-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać286
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2024-04
2023-08
Rewelacyjna kontynuacja i kolejna bardzo ciekawa sprawa kryminalna. Autorka konsekwentnie rozwija postać głównej bohaterki, której doświadczenia wpływają na wybory i postrzeganie świata, jednocześnie stawiając przed nią coraz trudniejsze wyzwania. Dramaturgia tomu jeszcze poważniejsza i bardziej znacząca od poprzedniego, a książka okazuje się niezwykle dojrzałą lekturą.
Rewelacyjna kontynuacja i kolejna bardzo ciekawa sprawa kryminalna. Autorka konsekwentnie rozwija postać głównej bohaterki, której doświadczenia wpływają na wybory i postrzeganie świata, jednocześnie stawiając przed nią coraz trudniejsze wyzwania. Dramaturgia tomu jeszcze poważniejsza i bardziej znacząca od poprzedniego, a książka okazuje się niezwykle dojrzałą lekturą.
Pokaż mimo to2023-07
Ta książka jest dowodem na to, że powieści kryminalne dla młodzieży mogą zawierać całkiem dojrzałą i interesującą zagadkę kryminalną, pozostającą jednak w zasięgu młodej, nietuzinkowej bohaterki, która poza zdolnościami dedukcji jest całkiem zwyczajną nastolatką. Tym, co czyni ją wyjątkową, jest za to dojrzałość, lojalność, przenikliwość i wytrwałość w dążeniu do prawdy.
Powieść nie ma w sobie ani krzty infantylności i może być interesująca zarówno dla młodych, jak i dojrzalszych czytelników. W zalewie miałkich, powtarzalnych historii, które na siłę upychają "medialnie chwytliwe" motywy, wyróżnia się niezaprzeczalnie.
Ta książka jest dowodem na to, że powieści kryminalne dla młodzieży mogą zawierać całkiem dojrzałą i interesującą zagadkę kryminalną, pozostającą jednak w zasięgu młodej, nietuzinkowej bohaterki, która poza zdolnościami dedukcji jest całkiem zwyczajną nastolatką. Tym, co czyni ją wyjątkową, jest za to dojrzałość, lojalność, przenikliwość i wytrwałość w dążeniu do...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07
Są książki, które czytamy dla czystej przyjemności, i takie, które rozdzierają nam serce. Jedne pozwalają nam oderwać się od problemów, zrelaksować, drugie właśnie te problemy akcentują, zmuszają do skupienia na nich uwagi i refleksji. I właśnie do tej drugiej grupy należy powieść Tiffany D. Jackson Monday nie przyjdzie. Książka skierowana do starszych nastolatków (okładkowa sugestia wiekowa to 16+), którą moim zdaniem powinni przeczytać także dorośli. Wciągająca, bolesna, a momentami ogromnie frustrująca.
To jedna z tych historii, które wykraczają poza ramy powieści młodzieżowej i choć pozostają skierowane do konkretnej grupy odbiorców, okazują się czymś znacznie więcej, jeśli przyjrzeć się jej bliżej.
Tiffany D. Jackson, jak sama mówi, chce oddawać głos dzieciom z mniejszości etnicznych, ale głównym tematem powieści pozostaje przede wszystkim kwestia przemocy, zaniedbań i zaginięć, które zdają się nikogo nie martwić. Autorka zwraca uwagę czytelnika na kwestie społecznych nierówności, trudności, z jakimi borykają się dzieci z patologicznych rodzin i powszechnej obojętności zarówno wśród rówieśników, jak i ze strony dorosłych.
Opowiadana przez autorkę historia wciąga właściwie od pierwszych stron i trzyma czytelnika w emocjonalnym klinczu do samego końca, sprawiając, że powieść jest wręcz nieodkładalna. Ma jednocześnie moc oddziaływania na odbiorcę niezależnie od wieku, bo uczuciowemu tornado właściwie nie sposób się oprzeć. Ta historia frustruje i boli, wwierca się w umysł i doprowadza do łez. A przy całej swej emocjonalnej sile jest po prostu bardzo dobrze napisana.
Fabuła prezentowana jest nieliniowo, to wybiega w przyszłość, to cofa się w czasie, pozwalając czytelnikowi nie tylko podążać za bohaterką i współuczestniczyć w niemal skazanych na fiasko poszukiwaniach, ale też, scena po scenie, przyjrzeć się charakterowi relacji Claudii i Monday. Autorka trzyma czytelnika w szachu, buduje napięcie, pozwalając snuć najgorsze przypuszczenia, a jednocześnie szukać odpowiedzi na pytanie, jak do tego doszło, ale nigdy gra podejmowana z czytelnikiem nie jest jedynie sztuką dla sztuki i w meandrach opowieści nie umyka najważniejsze - dramat dziewczynki, którą zawiedli dorośli.
Bo opowieść o Monday jest jak opowieść - nie mogę uciec od tego skojarzenia - o Kamilku z Częstochowy. Zarówno bowiem fikcyjną bohaterkę, jak i realnego chłopca zawiedli właśnie dorośli. I choć trudno wypracować system doskonały, Jackson zdaje się pokazywać, że najsłabszym ogniwem w całym łańcuchu opieki nad dziećmi pozostaje... czynnik ludzki, czyli systemowa niemal obojętność. Szkoła, w której liczą się rankingi, ale brak energii, by sprawdzić, co stało się z uczennicą, która po wakacjach nie zapisała się na kolejny rok do szkoły. Opieka społeczna, która zadowalała się mętnymi wytłumaczeniami. Obojętni sąsiedzi i inne osoby, które miały kontakt z Monday, ale zbyt skupiały się na sobie lub trwały w przeświadczeniu, że nie należy ingerować w sprawy rodzinne.
Jackson uwrażliwia młodego odbiorcę na cierpienie rówieśników schowane pod maską buty, obojętności czy zwykłej wesołości. Jednocześnie przyznaje nastolatkom moc sprawczą, pokazując, że to od nich także zależy, czy cierpiące dzieciaki odnajdą się w grupie i uzyskają pomoc. Pokazuje, że także oni mogą wpłynąć na dorosłych i skłonić ich do działania. Dorosły zaś odbiorca ma szansę przypomnieć sobie, że każde działanie czy zaniechanie działania ma bardzo realny wpływ nie tylko na nasze własne dzieci.
Dla mnie właśnie ta część powieści okazała się najbardziej frustrująca - obserwowanie kolejnych dorosłych, którzy nieświadomie głównie przez zaniechanie i obojętność wbijali kolejne gwoździe do trumny dziecka, które nie mogło i nie umiało prosić o pomoc. Zawiedli nauczyciele, sąsiedzi, pracownicy socjalni i rodzice przyjaciółki, których krótkowzroczność okazała się w historii kluczowa. Trudno jest uciec od bolesnej refleksji, że nie potrafimy słuchać dzieci i często nie widzimy dalej niż czubek własnego nosa.
W tym wszystkim warto zauważyć jeszcze jedno. Choć powieść skupia się na trudnych i bolesnych kwestiach, jest też historią o naprawdę pięknej przyjaźni. Bo relacja Claudii i Monday jest poruszająca. Choć wydaje się pełna przemilczeń i półprawd, trudno zaprzeczyć, że obie dziewczyny szczerze się kochają, a upór, z jakim Claudia dąży do wyjaśnienia zagadki zniknięcia Monday, dowodzi, że wsparcie w tej relacji nie było jednostronne.
Mam jeszcze jedną refleksję odnoszącą się do pewnej trudności Claudii z zauważeniem tego, co nazywamy czerwonymi flagami. Claudia bowiem chowana była pod kloszem, rodzice - w dobrej wierze - starali się izolować ją od mrocznego oblicza świata, dlatego dziewczyna nie umiała rozpoznać symptomów dramatu i nazwać niepokojących sygnałów, przez co trudniej jej było szukać wsparcia dorosłych. To dowód, że należy z dziećmi rozmawiać, oczywiście dostosowując przekaz do ich wrażliwości, by mogły skutecznie prosić o pomoc nie tylko dla siebie. I tę lekturę można też potraktować jako pewną literacką lekcję, pokazującą jak w szkle powiększającym wszystko to, na co warto zwrócić uwagę w kontakcie z drugim człowiekiem.
Monday nie przyjdzie to powieść poruszająca, wstrząsająca, bolesna. Skierowana pozornie do odbiorców nastoletnich, ale skłaniająca do refleksji na różnym poziomie i to niezależnie od wieku. Trzymająca w napięciu, ściskająca za serce, napisana z empatią i szacunkiem do bohaterów i czytelników. Jackson nie szuka poklasku, nie stosuje chwytów poniżej pasa, ale stawia na subtelność, siłę przekazu, mądrze konstruuje fabułę i akcentuje najważniejsze kwestie. To dojrzała proza dla czytelnika u progu dojrzałości, podejmująca istotne tematy i z uniwersalnym przesłaniem. Tę powieść postawiłabym obok Mocnych słów Kimberly Brubaker Bradley.
Są książki, które czytamy dla czystej przyjemności, i takie, które rozdzierają nam serce. Jedne pozwalają nam oderwać się od problemów, zrelaksować, drugie właśnie te problemy akcentują, zmuszają do skupienia na nich uwagi i refleksji. I właśnie do tej drugiej grupy należy powieść Tiffany D. Jackson Monday nie przyjdzie. Książka skierowana do starszych nastolatków...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa koszula", "wnętrza w kolorze bieli" zamiast "białe wnętrza") to jeden z mankamentów. Drugim jest fakt, że książka strasznie się dłuży, a w pierwszych tomach stosunek opisów do akcji wypada gorzej niż w tak znienawidzonej przez młodzież powieści "Nad Niemnem". (Ba, mam wrażenie, że ktoś za wszelką cenę chciał rozdmuchać objętość książki, niemal zbierając punkty za każdy dodatkowy przymiotnik, porównanie czy dopełnienie). Jeśli dodamy do tego toksyczne relacje między bohaterką a jej braćmi to trudno spojrzeć na nią przychylnym okiem. Niemniej młodość ma to do siebie, że szuka zupełnie innych wrażeń w literaturze niż może sobie życzyć czytelnik dojrzały. Pozostaje mieć nadzieję, że czytelniczki "Rodziny..." z czasem sięgać zaczną po bardziej wartościowe literacko książki, nawet jeśli teraz czytają głównie emocjami.
Dla tej części plus za nieco więcej akcji ;-)
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa koszula", "wnętrza w kolorze bieli" zamiast "białe wnętrza") to jeden z mankamentów. Drugim jest fakt, że książka strasznie się dłuży, a w pierwszych tomach stosunek opisów do akcji wypada gorzej niż w tak znienawidzonej przez młodzież powieści "Nad Niemnem". (Ba, mam wrażenie, że ktoś za wszelką cenę chciał rozdmuchać objętość książki, niemal zbierając punkty za każdy dodatkowy przymiotnik, porównanie czy dopełnienie). Jeśli dodamy do tego toksyczne relacje między bohaterką a jej braćmi to trudno spojrzeć na nią przychylnym okiem. Niemniej młodość ma to do siebie, że szuka zupełnie innych wrażeń w literaturze niż może sobie życzyć czytelnik dojrzały. Pozostaje mieć nadzieję, że czytelniczki "Rodziny..." z czasem sięgać zaczną po bardziej wartościowe literacko książki, nawet jeśli teraz czytają głównie emocjami.
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa koszula", "wnętrza w kolorze bieli" zamiast "białe wnętrza") to jeden z mankamentów. Drugim jest fakt, że książka strasznie się dłuży, a w pierwszych tomach stosunek opisów do akcji wypada gorzej niż w tak znienawidzonej przez młodzież powieści "Nad Niemnem". (Ba, mam wrażenie, że ktoś za wszelką cenę chciał rozdmuchać objętość książki, niemal zbierając punkty za każdy dodatkowy przymiotnik, porównanie czy dopełnienie). Jeśli dodamy do tego toksyczne relacje między bohaterką a jej braćmi to trudno spojrzeć na nią przychylnym okiem. Niemniej młodość ma to do siebie, że szuka zupełnie innych wrażeń w literaturze niż może sobie życzyć czytelnik dojrzały. Pozostaje mieć nadzieję, że czytelniczki "Rodziny..." z czasem sięgać zaczną po bardziej wartościowe literacko książki, nawet jeśli teraz czytają głównie emocjami.
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa koszula", "wnętrza w kolorze bieli" zamiast "białe wnętrza") to jeden z mankamentów. Drugim jest fakt, że książka strasznie się dłuży, a w pierwszych tomach stosunek opisów do akcji wypada gorzej niż w tak znienawidzonej przez młodzież powieści "Nad Niemnem". (Ba, mam wrażenie, że ktoś za wszelką cenę chciał rozdmuchać objętość książki, niemal zbierając punkty za każdy dodatkowy przymiotnik, porównanie czy dopełnienie). Jeśli dodamy do tego toksyczne relacje między bohaterką a jej braćmi to trudno spojrzeć na nią przychylnym okiem. Niemniej młodość ma to do siebie, że szuka zupełnie innych wrażeń w literaturze niż może sobie życzyć czytelnik dojrzały. Pozostaje mieć nadzieję, że czytelniczki "Rodziny..." z czasem sięgać zaczną po bardziej wartościowe literacko książki, nawet jeśli teraz czytają głównie emocjami.
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa koszula", "wnętrza w kolorze bieli" zamiast "białe wnętrza") to jeden z mankamentów. Drugim jest fakt, że książka strasznie się dłuży, a w pierwszych tomach stosunek opisów do akcji wypada gorzej niż w tak znienawidzonej przez młodzież powieści "Nad Niemnem". (Ba, mam wrażenie, że ktoś za wszelką cenę chciał rozdmuchać objętość książki, niemal zbierając punkty za każdy dodatkowy przymiotnik, porównanie czy dopełnienie). Jeśli dodamy do tego toksyczne relacje między bohaterką a jej braćmi to trudno spojrzeć na nią przychylnym okiem. Niemniej młodość ma to do siebie, że szuka zupełnie innych wrażeń w literaturze niż może sobie życzyć czytelnik dojrzały. Pozostaje mieć nadzieję, że czytelniczki "Rodziny..." z czasem sięgać zaczną po bardziej wartościowe literacko książki, nawet jeśli teraz czytają głównie emocjami.
Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrozumieć, dlaczego seria cieszy się taką popularnością wśród młodych czytelniczek, jednak nie mogę przejść obojętnie wobec faktu, że nie jest to dobrze napisana proza. Nadmiernie rozdmuchane opisy, nadużywanie przymiotników, ale też nienaturalne konstrukcje słowne (np. "koszula w kolorze granatu" zamiast "granatowa...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06
Eskapizm czasem jest dokładnie tym, czego potrzebujemy od literatury. Ulotnej chwili oderwania się od rzeczywistości, poddania marzeniu, zagłębienia w świat, w którym wszystko jest prostsze, a happy end pewny. I jeśli szukacie takiej właśnie historii, niezależnie od tego, czy macie lat naście, czy odrobinę więcej, a do tego nie boicie się napadów głodu w trakcie lektury, to Fake Dates and Mooncakes Sher Lee jest doskonałym wyborem.
Fake Dates... to historia skierowana do tzw. młodych dorosłych, ale w jej uroku łatwo się zatracić niezależnie od wieku. Jest pełnym ciepła i delikatności romansem LGBTQ+, w którym nie brak smaczków, zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym sensie.
Obaj bohaterowie mają mieszane etniczne pochodzenie, ale to Dylan jest tym, który zachowuje kontakt ze swoim kulturowym dziedzictwem. I dlatego to on będzie dla Theo przewodnikiem po kulturze, z której wywodziła się jego mama. Fakt, że obaj stracili matki, jest pewnym łącznikiem w tej relacji, ale jej oś buduje się na linii zauroczenia, wzajemnej fascynacji i stopniowo budowanego zaufania. To właśnie w tej rozwijającej się więzi, pełnej nastoletniej nadziei i obaw, tkwi niepodważalny urok całej historii, która jest sama w sobie jak ciastko ze słodkim nadzieniem, które pochłania się z dziką przyjemnością.
Smak romansowej historii podbija wyraźnie wątek "kulinarny", który zgrabnie przewija się przez całą fabułę. I trzeba przyznać, że Lee prowadzi go doprawdy wybornie, opisując pojawiające się w treści potrawy tak apetycznie i plastycznie, że niemal można poczuć na języku ich smak. Są w tekście faktury, zapachy, kolory i nieustająca fascynacja kuchnią azjatycką, a szczególnie singapursko-chińską. Te motywy nie są jedynie wypełniaczem fabuły, stanowią jej esencję, wokół której kształtują się tak naprawdę dwa miłosne wątki - ten dotyczący rodzącego się uczucia między młodymi bohaterami i ten dotyczący jedzenia jako pasji, rodzimej kultury i sposobu na wyrażenie miłości. Nie ma nic bardziej rozczulającego w tej książce niż scena lepienia pierożków i nic bardziej wzruszającego niż odtwarzanie przepisu na księżycowe ciasteczka, które mają być jednocześnie formą uczczenia pamięci o zmarłej mamie.
Sama love story dotycząca dwojga nastolatków wydaje się dość prosta i właściwie przewidywalna. Autorka wykorzystuje tu znane romansowe schematy, obecne w niejednej historii o zakochanych o różnym statusie społecznym i materialnym, a jednak wciąż odbieram ją jako pełną uroku, ciepła i słodyczy w całkiem znośnej dawce. Lee dość zgrabnie przedstawia rozwijającą się relację i nawet jeśli opowieść jest odrobinę naiwna, to w akceptowalnych granicach. Tak naprawdę w tę miłość zwyczajnie chce się uwierzyć, niczym w garniec złota na końcu tęczy.
Nie jestem fanką anglojęzycznych tytułów książek i wierzę, że można było Fake Dates... przetłumaczyć. Jednak niechęć nie powstrzymała mnie przed lekturą i bardzo się z tego cieszę. W tej powieści jest wszystko, co sprawia, że czyta się ją na jednym wdechu - sympatycznych bohaterów, dramy w świecie bogaczy w kontraście do dramatów tzw. zwyczajnego życia, fałszywe randki, rodzące się nastoletnie uczucie, adoptowanego psa corgi, a do tego sporo elementów chińskiej kultury i baaardzo apetyczne wątki kulinarne. Mnóstwo dobrze skomponowanych składników. Ta powieść jest niczym chińskie księżycowe ciastko - z wierzchu podobne do innych, zbudowane z dobrze znanych składników, lecz skrywające smakowite wnętrze, skomponowane z pomysłem i wyczuciem. Wystarczy lekko zmrużyć oczy i na kilka chwil uciec w tę historię. Odrobina eskapizmu nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
Eskapizm czasem jest dokładnie tym, czego potrzebujemy od literatury. Ulotnej chwili oderwania się od rzeczywistości, poddania marzeniu, zagłębienia w świat, w którym wszystko jest prostsze, a happy end pewny. I jeśli szukacie takiej właśnie historii, niezależnie od tego, czy macie lat naście, czy odrobinę więcej, a do tego nie boicie się napadów głodu w trakcie lektury, to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06
Bookmedia mają w obecnych czasach - czy nam się to podoba, czy nie - ogromną siłę marketingową, czego efektem często jest kreowanie zainteresowania książką jeszcze przed jej premierą. Oczywiście nie zawsze jest ono adekwatne do wartości literackich samej publikacji, ale to już temat na większą analizę. Bookmedia mogą także dać książce drugie życie, jak stało się z powieścią Amal El-Mohtar i Maxa Gladstone'a Tak właśnie przegrywasz Wojnę Czasu, która po premierze cieszyła się dość umiarkowanym zainteresowaniem, mimo że w 2019 roku została uhonorowana nagrodami Hugo i Nebula. Jednak to tweet jednego z zachwyconych nią czytelników sprawił, że nagle powieść zaczęła znikać z półek w księgarniach i magazynach. Polskie wydanie pojawiło się już po zagranicznej fali entuzjazmu, otwierając możliwość lektury także przed nami.
Red i Blue działają na rzecz konkurujących ze sobą imperiów i bez przerwy poruszają się w czasie, przeskakując między epokami. Raz za razem zmieniają historię krajów, planet i wszechświatów, dokonując pozornie drobnych modyfikacji w niciach czasu. Ścierając się ze sobą, zaczynają zostawiać sobie nawzajem wiadomości - początkowo szydercze, potem wyrażające zaciekawienie, a stopniowo rozwijające się we flirt i następnie w miłość. Kiedy dowódca Red wykrywa interakcję między Red i Blue, zmusza Red do wysłania Blue wiadomości, która ją zabije.
Ta mikropowieść ma niespełna 200 stron objętości, ale dostarcza naprawdę mnóstwa emocji. Dość niecodzienna jak na science fiction jest jej forma, ponieważ autorzy postawili na model powieści epistolarnej. Bohaterki za pośrednictwem litowych monologów prowadzą ze sobą niezwykły, wciągający dialog, budując relację na odległość.
Wspaniałym doświadczeniem jest dla czytelnika możliwość obserwowania, jak stopniowo szydercze, pełne pychy i przekonania o własnej racji wiadomości zamieniają się w intymną, pełną ciepła i szczerości korespondencję. Jak buńczuczny ton łagodnieje i przechodzi w nieśmiały flirt. Jak Red i Blue zaczynają obnażać przed sobą własne dusze, po raz pierwszy w życiu odkrywając, że nie muszą być wrogami, że stanowią awers i rewers tej samej monety. W tym odkryciu kryje się tęsknota, marzenie nie tyle o połączeniu wspólnym celem, ile o więzi wynikającej z dogłębnego zrozumienia i akceptacji.
W tej powieści dzieje się zarówno wiele i niewiele. Historia płynie spokojnie i nieustępliwie jak czas. Raz po raz wyłaniają się z tego nurtu fakty i zdarzenia, z których sami musimy zbudować sobie pełny obraz. O Red i Blue wiemy tak naprawdę niedużo, a jednocześnie zyskujemy poczucie bliskości, wynikające z przypatrywania się tworzonej przez nie relacji, ujawnianych drobnych elementów ich codzienności, ale też tęsknoty i marzeń. Jest to urzekające i ciepłe niczym słoneczne światło w złotej godzinie, wydobywające ze wszystkiego subtelny urok.
Świat przedstawiony jest tu kreślony zdawkowo - nie poznajemy bliżej tych dwóch wielkich sił, które ścierają się ze sobą, nie wiemy o co i dlaczego walczą. Nie znamy ich przywódców i polityki. Wiemy tyle, ile powiedzą sobie Red i Blue. Widzimy zarys opozycji cywilizacji bardziej technokratycznej i tej bliższej natury. I choć historia tych przeciwstawnych sił mogłaby być materiałem na spektakularną powieść, to tu przestaje mieć znaczenie. Liczą się jednostkowe losy dwóch istot wtłoczonych w tryby sił od nich większych i niezrozumiałych. Istot, które w tym nieprzyjaznym dla nich świecie wykradają drobne szczęśliwe chwile.
Losy Red i Blue przeplatają się ze sobą, tak jak przeplatają się ich listy. Opowieści o tym, jak drobne zmiany w osi czasu potrafią zmienić los całych również są fascynujące, a wiele z nich mogłoby wyewoluować w osobne, interesujące opowiadania. Jednak w tym przypadku stanową jedynie tło, które pozwala zbudować postaci i pomaga jeszcze lepiej wybrzmieć ich osobowościom.
Jest w tej powieści delikatność i subtelność, doskonałe panowanie nad tekstem i środkami wyrazu. Spektakularne misje w czasie nie przykrywają delikatnej nici relacji, która tworzy się między obcymi sobie istotami, a spokojne tempo narracji jedynie sprzyja budowaniu napięcia i pozwala w pełni wybrzmieć emocjom, które w kulminacyjnym punkcie sprawiają, że coś chwyta czytelnika za gardo i wstrzymuje bicie serca. Wyczuwam w tym wszystkim pewną elegancję, która wynika ze świadomości dwojga autorów, o czym jest ich opowieść i jak ma być poprowadzona. Z tą elegancją tekstu współgra wydanie książki, w którym drobne detale odwołują się do obu bohaterek, a jednocześnie nie ma w tym przesady ani krzykliwości.
Tak jak uwielbiam powieści z motywem podróży w czasie i wpływu drobnych zmian na przyszłość, tak w tym wypadku nie żałuję, że stał się on jedynie tłem do opowiedzenia pięknej, poruszającej i skłaniającej do refleksji historii miłosnej. Do opowiedzenia jak rywalizacja przeradza się w fascynację, a ta w dużo głębsze uczucie. A także o potrzebie kochania i bycia kochanym, silniejszej niż wszystkie inne moce wszechświata. Nawet niż czas. El-Mohtar i Gladsone stworzyli urzekającą powieść science fiction, która ma potencjał, by przemówić do czytelników także od tego gatunku stroniących. To powieść dla tych, którzy kochają nierozbudowane, intymne, kipiące od emocji historie, w których kluczowe są relacje, a nie tylko zdarzenia. Odnalazłam się w tym klimacie doskonale, czego i wam życzę.
Bookmedia mają w obecnych czasach - czy nam się to podoba, czy nie - ogromną siłę marketingową, czego efektem często jest kreowanie zainteresowania książką jeszcze przed jej premierą. Oczywiście nie zawsze jest ono adekwatne do wartości literackich samej publikacji, ale to już temat na większą analizę. Bookmedia mogą także dać książce drugie życie, jak stało się z powieścią...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-10
Pierwsza książka Mason Deaver zrobiła na mnie spore wrażenie. Nie tylko wpisała się w boom na literaturę queer wśród młodzieży i młodzieży, nie tylko była jednym z pionierów narracji przesyconej neutratywami i ustawiła w centrum opowieści osobę niebinarną, to jeszcze okazała się poruszającą i skłaniającą do refleksji powieścią, interesującą nie tylko dla młodego odbiorcy. Po tych doświadczeniach bardzo ciekawa byłam kolejnej książki osoby autorskiej, czyli Duchów, których nie chcemy zapomnieć.
Niebinarne Liam miało starszego brata Ethana, którego postrzegało jako oczko w głowie rodziców. Atrakcyjny, wysportowany chłopak miał przed sobą całe życie - stypendium sportowe, studia... Ale jego życie przerwał tragiczny wypadek, a teraz cała rodzina zmaga się z tym nagłym odejściem.
Dla Liam to ogromnie trudny czas. Nie dość, że tęskni za bratem, to jeszcze ma wrażenie, że rodzice stracili to bardziej cenne, bardziej obiecujące dziecko. Do tego dochodzą pogarszające się relacje z jeno przyjaciółmi. Jedynie w rozmowach z najlepszym przyjacielem brata zdaje się odnajdować zrozumienie. To Marcus jest tym, który najlepiej rozumie, przez co Liam przechodzi.
W książce po raz kolejny mamy narrację pierwszoosobową i niebinarną postać w jej centrum, jednak poruszane w niej tematy są znacznie bardziej uniwersalne. Śmierć bliskiej osoby i żałoba to nie są zagadnienia łatwe do oddania i w odbiorze, ale z pewnością istotne dla wielu czytelników, bez względu na wiek.
Zamknięta na przestrzeni kilku miesięcy opowieść nie toczy się w stricte linearnym porządku. Skupia się na przeżyciach Liam kilka miesięcy po pogrzebie i zakończeniu szkoły, bezpośrednio po śmierci brata, a także ukazując skrawki ich wspólnych chwil. Ta rozproszona czasowo narracja wcale nie stanowi dla czytelnika trudności, wydaje się naturalną podróżą po osobistej historii opowiadanej przez osobę, która nie potrafi i nie może zachować emocjonalnego dystansu, a do tego pozwala nam skupić się najpierw na emocjach, a potem zrozumieć ich przyczyny.
Przeżywanie żałoby jest doświadczeniem bardzo indywidualnym, mimo iż psychologowie wskazują pewną jego strukturę, mam jednak wrażenie, że osoba autorska opisuje ją bardzo trafnie, intymnie i wiarygodnie. Jest więc w tej opowieści mnóstwo bardzo trudnych emocji - zaprzeczenie, gniew, samotność, rozpacz - a jednocześnie pewna powściągliwość, która pozwala nie wpaść w pułapkę przesadnego melodramatyzmu. Trafne, plastyczne i dobrze umotywowane oddanie emocji sprawia, że rozumiemy Liam, możemy się utożsamić z jego przeżyciami, a także znaleźć w nich pewien uniwersalny pierwiastek, który przekłada się na nasze osobiste doświadczenia.
Deaver - jak wyznaje w posłowiu - oparł tę historię na własnych doświadczeniach, choć przekuł je w fikcyjną historię. Jednak nie zostawia czytelnika samego w tej rozpaczy, nie przytłacza ogromem bólu, bo daje też nadzieję. Jednak nie nadzieję z wyświechtanych frazesów typu "wszystko dzieje się po coś". Pokazuje, że pamięć nie jest przekleństwem, a szansą, by druga osoba choć w części pozostała z nami, a także że mimo bólu po stracie, można stanąć na nogi i odnaleźć sens dla własnego życia.
Choć to przeżywanie żałoby stanowi trzon opowieści, osoba autorska porusza też kilka innych kwestii. Są tu delikatnie zarysowane wątki queerowe, także związane ze wsparciem rodziny, coming outem czy poczuciem akceptacji, ale także miłość i przyjaźń. Chyba drugim najbardziej bolesnym wątkiem jest w tej historii motyw rozpadającej przyjaźni Liam z Joelem i Vanessą. Deaver trafnie portretuje ten trudny moment, gdy drogi przyjaciół zaczynają się rozchodzić, a próba utrzymania relacji przestaje mieć sens. To doświadczenie będzie bliskie wielu wchodzącym w dorosłość czytelnikom i być może odnajdą dla siebie wartość w tym wątku.
Powieść pozostaje interesująca również z punktu widzenia dorosłego odbiorcy, gdyż nie tylko może stanowić punkt wyjścia do poruszenia z młodzieżą ważnych tematów, ale daje też pewne pojęcie o emocjach, które kotłują się w młodym umyśle. Rodzice Liam pozostają nieświadomi, że ich młodsze dziecko nie tylko czuło się gorsze, ale też miało poczucie, że było niesprawiedliwie traktowane, a sukcesy starszego brata były ważniejsze niż wszystko inne.
Opowieść Deaver stawia też ważne pytanie o to, jak wiele wiemy o najbliższych nam osobach. Jak wiele tajemnic przed nami skrywają i co mogłoby zmienić ich ujawnienie. Liam mierzy się z odkryciem najważniejszej z tajemnic brata i poddaje reinterpretacji swój stosunek do brata i wielu sytuacji z przeszłości. Jednocześnie podążając za wspomnieniami, coraz lepiej rozumie siebie i chyba po raz pierwszy wybiega myślą w przyszłość.
Odnoszę wrażenie, że im więcej czytam historii z niebinarnymi bohaterami, tym bardziej oswajam się z obecnością neutratywów w języku i choćby dlatego warto po tę książkę sięgnąć. To kolejna pozycja normalizująca niebinarne zaimki i nieosobowe końcówki, przez co poniekąd ma wpływ na akceptację niebinarnych osób i tolerancję języka odpowiadającego na ich potrzeby. I choć to przede wszystkim literatura może nie rozrywkowa, ale jednak beletrystyka, to nie można jej odmówić wkładu w świat pozaliteracki.
Duchy, których nie chcemy zapomnieć to skierowana do młodzieży (zgodnie z zaleceniem wydawcy mogą po nią sięgać osoby w wieku 14+) bolesna, ale też niepozbawiona nadziei opowieść o stracie, przechodzeniu żałoby, miłości, przyjaźni i rodzinie. Deaver świetnie portretuje skomplikowane relacje rodzinne, z rodzicami i rodzeństwem, ale i rówieśnicze, samotność i poczucie odrzucenia, ale wskazuje też, że w trudnych doświadczeniach można znaleźć źródło własnej siły. To opowieść napisana ze szczerością i wrażliwością, a także doskonale przełożona na język polski, z zachowaniem akceptowalnych przez osoby niebinarne form gramatycznych. Wyciskająca łzy z oczu i rozniecająca czasem bezsilny gniew, ale też finalnie oczyszczająca. To piękna i poruszająca, choć niewątpliwie bolesna historia, która w jednostkowym doświadczeniu zawiera też znacznie bardziej uniwersalny pierwiastek.
Pierwsza książka Mason Deaver zrobiła na mnie spore wrażenie. Nie tylko wpisała się w boom na literaturę queer wśród młodzieży i młodzieży, nie tylko była jednym z pionierów narracji przesyconej neutratywami i ustawiła w centrum opowieści osobę niebinarną, to jeszcze okazała się poruszającą i skłaniającą do refleksji powieścią, interesującą nie tylko dla młodego odbiorcy....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04
Pierwsza miłość, przeżywana w nastoletniości, ma w sobie coś bezsprzecznie uroczego. Jasne, czasem kończy się złamanym sercem, ale kiedy trwa, roztacza wokół siebie niemożliwą do podrobienia aurę. Pewnie dlatego jest tak wdzięcznym tematem książek dla młodzieży. Ale i ryzykownym. Ponieważ temat często jest eksploatowany w literaturze, filmach, muzyce, autor łatwo może popaść w trywialność czy otrzeć się o kicz. Obawiałam się trochę tego, kiedy sięgałam po Almost-kiss Amy Noelle Parks, ale z drugiej strony niełatwo oprzeć się pokusie sprawdzenia romantycznej historii... z fizyką w tle.
Jeśli powiem, że Evie nie jest zwyczajną dziewczyną, wielu z was uśmiechnie się pod nosem. Określenie "nie jestem jak inne dziewczęta" stało się rodzajem wewnętrznego żartu w rozmowach o powieściach young adult. Jednak odmienność Evie nie wynika jedynie ze stylu ubierania czy zamiłowania do książek. Ta dziewczyna jest bowiem szczególnie uzdolniona w dziedzinie nauk ścisłych, a matematyka i fizyka nie tyle nie mają przed nią tajemnic, co są dla niej największą inspiracją, środowiskiem naturalnym. Za to relacje z ludźmi - to jest prawdziwa terra incognita. Evie nie radzi sobie z interpretowaniem podtekstów, wyrazów twarzy, niuansów komunikacji, co w połączeniu z licznymi lękami i fobiami dziewczyny skazuje ją niemal na samotność.
Co innego Caleb. Wspomniane przedmioty może nie są poza jego zasięgiem, jednak nauka wciąż jest dla niego wyzwaniem, a pewne z zagadnień fascynujących Evie wymykają się jego percepcji. Za to ten uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do świata chłopak świetnie radzi sobie z ludźmi, lubi ich i jest przez nich lubiany. Evie ma szczęście, że ma u boku takiego przyjaciela. I chce, by ta relacja nigdy się nie zmieniła.
Kiedy na horyzoncie pojawia się Leo, nowy uczeń w szkole, Evie odkrywa, że po raz pierwszy ktoś budzi jej motyle w brzuchu i sprawia, że jest gotowa na zupełnie nowy etap w swoich relacjach z ludźmi. Caleb zaś coraz intensywniej przeżywa wszystkie swoje prawie-pocałunki z Evie. I że być może nigdy nie będzie miał szans na ten rodzaj relacji z Evie, jaki ma Leo.
Almost-Kiss to klasyczny nastoletni trójkąt miłosny, w którym na szali mamy wieloletnią przyjaźń, która dla Evie stanowi fundament osobowości i zupełnie nowy, romantyczny związek, który oferuje tajemnicę, niepokój i motyle w brzuchu. I w gruncie rzeczy jest to historia dość przewidywalna, bo realizuje znane już literackie schematy. A jednocześnie jest też w tej historii coś więcej, kilka elementów, które czynią z powieści atrakcyjną i wcale nie nużącą lekturę.
Po pierwsze - i najważniejsze - książkę wyróżnia przesycony matematyką i fizyką świat przedstawiony. Wiem, brzmi przerażająco, przynajmniej dla części z nas, ale romans rozkwitający na pożywce z matematycznych bączków, fizyki kwantowej czy teorii świata jako komputerowej symulacji ma w sobie coś perwersyjnie (czy mogę użyć tego słowa w recenzji powieści młodzieżowej?) pociągającego. Zwłaszcza że nauki ścisłe nie są jedynie kostiumem nadającym bohaterom rysu indywidualności, ale istotnym elementem ich codzienności. Paradoksalnie teorie, które dla wielu z nas brzmią niewiarygodnie i wymykają się pojmowaniu, są dla Evie dużo naturalniejszym językiem niż mowa ciała i gramatyka międzyludzkich relacji. I wspaniale czyta się, jak przez nauki ścisłe starają się do serca dziewczyny dotrzeć rywalizujący chłopcy.
Wyrażona w dwugłosie narracja pozwala nam wejść w intymną niemal relację z odczuciami, obawami, nadziejami i dążeniami Evie i Caleba, a przez to zaangażować się emocjonalnie w tę historię. Poczuć, że przeszkody, które piętrzą się przed bohaterami, choć w znacznej części stworzone przez nich samych, nie są przez to mniej realne i łatwiejsze do przezwyciężenia. Bo stawką w tej historii nie jest po prostu znajomość, a przyjaźń, która przez lata była najbardziej stałym i wartościowym punktem w życiu bohaterów.
Podoba mi się sposób kreacji pary bohaterów-narratorów, ale też Leo, chłopaka Evie, oraz Bex, jej przyjaciółki. Ta druga to wrażliwa, odpowiedzialna dziewczyna, która wiele wnosi do życia Evie, a jednocześnie zmaga się ze swoimi problemami. Leo zaś pozostaje wiarygodny jako obiekt westchnień Bex i potrafi być nad wyraz wyrozumiały w wielu kwestiach, choć jak to zakochany nastolatek, próbuje walczyć o swoje miejsce u boku dziewczyny.
Świat relacji, portretowany przez Parks, obejmuje nie tylko stosunki z rówieśnikami i relacje damsko-męskie, ale też skomplikowane więzi z rodzicami. Zwłaszcza dotyczą one Evie, która zmagać się musi nie tylko ze swoją nieneurotypowością, ale i nadopiekuńczą matką, która projektuje swoje obawy na córkę, powodując, że zanika granica między rzeczywistymi lękami i niedyspozycjami a lękiem przed ich wystąpieniem. To obraz może nieco drastyczny, ale wcale nie tak bardzo nietypowy i ciekawie było się mu przyjrzeć. Zresztą autorka bardzo trafnie diagnozuje przeróżne międzyludzkie relacje i świetnie oddaje ich dynamikę.
Interesującym elementem fabuły jest też wątek obecności kobiet w świecie nauk ścisłych. Lekceważenie, podejrzliwość, umniejszanie roli w badaniach, niechęć, ale też zazdrość - to postawy, z którymi często muszą mierzyć się uzdolnione uczennice, studentki i badaczki. W tym obrazie odnajdą się nie tylko matematyczki i fizyczki, ale też inne kobiety próbujące odnaleźć swoje miejsce w dziedzinach postrzeganych jako typowo męskie.
Wszystkie te elementy sprawiają, że proponowana przez Parks historia jest dla czytelnika atrakcyjna. Co ważne, autorce udało się znaleźć złoty środek między warstwą romansową i dodatkowymi kwestiami, które są przez nią podejmowane, a nauki ścisłe przedstawić w atrakcyjny i możliwie zrozumiały sposób. Fantastycznie zaangażowała do flirtu mniej lub bardziej znane teorie - jak splątanie kwantowe, a także bardziej poetyckie metafory, jak te związane z wierszem czy opowieścią o splecionych drzewach.
Co mi się w książce nie podoba? Tytuł. Zarówno to, że główny jego rdzeń został nieprzetłumaczony, jak i polski podtytuł. Myślę, że oryginalne "The Quantum Weirdness of the Almost-Kiss" można było przetłumaczyć lepiej (nawet jeśli nie dosłownie), nie spłycając historii, w której teoria splątanych cząsteczek kwantów jest przecież jak najbardziej istotna. Po części rozumiem, co może stać za tą decyzją, ale przecież "Prawie-pocałunek" wcale nie brzmiałby źle, a podtytuł "nie flirtuj ze mną na fizyce" nijak ma się do fabuły, poza obecnością samej fizyki.
Abstrahując jednak od tego, Almost-Kiss to młodzieżowa historia o miłosnym trójkącie, która ma w sobie mnóstwo uroku i ciepła, a jednocześnie zupełnie nie jest przesłodzona. Rozpisana w narracyjnym dwugłosie, z sympatycznymi, ciekawymi bohaterami, świetnie wykorzystuje znany schemat fabularny, wpisując go integralnie w świat nauk ścisłych i bardzo konkretnych ambicji. Jest jednocześnie historią miłosną, ale też opowieścią o krystalizowaniu się planów na przyszłość, budowaniu tożsamości i samoświadomości. Powieścią o przyjaźni, stawianiu granic, emancypowaniu się od wpływu dorosłych. O wychodzeniu ze strefy komfortu, otwieraniu na nowe doznania, odwadze, niepewności i wszystkich drobnych sprawach, które są integralną częścią wchodzenia w dorosłość. Mimo pewnej przewidywalności jest to powieść, w którą czytelnik może wtulić się jak w ramiona przyjaciela i bezkarnie puszczać nosem serduszka, nie czując ani krzty zażenowania. Można ją smakować jak ulubiony deser, znajomy, lecz wciąż rozkosznie przyjemny. I to bez względu na wiek.
Na koniec dodam, że ta powieść skierowana do młodzieży nie zawiera pikantnych scen, co może być istotne, jeśli chcemy zaproponować ją czytelnikom w wieku nastoletnim, także 14-15-letnim, choć bohaterowie są od nich nieco starsi. A jednocześnie ma w sobie tyle uroku, że z przyjemnością spędzą przy niej wiosenne popołudnie znacznie starsi odbiorcy.
Pierwsza miłość, przeżywana w nastoletniości, ma w sobie coś bezsprzecznie uroczego. Jasne, czasem kończy się złamanym sercem, ale kiedy trwa, roztacza wokół siebie niemożliwą do podrobienia aurę. Pewnie dlatego jest tak wdzięcznym tematem książek dla młodzieży. Ale i ryzykownym. Ponieważ temat często jest eksploatowany w literaturze, filmach, muzyce, autor łatwo może...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03
Queerowe wątki w literaturze młodzieżowej to obecnie bardzo widoczny trend. Nie ma w tym nic złego, przecież każdy zasługuje na swoją literacką reprezentację, a i osobom spoza danego środowiska przyda się szersza perspektywa. To, czego nie lubię, to wykorzystywania tego typu wątków jako obietnicy bez pokrycia, chwytu marketingowego, za którym nie idzie ani jakość, ani choć odrobinę pogłębiona refleksja. Budowanie schematycznych postaci jest kiepskim pomysłem niezależnie od tego, czy mówimy o kreacji kobiecej, męskiej, queerowej... A sztampowość przytrafia się i autorom książek dla dorosłych, i dla młodzieży.
Na fali queerowego boomu w literaturze młodzieżowej wydanych zostało wiele powieści zagranicznych i polskich, dlatego nie sposób śledzić je wszystkie. Sięgam jedynie po niektóre, szczególnie te, które w jakiś sposób zwróciły moją uwagę (jak choćby seria komiksów Heartstopper, a potem powieści Alice Oseman, z Loveless na czele, bardzo dobra powieść Sam Sylvester i wiele na wpół przeżytych żyć czy Nigdy nie będziesz szło samo Anouk Herman). Ostatnio natomiast poczułam przyciąganie do - nomen omen - Przyciągania A.H. Melcer.
Akcja powieści dzieje się w świecie równoległym, który w pewien sposób jest zwierciadlanym odbiciem naszego. W tym świecie ludzie łączą się w pary, tworząc związki jednopłciowe, jedyne uznawane przez religię i państwo. Kontakt z płcią przeciwną jest akceptowany na gruncie przyjacielskim czy zawodowym, jednak gdy chodzi o relacje uczuciowe to w ogólnej opinii uznawane są za wynaturzenie.
Poznając mechanikę działania alternatywnego świata wykreowanego przez autorkę, trudno pozbyć się wrażenia, że jest oparty na prostym odwróceniu ról, na opozycji wobec tego, co znamy z naszej rzeczywistości. Jednak proste wcale nie znaczy gorsze. Widać tu nie brak kompetencji autorki, a świadomy wybór, który pozwala spojrzeć na sprawę dyskryminacji ze względu na orientację z zupełnie odmiennej perspektywy.
Zabieg odwrócenia ról nie jest w literaturze niczym nowym i korzystają z niego autorzy na całym świecie. Ale to również nie jest powód do deprecjonowania książki, bo literatura potrafi wykorzystać podobne środki wyrazu do opowiedzenia całkiem świeżych historii, a ja przynajmniej nie kojarzę na ten moment żadnej młodzieżowej powieści, która pokazałaby perspektywę społeczności LGBTQ+ na zasadzie "Alicji po drugiej stronie lustra". To, że świat Dany tak bardzo przypomina nasz, tyle że na opak, pozwala właśnie dobitniej zwrócić uwagę na kwestie, które są w kontekście tej społeczności dyskutowane.
Zwrócił moją uwagę fakt, że autorka nie buduje w tym stworzonym przez siebie świecie prostej dychotomii my, normalni - oni, odszczepieńcy. Społeczeństwo jest tu znacznie bardziej zniuansowane. Są konserwatyści, którzy nie dopuszczają do istnienia jakiejkolwiek inności, reagujący agresją lub odwracający wzrok. Są obojętni, skupieni na własnym życiu, uważający, że ich te sprawy nie dotyczą. Są akceptujący w milczeniu, okazujący wsparcie najbliższym, ale też aktywiści gotowi do współdziałania z marginalizowaną grupą. Są ludzie samotni i w związkach - szczęśliwych i nieszczęśliwych. Jak w życiu.
Oczywiście książka nie jest traktatem filozoficznym, więc te reprezentacje są nakreślone szczątkowo, ale wystarczająco wyraźnie. Przejawiają się w pojedynczych scenach - jak ta z mamą Dimiego czy dziewczyną Dany - ale pozwalają zrozumieć, że nastroje społeczne, przygniecione rządową wykładnią, nie są jednolite i częściowo ciążą w kierunku zmiany. Brzmi znajomo? No właśnie.
Mówi się, że zrozumieć drugą osobę można tylko wchodząc w jej buty, a odwrócona perspektywa jest właśnie taką szansą. I choć ma kilka drobnych mankamentów, warto zwrócić na nią uwagę.
Dla części odbiorców akcja książki rozwijać się będzie zbyt wolno, przez co może wydawać się nużąca. Jednak to właśnie niespieszne tempo pozwala zapoznać czytelnika z mechaniką świata przedstawionego i skoncentrować się na emocjach bohaterów. W sprzyjających okolicznościach, niepoganiani przez ciągłe zwroty akcji, możemy zapoznać się z ich rozterkami, zwłaszcza z odkrywaniem własnej orientacji przez Danę. Uczucia bohaterów nie rozwijają się też w izolacji, zyskują tło psychologiczne i społeczne, przez co są bardziej wiarygodne i zrozumiałe dla odbiorcy.
Niespieszne tempo nie oznacza jednak braku emocji, bowiem napięcie stopniowo rośnie, a kulminacją są dramatyczne i rozgrywające się błyskawicznie wydarzenia, które nie pozwalają się od książki oderwać.
Ciekawie została dobrana dwójka protagonistów. Dana ma dwie ambitne matki, z których jedna wywiera zdecydowanie większą presję. Obie zdają się o córkę troszczyć, choć ich relacje są dalekie od ideału. Dziewczyna natomiast pogrąża się w rozterkach dotyczących swojej orientacji, sprzeczności, które odczuwa w związku z religią, w której ją wychowano, a do tego posiada pewien szczególny dar, którego działanie i siłę dopiero odkrywa. I tu plus za pokazanie, że poznanie daru i panowanie nad nim wymaga czasu, a talent nie równa się biegłości. Z kolei Zahar jest bardziej pewny tego, kim jest i jak chciałby żyć. Jednak jego postawa nie jest wcale radykalna. Młody mężczyzna wie, że może wyjechać i żyć na własnych zasadach, więc nie zamierza angażować się w walkę. Jest gotowy chronić kuzynkę i przyjaciół, ale nie chce włączyć się w czynne działania, ponieważ uważa, że jego to nie dotyczy.
Jest to powieść młodzieżowa, dlatego wątek romansowy wydaje się nieunikniony, jednak podoba mi się, że autorka nie tworzy tu opowieści o miłości od pierwszego wejrzenia, ale raczej niechęci przeradzającej się w poczucie wspólnoty i zauroczenie. Ten stopniowy rozwój relacji jest znacznie bardziej naturalny i uwiarygadnia rozterki Dany odnośnie do jej własnych preferencji.
Chyba najbardziej - poza klasycznym odwróceniem się ról - podoba mi się wątek związany z zaangażowaniem Zahara w walkę z systemem. A właściwie z jego trzymaniem się gdzieś na obrzeżach. To, co go spotyka, pokazuje, że brak zaangażowania w walkę z opresyjnym systemem nie chroni przed niczym, a jedynie umacnia władzę. Bierność sprzyja systemowi i nie chroni nikogo. A im mocniejszy system, im pewniejszy swoich racji, tym większe sprowadza cierpienie.
Czy ta książka sprawdzi się jako lektura dla młodzieży? Nie wiem. Recenzje wskazują (odrzucam te ewidentnie hejterskie, wyrosłe ze światopoglądu, a nie lektury), że książka budzi mieszane uczucia. Dla jednych jest za mało akcji, innym niespieszne tempo i stopniowy rozwój postaci się spodobał. Moje uznanie budzi na pewno koncept, skłaniający do refleksji nad rzeczywistością, w której żyjemy, brakiem tolerancji i postawami wobec społeczności LGBTQ+. Podoba mi się wprowadzenie w świat przedstawiony, skoncentrowanie na emocjach bohaterów, ale też wątek uzdolnień bohaterki, które wymagają opanowania. Na plus wypada zniuansowanie postaw i rozwój relacji między bohaterami. Autorka buduje napięcie, odwołując się pośrednio do naszych własnych emocji i refleksji, dlatego ja nie czułam nudy, a raczej narastającą frustrację. Natomiast elektryzująca końcówka powieści powinna usatysfakcjonować każdego.
Przyciąganie to mądra, empatyczna powieść młodzieżowa o szukaniu swojej drogi, odkrywaniu tożsamości, kwestionowaniu porządku społecznego. O negacji i buncie, przyjaźni, lojalności i sile, którą musimy znaleźć w sobie do walki z opresyjnym systemem. Napisana zrozumiałym językiem, dobrze portretująca świat i ze świeżością wykorzystująca znane literackie motywy i środki wyrazu. Interesująca propozycja dla empatycznych czytelników z otwartą głową. A ja... jestem ciekawa dalszego ciągu tej historii.
Queerowe wątki w literaturze młodzieżowej to obecnie bardzo widoczny trend. Nie ma w tym nic złego, przecież każdy zasługuje na swoją literacką reprezentację, a i osobom spoza danego środowiska przyda się szersza perspektywa. To, czego nie lubię, to wykorzystywania tego typu wątków jako obietnicy bez pokrycia, chwytu marketingowego, za którym nie idzie ani jakość, ani choć...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03
Niejednokrotnie spotkałam się z poglądem, że literatura młodzieżowa to ta mniej poważna, mniej zaangażowana, mniej serio. Jakby osoby, z którymi przyszło mi dyskutować, zapomniały, że termin ten obejmuje szerokie spektrum odbiorców, tematów, środków wyrazu. To określenie stosujemy zarówno do powieści obyczajowych, romansów czy fantasy, do literatury middle-grade, jak i young adult. I tak jak w literaturze "dla dorosłych" romanse współistnieją z literaturą piękną, tak jest i z literaturą dla młodszych odbiorców.
Dlaczego o tym mówię? Bo niestety mam obawy, że wartościowa i wyjątkowa książka przejdzie niedostrzeżona przez dorosłych odbiorców tylko dlatego, że została skategoryzowana jako młodzieżowa - jak mniemam ze względu na wiek bohaterów, ale i głównych docelowych odbiorców. A Nigdy nie będziesz szło samo Anouk Herman wykracza poza ramy wiekowe i jest naprawdę udanym debiutem prozatorskim (osoba autorska wydała wcześniej książkę poetycką right into pod tramawaj).
Muszę przyznać, że lektura tej książki dosłownie zwaliła mnie z nóg. Przede wszystkim przez wzgląd na poruszającą fabułę, ale też emocjonalną wrażliwość i dojrzałość osoby autorskiej. Anouk Herman udaje się wykreować niezwykle wiarygodnych bohaterów, którzy nie pełnią jedynie funkcji reprezentacji queer, ale są wielowymiarowi i zniuansowani. Można się z nimi utożsamiać, można z nimi współodczuwać i przeżywać ich rozterki w czasie lektury, tak jak przeżywało by się rozterki przyjaciół.
Narracja prowadzona jest konsekwentnie w trzeciej osobie, ale prezentuje perspektywę różnych bohaterów - przede wszystkim Katuchny, Riko i Łanieczki, ale dodatkowo Melody i Aleksandry. I właśnie ta ostatnia moim zdaniem wybrzmiewa najgorzej.
Aleksandra jest mamą Katuchny i zapewne ukazanie fragmentów jej perspektywy - zapracowanej, słabo opłacanej i potwornie zmęczonej pielęgniarki - ma znaczenie dla zrównoważenia nieco gniewnej i podszytej zniechęceniem postawy Katuchny wobec rodzicielki. Wychodzi to nieco zbyt płasko i sztampowo, ale nie stanowi to jakiejś poważnej wady powieści. Obecność Aleksandry ma znaczenie dla mnie, dorosłego odbiorcy. Prowadzi do refleksji o tym, że nieważne, jak bardzo wydaje nam się, że dbamy o nasze dzieci, musimy znaleźć siłę na to, by z nimi rozmawiać, by czuły naszą gotowość do dyskusji i udzielenia wsparcia wtedy, gdy one tego potrzebują. Aleksandra nie jest złym człowiekiem, ale przytłoczona codziennością, traci kontakt z nastoletnią córką.
Relacje wszystkich bohaterów książki z rodzicami są w pewien sposób problematyczne, nie czuję tu jednak tendencyjnego budowania opozycji my, młodzi versus oni, dorośli. Tu również osoba autorska wykazała się rozwagę i pokazała zarówno zachowania skrajne - wyrzucenie z domu i zerwanie relacji, jak i te bardziej zniuansowane. Mamy zarówno zrezygnowaną mamę Katuchny, której zazwyczaj brakuje sił na rozmowy z córką, i ojca Łanieczki, który niespecjalnie wie, jak z córką rozmawiać, ale niestrudzenie wspiera ją w opiece nad wnuczką i mimo finansowych problemów, szuka prywatnego ośrodka terapii zaburzeń odżywiania. Wreszcie są też rodzice pozornie ciepli i zainteresowani, których dziecko ma jednak wrażenie, że nie jest rozumiane i obawia się wyoutowania. A jednak mimo wszystko to oni okazują niewyidealizowane wsparcie, próbując dać dziecku to, czego potrzebuje, mimo że dla nich samych jest to sytuacja trudna.
Tak, jest to przykład literatury zaangażowanej, odnoszącej się do współczesnych problemów młodzieży - w tym przypadku głównie queerowej. Jednocześnie jest to historia dużo bardziej uniwersalna - dotyczy nie tylko tematów związanych z zaburzeniami odżywiania, tożsamością płciową, nieneurotypowością i orientacją seksualną, ale też zagubienia we współczesnym świecie, problemów z brakiem akceptacji czy wsparcia w rodzinie. Trudności z wyrażeniem swoich uczuć i obaw przed dorosłymi, zajętymi własnymi sprawami, uwikłanymi w problemy finansowe czy zamkniętymi w klatkach własnych uprzedzeń i stereotypowego myślenia. Ta książka mówi do młodych - nie jesteście sami, te problemy nie dotykają tylko was, ale mówi też do dorosłych - patrzcie na wasze dzieci, wszystko, czego im trzeba, to miłość i wsparcie. Mogę podejrzewać, że wiele zawartych w książce sytuacji, a przede wszystkim płynących z nich refleksji, jest wynikiem doświadczeń osoby autorskiej i/lub jeno znajomych, dlatego - choć nie jest to praca naukowa - daje poniekąd dorosłym wstęp do tego hermetycznego świata, w którym młodzież zamyka się ze swoimi lękami i problemami. Jest niezwykle poruszającą panoramą nastoletniej emocjonalności - choć zdaje się dotyczyć tylko pewnego ułamka społeczności.
Choć - jak mówiłam - uznaję książkę za przykład literatury zaangażowanej, nie ma w niej żadnej "agitacji środowisk queerowych", jak mogliby powiedzieć niektórzy. To po prostu powieść o młodych ludziach dla młodych ludzi, z jednej strony pochylająca się nad problemami części odbiorców, z drugiej budująca świadomość tego, z czym queerowe i nieneurotypowe nastolatki się zmagają - bullying, odrzucenie, samotność, lęk, niezrozumienie, zagubienie... Takie historie, w których czytelnik współodczuwa z bohaterami, nie tylko przyczyniają się do budowania tolerancji, ale i wzmagają empatię. I choćby dlatego po książkę warto sięgnąć.
To bardzo dobra powieść obyczajowa nie tylko dla nastolatków. Napisana prostym, nieprzerysowanym, naturalnym językiem (uwzględniającym jednakże zaimki poszczególnych postaci), podejmująca ważne dla młodych odbiorców kwestie w sposób empatyczny i wyważony, a jednocześnie wzbudzający emocje. Jest odpowiedzią na zainteresowania i potrzeby współczesnych czytelników i mocnym polskim głosem w literaturze podejmującej wątki związane ze społecznością LGBTQ+. Świetnie skonstruowana fabularnie, z dobrze zbudowanym napięciem, a jednocześnie wiarygodna pod kątem społeczno-psychologicznym. Kierująca uwagę na odrzucanych i wykluczanych, ale też o znacznie bardziej uniwersalnym wydźwięku.
W trakcie lektury niejednokrotnie miałam wrażenie, że powieść jak soczewka skupia w sobie kwestie, którymi zajmuje się współczesna młodzież. Wiem, to pewne uogólnienie, ale kiedyś czytano powieści Siesickiej, Nowak, Niziurskiego, Ożogowskiej i innych, w których pojawiały się tematy związane z ubóstwem, rozbiciem rodzin, sieroctwem, przemocą domową itp. i tematy te zajmowały czytelników, nawet jeśli sami nie doświadczali tego, co bohaterowie. Te książki miały swoją wartość rozrywkową, ale też opowiadały o ówczesnej rzeczywistości i budowały empatię wobec drugiego człowieka. Analogicznie powieść Herman skupia się na coraz częściej rozważanych i dyskutowanych kwestiach ważnych dla młodych, nawet jeśli tylko część czytelników doświadcza tego, co bohaterowie. Książka wspaniale wypełnia pewną lukę na rynku, dając obraz codzienności Polskiej młodzieży i polskich środowisk queer w bardzo dobrym pod względem literackim tekście. I znacząco wykracza poza ramy literatury młodzieżowej.
Anouk Herman zgrabnie wplata w fabułę różnorodną tematykę, nie czyniąc jednocześnie z powieści traktatu czy manifestu. Zabiera czytelnika w emocjonalną podróż w świat nastoletnich rozterek, pieczołowicie rozwijając wszystkie rozpoczęte wątki i poświęcając im rozsądną ilość uwagi. Wszystko tu pozostaje z sobą w kompozycyjnej harmonii, a niespieszna narracja doskonale wpisuje się w rytm codzienności i pozostawia przestrzeń do wybrzmienia często trudnych emocji.
Nigdy nie będziesz szło samo to kapitalna lektura. O dojrzewaniu, poszukiwaniu i budowaniu swojej tożsamości i odkrywaniu seksualności (choć scen seksu nie ma tu wcale). O odpowiedzialności, samotności, odrzuceniu, podejmowaniu własnych decyzji i stawianiu granic. O nastoletnim macierzyństwie, zaburzeniach odżywiania i skomplikowanych relacjach w rodzinie. O przyjaźni i wsparciu, ale i rozczarowaniu oraz żałobie. Poruszająca, prawdziwa, momentami bolesna i gorzka, a jednocześnie niepozbawiona nadziei. Ścisnęła mnie za gardło od pierwszej strony i odcisnęła swoje piętno. Pozostanie ze mną na długo. Mam poczucie, że jako osobie spoza społeczności queer, powiedziała mi o niej więcej, niż niejeden prasowy artykuł, jednocześnie uwrażliwiając na wiele kwestii. To jest właśnie klasa literatury, którą sobie cenię.
Niejednokrotnie spotkałam się z poglądem, że literatura młodzieżowa to ta mniej poważna, mniej zaangażowana, mniej serio. Jakby osoby, z którymi przyszło mi dyskutować, zapomniały, że termin ten obejmuje szerokie spektrum odbiorców, tematów, środków wyrazu. To określenie stosujemy zarówno do powieści obyczajowych, romansów czy fantasy, do literatury middle-grade, jak i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02
Wiele zmieniło się od czasu, kiedy ja czytywałam powieści młodzieżowe. Przede wszystkim zmieniła się rzeczywistość, w której funkcjonujemy, ale też przeobrażeniu uległ rynek wydawniczy. Obecnie swoją pozycję ugruntowała sobie także u nas osobna kategoria określana jako young adult, dość pojemna jeśli chodzi zarówno o tematykę, jak i granice wieku docelowych odbiorców (13-18 lat). Rynek książki, jak właściwie każdy inny rynek komercyjny, jest podatny na pewne trendy i w ostatnim czasie ewidentnie w powieściach YA daje się wyodrębnić trend na wątki queerowe. Przyczynił się do tego niewątpliwie sukces komiksów z serii Heartstopper i ich netfliksowa ekranizacja, ale też masa innych powieści, które ewidentnie podobają się czytelnikom.
Przyglądam się temu trendowi nieco z boku, jako że sama już docelowym odbiorcą nie jestem, a mój domowy młody czytelnik jeszcze w fazę na YA nie wszedł, ale od czasu do czasu jakaś powieść zainteresuje mnie na tyle, że się na nią skuszę. Tak właśnie czułam pociąg do powieści Sam Sylwester i wiele na wpół przeżytych żyć, która jest jednocześnie debiutem rynkowym młodzieżowego imprintu Znaku o wdzięcznej nazwie OdyseYA.
Tytułowe Sam Sylwester jest osobą niebinarną, a do tego autystyczną. Ma osiemnaście lat i wraz ze swoim tatą przeprowadziło się właśnie do nowego domu w nowym mieście. Dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów od Montany, w której dorastało i w której spotkała je niewyobrażalna krzywda.
Teraz ma rozpocząć zupełnie nowe życie, choć nie do końca ma na nie nadzieję. Jednak już na pierwszym spotkaniu szkolnej społeczności LGBTQ+ Sam znajduje nie tylko zrozumienie, ale zaprzyjaźnia się z uroczą Shep.
Shep ma pewną obsesję związaną ze śmiercią chłopca, który trzydzieści lat wcześniej umarł w domu, w którym teraz mieszka Sam. Do dziś nie wiadomo, czy był to tragiczny wypadek, czy zabójstwo. Sam także ma pewną tajemnicę, którą jest Księga na wpół przeżytych żyć, w której zbiera informacje o nastolatkach, które nie doczekały dziewiętnastych urodzin. Jest tam też historia Billy'ego. Shep i Sam bardzo chcą poznać prawdę o dniu śmierci chłopaka. Ale grzebanie w przeszłości może być dla nich niebezpieczne.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że są autorzy i wydawcy, którzy z wątków queerowych uczynili dla siebie kurę znoszącą złote jaja, a hasło LGBTQ+ traktują jak chwyt reklamowy. W tego typu książkach queerowość jest tylko atrakcyjnym dodatkiem, pustym słowem, za którym nie stoi nic więcej. Trzeba jednak przyznać, że nie jest to przypadek Sam Sylwester. Maya MacGregor (niebinarna osoba autorska) dokonało wspaniałego połączenia wątków związanych z tożsamością postaci Sam i zagadki kryminalnej sprzed lat. Oba te elementy są dla fabuły niezwykle istotne i obu poświęcono równie wiele uwagi.
Sam jest bardzo ciekawą postacią, która zmaga się z wieloma trudnościami. Jest dzieckiem adoptowanym, do tego autystycznym, co już samo w sobie jest skomplikowane. Funkcjonowanie osób nieneurotypowych w środowisku zdominowanym przez ludzi neurotypowych nieustannie jest trudne i prowadzi do wielu nieporozumień, ale najczęściej to osoby nieneurotypowe zmagają się z ich konsekwencjami. Autyzm Sam nie wybija się może w powieści na plan pierwszy, ale to właśnie sprawia, że czytelnikowi łatwiej zrozumieć, że spektrum nie jest tym co powinno definiować osobę. Znacznie bardziej zaakcentowana jest niebinarność Sam, która naraża jeno na miesgenderyzowanie i różnego rodzaju ataki ze strony nietolerancyjnego społeczeństwa. I to z nietolerancją innych, nie z własną tożsamością, Sam ma najwięcej problemów.
Ciekawym rysem osobowości Sam jest jeno fascynacja nastolatkami, które nie dożyły 19. urodzin. Coś, co mogłoby budzić przede wszystkim niepokój, jest jednocześnie wspaniałą metaforą lęków tej postaci. Jeno traumatyczne doświadczenia przekładają się na realne obawy, które odbijają się właśnie w poszukiwaniu materiałów do księgi i później uporczywemu dążeniu do odkrycia prawdy o śmierci Billy'ego.
Sam, wraz ze swoimi traumami, ale też wrażliwością, budzi sympatię i jest postacią, z którą czytelnik może się utożsamiać, nawet jeśli wiele nas różni. Niezależnie od własnej tożsamości płciowej czy seksualnej, poznając Sam, młodzież (ale nie tylko) odkrywa, jak niewiele w zasadzie ich różni. Choć każdy zmaga się z życiem na swój sposób, pragnie być kochanym przez rodziców i przynależeć do jakiejś grupy rówieśniczej. Postaci takie jak Sam pomagają czytelnikom zrozumieć osoby wymykające się heteronormatywnemu postrzeganiu świata i normalizują ich obecność w społeczeństwie. Dobrze napisane postaci są doskonałym narzędziem przyczyniającym się do budowania wrażliwości, zrozumienia i tolerancji. Ale jest to możliwe tylko pod warunkiem, że nie są przez autorów jak narzędzie traktowane. Osobie autorskiej Sam Sylwester... udało się taką postać wykreować.
W jednej z płaszczyzn książka jest właśnie historią o niebinarności, traumie i funkcjonowaniu w społeczeństwie, a także przyjaźni i wsparciu, które mogą dać rówieśnicy i dorośli. Jednak równie ważny jest też, stanowiący oś napędową fabuły, wątek kryminalny związany ze śmiercią licealisty niemal trzydzieści lat wcześniej. Billy - chłopak powszechnie lubiany - zmarł w dwuznacznych okolicznościach i nikt w miasteczku nie chce o tym rozmawiać. Ten wątek nie jest jedynie mdłym dodatkiem do tematyki queer, lecz stanowi pełnowartościowy element powieści, nakreślony z pomysłem i starannością. To zagadka, która wciąga od początku. Osoba autorska bardzo wprawnie buduje napięcie i zostawia tropy, zachęca czytelnika do podążenia za historią. Próba rozwiązania tajemnicy, okraszonej nutą magii, echem duchów, które zdają się pojawiać gdzieś z brzegu kadru, w kąciku oka, okazuje się wspaniałą przygodą, także dla czytelnika dojrzalszego niż docelowy. W tej historii nie ma nic infantylnego, a młodzi dorośli jako odbiorcy zostali potraktowani z pełnym szacunkiem. Tak w moim odczuciu powinno prezentować się dojrzałe young adult dobrej klasy dla starszych nastolatków.
Jako czytelnik dorosły zwróciłam uwagę na postać ojca Sam, niezwykłego człowieka, który adoptował "dziwne" dziecko i włożył masę energii w zapewnienie mu jak najlepszego życia. Junius jest właściwie ideałem - wspierającym, troskliwym i szalenie tolerancyjnym. Niemal niedościgłym wzorem dla nas, dorosłych popełniających błędy wychowawcze i walczących o to, by być rodzicami wystarczająco dobrymi. Jest personifikacją wyobrażenia młodych ludzi o wymarzonym rodzicu i jako taka postać powinien wzbudzić naszą ciekawość, bo jest sygnałem potrzeb naszych własnych dzieci. Oczywiście daleka jestem od idealizowania książki jako zbioru wytycznych dla rodziców, ale myślę, że warto nad tym wątkiem się pochylić. A jeśli przeczytacie tę książkę i wy, i wasze dzieci, możecie na tym przykładzie o ich oczekiwaniach porozmawiać.
Docenić muszę także doskonałe tłumaczenie Artura Łukszy, który nie tylko przełożył tekst powieści, ale zadbał o zachowanie niebinarności języka, co w angielskim znacznie łatwiej osiągnąć niż w polskim. Choć narracja pełna neutratywów początkowo może sprawiać trudności, z czasem staje się czymś naturalnym. I to kolejne ważne osiągnięcie na drodze oswajania społeczeństwa z formami, których używanie jest oznaką szacunku do wszystkich osób niebinarnych. Nie od dziś wiadomo, że język wpływa na zachowania ludzi, a normalizowanie używania neutratywów sprzyja budowaniu świadomości i tolerancji.
Sam Sylwester i wiele na wpół przeżytych żyć to książka, która intryguje już tytułem, ale przede wszystkim jest spełnieniem obietnicy o książce młodzieżowej odpowiadającej na realne zainteresowania i potrzeby odbiorców. Dotyka ważnych tematów związanych z tożsamością, dojrzewaniem, przynależnością do grupy rówieśniczej, przyjaźnią, tolerancją, zmaganiem się z traumą i nieneurotypowością, a przy tym wszystkim pozostaje interesującą fabułą z kryminalną zagadką okraszoną nutą niesamowitości. Osoba autorska udowadania, że można połączyć zaangażowaną tematykę z równie angażującą historią, dostarczając czytelnikom zarówno rozrywki, jak i zagadnień do refleksji. Myślę, że właśnie takie książki są świetnymi następcami zaangażowanych w problemy młodzieży z czasów PRL i późniejszych powieści tworzonych przez choćby Irenę Jurgielewiczową, Krystynę Siesicką czy Ewę Nowak. Takie książki swobodnie możecie proponować młodym dorosłym, a jeśli macie wątpliwości - czytajcie je najpierw sami. Myślę, że również będziecie poruszeni i zadowoleni.
Wiele zmieniło się od czasu, kiedy ja czytywałam powieści młodzieżowe. Przede wszystkim zmieniła się rzeczywistość, w której funkcjonujemy, ale też przeobrażeniu uległ rynek wydawniczy. Obecnie swoją pozycję ugruntowała sobie także u nas osobna kategoria określana jako young adult, dość pojemna jeśli chodzi zarówno o tematykę, jak i granice wieku docelowych odbiorców (13-18...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01
Alice Oseman cieszy się obecnie niemałą popularnością wśród nastoletnich, ale i starszych czytelników, przede wszystkim za sprawą serii komiksów Heartstopper. Niewątpliwie pomocna okazała się ich serialowa ekranizacja dostępna na Netfliksie, ale historia Nicka i Charliego poruszyła tak wielu odbiorców, że wieść o niej roznosiła się lawinowo. Polski wydawca komiksów zapewnił nam także przekład wyjątkowej i - w moim odczuciu - wartościowej powieści Loveless. Solitaire, czyli powieść, która ukazała się niedawno, jest tak naprawdę debiutem autorki, choć na potrzeby rodzimego wznowienia została przeredagowana i nieco dopasowana do treści komiksów.
Trudno mi ocenić tę książkę jednoznacznie. Tori, którą pamiętam z komiksów, jest w tej powieści znacznie "mroczniejszą" osobą i odrobinę wybijało mnie to z rytmu. Liczyłam na ponowne spotkanie z pewną siebie outsiderką, jakiej obraz wytworzyłam sobie, czytając Heartstoppera, jednak musiałam pogodzić się z tym, że bohaterkę poznać muszę na nowo. I to akurat nie jest zarzut wobec powieści, ale fakt, który utrudniał mi odbiór książki.
Solitaire był promowany hasłem z magazynu Time, który mówił, że to "Buszujący w zbożu" ery cyfrowej, jednak myślę, że to dla książki krzywdzące. Po pierwsze w naszym kraju powieść Salingera nie ma aż tak wyraźnie kultowego statusu, po drugie nawet bohaterowie przyznają, że tej książki nie czytali, więc temu porównaniu brakuje punktu odniesienia wśród docelowych odbiorców. Wolałabym podkreślenie, że Oseman jest głosem swojego pokolenia, bo przecież pisząc powieść, była niewiele starsza niż jej bohaterowie.
I o tym też nie należy zapomnieć. Autorka napisała tę książkę jako 17-latka i nawet jeśli teraz poczyniła pewne poprawki, rdzeniem opowieści są tak naprawdę jej własne przemyślenia na temat życia szkolnego, wpływu tej instytucji na młodych, a także relacji w grupie rówieśniczej i funkcjonowania młodzieży. Trudno winić ją za jednorodny obraz rodziców Tori, gdyż na dorosłych spogląda z punktu widzenia młodej osoby.
Jednak mimo młodego wieku Oseman wykazała się sporą empatią i umiejętnością pochylenia się nad problemami młodzieży. W warstwie psychologicznej pozostaje wystarczająco wiarygodna, by uznać książkę za okno do umysłów młodego pokolenia, a jednocześnie by poruszyć docelowych, nastoletnich odbiorców. Co ważne, nie ma w jej twórczości miejsca na moralizatorstwo i głoszenie prawd objawionych, choć mówiąc o problemach psychicznych delikatnie acz znacząco daje do zrozumienia, że warto szukać profesjonalnej pomocy. Przede wszystkim jednak mówi o osamotnieniu, które często odczuwają młodzi, nawet przebywając w grupie.
Sensacyjne wątki związane z działalnością grupy Solitaire nie należą do najlepszych, w tych dramatycznych momentach akcja się rwie, traci na wiarygodności. Naprawdę po ekscesach podczas festiwalu w wyjaśnianie sprawy nie włączyła się policja? Nikt nie szukał winnych zamieszania, które mogło skończyć się tragiczną w skutkach paniką? Nie mówiąc już o finałowych scenach, które wydają się nieprzemyślane i niedopracowane. Jest tu zbyt wiele ślepych uliczek i zbyt wiele zbiegów okoliczności, by uznać tę część książki za udaną.
A jednak książki w żadnym wypadku nie można skreślić właśnie przez wzgląd na jej warstwę psychologiczno-obyczajową. W chwilach, gdy autorka skupia się na emocjach i relacjach, powieść jest najlepsza i najbardziej szczera. Staje się nie tylko zapisem nastoletnich problemów, ale też relacją ze stopniowego pogłębiania się depresji, której nikt nie potrafi lub nie chce dostrzec.
Jako rodzic ze zgrozą przyglądam się rodzicom bohaterki, zauważając, jak bardzo - mimo pozornej obecności - pozostają nieobecni w życiu emocjonalnym nastolatki. Skłania mnie to do refleksji nad tym, gdzie kończy się poszanowanie wyznaczonych przez dziecko granic jego prywatności a zaczyna bezrefleksyjne szukanie świętego spokoju. Widać, jak trudno rodzicom dotrzeć do córki, ale też zbyt łatwo się poddają. I tu pytanie - czy tacy jesteśmy, my, dorośli, przekonani, że dajemy naszym dzieciom to, co najlepsze, a jednak niezauważający obumarłej relacji, czy tak nas po prostu młodzi postrzegają, nie do końca sprawiedliwie. Czy kreacja rodziców byłaby inna, gdyby autorka była starsza w czasie, gdy pisała książkę?
Wiele pytań rodzi się podczas lektury tej książki. O życie młodzieży, funkcjonowanie w szkole, alternatywę dla tych, którzy nie odnajdują się w systemie, relacje w grupie rówieśniczej i relacje z dorosłymi. Przede wszystkim zaś o to, jak odróżnić nastoletni "bunt" od realnej i groźnej dla życia depresji i jak najlepiej możemy młodym pomóc. To wszystko jest dowodem, jak - mimo niedociągnięć - ważną i potrzebną książką jest powieść Alice Oseman i jak ona sama empatycznie i wnikliwie spogląda na młode pokolenie. To poruszająca i skłaniająca do refleksji lektura, błyszcząca niczym klejnot na tle wielu powieści YA pojawiających się na rynku. Dobry wybór dla młodzieży i młodych dorosłych, ale dająca do myślenia także znacznie starszym czytelnikom.
Alice Oseman cieszy się obecnie niemałą popularnością wśród nastoletnich, ale i starszych czytelników, przede wszystkim za sprawą serii komiksów Heartstopper. Niewątpliwie pomocna okazała się ich serialowa ekranizacja dostępna na Netfliksie, ale historia Nicka i Charliego poruszyła tak wielu odbiorców, że wieść o niej roznosiła się lawinowo. Polski wydawca komiksów zapewnił...
więcej mniej Pokaż mimo to
Znam ludzi, którzy powtarzają, że szkoda im czasu na wracanie do raz czytanych książek. Ja do nich akurat nie należę. Każda bowiem lektura, nawet dobrze znanej książki, jest inna, bo jej odbiór zależy od bardzo wielu czynników. Kiedy więc zobaczyłam wznowienie powieści Stephena Chboskyego, którą czytałam wiele lat temu z filmową okładką i tytułem Charlie, od razu wiedziałam, że chcę do niej wrócić. Bo Zalety bycia niewidzialnym to jedna z tych młodzieżowych powieści (chyba w czasie, gdy ją czytałam nie używało się terminu "young adult"), które z biegiem lat nie tracą na aktualności mimo zmieniających się realiów.
Oczywiście pierwszym, co rzuca się w oczy, jest okładka książki z bardzo wymowną i współgrającą z tytułem grafiką. Sama okładka ma przyjemną, lekko chropowatą fakturę. A dodatkową ozdobą tego wydania są oczywiście barwione brzegi. Tak atrakcyjne wydanie jest doskonałym magnesem dla czytelnika i czyni z powieści doskonały pomysł na prezent. Ale najważniejsze jest to, że za tymi wszystkimi ozdobnikami kryje się wartościowe wnętrze i niezapomniana opowieść.
Jeśli powiem, że jest to powieść epistolarna, pewnie wiele osób poczuje nieprzyjemny dreszcz, bo termin brzmi strasznie "szkolnie". Ale powieści dla młodych odbiorców pisane w formie listów - także jednostronnych - nie są przecież niczym nowym. Wystarczy wspomnieć choćby znaną powieść Jean Webster Tajemniczy opiekun, którą pochłaniały czytelniczki z mojego pokolenia. Ta forma przekazu ma oczywiście swoje ograniczenia, jednak autor doskonale je rozumie i nie wykracza poza ramy, a jednocześnie fantastycznie wykorzystuje atuty.
Historia Charliego jest jednocześnie osobista, jednostkowa, ale do pewnego stopnia uniwersalna. Dotyka czułych punktów nastoletnich doświadczeń - poczucia wyobcowania, pragnienia przynależności, nawiązywania przyjaźni, pierwszych zauroczeń i doświadczeń erotycznych. Z wieloma z nich utożsami się niejeden nastoletni czytelnik, mimo że akcja powieści rozgrywa się na początku lat 90., a bohaterowie nie mają dostępu ani do osobistych telefonów, ani do mediów społecznościowych.
Jednocześnie doświadczenia Charliego wykraczają też poza typowe dla tego wieku. Ten wrażliwy, wycofany, ale też inteligentny chłopak pozostaje zawsze nieco na uboczu, przez co widzi i słyszy znacznie więcej niż pochłonięci sobą rówieśnicy. Opisuje to wszystko na swój własny, nieporadny jeszcze sposób, wyjęty poza fachowe nazwy i spostrzeżenia. Dzięki jego intymnej relacji odbiorca współdoświadcza z Charliem świata i odkrywa jego jasne, ale i ciemne strony.
W tej powieści wiele dzieje się między wierszami, ponieważ nie wszystkie doświadczenia bohater potrafi zdefiniować i zrozumieć. Dzięki temu autor łagodzi nieco wydźwięk traumatyzujących przeżyć bohatera, nie odbierając im mocy. Przekaz jest nie tylko dostosowany językowo do nastoletniego odbiorcy, ale też dostrojony emocjonalnie do jego możliwości percepcyjnych. I choć poruszone zostają tu bardzo trudne, bolesne kwestie, powieść można zaproponować nastolatkom - w moim odczuciu od 15. roku życia. Mimo iż to zupełnie odmienna opowieść, postawiłabym ją w jednym szeregu choćby z Mocnymi słowami Kimberly Brubaker Bradley, która również porusza trudne tematy za pomocą dziecięcego języka i empatycznie odwołując się do wrażliwości nastoletniego odbiorcy.
Powieść kipi od emocji nie zawsze wyrażonych wprost słowami i podobnie wiele emocji wzbudza w czytelniku - i to nie tylko tym docelowym. Również do mnie trafiła w wielu aspektach i poruszyła czułe punkty. Jest w niej sporo melancholii i głęboki smutek, ale też piękno, radość i nadzieja. To taka historia obyczajowa, która wyciska łzy i czule otula ramionami. Obnaża trudne doświadczenia wieku nastoletniego, ale też udowadnia, że na końcu tunelu naprawdę widać światło, a przetrwanie nie jest jedynie pustym frazesem. Dotyka bolesnych tematów i uczy empatii oraz uważności na drogowego człowieka, jednocześnie pokazując, że wszyscy popełniamy błędy.
To rzeczywiście ponadczasowa historia, do której wróciłam nie bez lęku, ale wyszłam z tego spotkania pewna, że z czystym sercem polecać ją mogę młodzieży. A jeśli uda mi się namówić do czytania dorosłych, to będę pewna, że ukoi ich wewnętrzne dziecko i poruszy do głębi. Empatyczna, wartościowa i wiarygodna historia, która nie jest ani ckliwą opowiastką, ani przygnębiającym zapisem traum i porażek. Napisana prosto i pięknie zarazem, jest celebracją wrażliwości i uważności na drugiego człowieka. Jest też kopalnią tematów do rozmów z młodzieżą i jedną z prawdziwie międzypokoleniowych opowieści.
Znam ludzi, którzy powtarzają, że szkoda im czasu na wracanie do raz czytanych książek. Ja do nich akurat nie należę. Każda bowiem lektura, nawet dobrze znanej książki, jest inna, bo jej odbiór zależy od bardzo wielu czynników. Kiedy więc zobaczyłam wznowienie powieści Stephena Chboskyego, którą czytałam wiele lat temu z filmową okładką i tytułem Charlie, od razu...
więcej Pokaż mimo to