolę w budowaniu strachu przed inwestowaniem. Myśli typu: „pieniądze szczęścia nie dają”, „bogaty- to pewnie złodziej”- budują niechęć do sfery finansowej, powstrzymują od działania, a w efekcie- prowadzą do tego, że pozostajemy w naszej przeciętnej strefie materialnej, nie mając odwagi sięgnąć po więcej.

„Nigdy nie mówię ludziom, jaki mają robić biznes. Mogę podpowiedzieć, jak go robić, ale nie jaki. Najczęściej jest to powodem frustracji, ponieważ wielu przychodzi do mnie po gotowe rozwiązania. Musisz zrozumieć, że żaden biznesmen nie powie CO masz robić, ale z pewnością przekaże wskazówki, JAK masz robić, żeby osiągnąć sukces. Każdy z nas jest zupełnie inny, ma inne talenty, zdolności, predyspozycje itd.”
(M.Sander, „Każdy może zarobić milion”)


Choć zwykle jestem sceptyczna wobec recept na zdobycie majątku, książka Mariusza Sandera przekonała mnie do siebie. W pełni zgadzam się z autorem, że nasze myśli wpływają na nasze działanie, a nasze działanie- tworzy nasze życie. Jestem również całkowicie przekonana co do słuszności krytyki systemu edukacji, w którym duży nacisk kładzie się na wiedzę teoretyczną, oderwaną od życia. Podobnie jak pan Sander, uważam, że ani szkoła, ani rodzice, na ogół nie kształtują w dzieciach odpowiedniego stosunku do pieniędzy. Jak zresztą mają to robić, skoro i ich nikt tego nie nauczył? Książka Sandera jest tu niezrównaną pomocą. Autor, co prawda, nie daje gotowego przepisu na własny, olśniewający i dochodowy biznes. Daje nam za to wskazówki, konkretne i rzeczowe, jak krok po kroku zgromadzić aktywa, by w perspektywie kilku lat z pracownika stać się pracodawcą. Działanie według wytycznych autora jest obarczone ryzykiem, jednak nie powinno ono być postrzegane jako przegrana, a raczej jako wartościowe doświadczenie, pozwalające na przeformułowanie celów i, w efekcie, na wzrost. To, co uważam za cenne w tej niewielkiej książeczce, to zaskakująco czytelny podział naszych inwestycji na aktywa i pasywa. Choć jestem laikiem, przyswoiłam sobie tę porcję wiedzy i zaczęłam krytycznie przyglądać się swoim wydatkom. Uważam zatem, że lektura „Każdy może stać się milionerem” przyniosła mi wiele korzyści, także tych wymiernych, w postaci zaoszczędzonych banknotów w portfelu.

Pieniądze- któż by nie chciał ich mieć. Zwykło się mawiać, że szczęścia nie dają, a jednak, większość ludzi z wdzięcznością powitałaby przypływ sporej gotówki. Należę do tej większości i lubię się cieszyć niezależnością finansową. Nic więc dziwnego, ze z wielką ciekawością sięgnęłam po poradnik Mariusza Sandera, o obiecującym tytule: „Każdy może zarobić milion”. Jesteście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przysłowie arabskie uczy, że najbliższą z rzeczy jest śmierć, a najdalszą – nadzieja. Pomiędzy tymi dwiema rozpościera się ludzki los. Niekiedy zbliża nas ku zgubie, innym razem każe poszukiwać nowych szans. Miotając się, jak ślepcy, gubimy się w świecie emocji, które bywają zgubnymi kierunkowskazami. Czy dane nam będzie skręcić we właściwą drogę? Czy się nie zgubimy?


Kiedy Maria opuszcza swój dom, by nigdy nie wrócić, zamieć śnieżna zaciera jej ślady. Mała córeczka widzi tylko strzęp koronki na wietrze, po czym sama pęka jak porcelanowa filiżanka. Jak kawałek drewna, życie ojca rozłupuje się na pół. Bojan i trzyletnia Sonja w Tasmańskiej głuszy zapominają o życiu. Zapominają o miłości, której jedyną oznaką staje się ciąg picia i przemocy. Wracają wspomnienia wojny, która wypędza ludzi z ich domów, skazuje na tułaczkę, zostawia jątrzące się rany.
Po wielu latach Sonja wraca, by na zgliszczach domu na nowo zbudować swoje życie. Czy uda jej się odnaleźć siebie? Czy ojciec i córka spojrzą sobie w oczy? Czy otworzą swoje serca? Czy zwycięży nadzieja, czy śmierć?

Richard Flanagan z uporem maniaka burzy moje wyobrażenia o Australii- słonecznej krainie kangurów. Ukazuje trudne losy emigrantów, którym nie zawsze udaje się odnaleźć szczęście w nowej ojczyźnie. Flanagan nie boi się skrajnych emocji, rozdrapywania ran, rozliczeń z przeszłością. Swą wielowarstwową prozą wciąga czytelnika w świat zawiłych relacji międzyludzkich, zmusza do współodczuwania, ale też czaruje swym polotem. Podobnie jak „Ścieżki północy”, „Klaśnięcie jednej dłoni” wymaga skupienia i zachwyca niejednoznacznością i skłania do refleksji. Miłość u Flanagana nie jest cukierkowa, każe ranić, szuka odkupienia. Bohaterowie budzą skrajne reakcje, jednak zawsze tli się w nich iskra człowieczeństwa. Trudno ich osądzić, równie trudno potępić. Szukają przecież nadziei, a ścieżki do niej prowadzące czasem sprowadzają ich na manowce.
Piękno języka literackiego, które przyniosło Flanaganowi Nagrodę Bookera, pozwala się rozkoszować się tą niełatwą powieścią. Jednocześnie zmusza do zastanowienia, do odkrywania ukrytego sensu, poszukiwania przyczyny. Głębokie prawdy wymagają sprawnego pióra, a to Flanagan z pewnością posiada.

Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Przysłowie arabskie uczy, że najbliższą z rzeczy jest śmierć, a najdalszą – nadzieja. Pomiędzy tymi dwiema rozpościera się ludzki los. Niekiedy zbliża nas ku zgubie, innym razem każe poszukiwać nowych szans. Miotając się, jak ślepcy, gubimy się w świecie emocji, które bywają zgubnymi kierunkowskazami. Czy dane nam będzie skręcić we właściwą drogę? Czy się nie zgubimy?


...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mamy już tak w naturze, że kochamy wakacyjne podróże. Jednak, gdy jesteśmy urodzonymi pechowcami, kaprysy opatrzności dopadną nas, gdziekolwiek się nie ruszymy. Czy to Lizbona, czy Watykan- fatum będzie za nami podążało. W Dubrowniku stracimy złudzenia, że to przypadek, w Londynie zaś pozostanie nam pogodzić się z przeznaczeniem i nauczyć wzmożonej czujności na nieznośne zrządzenia losu. W końcu, jak powiedział Stefan Pacek: ”Pechowiec nawet przy kichnięciu może się zakrztusić.”


Michał i Joanna Zawadzcy to para dziennikarzy, którzy z entuzjazmem pakują walizki i mkną zwiedzać świat. Joanna chwyta sprzęt fotograficzny, a Michał upycha w plecaku lęk przed lataniem. Tak wyposażeni, ruszają w podróż, by odpocząć od zgiełku codzienności. Niestety, w czeluściach ich bagażów kryje się złośliwy chochlik, który co rusz każe bohaterom wpaść na kryminalną aferę. Michał przeobraża się wtedy w domorosłego detektywa, zaś Joanna...Ta to dopiero potrafi wpakować się w kłopoty!


Max Bilski w swoich czterech książeczkach wyprawia swoich bohaterów na wędrówkę przez najpiękniejsze miasta starego kontynentu. W każdym z tych miejsc Zawadzcy wikłają się w śledztwo, z którym policja radzi sobie jak niezdarne dziecko. Aby dopaść złoczyńców, Michał i Joasia przejmują pałeczkę i krok po kroku odkrywają zatarte ślady. W „Hotelu w Lizbonie” muszą zmierzyć się z hotelowym włamywaczem, a także rozwikłać zagadkę śmierci pięknej przewodniczki. W „Listach z Watykanu” polskie małżeństwo naraża własne życie, tropiąc sprawcę afery pedofilskiej w kościelnych kręgach. „Dubrownik” staje się miejscem, gdzie z życiem żegna się ponętna modelka, nasi bohaterowie poznają zaś niezwykłą babcię, przed którą Internet nie ma żadnych sekretów. Ta niezwykła staruszka wyrusza z Zawadzkimi, by rozwikłać „Wielką drakę w Londynie”, gdzie trup się ściele, a śledztwo zahacza o najwyższe kręgi angielskiej arystokracji.


Bilski z polotem i poczuciem humoru snuje kryminalną intrygę, racząc czytelnika niezwykłymi zwrotami akcji, nagłymi suspensami oraz zmiennym tempem wydarzeń. Na kartach jego powieści znajdziemy zawrotne pościgi i misterne śledztwa, jak również spokojne chwile przy kawce lub zimnym piwku. Język powieści Bilskiego jest naturalny, pełen kolokwializmów, od czasu do czasu padają wulgaryzmy, podkreślające wzburzenie bohaterów, którzy mają po dziurki w nosie ciągłych niespodzianek. Postaci skonstruowane są wiarygodnie. Michał jest odrobinę leniwy, ciągle zmęczony i marzy tylko o papierosku. Dla Joanny liczy się tylko fotografia, przez co kobieta stale wplątuje się jakiś w ambaras. Jej roztargnienie to powód złośliwych docinek ze strony męża, na które Asia reaguje stoickim spokojem, wystawiając środkowy palec. Trzecia bohaterka, babcia Helena, to staruszka w typie panny Marple. Ma smykałkę do ścigania przestępców, a jej głównym orężem są bystry umysł i komputer z dostępem do Internetu. Postaci poboczne u Bilskiego nigdy nie pojawiają się przypadkowo. Mylą tropy, podsycają intrygi lub… zabijają. Całość spina zgrabnie prowadzona narracja, sugerująca sporadycznie, że coś wisi w powietrzu, jednak niezdradzająca zbyt wiele, przez co czytelnik ma szansę sam spróbować przewidzieć tok śledztwa. Nie jest to zadanie łatwe, ponieważ nawet pozorni sprzymierzeńcy chowają trupy w szafie i nie zawahają się użyć przemocy, by uciszyć natrętnego detektywa.

Więcej recenzji na http://ksiazkilubie.blogspot.com/

Mamy już tak w naturze, że kochamy wakacyjne podróże. Jednak, gdy jesteśmy urodzonymi pechowcami, kaprysy opatrzności dopadną nas, gdziekolwiek się nie ruszymy. Czy to Lizbona, czy Watykan- fatum będzie za nami podążało. W Dubrowniku stracimy złudzenia, że to przypadek, w Londynie zaś pozostanie nam pogodzić się z przeznaczeniem i nauczyć wzmożonej czujności na nieznośne...

więcej Pokaż mimo to