Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/05/zodziejska-magia-trudi-canavan.html

Nie ma co się łudzić. Aktualnie Trudi Canavan zalicza się do najpopularniejszych autorek z gatunku fantasy. Trzy trylogie jej autorstwa podbiły serca czytelników na całym świecie. Ja sam chłonąłem jak gąbka każdą książkę jej autorstwa. Wiedziałem, że za każdym razem będę miał z tego mnóstwo zabawy. Na wieść o premierze jej nowej książki, która początkuje kolejną trylogię, moje serce wypełnione było radością, ale także obawami. Jakimi? Zaraz się dowiecie.

Tyen jest studentem archeologii w Akademii. Instytucja zrzesza wszystkich młodocianych magów, którzy pragną szkolić się w jej praktykowaniu w codziennym życiu, wykorzystując ją na wszelkie możliwe sposoby, a także pragną zdobyć wykształcenie i zawód. Zawód? Po co zawód, skoro istnieje magia? Ano jest potrzebny z tego względu, iż społeczeństwo wykorzystuje magię do napędzania maszyn, fabryk, całej gospodarki Imperium. Podczas jednej z praktyk Tyen w starożytnym grobowcu odnajduje tajemniczą księgę stworzoną z kości, skóry, ścięgien i włosów. Na domiar złego ta książka słyszy jego myśli oraz toczy z nim… konwersację! Wkrótce adept archeologii dowiaduje się, iż potężny czarnoksiężnik uwięził w książce Vellę, kobietę, która 600 lat temu zajmowała się introligatorstwem. Zły mag uczynił z niej skarbnicę wiedzy. Wystarczy ją dotknąć, aby posiadła całą wiedzę dotykającego ją człowieka. Minusem tej dogodności jest fakt, iż Vella nie może kłamać. Tym sposobem Tyen jest w posiadaniu niesamowicie potężnej broni, która może odmienić losy jego świata. Od tej chwili jego życie staje się zagrożone, ponieważ Akademia jest bardzo łakoma na ów artefakt.

Równocześnie w krainie rządzonej przez Kapłanów córka farbiarza (Rielle) zostaje wychowywana w kompletnie inny sposób. Jej, a także innym obywatelom, od dziecka wpaja się zasadę, iż praktykowanie magii jest surowo zabronione. Jakiekolwiek jej użycie oznacza okradnięcie Aniołów, a więc tamtejszych obiektów czci, co doprowadzi od kary śmierci na śmiałku. Stosować ją mogą tylko i wyłącznie Kapłani. Rielle, jak się wkrótce dowiaduje, jest obdarowana talentem magicznym. Sytuacja staje się bardzo poważna, ponieważ zna konsekwencje jej praktykowania, wie, czym może się to skończyć. Dodatkowym, komplikującym wszystko bodźcem jest człowiek, który potajemnie budzi w delikwentach magię. Przez tę osobę zginęły już trzy osoby, a on nadal pozostaje nieuchwytny. Rielle postanawia się poświęcić i na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość.

Niestety, na pierwszy rzut oka widać, iż powiązania z Trylogią Czarnego Maga są spore. Akademia, chłopak z nizin społecznych, który dostaje się do Akademii, ale musi sam walczyć o swoje utrzymanie, świetny uczeń, potencjał na dobrego maga, konszachty z czymś zakazanym. Brzmi znajomo? Tak, też pomyślałem o Sonei. Rielle, jej świat i dzieje skłoniły moje myśli do przypomnienia sobie części składowych Ery Pięciorga. Bam! Jak w przypadku Tyena, tutaj również mamy liczne podobieństwa. Fakt ten bardzo mnie oburzył. Głęboko wierzyłem, iż Trudi podąży nową drogą. Niestety pierwszy tom Prawa Milenium jest mistrzowsko połączoną Trylogią Czarnego Maga z Erą Pięciorga. Mistrzowsko, ponieważ autorka podąża utartym przez siebie szlakiem. Dalej korzysta z podstaw, a do tego dobudowuje całą resztę, składającą się na „Złodziejską Magię”.

Pozostałym kwestiom nie mam nic do zarzucenia. Bohaterowie są bardzo wiarygodni. Nie mamy sztywnego kartonu, który powtarza drewniane zdania, a postaci z krwi i kości, które moglibyśmy spotkać na ulicy. Książka pisana jest w stylu Canavan, a więc lekko, przyjemnie, z odpowiednią dawką humoru. W sam raz na leniwe wieczory.

Na tylniej okładce czytamy „Zapomnij wszystko co wiesz o istocie magii…”. Piękne, intrygujące i prawdziwe słowa. Trudi Canavan świetnie czuje się w klimacie magii. Zmieniając jej zasady, wykorzystała drzemiący w niej potencjał i stworzyła nową kategorię. Nie ma tu magicznych bitw, siły, która decyduje o hierarchii ich użytkowników. Mamy wykorzystywanie magii, której geneza nie została wyjaśniona. Istnieje w atmosferze i tyle. W mieście się wyczerpuje, a we wsiach mamy jej nadmiar. Interpretacja jest ogromna (zwłaszcza jeśli chodzi o ekologię). Jedno jest pewne. Jeszcze nigdy książka Canavan nie była tak rzeczywista.

Czy polecam? Oczywiście, że tak. „Złodziejska Magia” nie jest książką epicką, nadzwyczajną, ale dostarcza bardzo dużo rozrywki i odprężenia. Stanowi odrębną kategorię, dlatego porównywanie jej (a także całej twórczości Canavan) do dzieł ambitnych jest zbędne. Tak czy inaczej pozycja ta jest połączeniem wszystkiego, co było dotychczas najlepsze. Jest to zarówno plus, jak i minus. Głęboko wierzę, iż jej kontynuacja będzie bardziej samodzielna, a autorka nie pójdzie na łatwiznę. Z każdą książką wymagam od Canavan więcej. Na pewnym etapie powielane pomysły muszą zniknąć. Mimo wszystko zagorzali fani nie powinni poczuć się zawiedzeni, a ci, którzy nie mieli jeszcze styczności z tą autorką, mogą śmiało zacząć przygodę właśnie od na swój sposób oryginalnej „Złodziejskiej Magii”.

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/05/zodziejska-magia-trudi-canavan.html

Nie ma co się łudzić. Aktualnie Trudi Canavan zalicza się do najpopularniejszych autorek z gatunku fantasy. Trzy trylogie jej autorstwa podbiły serca czytelników na całym świecie. Ja sam chłonąłem jak gąbka każdą książkę jej autorstwa. Wiedziałem, że za każdym razem będę miał z tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/04/wadca-wilkow-juraj-cervenak.html

Zapraszam! :)

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/04/wadca-wilkow-juraj-cervenak.html

Zapraszam! :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/04/assassins-creed-porzuceni-oliver-bowden.html

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/04/assassins-creed-porzuceni-oliver-bowden.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/smocza-cesarzowa-juraj-cervenak.html

Serdecznie zapraszam! :)

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/smocza-cesarzowa-juraj-cervenak.html

Serdecznie zapraszam! :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzję znajdziecie na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/zdradziecki-plan-michael-j-sullivan.html

Recenzję znajdziecie na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/zdradziecki-plan-michael-j-sullivan.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/zelazny-kostur-juraj-cervenak.html

Zapraszam!

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/zelazny-kostur-juraj-cervenak.html

Zapraszam!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/druga-szansa-katarzyna-berenika-miszczuk.html
ZAPRASZAM!

http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/druga-szansa-katarzyna-berenika-miszczuk.html
ZAPRASZAM!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po całą opinię zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/ja-inkwizytor-god-i-pragnienie-jacek.html

Nie przesadzę, stwierdzając, iż cykl inkwizytorski autorstwa Jacka Piekary jest aktualnie najpopularniejszym cyklem wydawanym na naszym rynku. Piekara wykreował niezwykle interesujący świat, który na pierwszy rzut oka wydaje się być taki jak nasz. W teorii opowiada o zwykłych działaniach inkwizytorów, jednak istotnym faktem, jaki porusza, jest nie śmierć Jezusa na krzyżu, a jego zstąpienia i wybicie połowy Jerozolimy. Decyzja odważna, acz intrygująca i genialna. "Ja, inkwizytor. Głód i pragnienie" to już 9 część osadzona w tym świecie. Czy okaże się tak dobra, jak początkowe tomy?

Książka składa się z dwóch minipowieści. Zabieg ten był już stosowany dwukrotnie i tak jak w przypadku poprzednich prequeli Mordimer nie jest jeszcze mistrzem w swym fachu, osobą przeżartą cynizmem i mogącą pochwalić się bogatym doświadczeniem. Madderin służy w znamienitym Hez-hezronie, służąc Teofilowi Dopplerowi, dzięki któremu zbiera arcyważne doświadczenie, wykonuje powierzone jemu misje i może starać się o uzyskanie licencji.

Pierwsza opowieść "Wiewióreczka" jest utrzymana w znanym nam klimacie. Mordimer zamiast cieszyć się urokami młodego wieku został zmuszony do przeprowadzenia tortur nad cwanym kupcem. Biedak został posądzony o kradzież fortuny szajce kupieckiej. Oczywiście posądzony nic o tym nie wie, wypiera się wszystkich zarzutów. Taki przypadek nie jest pierwszym w karierze naszego uniżonego sługi. Inkwizytor dzięki swej inteligencji szybko osłabi psychikę kupca, będąc pewnym, iż zadanie jest wykonane. Warto wspomnieć, iż pewność siebie bywa zgubna...

Drugie opowiadanie, czyli tytułowe "Głód i pragnienie" to już historia z wyższej półki. Doppler powierza głównemu bohaterowi nietypowe zadanie. Wśród rodziny przełożonego (a jak wiadomo inkwizytorowie "nie posiadają" rodziny) doszło do zaginięcia pięknej dziewczyny. Cała sprawa na pierwszy rzut oka wydaje się być mało skomplikowana. Ot zaginięcie i tyle. Z czasem wszystko nabiera kolorów. W uprowadzenie zostaje wmieszany bogacz Wentzel, fałszywi inkwizytorzy oraz... demon.

Nawet nie wyobrażacie sobie, jak ja tęskniłem za dalszymi przygodami Mordimera Madderina. Uwielbiam tę postać i za każdym razem od książek o jego losach wiało czymś interesującym.

Po całą opinię zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/03/ja-inkwizytor-god-i-pragnienie-jacek.html

Nie przesadzę, stwierdzając, iż cykl inkwizytorski autorstwa Jacka Piekary jest aktualnie najpopularniejszym cyklem wydawanym na naszym rynku. Piekara wykreował niezwykle interesujący świat, który na pierwszy rzut oka wydaje się być taki jak nasz. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po tego typu literaturę sięgam bardzo rzadko. No dobra, praktycznie wcale. W końcowej fazie liceum dałem sobie spokój z lekturami, uważając to za stratę czasu, a to właśnie wtedy przeważała literatura wojenna. Konsekwencją tego czynu jest mój brak rozeznania i wiedzy w klasyce tego rodzaju literatury, a zwłaszcza z naszego kraju. Za dokształcanie mnie wzięła się moja dziewczyna. Za jej sprawą powolutku nadrabiam to co powinienem przeczytać. Prezentowana dzisiaj książka jest takim numero uno. Zapowiadała się rewelacyjnie. Zobaczmy jak to wyszło w ostatecznym rozrachunku.


"A my żyjemy dalej..." to relacja pobytu autora we lwowskim więzieniu, życia w obozie na Majdanku oraz początkowych dni w wolnym Lublinie. Zakrzewski z niesamowitą dokładnością i bogactwem opisowym przedstawia funkcjonowanie obozu od wewnątrz. Najpopularniejsze opisy dotyczą zazwyczaj Oświęcimia. O całej reszcie (jak właśnie Majdanek) mamy powierzchowne pojęcie. Wiemy, że istniały i w większości przypadków na tym nasza wiedza się kończy.

Stwierdzenie, iż Majdanek był brutalnym miejscem byłoby zbyt delikatne. Po tej książce, przedstawionej okrutności, bestialstwie esesmanów i większości "pracowników", chyba nic nie powinno mnie zdziwić. 3/4 całości aż kipi od przemocy. Metody katowania przechodzą ludzkie pojęcie. Jeśli ktoś myśli, iż istnieje jakaś granica w traktowaniu siebie nawzajem to jest w błędzie, a ta książka skutecznie ją zniszczy.

Jan Zakrzewski w genialny sposób opisuje wydarzenia, realia tam panujące, z czego większość dotyczy jego osoby. Od roku '42, aż do likwidacji obozu żył w niewoli. Początkowo było to więzienie, gdzie nie było mowy o jakiejkolwiek prywatności. Małe cele były kilkukrotnie przepełnione. Panował wieczny ścisk, brak swobody ruchu i ciągłe życie w niewiedzy. Nie wiadomo było za co się tam przebywa, kiedy nadejdzie koniec męki, a co najważniejsze kiedy nastąpi kolejne, nic nie wnoszące "przesłuchanie", zakończone katowaniem

Po dalszy ciąg i większą ilość wiadomości zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/02/a-my-zyjemy-dalej-jan-zakrzewski.html#more

Po tego typu literaturę sięgam bardzo rzadko. No dobra, praktycznie wcale. W końcowej fazie liceum dałem sobie spokój z lekturami, uważając to za stratę czasu, a to właśnie wtedy przeważała literatura wojenna. Konsekwencją tego czynu jest mój brak rozeznania i wiedzy w klasyce tego rodzaju literatury, a zwłaszcza z naszego kraju. Za dokształcanie mnie wzięła się moja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po więcej zajrzyjcie na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Spotkaliście się kiedyś w literaturze ze starożytną Mezopotamią? Ja też nie. Często zastanawiałem się nad tym dlaczego nikt nie wpadł na pomysł wykorzystania potencjału tejże cywilizacji. Przeglądając nowości rynkowe napotkałem właśnie tę książkę. Po przeczytaniu jej opisu w mojej głowie utkwiło hasło "nareszcie, w końcu mamy coś o Międzyrzeczu".

Pewien młody ogrodnik wiedzie żmudne, bogate w rutynę życie. Jego przyszłość nie wydaje się być kolorowa, a ogrodnictwo raczej na pewno pozostanie w życiu młodego Szarrukina. Cała podła wizja przyszłości ulega diametralnej zmianie, dzięki przypadkowemu spotkaniu nagiej piękności. Ogrodnik traci nad sobą kontrolę. Namiętność i pożądanie biorą górę nad rozsądkiem, przez co Szarrukin postanawia je zaspokoić. Kobietą okazuje się być Inanna (inaczej nazywana Isztar), bogini miłości i wojny. Młody mężczyzna nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zachowanie, którego się dopuścił było karygodne, a ceną za nie będzie służba bogini. Odtąd Isztar zaczyna wykorzystywać młodego ogrodnika do poprawienia swojej pozycji wśród bóstw, a droga ta zaprowadzi chłopaka do wiecznej glorii i chwały. Za jej sprawą Szarrukin stanie się legendarnym władcą Mezopotamii, Sargonem Wielkim!

"Sargon. Wybrańcy Innany" przedstawia całe życie wspaniałego władcy, który jako pierwszy w historii zasłużył na przydomek "Wielki". Był on założycielem Królestwa Akadu, łącząc tym samym kraje Międzyrzecza w jedność. Niewątpliwie, pod względem dokonań, Szarrukin musiał być osobą charyzmatyczną, silną, potężną. Wydaje mi się, że te cechy idą w parze z wielkością, szczególnie w XXIV-XXIII w. p.n.e. Niestety tę opinię dostarczają suche fakty i rozsądek, a nie wnioski wysunięte z książki. Autor bardzo słabo i ogólnikowo przedstawił tę postać. Wykreował ją na osobę naiwną, nie mającej kontroli nad swoimi słabościami, marionetkę. Sargon stał się cieniem osoby swego pożądania. Inanna przyćmiła władcę, tym samym wydaje się być lepiej skonstruowana. Jej szaleńcza ambicja sieje spustoszenie zarówno na Ziemi, jak i pośród bóstw. Za wszelką cenę pragnie zostać uznana wśród swych pobratymców, chce być najważniejsza. Jest okrutna, mściwa, ale też wiarygodna, potężna, budząca zarówno strach, jak i ciekawość, urzeczywistniająca swoje marzenia dzięki urodzie. Cała reszta bohaterów jest do bólu szablonowa i prosta. Żaden z nich nie zapada w pamięć.

Swoim stylem narracji książka przypomina mi pamiętnik. "Wybrańcy Inanny" to połączony w całość zbiór krótkich historii, podzielonych łóżkowymi epizodami. Mnie ten zabieg nie przypadł do gustu, przez co czytało mi się tę pozycję po prostu źle. Wyglądało to zupełnie tak, jakbyśmy czytali mitologię. Niestety, ta "nowość" nie przyciąga, a odrzuca i wprowadza delikatny chaos. Akcja, pomimo ogromu bitew, toczyła się bardzo powoli. Ani razu nie natrafiłem na coś porywającego, przyspieszającego bicie serca.

Całość napisana jest lekkim językiem, więc nie powinien nam sprawić większych problemów. Słabi bohaterowie, kiepski pomysł na narrację, nijakie opisy - to wszystko zniechęca i jest niewątpliwie ogromnym minusem powieści. Niemniej jednak "Sargon. Wybrańcy Inanny" jest powiewem świeżości. Mezopotamia, jej dzieje i tajemniczość, to świetny materiał na fabułę powieści o różnorakim gatunku. Samo pojawienie się tej cywilizacji zmienia punkt widzenia na dzieło Milczarka. Autor zdecydował się na przedstawienie najpotężniejszej postaci w historii Międzyrzecza. Wydaje mi się, że postać Sargona powinna być dla Was największą zachętą, co świadczy o tym, że naprawdę warto sięgnąć po tę pozycję. Styl kuleje, ale tego nie znajdziecie w szkole, tudzież innych podobnych instytucjach. Szczerze polecam. Właśnie ze względu na Szarrukina.

Po więcej zajrzyjcie na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Spotkaliście się kiedyś w literaturze ze starożytną Mezopotamią? Ja też nie. Często zastanawiałem się nad tym dlaczego nikt nie wpadł na pomysł wykorzystania potencjału tejże cywilizacji. Przeglądając nowości rynkowe napotkałem właśnie tę książkę. Po przeczytaniu jej opisu w mojej głowie utkwiło hasło...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Aż wstyd się przyznawać, ale o "Uczcie wyobraźni" dowiedziałem się niecały rok temu. Zawsze była gdzieś obecna. Kojarzyłem kilka okładek, kilka wątków fabularnych poszczególnych części, ale nie potrafiłem tego zidentyfikować, nadać temu nazwę. Dopiero po zagłębieniu się w tematykę mogłem zacząć działać i pośmiać się ze swojego braku ogarnięcia. Decyzja była natychmiastowa. Za wszelką cenę chciałem po coś sięgnąć. Dlaczego "Nova Swing"? Odpowiedź jest prosta. Spójrzcie na okładkę. Teraz już wszystko rozumiecie?


Vic Serotonin jest osobą, która nienawidzi planowania przyszłości. Żyje z dnia na dzień. Stara się nie robić nic naprzód, a w jego życiu dominuje lekka spontaniczność. Planeta, którą zamieszkuje jest na swój sposób banalna i nudna. Ludzie nie znajdą w niej wielu atrakcji. Dominują na niej bary i speluny. Saudade posiada jednak jedną unikatową rzecz - strefę zdarzenia. W tym miejscu absolutnie wszystko staje się iluzją. Osoby, które postanawiają zgłębić tajemnice strefy powracają z zepsutą psychiką. Jedynymi "chojrakami" są poszukiwacze artefaktów, do których zalicza się właśnie Vic. Osoby te przynoszą dziwne przedmioty z "innej rzeczywistości", po czym je sprzedają na czarnym rynku, ku dorobieniu się sporej sumy pieniędzy. Takie czynności są oczywiście zakazane, przez co obowiązkowe jest aresztowanie śmiałków. Główny bohater nie stara się ukrywać ze swoją profesją i tym samym jest na celowniku doświadczonego Aschemanna.

Jak sami widzicie fabuła jest na swój sposób ciekawa, a zwłaszcza zakazana strefa. Miałem co do niej duże wymagania i spodziewałem się czegoś spektakularnego, czegoś co mną zawładnie i wydobędzie słowa uznania. Niestety, jak to często bywa, skończyło się na oczekiwaniach i sporym zawodzie.

Byłem przygotowany do tego, iż czeka mnie bardzo wymagająca książka. Wiedziałem, że pozycje z tej serii wymagają od czytelnika maksymalnego skupienia, zaangażowania i sporej ilości wolnego czasu. Przyznam, że nie do końca spełniłem tych oczekiwań, jednak raczej wystarczająco. "Nova Swing" od samego początku sprawia wrażenie książki bardzo ciężkiej. Zostajemy wrzuceni w leniwy wir wydarzeń, co w teorii mówi nam, że zorientowanie się o co chodzi nastąpi w stosunkowo szybkim czasie. Nic bardziej błędnego.

M. John Harrison chciał chyba sobie z nas zadrwić i sprawdzić nasze umiejętności skupienia, bądź po prostu nieudolnie prowadzi swoje show na papierze. Początek jest istną męczarnią. Nic nie wydaje się połączone, przeskakujemy z wątku na wątek, przerywając poprzedni w połowie! Rozmowy są urywane w najmniej oczekiwanym momencie, bohaterowie sztuczni i mało interesujący. W jednym momencie bohater powieści siedzi na kanapie, po to, by dwa zdania później iść ciemną uliczką... Gdzie jakieś przejście? Gdzie wprowadzenie? Gdzie aby lekkie podsumowanie poprzedniego wątku?

Jeśli miałbym znaleźć coś, co nie było kiepskie w tej powieści to na pewno opisy. Niejednokrotnie ratowały sytuację, przedstawiając wygląd miejsc. Tak, tylko miejsc. O reszcie nie ma mowy, ponieważ najzwyczajniej w świecie ich nie ma. A szkoda.

Czy polecam Wam "Nove Swing"? Nie. Jest to bardzo słaba książka, która nic sobą nie reprezentuje. Z pozoru ciekawa fabuła okazała się niewypałem. Dominuje tutaj chaos, nuda, brak jakiegokolwiek zrozumienia. Jeśli ktoś jest fanem serii "Uczta wyobraźni" to nie oszukujmy się, przeczyta tę książkę. Innym osobom odradzam. Weźcie coś innego i uwierzcie mi na słowo. Nie warto. Szkoda Waszego czasu i pieniędzy.

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Aż wstyd się przyznawać, ale o "Uczcie wyobraźni" dowiedziałem się niecały rok temu. Zawsze była gdzieś obecna. Kojarzyłem kilka okładek, kilka wątków fabularnych poszczególnych części, ale nie potrafiłem tego zidentyfikować, nadać temu nazwę. Dopiero po zagłębieniu się w tematykę mogłem zacząć działać i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/02/skazaniec-krzysztof-spado.html

Na tym świecie istnieją miejsca, których nie chcielibyśmy przebywać za żadne skarby świata. Żyjemy w XXI w. i te słowa mogą się dla wielu wydawać trochę dziwne, jednak od setek lat więzienie budzi strach, lęk i grozę. Jego forma, kształt jest każdemu znana i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Zadanie takiej placówki jest bardzo proste. Ma siać przerażenie i być miejscem, które wybije recydywistom przestępstwa z głowy. Wydaje nam się, iż wiemy o tych miejscach bardzo dużo. Zapewniam Was, że są to tylko ogólniki. Sam się dopiero o tym przekonałem.

Przenosimy się w czasie do dwudziestolecia międzywojennego, mamy rok 1922. Stefan "Ropuch" Żabikowski zostaje zesłany do wronieckiego więzienia, cieszącego się mianem najostrzejszego więzienia II RP. Trafiają tam osoby, które mają za sobą poważne przestępstwa. Nie jest to miejsce dla osób kradnących torebki. Ropuch dostał najgorszy wymiar kary - dożywocie. Za co? Nie wiadomo, chociaż jak mówi jeden ze współwięźniów, iż za takim wyrokiem musi kryć się morderstwo. Pan Żabikowski bardzo szybko przekonuje się dlaczego to więzienie ma tak podłą renomę. W czasie swojego transportu zostaje brutalnie pobity po to, aby w swoim pierwszym dniu klęczeć kilka godzin na dziedzińcu zakładu karnego. Świeżak, bo tak określa się "nowych", nie ma lekko. Od początku jest nękany, nie zna praw życie więziennego, a na dodatek upatrzył go sobie aspirant Szumski, który słynie ze swojego chamstwa i podłości. Na nowej drodze życia Żabikowskiego staje czwórka facetów, którzy postanawiają pomóc przystosować się "nowemu" do panujących tutaj warunków. Odtąd żywot Stefana stanie się walką o przetrwanie, walką z własnymi uczuciami, tęsknotą, z życiem codziennym. A jak sami wiemy walka z samym sobą jest niesamowicie ciężka.

Autor wspaniale oddał życie codzienne w więzieniu, co jest dla mnie rzeczą niebywałą. Myśli więźniów krążą wokół jednego hasła - przetrwać. Nic innego się nie liczy. Aby spełnić ten cel trzeba cały czas kombinować, być ostrożnym, obserwować. Łomot nie był niczym szczególnym. Takie wypadki zdarzały się stosunkowo często, pomimo świadomości o srogiej konsekwencji, jaką był kilkudniowy pobyt w izolatce. Za co można było oberwać? Za wszystko i niezwykle łatwo. Bardzo trzeba było uważać na słowa, ponieważ często mogły zostać źle zinterpretowane, co doprowadzało do przykrych skutków. Przysługi były także codziennością. Aby zyskać w oczach innych, tudzież zdobyć coś dla siebie, trzeba było zmierzyć się z własnymi słabościami i znać sztukę negocjacji. W więzieniu każdy ma wobec kogoś przysługi, a ich spłata najczęściej dokonuje się w najmniej odpowiednim czasie. Jedyną walutą były paczki papierosów. To one były pożądane i to za nie ludzie ryzykowali swoim życiem.

Bohaterowie to kolejna bardzo dobra strona powieści. Mamy świadomość, jakbyśmy znali ich od kołyski. Każdy z nich popełnił straszną zbrodnię, każdy ma swój sposób na radzenie sobie z tym problemem, jednak nikt nie chce się pochwalić za co tutaj trafił. Mamy całą paletę osób w różnym wieku, a tylko nielicznych z dożywociem na karku. Te postaci mają najgorzej, a zwłaszcza główny bohater. Żabikowski ma 22 lata. W ciągu jednej chwili pozbawił się wizji pięknego życia. Ma świadomość, że popełnił niewybaczalny błąd, za co przyszło jemu teraz płacić. Jego życie codzienne to nieustanna walka z własną psychiką. Wspaniałe wspomnienia z przeszłości nie chcą się od niego odczepić, nie chcą pozwolić na spokojny sen, przez co doprowadzają go do wewnętrznego szaleństwa. I tak jest z każdym z więźniów. Wewnętrzne rozterki zostały rozrysowane na poziomie mistrzowskim. Nie sposób było to zlekceważyć. Ich problemy stawały się naszymi.

Jak można się domyślić klimat książki nie jest lekki i przyjemny Cały czas rysowany jest ciemnymi barwami, zagłębiając nas w swą ciemność, nie dając ani chwili na rozejrzenie się i znalezienie drogi na zewnątrz. Jedynym sposobem jest dobrnięcie do końca książki, książki, która uzależnia i wciąga od pierwszej stronicy. Dawno nie miałem do czynienia z tak fantastycznymi postaciami, z tak ciekawą i interesującą fabułą. Jedyne co mogę zarzucić autorowi to brak większego dramatu i brutalności. Liczyłem zwłaszcza na to ostatnie. Momentami była ona niepotrzebnie słodzona.

Niesamowita fabuła, genialni bohaterowie, bardzo dobry klimat powieści. Jeśli tego szukacie, to już znaleźliście. Całość jest ubarwiona wiarygodnością, wspaniałymi opisami i lekkim piórem, przez co te 400 stron pochłaniamy w zastraszającym tempie. Polecam Wam tę pozycję bardzo gorąco. Po co nam Stephen King i jego "Skazani na Shawshank", skoro mamy Krzysztofa Spadło i jego "Skazańca", w dodatku którego akcja toczy się we wronieckim więzieniu w dwudziestoleciu wojennym? Zapewniam, że niczego więcej nie potrzeba. Czekam z niecierpliwością na kontynuację!

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/02/skazaniec-krzysztof-spado.html

Na tym świecie istnieją miejsca, których nie chcielibyśmy przebywać za żadne skarby świata. Żyjemy w XXI w. i te słowa mogą się dla wielu wydawać trochę dziwne, jednak od setek lat więzienie budzi strach, lęk i grozę. Jego forma, kształt jest każdemu znana i w tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Na polskiej scenie książek fantastycznych ciężko o znalezienie czegoś spektakularnego, pozbawiającego tchu, niszczącego system. Możemy wyróżnić jedynie Sapkowskiego z Geraltem i długo długo nic. Ptaszki ćwierkają, iż godnym uwagi jest również Dukaj. Piekara z pewnością wybija się z szarego szeregu, jednak nie dorównuje Wiedźminowi. Cała reszta pisarzy odnajduje się w literaturze bardziej rozrywkowej, gdzie ciężko powiedzieć coś o epickości, a dobrej zabawie z kubkiem gorącej herbaty. Tyle. Kiedyś zapewniano mnie o Grzędowiczu i jego "Panu Lodowego Ogrodu". Nie dobrnąłem nawet do 1/5. Znudziłem się. Z czasem postanowiłem dać jemu jeszcze jedną szansę. Czy tym razem to spotkanie było owocne?

Główny bohater Vuko Drakkainen to wyszkolony komandos z Europy, który rusza na misję ratunkową na odległą planetę Midgaard, zamieszkaną przez istoty bardzo podobne do ludzi. Cel wyprawy? Prościutki. Vuko musi uratować i przyprowadzić z powrotem kilku Ziemian, który stracili kontakt z bazą główną. Jeśli coś narozrabiali, to zadaniem Drakkainena będzie posprzątanie bałaganu. Wszystko wydaje się być łatwe i przyjemne. Sytuacja zaczyna się komplikować po wylądowaniu. Nic nie jest takie jak być powinno. Zapewnienia szefostwa nie mówiły niczego o śmiertelnie niebezpiecznych stworzeniach, ślad po zaginionej załodze zniknął, a na dodatek Drakkainen znalazł się w samym środku wojny bogów. Wojny o na temat której mało kto posiada jakieś przydatne i szczegółowe informacje. Mieszkańcy Midgaardu nie wiedzą co począć, żyją w przerażeniu, a mieszkańców Ziemi ani widu, ani słychu.

Bardzo ciężko jest opisać fabułę pierwszego tomu, ponieważ wbrew pozorom jest zawiła, a początek powieści wydawał się nieco chaotyczny i trudny w odbiorze. Było mi momentami bardzo ciężko połapać się o co tak naprawdę autorowi chodzi. Z jednej strony wszystko jest jasne i klarowne, ale z drugiej panuje zamieszanie i taki brak kontroli nad tym co czytamy. Ten stan rzeczy trwał dosyć długo, przez co trzeba wykazać się nie lada wytrwałością i upartym dążeniem do celu.

Kolejną dziwną dla mnie kwestią były opisy, dużo opisów, bardzo dużo opisów. Jestem w okolicach dwusetnej strony i zastanawiam się nad jednym - "Panie Jarosławie, czy Pan wie co to są dialogi, w jakim celu się je stosuje i dlaczego warto z tego korzystać?". Autentycznie wcześniej wspomnianej liczby dialogi stanowią ze 20% wszystkiego. Uwierzcie, że nieraz miałem ochotę odłożyć tę książkę, bo po prostu się męczyłem.

Chwała Bogu, że tego nie zrobiłem. Połowa książki równa się kompletnej zmianie wizerunku. Całość staje się zrównoważona. Dialogi zaczynają odgrywać ważną rolę, ilość opisów już nie przytłacza, a zachwyca swoją dokładnością, szczegółowością i perfekcją. Przywołanie obrazów miejsc, akcji jest błahostką, przez co mamy przed oczami film z detalami. Do tego zaserwowano nam oryginalny język. Nie jest najłatwiejszy, jednak w kompozycji ze stylem pisarskim otrzymujemy coś co zachwyca.

Bohaterowie mają swoje dobre i złe strony. Pierwszoplanowi są genialnie opracowani. Vuko nie jest szarą istotą do zabijania. Znamy cząstkę jego przeszłości, poznajemy wewnętrzne rozterki, przemyślenia etc. Reszta to już inna bajka. Są bardzo schematyczni, jednowarstwowi, płytcy. Ciężko powiedzieć o nich coś więcej, bo po prostu tego nie ma. Gdy mamy styczność z wojem, to z wojem. Służy do walki i tyle. Zero czegokolwiek.

Przez całą powieść towarzyszy nam wisząca w powietrzu tajemniczość, sekrety i ciekawość, poczucie grozy. Pomimo pięciuset stron nadal ciężko mi stwierdzić co będzie się działo dalej. I to chyba jest największą zaletą powieści. Nie mamy niczego podanego na tacy. Wszystkiego trzeba się domyślić. Jedynym źródłem informacji jest końcówka, która ma charakter żywcem wyciągnięta z Nolanowskiego filmu. Naprawdę czułem się jakbym oglądał "Incepcję", czy "Prestiż". Wyobrażenia za każdym razem inne.

Czy polecam? Jak najbardziej! Uważam, że nie można przejść obojętnie wobec tej powieści. Jest to dawka porządnej literatury i oczekuję na dalsze tomy cyklu. Trzeba jednak zaznaczyć, że dziełem wybitnym póki co nie jest. Troszeczkę się zawiodłem. Recenzje oferowały mi coś niesamowitego, a tak nie było. Początek, no, 1/3 powieści jest bardzo słaba, a nadmiar opisów drażni. "Pan Lodowego Ogrodu" ma spory potencjał i liczę, że będzie on wykorzystany do granic możliwości. Po prostu dajcie tej książce szansę i niech nie odrzuci Was "początek". Dalej będzie tylko lepiej. Zapewniam!

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Na polskiej scenie książek fantastycznych ciężko o znalezienie czegoś spektakularnego, pozbawiającego tchu, niszczącego system. Możemy wyróżnić jedynie Sapkowskiego z Geraltem i długo długo nic. Ptaszki ćwierkają, iż godnym uwagi jest również Dukaj. Piekara z pewnością wybija się z szarego szeregu, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Andrzejowi Pilipiukowi dawałem wiele szans. Przełomem było bardzo interesujące "Oko jelenia" i "Czerwona gorączka". W pierwszej urzekł mnie klimat, a w drugiej ciekawe opowiadania. Idąc za ciosem wybrałem którąś z części Jakuba Wędrowycza oraz zbiór opowiadań. Spotkania te zakończyły się totalną klapą i na bardzo długo zniechęciły mnie do tego autora. Ostatnio postanowiłem dać jemu ostatnią szansę i wybór padł na "Wampira z MO". Mimo wszystko chciałem, aby moje zdanie uległo przeobrażeniu. Co z tego wynikło?


Najogólniej rzecz biorąc "Wampir z MO" to zbiór jedenastu opowiadań, które są połączone jedynie w teorii. Wspólnym punktem są jedynie bohaterowie. Spotkamy tutaj postaci znane już z "Wampira z M-3". Cała reszta jest inna. Akcja toczy się w Warszawie za czasów komuny. To tyle na temat zarysu fabuły. Dlaczego dowiecie się poniżej.

"Wampir z MO" nie ma fabuły, ta książka jest o niczym! Pomysł osadzenia wampirów, zombie etc. w czasach komuny wydawał mi się trafny i interesujący, szczególnie jeśli dodamy do tego sporą ilość humoru. Nie powiem, kupiłem ten pomysł. Rzeczywistość, jak to często bywa, okazała się brutalna. Opowiadanka były kompletnie bez polotu. Nie wiedziałem o co w nich chodzi, jaki jest ich cel, co sobą prezentują. Nie potrafiłem się w nich zatracić. Mają jednak swój plus. Na całe szczęście autor nie zdecydował się się zrobić z nich powieści. W takim wypadku książka byłaby jeszcze słabsza.

Bohaterowie nie są najgorsi. Podobało mi się, iż Pilipiuk nie stworzył wokół nich otoczki, przez którą od razu wiedzielibyśmy o ich "gatunku", jeśli można tutaj użyć takiego słowa. Każdy z nich należy do innej rasy i są przedstawieni jako zwykli ludzie, niczym niewyróżniający się spośród społeczeństwa. Na tym jednak ich plusy się kończą. Z żadnym nie potrafiłem się zbratać. Przedstawieni byli w sposób lekceważący czytelnika. Nie jesteśmy w stanie poznać ich cech charakteru, osobowości. Dostajemy tyle ile jest potrzebne, czyli niewiele.

Zawiodłem się także srogo na humorze. Miałem dostać sporą ilość, a odebrałem żarty na żenującym poziomie, które zamiast śmiechu wywoływały podnoszenie brwi ze sporą ilością westchnięć. "Wampir z MO" miał się okazać odskocznią od rzeczywistości. Liczyłem na świetną dawkę rozrywki, a tak naprawdę zmarnowałem sporo cennego czasu. Męczyłem się okropnie czytając tę książkę, ponieważ jest ona bardzo słaba. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu, a Andrzejowi Pilipiukowi już podziękuję. Kompletnie nie bawi mnie jego humor, nie przekonuje mnie jego styl pisania, rozrysowanie bohaterów. Dziękuję, dosyć.

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Andrzejowi Pilipiukowi dawałem wiele szans. Przełomem było bardzo interesujące "Oko jelenia" i "Czerwona gorączka". W pierwszej urzekł mnie klimat, a w drugiej ciekawe opowiadania. Idąc za ciosem wybrałem którąś z części Jakuba Wędrowycza oraz zbiór opowiadań. Spotkania te zakończyły się totalną klapą i na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapraszam serdecznie: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Nie ukrywam, że jestem fanem twórczości Harlana Cobena. Każda jego książka przypadła mi do gustu. Oczywiście nie mogę rzec, iż ma on same "piekielnie" dobre pozycje. Nie. Jak każdemu autorowi zdarzają się lektury wybitne, jak i dobre, wręcz bardzo dobre, jednak bez fajerwerków. "Klinika śmierci" została puszczona na rynek 3 lata temu. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że jest to powieść pisana "do szuflady". Podobny zabieg uczyniła Tess Gerritsen. W jej przypadku wyszło to słabo, jednak w przypadku Cobena liczyłem na wiele.

Sara Lowell jest niepełnosprawną dziennikarką pracującą dla telewizji NewsFlash. Dzięki tej pozycji w społeczeństwie pokazała światu, że gdy się chce wszelkie marzenia stają się prostsze, nie przeszkodzą w tym nawet trwałe kłopoty zdrowotne. Jej przeszłość także nie należała do najlepszych. Pomimo pochodzenia z zamożnej rodziny jej dzieciństwo stało pod znakiem braku akceptacji wśród rówieśników, oraz ciągłemu prześladowaniu ze strony atrakcyjnej siostry Cassandry. Pasmo nieszczęść zostało wyeliminowane w dorosłym życiu. Oprócz wspaniałej pracy dane jej było poślubić gwiazdę NBA, gracza New York Knicks - Michaela Silvermana. Całkowite szczęście wyznacza informacja dla Sary o zajściu w ciążę. Szkoda jednak, iż każdy medal ma dwie strony. Jednocześnie okazuje się, że małżonek jest chory na AIDS...

Z pomocą przybiega przyjaciel rodziny Harvey Riker. Jest on naukowcem, który całe swoje życie poświęcił dla walki z wirusem HIV. Prowadzi specjalnej badania i eksperymenty prowadzące do wynalezienia leku. Stwierdza, iż jest w stanie pomóc swoim przyjaciołom, jednak będzie to wymagało sporego poświęcenia z ich strony. Całą sprawę komplikuje seria morderstw homoseksualistów, którzy byli leczeni w klinice Rikera. Podejrzenia trafiają na przeciwników naukowca, którzy nie chcą rozwoju kliniki. Ale czy na pewno? Jak potoczą się losy Michaela, którego emocje skaczą od skrajności w skrajność. Jakie jest jego zadanie w tym wszystkim?

Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z fantastyczną fabułą. Temat wirusa HIV jest na czasie i nie wydaje się, aby wkrótce zniknął z ust społeczeństwa. Sytuację rozgrzewa fakt, iż książka została napisana przeszło 20 lat temu! Niestety moje oczekiwania były zbyt wygórowane, ponieważ poza ciekawą fabułą nie było tutaj nic wybijającego się ponad normę i oczywistą oczywistość. Ale do rzeczy.

Największym minusem tejże książki jest brak przyspieszenia akcji. Jak dla mnie dobry kryminał powinien nabierać prędkość wraz z każdą przeczytaną stroną, aby w efekcie wgnieść nas w fotel/łózko i wywołać zdumienie z niedowierzaniem. Tutaj Coben nie zastosował tego zabiegu. Całość płynie bardzo spokojnie, także nie grozi nam zgubienie wątku.

Bohaterowie także nie zachwycili. Dokuczała mi ich ogromna liczba oraz brak rozbudowy pod względem charakteru. Autor ograniczył się do przedstawienia kilku cech, ubrał ich w kilka szarych odcieni i na tym zakończył działalność. Daje to mierny efekt, przez co nie dane nam jest zżycie się z bohaterami, odebrane zostają chwile grozy, uniesienia emocjonalnego.

Tak więc "Klinika śmierci" okazała się przeciętnym kryminałem, a słabą książką Cobena (w porównaniu do całej reszty twórczości). Nuda, ziewanie, brak zwrotów akcji, sztampowi bohaterowie, zbyt duża ilość dialogów. Tylko to znajdziemy w tej książce. Jeśli ktoś nie jest fanem twórczości Harlana może śmiało odpuścić sobie tę pozycję. Jeśli ktoś, jak ja, należy do wiernego grona czytelników powinien ją dorwać i przeczytać. Podobała mi się przedmowa autora, który potwierdza me słowa (albo ja jego), iż jeśli ktoś nie czytał nigdy wcześniej jego książek powinien tę odłożyć, a sięgnąć po inną. Zachęcam do takiego czynu.

Zapraszam serdecznie: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Nie ukrywam, że jestem fanem twórczości Harlana Cobena. Każda jego książka przypadła mi do gustu. Oczywiście nie mogę rzec, iż ma on same "piekielnie" dobre pozycje. Nie. Jak każdemu autorowi zdarzają się lektury wybitne, jak i dobre, wręcz bardzo dobre, jednak bez fajerwerków. "Klinika śmierci" została...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Książka Katarzyny Enerlich Pt. „Prowincja pełna czarów” jest już piątą częścią popularnego w Polsce cyklu. Przyznaję, że wcześniej się nie spotkałem z jej twórczością. Ani w księgarniach, ani w bibliotece. Praktycznie nigdy nie odwiedzam półek poświęconych temu typowi literatury. Dlaczego zrobiłem wyjątek? Zostałem niezwykle zachęcony tekstem na tyle książki, a także Mazurami. W tej krainie jestem zakochany i bardzo chciałbym tam wrócić choć na kilka dni. Liczyłem, że książka Katarzyny Enerlich wywoła u mnie fantastyczne wspomnienia z chwil spędzonych w Krainie Jezior.



Życie Ludmiły niewiele się zmieniło. Główna bohaterka nadal lubuje się w obowiązkach domowych, co po części pozwala zapomnieć o złych chwilach z Wojtkiem. Związek ten przechodzi przez okres stagnacji i żadne znaki na niebie nie przewidują pomyślnego obrotu spraw. Urocza pięcioletnia Zosia poznaje tajniki pisania, a także pragnie poświęcić swój czas na poznanie swojej drugiej ojczyzny – Niemiec. Mama dziewczynki w tym samym czasie rozpoczyna prace nad kolejną książką. Tym razem skieruje się ku lokalnym pruskim legendom. Podczas prac zauważa pojawienie się tajemniczej kobiety. Osoba ta staje się najważniejszą osobą, na której koncentrują się wszyscy mieszkańcy, puszczając tym samym na lewo i prawo liczne plotki i domysły. Kim okaże się ta kobieta i co przyniesie zainteresowanie się jej osobą? O tym przekonajcie się sami!

„Prowincja pełna czarów” jest ozdobiona fantastyczną okładką. Niesamowicie przykuwa wzrok i zapewne niejeden czytelnik zastanawia się, czy wnętrze jest równie piękne. Katarzyna Enerlich wspaniale operuje słowem. W jej bogatych i szczegółowych opisach można się zakochać. Wspaniale oddaje klimat powieści, a także samych Mazur. Do dialogów także nie mogę się przyczepić. Przykuwają uwagę, a czasami nawet rozśmieszają. Pióro autorki stoi na bardzo wysokim poziomie. Jest lekkie, sympatyczne i wpadające pod każde gusta.

Nie byłem zachwycony sposobem narracji. Główna bohaterka bardzo często mnie irytowała, szczególnie swoimi przemyśleniami, które z czasem zacząłem omijać szerokim łukiem. Uważam, że książka bardzo zyskałaby na narracji trzecioosobowej. Na minus są także bohaterowie. Niestety większość z nich była postaciami bardzo bezbarwnymi, niedopracowanymi, kiepskimi. Zostali słabo rozrysowani, co przy piątej części cyklu nie świadczy dobrze o autorce. Nie wyróżniali się niczym szczególnym, przez co nie mają szans na wybicie się z szeregu i zapamiętanie przez czytelników.

Czy dostaliśmy magię codzienności wyróżnioną na tylnej części okładki? Tak! „Prowincja pełna czarów” na pewno zalicza się do ciekawych pozycji. Fabuła jest nietuzinkowa, a za towarzyszów mamy czarujące opisy i magię dnia codziennego. Całą kompozycję niszczą bohaterowie i kiepska narracja. Z takim doborem zalet i wad książka staje się pozycją ledwie przeciętną. Fakt, iż jest to piąta część cyklu tylko obniża ocenę. Nie zaintrygowała mnie na tyle, aby pojawiły się rumieńce na twarzy. Być może nie trafiłem z gatunkiem, ale w każdym z nich pojawiają się perełki, a ta najzwyczajniej w świecie do nich nie należy. Jeśli ktoś chce zatracić się w wspaniałych opisach i samych Mazurach – to jest to książka dla niego. W innym przypadku radzę ją pominąć. Pozycji nie polecam ani nie odradzam. Sami zdecydujcie, czy chcecie poświęcić jej swój czas.

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Książka Katarzyny Enerlich Pt. „Prowincja pełna czarów” jest już piątą częścią popularnego w Polsce cyklu. Przyznaję, że wcześniej się nie spotkałem z jej twórczością. Ani w księgarniach, ani w bibliotece. Praktycznie nigdy nie odwiedzam półek poświęconych temu typowi literatury. Dlaczego zrobiłem wyjątek?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Szkoła przybliżając nam losy Polski podczas IIWŚ skupia się tylko na okrutnych działaniach III Rzeszy oraz bestialstwie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Mało kto wie, iż nasze ziemie były świadkami następnej tragedii, zrealizowanej przez ukraińskich nacjonalistów. O tym się praktycznie nie mówi. Podręczniki zawierają skąpe informacje (jeśli już je mają), a sama literatura nie rozpieszcza. "Wołyń we krwi 1943" jest jedną z nielicznych książek na ten temat.


Pierwsza część książki przybliża nam dzieje Wołynia i jego okolicznych dzień do momentu wybuchu drugiej wojny. Znaczna jej część została poświęcona 20-leciu międzywojennemu, jednak znajdziemy tutaj wiele fragmentów mówiących o wcześniejszych wiekach. Z kart historii wiemy, że te tereny przez bardzo długi okres czasu należały do Polski. Pierwszy bunt miał miejsce w XVII wieku. To wtedy Chmielnicki powiedział "dosyć" i był bliski pokonania dumnej I RP. Następny bunt zaczął się kiełkować w latach '30 XX wieku. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów działała po cichu, by wybuchnąć w latach '40. Wróćmy jednak do poprzedniej dekady. Do momentu wybuchu wojny nikt nie pomyślałby, że kresowców czeka zagłada. Oba narody żyły bezproblemowo. Owszem, dochodziło do licznych potyczek, ale bardziej w grze politycznej. Sama ludność, szczególnie na wsi, żyła w dobrych stosunkach. Całość zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Nacjonaliści uważali nas, Polaków, za wrogów narodu. Jedynym rozwiązaniem było wyeliminowanie ich z ukraińskiego terytorium. Autorka sugeruje, że początkiem morderczej serii był atak na wieś Parośl zamieszkiwany przez 27 rodzin. Nikt nie przeżył. Nacjonaliści obchodzili się naszymi rodakami w sposób niezwykle okrutny. Ich mordercze metody często były skomplikowane, okrutne i przesycone cierpieniem. Nigdy nie pomyślałbym, że tak można się obchodzić z człowiekiem. Czyny nacjonalistów przechodzą ludzkie pojęcie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że kierowali się tylko "oczyszczeniem" ziem Ukrainy od jej wrogów. Nieznany jest inny powód (oprócz tych, które zaprzeczają użyciu słowa "ludobójstwo", m.in odwet). W wyniku ich działań z map zniknęła bardzo duża ilość wiosek. One nigdy już nie powrócą, a na ich miejscu stoi jedynie krzyż upamiętniający tę masakrę.

Nie możemy jednak zapomnieć o "dobrych" Ukraińcach. Zdarzały się przypadki, gdzie ich życzliwość i dobro serca uratowało wiele istnień ludzkich. Nie raz przechowywali u siebie w domu poszukiwanych Polaków, narażając tym samym swoją śmierć. Czyn wspaniały, acz rzadki. Dlatego też nie można wszystkiego uogólniać i za każdym razem musimy wspomnieć o NACJONALISTACH ukraińskich.

Czy AK było tym zainteresowane? Początkowo nie. Przyczyny tego nie są wiadome. Może niedowierzanie i wiara w brak powtórki? Faktem jednak jest późniejsza walka żołnierzy AK. Rozpiętość frontu sięgała do 100 km, ale same działania miały na celu jedynie powstrzymanie ludzi OUN i UPA (Ukraińska Powstańcza Armia). Zabronionym było zniżenie się do poziomu reprezentowanego przez nacjonalistów.

Joanna Wieliczka-Szarkowa napisała wspaniałą książkę. Chapeau bas dla niej, ponieważ podjęła się bardzo drażliwego i delikatnego tematu. Dodatkowym atutem jest skąpa ilość książek poświęconym Wołyniu. Podczas czytania tejże książki nie opuszczały mnie dreszcze na ciele. Do teraz jestem w szoku. Książkę polecam absolutnie każdemu. Uważam, że o tej historii powinni wiedzieć wszyscy obywatele RP. Mam również nadzieję, że tragedia Wołynia zostanie oficjalnie nazwana "ludobójstwem" jeszcze za mojego życia.

Zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Szkoła przybliżając nam losy Polski podczas IIWŚ skupia się tylko na okrutnych działaniach III Rzeszy oraz bestialstwie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Mało kto wie, iż nasze ziemie były świadkami następnej tragedii, zrealizowanej przez ukraińskich nacjonalistów. O tym się praktycznie nie mówi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Recenzja ukazała się na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Nareszcie nadeszła ta chwila. Moje męki przeżywane z brakiem znajomości ostatniego wydanego tomu były straszne. Cały cykl poznałem stosunkowo niedawno, ale podziałał na mnie jak narkotyk. "Wojna w Blasku Dnia" była na szczycie książkowych marzeń. W końcu udało mi się ją dorwać, a następnie przeczytać. Księga pierwsza sprawiła, że zaniemówiłem! Nie przez jej epickość, a przez "cieniznę". Co do tej miałem wielkie nadzieje, liczyłem na coś wspaniałego. Czy moje oczekiwania się sprawdziły?


Nie nie jest takie samo. To, co znaliśmy wcześniej uległo diametralnym zmianom. Leesha w końcu dociera do swojego rodzinnego miasteczka. Jej oczekiwania były stosunkowo inne. Spodziewała się ciepłego przywitania, nie oddziału łuczników czekających na jeden fałszywy krok. Władzę nad Zakątkiem zaczął sprawować brat władcy Bluszczowego Tronu. Jakby tego było mało bohaterka zmuszona jest do utrzymania w sekrecie ważnej informacji, która wywołałaby nie lada zamieszanie, a jej jedyną sojuszniczką okazała się matka. Rojer postanowił bardzo namieszać w swoim życiu. W jego życiu pojawiły się silne więzy, które połączyły go silną nicią z Krasjanami, a w szczególności z Ineverą oraz Jardirem. A co z naszym Arlenem? Naznaczony ma dosyć życia pod szatami kapłana. Nie ukrywa swojego prawdziwego imienia i pragnie wieść spokojne życie u boku swej ukochanej Renny. Jak to zwykle bywa los przewidział wobec niego inny scenariusz, obdarowując do potężnymi mocami, nad którymi ciężko zapanować. Nadchodzi czas Nowiu. Otchłańce przybędą w ogromnej ilości, by stłamsić potęgę dwóch Wybrańców, którzy dokonali niewiarygodnych rzeczy. Nie wiadomo, który z nich jest tym właściwym. Nów zbliża się wielkimi krokami. Nic nie będzie już takie samo.

Jak wspomniałem we wstępie spodziewałem się po tej części czegoś niesamowitego, czegoś co wyeliminuje niesmak po księdze pierwszej. Czy to nieciekawe uczucie pozostało? Akcja księgi drugiej znacznie przyspieszyła, w stosunku do poprzedniczki. Od teraz jesteśmy świadkami zawrotnej prędkości. Akcja mknie do przodu niczym Struś Pędziwiatr, pozostawiając po sobie tumany kurzu i kilka obiecujących zwrotów akcji. To wszystko jest udekorowane licznymi i bogatymi opisami walk oraz wewnętrznych rozterek bohaterów powieści. W teorii taka dawka powinna spowodować zatrzymanie akcji serca... Tylko w teorii. W praktyce wygląda to zupełnie inaczej.

Od tego wszystkiego czuć sztuczność. Mam wrażenie, że Brett pisał na siłę, nie wkładając w to żadnego wysiłku, czyniąc ten tom zdecydowanie przeciągniętym. Liczne retrospekcje, mało istotne wątki mogły zostać spokojnie ominięte. Oczywiście jest to przypuszczenie. Odpowiedź dostanie się wraz z zakończeniem cyklu i spojrzeniem na całość. Tak czy inaczej moje odczucia są nieubłagane i sądzę, że uszczuplenie powieści o 200 stron bardzo by pomogło.

Ponadto zawiodła mnie przewidywalność drugiej księgi. Kilka zwrotów akcji nie potrafiło odmienić mojego zdania. Zakończenie elektryzowało niesamowicie, jednakże słowo na "p" zniszczyło sprawę. Irytowało także nieustanne wyjaśnienie wielu kwestii bohaterów przez autora. Bardzo mało pozostawało w gestii domyślenia się przez czytelnika. Zamiast ciekawych łamigłówek, myślenia nad dwuznacznością, tudzież szukaniem drugiego dna, dostaliśmy wszystko na tacy, wyjaśnione po przecinku.

Żeby nie było, że widzę same wady... Jestem pod ogromnym wrażeniem epickości opisów walk z alagai. Były one zbudowane niezwykle dokładnie. Autorowi nie umknął żaden szczegół, przez co całość jest wręcz idealna. Myślę, że osoby uzdolnione plastycznie bez problemu mogłyby zilustrować opisy. Cała reszta nadal stoi na wysokim poziomie. Opisywałem to wielokrotnie przy poprzednich częściach, tak więc tym razem się powstrzymam.

Księga druga "Wojny w Blasku Dnia" na tle wcześniejszych dokonań Brett'a wypada bardzo słabo. Całość tak samo. Nie wiem co się stało z autorem. "Malowany człowiek" i "Pustynna Włócznia" nieraz wbiły mnie w fotel, powodując częste bitwy myślowe dotyczące ciągu dalszego. Na tej części ogromnie się zawiodłem. Nie tego oczekiwałem. Książka jest dobra, jednak mając świadomość o części pierwszej i drugiej cyklu oceniam je jako słabe. Pewnie się powtórzę, ale liczę na powrót do formy autora. Chciałbym aby obdarował nas czymś niesamowitym, czymś co przebije wcześniejsze dzieła i pozwoli mi myśleć, że "Wojna w Blasku Dnia" to tylko wpadka.

Recenzja ukazała się na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/

Nareszcie nadeszła ta chwila. Moje męki przeżywane z brakiem znajomości ostatniego wydanego tomu były straszne. Cały cykl poznałem stosunkowo niedawno, ale podziałał na mnie jak narkotyk. "Wojna w Blasku Dnia" była na szczycie książkowych marzeń. W końcu udało mi się ją dorwać, a następnie przeczytać....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zapraszam także na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/01/wojna-w-blasku-dnia-ksiega-i-peter-v.html

Do trzeciego tomu (z planowanych pięciu) cyklu demonicznego podszedłem z ogromnym entuzjazmem. Byłem pewien, że zostanę obdarowany bardzo dobrą literaturą i czas dla niej poświęcony nie będzie zmarnowany. Poprzedniczki pierwszej księgi "Wojny w Blasku Dnia" dostarczyły mi sporo emocji, wrażeń oraz niekontrolowany głód kolejnych części. W końcu udało mi się dorwać tę pozycję. Specjalnie odkładałem ją sobie na później, aby móc się "nakręcić". Tylko czy było to opłacalne?


Jak dotąd w każdej poprzedniej części autor przedstawiał nam losy głównych bohaterów. "Malowany Człowiek" stał pod znakiem trójki przyjaciół, ze wskazaniem na Arlena. "Pustynna Włócznia" to pokazanie Jardira, od kołyski, aż po stan obecny. Wraz z trzecim tomem przyszła kolej na jedną z najbardziej tajemniczych postaci cyklu - Ineverę. Dzięki temu zabiegowi poznajemy kobietę, która z prostej wyplataczki koszy staje się jedną z najbardziej wpływowych osób w Forcie Krasja. Dowiadujemy się, że droga na szczyt była niezwykle ciężkim zadaniem. Aby stać się Pierwszą Żoną Inevera musiała sprostać i pokonać niezliczoną ilość przeszkód, nie raz sięgając po ostateczne środki.

Autor nie skupił się jednak całkowicie na losach Jiwah'Ka. Oprócz licznych retrospekcji z jej udziałem nadal jesteśmy świadkami historii reszty bohaterów osadzonych w teraźniejszości. Według wstępnych zapowiedzi za 30 dni ma dojść do Wojny w Blasku Dnia. Otchłańce na czele ze swoimi władcami ruszą ku wielkiej bitwie przeciwko ludziom. Zabicie dwóch demonów umysłu przez Jardira i Arlena tylko rozwścieczyło alagai. Jakby tego było mało wymieniona dwójka przygotowuje się nie tylko do wojny. Przygotowują się również do walki pomiędzy sobą, ponieważ na świecie nie może istnieć dwóch Wybawicieli.

O ile wytłumaczenie losów Jardira w poprzednim tomie było bardzo ciekawym zabiegiem, tak tutaj wprowadzenie na podobnej zasadzie retrospekcji Inevery już nie do końca. Postać ta wyrobiła sobie u mnie pewną otoczkę. Bogate opisy jej wyglądu, charakteru, poczynań wspaniale nam wszystko pokazały. Niby mieliśmy co chcieliśmy, ale pozostawał niedosyt. Niedosyt, który powinien zostać w stanie niezmiennym. Dzięki takiemu zabiegowi Inevera była bardzo tajemniczą, intrygującą osobą. Te retrospekcje niestety wszystko zniszczyły. Postać ta nigdy nie będzie w moich oczach taka sama. Nie twierdzę, że nadal nie intryguje. Jej działania nadal stoją pod wielkim znakiem zapytania, jednak fundament legł w gruzach.

Po zawrotnym tempie w poprzednich tomach przyszedł czas na odpoczynek. Byliśmy przyzwyczajeni do innej sytuacji. Wcześniej nie dano nam zaczerpnąć tchu. Tutaj, wbrew pozorom, akcja toczy się ślimaczym tempem. Z jednej strony jesteśmy świadkami "ciszy przed burzą", natomiast akcja pierwszej księgi to raptem kilka dni. Przez taki zabieg, a jednocześnie przez nijakie retrospekcje z Ineverą, zbyt często wieje nudą. Przykro mi to mówić, ale Brett nieco zepsuł sprawę.

Czy jeszcze będę się do czegoś przyczepiał? Nie. Wątki pozostałych bohaterów zostały poprowadzone solidnie. Wizerunek Arlena ulega diametralnej zmianie. Jestem niezwykle ciekaw jak potoczą się jego dalsze losy (szkoda, że nie mogę tego powiedzieć o Rennie... bardzo infantylna i irytująca postać...). Leesha i Rojer dostarczają najwięcej emocji. Ich poczynania w Lennie Everama są bardzo intrygujące. Swoją postawą i działaniami nie rozczarowują. To dzięki nim księga pierwsza nie jest pospolitym przeciętniakiem.

Cała reszta nie odbiega od normy. Po raz kolejny Brett czaruje słowem, opisami, dialogami. Tutaj nie mogę się do niczego przyczepić. Pomimo mankamentów książkę czyta się jednym tchem i nie odczuwamy sporej liczny stron. Jestem pewien, że to właśnie za sprawą pisarskiego talentu autora. Patrząc wstecz zawsze księga pierwsza była słabsza od swej "kontynuatorki". Liczę, że tym razem będzie podobnie i dostanę to czego oczekiwałem. Niestety ta część wypada bardzo blado na tle całej reszty i ogółu. Wierzę, że jest to wypadek przy pracy.

Zapraszam także na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/01/wojna-w-blasku-dnia-ksiega-i-peter-v.html

Do trzeciego tomu (z planowanych pięciu) cyklu demonicznego podszedłem z ogromnym entuzjazmem. Byłem pewien, że zostanę obdarowany bardzo dobrą literaturą i czas dla niej poświęcony nie będzie zmarnowany. Poprzedniczki pierwszej księgi "Wojny w Blasku Dnia"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/01/zwiadowcy-krolewski-zwiadowca.html

Miało już niczego nie być. Najpierw zapewniono nas, że księga 10 cyklu "Zwiadowcy" będzie ostatnią. Za jakiś czas zostaliśmy obdarowani księgą 11., czyli zbiorem opowiadań, który fantastycznie zamykał dzieło Johna Flanagana. Całość i tak wydawała się już być odrobinę przeciągnięta. Ale stało się. Stało się to, co bardzo mnie ucieszyło i jednocześnie zmartwiło. Zostaliśmy obdarowani kolejną księgą cyklu. To, co miało zostać zakończone ponownie odwiedziło księgarnie na całym świecie. Czy była to mądra decyzja?


Od wydarzeń opisanych w "Zaginionych historiach" minęło kilkanaście lat. W tym czasie zaszło wiele nieuchronnych zmian. Król Duncan nie jest w stanie sprawować władzy. W jego imieniu rządzi córka władcy Cassandra, wraz ze swym mężem, pierwszym rycerzem królestwa Araluenu sir Horacym. Znamienity Halt całkowicie poświęcił się życiu z lady Pauline, rezygnując tym samym z funkcji zwiadowcy. Na czele Korpusu stanął Gilan. Will natomiast pracuje przy zamku Redmont. Jego wizerunek uległ największej zmianie, wręcz obrócił się o 180 stopni. Stał się ponurakiem, osobą z której została wyssana radość życia. Głównym i jedynym powodem jest osobista tragedia, jaką przeżył Treaty. Cios okazał się zbyt dotkliwy, przez co nie jest w stanie się pozbierać i kroczyć naprzód. Przyjaciele Willa są bardzo zmartwieni. Nic nie jest w stanie go uszczęśliwić, czy choćby wywołać uśmiech na twarzy. Gilan także jest bezradny. Jego podwładny już dwa razy odrzucił misję zleconą przez niego. Następny taki uczynek przyniesie zwolnienie z szeregów elitarnych zwiadowców. W końcu wpadają na pomysł z uczniem. Tą osobą okazała się być księżniczka Maddie, a zarazem chrześniaczka Willa. Ten początkowo był nastawiony bardzo sceptycznie. Z czasem zmienił swoje nastawienie i zobowiązał się do wyszkolenia Maddie na zwiadowczynię, pierwszą w historii!

Te kilkanaście lat, które dzieli księgę 12. z 11. są nie do przeskoczenia. Zmieniło się absolutnie wszystko, ze wskazaniem na bohaterów. Żaden z nich nie jest tym, z którymi się zaprzyjaźniliśmy. Ich cechy zostały gdzieś zgubione po drodze, przez co pozostały tylko imiona, dzięki którym wiemy kto jest kim. Cała reszta wyparowała. Dodatkowo są tylko tłem. Przez całą książkę towarzyszy nam Will i jego uczennica, tak jakby autor zapomniał o pozostałych bohaterach. Nie lepiej jest z innymi aspektami.

John Flanagan wyraźnie wszedł w schematy. O ile przy poprzednich tomach było to do przełknięcia, zaakceptowania i polubienia, tak tutaj pojawiła się zasada kontrastu. "Królewski zwiadowca" jest powtórką pierwszego tomu, czyli "Ruin Gorlanu". Autor nie zrobił nic, aby jakoś nam ją uatrakcyjnić. Ponownie jesteśmy świadkami nauki fachu, tych samych wydarzeń, nawet zdań! W pierwszej części te sytuacje wywoływały uśmiech na twarzy. Teraz pojawia się ziewanie. Całości towarzyszy naiwność, powtarzalność, nuda, przewidywanie sytuacji.

Pomimo tych złych cech Flanagan czaruje piórem. Książkę czyta się jednym tchem. Nie jest specjalnie obszerna, przez co dwa dni nam całkowicie wystarczą na przeczytanie kolejnej części. Muszę przyznać, że tylko australijski pisarz ma tak niepowtarzalny i unikatowy styl. Pisze w bardzo prosty, ale jednocześnie hipnotyzujący sposób. Tylko jego książki mają ten klimat, który przenosi mnie z powrotem do lat dzieciństwa. Za każdym razem bardzo dobrze się przy tym bawię. Szkoda, że tym razem nie mogłem jej zaliczyć do udanych.

Niewątpliwie "Królewski zwiadowca" jest najsłabszą częścią cyklu. Przykro mi o tym mówić. Tym razem magia autorskiego pióra nie niewiele się zdała. Flanagan kompletnie się zatracił w schematach, księga 12. aż od nich kipi! Liczyłem na kolejną magiczną podróż, a otrzymałem tzw. "odświeżony kotlet". Książka tylko dla fanów cyklu. Jeśli ktoś z Was myśli o zapoznaniu się ze "Zwiadowcami" to radzę iść chronologicznie. Przyznanie pierwszeństwa "Królewskiemu zwiadowcy" okazałoby się błędną decyzją. Wmawiam sobie, że to jednorazowa wpadka. Liczę, że kolejne tomy (tak, będą takowe) sprostają moim oczekiwaniom i z dumą będę je mógł postawić obok poprzedników.

Po więcej zapraszam na: http://zatraconywstronicach.blogspot.com/2014/01/zwiadowcy-krolewski-zwiadowca.html

Miało już niczego nie być. Najpierw zapewniono nas, że księga 10 cyklu "Zwiadowcy" będzie ostatnią. Za jakiś czas zostaliśmy obdarowani księgą 11., czyli zbiorem opowiadań, który fantastycznie zamykał dzieło Johna Flanagana. Całość i tak wydawała się już być odrobinę...

więcej Pokaż mimo to