Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Po długiej przerwie wróciłam do czytania kryminałów i nie był to udany powrót. Wątkowi zbrodni brakowało czegoś odkrywczego, główna bohaterka niesamowicie irytująca. Dodatkowo nie mogę przeboleć tego, że:
- akcja dzieje się w 1996, a w jednej ze scen jest rozmowa o ustawie o świadku koronnym (ustawa uchwalona dopiero rok później, weszła w życie w 1998),
- bohater z obciętymi uszami prowadzi dialog z policjantką.

Po długiej przerwie wróciłam do czytania kryminałów i nie był to udany powrót. Wątkowi zbrodni brakowało czegoś odkrywczego, główna bohaterka niesamowicie irytująca. Dodatkowo nie mogę przeboleć tego, że:
- akcja dzieje się w 1996, a w jednej ze scen jest rozmowa o ustawie o świadku koronnym (ustawa uchwalona dopiero rok później, weszła w życie w 1998),
- bohater z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Pomysł był, ale wykonanie zawiodło- tak mogę w skrócie podsumować "Martwy sad".
Zaczęło się naprawdę dobrze: makabryczne zabójstwo, dużo krwi, morderca szepczący głównemu bohaterowi do ucha tajemniczy tekst. A potem pojawiła się... Paulina. Wątek romansu Marcina i Pauliny przywodził mi na myśl seriale typu "Zbuntownay anioł". Niby się nienawidzą, ale jednak raz-dwa między nimi zaiskrzyło i wylądowali razem w łóżku.
Styl słabiutki, dla mnie toporny, pełen powtórzeń w zdaniach. Powtórzenia czasami są ok, budują atmosferę, ale w tym przypadku wyraźnie były to błędy stylistyczne, wynikające z (mimo wszystko) ograniczonego warsztatu autora.
Poza warsztatem, leży i kwiczy również wiedza na temat (nazwę to ogólnikowo) procedur. Rozumiem, że gdyby kryminały pisano trzymając się litery prawa, to byłyby nudne jak akta sądowe. Mimo to prychnęłam, jak przeczytałam o techniku schodzącym do studni, żeby wyjąć z niej trupa. Tak bez zdjęć, bez oględzin prokuratora i lekarza medycyny sądowej.

Pomysł był, ale wykonanie zawiodło- tak mogę w skrócie podsumować "Martwy sad".
Zaczęło się naprawdę dobrze: makabryczne zabójstwo, dużo krwi, morderca szepczący głównemu bohaterowi do ucha tajemniczy tekst. A potem pojawiła się... Paulina. Wątek romansu Marcina i Pauliny przywodził mi na myśl seriale typu "Zbuntownay anioł". Niby się nienawidzą, ale jednak raz-dwa między...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Sięgając po "Niewidzialnego strażnika" oczekiwałam czegoś na kształt "Ciszy białego miasta", przesyconego hiszpańskim folklorem, z niezwykłymi postaciami śledczych. Dostałam taki misz-masz kryminału, obyczajówki, z elementami nadprzyrodzonymi, wobec czego mam wrażenie, że nie wszystko trzyma się tu kupy.
Czytając jakąkolwiek książkę chcę mieć świadomość, że dany wątek został wprowadzony celowo i nie jest obojętny dla fabuły. W "Niewidzialnym strażniku" śmiało można byłoby wyrzucić sporo kwestii, które dla fabuły i rozwiązania kryminalnej zagadki nic nie wnoszą, a pewne rzeczy rozwiązać fabularnie zupełnie inaczej.
Książka jest źle napisana (lub przetłumaczona) również od strony technicznej. Niespodziewane zmiany miejsca akcji, co wynika z nieoddzielenia kolejnych akapitów choćby pustą linią sprawiają, że momentami się gubiłam, bo oto właśnie główna bohaterka kończy dialog z inną osobą w jednym miejscu, aby w następnej linijce przemierzać już korytarz instytutu medycyny sądowej. Zauważyłam również chaos w zaimkach. "Jej" raz dotyczyło Amai, aby zaraz w kolejnym zdaniu "jej" odnosiło się do matki lub siostry Amai.
Co dalej zwróciło moją uwagę? Mało realistyczne dialogi. Momentami odpowiedzi po 1-2 słowa, które zaraz przemieniają się w rozbudowaną, długą wypowiedź na kilkanaście linijek, jakby nagle wszyscy stali się elokwentni i wygadani.

Sama główna bohaterka na tle śledczych znanych z innych kryminałów wypada dosyć przeciętnie, żeby nie powiedzieć blado. Trudno powiedzieć, że ma w sobie coś niezwykłego, co wyróżniałoby ją spośród jej kolegów z zespołu. Nudna postać, o której prawdopodobnie za kilka tygodni zupełnie zapomnę.

Podsumowując: pierwszy tom przeczytany, ale nie czuję się zachęcona, żeby przeczytać kolejne.

Sięgając po "Niewidzialnego strażnika" oczekiwałam czegoś na kształt "Ciszy białego miasta", przesyconego hiszpańskim folklorem, z niezwykłymi postaciami śledczych. Dostałam taki misz-masz kryminału, obyczajówki, z elementami nadprzyrodzonymi, wobec czego mam wrażenie, że nie wszystko trzyma się tu kupy.
Czytając jakąkolwiek książkę chcę mieć świadomość, że dany wątek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przeczytałam w ramach wyzwania LC, ponieważ w zasadzie nie sięgam po reportaże / dokumenty.
Co wiedziałam o wojnie domowej w Hiszpanii przed sięgnięciem po tę pozycję? Ze wstydem przyznaję: prawie nic. Wiedziałam, że była. Wspomniano o niej w "Cieniu wiatru", ale szczerze mówiąc nie wnikałam kto przeciw komu, poza tym "Cień" czytałam jako nastolatka. To nie jest temat poruszany w Polsce na lekcjach historii czy wiedzy o społeczeństwie (bo u mnie tematykę współczesną omawiało się właśnie na WOSie). Przed lekturą zaliczałam się do tej grupy ludzi, którzy nie potrafiliby nawet umiejscowić w czasie tej wojny (i ponownie: wstyd mi za to).
Co wiem po lekturze? Że była to prawdziwa wojna domowa, gdzie jeden Hiszpan zabijał drugiego. Za poglądy, za wiarę, za proste gesty, które uznawał za niewłaściwe, oraz że te kwestie wciąż dzielą Hiszpanię.
Co mogę zarzucić? Trochę chaotyczny style. Autorka odbyła wiele rozmów, zebrała sporo świadectw i relacje tych osób przeplatają się, mieszają. O czyim dziadku mówimy teraz, bo nie kojarzę nazwiska? Pojawiło się, ale kilkanaście stron temu.
Czy autorka jest stronnicza? Mam wrażenie, że nie. Ofiary były po obu stronach konfliktu, odnosi się zarówno do jednych, jak i do drugich, przedstawia ich racje. Dramaty tych rodzin są takie same, chociaż, jak gdzieś zostało wspomniane, po wojnie rodziny zamordowanych falangistów mogły liczyć na odszkodowania, inne traktowanie, podczas gdy krewni "czerwonych" nie mogli znaleźć pracy, byli spychani na margines.

Przeczytałam w ramach wyzwania LC, ponieważ w zasadzie nie sięgam po reportaże / dokumenty.
Co wiedziałam o wojnie domowej w Hiszpanii przed sięgnięciem po tę pozycję? Ze wstydem przyznaję: prawie nic. Wiedziałam, że była. Wspomniano o niej w "Cieniu wiatru", ale szczerze mówiąc nie wnikałam kto przeciw komu, poza tym "Cień" czytałam jako nastolatka. To nie jest temat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ostatnio coraz częściej sięgam po książki bez uprzedniego czytania blurbów, mając nadzieję, że coś mnie zaskoczy. Tak właśnie było z "Piętnem", które zaczęłam czytać jeszcze w maju w ramach wyzwania Lubimy Czytać (dotyczącego książki, do której przeczytania skłoniła mnie okładka), ale zdołałam ją skończyć dopiero w czerwcu.

"Piętno" nie jest najlepszej klasy kryminałem. Nie przypadła mi do gustu "amerykanizacja" książki: Igor Brudny jak Brudny Harry albo sposób przedstawienia się: 'Igor Brudny. Komisarz Igor Brudny" co oczywiście przywiodło mi na myśl "Bond. James Bond".
Wiem, że znaczna część kryminałów to wytwór wyobraźni ich autorów, czasem tylko mniej lub bardziej oparte są na prawdziwych zdarzeniach. Ale litości... Nawet jeśli wymyśla się intrygę, to wypadałoby odrobić pracę domową, bo "zabójstwo pierwszego stopnia" sprawiało, że bolały mnie oczy. Podobnie, jak niewiarygodne jest określenie DNA z kosmyków włosów, które zostały ścięte niemowlakowi i leżały ponad 30 lat (z kryminalistyki pamiętam, że dokładne DNA można ustalić tylko z cebulki, poza tym ile niemowląt rodzi się z taką czupryną, żeby odcinać kosmyk włosów?). Poza tym bolało mnie używane pod koniec książki określenie "bliźnięta" w odniesieniu do trzech braci jednojajowych (a może to kwestia mojego czepialstwa językowego).

Fabuła nie zachwyciła, dla mnie za dużo pedofilii: w sierocińcu, w domu Jana Jasiny, tak, jakby autorowi zabrakło pomysłów za co ktoś może się mścić. Nie było również niczego intrygującego w sylwetkach bohaterów, poza może Brudnym (który też wypada blado i mało realistycznie) pozostali funkcjonariusze jakby machnięci od szablonu.

Ostatnio coraz częściej sięgam po książki bez uprzedniego czytania blurbów, mając nadzieję, że coś mnie zaskoczy. Tak właśnie było z "Piętnem", które zaczęłam czytać jeszcze w maju w ramach wyzwania Lubimy Czytać (dotyczącego książki, do której przeczytania skłoniła mnie okładka), ale zdołałam ją skończyć dopiero w czerwcu.

"Piętno" nie jest najlepszej klasy kryminałem....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nie śledzę na ogół doniesień dotyczących książek zbierających nagrody i wyróżnienia, a na same "Miedziaki" natknęłam się podczas przeglądania oferty Legimi, kiedy zastanawiałam się "co by tu teraz przeczytać". Ta prosta okładka wręcz do mnie krzyczała, żeby wybrać tę pozycję, a blurb pozwalał oczekiwać, że książka wgniecie mnie w fotel. Naiwnie liczyłam na coś w stylu "Skazanych na Shawshank", tylko bardzie brutalnego, bezdusznego i osadzonego w poprawczaku, a nie w zakładzie karnym.
Pod tym względem "Miedziaki" mnie rozczarowały. Poza kilkoma scenami, nic mnie nie wgniotło w fotel, ani też szczególnie nie dotknęło. Autor zaznaczył kwestie bezlitosnego stosowania kar cielesnych oraz stosowania przemocy seksualnej, ale szczególnie ten drugi problem został zaledwie muśnięty. To nie jest tak, że czekałam na pełne przemocy opisy, ale sposób, w jaki podał mi to autor, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Z bólem przyznaję, że przez większą część lektury nudziłam się, chociaż sam wstęp zapowiadał się obiecująco i tajemniczo. Szczególnie pominięcie niektórych wątków wtrąconych w trzeciej części książki nie wyszłoby na złe.
"Miedziaki" prezentują się ubogo również od strony budowy psychologicznej jej głównych bohaterów, których można z łatwością podzielić na dobrych i złych, bez pośrednich odcieni (chociaż w przypadku jednego dopiero w jednej z ostatnich scen jego obraz się zmienia).
Lektury nie ułatwiała narracja, na co niektórzy też zwrócili uwagę. Gubiłam się, były momenty, że musiałam cofać się do początku akapitu, żeby zrozumieć o kim mowa albo kto coś powiedział. Retrospekcje i próby wciśnięcia reportażu (przez co mam na myśli np. opis ucieczki jednego z dawniej osadzonych chłopców) zaciemniały obraz i sprawiały, że właściwa akcja ślimaczyła się.

Nie sądzę, żebym kiedyś komuś poleciła tę książkę.

Nie śledzę na ogół doniesień dotyczących książek zbierających nagrody i wyróżnienia, a na same "Miedziaki" natknęłam się podczas przeglądania oferty Legimi, kiedy zastanawiałam się "co by tu teraz przeczytać". Ta prosta okładka wręcz do mnie krzyczała, żeby wybrać tę pozycję, a blurb pozwalał oczekiwać, że książka wgniecie mnie w fotel. Naiwnie liczyłam na coś w stylu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nigdy w życiu nie przeczytałam książki popularnonaukowej i kiedy koleżanka poleciła mi "Co nas (nie) zabije" to pomyślałam, że może to być pierwsza taka pozycja na mojej liście. Po zakończeniu lektury dalej stwierdzam: nigdy w życiu nie przeczytałam książki popularnonaukowej.
Autorka obiecuje opisać największe plagi w historii ludzkości, a dostajemy tam rozdział o... lobotomii. Ale to tak na marginesie.
Najogólniej można powiedzieć, że czytelnik dostaje garść anegdot (w sumie nigdy w życiu nie pomyślałam, że pisarze i poeci uwielbiali tak cudownie opisywać gruźlicę), ale faktów naukowych, medycznych tyle co nic. O ile rozumiem, że o epidemii Antoninów jest znacznie mniej źródeł niż o hiszpance, o tyle nie rozumiem potraktowania po łebkach cholery, ospy czy choćby tej hiszpanki, która przetoczyła się przez świat w ubiegłym stuleciu. Wracając do tej ostatniej, mam wrażenie bardzo "amerykańsko-centrycznego" podejścia do tematu.
Raził również nonszalancki styl, pełne emocji wykrzyknienia, autorskie wstawki, które miały chyba złagodzić wizerunek epidemii. Jednocześnie mam wrażenie, że zostały one potraktowane tak powierzchownie, że łagodzić nie było czego.
Czytałam w recenzjach opinie, że publikacja zawiera błędy merytoryczne. Nie jestem specjalistą z zakresu medycyny, czy nawet biologii, niemniej i ja zauważyłam coś, od czego mnie oczy zabolały. W jednym z rozdziałów autorka pisze, że jakiś patogen ginie jeśli przez 30 sek, oddziałuje na niego temperatura 60 st., a potem dodaje, że takie mycie rąk spowodowałoby oparzenia III stopnia. Jeśli to był żart, to bardzo nieudany, zresztą zdanie, w którym zawarta została "ta mądrość" nie miało wydźwięku humorystycznego.

Przeczytana w 1,5 dnia. Nie był to zupełnie czas stracony, ale jeśli ktoś naprawdę chce się dokształcić w temacie, to niech szuka czegoś innego.

Nigdy w życiu nie przeczytałam książki popularnonaukowej i kiedy koleżanka poleciła mi "Co nas (nie) zabije" to pomyślałam, że może to być pierwsza taka pozycja na mojej liście. Po zakończeniu lektury dalej stwierdzam: nigdy w życiu nie przeczytałam książki popularnonaukowej.
Autorka obiecuje opisać największe plagi w historii ludzkości, a dostajemy tam rozdział o......

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Opis wydawcy był wielce obiecujący: oto przed czytelnikiem będzie zagadka, tajemnica, romantyzm i folklor. W połączeniu z całkiem ładną okładką (chociaż na czytniku nie ma to znaczenia) aż chce się po nią sięgnąć. Sięgnęłam i czuję się rozczarowana.
Książka jest na wskroś angielska, gawędziarska i wodniacka. A poza tym przez ponad połowę, jak dla mnie, nudna. Wciskanie na siłę analogii między meandrującą rzeką o niezliczonych dopływach, a wielowątkową historią to najgorsze, co autorka mogła zrobić. Lepiej pewne rzeczy zostawić osądom i interpretacji czytelnika, niż z góry narzucać mu taki punkt widzenia.
Dopiero po minięciu mniej więcej połowy treści, zainteresowała mnie fabuła, jednak w dalszym ciągu było wiele niepotrzebnych wtrętów.

Przeczytałam, ale wątpię, że zostanie mi na długo w pamięci.

Opis wydawcy był wielce obiecujący: oto przed czytelnikiem będzie zagadka, tajemnica, romantyzm i folklor. W połączeniu z całkiem ładną okładką (chociaż na czytniku nie ma to znaczenia) aż chce się po nią sięgnąć. Sięgnęłam i czuję się rozczarowana.
Książka jest na wskroś angielska, gawędziarska i wodniacka. A poza tym przez ponad połowę, jak dla mnie, nudna. Wciskanie na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po thrillerach zawsze oczekuję dreszczyku emocji, ekscytacji i na tyle wciągającej fabuły, żebym nie mogła odłożyć książki i iść spać w niepewności, co się przydarzyło. Ich akcja wcale nie musi pędzić na łeb, na szyję, nie musi mieć niesamowitych, gwałtownych zwrotów, ale powinna budować napięcie. "Cień" tych wymagań nie spełnił, wręcz przeciwnie- jak dla mnie był nudny jak flaki z olejem. Najmocniejszy fragment, ten, w którym Norah dowiaduje się, że zabije mężczyznę, wbił na chwilę w fotel, ale kolejne strony rozwlekłych kadrów (bo nie opisów) ludzi spotkanych np. w metrze sprawiają, że czytelnik szybko z tego fotela się wygrzebuje. Zabije, czy nie zabije?- takie pytanie, owszem, przewija się gdzieś w myślach, ale całość, niespiesznie dążąca do rozwiązania tego dylematu, jest nijaka i pusta.
Blurb obiecuje: "Hipnotyzująca atmosfera zimowego Wiednia wciąga bez reszty, sprawiając, że dźwięki i zapachy stają się namacalne, a historia, poruszająca prawdziwe życiowe tematy, przykuwa do ostatniej strony." No cóż, blurb kłamie. Wiedeń wcale nie jest hipnotyzujący, o zimie wiadomo tyle, że jest zimna, a sama akcja bez szwanku mogłaby być przeniesiona do Warszawy, Londynu czy gdziekolwiek indziej. Z miejsc historycznych pojawia się w zasadzie jedynie Prater i Katedra, autorka nie rozwija natomiast pozostałej części scenografii. A przecież taką powieść aż prosi się osadzić w tym klasycystycznym mieście, gdzie wciąż można oddychać historią! Co do poruszania prawdziwych życiowych dramatów, to przyznaję, że pojawia się wątek znęcenia nad kobietami, gwałtów, okaleczeń, ale miałam wrażenie, że dodano te wątki na siłę, żeby wzmocnić motywację głównej bohaterki.
Nie sądzę, żeby "Cień" zapadł mi na długo w pamięć. Nie wzbudził we mnie żadnych emocji, nie zaparł tchu, nie polubiłam Nory.

Po thrillerach zawsze oczekuję dreszczyku emocji, ekscytacji i na tyle wciągającej fabuły, żebym nie mogła odłożyć książki i iść spać w niepewności, co się przydarzyło. Ich akcja wcale nie musi pędzić na łeb, na szyję, nie musi mieć niesamowitych, gwałtownych zwrotów, ale powinna budować napięcie. "Cień" tych wymagań nie spełnił, wręcz przeciwnie- jak dla mnie był nudny jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Czasy średniowiecza w dużej mierze wciąż pozostają nieodgadniętą i rozpalającą wyobraźnię zagadką. Ferrandiz umiejscawia swoją historię w Barcelonie pod koniec IX wieku, kiedy spuścizna Karola Wielkiego, targana wichrami dziejów, stanowi echo dawnej potęgi. Samo miasto, znajdujące się na granicach Cesarstwa, jest nękane kolejnymi najazdami Saracenów i rozrywane wewnętrznymi konfliktami. Wydarzenia te stanowią tło dla dziejów Isembarda, Frodoi, Elizy, Gody oraz wielu kolonistów, którzy wybrali tę drogę w nieznane, aby poprawić swój byt. Mimo to nie jestem w stanie ocenić książki na lepszą ocenę, niż "przeciętna". Momentami miałam wrażenie, że fabuła jest przekombinowana, a Rotel miotająca się między nauką Onixa a tym, co chciała w nią wpoić Ega, irytowała mnie. Niektóre fragmenty przypominały kronikę, inne natomiast ckliwy romans. Nie podobał mi się zupełnie sposób prowadzenia narracji. Ktoś poniżej nazwał to "poklatkowością" i zgadzam się z tym stwierdzeniem. Bohaterzy ze sobą rozmawiają, a chwilę potem są już gdzieś indziej i robią coś, co nie wynikało z dialogu. I tak w pamięć zapadły mi sceny z ostatnich kart powieści, gdzie jest opisana narada szlachty, a po chwili wszyscy siedzą na uczcie (skąd się tam wzięli? jak tam doszli? tekst w tym miejscu jest pisany ciurkiem, bez odstępu między akapitami, więc powinien być traktowany jako kontynuacja sceny, a nie kolejna scen). Akcja nie przechodzi zatem płynnie, tylko wszystko skacze, niepołączone ze sobą odpowiednim ciągiem.

Podsumowując: ciekawa historia, ale utrzymana w nie najlepszym stylu. Nie podejrzewam, żeby "Ziemia przeklęta" pozostała mi na długo w pamięci. Daleko jej do "Królów przeklętych" (które uważam za jedną z lepszych powieści historycznych, jakie przeczytałam), a nawet do "Filarów Ziemi".

Czasy średniowiecza w dużej mierze wciąż pozostają nieodgadniętą i rozpalającą wyobraźnię zagadką. Ferrandiz umiejscawia swoją historię w Barcelonie pod koniec IX wieku, kiedy spuścizna Karola Wielkiego, targana wichrami dziejów, stanowi echo dawnej potęgi. Samo miasto, znajdujące się na granicach Cesarstwa, jest nękane kolejnymi najazdami Saracenów i rozrywane wewnętrznymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Patrząc na wiele innych opinii, pewnie wsadzę kij w mrowisko i napiszę wprost: "Powódź" Pawła Fleszara nie podobała mi się na żadnej płaszczyźnie.
Zacznę od fabuły. O ile handel żywym towarem nie jest niczym nowym nawet w polskich kryminałach, o tyle z tematyką filmów "snuff" spotkałam się po raz pierwszy. Czyli w sumie jest coś nowego, ale mam wrażenie, że autor nie wykorzystał "potencjału" (brr, w ogóle jak to źle brzmi w odniesieniu do tak odrażającej tematyki). Nie jestem fanką gęstych, lepkich od przerażających opisów kryminałów, ale jeśli już autor decyduje się na pokazanie okrucieństwa, sadyzmu i bestialstwa, to nie wystarczy lekko "pomacać" temat poprzez krótki opis oglądanych przez Krisa filmików, ale zagłębić się w to.
Czytając nie czułam rosnącego napięcia, nie oczekiwałam na to, co będzie dalej.
Kolejna kwestia- bohaterowie, o których czytelnik wie co robią w danym momencie, ale nie jest wpuszczony do środka, nie poznaje ich emocji. To bardzo zubaża każdy kryminał, bo strona emocjonalna, według mnie, jest niezwykle ważna. Kris według mnie jest nijaki, Marika bardzo odrealniona, a postać Kamila szablonowa i stereotypowa. O całej reszcie nie ma co wspominać. Brakowało mi złożonych postaci, przeżywających wewnętrzne rozterki (sam motyw dawnej przyjaźni Krisa i Kuby, przerwanej przez związek tego pierwszego z Natalią, został potraktowany po macoszemu).
W zakończeniu czytelnik dostaje na tacy to, do czego powinien sam dążyć przez całą lekturę, a to w typowo amerykańskim stylu: oto zbir stoi przed swoimi ofiarami i wszystko im wyjaśnia.
Kompozycja kryminału również nie przypadła mi do gustu. Pierwszy raz ze wstawkami z artykułów prasowych spotkałam się chyba w kryminałach Miłoszewskiego, ale tam były to krótkie informacje, a nie obszerne fragmenty, które dodatkowo spowolniły rozwój akcji.
Całości nie ratuje również styl. Wręcz przeciwnie, irytowała mnie dziwna składnia zdań, mnóstwo równoważników zdań, korzystanie ze skrótów (cyt. "Używa maili o kobiecych nazwach użytkownika i adresach, np. występując jako Magda Nowicka"- skrótów używa się w notatkach, w artykułach prasowych, literaturze popularnonaukowej, ale w narracji powieści ich występowanie mnie osobiście razi). Nie sposób było przeoczyć powtórzenia (szczególnie imion).

Podsumowując- nie jest to kryminał, który bym komukolwiek poleciła.

Patrząc na wiele innych opinii, pewnie wsadzę kij w mrowisko i napiszę wprost: "Powódź" Pawła Fleszara nie podobała mi się na żadnej płaszczyźnie.
Zacznę od fabuły. O ile handel żywym towarem nie jest niczym nowym nawet w polskich kryminałach, o tyle z tematyką filmów "snuff" spotkałam się po raz pierwszy. Czyli w sumie jest coś nowego, ale mam wrażenie, że autor nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Tyle czekałam na dalsze losy Krzyckiego oraz Bałysia, aż wreszcie się doczekałam i krótko po północy 22 stycznia ściągnęłam ebooka z legimi. I nie będę ukrywać, że trochę się zawiodłam. Tym razem było dla mnie za dużo filozofowania i wewnętrznych rozterek Krzyckiego. Zbrodnia, mimo że krwawa, na tle całości wypada nieciekawie. Brakowało mi błyskotliwego humoru, za który tak polubiłam duet śledczych, ale ciężko byłoby o to, skoro Andrzej rusza na samotne poszukiwanie uwięzionego Lucka. Sytuację próbował ratować jeden z funkcjonariuszy słupskiej policji, chyba Latawiec, ale powiedzmy sobie szczerze- do Krzyckiego i Bałysia mu sporo brakuje ;)
Sytuację ratowała końcówka, chociaż może być ona przez niektórych uznana jako zbyt melodramatyczna.
Pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnej części (na którą już czekam) główni bohaterowie wrócą w dobrej formie, a ja znowu będę mogła pośmiać z gadulstwa Lucka.

Ps. Uważam za wielką niesprawiedliwość fakt, że czekałam na książkę ponad rok, a przeczytałam w niespełna jeden dzień...

Tyle czekałam na dalsze losy Krzyckiego oraz Bałysia, aż wreszcie się doczekałam i krótko po północy 22 stycznia ściągnęłam ebooka z legimi. I nie będę ukrywać, że trochę się zawiodłam. Tym razem było dla mnie za dużo filozofowania i wewnętrznych rozterek Krzyckiego. Zbrodnia, mimo że krwawa, na tle całości wypada nieciekawie. Brakowało mi błyskotliwego humoru, za który tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książkę "Służące" K. Stockett mogę zaliczyć do jednych z lepszych, jakie dotąd czytałam. To historia opowiedziana z punktu widzenia trzech kobiet: dwóch czarnoskórych pomocy domowych (Aibileen i Minny) oraz zbuntowanej przeciwko społecznym regułom białoskórej panienki Skeeter. Mimo poruszania trudnej, ciężkiej tematyki segregacji rasowej, z jej kart bije pewnego rodzaju ciepło i czytając zdarzało mi się lekko uśmiechnąć. Zestawiono ze sobą dwa światy: świat wzgardzonych, pomiatanych, zależnych od humorów swoich pań, ale jednocześnie zaradnych czarnoskórych służących ze światem próżnych, głupiutkich i małostkowych białych kobiet, które spędzają życie na plotkach, zakupach czy organizowaniu przesiąkniętych hipokryzją balów dobroczynnych.
Wielkie brawa należą się zarówno autorce, która w wypowiedziach trzech kobiet zdołała przedstawić ich temperament. Słowa Aibileen pełne są dobroduszności i wewnętrznego spokoju. W rozdziałach Minny trudno nie dostrzec jej wybuchowego temperamentu, a Skeeter- jej wrażliwości. Jednocześnie gratulacje należą się również tłumaczce za urzekające "tutej", "wziąść", "zara", "tera", słowa, które w pełni oddają prostoduszność Aibileen i Minny.

Książkę "Służące" K. Stockett mogę zaliczyć do jednych z lepszych, jakie dotąd czytałam. To historia opowiedziana z punktu widzenia trzech kobiet: dwóch czarnoskórych pomocy domowych (Aibileen i Minny) oraz zbuntowanej przeciwko społecznym regułom białoskórej panienki Skeeter. Mimo poruszania trudnej, ciężkiej tematyki segregacji rasowej, z jej kart bije pewnego rodzaju...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Rozczarowująca i nudna- tymi dwoma słowami mogłabym określić powieść Harrisa "Monachium".
Rok 1938, hitlerowskie Niemcy zamierza przyłączyć część terytorium Czechosłowacji do Rzeszy. Zabiegi dyplomatyczne Wielkiej Brytanii doprowadzają do wydarzenia, które w historii znane jest jako Konferencja Monachijska. O tym, jak to się skończyło i jakie reperkusje dla dalszej historii Europy miało powinien wiedzieć każdy, kto uważał na lekcjach historii.
"Monachium" miało być powieścią szpiegowską, ale nie do końca tak wyszło. Zaczyna się od bardzo długiego rozbiegu (jakieś 50, nawet jeśli nie 90 stron przygotowania), a nawet same fragmenty dotyczące konferencji również mnie nie porwały. Wątki poboczne wciśnięte na siłę (m.in. wątek problemów małżeńskich Legata), postaci pozbawione przykuwającej uwagę iskry. Samej akcji w tej powieści jest tyle, co kot napłakał. Nie miałam problemów, żeby w dowolnej chwili przerwać lekturę, a po jej zakończeniu nie poczułam niczego szczególnego.

Rozczarowująca i nudna- tymi dwoma słowami mogłabym określić powieść Harrisa "Monachium".
Rok 1938, hitlerowskie Niemcy zamierza przyłączyć część terytorium Czechosłowacji do Rzeszy. Zabiegi dyplomatyczne Wielkiej Brytanii doprowadzają do wydarzenia, które w historii znane jest jako Konferencja Monachijska. O tym, jak to się skończyło i jakie reperkusje dla dalszej historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nie powiem, żebym na "Zadrę" czekałam z niecierpliwością. Przeczytałam wcześniej "Skazę" i "Wadę", potem wpadł cykl o Benerze, więc kiedy zobaczyłam, że lada moment zostanie wydana kontynuacja historii o komisarzu Grossie stwierdziłam, że trzeba będzie przeczytać.
Zaczyna się świetnie. Żołnierze znajdują w lesie czaszkę oraz kość i ściągają Grossa. Na początku mogłoby się wydawać, że pozbawione tkanek miękkich fragmenty szkieletu są stare, ale wkrótce potem odnalezione zostaje pozbawione głowy i części nogi ciało wisielca w zaawansowanym stopniu rozkładu. Przyznam szczerze, że po takim początku miałam nadzieję, że "Zadra" przebije poziomem poprzednie części, a czytelnik co chwila będzie zaskakiwany zwrotami akcji albo innymi mrożącymi krew w żyłach znaleziskami. A tu nic... Akcja rozwija się niespiesznie, a w tle pozostają wewnętrzne rozterki Grossa i Skalskiej. Niemal od początku nabiera się podejrzeń w stosunku do jednego z bohaterów, więc zakończenie tylko w sposób umiarkowany zaskakuje.

Ostatnie zdania kryminału każą przypuszczać, że Gross jeszcze powróci i być może doczekamy się wielkiego finału, w którym wreszcie wyjaśnione będą okoliczności napadu na jego dom.

Nie powiem, żebym na "Zadrę" czekałam z niecierpliwością. Przeczytałam wcześniej "Skazę" i "Wadę", potem wpadł cykl o Benerze, więc kiedy zobaczyłam, że lada moment zostanie wydana kontynuacja historii o komisarzu Grossie stwierdziłam, że trzeba będzie przeczytać.
Zaczyna się świetnie. Żołnierze znajdują w lesie czaszkę oraz kość i ściągają Grossa. Na początku mogłoby się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Rzadko wracam do książek, które zaczęłam czytać, ale z pewnych względów potem porzuciłam ich czytanie. "Ranie" dałam drugą szansę po kilku miesiącach i z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że tej szansy nie wykorzystała. Uważam, że to najsłabsza z książek Chmielarza, jakby wypalił się na cyklu o Mortce. Nie sposób tutaj poczuć choćby odrobiny sympatii do któregokolwiek z bohaterów: ani do mimozowatej, zrezygnowanej Klementyny, ani wiecznie zajętej i (moim zdaniem) groteskowo opisanej dyrektorki, jej męża czy rodziców Gniewka. Wywracające całość do góry nogami zakończenie, które miało być chyba jak cios obuchem w łeb dla czytelnika, nie zrobiło na mnie wrażenia, a jedynie przyniosło poczucie ulgi, że można już na spokojnie i na zawsze odłożyć "Ranę" na półkę. W pewnym momencie miałam też już dość wulgaryzmów i rynsztokowego języka, którym posługiwali się bohaterowie, jakby nie dało się napisać polskiej książki bez "ruchania", "kutasa", "rżnięcia".

Rzadko wracam do książek, które zaczęłam czytać, ale z pewnych względów potem porzuciłam ich czytanie. "Ranie" dałam drugą szansę po kilku miesiącach i z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że tej szansy nie wykorzystała. Uważam, że to najsłabsza z książek Chmielarza, jakby wypalił się na cyklu o Mortce. Nie sposób tutaj poczuć choćby odrobiny sympatii do któregokolwiek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Opinię o "444" mogę w skrócie zamieścić w jednym zdaniu: spodziewałam się czegoś innego, lepszego.
Siembieda miał w sumie ciekawy pomysł na powieść- wielka tajemnica mająca ogromne znaczenie dla świata ukryta w dziele bardzo znanego polskiego malarza. I niestety, według mnie, na pomyśle się skończyło. Najlepsze fragmenty dotyczyły historii Jakuba Kani, natomiast te części powieści, które rozgrywały się w historycznej przeszłości, jak również futurystyczna końcówka oceniam jako bardzo słabe i naiwne. Bardzo nierówny styl: bogate, prawie poetyckie opisy poprzeplatane kiepskimi dialogami. Brak mi było akcji, która uniemożliwiłaby mi odłożenie tej książki przed snem (w efekcie "męczyłam ją" prawie tydzień). Krótkie rozdziały sprawiały, że fabuła była bardzo poszatkowana, raz działa się w Polsce, raz gdzieś daleko w świecie. Przytłaczała mnie ilość bohaterów, co jeszcze nie byłoby aż takie złe, gdyby autor nie zdecydował się na szczegółowe opisywanie ich wcześniejszej kariery zawodowej czy życia rodzinnego, co jak dla mnie było bezcelowe w przypadku tych postaci, które był tylko tłem. Zbyt duża ilość tych zbędnych szczegółów szczegółów spoza toku głównej akcji rozciągnęła powieść na ponad 500 stron i znacznie spowolniła rozwój wypadków.

Opinię o "444" mogę w skrócie zamieścić w jednym zdaniu: spodziewałam się czegoś innego, lepszego.
Siembieda miał w sumie ciekawy pomysł na powieść- wielka tajemnica mająca ogromne znaczenie dla świata ukryta w dziele bardzo znanego polskiego malarza. I niestety, według mnie, na pomyśle się skończyło. Najlepsze fragmenty dotyczyły historii Jakuba Kani, natomiast te części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Małeckiego poznałam ze "Skazy" i "Wady", a zatem książek z cyklu o Grossie, które powstały później niż cykl o Benerze. To, co mnie zaskoczyło, to zupełnie inny klimat w "Najgorsze dopiero nadejdzie". O ile w nowszym cyklu akcja toczy się stosunkowo niespiesznie, to tutaj wszystko pędzi, dzieje się dużo, momentami nawet bardzo dużo, co w pewnym momencie było dla mnie przytłaczające.

Małeckiego poznałam ze "Skazy" i "Wady", a zatem książek z cyklu o Grossie, które powstały później niż cykl o Benerze. To, co mnie zaskoczyło, to zupełnie inny klimat w "Najgorsze dopiero nadejdzie". O ile w nowszym cyklu akcja toczy się stosunkowo niespiesznie, to tutaj wszystko pędzi, dzieje się dużo, momentami nawet bardzo dużo, co w pewnym momencie było dla mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Przez "Cienie" przeszłam jak burza, bo skończyłam je czytać przed upływem 24 godzin od rozpoczęcia. Dawno już takiego tempa nie miałam, ale jest to jedna z tych książek, które trudno było mi odłożyć. I to dosłownie, bo późnym wieczorem dotarłam do fragmentu, w którym Kochan dzwoni do Mortki, doczytałam rozdział do końca, a ponieważ nie mogłam usnąć, wróciłam do lektury...
W "Cieniach" znajdzie się parę schematów znanych z innych kryminałów, jak choćby rozwiązywanie sprawy na własną rękę przez Mortkę mimo wysłania go na przymusowy urlop. Jednak te schematy w żaden sposób mi nie przeszkadzały. Wartka akcja, splątanie wątków z pozoru niemających ze sobą nic wspólnego, pewna dawka ironicznego poczucia humoru i absurdalność niektórych sytuacji sprawiła, że czytało się bardzo dobrze.
Trochę mam żal, że pewne postaci, znane z poprzednich części, gdzieś poznikały. Ani słowa o Jankowskim, Brodce (chociaż za profilerką akurat nie tęsknię) czy choćby Kellerze. A przecież można było ich gdzieś wpleść.

Według mnie to chyba najlepsza część cyklu o Mortce. Czy ostatnia?

Przez "Cienie" przeszłam jak burza, bo skończyłam je czytać przed upływem 24 godzin od rozpoczęcia. Dawno już takiego tempa nie miałam, ale jest to jedna z tych książek, które trudno było mi odłożyć. I to dosłownie, bo późnym wieczorem dotarłam do fragmentu, w którym Kochan dzwoni do Mortki, doczytałam rozdział do końca, a ponieważ nie mogłam usnąć, wróciłam do lektury...
W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ojej, co tu się stało?
Z dotychczas przeczytanych książek z cyklu o komisarzu Mortce ta jest najsłabsza. Przez większość czasu fabuła mnie nudziła i nie ratowały jej sarkastyczny humor w dialogach. Wątek o śledztwach Kochana uważam za mocno nagięty, jakby pisany na kolanie, wciśnięty trochę na siłę. Oto syn marnotrawny warszawskiej policji wraca do pracy, gdzie na dzień dobry zostaje zgnojony (czyt. ma zająć się archiwalnymi sprawami), a on sam wyczuwa beznadzieję swojego położenia. Szczęście jednak uśmiecha się do niego, a sprawy niemal same mu się rozwiązują. No cuda.
Ostatnie karty "Osiedla marzeń", kiedy atmosfera się zagęszcza, każą jednak domyślać się czytelnikowi, że jest to wstęp do kolejnej części, "Cieni". I mam nadzieję, że ta ostatnia część będzie jednak miłym zaskoczeniem.

Ojej, co tu się stało?
Z dotychczas przeczytanych książek z cyklu o komisarzu Mortce ta jest najsłabsza. Przez większość czasu fabuła mnie nudziła i nie ratowały jej sarkastyczny humor w dialogach. Wątek o śledztwach Kochana uważam za mocno nagięty, jakby pisany na kolanie, wciśnięty trochę na siłę. Oto syn marnotrawny warszawskiej policji wraca do pracy, gdzie na dzień...

więcej Pokaż mimo to