-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać357
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
Biblioteczka
2024-04
2024-04
Przed tą podróżą nie muszę pytać, czy leci z nami pilot. Ale zapnijcie pasy, bo to będzie jazda bez trzymanki. Zostawcie w domu mędrca szkiełko i oko, poluzujcie gumę w... wiecie, gdzie, i nie zapomnijcie zabrać poczucia humoru. A potem... enjoy the ride!
Tworzenie alternatywnego zakończenia do serii, która miała już swoje zakończenie, tak bardzo pasuje do wizerunku Lokiego - trickstera i kłamcy - że ani przez moment nie pomyślałam, że autor odcina kupony od cyklu, który przyniósł mu rozgłos i popularność wśród czytelników. Dla mnie to był impuls do kolejnego rereadingu całej serii, ale też do sprawdzenia, czy nowa część nadal bawi jak te sprzed lat. Spoiler - bawi nadal. I to bardzo.
Gdybym miała obrazowo opisać, czym jest ta książka, powiedziałabym, że autor zanurzył ręce w popkulturowym tyglu, zaczerpnął pełne garście motywów, a potem wykręcił je po swojemu i wycisnął z nich soki, tworząc własną, oryginalną i szalenie atrakcyjną kompozycję. Z jednej strony autorowi udało się odtworzyć ten przewrotny charakter swojej serii, tak że nowa część doskonale się z nią komponuje, nawet jeśli nieco miesza w linii fabularnej, z drugiej jest mocno osadzona we współczesnych popkulturowych tropach, których nie było w czasie, gdy powstawały poprzednie części.
Jej zaletą jest to, że nie trzeba być specjalnym popkulturowym wyjadaczem, by rozpoznać nawiązania fabularne, z drugiej - im więcej o popkulturze wiemy i im bardziej jesteśmy świadomi pewnych mód i trendów, tym więcej smaczków możemy wyłapać i bardziej się nimi cieszyć. Bo autor gra z czytelnikiem nie tylko na poziomie fabuły tomu, w której Loki wplątuje się w trzy kolejne intrygi innych tricksterów, a jednocześnie próbuje realizować swoje plany, ale też właśnie bawiąc się tymi nawiązaniami i przekształceniami. Płakałam ze śmiechu już przy pojawieniu się pewnego nadzwyczaj sprawnego zabójcy, który prowadził swoistą wendettę po śmierci ukochanego zwierzaka, a to był dopiero porządek zabawy, bo przed nami było jeszcze polsko-celebryckie wesele i niezwykła sekta. A w finale pojawił się jeszcze jeden z moich ulubionych "mitycznych" antybohaterów, czego nie mogę zdradzić i w pełni się pozachwycać.
Ta książka to czysty, skondensowany "fun" dla fanów serii i tej postaci, którzy nie mają skłonności do dzielenia włosa na czworo i potrafią poddać się wartkiej akcji, pulpowemu humorowi i nieustannej zabawie konwencją. Tu nie ma czasu snuć rozważań o kompozycji, kreacji postaci czy związkach przyczynowo-skutkowych, bo cały czas dzieje się wiele i na wielu płaszczyznach. A jednocześnie finalnie widać, że autor miał bardzo konkretny pomysł na tę szkatułkową opowieść spiętą klamrą intrygi i fantastycznie wykorzystał w niej zarówno naturą głównego bohatera (czy też antybohatera, jeśli się uprzeć), jak i wszystkich drugoplanowych i pobocznych postaci.
Dla mnie finał tej historii jest ze wszech miar satysfakcjonujący, bo doskonale rezonuje z naturą bohatera i pasuje do jego planów. Poza tym naprawdę podoba mi się, jak Ćwiek wykorzystuje przewrotną naturę Lokiego, który wymyka się klasycznej binarnej wizji bohatera opartej na opozycji dobra lub zła. Kłamca doskonale odnajduje się w szarej strefie pomiędzy i jest w nim ten lucyferyczny pierwiastek, który tak kapitalnie wybrzmiewa w słowach Goethego - "Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro". Chaos, którego gwarantem jest Loki także u Ćwieka, sprawia, że staje się szalenie atrakcyjną postacią, której nie sposób nie pokochać. Nawet jeśli wolelibyśmy, żeby jednak trzymał się od nas z daleka.
Co tu dużo mówić - jestem szalenie szczęśliwa, że ta książka powstała i że miałam przyjemność ją przeczytać. To książka garściami czerpiąca z popkultury i przekształcająca jej motywy na własną modłę, napisana z luzem i ogromną dawką humoru. Z wartką akcją i rewelacyjnym niejednoznacznym bohaterem. I z zaskakującym zakończeniem, spinającym klamrą trzy opowieści, składające się na ten tom. Może nie wszyscy będą zadowoleni, ale ja zdecydowanie jestem entuzjastką tego finału.
Przed tą podróżą nie muszę pytać, czy leci z nami pilot. Ale zapnijcie pasy, bo to będzie jazda bez trzymanki. Zostawcie w domu mędrca szkiełko i oko, poluzujcie gumę w... wiecie, gdzie, i nie zapomnijcie zabrać poczucia humoru. A potem... enjoy the ride!
Tworzenie alternatywnego zakończenia do serii, która miała już swoje zakończenie, tak bardzo pasuje do wizerunku...
2024-03
Autostopem przez Galaktykę Douglasa Adamsa jest jedną z tych powieści, które darzę sentymentem i do których rzeczywiście co jakiś czas wracam. Nie pamiętam nawet, kiedy czytałam ją po raz pierwszy ani ile razy sięgałam po nią później, jednak choć zdaje mi się, że nam ją na wylot, odświeżanie treści zawsze przynosi sporo frajdy. Na mojej półce stoi stare wydanie powieści z 2005 roku, które dostałam w prezencie, a obok niego zupełnie nowe, sprowadzone do Polski przez wydawnictwo Zysk i S-ka, a przygotowane z okazji 42. (tak, 42.!!!) jubileuszu wydania powieści, wzbogacone ilustracjami Chrisa Riddella. Choć dalsze tomy też mam w starym wydaniu, nie ukrywam, że czekałam na kolejny krok wydawcy i uzupełnienie kolekcji o równie wspaniałe wydanie Restauracji na końcu wszechświata.
Książka jest już właściwie klasyką science fiction (choć jest też w pewnym stopniu parodią gatunku) i dla wielu czytelników ma status dzieła kultowego, choć nie każdy się odnajdzie w jej specyficznym stylu. Mnie zdecydowanie przypadł on do gustu, do tego stopnia, że jeśli spojrzycie na nagłówek bloga, zobaczycie tam jego motto, które tak naprawdę jest parafrazą tytułu trzeciej części cyklu - Życie, wszechświat i cała reszta (choć słowa te padają także w niniejszej powieści).
Poczucie humoru Adamsa jest specyficzne i pewnie nie każdemu będzie pasować tak samo. Ale jeśli lubicie to, co można określić jako "angielski humor" i zabawy z gatunkową konwencją - jest szansa, że cykl Adamsa pokochacie. To powieść o wartkiej akcji, pełna niesamowitych postaci drugo- i trzecioplanowych, a nawet epizodycznych, przesycona nieco absurdalnym, a momentami iście montypythonowskim humorem, który nie przestaje bawić nawet przy wielokrotnym czytaniu. I choć nie reaguję już może wybuchami śmiechu podczas lektury, wciąż uważam powieść za zabawną, a lektura wyjątkowo mnie relaksuje i nastraja pozytywnie.
Sama powieść nie jest może zbyt obszerna, za to pełna przygód i zwrotów akcji. Napisana w sposób barwny i wyrazisty, doskonale wprowadza czytelnika w świat przedstawiony, a także pomaga wyobrazić sobie niesamowite istoty, które bohater spotka na swojej drodze. Autor z lekkością prowadzi czytelnika przez tę historię, czerpiąc ze znanych w science fiction motywów i przerabiając je na swój własny, niepowtarzalny sposób. To takie trochę krzywe zwierciadło gatunku, ale bardzo przyjemne w odbiorze.
Wydanie z ilustracjami, za które odpowiada Chris Riddel, jest naprawdę atrakcyjne, choć druga część pozbawiona jest już grafik w kolorze. Ale charakterystyczna kreska rysownika (i autora książek dla dzieci takich jak W krainie Absurdii) sprawdza się w zestawieniu z tekstem znakomicie. To zdecydowanie jest wydanie, które warto mieć w biblioteczce, zwłaszcza jeśli jest się fanem autora.
Jeśli jednak nie znacie jeszcze książki, jest to doskonały moment, żeby po nią sięgnąć i sprawdzić, czy wasze poczucie humoru jest kompatybilne z humorem Douglasa Adamsa. Kto wie, może i wy wstąpicie do klubu 42 :-D
Autostopem przez Galaktykę Douglasa Adamsa jest jedną z tych powieści, które darzę sentymentem i do których rzeczywiście co jakiś czas wracam. Nie pamiętam nawet, kiedy czytałam ją po raz pierwszy ani ile razy sięgałam po nią później, jednak choć zdaje mi się, że nam ją na wylot, odświeżanie treści zawsze przynosi sporo frajdy. Na mojej półce stoi stare wydanie powieści z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02
2024-02
Michael James Sullivan - wybaczcie, że się powtórzę - zdobył moje serce za sprawą świetnej, pełnej przygód i humoru serii Odkrycia Riyrii, której kolejne tomy w wersji audio pochłaniałam z wypiekami na twarzy (i teraz czekam na obiecane wznowienie, bo chcę je mieć na własność). Potem sięgnęłam po prequelową serię Kroniki Riyrii i znów przednio się bawiłam, choć emocje były może odrobinkę mniejsze, za to zachwycałam się nad elementami, które świetnie dopełniały opowieść z Odkryć... Za to podążanie za Legendami pierwszego imperium okazało się rewelacyjną zabawą i nie zmieniam zdania po Epoce wojny.
Tym razem nie wieszałam Sullivanowi poprzeczki nisko, bo autor już udowodnił, że ma pomysł na swoją serię i na to, jak w ciekawy sposób zaadaptować legendy, które już poznaliśmy, i pokazać, co rzeczywiście przeszło do legendy, a co wyglądało zupełnie inaczej. Wszyscy wiemy, że historię piszą zwycięzcy, a do tego na przestrzeni wieków umykają kolejne detale i właśnie to doskonale wykorzystał autor.
Ten cykl to takie klasyczne high fantasy, który oferuje zabawę na dwóch poziomach. Na jednym - dla osób, które czytają książki autora zgodnie z chronologią wydawania i w Legendach... rozpoznają elementy znane już z Odkryć... Drugi poziom dostępny jest dla wszystkich, także osób, dla których to pierwsze spotkanie z prozą autora i wspaniała, wciągająca opowieść o wielkim konflikcie między ludźmi, Fhrejami i nie tylko.
Jako czytelnicy spodziewamy się po tym tomie wielkiej bitwy, do której nieuchronnie zmierzała cała fabuła. Konsekwentnie prowadzone wątki spinają się w logiczny ciąg. Można by pokręcić nosem, że dzieje się to przewidywalnie, ale wynika to z logiki ciągu przyczynowo-skutkowego i dowodzi, że autor starannie zaplanował całą historię, by wiodła właśnie ku spektakularnej bitwie. A przy tym... okrasza całość zupełnie niespodziewanymi smaczkami, kiedy już opadają maski i na pierwszy plan wypływa prawda o bohaterach. Te chwile, kiedy ujawniane zostają skryte motywy lub padają niespodziewane, choć z perspektywy czasu logiczne decyzje, są niczym wisienki na torcie.
Z jednej strony Sullivan nie przełamuje konwencji gatunkowej, nie jest też specjalnie innowacyjny. Z drugiej książkę naprawdę czyta się świetnie - czasem z zapartym tchem, czasem z uśmiechem na ustach, a nie raz i z łezką w oku. I nawet gdy w pewnych fabularnych rozwiązaniach dopatrzyć się można mankamentów, to wartka akcja i lekkość pióra sprawiają, że lektura to po prostu dobra zabawa.
Do tego Sullivan naprawdę umiejętnie kreuje postaci i rozwija je na przestrzeni czasu, tak że pozostają spójne jeśli chodzi o rdzeń osobowości, a jednocześnie zmieniają się pod wpływem kolejnych wydarzeń i doświadczeń. Mamy tu ciekawe postaci męskie, ale też - a może przede wszystkim - wyraziste, silne, interesujące kobiety. I nawet te, do których sympatią nie pałamy, potrafią zaskoczyć.
Epoka wojny to powieść, która świetnie kontynuuje i domyka wiele prowadzonych przez autora wątków i dodaje kolejne akcenty do opowieści. Może nie jest powieścią wybitną, wyraźnie wyróżniającą się na tle innych, ale napisaną z polotem i lekkością historią, przy której czytelnik dobrze się bawi. Uwielbiam okładki do tej serii, ale przede wszystkim samą fabułę, która wciąga i porywa wartkim nurtem. Chciałabym, by kilka wątków zostało rozbudowanych nieco bardziej, ale też czuję się lekturą usatysfakcjonowana.
Michael James Sullivan - wybaczcie, że się powtórzę - zdobył moje serce za sprawą świetnej, pełnej przygód i humoru serii Odkrycia Riyrii, której kolejne tomy w wersji audio pochłaniałam z wypiekami na twarzy (i teraz czekam na obiecane wznowienie, bo chcę je mieć na własność). Potem sięgnęłam po prequelową serię Kroniki Riyrii i znów przednio się bawiłam, choć emocje były...
więcej Pokaż mimo to