Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Mając ojca- wuefistę, wstyd nie wykazać się odrobiną sportowej kondycji. Młody Mick Jagger dzierżył funkcję kapitana licealnej drużyny koszykówki. Krótko, gdyż podczas jednego z meczów, doszło do brzemiennego w skutkach wypadku. Jagger zderzył się z kolegą. Na tyle niefortunnie, iż odgryzł sobie czubek języka, by następnie, w szoku, go połknąć. Rekonwalescencja trwała tydzień i zadecydowała o przyszłości chłopaka. Jagger nie chciał już grać na boisku. Wrócił do tego, co mu w duszy grało: śpiewania bluesa i zarywania dziewczyn. Po wypadku, obie rzeczy przychodziły mu jakby łatwiej. Jego głos brzmiał teraz bardziej szorstko. Adekwatnie do kogoś, kto na byciu niegrzecznym chce zbić życiowy kapitał.

W książce "Mick. Szalone życie i geniusz Jaggera", Christopher Andersen przekonuje, że ów niesforny chłopak musiał mocno pracować na swój image. Wstydliwie ukrywając swoją inteligencję i pochodzenie. Jagger wywodził się bowiem z klasy średniej, dorastając w raczej cieplarnianych warunkach. Bunt wobec ojcowskiej dyscypliny owocował u niego nie tyle chuligaństwem, co intelektualnym rozbudzeniem. Młody Mick miał więc zaczytywać się w poezji Rimbauda, Blake'a, Baudlaire'a, a także biografiach XIX-wiecznych polityków. Te artystowskie ciągotki musiały jednak przegrać ze wspomnianą miłością do bluesa. Bo blues apeluje bardziej do serc niż umysłów. Dlatego Jagger zaczynając karierę w The Rolling Stones, postanowił udawać proletariackiego wyrzutka. Światu przedstawił się światu jako niezadbany brzydal, mówiący ulicznym slangiem. Budzący popłoch w każdej szanującej się rodzinie. I Jagger rzeczywiście ów popłoch budził. Wraz z nieodłącznym pożądaniem niewiast.

Andersen opisuje życie Jaggera z każdej możliwej perspektywy, ale tą dominującą wydają się właśnie spuszczone spodnie idola. Zaglądanie do sypialni nie jest tu podyktowane tylko brukową dociekliwością. W przypadku Jaggera, seks wydaje się przecież kluczem do jego scenicznej i życiowej postawy. Postawy nałogowego hedonisty, w której libido ciągle walczy z ego, owocując charyzmą, władczością, zmysłem organizacji i... skrajnym mizoginizmem, by nie powiedzieć: męskim szowinizmem.

"Mick" to napisana bez pruderii historia erotycznych podbojów Jaggera. Andersen otwarcie podejmuje wątek biseksualnych preferencji wokalisty. Przypominając, iż jego pierwsze intymne doznania, miały miejsce w chłopięcym gronie. Relacjonując, jak wokalista uwodził wielu mężczyzn, w tym muzyków własnego zespołu. Wyciągając na światło dzienne bliskie relacje m.in. z Ericiem Claptonem. Poświęcając wiele miejsca długoletniej zażyłości z Davidem Bowie (rzekomo to on jest adresatem przeboju "Angie"). Homoerotyczne epizody są jednak w książce Andersena tłem dla pokaźnej dokumentacji związków bohatera z kobietami. Bo pod tym względem apetyt Jaggera był i (chyba) jest wręcz niespożyty.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/mick,to,jest,tylko,rock&,roll,tytul,artykul,14652.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Mając ojca- wuefistę, wstyd nie wykazać się odrobiną sportowej kondycji. Młody Mick Jagger dzierżył funkcję kapitana licealnej drużyny koszykówki. Krótko, gdyż podczas jednego z meczów, doszło do brzemiennego w skutkach wypadku. Jagger zderzył się z kolegą. Na tyle niefortunnie, iż odgryzł sobie czubek języka, by następnie, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

W języku polskim ukazał się niedawno ich pierwszy tom. Zebrane i na nowo opowiedziane przez Italo Calvino ludowe przekazy uczą, przestrzegają i bawią. A autor dowodzi, że historia baśni zaczęła się właśnie we Włoszech.

Nawet jeśli myśleliśmy, że najstarsze są bajki Perraulta, La Fontaine’a, czy braci Grimm, słynny włoski pisarz Italo Calvino wyprowadził nas z błędu. W słonecznej Italii baśń pojawia się bowiem nie w XVII wieku, ale już w połowie XVI wieku i to w postaci, która zainteresowałaby niejednego miłośnika fantastyki. Znalazły się w niej motywy gotyckie i orientalne, widoczne były inspiracje Boccacciem.

Calvino najpierw przyznał się, że skok w świat baśni, które miał zbierać i ocalić od zapomnienia był podróżą w nieznane. Szybko jednak dosłownie oszalał na punkcie tego, bądź co bądź, nietypowego projektu. "Gotów byłem oddać całego Prousta za nowy wariant osła dającego złote monety"- ujawniał we wstępie do I tomu "Baśni włoskich". Po dwóch latach swojej pracy nie wahał się powiedzieć, że ta podróż go oczarowała i uszczęśliwiła.

Z pewnością równie owocna okaże się dla czytelników. Oczywiście, priorytetowymi są dzieci, ale czytający im baśnie rodzice również skorzystają na lekturze, zważywszy na to, że polski przekład jest wyjątkowo staranny, a utwory z różnych stron Włoch (pod koniec każdej z baśni dowiemy się, z której konkretnie) tłumaczyli m.in. Stanisław Kasprzysiak, którego przekład "Geparda" Giuseppe Tomasi Lampedusy śmiało można uznać za wyśmienity.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/basnie,wloskie,nie,tylko,dla,najmlodszych,tytul,artykul,14656.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

W języku polskim ukazał się niedawno ich pierwszy tom. Zebrane i na nowo opowiedziane przez Italo Calvino ludowe przekazy uczą, przestrzegają i bawią. A autor dowodzi, że historia baśni zaczęła się właśnie we Włoszech.

Nawet jeśli myśleliśmy, że najstarsze są bajki Perraulta, La Fontaine’a, czy braci Grimm, słynny włoski pisarz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Nienawidzę Pink Floyd – to wyznanie było sztandarowym zawołaniem punkowej rewolucji końca lat 70. Jako symbol pogardy wobec pretensjonalnej muzyki starszego pokolenia, żyjącego w wirtualnym świecie półgodzinnych suit i baśniowych opowieści. Pink Floydzi jednak średnio pasowali do tego wizerunku. Gdy nastąpił punkowy boom firmowali przecież album "Animals" - bardziej zadziorny i nihilistyczny niż większość hymnów spod znaku "no future". Wcześniej zaś z nie mniejszą pogardą śpiewali o bezsensie egzystencji, machinacjach show- biznesu czy łapczywym materializmie. Pod wieloma względami Pink Floyd stanowił forpocztę punkowej rewolty. Mimo tego, koszulka Johny'ego Rottena zrobiła zawrotną furorę. Warto jednak pamiętać, iż wokalista Sex Pistols nabazgrał "nienawidzę" na oryginalnym fanowskim T-shircie. Skądś go zatem musiał wziąć. Albo po prostu zakupił koszulkę albo… był skrytym wielbicielem zespołu.

Książka Marka Blake'a nie opowiada o Pink Floydach jako protoplastach punk rocka. O ile bowiem muzycznie zespół często wyprzedzał swoją epoką, na niwie prywatnej zawsze był zaprzeczeniem rock & rolowej autodestrukcji. Z tego też powodu "Prędzej świnie zaczną latać" to ponad 500 stron potwornie nudnej opowieści. Nudnej dla kogoś, kto szuka wrażeń na miarę biografii Stonesów, Led Zeppelin czy Black Sabbath. W przypadku Pink Floyd nie ma bowiem mowy o okultystycznych inklinacjach, hedonistycznych ekscesach czy trzęsących opinią publiczną skandalach. Blake co najwyżej donosi o chorobach wenerycznych techników zespołu czy braniu kokainy przez Gilmoura podczas tournée z końca lat 80. Jego książka to jednak głównie historia szalenie ambitnych muzyków. Paczki przyjaciół z Cambridge, którzy tworząc rockowe arcydzieła stali się swoimi zaciekłymi wrogami.

Blisko 200 stron publikacji Blake poświęcił postaci Syda Barretta. Nie bez powodu. Barrett w początkowym okresie działalności zespołu decydował o jego obliczu. Dla Pink Floyd był kimś więcej niż muzycznym katalizatorem. Blake przekonuje, iż paradoksalnie szaleństwo Barretta uratowało i skonsolidowało zespół. Gdyby nie jego maniakalne wyskoki, być może Floydzi skończyliby jak wiele gwiazd ówczesnej psychodelii. Zatopieni w halucynogennych substancjach i przypisani do topniejącego undergroundu. Tymczasem jadący na używkach Barrett stał się dla reszty zespołu swoistą przestrogą. Jako muzyk był bezproduktywny, jako przyjaciel – nieobliczalny. Mogli tylko pozbyć się go ze swoich szeregów i odciąć od pogrążonej w narkotycznych oparach sceny.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/predzej,swinie,zaczna,latac,zburzyc,ten,mur,tytul,artykul,14776.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Nienawidzę Pink Floyd – to wyznanie było sztandarowym zawołaniem punkowej rewolucji końca lat 70. Jako symbol pogardy wobec pretensjonalnej muzyki starszego pokolenia, żyjącego w wirtualnym świecie półgodzinnych suit i baśniowych opowieści. Pink Floydzi jednak średnio pasowali do tego wizerunku. Gdy nastąpił punkowy boom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Świat terroru i zastraszenia widziany oczami małego chłopca, który obserwuje go z kolei przez pryzmat opowiadań matki oraz fragmentarycznych szczątków tego co dociera z wielkiej polityki do świadomości dziecka, to historia opowiedziana w powieści Hishama Matara "W kraju mężczyzn".

Ten niezwykły debiut literacki został przetłumaczony już na dwadzieścia dwa języki, zdobywając liczne nominacje i nagrody. Poruszająca historia przeplatających się losów matki, która w swoich opowieściach staje się dziewczynką – zabawką w rękach dorosłych, i jej syna ukazuje świat jakiego nie zna żaden dorosły, żaden mężczyzna.

Narracja mimo okrutnej treści wije się subtelnie niczym kolorowy gobelin, jej kawałki składane są precyzyjnie jak rozbita mozaika, gdzie każdy fragment ma swoje niezmiennie ważne miejsce.

Sulejman w wieku dziewięciu lat zostaje postawiony twarzą w twarz z okrucieństwami reżimu Kaddafiego. Jego sąsiada aresztuje bezpieka i ku uciesze tłumu wiesza publicznie na oczach całego kraju. Szaleństwo narodu żyjącego w strachu udziela się wszystkim łącznie z samym chłopcem, mimo że jego własny ojciec również zostaje aresztowany. Ojciec, który zawsze był w pewien sposób odległy nagle znika naprawdę. Dziecko zostaje z matką, która w swojej bezsilności oddaje się zakazanemu prawem nałogowi alkoholowemu i w oparach papierosowego dymu oraz wódki snuje niczym Szeherezada opowieść o tym jak stała się matką i żoną.

Już jako chłopiec Sulejman dowiaduje się, że kobiety w jego kraju nie mają praw, że są bite i poniżane przez mężczyzn, że ich jedyna funkcja społeczna to żona lub matka. On – niechciany syn swojej młodziutkiej matki staje się nagle jej powiernikiem, azylem i jak ona sama go określa księciem, który kiedyś ją ocali.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/wspolczesna,szeherezada,oczami,swego,syna,tytul,artykul,14846.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Świat terroru i zastraszenia widziany oczami małego chłopca, który obserwuje go z kolei przez pryzmat opowiadań matki oraz fragmentarycznych szczątków tego co dociera z wielkiej polityki do świadomości dziecka, to historia opowiedziana w powieści Hishama Matara "W kraju mężczyzn".

Ten niezwykły debiut literacki został...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Opowieść zaczyna się od zepsutego zegarka. Nieznajomy, który trafia w miejsce, gdzie znajduje się poza czasem, wsiąka w jedną z egipskich kawiarni, zgłębiając historie jej bywalców, obserwując i opowiadając je następnie na stronach swojej minipowieści.

Karnak, kawiarnia do, której trafia bohater książki Nadżiba Mahfuza, to rzeczywiście miejsce znajdujące się gdzieś poza rzeczywistością egipską lat siedemdziesiątych. Mistrzostwo, a może jasnowidztwo autora polega na tym, że gdyby usunąć kilka odwołań do zdarzeń historycznych nie moglibyśmy stwierdzić, kiedy dokładnie toczy się akcja opowieści, którą nas raczy.

Karnak to azyl poza czasem. Jest schronieniem zarówno dla aktywistów jak i emerytowanych donosicieli, dla uczciwych jak i skorumpowanych, dla tryskających wiarą i młodością jak i tych starych i zgorzkniałych. Towarzystwo zbierające się w kawiarni jest stałe, wie o sobie niemal wszystko, rozprawia godzinami o teoriach politycznych popijając kawę i paląc nargilę.

Właścicielka tego azylu jest dawna tancerka orientalna, której magnetyczny urok przyciąga bohatera. Wnika on w atmosferę, słuchając jej historii sprzed lat oraz zwierzeń na temat współczesnych romansów. Niezakłócona senna atmosfera Karnaku kruszy się w momencie, kiedy jej młodzi bywalcy zostają aresztowani w imię rewolucji najpierw za przynależność do Bractwa Muzułmańskiego, a następnie do komunistów.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/karnak,egipski,azyl,tytul,artykul,14886.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Opowieść zaczyna się od zepsutego zegarka. Nieznajomy, który trafia w miejsce, gdzie znajduje się poza czasem, wsiąka w jedną z egipskich kawiarni, zgłębiając historie jej bywalców, obserwując i opowiadając je następnie na stronach swojej minipowieści.

Karnak, kawiarnia do, której trafia bohater książki Nadżiba Mahfuza, to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Po "Ucieczkę z krainy wiecznego śniegu" sięgnąłem z ciekawością, ale i pewną rezerwą. Spodziewałem się, że biografia jednego najznamienitszych przywódców duchowych XX wieku będzie bezkrytycznym peanem na cześć egzotycznej kultury i powierzchowną krytyką kapitalistycznych społeczeństw Zachodu. Już jednak po lekturze pierwszych kilku stron okazało się, że fabularyzowana biografia Stephana Talty'ego to pasjonujący reportaż, który nie tylko przybliża niezwykły klimat krainy zagubionej wśród Himalajów, ale i po prostu wciąga jak dobry kryminał.

Opowieść o Lhamo Tondupie - bo tak brzmi rodowe nazwisko XIV Dalajlamy - rozpoczyna się jak baśń, później zamienia się jednak w thriller sensacyjny. Urodzony w niedostępnej górskiej wiosce chłopiec zostaje rozpoznany jako wcielenie zmarłego przed kilkoma miesiącami przywódcy Tybetu. Po wielu próbach potwierdzających jego tożsamość, jako pięciolatek został oddzielony od najbliższych - od tego czasu jego dni mijały na studiowaniu świętych tekstówi dojmującej samotności w wielkim, zimnym pałacu. Niecałą dekadę później rozpoczęła się chińska okupacja Tybetu, która od nastoletniego Dalajlamy wymagała nie lada dojrzałości. Po wybuchu powstania w 1959 roku i w obliczu zagrożenia porwaniem i śmiercią, przywódca zdecydował o podjęciu próby karkołomnej górskiej przeprawy do Indii, gdzie ogłosił powstanie tybetańskiego rządu na uchodźstwie.

"Ucieczka..." to barwny portret XIV Dalajlamy, ale także - a może przede wszystkim - nakreślony z ogromną pieczołowitością obraz pokojowego narodu, który niespodziewanie znalazł się w obliczu zagłady ze strony wielomilionowej armii komunistycznych Chin. I choć, jak mówi Talty, w języku tybetańczyków od setek lat nie istniały słowa określające broń czy wojsko, mieszkańcy Tybetu musieli porzucić pacyfistyczną filozofię i walczyć o swój byt.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/wielka,ucieczka,czyli,narodziny,swietego,bohatera,tytul,artykul,14913.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Po "Ucieczkę z krainy wiecznego śniegu" sięgnąłem z ciekawością, ale i pewną rezerwą. Spodziewałem się, że biografia jednego najznamienitszych przywódców duchowych XX wieku będzie bezkrytycznym peanem na cześć egzotycznej kultury i powierzchowną krytyką kapitalistycznych społeczeństw Zachodu. Już jednak po lekturze pierwszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Ludzie w Krakowie mają depresję (...). To przez niekorzystne położenie geograficzne. Wiatr nie jest w stanie przegonić z tej niecki całego kurzu, smogu i ludzkiego smrodu. Ten potwór z betonu, stali i szkła zazdrośnie strzeże swoich mrocznych sekretów - to sporadyczna chwila refleksji w przeładowanym emocjami życiu Julii Dobrowolskiej. Ognistej pani detektyw o blond włosach i szramie na twarzy, której rewirem jest właśnie stolica Małopolski. Zdążyła poznać rodzime miasto od ciemnej strony i czuje się w nim jak ryba w wodzie. Przy czym to woda o konsystencji szamba.

Powieść "Grób" jest już czwartym spotkaniem czytelników z Dobrowolską. Krakowskiej pisarce - Gai Grzegorzewskiej udało się stworzyć postać budzącą, jeśli nie sympatię, to przynajmniej respekt. Julia to kobietę wygadana (czy raczej wyszczekana), samodzielna, ambitna, penetrująca półświatek z godną lepszej sprawy zawziętością. Potrafi dać w zęby, czasem i bez zastanowienia. Rozmawia z obleśnymi typami jak równy z równym. Samotnie przemierza niebezpieczne blokowiska. Organizuje ryzykowne zasadzki na amoralnych policjantów. Wreszcie, przyjmuje nie mniej groźne zlecenia. Jak to od szemranego biznesmena, dotyczące samobójstwa jego córki. Z nekrofilskim wątkiem w tle.

Cynizm Dobrowolskiej wydaje się pochodną doskonale znanego marazmu detektywa Marlowe'a. Grzegorzewska próbuje jednak przezwyciężyć chandlerowski nihilizm, pokazując uczuciowe rozterki i wewnętrzne dylematy bohaterki. Julia chwilami staje się więc swoistą Bridget Jones na kryminalnym poletku. Poszukuje rozumu w przestrzeni zdominowanej przez namiętności. Często z opłakanym skutkiem, gdyż jej życie osobiste to głównie szybki seks z żonatym komisarzem. Przyjemne połączone z pożytecznym, które szczęścia jakoś nie daje.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/grob,w,pogoni,za,rozumem,tytul,artykul,14927.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Ludzie w Krakowie mają depresję (...). To przez niekorzystne położenie geograficzne. Wiatr nie jest w stanie przegonić z tej niecki całego kurzu, smogu i ludzkiego smrodu. Ten potwór z betonu, stali i szkła zazdrośnie strzeże swoich mrocznych sekretów - to sporadyczna chwila refleksji w przeładowanym emocjami życiu Julii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

On, ona i ten trzeci. Trójkąt prawie doskonały, gdyby nie podejrzenie, iż wokół kręciło się jeszcze wielu mężczyzn. Karolina Sobańska, wnuczka hetmana Seweryna Rzewuskiego, miała spore wzięcie wśród rozlicznych adoratorów. Na szczególne względy mógł liczyć u niej hrabia Jan Witt – carski adiutant, generał i szef tajnej policji. To na jego zlecenie, Sobańska zainteresowała się młodym Filomatem – Adamem Mickiewiczem. Przyszły twórca "Dziadów" łatwo wpadł w zastawione nań sidła namiętności. Zanim się opamiętał, poświęcił Sobańskiej wiersz "Niepewność" (śpiewany potem przez Grechutę), a także odbył w towarzystwie kochanki i Witta podróż na Krym. Pisząc sonety, inspirowane nie tak ponurymi przeżyciami, jakby to sugerowała ich treść.

Witt, Branicka i Mickiewicz. Trójkąt prawie doskonały. Ale niejedyny w nowej książce historyka Sławomira Kopra. Oto czasy Dynastii Piastów i bezwzględna walka o tron. Krajem oficjalnie rządzi Władysław Herman, nieoficjalnie – jego żona Judyta wraz z kochankiem – palatynem Sieciechem. W cieniu owej triady dorasta zaś przyszły władca Polski - Bolesław zwany Krzywoustym. Król bezwzględny, który jednak zaskarbił sobie sympatię potomnych. W przeciwieństwie do starszego brata, uznanego za zdrajcę i spiskowca.

Książka "Wielcy zdrajcy" to pasjonujący wgląd w mało chlubne karty polskiej historii. Spis anty-bohaterów, którym przeważnie przypisuje się najgorsze cechy i odmawia prawa do narodowej przynależności. Galeria kreatur? Niekoniecznie. Zdrajca zdrajcy przecież nierówny. Wiele z opisywanych przez Kopra postaci nie tak łatwo poddaje się jednoznacznej ocenie.


Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/wielcy,zdrajcy,dzieje,hanby,tytul,artykul,15046.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

On, ona i ten trzeci. Trójkąt prawie doskonały, gdyby nie podejrzenie, iż wokół kręciło się jeszcze wielu mężczyzn. Karolina Sobańska, wnuczka hetmana Seweryna Rzewuskiego, miała spore wzięcie wśród rozlicznych adoratorów. Na szczególne względy mógł liczyć u niej hrabia Jan Witt – carski adiutant, generał i szef tajnej policji....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki Marek Raczkowski, Magdalena Żakowska
Ocena 6,7
Książka, którą... Marek Raczkowski, M...

Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Co właściwie zrobić z publikacją, która zatytułowana jest "Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki"? Skoro firmuje ją nazwisko jednego z najpopularniejszych i – upiorne słowo – kultowych rysowników ostatnich 20 lat, to może lepiej nie brać jej całkiem serio? Potraktować tytuł jako tani zabieg marketingowy czy też stylizację na tani zabieg marketingowy? A może jeszcze gorzej – potraktować ją zupełnie poważnie? Najlepiej po prostu przeczytać, choć w przypadku wywiadu-rzeki z Markiem Raczkowskim nawet po lekturze prawdopodobnie nic się nie wyjaśni.

Rozmowa Raczkowskiego z Magdą Żakowską mogłaby znaleźć swoje miejsce na księgarskich półkach gdzieś pomiędzy instruktażem bycia mężczyzną po 40-tce pióra Krzysztofa Ibisza a biografią mamy Madzi z Sosnowca. Nie, bynajmniej nie dlatego, że "Książka..." to literatura niskich lotów, wręcz przeciwnie. Na kartach ponad 300-stronicowej publikacji, okraszonej znakomitymi rysunkami Raczkowskiego, znalazła się bowiem rozmowa dwojga starych znajomych, których najwyraźniej bawi sam pomysł tego, że właśnie kompletują materiał do wywiadu-rzeki. I być może właśnie dlatego czyta się ją tak znakomicie.


Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/raczkowski,czyli,jak,nie,byc,autorytetem,tytul,artykul,15071.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Co właściwie zrobić z publikacją, która zatytułowana jest "Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki"? Skoro firmuje ją nazwisko jednego z najpopularniejszych i – upiorne słowo – kultowych rysowników ostatnich 20 lat, to może lepiej nie brać jej całkiem serio? Potraktować tytuł jako tani zabieg marketingowy czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Kobieta istnieje dopiero wtedy kiedy zostaje matką, kiedy spełni podstawową funkcję społeczną – jedyną jakiej się od niej oczekuje. Taki obraz życia kobiet w Egipcie pokazuje książka "Khul-Khaal. Bransolety Egipcjanek", która ukazała się nakładem wydawnictwa Smak Słowa. Nie jest to kolejna historia pisana przez Europejkę zauroczoną arabskim chłopcem, która wpada w wir kultury, której nie zna i nie rozumie, a następnie dziwi się, że przeżywa największy dramat życia. Nie jest to też książka pisana z pozycji feministek, które koniecznie chcą pokazać jak źle mają kobiety w Egipcie.

Autorka Nayra Atiya prezentuje pięć historii opowiedzianych przez Egipcjanki. Bohaterki – autentyczne postaci mieszkające w Egipcie – opowiadają o swoim życiu codziennym, swoich dziewczęcych marzeniach i oczekiwaniach, które skonfrontowały z twardą i często brutalna rzeczywistością. Opowieści te przypominają momentami sceny z filmów sensacyjnych, w których bohaterka ucieka przed śmiercią, przed tyranią, przed oczekiwaniami innych. Jednak to nie amerykański film i zdarza się, że finałem jest przysłowiowe "z deszczu pod rynnę".

Zwolennicy "zostawienia w spokoju" kobiet, które nie cieszą się pełnią praw powinni zdecydowanie przeczytać tę książkę. Bohaterki rezygnują z marzeń lub już jako dzieci są ich pozbawiane (np. jednak z kobiet zostaje wydana za maż w wieku 13 lat za 25-latka i praktycznie zgwałcona w noc poślubną), są bite wykorzystywane i nie maja prawa głosu. Przyznają same, że często szczytem szczęścia jest dla nich to, że nie są nieszczęśliwe. Niektóre z nich bardzo zdecydowanie mówią o tym, że chciałyby mieć więcej swobody, że kobieta powinna móc pracować po ślubie i odsłaniają domowe problemy, o których często się nie mówi publicznie.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/najwazniejsze,to,wyjsc,za,maz,tytul,artykul,15072.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Kobieta istnieje dopiero wtedy kiedy zostaje matką, kiedy spełni podstawową funkcję społeczną – jedyną jakiej się od niej oczekuje. Taki obraz życia kobiet w Egipcie pokazuje książka "Khul-Khaal. Bransolety Egipcjanek", która ukazała się nakładem wydawnictwa Smak Słowa. Nie jest to kolejna historia pisana przez Europejkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

W czasach, kiedy medycyna podnosi różne kwestie etyczne, kiedy problemy tego co moralne, a co nie, kiedy do debaty publicznej zaczynają wkraczać sprawy, dotyczące naszego ciała i tego kto ma de facto prawo do niego, ukazuje się książka francuskiego filozofa i historyka nauki Gregoire’a Chamayou "Podłe ciała". We Francji wyszła ona w 2008 roku, a od kilku tygodni jej przekład dostępny jest także w Polsce.

Książka, która jest właściwie bardzo wnikliwym i obszernym esejem z pogranicza filozofii i historii medycyny, opisuje jak etyka lekarska ulegała stopniowo zmianie od czasów Francuskiej Rewolucji do końca XIX wieku.

Autor nakreśla nie tylko liczne dysputy medyków związane z problemami prawnymi, filozoficznymi, etycznymi i tymi z pogranicza religii, ale też pokazuje w jaki sposób medycyna uwikłana była w międzynarodowe dyskusje dotyczące człowieka, jego prawa o samostanowieniu i praw ludzkich w ogóle.

Książka dotyczy kilku zasadniczych zagadnień, z którymi musiała zmierzyć się nauka na przełomie XVIII i XIX wieku. Dla dzisiejszego czytelnika oczywistym jest, że człowiek jako taki posiada swoje prawa i bez względu na pochodzenie czy stan majątkowy są one niepodważalne (przynajmniej teoretycznie). Chamayou przywołuje czasy, kiedy żywym było pojęcie anima vilii, czyli podłe ciało. Uczeni nie mieli żadnych wątpliwości w kwestii, że niektórzy ludzie należą do tych "gorszych" i że można na nich eksperymentować. Pojawiały się nawet rozprawy z dziedziny etyki medycyny, które opisywały na czym zgodnie z sumieniem można testować nowe sposoby badań. Do połowy XIX wieku byli to przeważnie więźniowie, galernicy, skazani na śmierć, mieszkańcy kolonii, ale też (co może zaskakiwać) sieroty oraz pensjonariusze szpitali, później ciężar ten przeniósł się raczej na psychicznie chorych oraz osoby, które nie mogą wyrazić zgody na eksperymenty na swoim ciele z różnych względów np. sparaliżowani lub posiadający różne dysfunkcje etc.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/lekarze,etyczni,inaczej,tytul,artykul,15477.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

W czasach, kiedy medycyna podnosi różne kwestie etyczne, kiedy problemy tego co moralne, a co nie, kiedy do debaty publicznej zaczynają wkraczać sprawy, dotyczące naszego ciała i tego kto ma de facto prawo do niego, ukazuje się książka francuskiego filozofa i historyka nauki Gregoire’a Chamayou "Podłe ciała". We Francji wyszła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Terry Pratchett pojawił się w tym roku na rynku polskim z kolejną książką. Nie jest to jednak następna z serii przygód bohaterów świata Dysku. Tym razem słynący z poczucia humoru i doskonałej obserwacji rzeczywistości absurdu pisarz zabiera czytelników w podróż po dziewiętnastowiecznym Londynie. Oczywiście akcja toczy się w niepowtarzalnym stylu, jest pełna niespodziewanych zwrotów i nieprzewidzianych wypadków. Romans, kryminał, sensacja i cytaty z kultury popularnej.

"Spryciarz z Londynu" to powieść będąca hołdem dla ludzi, którzy dążyli do podniesienia poziomu edukacji w XIX-wiecznej stolicy Anglii. Sam autor przyznaje, że zanim przystąpił do jej napisania dokładnie badał realia życia ówczesnych mieszkańców. Oprócz tytułowego Dogera (spryciarza) w historii pojawiają się takie postaci jak Karol Dickens, który zasłynął jako pisarz szczególnie uwrażliwiony na los sierot i biednych mieszkańców Anglii. U Pratchetta jest bystrym dziennikarzem i człowiekiem o przenikliwym umyślnie godnym Sherlocka Holmesa.

Postacią, która szczególnie zainteresowała autora i której imiennie dedykowana została książka jest Henryk Mayhew, który prowadził statystyki miasta. Rozmawiał też często z mieszkańcami najuboższych dzielnic i osobami z półświatka. Dzięki jego pracy dziś możemy zobaczyć jak rzeczywiście wyglądało miasto: przeludnione, niebezpieczne, pełne wewnętrznych sieci powiązań.

Z postaci historycznych w powieści występują też Robert Peels, twórca nowych dobrze szkolonych jednostek policyjnych, Angela Burdett-Coutts, jedna z najbogatszych kobiet w kraju, ekscentryczna młoda filantropka oraz sama królowa Wiktoria.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/londyn,terryego,pratchetta,tytul,artykul,15743.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Terry Pratchett pojawił się w tym roku na rynku polskim z kolejną książką. Nie jest to jednak następna z serii przygód bohaterów świata Dysku. Tym razem słynący z poczucia humoru i doskonałej obserwacji rzeczywistości absurdu pisarz zabiera czytelników w podróż po dziewiętnastowiecznym Londynie. Oczywiście akcja toczy się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Raja Shehadeh palestyński prawnik i pisarz, laureat nagrody Orwella wydał w 2012 roku kolejną książkę. Jest to chyba najbardziej osobisty zapis twórcy palestyńskiej organizacji praw człowieka Al-Hak (Prawda).

"Obcy w domu" to opowieść nie tylko o dorastaniu w kraju, którego nie ma, w mitologicznej tęsknocie za czymś czego prawdopodobnie nigdy nie było w przekazywanym kształcie. To historia człowieka, który z jednej strony chciałby wyrwać się spod wpływu ojca i społeczności, a z drugiej dąży do ich akceptacji. Shehadeh w bardzo plastycznej opowieści pisanej literacką narracją (nie językiem potocznym, niestosując tricków czy eksperymentów artystycznych) szczerze i otwarcie pisze o swoich związkach z ojcem, znanym prawnikiem i człowiekiem wielkiej charyzmy. Autor przytacza bolesne wspomnienia, powołuje się na osobistą korespondencję i opisuje swoje stany psychologiczne oraz mentalność jaka w nim wytworzyła się w kulturalno-społecznych warunkach w jakich przyszło mu żyć. Opisuje nie tylko stosunki rodzinne, ale też swoje młodzieńcze oczekiwania względem świata i ludzi z punktu widzenia nie tylko wrażliwego człowieka, ale i bezpaństwowca czy raczej człowieka żyjącego mentalnie za sprawą krewnych w świecie, który nie istnieje.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/mityczny,kraj,z,dziecinstwa,tytul,artykul,15744.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Raja Shehadeh palestyński prawnik i pisarz, laureat nagrody Orwella wydał w 2012 roku kolejną książkę. Jest to chyba najbardziej osobisty zapis twórcy palestyńskiej organizacji praw człowieka Al-Hak (Prawda).

"Obcy w domu" to opowieść nie tylko o dorastaniu w kraju, którego nie ma, w mitologicznej tęsknocie za czymś czego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Druga książka Jakuba Szamałka "Morze Niegościnne" niestety nie jest zbyt porywająca. Filolog klasyczny, autor kryminału "Kiedy Atena odwraca wzrok" wydał właśnie kontynuację przygód Leocharnesa – ateńczyka-detektywa. Tym razem Leo po opuszczeniu Aten ma rozwikłać zagadkę zabójstwa posła nad Bosforem.

Początek wydaje się być nawet ciekawy – zagadkowe morderstwo w domu archonta, nieznany sprawca, sieć intryg dworskich. Jednak autorowi daleko do mistrzów kryminału. Całość niby się klei, ale jak to się mówi "na upartego", intryga wydaje się naciągana, a dużo do życzenia pozostawia też sam warsztat pisarki.

Mało przekonujący są starożytni Grecy posługujący się sformułowaniami typu "zajebiście" i mówiący jak współcześni ludzie przeniesieni tylko w realia antyku. Tym bardziej, że ich mentalność w powieści też jest bardziej współczesna niż starożytna, co daje spory zgrzyt w połączeniu z opisami życia codziennego i mitami wplatanymi w narrację. Odświerzające, a zarazem antyczne ma być przedstawienie wszystkich bohaterów jako biseksualnych, ale ani to nie jest szczególnie szokujące ani odkrywcze, ani nie stanowi jakiejś dodatkowej wartości w książce.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/szamalek,bez,rewelacji,tytul,artykul,15745.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Druga książka Jakuba Szamałka "Morze Niegościnne" niestety nie jest zbyt porywająca. Filolog klasyczny, autor kryminału "Kiedy Atena odwraca wzrok" wydał właśnie kontynuację przygód Leocharnesa – ateńczyka-detektywa. Tym razem Leo po opuszczeniu Aten ma rozwikłać zagadkę zabójstwa posła nad Bosforem.

Początek wydaje się być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Należy dziękować opatrzności za to, że Eduardo Mendoza w pewnym momencie życia zaprzestał pracy urzędniczej i pisze tylko książki. Z tak ciętym językiem lepiej, by ośmieszał absurdy rzeczywistości niż się do niej za wszelką cenę próbował dopasować.

Czwarta część słynnej trylogii (sic!) o fryzjerze damskim (w kolejności następują po sobie "Przygoda fryzjera damskiego", "Sekret hiszpańskiej pensjonarki" i "Oliwkowy labirynt") jest rewelacyjna, być może nawet najlepsza spośród dotychczasowych. To doskonała wiadomość, bo i, wydawałoby się, niezmiennie dobry Mendoza miewa czasem gorsze momenty (np. "Prześwietny raport kapitana Dosa", jako kontynuacja wcześniejszego o lata "Braku wiadomości od Gurba" nie dorównujący jednak oryginałowi).

W "Awanturze o pieniądze albo życie" w fenomenalnym tłumaczeniu Tomasza Pindela (znawcy i pasjonata hiszpańskiej literatury) powraca, rzecz jasna, fryzjer z Barcelony, który w dobie kryzysu boryka się z problemami finansowymi i coraz większą nierentownością swego zakładu i niewypłacalnością własną. Kiedy odwiedza go Rómulo Przystojniak, z którym niegdyś odsiadywał wyrok w instytucji medyczno-karnej zaczyna pachnieć kłopotami, zwłaszcza że dawny znajomy ma plan napadu na bank i zabiega o wsparcie. Nasz bohater nie jest przekonany, ale nagłe zniknięcie Rómula przyspiesza rozwój wypadków i postanawia się zaangażować w jego odszukanie, przy okazji wplątując się w aferę terrorystyczną i plan porwania Angeli Merkel.

Całość recenzji przeczytacie na: http://kulturaonline.pl/przygod,fryzjera,damskiego,ciag,dalszy,tytul,artykul,15958.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Należy dziękować opatrzności za to, że Eduardo Mendoza w pewnym momencie życia zaprzestał pracy urzędniczej i pisze tylko książki. Z tak ciętym językiem lepiej, by ośmieszał absurdy rzeczywistości niż się do niej za wszelką cenę próbował dopasować.

Czwarta część słynnej trylogii (sic!) o fryzjerze damskim (w kolejności...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Muzea polskie Dorota Folga-Januszewska, praca zbiorowa
Ocena 7,0
Muzea polskie Dorota Folga-Janusz...

Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Książkę poświęconą polskiemu muzealnictwu poleca Bogdan Szymanik z wydawnictwa Bosz.

W Polsce jest ponad tysiąc muzeów, i dodatkowy tysiąc instytucji, które tytułują się muzeami, choć w świetle przepisów nimi nie są. Zdawałoby się, że to dużo, ale w mniejszej Szwajcarii jest ich 13 tysięcy. Paradoksalnie może dobrze, że w Polsce mamy ich ponad dziesięciokrotnie mniej, bowiem i tak mało wiemy o naszych muzeach. Rzadko w nich bywamy, a ich zbiorów niestety często nie doceniamy.

Dorota Folga-Januszewska, była dyrektorka Muzeum Narodowego w Warszawie, współautorka wydanej właśnie książki "Muzea polskie" zauważa, że łódzkie Muzeum Sztuki pojawia się w dziesiątkach zagranicznych publikacji, ale w polskich rzadziej, bardziej jest cenione w Europie niż w Polsce. Co zresztą sami możemy zaobserwować, zwiedzając samotnie sale tego muzeum. Poza znanymi ośrodkami na terenie Polski można znaleźć mnóstwo zapomnianych perełek, takich jak Muzeum Górnictwa i Hutnictwa Złota w Złotym Stoku. Wiele takich „okazów” można znaleźć właśnie w "Muzeach polskich”.

Ale zacznijmy od początku, bo ten początek pokazuje, że sztuka dawniej nie była wcale najważniejsza dla instytucji sztuki. Cele polskiego muzealnictwa od zawsze wiązały się z kwestiami narodowymi. Według niektórych badaczy dzieje tej dyscypliny rozpoczynają się w XVIII wieku, który uznaje się za początek świadomych kolekcji. Jednak według dyrektora Zamku Królewskiego Andrzeja Rottermunda historia w tym obszarze zaczyna się od grobów świętych Stanisława i Wojciecha – były to miejsca kultu, ale zarazem przechowywania, służyły jako skarbiec. Paradoksalnie, utrata niepodległości w Polsce doprowadziła do powstania pierwszego muzeum historycznego Izabeli Czartoryskiej, która chciała stworzyć kolekcję pamiątek, mającą stanowić udokumentowanie i uzasadnienie istnienia silnego państwa. Zachęcała tym samym – tak to było odczytywane – do odzyskania niepodległości. Jej Świątynia Sybilli w Puławach wyróżniała się swoimi zbiorami i podczas powstania listopadowego jako pierwsza została zaatakowana przez okupantów jako symbol prowokacji narodowej.

Więcej na: http://kulturaonline.pl/ksiazka,nie,tylko,na,weekend,muzea,polskie,tytul,artykul,15105.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Książkę poświęconą polskiemu muzealnictwu poleca Bogdan Szymanik z wydawnictwa Bosz.

W Polsce jest ponad tysiąc muzeów, i dodatkowy tysiąc instytucji, które tytułują się muzeami, choć w świetle przepisów nimi nie są. Zdawałoby się, że to dużo, ale w mniejszej Szwajcarii jest ich 13 tysięcy. Paradoksalnie może dobrze, że w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Historia jego życia to jednocześnie historia współczesnego makijażu, mody i złotych lat amerykańskiej kinematografii. Ale także dowód na to, że kariery w stylu "od pucybuta do milionera" naprawdę się zdarzały.

Markę Max Factor znają wszyscy. Większość jednak myśli, że jest to jedynie zgrabna marketingowo nazwa firmy, a nie faktyczne imię i nazwisko jej twórcy. Otóż nie, Max Factor istniał naprawdę!

Max Factor, a właściwie Maksymilian Faktorowicz urodził się w Łodzi (!), w drugiej połowie XIX wieku. Zanim stał się jednak specjalistą w dziedzinie współczesnej kosmetyki i makijażu, musiał przebyć długą i nie zawsze bezpieczną drogę. Już w wieku kilkunastu lat pracował - najpierw jako asystent dentysty oraz aptekarza, potem w zakładzie słynnego berlińskiego stylisty, następnie trafił do Rosji, gdzie malował m.in. aktorów Teatru Bolszoj, a także cały dwór królewski. Już wtedy było głośno o niezwykłym talencie Maksymiliana.

Kilkuletni pobyt na dworze cara Rosji pomógł mu zdobić niezbędny warsztat i dał niemalże pewność, że aby rozwinąć skrzydła trzeba stamtąd jak najszybciej uciekać. Uciekać do lepszego świata, jakim w tamtym czasie jawiła się Ameryka. Wyjazd do Stanów otworzył nowy rozdział w życiu Maksymiliana Faktorowicza, to tutaj już jako Max Factor rozpoczął podbój Fabryki Snów. Nie obyło się bez przeszkód, ale upór, determinacja, a przede wszystkim ciężka praca powoli zjednywały mu najpierw producentów hollywoodzkich filmów (którzy wypożyczali u niego rekwizyty), a później kolejne gwiazdy (które robiły u niego makijaż przed zdjęciami).

Więcej na: http://kulturaonline.pl/nosze,makijaz,i,jestem,z,tego,dumna,tytul,artykul,15259.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Historia jego życia to jednocześnie historia współczesnego makijażu, mody i złotych lat amerykańskiej kinematografii. Ale także dowód na to, że kariery w stylu "od pucybuta do milionera" naprawdę się zdarzały.

Markę Max Factor znają wszyscy. Większość jednak myśli, że jest to jedynie zgrabna marketingowo nazwa firmy, a nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Jeśli zaczynać życiowy rozrachunek, to od mocnego uderzenia. U Petra Šabacha jest zatem wielkie boom. Atak na World Trade Center, który ogląda na telewizorach cały świat. Ogląda i 60-letni Arnošt. A razem z nim Evžen. Rówieśnik i nieodłączny kompan. Zawsze mający na podorędziu jakąś spiskową teorię lub krzepiące wieści o nadciągającej wojnie. Obu panów czytelnik poznaje właśnie w momencie ataku na World Trade Center. Tam walące się wieże, tu zawalone życie. Czy może być gorzej?

Gorzej? A może lepiej? W prozie Petra Šabacha nie istnieje uniwersalna miara szczęśliwości. Czeski autor co prawda przyzwyczaił odbiorców do humorystycznej tonacji. Tyle, że jak pokazywały np. autobiograficzne "Podróże konika morskiego", to humor wynikający prędzej z usposobienia niż radosnej egzystencji. Szkiełko absurdu nakładane po to, by zniekształcało szarą i mało wesołą rzeczywistość. Nowa powieść Šabacha, chyba jak nigdy wcześniej, skupia się owej szarzyźnie.

"Masłem do dołu" to rzecz o dwóch prześmiesznych tetrykach, którym wcale nie do śmiechu. Rozwiedziony Arnošt nie może przeboleć, że zięć zdradza jego córkę. Jednocześnie regularnie odwiedza w szpitalu umierającego ojca. Satysfakcję odnajduje co najwyżej w prowadzeniu antykwariatu i opiece nad wnuczkiem. A wspomniany Evžen? To stary kawaler, opętany militarysta, który do niedawna zarabiał głównie... malowaniem portretów samochodów. Teraz Evžen ma lepsze zajęcie - przygotowuje się na apokalipsę.

Perypetie starzejących się lekkoduchów, Šabach przedstawia w żartobliwym stylu. A to Evžen późną nocą wszczyna panikę na stacji metra, znajdując tajemniczą torbę. A to kumple muszą jechać pociągiem prawie na gapę. Prawie, bo jeden robi za psa. Piętrzących się absurdów najwięcej jest w niepohamowanym słowotoku Evžena. Arnošt słucha paplania przyjaciela z anielską cierpliwością, wpuszczając jednym uchem, wypuszczając drugim.

Więcej na: http://kulturaonline.pl/maslem,do,dolu,lepiej,juz,bylo,tytul,artykul,15282.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Jeśli zaczynać życiowy rozrachunek, to od mocnego uderzenia. U Petra Šabacha jest zatem wielkie boom. Atak na World Trade Center, który ogląda na telewizorach cały świat. Ogląda i 60-letni Arnošt. A razem z nim Evžen. Rówieśnik i nieodłączny kompan. Zawsze mający na podorędziu jakąś spiskową teorię lub krzepiące wieści o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Na pierwszą w dorobku Justyny Bargielskiej powieść czekałem z niecierpliwością i niepokojem. Kilka dotychczasowych tomów poetyckich i wstrząsający, nagrodzony Nagrodą Literacką Gdynia zbiór mikropróz "Obsoletki" pozwoliły wierzyć, że 35-letnia pisarka jest na naszej literackiej scenie sporym zjawiskiem. Jej najnowsza powieść spełnia te oczekiwania tylko połowicznie.

"Małe lisy" z łatwością można połknąć w jeden wieczór. Nie tylko za sprawą skromnej objętości (całość liczy sobie ledwo 100 stron), ale przede wszystkim za sprawą pisarskiego języka Bargielskiej. Autorka "Obsoletek" po raz kolejny potwierdza swoją wirtuozerię w operowaniu słowem, która pozwala postawić ją w jednym rzędzie z Dorotą Masłowską czy Michałem Witkowskim. W świat "Małych lisów" wciąga nas właśnie rewelacyjny język – i to tak skutecznie, że po lekturze trudno powrócić do tak zwanej rzeczywistości.

Odurzający urok potoczystych zdań każe przywołać innego wielkiego poeto-prozaika, który na potrzeby swojego mikrokosmosu stworzył własny język – Mirona Białoszewskiego. Idąc w jego ślady, Bargielska ustami swych bohaterek, Agnieszki i Magdy, opisuje to, co im najbliższe: osiedle na przedmieściach Warszawy, rodzinę, sąsiadów i całą galerię przypadkowo (i mniej przypadkowo) napotykanych postaci. Lecz choć opowieści przepływają i krzyżują się z niesamowitym wdziękiem, to jednak – tak jak podczas lektury próz Białoszewskiego – po jakimś czasie pojawia się pytanie: o czym to właściwie jest?

Więcej na: http://kulturaonline.pl/male,lisy,zaklinanie,nozownika,tytul,artykul,15306.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Na pierwszą w dorobku Justyny Bargielskiej powieść czekałem z niecierpliwością i niepokojem. Kilka dotychczasowych tomów poetyckich i wstrząsający, nagrodzony Nagrodą Literacką Gdynia zbiór mikropróz "Obsoletki" pozwoliły wierzyć, że 35-letnia pisarka jest na naszej literackiej scenie sporym zjawiskiem. Jej najnowsza powieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Niewiele o nim wiadomo. Jako dziecko pozostawał w cieniu starszego i uznawanego za wybitnie uzdolnionego brata. Od najmłodszych lat nabawił się kompleksów związanych z jąkaniem, później, gdy ujawniły się jego homoseksualne skłonności, stał się ofiarą drwin rodziny i znajomych. Po wybuchu rewolucji bolszewickiej wraz z najbliższymi tułał się po Europie, by w końcu, w latach 40. wylądować w bombardowanym przez Aliantów Berlinie. Po aresztowaniu i zesłaniu do obozu pracy pod Hamburgiem zmarł z wycieńczenia kilka miesięcy przed końcem II Wojny Światowej.

W twórczości Vladimira Nabokova trudno odnaleźć ślad istnienia młodszego brata. W autobiografii "Pamięci, przemów" autor "Lolity" pisze o Siergieju bardzo mgliście: Jest to jeden z tych żywotów, które beznadziejnie domagają się spóźnionego czegoś – współczucia, zrozumienia, obojętnie czego – czego nie zastąpi ani nie ocali rozpoznanie owego niedostatku. Na ten "niedostatek" zareagował jednak amerykański pisarz Paul Russell. Opierając się na eseju o młodszym Nabokowie i odnalezionej w Bibliotece Nowojorskiej korespondencji obu braci, postanowił odtworzyć historię jego życia. Z dość imponującym skutkiem.

"Zmyślone życie Siergieja Nabokowa" można czytać na kilka sposobów. Powieść Russella niewątpliwie należy do kategorii "literatury gejowskiej" (o ile oczywiście uznajemy istnienie literackich kategorii), stąd w dużej mierze skupia się na wewnętrznym świecie bohatera i jego zmaganiach z własną seksualnością. Homoseksualna Bildungsroman, choć z początku może drażnić, wkrótce jednak zamienia się w barwną opowieść o życiu emigranta wrzuconego w sam środek wielkiego kulturowego tygla Zachodniej Europy. Paryskie passusy wspomnień Nabokowa, choć podlane melancholią, doskonale przedstawiają życie artystycznej bohemy XX-lecia międzywojennego.

Więcej na: http://kulturaonline.pl/drugi,nabokow,ma,glos,tytul,artykul,15492.html

Recenzja pochodzi z portalu kulturaonline.pl

Niewiele o nim wiadomo. Jako dziecko pozostawał w cieniu starszego i uznawanego za wybitnie uzdolnionego brata. Od najmłodszych lat nabawił się kompleksów związanych z jąkaniem, później, gdy ujawniły się jego homoseksualne skłonności, stał się ofiarą drwin rodziny i znajomych. Po wybuchu rewolucji bolszewickiej wraz z...

więcej Pokaż mimo to