-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać360
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
Wywiad z Anną Cieplak:
www.books-silence.com/2017/11/niepokoj-dobrze-okresla-rzeczywistosc-w.html
Wywiad z Anną Cieplak:
www.books-silence.com/2017/11/niepokoj-dobrze-okresla-rzeczywistosc-w.html
Wywiad z Anną Brzezińską:
www.books-silence.com/2017/09/przeszosc-jest-zupenie-obca-kraina.html
Wywiad z Anną Brzezińską:
www.books-silence.com/2017/09/przeszosc-jest-zupenie-obca-kraina.html
Premiery kolejnych powieści Jojo Moyes w Polsce stały się wielkimi komercyjnymi wydarzeniami. Od czasu wznowienia Zanim się pojawiłeś polskie czytelniczki oszalały na punkcie autorki, która, jak głoszą hasła promocyjne, pisze dla ludzi kochających życie. Konstruowane przez nią historie mają przywracać wiarę w codzienność, udowadniać, że od dna zawsze można się odbić - trzeba jedynie chcieć. Kilka tygodni temu w moje ręce trafiło pewne niebieskie pudełko, kryjące w sobie wydaną przez Moyes w 2009 roku powieść, która po ośmiu latach doczekała się polskiego tłumaczenia. We wspólnym rytmie, historia czternastoletniej dziewczynki i jej najlepszego przyjaciela - konia imieniem Boo - oraz Natashy i Maca, małżeństwa, którym są jedynie na papierze, jest kolejną powieścią pióra Moyes, mającą zawojować nasze serca i przypomnieć, że zawsze warto próbować - nawet jeśli nadzieja już dawno przestała istnieć.
Wspólnym mianownikiem dla historii Moyes (wniosek ten wysuwam na podstawie lektury Zanim się pojawiłeś oraz wszystkich powieści, które wyszły nakładem wydawnictwa Między Słowami, za wyjątkiem Dziewczyny, którą kochałeś) jest niesłabnąca pozytywna atmosfera, a także wyjątkowy humor, który rozbraja nawet dramatyczne sytuacje. Przemycony przez autorkę czarny humor i ironia w Razem będzie lepiej, czy komizm postaci w obu opowieściach o Louisie Clark wywołują szczery uśmiech na twarzy czytelnika i sprawiają, że bohaterów, jak i ich kolejnych perypetii po prostu nie da się nie lubić. We wspólnym rytmie wyróżnia się na tle swoich papierowych koleżanek - typowego dla Moyes humoru nie ma tu praktycznie wcale, a wydźwięk całej historii jest dość stonowany i chłodny. Nie bez powodu przez dłuższy czas miałam wrażenie, że czytam jakąś dziwną hybrydę powieści Jodi Picoult i Diane Chamberlain - w tej historii brakuje klasycznego blasku, który pozwala wierzyć, że wszystko będzie dobrze. I chociaż wszyscy wiemy, a raczej mamy głupią nadzieję, że na pewno wszystko skończy się dobrze (jak jest w rzeczywistości, nie powiem, ale żeby nie było, że spojleruję, bo przecież wszyscy doskonale wiemy: jedenaste: nie spojluj), to jednak nie jesteśmy aż tak pewni. Dlaczego? Ponieważ We wspólnym rytmie jest powieścią, po prostu, smutną. I to nie w taki sposób, w jaki Zanim się pojawiłeś jest smutne. Tam też płaczemy, ale często ze śmiechu. Natomiast We wspólnym rytmie jest tą czarną owcą, która trzymana jest przez resztę na dystans. Bo jest inna. Na swój sposób dziwna. I ładna - niestety, tylko ładna. Nic ponad to.
Cała recenzja: www.books-silence.com/2017/08/nienapisane-historie-j-moyes-we.html
Premiery kolejnych powieści Jojo Moyes w Polsce stały się wielkimi komercyjnymi wydarzeniami. Od czasu wznowienia Zanim się pojawiłeś polskie czytelniczki oszalały na punkcie autorki, która, jak głoszą hasła promocyjne, pisze dla ludzi kochających życie. Konstruowane przez nią historie mają przywracać wiarę w codzienność, udowadniać, że od dna zawsze można się odbić -...
więcej mniej Pokaż mimo to
Recenzja Nastąpi Wkrótce
www.books-silence.com
Recenzja Nastąpi Wkrótce
www.books-silence.com
Recenzja Nastąpi Wkrótce
www.books-silence.com
Recenzja Nastąpi Wkrótce
www.books-silence.com
Mówta co chceta, arcydziełko niemalże. Do tej pory moja ulubienica od wujka Fiodora.
Mówta co chceta, arcydziełko niemalże. Do tej pory moja ulubienica od wujka Fiodora.
Pokaż mimo to
Koleżanka Bovary śnić mi się będzie po nocach, bo ja dla niej nockę zarwałam niemalże, a ta wstręciucha taka nudna i mdła była. Na samo wspomnienie mi słabo.
I moje pytanie przy zaliczeniu na zajęciach z XIX wieku: "Pani Karolino, czy Karol mógłby być dobrym kochankiem?"
Pozamiatane.
Koleżanka Bovary śnić mi się będzie po nocach, bo ja dla niej nockę zarwałam niemalże, a ta wstręciucha taka nudna i mdła była. Na samo wspomnienie mi słabo.
I moje pytanie przy zaliczeniu na zajęciach z XIX wieku: "Pani Karolino, czy Karol mógłby być dobrym kochankiem?"
Pozamiatane.
Amerykańska sielanka jest wielowarstwowym polem, w obszarze którego doświadczamy subtelnego nagromadzenia wątków i zabiegów literackich. Powieść tę możemy czytać na wiele różnych sposobów, badać między innymi pod kątem dramatycznym, socjologicznym, psychologicznym. Opowieść o rozbitej rodzinie, urywek z życia mieszkańców Old Rimrock położonego w Stanach Zjednoczonych, dramat człowieka idealnego, a raczej wiecznie idealizowanego do wręcz boskich standardów, któremu runęło życie. Z początku nachodziły mnie chmurne myśli, zastanawiałam się, jak bardzo trzeba rozwałkować ten temat, by rozpisać go na sześciuset stronach; po przeczytaniu jednej czwartej powieści, sądziłam, że przecież ja już wiem wszystko, że jest jasno i klarownie, zakończmy to jakimś niesamowitym zwrotem akcji, i żegnam, koniec. Zachmurzenie ustąpiło już za chwilę, kiedy zorientowałam się, że na każdej kolejnej stronie autor nie tylko drąży i grzebie w głównym wątku, lecz również zaczyna snuć kolejne nici, odnogi, nazwijmy to obojętnie jak - które otwierają nowe wątki, nowe drzwi, mające na celu odsłonić czytelnikowi szerszy punkt widzenia, pomóc widzieć lepiej, a przy tym wzbogacić całą fabułę, która pyszni się swą obiecującą objętością i majstersztykiem, nie boję się użyć tego słowa, w której misternie splecionych jest wiele zdarzeń, nieprzypadkowych, znajdujących swoje objaśnienie później lub już za chwilę. Amerykańska sielanka jest pajęczą siecią, utkaną z brutalnych emocji i obrazowych historii, siecią, w którą wpadamy, i nie zaczynamy dziko wierzgać - ale rozsiadamy się wygodnie i dajemy pożreć się konstrukcji.
Tło historyczne - udział Stanów Zjednoczonych w wojnie wietnamskiej. Główny problem - obsesyjne zaangażowanie córki głównego bohatera w politykę, które kończy się aktem terroryzmu. To jedna z warstw. Kolejną jest ukazanie relacji rodzinnych, na przykładzie głównego bohatera (przede wszystkim, niesamowita więź ojca z córką, to jeden z najwybitniejszych aspektów tej powieści, wspaniale nakreślony), jego żony, znajomych. Roth ucieka do retrospekcji, budując przed nami naturalny obraz życia postaci. Mamy więc wojnę, rodzinę - a razem z nią przegląd tradycji, poglądów, stylu życia typowego (sielankowego) Amerykanina. Mamy tragedię. Poruszane są kwestie rasowe, religijne. Mocnym punktem zaczepienia jest rodzinny biznes, fabryka rękawiczek. A w końcu, jawi się, wypełniający wszelkie luki, portret psychologiczny głównego bohatera, Seymoura „Szweda” Levova, który jest sercem Amerykańskiej sielanki. Roth w niesamowity sposób ukazał całe emocjonalne życie swojej postaci, kolejne jego zachowania, ruchy, klęski i radości. Gdyby nie tak szczegółowy obraz Szweda, Sielanka nie byłaby już tak wybitnym dziełem - śmiem przypuszczać, że to właśnie dzięki kreacji tej postaci, na której tak naprawdę opiera się cała reszta powieści - wątki, kolejni bohaterowie, pojedyncze słowa - to właśnie dzięki tak niezwykle przyziemnemu, realnemu, tak doskonale ujętemu literacko portretowi psychologicznemu, powieść ta otrzymała nagrodę Pulitzera. Ukazanie życia zwykłego człowieka wydawać by się mogło czymś prostym, banalnym wręcz. Głębia tej postaci, sposób w jaki Roth daruje nam Seymoura - to właśnie wstrzymało mój oddech. Jestem pod absolutnym wrażeniem perfekcji zabiegów czynionych na Szwedzie. Powtórzę się, to majstersztyk. Coś ponad wszystko. Absolutnie ponad.
Cała recenzja: http://www.books-silence.com/2017/02/ponad-wszystko-amerykanska-sielanka-p.html#more
Amerykańska sielanka jest wielowarstwowym polem, w obszarze którego doświadczamy subtelnego nagromadzenia wątków i zabiegów literackich. Powieść tę możemy czytać na wiele różnych sposobów, badać między innymi pod kątem dramatycznym, socjologicznym, psychologicznym. Opowieść o rozbitej rodzinie, urywek z życia mieszkańców Old Rimrock położonego w Stanach Zjednoczonych,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gogole umierają w okolicach pięćdziesiątki. Mężczyźni, bo kobiety nie mają tak łatwo, one muszą z życiem cackać się dużo dłużej, tak do siedemdziesiątki, osiemdziesiątki, a może nawet jeszcze dłużej, zależy jak bardzo niedobre były, im bardziej, tym dłuższa pokuta na tym łez padole. I jak już jakiemu Gogolowi postanowi się umrzeć, to pada on, na ziemię, bez tchu, bez wyrzutów sumienia, że inni za niego nim cierpieć będą. Jedni powiedzą: straszne, Gogole powiedzą: zbawienne. Taki zmarły to już się niczym przejmować nie musi, nie ma go, i już, jego nie ma, nie ma problemów, a jak nie ma problemów, to życia nie ma, i tak nam się ten okrąg ładnie domyka, jak wieko trumny przed ostatnią nieszczęśnika drogą. W życiu przede wszystkim chodzi o śmierć, to ona jest naszą wizytówką. Padanie na ziemię nie jest najlepszym rozwiązaniem, jest to jednak element towarzyszący śmierci bardzo efektowny, o tym się będzie mówiło. Jak odejść, to z klasą, jak trzasnąć drzwiami, to tak, żeby cała wieś słyszała. Kiedy ktoś z Gogoli umiera, to i w sąsiedniej słychać.
Na wsi śmierć sobie oswoili. Tam wszystko dzieje się powoli, z namysłem. Chyba że który z Gogoli pada, to wtedy jest raban, ale taki całkiem okiełznany, przez wielu spodziewany, to i trochę mniej gwałtowny. Śmierć na wsi funkcjonuje jako stały element życia, oczywisty i nieunikniony. O zmarłych mówi się tam ciągle, bo chociaż odeszli, wciąż traktowani są jak żywi. Póki o zmarłych się mówi, oni żyją, tak twierdzi Weronika Gogola, i wszystkie okoliczne wsie. Wszyscy bardzo chcielibyśmy uwierzyć, że zmarli wcale nie odchodzą, że po prostu są, ale ich nie ma. Tak jakby byli w delegacji. Takiej w zaświatach.
"Po trochu" to rozliczenie się autorki z traumą odchodzenia. Przemijanie jest kluczowym tematem, wokół którego Gogola krąży w swojej debiutanckiej, mocno autobiograficznej powieści, w której za pomocą głównej bohaterki, małej Weroniki, realizuje swoje alter ego. Mała Weronika nie tyle wciąż rozmyśla o życiu, co analizuje je poprzez kolejne historie członków swojej rodziny. Rodzina w Po trochu jest trzonem, z którego wyrastają kolejne wątki powieści. Międzyludzkie relacje, o których pisze Gogola, wydają się być nieskomplikowane dla dorosłego czytelnika, w oczach dziecka bywają trudne, co główna bohaterka przyjmuje z chłodnym spokojem. Weronika jest specyficznym dzieckiem, zwykłym-niezwykłym - ma problemy, według niej, bardzo dorosłe, rzutujące na jej przyszłość. Często duma nad swoim istnieniem, filozofuje. Jest dziewczynką inteligentną, ale wciąż, dziewczynką, nie-dorosłym, dzieckiem, które na swój własny sposób rozumie świat, i to właśnie ona go nam objaśnia. Jej bycie na tym świecie jest niezmącone doświadczeniem, dlatego też w klarowny, dziewiczy sposób jest w stanie opowiedzieć nam o życiu, życiu takim, jakim naprawdę ono jest. Niewygodnym i brudnym, ale jeśli są w nim cukierki, to da się wytrzymać.
Cała recenzja: www.books-silence.com/2017/12/w-zyciu-przede-wszystkim-chodzi-o.html
Gogole umierają w okolicach pięćdziesiątki. Mężczyźni, bo kobiety nie mają tak łatwo, one muszą z życiem cackać się dużo dłużej, tak do siedemdziesiątki, osiemdziesiątki, a może nawet jeszcze dłużej, zależy jak bardzo niedobre były, im bardziej, tym dłuższa pokuta na tym łez padole. I jak już jakiemu Gogolowi postanowi się umrzeć, to pada on, na...
więcej Pokaż mimo to