-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać4
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński25
Biblioteczka
Debiut Roberta Foksa „Prospekt niepodległości” był dla mnie arcyciekawym zaskoczeniem, o czym pisałem tutaj. Z drugą powieścią różnie bywa. Albo potwierdza się pisarskie umiejętności albo jest się autorem jednej książki. Trochę jak z pierwszą miłością, którą wspomina się latami. Kolejne niekoniecznie już są tak wzniosłe i warte wspomnień. Na szczęście w „Ostatnim nielegału” Foks potwierdza swój pisarski kunszt.
Kim jest tytułowy „nielegał”? Dla niezorientowanych, podobnie jak ja, spieszę z wprowadzeniem, o które jestem już mądrzejszy po lekturze książki i własnych poszukiwaniach. Nielegał zwany inaczej matrioszką lub śpiochem to szpieg, który potrafi nawet kilkanaście lat czekać na rozkaz działania od instytucji, która go zwerbowała. W tym czasie ma za zadanie w 100% przeniknąć w struktury obcego państwa. Stać się jego wzorowym obywatelem. Sceptycy, których w świecie służb, jak w każdej ludzkiej zbiorowości, przecież nie brakuje, muszą przyjąć do wiadomości, że ujawnienie w 2006 r. nielegała w Kanadzie, czy działalności w 2010 r. kilku rosyjskich nielegałów w USA oraz zatrzymanie nielegałów rosyjskich w Niemczech w 2011 r. wskazują na kontynuację pracy wywiadowczej z użyciem metod, których historia sięga lat 20. poprzedniego stulecia. Zresztą a tym ostatnim odkryciu rosyjskich „nielegałów” w Niemczech opiera swoją opowieść Robert Foks.
Najnowsza powieść polityczno-szpiegowska została osadzona w czasach nam współczesnych, jednak wielokrotnie mamy retrospekcje do czasów głębokiego PRL w jego różnych odsłonach.
Główny bohater to młody, pełen zapału i ambitny podkomisarz policji Zygmunt Vesely. Zostaje przydzielony do z pozoru błahej sprawy nieszczęśliwego wypadku emerytowanego oficera Służb Bezpieczeństwa PRL. Splot wydarzeń, drobnych nieścisłości powodują, że Vesely zostaje wciągnięty w międzynarodową aferę, która korzeniami sięga stalinowskiego reżimu. Podkomisarz Vesely wymyka się zaszufladkowaniu. Z jednej strony jest pełen ideałów, skory do poświęceń, ale jednak władza i ambicja nie są mu obce. Prezentuje wiele pozytywnych cech jednak jest na wskroś ludzki, pełen też wad i wewnętrznych starć, które czynią z niego nietuzinkowego bohatera. Szkoda streszczać fabułę. Lepiej samemu ponieść się wywiadowczym intrygom zaprezentowanym w „Ostatnim nielegału”.
Tak jak po poprzedniej powieści Foksa, kiedy ją skończyłem, musiałem przeszukiwać informacje, czy to rzeczywiście możliwe? Czy tak działają służby w Polsce i na świecie? Czy jednak tego typu wydarzenia nie do końca mijają się z prawdą? Znowu przekonałem się, jak mało wiem o otaczającym mnie świecie.
I znowu Robert Foks udowodnił, że można napisać dobrą szpiegowską powieść, trzymającą w napięciu, bez zbędnych wulgaryzmów, nie wtłoczonych na siłę i podtrzymania uwagi czytelnika scen erotycznych. Chociaż te które są dodają autentyczności i pikanterii, jak przystało na porządnego agenta służ wywiadowczych. I tutaj autor potwierdza umiejętność tworzenia akcji oraz napięcia budując ją z pozoru nieistotnych elementów, gry słów, czy przypadkowych splotów wydarzeń. W powieści nie znajdziemy niepotrzebnych ubarwień. Wszystko jest przeniesieniem ludzkich i szpiegowskich zachowań na karty powieści. Z jednej strony pokazuje jak życie jest nieprzewidywalne, a z drugiej zaś jak wiele kryje czarnych stron.
Czekam z niecierpliwością na kolejną powieść, bo z tego co widzę i czytam, świat tajnych służb ma dla nas jeszcze wiele do odkrycia.
Debiut Roberta Foksa „Prospekt niepodległości” był dla mnie arcyciekawym zaskoczeniem, o czym pisałem tutaj. Z drugą powieścią różnie bywa. Albo potwierdza się pisarskie umiejętności albo jest się autorem jednej książki. Trochę jak z pierwszą miłością, którą wspomina się latami. Kolejne niekoniecznie już są tak wzniosłe i warte wspomnień. Na szczęście w „Ostatnim nielegału”...
więcej mniej Pokaż mimo to
Odrzuć panujący porządek, schemat życia, czerp z niego co najlepsze i poddaj się rytmowi natury – hasła piękne i kuszące. Nie ma co się dziwić, że tak wielu ludzi w latach 60. XX wieku zachłysnęło się ruchem hipisowskim. Iza Klementowska w książce „Zapach trawy. Opowieści o dzieciach hipisów” pokazuje na ile kolejne pokolenia korzystały z takiego wychowania.
Klementowska w swoim najnowszym reportażu jak sugeruje podtytuł, nie tylko przygląda się dzieciom hipisów. Może on mylić czytelnika. Nie znajdziemy wyłącznie opowieści o dzieciach hipisów. Książka została podzielona na 3 części: Rodzice, Dzieci oraz Rodzice i Dzieci. Autorka przemierza Stany Zjednoczone i Polskę w poszukiwaniu ludzi, którzy zaangażowali się w 100% w tę subkulturę. Chce poznać co nimi kierowało, jak ich życie potoczyło się, czy czegoś dziś żałują.
Pierwsza część jest dla mnie trochę chaotyczna. Autorka przeskakuje z USA do Polski i odwrotnie. Pokazuje Polaków, Amerykanów, którzy w swoim kraju, jak i na Zachodzie zaangażowali się w ruch hipisowski.
Zdecydowanie lepsza jest druga i trzecia część. Tutaj przechodzimy do sedna opowieści. Klementowska pokazuje losy dzieci hipisów. Historie różne. Niektóre barwne jak życie tych społeczności. Część napawa smutkiem, nie do pozazdroszczenia dzieciństwem. Może ciekawym i wesołym, ale bez braku stabilizacji oraz bezpieczeństwa tak potrzebnym dzieciom.
Nie jest to obraz gorzki, ale na pewno zróżnicowany. Część z tych dzieci jest bardzo empatyczna, pomaga innym. Niektórzy wybrali alternatywny styl życia. A jeszcze pozostała grupa zbuntowała się. Prowadzą bardzo konwencjonalny tryb, ale dziś są wdzięczni rodzicom, że pokazali im, że można żyć inaczej. Mogli wybrać. W szarym i nudnym PRL-u ruch ten był barwną odskocznią dla młodych, którzy chcieli mieć inne życie niż ich rodzice.
Szkoda, że autorce nie udało się rozwinąć wątku czołowych przedstawicieli polskiej, prawej sceny politycznej. Niegdyś w młodości, uczestnikami ruchu hippisowskiego oraz prekursorami tej subkultury młodzieżowej w Polsce.
"Zapach trawy. Opowieści o dzieciach hipisów" to reportaż godny uwagi. Pomimo niektórych braków i niedociągnięć warto przyjrzeć się osobom, które chciały uciec od szablonu życia. Pokazać sobie, a przede wszystkim swoim dzieciom, że można żyć po swojemu. Nie naśladując na siłę schematów. Czy to im się udało? To już sami musimy ocenić.
Odrzuć panujący porządek, schemat życia, czerp z niego co najlepsze i poddaj się rytmowi natury – hasła piękne i kuszące. Nie ma co się dziwić, że tak wielu ludzi w latach 60. XX wieku zachłysnęło się ruchem hipisowskim. Iza Klementowska w książce „Zapach trawy. Opowieści o dzieciach hipisów” pokazuje na ile kolejne pokolenia korzystały z takiego wychowania.
Klementowska...
2022-02-09
II wojna światowa, grabieże, Holokaust, mienie pożydowskie – od razu nasuwa skojarzenia o niebotycznych skarbach, prawie jak w jaskini zbójcy Alibaby. Wydaje się, że tyle lat po II wojnie światowej, w następnych pokoleniach temat Holokaustu już dawno powinien być przepracowany. Nic nowego już powiedzieć i napisać nie można. Lepiej spuścić zasłonę milczenia. Jednak ta tragedia ludzkości dalej wzbudza w ludziach wyrzut sumienia. W XXI wieku o współczesnych dziejach majątku żydowskiego, a przede wszystkim o ludziach, którzy różnie definiują pojęcia „skarbu”, opowiada Patrycja Dołowy w reportażu „Skarby. Poszukiwacze i strażnicy żydowskiej pamięci”.
Nietrudno zauważyć, że w naszym kraju jest pełno żydowskich rzeczy. Wielokrotnie nie zdajemy sobie sprawy z tego dziedzictwa, przechodząc koło kamienicy, cmentarza lub sklepu. Nie mówiąc już zakamarkach prywatnych domów, strychów, piwnic i wielu jeszcze innych miejscach. Patrycja Dołowy pomagając przyjaciółce, w jej poszukiwaniach przodków, wyrusza śladem miejsc, gdzie można było coś więcej się o nich dowiedzieć. W trakcie tej wędrówki spotyka dwie grupy ludzi – poszukiwaczy i strażników żydowskich historii.
Ciekawa jest jednej i drugiej strony. Co przyciąga poszukiwawczy, jakie są ich intencje? Czy czyhają na mienie, które zostawili ich przodkowie, a może naprawdę pragną odnaleźć swoje korzenie. Z drugiej strony, dlaczego strażnicy żydowskiej historii zajmują się tymi „skarbami”? Jaki mają w tym interes? Czy muszą zmierzać się z antysemityzmem? Nie są to mieszkańcy dużych metropolii, bardziej miast i miasteczek m.in. Zduńska Wola, Nowy Sącz, Zamość, Ostrowiec Świętokrzyski.
Uchwycone przez Dołowy historię chwytają za serce. Nie ma w tych opowieściach skrzyń wypełnionych złotem. Nie dowiemy się, gdzie znajdziemy najwięcej diamentów lub rubinowych pierścionków. Przeklęta cukiernica staje artefaktem, który zmienia kolej ludzkich losów, a strych domu niezgłębionym skarbcem żydowskich pamiątek. Relacje zmuszają do refleksji nad ludźmi, którzy przeminęli, ale w wiele rzeczy zostało po nich do dziś.
Podobno człowiek ginie z ostatnim wspomnieniem żyjących ludzi. Żydowscy mieszkańcy Polski do dziś żyją w pamięci jeszcze wielu. Przeplatające się historie poszukiwaczy i strażników żydowskiego mienia, uzmysławiają, jak dużo jeszcze spraw jest niewyjaśnionych. W reportażach Patrycji Dołowy ujmuje mnie zawsze prostota języka, nawet oszczędność wyrazów, oddanie głosu bohaterom. Niezmiennie ten sam poziom utrzymuje w „Skarbach”. Taka literatura to prawdziwy skarb.
II wojna światowa, grabieże, Holokaust, mienie pożydowskie – od razu nasuwa skojarzenia o niebotycznych skarbach, prawie jak w jaskini zbójcy Alibaby. Wydaje się, że tyle lat po II wojnie światowej, w następnych pokoleniach temat Holokaustu już dawno powinien być przepracowany. Nic nowego już powiedzieć i napisać nie można. Lepiej spuścić zasłonę milczenia. Jednak ta...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-28
Dość sceptycznie podchodzę do książek, które już w tytule chcą pokazać swoją wyjątkowość, opisać to, co jeszcze nie zostało opisane lub przedstawić coś już oczywistego w zupełnie nowym świetle. Zazwyczaj nie spełniają zapowiadanych w tytule oczekiwań. Ile razy można wałkować temat powtarzany prawie na każdej lekcji historii: wielkie wynalazki w wieku XVI, XVII, XVIII itd., itp.?! Jednak Tymoteusz Pawłowski w swojej najnowsze książce „Niezwykłe dzieje wielkich wynalazków” łączy ze sobą życie społeczne z nowoczesnymi technologiami i nieoczywistymi następstwami, które wywołała ta niechciana często symbioza.
W zasadzie książka jest rozbudowaną gawędą, gdzie autor burzy schematyczne myślenie, obala historyczne mity i legendy marketingowe. Jest to kopalnia ciekawostek i zaskakujących konkluzji. Kilka z nich przedstawię. Mam nadzieję, że ich nie zepsuję. Okazuje się, że historia wodociągów jest doskonałym przykładem powiązania polityki, ekonomii i higieny oraz propagandy szczególnie na polskich ziemiach. W jaki sposób? Dlaczego rowery pomogły w emancypacji kobiet? Dlaczego windy zmieniają krajobrazy świata? Z pozoru powszechne i prawie niezauważalne wynalazki stają się kamieniami milowymi, które na nowo są nam pokazywane.
Z wieloma tezami, czasami rzucanymi mimochodem, choćby z tym, że rozbiory Polski trwały znacznie krócej niż 123 lata, można polemizować. Ba! Nawet może dojść do burzliwej kłótni pomiędzy czytelnikiem a autorem, ale mimo wszystko wykładem-monologiem Pawłowskiego można się zachwycić. Po przeczytaniu działu, aż chce się sprawdzić, czy tak rzeczywiście było. Pozostaje niedosyt, który jest chyba najlepszą rekomendacją. Zatem brawa! Pawłowski sprawnie przeskakuje z jednego do kolejnego wynalazku. Twórczo łączy poszczególne przyczyny ze skutkami. Otwiera kolejne ciągi dziejów.
Osobiście brakuje mi bibliografii, którą wykorzystano do pisania. Zdaję sobie sprawę, że byłaby ona ogromna ze względu na zebrany materiał i narażałaby na niepotrzebny druk. W przyszłości warto odnieść się do najważniejszych tytułów.
Jednak publikacja „Niezwykłe dzieje wielkich wynalazków” zaciekawi nie tylko tych, którzy interesują się historią. Pokazuje ona jak technologia, w szerokim tego słowa znaczeniu, miała i będzie mieć ogromne znaczenie dla każdego z nas. Może niektórych wynalazków nie zauważamy, ale one zmieniają świat, w którym żyjemy.
Dość sceptycznie podchodzę do książek, które już w tytule chcą pokazać swoją wyjątkowość, opisać to, co jeszcze nie zostało opisane lub przedstawić coś już oczywistego w zupełnie nowym świetle. Zazwyczaj nie spełniają zapowiadanych w tytule oczekiwań. Ile razy można wałkować temat powtarzany prawie na każdej lekcji historii: wielkie wynalazki w wieku XVI, XVII, XVIII itd.,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-26
Książka nie jest gruba. Nie jest to wielka literatura. Nie mamy tutaj niesamowitych zwrotów akcji, subtelnych aluzji czy doskonałych analiz psychologicznych. Jednak od tej historii nie można się oderwać. Pochłania się ją w jedno popołudnie i przez długi czas zostaje z nami. Wraca jak bumerang. Zostaje w głowie jak natrętna piosenka znienawidzonego zespołu. Jednak zamiast demotywować pobudza do działania. Mnie się nie chce, a on mógł to zrobić. Nie dam rady…
A on dał i na tym nie poprzestał – Ryszard Kałaczyński. Maratończyk i ultra maratończyk, który od 15 sierpnia 2014 roku do 15 sierpnia 2015 przebiegł 366 maratonów, bijąc tym samym rekord Guinnessa. Tak, codziennie pokonywał dystans 42 km i 195 m. Zdrowy, chory, słońce, deszcz, śnieg, święto lub po pracy na roli – on biegł. Nie miał za sobą ogromnego zaplecza pomocników i sponsorów. Musiał czas dzielić między gospodarstwo, żonę, dziecko i bieg. O tym wszystkim opowiada w książce, którą napisał z dziennikarką Rachelą Berkowską pt. „Wytrwać w biegu”.
W niniejszej publikacji opisuje swoje życie od lat młodzieńczych, zmagania z różnymi życiowymi trudnościami i największym wrogiem, z którym już całe życie będzie walczył - alkoholizmem. Kiedy mówisz, że nie masz na coś siły lub czasu sięgnij po książkę „Wytrwać w biegu”, a zmienisz swoje nastawienie.
Książka nie jest gruba. Nie jest to wielka literatura. Nie mamy tutaj niesamowitych zwrotów akcji, subtelnych aluzji czy doskonałych analiz psychologicznych. Jednak od tej historii nie można się oderwać. Pochłania się ją w jedno popołudnie i przez długi czas zostaje z nami. Wraca jak bumerang. Zostaje w głowie jak natrętna piosenka znienawidzonego zespołu. Jednak zamiast...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-21
Niby tak blisko geograficznie. Powiązany od wieków z dziejami Polski. A jednak tak odległy mentalnie. Współcześnie zapomniany i wyrzucony z historycznej pamięci. Kaliningrad. Dzisiaj nazywa się Kaliningrad, ale kiedyś był to pruski Königsberg lub w spolszczonej wersji Królewiec.
Jakoś tak się złożyło, że o Królewcu słyszy się przez większość elementarnej edukacji, ale rzadko łączy się w głowie z jakimś konkretnym miejscem. Było to miasto zarządzane przez zakon krzyżacki, później stało się lennem Polski, studiował tutaj Jan Kochanowski, a jego granic podobno nigdy nie opuścił Kant. Pozostaje takim miastem-bajką. Był w przeszłości, potem nagle zniknął, ale co się z nim stało to już niekoniecznie nas interesuje.
W bardzo cenionej przez czytelników serii Sulina ukazał się reportaż o tym mieście i najbliższym Polsce skrawku Rosji: „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu”. Już tytuł jest trochę ciepłą ironią, puszczonym okiem w stronę czytelnika. Czy to miasto jest tylko bajką, zjawiskiem czasów minionych, a może idealnym miejscem do życia? Prawdą zaś jest, że to miejsce skrywa wiele historii.
W podróż po mieście oddalonym godzinę drogi od polskiej granicy, a kompletnie Polakom nieznanym zabiera nas Paulina Siegień. Studia i własne poszukiwania zaprowadziły ją do Kaliningradu, który nieoczekiwanie stał się częścią jej życia. W tym reportażu widać, że autorka temu obwodowi i jej stolicy oddała serce i duszę. Od razu wiesz, że czytasz dobry reportaż, kiedy czujesz, że autorka żyje tym o czym pisze. Na kartach książki wybrzmiewa autentyczna historia ludzi i miejsc.
Siegień nie jest obiektywna, jej pisanie o Kaliningradzie-Królewcu jest naznaczone przywiązaniem i uczuciem, którym to miejsce obdarza. Ale jest w tym pisaniu bardzo uczciwa. Po lekturze mam nieodparte wrażenie, że ta do tej pory tajemnicza dla mnie, choć geograficznie bliska, część świata, jest nieco bardziej znana. Znana na tyle jednak, żeby stwierdzić jak wciąż mało o tym skrawku Europy wiemy. Jak zresztą o wielu tamtejszych znamienitych obywatelach oraz tych bardziej pospolitych, o czym świadczą historie przywołane przez autorkę. Mieszkańcy Kaliningradu karkołomnie próbują budować nową historie tego miejsca na przekór kilkusetletniej tradycji. To także reportaż o ludziach znikąd, którzy chcą pozostawić tutaj swój ślad.
Książka została świetnie skonstruowana, lekkim piórem napisana i jednocześnie pozbawiona niepotrzebnych uproszczeń. „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” to bardzo udany i godny polecenia reportaż.
Niby tak blisko geograficznie. Powiązany od wieków z dziejami Polski. A jednak tak odległy mentalnie. Współcześnie zapomniany i wyrzucony z historycznej pamięci. Kaliningrad. Dzisiaj nazywa się Kaliningrad, ale kiedyś był to pruski Königsberg lub w spolszczonej wersji Królewiec.
Jakoś tak się złożyło, że o Królewcu słyszy się przez większość elementarnej edukacji, ale...
2022-01-20
Aby zapoznać się ze wszystkimi publikacjami dotyczącymi II wojny światowej nie starczyłoby nam życia. Prace te są mniej lub bardziej dostępne dla przeciętnego czytelnika. Wgłębiają się w szczegóły lub przekrojowo pokazują najważniejsze wydarzenia tego czasu. Wielu zniechęcają opasłe tomiska, pełne dat, nazwisk i skomplikowanych terminów. Jednak zawsze warto starać się, żeby historia trafiła pod strzechy. Ta myśl przyświeca najnowszej publikacja Teresy Kowalik i Przemysława Słowińskiego „II wojna światowa Polaków w 100 przedmiotach”.
Tym razem historię wojny obronnej w 1939 roku, okupacji niemieckiej i sowieckiej, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Armii Polskiej w ZSRS opowiadają w nietypowy sposób – poprzez przedmioty towarzyszące Polakom w latach 1939-1945. Przedmiot jest tu pojęciem wieloznacznym, bo oprócz munduru generała Wermachtu czy orzełka z Katynia, przedmiotów codziennego użytku jak siekiera lub bilet do kina znajdziemy rozdziały poświęcone tajnej prasie, aryjskim dokumentom, a nawet krymskiemu pałacowi. Wiele opowieści stanowi luźne, ale nie wymuszone nawiązanie do jeszcze innej historii. Autorzy gładko przeskakują, ze zdawałoby się mało znaczących obiektów, do narracji poświęconej ważnej postaci lub wydarzeniu z czasów II wojny światowej.
Teksty zawarte w książce nie są długie. Publikacja jest bardzo bogato ilustrowana oraz wydana w taki sposób, że przyjemnie czyta się ją i ogląda. Niewątpliwym plusem książki jest możliwość niespiesznego zapoznania się z jej treścią. Możemy to robić na wiele sposób: chronologicznie, od najciekawszy wątków, na chybił trafił, kluczem własnych zainteresowań itd. Trochę książek na temat II wojny światowej już w sowim krótkim życiu przeczytałem i myślałem, że „II wojna światowa Polaków w 100 przedmiotach” już mnie niczym nie zaskoczy. A jednak… Bo jaki związek z wojną może mieć czekolada Wedla, wachlarz, srebrna zastawa stołowa lub maki? A jednak okazuje się, że są to istotne powiązania.
Niejednokrotnie w narracji duetu Kowalik&Słowiński wybrzmiewają zarzuty, że wiele osób nie zostało należycie upamiętnionych w polskiej historii i kulturze. Jednak poprzez takie publikacje postacie czy wydarzenia tak szybko nie znikną z ludzkiej pamięci.
Aby zapoznać się ze wszystkimi publikacjami dotyczącymi II wojny światowej nie starczyłoby nam życia. Prace te są mniej lub bardziej dostępne dla przeciętnego czytelnika. Wgłębiają się w szczegóły lub przekrojowo pokazują najważniejsze wydarzenia tego czasu. Wielu zniechęcają opasłe tomiska, pełne dat, nazwisk i skomplikowanych terminów. Jednak zawsze warto starać się, żeby...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-03
Książka na pierwszy rzut oka niepozorna w formie i treści. Kolejne śledztwo genealogiczne, szukanie swoich korzeni. Temat wydawałby się już oklepany. Bałem się co z tej historii wyniknie, a jednak rekonstrukcja życia rodziny autorki wprowadza nas w zapomniany już świat.
Katarzyna Surmiak-Domańska to wieloletnia reporterka związana z „Gazetą Wyborczą”. Jak sama pisze praca dziennikarska była dla niej zawsze szansą do poznania tego, co obce i nie do końca zbadane. W reportażu „Czystka” zmierza się z tym, co człowiekowi najbliższe – własną rodziną. Jakże trudno zachować obiektywne spojrzenie odtwarzając życie bliskich.
Na pierwszym planie tej historii jest odtworzenie życiorysu babci autorki – Franki. Jednak ta postać staje się pretekstem do odtworzenia dziejów całej rodziny. Babcia Franka oraz jej synowie w tym ojciec Katarzyny Surmiak-Domańska przeżyli rzeź wołyńską. Te doświadczenia zostały pominięte we wspomnieniach. Nie uświadamiano w dzieciństwie autorki, gdyby jej nie dociekania nikt o tym w rodzinie nie wspominałby. Musi ona zmierzyć się z niewygodnymi pytaniami, milczeniem, zbywaniem itp.
Reportaż „Czystka” jest bardzo poruszający. Autorka wyciąga z mroków zapomnienia postacie, o których już wydawałoby się, że nikt nie pamięta. Surmiak-Domańska z małych skrawków relacji, półsłówku, nielicznych źródeł historycznych i ludzkiej pamięci odtwarza historię ludzi, którzy zostali wtłoczeni do historii. Kresy, Wołyń, Bandera przeplata się tu z życiem wiejskiego księdza Bieruta, Rozali czy ukraińskiego chłopa Dmytra. Nie ma tutaj historii wielki pieniędzy, ale są historie wielkich miłości, często niespełnionych. Są ludzkie dramaty, wady i zalety, szczęścia i małe sukcesy.
Katarzyna Surmiak-Domańska sama siebie określa jako owoc społecznego eksperymentu. Ludzie którzy po II wojnie światowej społecznie awansowali odcięli się od swoich przodków i historii rodzinnej. Dopiero ich dzieci, wnuki, a nawet prawnuki starają się dowiedzieć czegoś więcej. Wracają do początków swojego drzewa genealogicznego. Takich ludzi i rodzin jest w Polsce pewnie bardzo wiele.
„Czystka” w subtelny sposób opisuje zmagania prostych ludzi wrzuconych w wir zawieruch społecznych. Nie trzeba być miłośnikiem historii, żeby za autorką udać się w podróż po zawiłościach koligacji rodzinnych i historycznych. Dzieje babci Frani otwierają i zamykają tę książkę. Podobnie historie nasze i naszych rodzin są możliwością do napisania niejednej książki. Może reportaż „Czystka” stanie się powodem do odtworzenia naszej własnej historii póki są jeszcze ci, którzy będą o niej cokolwiek wiedzieć.
Książka na pierwszy rzut oka niepozorna w formie i treści. Kolejne śledztwo genealogiczne, szukanie swoich korzeni. Temat wydawałby się już oklepany. Bałem się co z tej historii wyniknie, a jednak rekonstrukcja życia rodziny autorki wprowadza nas w zapomniany już świat.
Katarzyna Surmiak-Domańska to wieloletnia reporterka związana z „Gazetą Wyborczą”. Jak sama pisze praca...
W tej recenzji nie do końca będę obiektywny, bo uwielbiam książki w formie wywiadów. A jeszcze jak postać jest nietuzinkowa to nic i nikt nie może mnie odciągnąć od lektury. Na wywiad Miry Suchodolskiej z kardiochirurgiem Grzegorzem Religą, synem TEGO Religi, już od czasu zapowiedzi przez wydawnictwo miałem wielką chrapkę. Byłem ciekawy, czy rozmowa okaże się laurką dla jednego z najbardziej znanych lekarzy w Polsce i na świecie, czy raczej wywlekaniem rodzinnych brudów, powlekanych tanią sensacją, pod płaszczykiem osobistych anegdot.
Książka „Religa. Ojciec i syn” została podzielona na dwie części, które jak w życiu wielu z nas nieodzownie przeplatają się: Rodzina i Praca. Jednak nie jest to podział sztywny. Praca rzutuje na życie rodzinne i odwrotnie, tym bardziej w przypadku Religi ojca i syna, którzy w pełni angażują się w podjęte działania.
Dostajemy obraz dwóch różnych ludzi, których połączyła miłość do kardiochirurgii. Syn nie kreuje idealnej wizji swojego ojca. Jasno mówi o ludzkich wadach i słabościach – ojca i swoich. W tym wywiadzie wbrew może niektórym oczekiwaniom Zbigniew Religa nie jest głównym bohaterem. Wielokrotnie jest bardziej przyczynkiem do rozmowy nad stanem polskiej medycyny, oczekiwaniom i postępom w badaniach naukowych. Wiele uwagi w rozmowach obie strony poświęciły idei przeszczepów, chorobom serca, relacjom między lekarzem i pacjentem oraz pandemii, która odwróciła świat do góry nogami.
Mira Suchodolska bardzo rzetelnie podeszła do rozmowy z ekspertem w swojej dziedzinie jakim jest Grzegorz Religa. Nie pyta o banały. Nie traci czasu i papieru na zbędne lub plotkarskie doniesienia. Zostawia wiele miejsca swojemu rozmówcy. Grzegorz Religa potrafi również w prosty sposób przekazać wiele trudnych zagadnień medycznych.
Książka dobra na każde skołatane serce.
W tej recenzji nie do końca będę obiektywny, bo uwielbiam książki w formie wywiadów. A jeszcze jak postać jest nietuzinkowa to nic i nikt nie może mnie odciągnąć od lektury. Na wywiad Miry Suchodolskiej z kardiochirurgiem Grzegorzem Religą, synem TEGO Religi, już od czasu zapowiedzi przez wydawnictwo miałem wielką chrapkę. Byłem ciekawy, czy rozmowa okaże się laurką dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-17
2021-12-17
Oświata i szkoły to jeden z tematów przy wigilijnym stole, do którego każdy może coś od siebie dorzucić. Każdy mniej lub bardziej za szkołą przepadał, krócej lub dłużej spędził w niej młode lata. Była ważnym elementem kształtującym nasze przyszłe życie. Zatem po co jeszcze pisać o szkole?! Każdy wie jak wygląda! A jednak okazuje się, że chociaż starsi przeżyli tradycyjny jej model, a ich dzieci również są w niej uwiązane to znaczy, że już nic lepszego pod słońcem nie wymyślono. Zresztą obecne reformy dążą do tego, co było wcześniej. Czy na pewno jest to jedyna alternatywa? Maria Hawranek w książce „Szkoły, do których chce się chodzić (są bliżej, niż myślisz)” uświadamia, że to co jest, niekoniecznie musi takie pozostać.
Mówi się, że podróże kształcą. Maria Hawranek wybrała się w edukacyjną podróż po Polsce pokazując miejsca i ludzi, którzy znaleźli inne sposoby na polską edukację. W książce oprócz znanych alternatyw opartych na pedagogice Montessori czy szkół waldorfskich, znajdziemy przykłady pojedynczych osób, które od wewnątrz zmieniają oblicze oświaty. Chyba każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu spotkał panią Wiesię – jedną z bohaterek tego reportażu. Hawranek odbywa tę podróż, żeby pokazać, że można inaczej. Szkoła nie musi być miejscem przymusu, gdzie tłami się indywidualność, żeby wyprodukować bezwolnego obywatela. Przeciwnie są „zielone wyspy”, gdzie szkoła to miejsce wybuchu uczniowskiej kreatywności, a nauczyciel towarzyszy w tej pracy, a nie jest jedynie urzędnikiem przywiązanym do realizacji programowej narzuconej przez państwo.
Niewątpliwą zaletą tego reportażu jest pokazanie pojedynczych osób, które decydują się realnie mieć wpływ na edukację i wychowanie młodzieży. Niejednokrotnie musiały one stoczyć spór z lokalną społecznością niechętną zmianom: „Bo przecież tyle lat było dobrze!”. Książkę powinni przeczytać nie tylko pracownicy oświaty. Znajdą tu wiele praktycznych wskazówek rodzice, którzy świadomie chcą wybrać najlepszą edukację dla swojego dziecka. Każdy rozdział kończy się tzw. fiszką informacyjną z praktycznymi wskazówkami: gdzie? jak? ile?
Po przeczytaniu „Szkoły, do których chce się chodzić (są bliżej, niż myślisz)” zostaje w sercu nadzieja, że są ludzie i miejsca, które stanowią zarzewie zmian w myśleniu o edukacji. Oby powstał z tego edukacyjny płomień!
Oświata i szkoły to jeden z tematów przy wigilijnym stole, do którego każdy może coś od siebie dorzucić. Każdy mniej lub bardziej za szkołą przepadał, krócej lub dłużej spędził w niej młode lata. Była ważnym elementem kształtującym nasze przyszłe życie. Zatem po co jeszcze pisać o szkole?! Każdy wie jak wygląda! A jednak okazuje się, że chociaż starsi przeżyli tradycyjny...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książek o obozie Auschwitz można liczyć już chyba w tysiącach. Pokazują one różne aspekty działalności zbrodniarzy, historię tego miejsca oraz są hołdem dla osób, które dokonały życia w barakach i piecach krematoryjnych. Z pozoru wydawałoby się, że nic nowego na ten temat napisać nie można. Jednak jeżeli opowiada się o ludziach, którzy rzuceni w tryby ogromnej machiny terroru potrafili zachować swoje człowieczeństwo to warto, aby takich książek było więcej.
Najnowsza publikacja „Bohaterowie Auschwitz…” duetu – Teresa Kowalik i Przemysław Słowiński jest wyborem bohaterów, którzy jak sugeruje podtytuł, potrafili stawić opór piekłu zgotowanemu ludziom przez ludzi.
Książka rozpoczyna się od krótkiego wstępu wyjaśniającego założenia i historię KL Auschwitz. W dalszej części przechodzimy do sedna publikacji, czyli subiektywnego wyboru biogramów bohaterów. Oprócz powszechnie znanych postaci jak Witold Pilecki czy Maksymilian Maria Kolbe opisani zostali mniej rozpoznawalni herosi m.in. Józef Bellert czy Sabina Nawara. Rozdział poświęcono również osobie, która za sprawą najnowszego filmu dotarła do szerszej grupy Polaków. Mowa tu oczywiście o Tadeuszu „Teddym” Pietrzykowskim. Biogramy skupiają się nie tylko samym życiu i działalności w obozie. Autorzy książki starali się zawrzeć opis działalności jeszcze przed wojną oraz uwypuklić istotne wydarzenia z życia tytułowych bohaterów Auschwitz. W osobnym rozdziale sporo miejsca poświęcono uciekinierom z obozu. W założeniach nazistowskich zbrodniarzy KL Auschwitz było miejscem bez drogi ucieczki, ale według statystyk podjęło tę próbę 928 osób.
Książka nie rości sobie praw stricte naukowej publikacji. Jest to pozycja jak najbardziej popularna i w tej formie w zupełności się sprawdza. Idealna pozycja dla osób skłonnych do dalszego zagłębiania się w tematyce obozowej, jak i dla tych, którzy w tym temacie są już bardziej zaawansowani.
Na końcu pracy znajdziemy także pokaźny spis bibliograficzny, który może być zaczątkiem samodzielnych poszukiwań i uzupełniania wiadomości na temat tej tragicznej karty w dziejach nie tylko II wojny światowej, ale przede wszystkim ludzkości.
Publikacja Kowalik i Słowińskiego uzmysławia, że nawet jednostka może przeciwstawić się ogromnemu złu. Człowiek może z pozoru przegrać, zostać skazanym na śmierć, ale trwa w pamięci tych którzy zdołali przetrwać. Motywuje masy do walki o wolność i niezależność.
Książek o obozie Auschwitz można liczyć już chyba w tysiącach. Pokazują one różne aspekty działalności zbrodniarzy, historię tego miejsca oraz są hołdem dla osób, które dokonały życia w barakach i piecach krematoryjnych. Z pozoru wydawałoby się, że nic nowego na ten temat napisać nie można. Jednak jeżeli opowiada się o ludziach, którzy rzuceni w tryby ogromnej machiny...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kamil Janicki przywraca pamięć o kobietach bez których nie zaistniałaby polska historia. Ale nie ogranicza tego do roli matek, żon czy kochanek. Pokazuje ich realny wpływ na dzieje. Czy jest to możliwe w średniowieczu? Czy Janicki nie naciąga faktów, aby przypodobać się współczesnym czytelnikom?
Dotychczas mówiło się o historii głównie z męskiej perspektywy. Janicki w książce „Damy Władysława Jagiełły” przedstawia opowieść o czterech żonach jednego z najważniejszych władców w polskiej historii. We wcześniejszych swoich publikacjach niejednokrotnie odnosił się do kobiecego punktu widzenia w badaniu przeszłości. Jadwiga Andegaweńska, Anna Cylejska, Elżbieta Granowska i Zofia Holszańska – pomijane w zrozumieniu losów Polski lub będące na jej marginesie, stają się w tej książce głównymi bohaterkami. Każdej z kobiet został poświęcony, obszerny rozdział. Ożywają na nowo, pokazane przez pryzmat swoich działań, a nie jako marionetki w męskich rękach. Były one kochane lub znienawidzone przez poddanych, samotnie musiały walczyć o swoją pozycję na wawelskim dworze.
Książka „Damy Władysława Jagiełły” zaczyna się zaskakująco. Autor nie tworzy swojej narracji od pierwszej, najbardziej znanej z tego grona, żony Jagiełły - króla Jadwigi Andegaweńskiej, ale od jego matki chrzestnej – Jadwigi z Pilczy. Janicki zwraca uwagę na ważny dla ówczesnych osób sakrament chrztu. Bowiem już od samego zarania średniowiecza upowszechniło się przekonanie, że pomiędzy chrześniakiem i jego rodzicami chrzestnymi tworzy się więź duchowa, ich dusze zostają złączone przez Boga. Wskazując inne publikacje, uzmysławia, że według średniowiecznych chrześcijan, niezwykła bliskość była głębsza i bardziej doniosła niż pokrewieństwo krwi.
W dalszych momentach książki, Janicki dalej wielokrotnie zwraca uwagę czytelnikowi na wiele niuansów dotyczących życia społecznego w tamtym okresie. Niczym średniowieczny kronikarz oddaje cześć kobietom, które zostały pominięte w źródłach epoki. Zresztą widać, że autor odbył mrówczą pracę studiując różne materiały historyczne, czego efektem jest choćby końcowa publikacja przypisów i wybranej bibliografii. Na szczęście nie otrzymujemy publikacji naszpikowanej przypisami i odwołaniami do innych książek. „Damy Władysława Jagiełły” zostały przystępnie napisane. Nie trzeba dużej wiedzy historycznej, aby z przyjemnością poznać historię z kobiecej strony.
Warto dodać, że książkę ładnie i praktycznie wydano. Format, który zmieści się do każdego plecaka lub torebki oraz duża ilość ilustracji, jeszcze bardziej zachęca, aby sięgnąć do tej publikacji.
„Damy Władysława Jagiełły” są początkiem serii, w której ukażą się „Damy złotego wieku” czy „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej”. Mam nadzieję, że kolejne tomy nie stracą impetu pierwszej części, a jeszcze dobitniej uzmysłowią rolę kobiet w polskich dziejach.
Kamil Janicki przywraca pamięć o kobietach bez których nie zaistniałaby polska historia. Ale nie ogranicza tego do roli matek, żon czy kochanek. Pokazuje ich realny wpływ na dzieje. Czy jest to możliwe w średniowieczu? Czy Janicki nie naciąga faktów, aby przypodobać się współczesnym czytelnikom?
Dotychczas mówiło się o historii głównie z męskiej perspektywy. Janicki w...
Kilka dni temu media obiegła informacja o piłkarzu Park Ji-sung, który przez 10 lat strzelał w Anglii gole i słuchał, że zjada psy. Największa koreańska gwiazda futbolu, w końcu nie wytrzymała i poprosiła kibiców, by ci takich piosenek nie śpiewali. Po pierwsze to obraza, po drugie nieprawda. Korea od psiego mięsa w kuchni odchodzi coraz bardziej. To najczęściej spotykany stereotyp dotyczący Koreańczyków. A może jest w tym prawda?
Roman Husarski w książce „Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej” pokazuje zupełnie odmienną stronę Korei Południowej. W popkulturze kraj ten jest coraz bardziej modny. Młodzi i starsi z zapartym tchem oglądają koreańskie seriale, w głośnikach puszczany jest k-pop, kolejne szkoły otwierają kursy języka koreańskiego. Jeżeli jednak ktoś szukałby jedynie anegdot dotyczących azjatyckiej popkultury to odradzam sięganie do tej pozycji. W dziewięciu rozdziałach autor bada i odkrywa przed czytelnikiem inne fenomeny koreańskich dziejów, kultury i współczesnego życia politycznego.
Niewątpliwym plusem reportażu jest to, że Husarski zagłębił życie koreańskiego świata sięgając do lokalnej prasy, a przede wszystkich czerpał jak najwięcej informacji z rozmów z mieszkańcami tego kraju. Jak sam potwierdza nie jest to łatwe zadanie. Nie zatrzymał się tylko na anglojęzycznych publikacjach, które na potrzeby wizerunkowe często przechodzą przez filtr państwowej cenzury.
Wielu może zaskoczyć rozdział dotyczący rozwoju chrześcijaństwa w Korei Południowej, gdzie europejski podział na sacrum i profanum nie obowiązuje, ale przybycie tam misjonarzy zrewolucjonizowało myślenie o świecie oraz spowodowało skutki odczuwalne do dzisiaj. W książce dużo uwagi poświęcono też relacjom z Północnym sąsiadem. Koreańczycy z Północy i Południa lubią podkreślać, że są podzielonym narodem – jednak jak udowadnia autor nie do końca jest to prawda.
A co z jedzeniem psów? O tym jest osobny rozdział. Oczywiście według Husarskiego nie sposób zjeść psiego mięsa przez przypadek, ale temat sam w sobie jest bardziej skomplikowany niż początkowo wydawałoby się.
Roman Husarski jak doświadczony przewodnik wprowadza nas do kraju, kultury i mentalności zupełnie odmiennej dla przeciętnego Polaka. Może dlatego podróż ta po kartach książki jest tak fascynująca. Niby świat się kurczy, staliśmy się globalną wioską, ale dalej są miejsca, gdzie nie wszystko jest tak proste w odbiorze i zrozumieniu. Nie jest to podróż po idyllicznym kraju. Husarski burzy wizję krainy miodem i mlekiem płynącej. Obraz narodu bogatego, uczciwego, żyjącego według buddyjsko-konfucjańskich zasad szybko pryska od pierwszych stron. Z Kraju Spokojnego Poranka jak jest często nazywana, w opowieści przeradza się w Kraj Niespokojnego Poranka. I o to chodzi w reportażu, żeby przedstawiać świat jaki jest naprawdę. Moim zdaniem Husarskiemu udało się to w dużej mierze.
Kilka dni temu media obiegła informacja o piłkarzu Park Ji-sung, który przez 10 lat strzelał w Anglii gole i słuchał, że zjada psy. Największa koreańska gwiazda futbolu, w końcu nie wytrzymała i poprosiła kibiców, by ci takich piosenek nie śpiewali. Po pierwsze to obraza, po drugie nieprawda. Korea od psiego mięsa w kuchni odchodzi coraz bardziej. To najczęściej spotykany...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sławomir Koper sam w sobie jest już instytucją, który za pomocą swoich książek stara się dotrzeć pod strzechy z polską kulturą i historią. Można na jego działalność pisarską patrzeć z pobłażaniem – ot twórczość dla mas. Jednak nie można obok niej przejść obojętnie. I tak jest z najnowszą książką „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”.
W kolejnej publikacji Koper przedstawia, a także skłania do myślenia nad przyczynami zgonów znanych Polaków, o których wydawałoby się, że już wszystko wiadomo. W wielu wypadkach burzy narodowe mity. Powszechnie wiemy, że syn Jagiełły zginął bohatersko pod Warną, a Karol Świerczewski kulom się nie kłaniał. Czy jednak naprawdę było tak jak to zostało nam przedstawione na lekcjach historii i w podręcznikach?
Sławomir Koper wybrał osoby w dziejach polskiej historii, których przyczyna śmierci do dziś rozpala gorące dyskusje nie tylko w akademickich dyskusjach. Mamy całą paletę postaci - od czasów wczesnego średniowiecza aż do późnego schyłku PRL. Oprócz wcześniej wspomnianych są to m.in. książę Józef Poniatowski, Walery Sławek, Tadeusz Borowski czy Bolesław Bierut.
Wielu może zarzucić Koperowi, że wyciąga przedwczesne wnioski, ze skrawków informacji tworzy własne hipotezy. Może rzeczywiście są one czasami wyolbrzymione. Może zahaczają o wydumane teorie spiskowe. Nie jestem specjalistą, ale książka na pewno nie powiela utartych przez lata schematów. Pobudza do myślenia, intelektualnej zabawy. Otwiera oczy na wiele przemilczanych wątków. Powoduje, że patrzy się na wydarzenia z polskiej i światowej historii, przykurzonych już sloganami i pewnikami jak na nową, fascynującą zagadkę.
Temat zgonów znanych Polaków jest niewyobrażalnym kluczem doboru, otwierającym kolejne drzwi, a w tym wypadku bardziej wieka sarkofagów i trumien historii Polski i świata. Autor na kartach książki sam stwierdza, że odczuwa niedosyt poruszenia wszystkich zaplanowanych wątków. Mam nadzieję, że zaowocuje to powstaniem kolejnej części ”Historycznego Archiwum X”.
Sławomir Koper sam w sobie jest już instytucją, który za pomocą swoich książek stara się dotrzeć pod strzechy z polską kulturą i historią. Można na jego działalność pisarską patrzeć z pobłażaniem – ot twórczość dla mas. Jednak nie można obok niej przejść obojętnie. I tak jest z najnowszą książką „Historyczne Archiwum X. Tajemnicze zgony znanych Polaków”.
W kolejnej...
Bielawa, Hajnówka, Nowa Ruda, Grajewo, Grudziądz, Jasło to tylko przywołane przykłady mniejszych i większych miejscowości znajdujących się w Polsce. W małych i średnich miasteczkach żyją miliony osób. Jak się mieszka i pracuje w takich społecznościach? Czy rzeczywiście egzystencja w „zapadłej dziurze” jest gorsza od życia w metropolii?
Marek Szymaniak przemierza polskie miasteczka od wschodu i zachodu, z północy i południa. Rozmawia z tymi którzy zasmakowali życia w dużym mieście i wrócili w rodzinne strony oraz tymi którzy nigdy na dłużej nie opuścili rodzinnego miasta. Spotyka się także z lokalnymi działaczami walczącymi o poprawę życia w swojej małej ojczyźnie. Owocem tej wędrówki jest reportaż „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast”. Na kartach książki Szymaniak stara się przedstawić palące problemy mieszkańców: skutki transformacji ustrojowej, ogromne bezrobocie, które tylko nieznacznie zmniejszyło się (niekoniecznie dzięki staraniom włodarzy tych miast), brak opieki medycznej, brak mieszkań, oferty kulturalnej itd. Z tytułu książki i ze stron reportażu wylewa się niekorzystny wydźwięk życia w takich miasteczkach. Jednak pod powłoką negatywnie skondensowanych złości, powtarzających się bolączek, starania osób, które w nich żyją z własnego wyboru, są iskierką nadziei na pozytywną zmianę.
W reportażu znajdziemy wiele danych statystycznych, które pokazują cały obraz kwestii wymagających szybkiego działania. Jednak najbardziej tkwią w głowie historie pojedynczych osób i rodzin, które na co dzień stykają się z problemami życia w mieście z niewielkimi szansami na rozwój. Szymaniak zawarł całe spectrum bohaterów: od emerytów pamiętających czasy świetności miasteczek, poprzez ludzi którzy z uwagi na rodzinę i coraz bardziej pogarszający się standard życia emigrują do innych miast lub państw, zostawiając najbliższych, często starszych rodziców oraz wiele historii ludzi młodych, którzy jednak zostają lub wracają nie tylko dlatego, że nie powiodło im się w innym miejscu, ale bardzo często dlatego, że widzą szansę tych małych społeczności na rozwój i spokój od zgiełku dużego miasta.
30 polskich miejscowości, które odwiedził nie są oczywiście miarodajnym źródłem badań na temat przyszłości polskich miasteczek. Autor z resztą nie rości sobie praw do takiego odczytania jego książki. Pokazuje jednak skalę problemów oraz małe sukcesy mieszkańców tych z pozoru „zapadłych” miast. Reportaż Szymaniaka zapada w pamięć. Uwypukla jak bardzo Polska nie stoi problemami wielkich metropolii. Poprzez przedstawione historie angażuje czytelnika do przemyślenia własnych wyborów. Czy to miejsce gdzie żyjemy jest naszym wyborem, a może smutną koniecznością? Może w miejscu, gdzie żyjemy warto coś zmienić? Dla wielu z nas losy ludzi opisanych w książce pewnie będą bardzo bliskie.
Bielawa, Hajnówka, Nowa Ruda, Grajewo, Grudziądz, Jasło to tylko przywołane przykłady mniejszych i większych miejscowości znajdujących się w Polsce. W małych i średnich miasteczkach żyją miliony osób. Jak się mieszka i pracuje w takich społecznościach? Czy rzeczywiście egzystencja w „zapadłej dziurze” jest gorsza od życia w metropolii?
Marek Szymaniak przemierza polskie...
2021-08-06
Z twórczością Bolesława Leśmiana na różnych etapach edukacji spotykaliśmy się. Kiedy też zakochujemy się i przychodzi do wyznawania uczuć (choć struktura wiadomości sms nie bardzo na to pozwala) mniej lub bardziej świadomie posiłkujemy się cytatami z wierszy Leśmiana. Najbardziej znany jest z cyklu swoich erotyków. Za życia udało mu się wydać zaledwie trzy tomy wierszy. Dziś dla wielu to największy poeta XX wieku. Współcześnie wyprzedzając popularnością bardziej płodnych poetów tamtych czasów.
Piotr Łopuszański od ponad 30 lat bada życie i twórczość Bolesława Leśmiana. Zwieńczeniem tej zażyłości z poetą, ale miejmy nadzieję, że nie ostatnim słowem, jest biografia „Bywalec zieleni. Bolesław Leśmian. Biografia”. W Polsce i na świecie ukazywały się pomniejsze książki opisujące jego życie. Jednak praca Łopuszańskiego jest szczegółowym opisem działalności autora Łąki.
W książce chronologicznie przedstawiono dzieje Leśmiana od narodzin do śmierci. Jednak na tych ramach kończy się sztampowość biografii. Opowieść o jednostce przeplata się z fragmentami poezji, klechd i relacji innych osób. Studium Łopuszańskiego to również szeroka perspektywa epok, w których przyszło działać i pisać Leśmianowi.
Autor „Bywalca zieleni…” nie tworzy mitu poety oddanego swoim muzom. Skupionego wyłącznie na pisarskiej pracy. Zazwyczaj to zwykłą codzienność, uczucia i doświadczenia przelewał Leśmian na papier. Jest to obraz człowieka, który żył ponad stan, kochliwego, niewiernego jednej kobiecie. Jak żył tak też tworzył. W niewielkiej posturze, w nudnym zawodzie tkwiła osobowość, która przede wszystkim uczucia stawiała ponad rozum i je opiewała w swojej poezji. Łopuszański idąc w ślad za Leśmianem pokazuje również etapy jego twórczości. Widać z czego brał wzorce, co lub bardziej kto, w tym czasie go fascynował. Łopuszański porusza także tematy trudne, stara się z pewnymi pytaniami czy zagadnieniami rozprawić raz na zawsze, żeby już nie było wątpliwości. Czyni to bardzo wymownie, choćby kwestia asymilacji żydowskiej rodziny Lessmanów. Pokazuje źródła, relacje mu współczesnych świadków czy innych badaczy. Jeżeli jest możliwe podpiera się twórczością samego poety. Można w ten sposób spojrzeć na wiersze z innej perspektywy.
Książka jest nie tylko biografią poety, ale przedstawia panoramę czasów, w których żył i tworzył. Pokazuje wiele nieznany faktów z jego życia, Łopuszański sięgając i odkrywając nowe źródła przybliża, nam współczesnym tę wyjątkową postać. Może jego krótkie życie nie było bardzo barwne, momentami dość schematyczne, podobne do życia wielu z nas. Jednak w tej zwyczajności Leśmian potrafił stworzyć swój wyjątkowy świat, którego rąbek odkrył dla nas w swojej twórczości. Warto sięgnąć do książki Piotra Łopuszańskiego, żeby odkryć Bolesława Leśmiana i razem z nim stać się bywalcem w jego świecie.
Z twórczością Bolesława Leśmiana na różnych etapach edukacji spotykaliśmy się. Kiedy też zakochujemy się i przychodzi do wyznawania uczuć (choć struktura wiadomości sms nie bardzo na to pozwala) mniej lub bardziej świadomie posiłkujemy się cytatami z wierszy Leśmiana. Najbardziej znany jest z cyklu swoich erotyków. Za życia udało mu się wydać zaledwie trzy tomy wierszy....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-27
Większość Polaków kojarzy stolicę Czech z Mostem Karola, zamkiem w Hradczanach czy Złotą Uliczką. Wielu już tam było i twierdzi, że nie ma po co wracać. Dzięki Mariuszowi Suroszowi w reportażu "Praga. Czeskie ścieżki" dowiemy się zapewne wiele o tożsamości tego wyjątkowego miejsca, znanych postaciach z nim związanych, prawdziwym obliczu kształtowanym przez zdolnych i kreatywnych obywateli. Jednak nie to stanowi sedno książki. Praga jest tylko pretekstem do opowieści o samych Czechach.
Surosz w książce podąża tropem dwóch Janów – Husa i Žižki – oraz husytyzmu, który przez wieki dawał niewielkiemu narodowi siłę, by trwać. Udaje mu się uchwycić pierwiastek wyjątkowego czeskiego usposobienia, dzięki czemu ożywają rzeźby Bohumila Kafki, muzyka Bedřicha Smetany, sgraffita Mikoláša Aleša.
Bardzo zaskakująca i niejednoznaczna książka. Autorowi udało zamknąć się niej dwie różne opowieści. Pierwsza z nich to opowieść o czeskiej Pradze, w której jakby w tle przewijają się ważne dla niej osoby oraz wydarzenia. Druga opowiada o tychże osobach i wydarzeniach, a Praga stanowi tło. Autor uświadamia czytelnikowi też, jak wiele razy w historii czeskość była zagrożona, a złota Praga, najbardziej czeskie z miast, musiała o swoją tożsamość walczyć rękami pracowitych mieszczan, fenomenalnych artystów, a nawet hokeistów. Opowieść Surosza powoduje, że na kartach czuć siłę Czechów, ich niezłomność, dumę z tego kim są. Jak przestroga brzmi historia, że niewiele brakło, by zwyczajnie, Pragi, Czech nie było na mapie świata. Trochę jest to przewodnik po mieście, trochę książka historyczna, trochę biografia zasłużonych, trochę vademecum architektury.
Zdecydowanie warto przeczytać, by zobaczyć prawdę o tym miejscu, odartą z nadawanych jej przez wieki półprawd i mitów. Uważam, że po lekturze wielu spojrzy na codzienność naszych sąsiadów inaczej. I zwyczajnie zechce to miejsce odwiedzić, zahaczając o miejsca kultowe dla tego miasta, ale również te mało znane, ukryte dla wytrawnych podróżników.
Surosz również z pokorą podchodzi do miejsca, o którym opowiada. Wie, że jeszcze wiele jest w nim do odkrycia. Nie wszystko jest mu dane poznać i zrozumieć. Reportaż „Praga. Czeskie ścieżki” mogą być dla nas zaproszeniem do poszukiwania swoje w tej pięknej i tajemniczej stolicy.
Większość Polaków kojarzy stolicę Czech z Mostem Karola, zamkiem w Hradczanach czy Złotą Uliczką. Wielu już tam było i twierdzi, że nie ma po co wracać. Dzięki Mariuszowi Suroszowi w reportażu "Praga. Czeskie ścieżki" dowiemy się zapewne wiele o tożsamości tego wyjątkowego miejsca, znanych postaciach z nim związanych, prawdziwym obliczu kształtowanym przez zdolnych i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Trzecia książka Roberta Foksa, trzecie uchylenie rąbka tajemnicy szpiegowskiego świata, trzecia moja styczność z jego twórczością… Podobno do trzech razy sztuka, za trzecim razem powinno już być gorzej, słabiej, jak z trzecią częścią „Listów do M.” lub „Kogla-mogla”…. A jednak nie jest. Czyżby zapowiadała się kontynuacja nowych przygód „Pana Samochodzika”?
Historia niby takich jak wiele. Zresztą „Wałbrzych. Ściśle tajne” otwarcie reklamowana jest jako nawiązanie do przygód kultowego „Pana Samochodzika” Zbigniewa Nienackiego. Główny bohater powieści – też Tomasz, wałbrzyski nauczyciel historii, przewodnik i eksplorator, odkrywa istotny fakt powiązany z dziejami jego rodziny oraz wojennej tajemnicy skrywanej w Wałbrzychu. Wkrótce wyzwanie przeistacza się w niebezpieczną grę. Do akcji przystępują służby specjalne czterech państw, które rywalizują o ukryty pod koniec wojny depozyt.
Wydawałoby się, że wątków jest za dużo. A jednak autorowi powieści udało się sprytnie powiązać wszystkie sznurki. Historia toczy się wartko. Przy okazji przemycana jest masa faktów i ciekawostek historycznych powiązanych z pracami prowadzonymi przez nazistów w Wałbrzychu i okolicach. Mamy tu powieść historyczną-szpiegowską, thiller oraz odzwierciedlenie czasów prowincji.
Co warto podkreślić Tomasz Nowicki nie jest bez skazy, ma wady, a w kontakcie z niebezpieczeństwem nie wstydzi się okazywać strachu. Nie korzysta z żadnych gadżetów, nie jest Bondem odrodzonej III RP. Jego siłą jest wiedza zdobyta przez lata i przekazywana przez pokolenia, a także wrodzona inteligencja i spryt.
Zatem odpowiadając na pytanie postawione na początku (tej specjalnie krótkiej) recenzji. Książka Foksa „Wałbrzych. Ściśle tajne” oddaje symbolicznie hołd serii „Pan Samochodzik”. Jak dla mnie stanowi samodzielną powieść, która odkrywa przed nami wałbrzyskie tajemnice.
Czytelnik może zostać z niedosytem w oczekiwaniu na kolejną część losów Tomasza. Skończyłem czytać książkę i nie wiem, co mam począć ze swoim życiem😊 I to chyba najlepiej świadczy o jakości powieści.
Trzecia książka Roberta Foksa, trzecie uchylenie rąbka tajemnicy szpiegowskiego świata, trzecia moja styczność z jego twórczością… Podobno do trzech razy sztuka, za trzecim razem powinno już być gorzej, słabiej, jak z trzecią częścią „Listów do M.” lub „Kogla-mogla”…. A jednak nie jest. Czyżby zapowiadała się kontynuacja nowych przygód „Pana Samochodzika”?
więcej Pokaż mimo toHistoria niby...