-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać55
Biblioteczka
2015-09-02
2015-08-23
Książka nie jest zła. Ba, jest bardzo dobra. Względnie niska ocena wynika z mojego patrzenia na powieści Kundery przez "wyśmienitość Kundery". "Sztuka powieści" jest zbiorem esejów, fragmentów rozmów. Momentami sili się na refleksje i głębię. Lekkość bytu jest nieznośna, ale tutaj zbyt nieznośna. Tak czy siak, polecam.
Książka nie jest zła. Ba, jest bardzo dobra. Względnie niska ocena wynika z mojego patrzenia na powieści Kundery przez "wyśmienitość Kundery". "Sztuka powieści" jest zbiorem esejów, fragmentów rozmów. Momentami sili się na refleksje i głębię. Lekkość bytu jest nieznośna, ale tutaj zbyt nieznośna. Tak czy siak, polecam.
Pokaż mimo to2015-08-19
2009-08-13
2015-07-26
2015-04-03
Spróbujcie wymienić czynniki, które mogą wpłynąć na Wasz sukces. A teraz rzeczy, które mogą Wam pomóc. Już? Daję głowę, że w pierwszej piątce znalazły się wygląd, znajomości, pewien zasób pieniędzy. Może wykształcenie. Możecie mieć to wszystko - i jeszcze więcej - i wciąż nie dojść na szczyt. Bo, złotka moje, potrzebna jest Wam jeszcze etykieta. Klasa jest ponadczasowa i nie da się jej kupić nawet za grube miliony.
Pamiętam, że za każdym razem, gdy coś nabroiłam (miałam wtedy 7-9 lat), mama "karała mnie" nauką wybranych zasad z książki savoir-vivre'u. Nienawidziłam ich. Spędzałam całe popołudnia, wbijając sobie do głowy nic nieznaczące dla mnie formułki. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że lata później będę z własnej woli sięgać po poradnik "Współczesne maniery" Dorothei Johnson i Liv Tyler, to skwitowałabym to pełnym pogardy dziecięcym spojrzeniem i obruszoną miną. Jasne, pomyślałabym, teraz czytam to coś, z czego nic nie rozumiem, a niby kiedyś ma mi się to przydać i jeszcze być równie fajne, co słodycze. Akurat. Moją dewizą powinno być "nigdy nie mów nigdy", naprawdę. Większość zjawisk, które jako podrostek uważałam za bezsensowne, teraz jawią mi się jako wyrafinowane, luksusowe, przyjemne. Życie jest chyba równie ironiczne, co ja.
Niedawno dzięki Wydawnictwu Literackiemu na polskim rynku książki ukazała się pozycja "Współczesne maniery, czyli jak się zachowywać w drodze na szczyt". Ten poradnik został napisany przez Dorotheę Johnson, założycielkę Szkoły Etykiety w Waszyngtonie, oraz jej wnuczkę - Liv Tyler, znaną z takich produkcji filmowych jak Władca Pierścieni czy O czym marzą faceci.
Szczerze - aż paliłam się do "Współczesnych manier". Już wcześniej próbowałam znaleźć podobne publikacje, ale bezskutecznie. Były albo przestarzałe, albo niezrozumiałe. Liczy się też wykonanie, a graficzna oprawa "Współczesnych manier" Johnson i Tyler, w tym w szczególności ikonografiki, są proste, estetyczne i cieszące oko.
Kiedy rok temu dostałam zaproszenie na przyjęcie u ambasadora z obowiązującym strojem, szczerze powiedziawszy nie miałam bladego pojęcia, jak się ubrać, a Google... Cóż, Google nie jest zaufanym źródłem wiedzy. Tak czy siak, wiem jedno - od teraz nigdzie, w żadną podróż, nie ruszam się bez "Współczesnych manier". Przed wyjściem wystarczy zerknąć na dział czwarty lub rzucić okiem na "Maniery przy stole" (od strony 118), gdzie na prostych obrazkach ukazana została kolejność i sposób sięgania, trzymania i odkładania sztućców, kieliszków, serwetek. To zbawienie, kiedy okazuje się, że szkoła średnia czy studia nie nauczyły Cię ogłady.
Najwięcej ekscytacji wywołał we mnie dział o... posługiwaniu się patyczkami i jedzeniu sushi i jakie są tradycje dotyczące witania/żegnania się w różnych krajach (str. 38-41). "Współczesne maniery, czyli jak zachowywać się w drodze na szczyt" zawiera też porady dotyczące rozmowy rekrutacyjnej, pisania CV czy listu motywacyjnego. Oczywiście wszelkie informacje zawarte w książce wypada wziąć "na chłopski rozum", bo o ile w przypadku fuzji działającej na polu międzynarodowym, w której o miejsce pracy ubiegają się setki, wysłanie listu z podziękowaniem za rozmowę rekrutacyjną może być uznane za zachowanie z klasą i wyróżniające nas z tłumu, o tyle kierownik lokalnego oddziału sieciówki H&M byłby co najwyżej rozbawiony.
"Współczesne maniery" Dorothei Johnson i Liv Tyler Wydawnictwa Literackiego poleciłabym przede wszystkim osobom, których praca niesie za sobą wyjazdy na delegacje, zaproszenia na przyjęcia i lunche, konferencje, rozmowy z dostojnikami. Oczywiście odrobina etykiety nikomu nie zaszkodzi. Sama zrobiłabym sobie prezent z tej książki, gdyby nie Wydawnictwo, które zdążyło mnie uprzedzić - za co serdecznie dziękuję.
mrsalwaysright.pl
Spróbujcie wymienić czynniki, które mogą wpłynąć na Wasz sukces. A teraz rzeczy, które mogą Wam pomóc. Już? Daję głowę, że w pierwszej piątce znalazły się wygląd, znajomości, pewien zasób pieniędzy. Może wykształcenie. Możecie mieć to wszystko - i jeszcze więcej - i wciąż nie dojść na szczyt. Bo, złotka moje, potrzebna jest Wam jeszcze etykieta. Klasa jest ponadczasowa i...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-01
O Volantification słyszała już znaczna część młodego pokolenia. Szczególnie ta, która pracuje - gdzieś, nad sobą, z kimś. Która ogarnia, po prostu. Na bloga natknęłam się zupełnie przypadkowo. I zostałam. Później sięgnęłam po pierwszą książkę. Wnioski? "Piąty poziom" powinien być lekturą obowiązkową każdego faceta.
Na początku zniechęciło mnie to, że grupą docelową "Piątego poziomu" są panowie. Ale z drugiej strony - gdzie lepiej zdobywać cenne informacje, jeśli nie w obozie wroga? (choć bardziej adekwatne w tym wypadku byłoby okreslenie "jaskinia lwa"). Tak więc czytałam dalej. Nie żałuję. Fakt, co wrażliwsze dziewczęta, dewotki, feministki, moherowe berety i osoby -18 nie powinny w ogóle "Piątego poziomu" dotykać, w trosce o swoje ciśnienie. Ale miło jest móc wreszcie w choć minimalnym stopniu zrozumieć, jakimi mechanizmami rządzą się umysły facetów. Na pochwałę zasługuje też fakt, iż Volant nie szczędzi gorzkich uwag swojej płci. To pokrzepiające, wiedzieć, że nie wszyscy myślą sztampowo i na zasadzie "po co cokolwiek robić, skoro można nic nie robić, a laski same spadną z nieba". Na szczęście myślenie w Polsce, także w kwestii relacji damsko-męskich i postrzegania siebie samego, powoli ulega zmianie. A wszystko dzięki takim jednostkom, które powoli tworzą coraz spójniejszą całość.
Bezpośredniość, sarkazm i mówienie prawdy (czasem rozumiane jako chamstwo), dobrane w odpowiednich proporcjach, tylko uatrakcyjnia w moich oczach lekturę, więc "Piąty poziom" czytało mi się wybornie. Najczęściej przy porannej kawie. Wybuchy śmiechu dochodzące z sypialni przez kilka ranków z rzędu gwarantowane. Minusy, minusy... Przeszkadzały mi błędy interpunkcyjne, czasem drobne stylistyczne. Ale to ja - plus czytałam wersję III z 2013 roku. Na Kindle'u. Niemniej, nawet to nie potrafiło zepsuć "Piątego poziomu". Przez ostatni rok oczytałam i orecenzowałam się pozycji typu tych wydawanych przez Mateusza Grzesiaka, które są, hm, dobre, ale... Kompletnie nieżyciowe. Techniki motywacyjne, organizacji czasu i tak dalej brzmią cudownie i prawdopodobnie działają cudownie, tylko nie oszukujmy się - kto będzie siedział nad kartką i wypisywał plusy i minusy sytuacji, tworzył plany działania, rozważał różne opcje, kontemplował nad sensem istnienia i nieskończonością drzemiących w nas ego, kiedy można... po prostu wziąć swoje cztery litery i zabrać się do roboty? Otóż to. Nikt.
"Nie istnieje inny rozwój niż samodzielny rozwój. Istnieje siedzenie na dupie."
Najwięcej frajdy miałam z poziomu skupiającego się na kobietach. Już pomijając sam fakt, jak irracjonalnie proste może być stworzenie haremu i jak śmiesznie szybko i (bez)boleśnie można złamać skomplikowany system rozumowania i działania każdej panny. Z drugiej strony - Volant idealnie uchwycił to, jak my, płeć piękna, postrzegamy większość idiotycznych i wkurzających zachowań facetów.
"Brak wartości powoduje, że nawet jeśli [faceci] podchodzą, to są tak nieogarnięci w kwestii wyglądu i życia, że każda kobieta zaczyna marzyć o zakupie żelowego wibratora."
"Skracanie dystansu fizycznego powoduje skracanie dystansu psychicznego, a kiedy siedzisz jak kołek, to każda kobieta czuje, że marnuje swój czas. Jak myślisz, po co one przychodzą na randki? Żeby porozmawiać o swoim kocie?"
"Piąty poziom" tak dobrze obrazuje istotę tego, czego oczekujemy od "wyrywających" nas facetów - "wyrywających", bo tak naprawdę mało kto wyrywa tak naprawdę, zwykle jest to zlepek bliżej nieokreślonych zachowań - że najchętniej wciskałabym go każdemu nowopoznanemu casanovie słuchającemu disco polo i amatorze połączenia skarpetki+sandały. Problem w tym, że moja dłuższa konwersacja z takimi osobnikami jest czystą abstrakcją. Dlatego pozostaje mi się modlić, że kto inny zmusi ich do przeczytania tej książki. O ile oni jeszcze w ogóle czytają.
W "Piątym poziomie" między wierszami zawarta została jedna uniwersalna prawda: my, kobiety, uwielbiamy dobrze skrojone garnitury. Co więcej, kochamy facetów świetnie się prezentujących w dobrze skrojonych garniturach. Nie rzadziej niż panowie obczajamy tyłki. I, koniec końców, przy odpowiednim podejściu nasze szafy stają się kopalniami istnych skarbów.
mrsalwaysright.pl
O Volantification słyszała już znaczna część młodego pokolenia. Szczególnie ta, która pracuje - gdzieś, nad sobą, z kimś. Która ogarnia, po prostu. Na bloga natknęłam się zupełnie przypadkowo. I zostałam. Później sięgnęłam po pierwszą książkę. Wnioski? "Piąty poziom" powinien być lekturą obowiązkową każdego faceta.
Na początku zniechęciło mnie to, że grupą docelową...
2015-03-21
Z wiekiem robimy się coraz bardziej zgorzkniali. Okazuje się, że świat wcale nie jest taki dobry, nie każdy jest ma dobre zamiary względem nas, a święty Mikołaj nie istnieje. Pewnego ranka budzimy się i dochodzimy do wniosku, że miłość nie istnieje. A później trafiamy na książkę Eleonora i Park Rainbow Rowell - i wszystko znów jest takie, jakie być powinno.
Na początku muszę wyjaśnić jedną rzecz: opierałam się tej powieści tak długo, jak tylko mogłam. Nie lubię sztampowych historii miłosnych. Nie przepadam za opisami słodkości, "uroczości" i literackiego opisu procesu zakochiwania się. Bo wydawało mi się, że z tego wyrosłam. Bynajmniej.
W życiu każdej dziewczyny nadchodzi taki etap, kiedy postanawiamy porzucić marzenia o księciu z bajki, prawdziwej i jedynej miłości, "tej właściwej" osoby. Bardzo łatwo można dać się omamić poradnikom i coachom, radzącym nam, jak być idealnymi partnerkami dla swoich facetów. Aż strach pomyśleć, ile dziewczyn nie ma okazji przeżyć pierwszej miłości w jej pełnym spektrum. Na szczęście mamy na to radę: lekturę Eleonora i Park.
Tytułowi bohaterowie są tak realni, że aż przyprawiają czytelnika o kac swojego istnienia. Chodzą za nim jeszcze długo po przeczytaniu książki. Ich historia jest jednocześnie wyjątkowa i powtarzalna. Miliony nastolatków na całym świecie przeżywają to, co Eleonora i Park. Pierwsze rozmowy. Nieśmiałe spojrzenia. Niepewne pocałunki. To uczucie, kiedy odnajdujesz TĘ osobę. Osobę, przy której możesz być sobą. Na cały regulator.
Kiedy zdecydowałam się na sięgnięcie po Eleonorę i Parka, miałam już za sobą wiele jej recenzji. Mam wrażenie, że jako jedna z nielicznych zwróciłam uwagę na wątki inne niż ten główny. Przede wszystkim Rowell bardzo, bardzo zgarbnie wplotła w fabułę i interakcje bohaterów istotę amerykańskości, tygla etnicznego i mentalności mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Widać to przede wszystkim na przykładzie rodziców Parka i ich synów. Szkoła średnia jest tak wiernie przedstawiona, że praktycznie zasługuje na osobną produkcję filmową. Zabrakło tylko cheerleaderek. Nie zabrakło też i cieni (nie tylko tych z Avonu od matki Parka) - mamy portret patologicznej rodziny i brutalnego ojczyma, alkoholizmu, ucieczek z domu.
Stylu autorki nie da się opisać. To znaczy, on już został opisany. Właśnie w tym celu wydano Eleonorę i Parka, byście wszyscy mogli się z nim zapoznać. Zabawne, niekiedy ironiczne dialogi. Lapidarność słowa. Ogromny bagaż emocjonalny niesiony interpunkcją czy milczeniem po prostu. Momentami czytelnik wybucha śmiechem, albo po policzku cieknie mu łza. Czasem prychałam, gdy czytałam zdania typu:
Maisie pachniała jak konsultantka Avonu, a pomalowana była jak dziwka babilońska.
albo
Jego oczy były tak zielone, że mogłyby przerabiać dwutlenek węgla w tlen.
czy też
Od razu zapragnęła rodzić mu dzieci i oddać obie nerki.
Za to wielką gulę w gardle fundowały mi wypowiedzi pokroju tych:
-Ale... - Nie jestem gotowy, żebyś przestała być moim problemem.
oraz
A gdy ona się uśmiechała, coś w nim pękało. Za każdym razem.
Słowem, jeśli szukacie urzekającej, bezpretensjonalnej lektury, która przypomni Wam o tym, jak to jest być nastolatkiem - koniecznie sięgnijcie po Eleonorę i Parka. Im starsi jesteście, tym bardziej jej potrzebujecie. To przypomnienie o tym, jak to jest zapomnieć oddychać na czyjś widok - a później po raz pierwszy nabrać powietrza w płuca przy tej osobie. To powieść napisana na cały regulator.
Mrs Always Right
mrsalwaysright.pl
Z wiekiem robimy się coraz bardziej zgorzkniali. Okazuje się, że świat wcale nie jest taki dobry, nie każdy jest ma dobre zamiary względem nas, a święty Mikołaj nie istnieje. Pewnego ranka budzimy się i dochodzimy do wniosku, że miłość nie istnieje. A później trafiamy na książkę Eleonora i Park Rainbow Rowell - i wszystko znów jest takie, jakie być powinno.
Na początku...
2015-03-12
Świat mody jest niczym magiczna szklana kula, do której w niewyjaśniony sposób przenikają tylko wybrańcy. Jeden na milion, garstka populacji. Wrażenie elitarności kreuje się samo - a my ochoczo je podtrzymujemy. Jak to jest wejść za kulisy mody? Była redaktor Vogue'a Australia, Kirstie Clements, pokazuje legendę "od kuchni".
Choć nie każdy miał okazję w swoim życiu czytać Vogue'a, to, jeśli nie mieszka w kraju trzeciego świata, z pewnością o nim słyszał. Prawdę powiedziawszy, nie zdziwiłabym się, gdyby nawet w miejscach odsuniętych od postępu cywilizacji ta nazwa obiła się komuś o uszy. Pracownicy magazynów modowych, styliści, modelki i fotografowie raczej starają się podtrzymywać tradycję. Tak więc latają prywatnymi samolotami na pokazy do Paryża, śpią niemalże pod samym niebem i chodzą między nami, śmiertelnikami, spowici mgiełką perfum Coco Chanel czy Hugo Bossa. Rzadko zdarza się okazja przeprowadzenia szczerego wywiadu z osobą należącą do tej specyficznej społeczności - nie mówiąc o całej książce. I tutaj do akcji wkracza Kirstie Clements i jej publikacja Vogue. Za kulisami świata mody (The Vogue Factor) Wydawnictwa Literackiego.
Jak każda młoda dziewczyna, interesuję się modą. Jednak nie mam warunków, by pójść ścieżką modelek, a blogging modowy zdecydowanie nie jest dla mnie. Jedyną opcją byłoby dziennikarstwo modowe (co, między innymi, uświadomiła mi ta książka), lecz do tego powinnam zdobyć jeszcze sporo wiedzy i doświadczenia. Vogue. Za kulisami świata mody spodoba się nie tylko fashion victims. W gruncie rzeczy, to autobiografia silnej kobiety, która mogłaby być moim autorytetem - gdyby nie fakt, że nie wierzę w autorytety, a co najwyżej w inspiracje. Obawiałam się, że, jak w przypadku większości publikacji tego gatunku, język będzie wręcz czerstwy, a lektura będzie mi się dłużyć. Nic z tych rzeczy. Chłonęłam kolejne wydarzenia z życia Kirstie, przy okazji zaznajamiając się z mechanizmem świata mody, sesji czy redakcji takiego czasopisma. A o tych rzeczach nie miałam pojęcia.
Vogue. Za kulisami świata mody to przysłowiowa wisienka na torcie - która nie pomija uwzględnienia skutków ubocznych spożycia wszystkich tych kalorii zawartych w torcie. Kirstie Clements opowiada o paryskich kawiarniach i butikach, wystawnych pokazach mody, przyjęciach urządzanych w luksusowych hotelach. Dzięki jej wspomnieniom dostajemy namiastkę tego, jakie to uczucie poznać Armaniego czy przedstawicieli Kleina. Jednak "za kulisami" dzieje się dużo więcej: trzeba zmagać się z kapryśnymi, rozpieszczonymi modelkami, pogodzić ze sobą wynajęcie "drogiego" fotografa z cięciem budżetu, znaleźć kompetentnego pracownika, za wszelką cenę starać się być dyplomatycznym... Praca redaktor Vogue'a to twardy orzech do zgryzienia. Niemniej, niebywale zaszczytny i warty złotego dziadka do orzechów.
Do niedawna uważałam, że świat mody jest przereklamowany, płytki i niezdrowy. Dzięki książce Vogue. Za kulisami świata mody zaczęła mnie kusić prenumerata tego magazynu. Słowa Kirsite Clements uświadomiły mi, że moda to sztuka i ogrom ciężkiej pracy. Oczywiście na co dzień mierzymy się z jej "niewypałami" oraz destrukcyjną erą informacji i social media, przez którą cierpimy na przerost formy nad treścią i znaczeniem. Jest to jednak uniwersalny problem backstage'u każdego zawodu. Clements to uosobienie pasji i profesjonalizmu, a Za kulisami świata mody - cienie i blaski otrzymywania listów od samego Karla Lagerfelda.
mrsalwaysright.pl
Świat mody jest niczym magiczna szklana kula, do której w niewyjaśniony sposób przenikają tylko wybrańcy. Jeden na milion, garstka populacji. Wrażenie elitarności kreuje się samo - a my ochoczo je podtrzymujemy. Jak to jest wejść za kulisy mody? Była redaktor Vogue'a Australia, Kirstie Clements, pokazuje legendę "od kuchni".
Choć nie każdy miał okazję w swoim życiu czytać...
2015-03-04
Na początek wystarczy, jeśli powiem, że książkę przeczytałam w jeden dzień, na początku ubiegłego tygodnia.
Mamy niedzielę i za każdym razem, kiedy przypominam sobie o We Were Liars, przechodzą mnie dreszcze.
Miałam ogromne oczekiwania, jeśli chodzi o tę powieść. Zwróciła moją uwagę w ubiegłe wakacje, kiedy przeglądałam Goodreads, jednak nie wystarczająco, żeby poświęcić jej więcej uwagi. Niedawno dowiedziałam się, że prawa do publikacji zostały zakupione przez jedno z polskich wydawnictw. Swoją drogą, zupełnie zepsuli tytuł - będzie brzmiał Byliśmy łgarzami. Nie tak to się ma w kontekście całości; chodzi raczej o "kłamców", "kłamczuchów". Już pomijając fakt, że fraza "we were liars" brzmi bardzo efektownie w języku angielskim, a po naszemu.. zbija z tropu. Osobiście skłaniałabym się raczej ku niedosłownemu tłumaczeniu tytułu. No cóż, zobaczymy. Wracając do wątku głównego - nie mogłam wytrzymać i zamówiłam egzemplarz tylko dla siebie na BookDepository. Po dwóch tygodniach niecierpliwienia się, został dostarczony do rąk własnych.
Po okładce się nie ocenia, ale... Ta jest fenomenalna. Przywodzi na myśl magiczne wakacje, ogniska na plaży, pierwsze miłości. Wspomnienia, które pozostają z nami na zawsze. Zresztą wystarczy rzucić okiem, jak pięknie prezentuje się w promieniach słońca ;)
Zwykle skłaniam się ku pisaniu pełnych recenzji, lecz w tym wypadku będzie inaczej. We Were Liars ma własną stronę na tumblr; można tam przeczytać co nieco o autorce, samej książce. Rzucić okiem na drzewo genealogiczne rodziny Sinclaire'ów. Wygenerować własny obrazek tematycznie związany z książką. Znajduje się tam też następujące zdanie, kierowane przez autorkę do czytelników: if anyone asks you how it ends, just LIE. (jeśli ktoś zapyta Cię, jak kończy się ta książka, po prostu KŁAM). Tak więc sami widzicie, nie chcąc psuć Wam frajdy, zabawy i świetnych doznań, nie pisnę ani słówka. Po drugie, nie mam ochoty analizować zachowań i decyzji postaci z książki. Uważam, że jest ona perfekcyjna, razem ze swoimi drobnymi wadami i uszczerbkami. Aura jest jedyna w swoim rodzaju.
We Were Liars to najlepsza książka z gatunku "contemporary Young Adults", jaką miałam okazję przeczytać dotychczas. Mistrzowskie pióro oraz świetnie przemyślana kompozycja utwierdziły mnie w przekonaniu, że Lockhart to po prostu mastermind. Oczywiście mniej więcej po 3/4 książki czytelnik zaczyna "łapać", co się dzieje i powoli dodawać dwa do dwóch, ale na początku... Nie ma się pojęcia. To jest najpiękniejsze, ta tajemnica. Sprawia, że ciężko sklasyfikować We Were Liars jako konkretny rodzaj YA. Thriller, romans, obyczajówka. Ludzccy, piękni bohaterzy. Realia współczesnego świata odarte z masek, zdane na litość nas, czytelników. Pierwsza miłość. Pierwsza prawdziwa, wszechogarniająca złość. Rodzina ponad wszystko, pieniądze ponad rodzinę. Czytając, będziecie czuć zapach ogniska, słoną wodę na wargach, bryzę we włosach. We Were Liars zostawia po sobie piasek na stopach - i chaos w głowie.
Mrs Always Right (mrsalwaysright.pl)
Na początek wystarczy, jeśli powiem, że książkę przeczytałam w jeden dzień, na początku ubiegłego tygodnia.
Mamy niedzielę i za każdym razem, kiedy przypominam sobie o We Were Liars, przechodzą mnie dreszcze.
Miałam ogromne oczekiwania, jeśli chodzi o tę powieść. Zwróciła moją uwagę w ubiegłe wakacje, kiedy przeglądałam Goodreads, jednak nie wystarczająco, żeby...
2015-02-23
“Domek z kart”
“House of Cards” to książka-legenda. Napisana w 1989 roku, kilkanaście lat później podbiła serca tysięcy…w amerykańskim wydaniu na ekranie. Na przemian mieszana z błotem i wychwalana pod niebiosa - jaka jest naprawdę? Czas obalić mity.
Większość osób, które sięgają po papierowy “House of Cards”, kojarzy tytuł dzięki serialowi o tej samej nazwie emitowanemu przez Netflix. Jednak świat przedstawiony książki nieco odbiega od wizji z Białym Domem i Washington Monument w tle. Akcja powieści rozgrywa się w Londynie; Parlament czy osławiona 10 Downing Street to ikoniczne miejsca. Ciężko tutaj mówić o podobieństwach i różnicach, ponieważ systemy polityczne amerykański i brytyjski to dwie bajki. Tak więc, nim przejdziemy dalej, niech każdy fan serialu wyrzuci ze swojej głowy obraz “House of Cards”, jaki znał do tej pory.
Nic lepiej nie podnosi ciśnienia, niż wybory. Wiedział o tym także Dobbs, dlatego “House of Cards” rozpoczyna się w wieczór ciszy wyborczej, kiedy wszystkie głosy są liczone, a napięcie partyjne sięga zenitu. Premierem jest obecnie Henry Collingridge. W parze z zaszczytną pozycją idą też efekty uboczne - jednym z nich jest brat-alkoholik, Charles, który w procentach topi swoje wyświechtane ego i niespełnione marzenia. Innymi kluczowymi bohaterami są Mattie Storin, młodziutka dziennikarka, która chce zrobić karierę w wielkim mieście…. A także Francis Urquhart. Jako rzecznik dyscypliny znajduje się w samym środku politycznego szału brytyjskiego rządu. Sprytnie manipuluje swoimi kolegami, w tym Rogerem O’Neillem odpowiedzialnym za public relations, a nawet samym premierem. Innymi słowy, “House of Cards” to taka “Plotkara” dla mężczyzn o wyższych standardach. Wystarczy zamienić plotki i zakupy na intrygi i mandaty rządowe. I jedna, i druga wersja po chwili robi się nużąca.
Jak można się domyślać, akcja opiewa głównie na polityczne podchody, aranżowanie wypadków, morderstwa… Wyścig szczurów po władzę przesycony korupcją i chorymi ambicjami wielkich szych. Zaletą “House of Cards” jest sposób, w jaki Michael Dobbs kreuje postaci; robi to mimochodem, przy okazji kolejnych wartkich dialogów, a jednak można by z łatwością napisac charakterystykę każdego z bohaterów. Politycy zwykle wydają się jednolici - wszyscy ubrani w jednakowe garnitury, gestykulujący w specyficzny sposób i zachowujący się tak, jak doradzili im spece do spraw wizerunku czy relacji z mediami. Ta książka pokazuje, że jest zupełnie inaczej. Byle poseł ma przeszłość, do której ciężko byłoby znaleźć efektywny wybielacz, a jego osobowość zaskakuje; w końcu jakoś znalazł się na swoim stanowisku. Prawdopodobnie po trupach innych.
Nie zmienię swojego zdania co do tego, że “House of Cards” jako powieść jest na chwilę obecną po prostu przereklamowana. Sama idea stanowiła świetną bazę pod serial, co widać na podstawie statystyk popularności. Jednak obecne zainteresowanie książką to tylko i wyłącznie zjawisko charakterystyczne dla każdej ekranizacji okazującej się hitem. Nie bez powodu, mimo iż napisana i wydana za granicą w 1989 roku, powieść “House of Cards” dotarła do nas dopiero teraz. Ciężko brnie się przez czterysta stron naszpikowanych nowymi nazwiskami i dialogami, w których zorientowanie się jest mistrzostwem. Fakt, Dobbs znał realia aż za dobrze, ale mógł oszczędzić czytelnikowi trochę przekleństw i wulgarności. Momentami dają one efekt groteski, a zamierzony efekt był chyba odwrotny. Podobnie jest z cytatami rozpoczynającymi każdy rozdział. Nie mają mocnej puenty, są zbyt długie i sprawiają wrażenie mocno wymuszonych. Weźmy na przykład: “Prawda jest jak dobre wino. Często znajduje się je w najciemniejszym kącie piwnicy (...)”. Prawdopodobnie brzmi to dużo lepiej po angielsku, czytane z akcentem brytyjskim… Niemniej, spodziewałam się czegoś więcej.
“House of Cards” z pewnością zaskoczy większość czytelników. Już sama prędkość rozwoju akcji wprawia w osłupienie, nie mówiąc o jej zwrotach. Entuzjaści literatury anglosaskiej oraz mentalności brytyjskiej będą zachwyceni, gdy ich uszy wypełni echo płaczu i zgrzytania zębów. A usłyszą je, rozsiadając się u boku zwycięzcy w fotelu na 10 Downing Street. Nie twierdzę, że warto… Ale budowanie domku z kart to żmudna zabawa, która wciąga - szczególnie że wystarczy jeden ruch, by wszystko runęło.
mrsalwaysright.pl
“Domek z kart”
“House of Cards” to książka-legenda. Napisana w 1989 roku, kilkanaście lat później podbiła serca tysięcy…w amerykańskim wydaniu na ekranie. Na przemian mieszana z błotem i wychwalana pod niebiosa - jaka jest naprawdę? Czas obalić mity.
Większość osób, które sięgają po papierowy “House of Cards”, kojarzy tytuł dzięki serialowi o tej samej nazwie emitowanemu...
Na początku może się wydawać, że książka ta jest ciężka w odbiorze i nudnawa. Nic bardziej mylnego. To nie zbiór felietonów, a zbiór krótkich esejów; majstersztyk. Każdy rozdział naszpikowany jest faktami na temat każdego aspektu Nowego Jorku, które będą sprawiały perwersyjną przyjemność pasjonatom Ameryki i jej "stolicy świata". Absolutny must-read dla tych, którzy pragną zgłębiać połacie amerykanistyki.
Na początku może się wydawać, że książka ta jest ciężka w odbiorze i nudnawa. Nic bardziej mylnego. To nie zbiór felietonów, a zbiór krótkich esejów; majstersztyk. Każdy rozdział naszpikowany jest faktami na temat każdego aspektu Nowego Jorku, które będą sprawiały perwersyjną przyjemność pasjonatom Ameryki i jej "stolicy świata". Absolutny must-read dla tych, którzy pragną...
więcej Pokaż mimo to