-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-07-10
2013
2020-04-29
2014-02-07
2014-01
2013
2020-04-28
"Trylogia czasu" to seria, która zawładnęła moim sercem w czasach gimmazjalnych. Poniekąd to od niej wszystko się zaczęło: to właśnie ta seria wzbudziła we mnie duszę fangirl. Żadna książka przed nią nie miała takiego na mnie wpływu, dlatego uważam, że to jedna z ważniejszych serii w moim życiu, bo to ona umocniła we mnie miłość do literatury.
Dlatego też miałam ogromne obawy, że po latach nie będzie mi się tak samo podobać: w końcu przeczytałam mnóstwo świetnych książek a "Czerwień rubinu" może nie przetrwać próby czasu.
Jak bardzo jestem szczęśliwa, że tak się nie stało!
Ponowne spotkanie z Kerstin Gier sprawiło, że znów byłam tą samą nastolatką, która bez pamięci zakochała się w "Trylogii czasu".
Moje uczucia w ogóle się nie zmieniły. Może to kwestia sentymentu, ale historia Gwendolyn i Gideona jest jedną z lepszych, jakie miałam zaszczyt poznać.
To świetny początek porywającej historii, która już od pierwszych stron wrzuca w wir akcji.
Znów zakochuję się w Gideonie i po raz kolejny zaczynam swoją przyjaźń z Gwendolyn, która rozbraja swoim poczuciem humoru.
Kocham całym sercem!
"Trylogia czasu" to seria, która zawładnęła moim sercem w czasach gimmazjalnych. Poniekąd to od niej wszystko się zaczęło: to właśnie ta seria wzbudziła we mnie duszę fangirl. Żadna książka przed nią nie miała takiego na mnie wpływu, dlatego uważam, że to jedna z ważniejszych serii w moim życiu, bo to ona umocniła we mnie miłość do literatury.
Dlatego też miałam ogromne...
2017-03-14
Nie byłam specjalnie przekonana do książek, których akcja rozgrywa się w kosmosie, jednak po przeczytaniu "Diaboliki" całkowicie zmieniłam swoje nastawienie.
Czytałam ją dość powoli, by się delektować światem przedstawionym i nie kończyć tej przygody zbyt szybko. Było to niezmiernie trudne, bo w "Diabolice" cały czas się coś dzieje i trudno jest znaleźć odpowiedni moment, by zrobić przerwę. Z drugiej strony potrzebowałam chwili wytchnienia, by przetrawić wszystkie wydarzenia.
Jest to niezwykle brutalna powieść science fiction, pokazująca, do czego prowadzi postęp (a raczej jego brak) oraz chęć władzy. Nikt nie jest pozbawiony wad, nikt nie jest niewinny. Wszyscy mają na swoim sumieniu różne przewinienia. Nie tylko diaboliki nie znają litości, są ludzie o wiele gorsi od nich. Wszelakie intrygi potwierdzają fakt, że "zarówno pragnienie władzy, jak i jej posiadanie nieodwracalnie wypaczają charakter."*
Wspaniale spędziłam czas przy "Diabolice". Na pewno wrócę do tej niezapomnianej podróży w kosmos.
"Diabolika" S. J. Kincaid
Nie byłam specjalnie przekonana do książek, których akcja rozgrywa się w kosmosie, jednak po przeczytaniu "Diaboliki" całkowicie zmieniłam swoje nastawienie.
Czytałam ją dość powoli, by się delektować światem przedstawionym i nie kończyć tej przygody zbyt szybko. Było to niezmiernie trudne, bo w "Diabolice" cały czas się coś dzieje i trudno jest znaleźć odpowiedni moment,...
2021-07-18
Są takie książki, które mnie przerastają. Które muszę czytać z ogromnymi przerwami, ponieważ za bardzo mnie przytłaczają. Które wywołują tyle bólu i łez, że mam ochotę rzucić je w kąt, odczekać całą wieczność i znowu po nie sięgnąć, by dotrzeć do końca swojej pięknej męki.
"Drogi Evanie Hansenie" należy do takich książek.
Dawno tak bardzo nie płakałam przy lekturze i dawno nie czułam takiego emocjonalnego przytłoczenia. Dawno nie czułam tak wiele przy książce. To wspaniałe doświadczenie, które udowadnia, że powieść jest wyjątkowa.
Już od pierwszych stron na główny plan wysuwa się autentyczność tej historii. Evan Hansen w moich oczach jawił się jako żywa osoba, z którą dzieliłam pewne uczucia. Kiedy walczył ze swoimi lękami, razem z nim przeżywałam ataki paniki. Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, ale przez większość książki razem z nim odczuwałam ten wszechogarniający strach. Opisy były tak prawdziwe, że każda osoba, która choć raz przeżyła coś podobnego, mogła odczuć to znowu. To wręcz przerażające. Przerażające mistrzostwo pióra.
Ta samotność, to wyobcowanie... wszystko było zbyt prawdziwe. Przy lekturze można było odczuć wszystkie negatywne emocje wraz z bohaterami.
Temat samobójstwa, który zawsze wywołuje u mnie ogromne emocje, w "Drogim Evanie Hansenie" został ukazany tak, że zabrakło mi słów. Mój szloch musi wystarczyć. Oczy mi łzawią na samą myśl o tej książce.
Z niepokojem docierałam do destrukcji, która na logikę musiała się zdarzyć. Zawsze przy podobnych wątkach byłam rozczarowana i zła, że bohaterowie tonęli w kłamstwach. Zawsze czekałam na ujawnienie prawdy, ponieważ była ona dla mnie najważniejsza. Tym razem po raz pierwszy byłam rozdarta. Nie wiedziałam, czy sama chcę żyć w tym kłamstwie, czy chcę, by wreszcie się wszyscy dowiedzieli prawdy. Nigdy tak bardzo nie czułam, że świat nie jest ani czarny, ani biały. Dawno nie widziałam, jak bardzo ludzie mogą być skomplikowani.
Czuję się zniszczona. Pokochałam "Drogiego Evana Hansena" całym złamanym sercem. To książka, która otwiera oczy i wzywa do tego, żebyśmy zauważyli innych. Piękna destrukcja emocjonalna.
Są takie książki, które mnie przerastają. Które muszę czytać z ogromnymi przerwami, ponieważ za bardzo mnie przytłaczają. Które wywołują tyle bólu i łez, że mam ochotę rzucić je w kąt, odczekać całą wieczność i znowu po nie sięgnąć, by dotrzeć do końca swojej pięknej męki.
"Drogi Evanie Hansenie" należy do takich książek.
Dawno tak bardzo nie płakałam przy lekturze i...
2013
2019-10-19
Nie tak dawno na fanpejdżu o książkach Jojo Moyes spotkałam się z opinią, że według wielu czytelniczek "Dziewczyna, którą kochałeś" to najlepsza powieść tej autorki. To sprawiło, że ta pozycja stała się moją następną do przeczytania spośród książek Moyes.
Chociaż seria o Lou Clark zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, to "Dziewczyna, którą kochałeś", jest chyba jeszcze lepsza.
I kto by pomyślał, że to w głównej mierze jest zasługa wyjątkowego obrazu. Znowu Moyes mnie pozytywnie zaskoczyła. Zazwyczaj opisy jej książek są przekonujące, ale później zawsze wychodzi na to, że ze zwykłych rzeczy tworzy coś niezwykłego.
W powieści przedstawione są perypetie dwóch bohaterek- żyjącej w czasach I wojny światowej Sophnie i współczesnej kobiety, Liv. Oczywiście bardziej przeżywałam losy szaleńczo zakochanej Francuski, która przechodziła przez swoje własne piekło podczas okupacji. W łatwy sposób można było zepsuć ten wątek, ale Moyes poradziła sobie jak zwykle- łamiąc biedne serca czytelników. Pokazała inne oblicze wojny oraz niejednoznaczne problemy moralne. Na przemian byłam przerażona, zagniewana, uśmiechnięta, pełna nadziei i totalnie jej pozbawiona.
Powiązana na pewien sposób z Sophnie, Liv, jest w moich oczach specyficznych i całkowicie w stylu Moyes typem bohaterki. Jak się do czegoś przyczepi, to tego za nic nie puści, choćby wszyscy cały świat krzyczał na nią, że to nie ma sensu. Jednocześnie ją rozumiałam i nie mogłam zrozumieć. Ostatecznie się nawet cieszę, że choćby na kartach książek można spotkać ludzi, którym aż tak bardzo zależy jak Liv.
Jeśli zaczniecie czytać tę książkę, nie będzie już odwrotu- na będzie można jej zostawić. Pozwala uwierzyć, że, chociażby przez chwilę, można być po prostu dwójką ludzi, nawet w trudnych czasach.
Nie umiem nic więcej wykrzesać, bo po takich książkach jak "Dziewczyna, którą kochałeś" brakuje słów.
Nie tak dawno na fanpejdżu o książkach Jojo Moyes spotkałam się z opinią, że według wielu czytelniczek "Dziewczyna, którą kochałeś" to najlepsza powieść tej autorki. To sprawiło, że ta pozycja stała się moją następną do przeczytania spośród książek Moyes.
Chociaż seria o Lou Clark zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, to "Dziewczyna, którą kochałeś", jest chyba jeszcze...
2019-02-18
Ze wszystkich złych rzeczy, jakie popełniłam w życiu, chyba najbardziej żałuję tego, że nie przeczytałam wcześniej "Fangirl".
Mój Boże, ta książka to jest ŻYCIE.
Konkretniej moje życie.
Wiedziałam, że "Fangirl" mi się spodoba, w końcu to opowieść o dziewczynie podobnej do mnie (momentami wręcz przerażająco podobnej bratniej duszy). Widziałam reakcje blogerów na tę książkę, więc byłam nastawiona na coś dobrego.
Ale nie na taką petardę, która we mnie uderzy i zmiecie z powierzchni ziemi. Mam wrażenie, że unoszę się kilka metrów nad ziemią.
To robi "Fangirl"- uskrzydla duszę i rozgrzewa serce. Które najpierw zostaje złamane. Kilkanaście razy.
Bo "Fangirl" to nie tylko opowieść o nerdzie, żyjącym w świecie fanfiction. To niezwykle poruszająca książka o różnych problemach jak fobia społeczna czy depresja.
To książka o życiu, które nie jest proste, ale za to jest prawdziwe (nawet jeśli rzeczywistość książkowa jest nierealna).
To słodko-gorzka historia, która pochłania w całości, ale zmusza też do refleksji nad własnym fangirlowskim życiem- bo łączy rzeczywistość książkową z realną.
To jedna z najprostszych i zarazem najpiękniejszych historii miłosnych, jakie miała literatura.
Już rozumiem, czemu moja koleżanka przeczytała "Fangirl" dwa razy w przeciągu kilku miesięcy i planuje kolejny rereading. Też tak zrobię, bo "Fangirl" to powieść, którą po odłożeniu od razu chce się ją przeczytać jeszcze raz. I jeszcze raz. W kółko, bez końca.
"Fangirl" po prostu ocieka zarąbistością tak bardzo, że śni mi się po nocach.
Przepadłam.
Ze wszystkich złych rzeczy, jakie popełniłam w życiu, chyba najbardziej żałuję tego, że nie przeczytałam wcześniej "Fangirl".
Mój Boże, ta książka to jest ŻYCIE.
Konkretniej moje życie.
Wiedziałam, że "Fangirl" mi się spodoba, w końcu to opowieść o dziewczynie podobnej do mnie (momentami wręcz przerażająco podobnej bratniej duszy). Widziałam reakcje blogerów na tę książkę,...
2017-07-02
Widzicie tę przepiękną okładkę? Na żywo prezentuje się jeszcze lepiej! A jak wyglądają strony książki...na to po prostu brak słów! Już ze względu na magiczną szatę graficzną "Fantastycznych zwierząt..." warto zakupić tę książkę!
Jednak wiadomo, nie ocenia się książki po okładce. Chociaż w tym wypadku chyba odbiegłabym od tej zasady, bo świetnie się bawiłam przy tej lekturze.
Akcja dzieje się na wiele lat przed akcją "Harry'ego Pottera", więc fani tej bestsellerowej serii mogą podchodzić nieco sceptycznie do "Fantastycznych zwierząt..." Sama byłam niepewna, gdy szłam do kina, ale potem przepadłam całkowicie przez piękno tego świata. Jednak nie o filmie tutaj mowa (chociaż muszę powiedzieć, że graficznie wypadł chyba nawet lepiej od "Harry'ego Pottera!).
Przez scenariusz się płynie, bo podział na role sprawia, że bardzo szybko się czyta. Ledwo czytelnik otwiera książkę, a już jest na ostatniej stronie. Sama treść jest pod pewnymi względami niezwykle urocza: relacje między bohaterami ogrzewają moje zatwardziałe serce a fantastyczne zwierzęta wywołują szeroki uśmiech. Tych stworzeń po prostu nie da się nie kochać! Podobnie jest z postaciami, które bardzo polubiłam. W książkach bardzo często pojawiają się bezczelni lub/i irytujący bohaterowie, więc miłą odmianą było sięgnąć po książkę, w której postaci są mili, dobrzy, przyjacielscy i przez to zyskują sympatię.
Sam pomysł na fabułę jest niezwykle ciekawy. Gdy czarodziejowi z walizki uciekną fantastyczne zwierzęta, od razu możemy spodziewać się niezłego zamieszania. Choć bywają momenty, które wydają się nieco bezsensowne (nie będę zdradzać, o co chodzi, ale czytelnik z całą pewnością powinien się połapać w tym, co mam na myśli), to jednak nie przeszkadza mi to dać tak wysokiej oceny. W końcu chodzi o przyjemność czytania i wielkie emocje. I też o fantastyczne zwierzęta oraz epicką oprawę graficzną oczywiście.
Widzicie tę przepiękną okładkę? Na żywo prezentuje się jeszcze lepiej! A jak wyglądają strony książki...na to po prostu brak słów! Już ze względu na magiczną szatę graficzną "Fantastycznych zwierząt..." warto zakupić tę książkę!
Jednak wiadomo, nie ocenia się książki po okładce. Chociaż w tym wypadku chyba odbiegłabym od tej zasady, bo świetnie się bawiłam przy tej...
2016
2016
2016
2016
2016
2016
2020-08-03
"W relacjach nie da się uniknąć ranienia i bycia zranionym. W tym procesie poznajesz innych i samego siebie. Tylko tak można nauczyć się empatii."
Przygodę z "Fruits Basket" rozpoczęłam z anime z 2019 roku i już przy pierwszym odcinku przepadłam. Choć po opisie kompletnie się tego nie spodziewałam, dostałam coś, czym zaangażowałam się całym sercem i duszą. Obejrzałam remake, z którym teraz jestem na bieżąco, potem pierwotne anime i ciągle mi mało; chcę więcej i jeszcze więcej.
Trudno mi wyjaśnić, dlaczego tak kocham Fruits Basket, ale po prostu cała historia, cudowni bohaterowie i proste prawdy całkowicie do mnie przemówiły i nie potrafię przestać o tym myśleć.
A co mi przyniosła pierwsza manga z tej serii? Przede wszystkim ogromną radość. Czytałam ją z uśmiechem na twarzy, który nie schodził nawet wtedy, gdy robiłam sobie dłuższe przerwy.
Natsuki Takaya stworzyła przede wszystkim ciekawy świat przedstawiony. Z głównego wątku wychodzą różne zabawne sytuacje, ale jednak jest klątwa, która uprzykrza życie i ogranicza normalne funkcjonowanie.
Muszę wspomnieć o głównej bohaterce. Toru jest przekochana! To cudowna postać, która jest dla mnie inspirująca. Dba o innych, kieruje się w życiu prostymi i dobrymi zasadami wpojonymi przez zmarłą matkę. Nie rozumiem, jak można jej nie lubić. Jest słoneczkiem, które wynurza się z zachmurzonego nieba.
Z ogromnym zaangażowaniem obserwowałam, jak zbliża się do kolejnych członków rodu Soma, którzy powoli się zaczynają otwierać. To jest tak urocze, że się rozpływałam!
Nie brakuje tez wzruszających momentów. Pozytywnie nastawiona do życia Tohru nieustannie pamięta o swojej matce. Pojawia się też Hatori, którego historia sprawia, że łzy przysłaniają piękne ilustracje. Ten mężczyzna (i nie tylko on!) zasłużył na o wiele więcej.
Fruits Basket to koszyk z różnorodnymi postaciami, które są magnetyczne i przyciągają czytelnika do siebie. Nawet jeżeli na początku odpychają od siebie ludzi, to i tak każdy do nich lgnie.
A nie zapominajmy, że jest to wydanie kolekcjonerskie, które naprawdę jest przepiękne! Kolorowe ilustracje na pierwszych stronach napełniają mnie niepojętą radością.
"Ludzie nie rodzą się z życzliwym sercem. Mamy tylko naturalne potrzeby jak głód i tym podobne. Innymi słowy instynkt przetrwania. Dorastamy, a razem z nami robi to nasze sumienie. Dojrzewają nasze serca i ostatecznie u wszystkich rozwijają się inaczej."
"W relacjach nie da się uniknąć ranienia i bycia zranionym. W tym procesie poznajesz innych i samego siebie. Tylko tak można nauczyć się empatii."
Przygodę z "Fruits Basket" rozpoczęłam z anime z 2019 roku i już przy pierwszym odcinku przepadłam. Choć po opisie kompletnie się tego nie spodziewałam, dostałam coś, czym zaangażowałam się całym sercem i duszą. Obejrzałam...
Wspomnień z nastoletnich lat ciąg dalszy! Dalej świetnie się bawię i czuję, że moje serce rozkwita.
Pojawiają się świetne postaci, do których mam słabość: dziadek Lucas i definitywnie najlepszy bohater z całej serii- Xemerius. Tego gargulca nikt nie przebije- jego rozbrajające teksty są legendarne. Śmiałam się jeszcze bardziej, niż przy "Czerwieni Rubinu".
I ta nastoletnia miłość! Plus złamane serce. Moje odczucia do "Błękitu szafiru" w ogóle się nie zmieniły z biegem lat. Może powinnam wydorosleć (w końcu to miłość osób, które znają się kilka dni i dopiero teraz zaczęło mnie to lekko niepokoić), ale naprawdę wszystko przeżywam tak samo mocno jak Gwendolyn. Moje serce też się rozpadło na tysiące kawałków. Choć jej zachowanie może wydawać się czasami denerwujące i nierozważne, w tym przypadku byłam w stanie to zaakceptować. Ona jest prawdziwą nastolatką z krwi i kości a nie sztucznie wykreowaną dorosłą w ciele dziecka.
Przyłapałam się na tym, że mnóstwo fragmentów znam na pamięć a to tylko świadczy o tym, jak bardzo ważna jest dla mnie ta seria. Po prostu nie do zapomnienia.
Przez ogromny sentyment nie mam serca dać niższej oceny, choć jesteś świadoma tego, że to nie jest idealna książka.
Wspomnień z nastoletnich lat ciąg dalszy! Dalej świetnie się bawię i czuję, że moje serce rozkwita.
więcej Pokaż mimo toPojawiają się świetne postaci, do których mam słabość: dziadek Lucas i definitywnie najlepszy bohater z całej serii- Xemerius. Tego gargulca nikt nie przebije- jego rozbrajające teksty są legendarne. Śmiałam się jeszcze bardziej, niż przy "Czerwieni Rubinu".
I ta...