-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać291
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Biblioteczka
2024-05
2024-04
Lubię czasem dawać szansę książkom z mniejszych wydawnictw, które często giną w kakofonii głosów skupiających się na dużych wydawcach i głośnych nazwiskach. Często to właśnie mali wydawcy mają prawdziwe literackie perełki, choć bywają też rozczarowania. Jeśli chodzi o powieści obyczajowe to czytam je, ale też selekcjonuję, ale nie mogłam nie dać szansy Kamieniom i motylom Magdaleny Ajeddig, których akcja toczy się w Krakowie i Afganistanie.
To historia, która ma interesujący punkt wyjścia. Zaczyna się dokładnie tam, gdzie przed chwilą coś się skończyło. Finalizacja rozwodu jest dla bohaterki kresem nieudanego małżeństwa, ale też pewnym limbo, w które wpada, niezdolna do podjęcia jakichkolwiek działań. Jednak szczera ocena sytuacji przez przyjaciółkę, a potem wiadomość z Afganistanu okazują się dokładnie tym, co wyrywa Beatę z marazmu i jest impulsem do działania.
Autorka kreuje w powieści historię o wszystkich życiowych doświadczeniach, które są jak kamienie, ściągające nas ku ziemi, a także o ludziach i przeżyciach, które - choć delikatne jak motyle - dodają nam skrzydeł. Tytułowa metafora bardzo ładnie wybrzmiewa w całej opowieści, w której bohaterowie dzięki relacjom, w które się angażują, uczą się odrzucać wszystko to, co dotąd ich ograniczało czy hamowało. Ich droga do uzdrowienia serca i ducha prowadzi wprost przez uczucia, którymi są obdarzani i którymi gotowi są obdarzać innych.
Na pewno interesującym zabiegiem jest zestawienie ze sobą spokojnego Krakowa, w którym życie toczy się po utartych torach, i więcej niż niespokojnego Afganistanu (tu zastrzeżenie: akcja rozgrywa się w 2013 roku, czyli w nieco innej rzeczywistości niż obecnie). W tej historii pojawia się i religijny fanatyzm, i ludzie pozbawieni skrupułów, rodzinne waśnie, skomplikowane relacje międzyludzkie, szemrane interesy, odwaga i poświęcenie. Jednocześnie jest to opowieść o tym, że czasem to, co nas przeraża, jest tym, czego najbardziej potrzebujemy.
Ajeddig ciekawie portretuje zawiłości relacji. Pokazuje oblicze prawdziwej przyjaźni, w której oznaką najwyższej troski jest szczera, choć bolesna ocena sytuacji. Zestawia z tym obrazem wizerunek dysfunkcyjnej relacji rodzinnej opartej głównie na emocjonalnym szantażu i przesadnie krytycznej postawie. Jednocześnie autorka snuje historie (więcej niż jedną) o miłości, głęboko skrywanych uczuciach i więzi, która nawet po latach rozkwita jak kwiat.
Wiele aspektów tej historii jest interesujących, choć mam wrażenie, że autorka potraktowała je odrobinę zbyt powierzchownie. Najbardziej razi mnie bardzo mglisty, schematyczny obraz Afganistanu, który jest tak niecharakterystycznie (w przeciwieństwie do Krakowa) opisany, że można by go zastąpić dowolnym innym muzułmańskim krajem. Być może zbyt duże były moje oczekiwania wobec tej obyczajowej historii, ale chciałabym dostać nieco więcej także w rodzinnej historii bohaterki, która potraktowana została schematycznie, jak narzędzie do zbudowania biografii bohaterki, bez psychologicznego niuansowania. Nawet finalne "nawrócenie" ojca odbywa się zbyt gwałtownie i tak naprawdę zabrakło do tego fabularnego umotywowania.
Sama historia okazała się interesująca mimo tych mankamentów. Jednak największą przeszkodą w odbiorze stanowiła dla mnie odrobinę zbyt nierówna, szarpana narracja. Zabrakło mi w książce płynności, przejść między scenami, które wydają się zbyt osobne. Stanowią zlepek obrazów oddzielonych ostrym cięciem, raz za razem, zbyt często, by nie zaburzyło mojego toku lektury. Oczywiście czasem ostre cięcia są konieczne, ale między wieloma scenami można było zbudować narracyjne łączniki. I tego mi w książce zabrakło.
Nie uważam jednak, że to lektura nieudana. Owszem, w kilku punktach mnie rozczarowała, bo życzyłabym sobie pogłębienia pewnych wątków i większej płynności w narracji. Jednak jako całość okazała się całkiem interesującą historią o zdrowieniu duszy, budujących relacjach, podążaniu za głosem serca także tam, gdzie inni widzą zagrożenie. Z intrygującą zagadką zaginięcia wśród ludzi pozbawionych sumienia i skrupułów. Myślę, że może trafić w gust niejednego czytelnika, zwłaszcza wielbicieli historii obyczajowych z niemal kryminalną zagadką w tle.
Lubię czasem dawać szansę książkom z mniejszych wydawnictw, które często giną w kakofonii głosów skupiających się na dużych wydawcach i głośnych nazwiskach. Często to właśnie mali wydawcy mają prawdziwe literackie perełki, choć bywają też rozczarowania. Jeśli chodzi o powieści obyczajowe to czytam je, ale też selekcjonuję, ale nie mogłam nie dać szansy Kamieniom i motylom...
więcej mniej Pokaż mimo to
Prawie każdy z nas lubi od czasu do czasu zaszyć się we własnym domu. Szukamy w nim bezpieczeństwa, oddechu od nadmiaru bodźców, przestrzeni trochę wyrwanej z codziennej gonitwy. Są jednak osoby, dla których ta przestrzeń staje się prawdziwą klatką. Ale też takie, które wykorzystują dom jak fortecę, odgradzającą je od świata - ze wszystkim złem, które się w nim czai, ale też ze wszelkim dobrem. I właśnie do tej ostatniej grupy należy bohaterka powieści Claire Alexander Nie jesteś sama, Meredith.
Calire Alexander udało się w książce połączyć pełną lekkości formę z fabułą dotykającą osobistych traum, które odciskają się piętnem na życiu bohaterki. To z jednej strony bardzo przystępna proza, pełna ciepła, płynąca w repasującym, przyjemnym rytmie, a z drugiej historia, w której ból i cierpienie stają się niemal namacalne.
Ten dysonans pomiędzy formą a treścią wcale nie sprawia czytelnikowi trudności. Autorce udaje się nie trywializować żadnego z trudnych doświadczeń bohaterów, które przytacza, a jednocześnie nie czyni z opowieści, w której aż gęsto od traum i niekomfortowych (eufemistycznie mówiąc) doświadczeń powieści, o której można powiedzieć, że to wręcz "trauma porn", czyli proza rozsmakowana w doświadczaniu bohaterów ponad miarę.
Autorka skupia się w swojej powieści na aspekcie rekonwalescencji, stopniowego wychodzenia z traumatycznego klinczu ku relacjom zdrowym, wartościowym i wspierającym. Na odkrywaniu dróg do ukojenia, które może nie są w stanie wymazać złych doświadczeń, ale pomagają żyć z nimi oraz mimo nich. Na budowaniu psychicznej odporności, korzystaniu ze wsparcia otoczenia, ale też znajdowaniu siły w samym sobie i woli, by iść dalej i nie poddać się.
Bohaterkę książki poznajemy w 1214. dniu od ostatniego wyjścia z domu. Wydaje się co najmniej pogodzona z losem, a nawet na swój sposób zadowolona z życia, które wiedzie. Ma w końcu własny dom, możliwość pracy zdalnej, wiernego kociego towarzysza, ale też przyjaciółkę, w której życiu wciąż jest miejsce dla zamkniętej w domu Meredith. Poznając codzienność bohaterki, odkrywamy, jak tragiczne doświadczenie wpędziło ją w stan obecny, a także ciąg wydarzeń, który złożył się na taką, a nie inną reakcję. Jednocześnie dzień po dniu przyglądamy się temu, jak świat zewnętrzny zaczyna Mer dawać o sobie znać i jak ona sama dojrzewa do tego, by - metaforycznie - wrócić do żywych.
Alexander z ogromną czułością i empatią eksploruje świat emocji bohaterki. Nie skupia się jedynie na pokazaniu jednostkowej przyczyny i skutku, ale ukazuje całą gamę doświadczeń życiowych i niuanse osobowości postaci, które składają się na finalny portret Mer. Bada relacje z matką i siostrą, ambicje, życiowe cele, związki przyjacielskie i uczuciowe. Są one jak elementy mozaiki, którym możemy przyjrzeć się z bliska, ale dopiero w połączeniu i oglądane z perspektywy wspólnie tworzą spójny i rozpoznawalny obraz. To ten obraz, stworzony z uzyskiwanych na przestrzeni fabularnych retrospekcji informacji, pozwala nam nie tylko poznać i zrozumieć bohaterkę, ale też z nią współodczuwać.
Nie jesteś sama to opowieść o wydarzeniach, które potrafią złamać życie, wytrącić nas z życiowego nurtu i zepchnąć na margines, ale przede wszystkim o odrodzeniu. O uzdrowieniu, które nie przychodzi od razu, a jest jak wyhodowany z trudem kwiat. Delikatny, wymagający czasu i opieki ogrodnika, ale rozkwitający w końcu w pełnej krasie. Autorka pięknie pokazuje, że do uzdrowienia potrzeba czasu i wsparcia osób, które udzielają nam go bezwarunkowo, ale też gotowości nas samych na to, by wyciągniętą dłoń uchwycić.
Choć opowiedziana przez autorkę historia boli i niejednokrotnie ściska serce w żalu, a pięści w bezsilnej wściekłości, to jest jednocześnie empatyczna i pełna ciepła, a także niezwykle kojąca. To jedna z tych powieści, które dają nadzieję na odrodzenie bez lukrowanej posypki i przesłodzonych, pustych fraz. Bywa momentami prosta, czasem odrobinkę schematyczna czy przewidywalna, ale jest lekturą tak przyjemną w odbiorze, że warto przymknąć oko na drobne niedoskonałości. Dla mnie jej największą wartością jest to, że niesie w sobie pokaźną dawkę nadziei bez widma trywializacji problemów. Nie mami widmem prostych rozwiązań czy jednoznacznych odpowiedzi, ale z ogromną wrażliwością eksploruje różne oblicza traum i dróg, którym dotrzeć można do uzdrowienia.
To opowieść o kobiecie o pokiereszowanym umyśle i sercu, która odkrywa, że ma w sobie siłę, by wyjść życiu naprzeciw. A także o tym, jak dużo siły i miłości można czerpać z prawdziwych relacji z ludźmi, którzy chcą podać nam pomocną dłoń, lecz niczego nie narzucają. Pozwalają nam zdrowieć we własnym tempie, bez zniecierpliwiania czy oceniania. To też bardzo uniwersalna opowieść o tym, co w życiu liczy się najbardziej. Dająca nadzieję, że nawet najtrudniejsze doświadczenia nie są w stanie nas złamać, nawet jeśli przygną nas do ziemi. I że po każdej burzy w końcu musi nadejść spokój.
To jedna z historii, która porusza i skłania do refleksji, ale jest też jak plaster na otwartą ranę pokryty kojącym ból środkiem. Wartościowa i inspirująca słodko-gorzka lektura. Doskonale łączy w sobie komfort i ciepło z bólem i trudnymi doświadczeniami, czyniąc z tej niejednoznaczności niezaprzeczalny atut.
Prawie każdy z nas lubi od czasu do czasu zaszyć się we własnym domu. Szukamy w nim bezpieczeństwa, oddechu od nadmiaru bodźców, przestrzeni trochę wyrwanej z codziennej gonitwy. Są jednak osoby, dla których ta przestrzeń staje się prawdziwą klatką. Ale też takie, które wykorzystują dom jak fortecę, odgradzającą je od świata - ze wszystkim złem, które się w nim czai, ale...
więcej Pokaż mimo to