rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Sięgnęłam zachęcona recenzją Krzysiek Skrzypski, tym bardziej że akcja rozgrywa się w Trójmieście, a ja lubię fabuły umiejscowione w okolicach, które znam.
Akcja oscyluje wokół tematu przemocy domowej. Do fundacji zajmującej się pomocą kobietom doświadczających agresji ze strony mężów zwraca się Adam, nad którym znęca się żona. Między mężczyzną a Sawą, prezeską organizacji, zawiązuje się bardzo dziwna więź i do samego końca nie wiadomo, kto w tej relacji jest ofiarą, a kto sprawcą. Rozwój wydarzeń poznajemy naprzemiennie z ust dwójki głównych bohaterów.
Autorka sporo miejsca poświęca informacjom dotyczącym skali oraz uwarunkowań przemocy rodzinnej w Polsce.
Temat trudny, myślę, że autorka dość umiejętnie osadziła w nim wątek kryminalny, przemycając przy okazji sporo treści mogących pomóc ofiarom.

Sięgnęłam zachęcona recenzją Krzysiek Skrzypski, tym bardziej że akcja rozgrywa się w Trójmieście, a ja lubię fabuły umiejscowione w okolicach, które znam.
Akcja oscyluje wokół tematu przemocy domowej. Do fundacji zajmującej się pomocą kobietom doświadczających agresji ze strony mężów zwraca się Adam, nad którym znęca się żona. Między mężczyzną a Sawą, prezeską organizacji,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moje pierwsze zetknięcie z literaturą laotańską (właściwie kanadyjsko- laotańską). Zbiór króciutkich opowiadań o tym, jak w Kanadzie żyje się uchodźcom z Laosu. Część opowieści lekka, jednak z większości wybija smutek i poczucie złamanego życia, dojmującej beznadziei, braku adaptacji do nowego miejsca zamieszkania, odczuwanie niższości i nikłych perspektyw na lepsze życie (tj. na dorównanie przeciętnym Kanadyjczykom).
Bohaterowie są bardzo różni: od uczennicy źle wymawiającej słowo „knife”, przez byłego boksera, którego kolejną stacją zawodową staje się salon kosmetyczny i malowanie paznokci, matkę zabierającą córkę do pracy na polu przy zbieraniu dżdżownic, depresyjną żonę obsesyjnie wielbiącą pewnego amerykańskiego muzyka, księgową mającą dzięki składanym deklaracjom podatkowym wgląd w miłosne życie swoich klientów, po 70-letnią kobietę nawiązującą erotyczny związek z 20-latkiem.
W zasadzie gdyby wykreślić w opowiadaniach słowa Laos/laotański itp., to mogłyby to być opowiadania o dowolnych imigrantach - i to wydaje mi się słabością tego tomiku (choć mogłoby być jego mocną stroną - uniwersalność przeżyć osób skazanych na tułaczkę). Wg mnie opowiadania są za mało doprawione Laosem, za mało odróżniające się. To mnie trochę rozczarowało. Szkoda również, że niektóre opowieści nie były bardziej rozbudowane. Chyba wolałabym w tej książce dostać trzy dobrze rozpisane historie niż takich kilkanaście szkiców. Bo całość jakaś taka rozmyta – pewnie za parę tygodni kompletnie nie będę pamiętać, o czym to było.
Pozycję przeczytałam w ramach klubu dyskusyjnego na grupie Przeczytam x książek w 2023. Cieszę się bardzo z przynależności do tej grupy, bo zyskuję tam niesamowicie dużo inspiracji czytelniczych.

Moje pierwsze zetknięcie z literaturą laotańską (właściwie kanadyjsko- laotańską). Zbiór króciutkich opowiadań o tym, jak w Kanadzie żyje się uchodźcom z Laosu. Część opowieści lekka, jednak z większości wybija smutek i poczucie złamanego życia, dojmującej beznadziei, braku adaptacji do nowego miejsca zamieszkania, odczuwanie niższości i nikłych perspektyw na lepsze życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Krótka powieść katalońskiego autora - jest tu sporo filozofowania, w dodatku ze zwierzęcej perspektywy, jest niespodziewana intryga kryminalna, wątek romantyczny, sporo płytkich nawiązań do klasyki literatury.
Fabuła toczy się chaotycznie. Trudno mi się było w niej odnaleźć. Cały czas czekałam na jakąś głębię czy puentę, ale nie dostrzegłam. Autorowi dam jednak kolejną szansę, bo podobno jego pozostałe tytuły są dużo ciekawsze.

Krótka powieść katalońskiego autora - jest tu sporo filozofowania, w dodatku ze zwierzęcej perspektywy, jest niespodziewana intryga kryminalna, wątek romantyczny, sporo płytkich nawiązań do klasyki literatury.
Fabuła toczy się chaotycznie. Trudno mi się było w niej odnaleźć. Cały czas czekałam na jakąś głębię czy puentę, ale nie dostrzegłam. Autorowi dam jednak kolejną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam z tą książką problem taki, że cały czas miałam odczucie, że jest zbyt „chłopięca”. Bardzo przypominała mi przygodówki w stylu Marka Twaina, Juliusza Verne’a czy Karla Maya. Może po kobieciej autorce spodziewałam się wplecenia większej ilości wątków kobiecych, jakiejś głębszej refleksji? Sama nie wiem...
Tak czy siak – przygody czarnoskórego chłopca, niewolnika na kolonialnej plantacji, mnie nie porwały. Tzn. to jest świetnie napisana książka, nie można się do niczego przyczepić ogólnie – i język, i styl cacy, ale mnie czegoś w niej brakowało. W końcu pisała ją współczesna autorka – a tu poza tytułowym bohaterem nic tylko wąsaci panowie Brytyjczycy, albo rozwijający krwawą dłonią swe plantacje, albo budujący raczkujący wtedy świat nauk przyrodniczych; do tego rzutki abolicjonista o zapędach wynalazcy i awanturnika i jeszcze kilku facetów w wątkach pobocznych. No nie wiem, dla mnie mało to było znośne… Może muszę doczytać w recenzjach*, co ta powieść nowego wniosła do literatury o niewolnictwie i kolonializmie, bo dla mnie była zbyt odtwórcza i totalnie niewspółczesna.
*I tak nie doczytam, bo mi się nie chce 😛

Miałam z tą książką problem taki, że cały czas miałam odczucie, że jest zbyt „chłopięca”. Bardzo przypominała mi przygodówki w stylu Marka Twaina, Juliusza Verne’a czy Karla Maya. Może po kobieciej autorce spodziewałam się wplecenia większej ilości wątków kobiecych, jakiejś głębszej refleksji? Sama nie wiem...
Tak czy siak – przygody czarnoskórego chłopca, niewolnika na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ach, to jest taka książka, że jak się ją zakończy, to chce się tylko wskoczyć w trampki i pędzić na miasto. Zaglądać w szpary między asfaltem a betonem. Wypatrywać, co tam na dachu urzędu wykiełkowało, a co się tuli do rynny biblioteki. Chce się liczyć jaskółcze gniazda na oknach osiedlowych bloków i inwentaryzować drzewa w parku pod kątem liczebności kowali.
Ten tytuł bardzo się wpasowuje w moje ostatnie chęci, by doświadczać przyrody w najbliższym, zurbanizowanym otoczeniu. By się zachwycać tym, co dostępne od ręki, a niekoniecznie gnać gdzieś daleko do górskiej agroturystyki czy parku narodowego.
Do tego książka doprawiona jest genialnym gorzkim sarkazmem – autor zdefiniował po swojemu (po śmiesznemu) wiele zjawisk, opisujących nasze człowiecze podejście do zarządzania przyrodą… Najbardziej utkwił mi taki cytat: „Moment, kiedy wielbiciele kostki brukowej dostrzegą związek pomiędzy uszkodzonym korzeniem a wywróceniem się drzew, będzie równie rewolucyjny dla społeczeństw jak ten, kiedy człowiek zrozumiał związek seksu z zapłodnieniem”.
Myślę, że nieraz jeszcze do niej wrócę – Michał Książek opisuje różne mikrociekawostki przyrodnicze dużych miast, więc książka może być nieoczywistym przewodnikiem po różnych zakamarkach Warszawy, Torunia czy Wrocławia.
Miałam tę przyjemność, że zwiedzałam wraz z autorem Puszczę Białowieską, gdy wspierałyśmy wraz z córką obóz protestacyjny w 2017 roku. Michał cudownie i niespiesznie wprowadził nas w świat rozkładu i zgnilizny w Puszczy – był to jeden z najbardziej niesamowitych spacerów przyrodniczych w moim życiu. Jeśli macie więc okazję, to idźcie razem z autorem w zielone – w ramach promocji książki prowadzi w Warszawie przechadzki po parkach i nieparkach. Ja mam do stolicy za daleko, więc zakładam trampki i ruszam na osiedlowe obserwacje przyrodnicze, a co!

Ach, to jest taka książka, że jak się ją zakończy, to chce się tylko wskoczyć w trampki i pędzić na miasto. Zaglądać w szpary między asfaltem a betonem. Wypatrywać, co tam na dachu urzędu wykiełkowało, a co się tuli do rynny biblioteki. Chce się liczyć jaskółcze gniazda na oknach osiedlowych bloków i inwentaryzować drzewa w parku pod kątem liczebności kowali.
Ten tytuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Auroville - eksperymentalne miasteczko w Indiach, zrodzone z idei zachodniej mistyczki i wschodniego filozofa. Po raz pierwszy pojawiło się we śnie Matki (Miry Alfassy), partnerki indyjskiego guru Śri Aurobindo. Miejsce dla każdego (przynajmniej tak było w początkowych założeniach), trochę jak z piosenki Imagine Lenonna - bez podziałów religijnych, narodowościowych, klasowych. Bez pieniędzy. Bez ocen w szkołach. W oparciu o wspólną pracę dla ogółu oraz własną pracę nad rozwojem duchowości.
Od 1968 roku, przy wsparciu UNESCO, na pustyni zasadzono las, zbudowano mieszkania dla około 3 tysięcy osób, stworzono unikalny system edukacji, wzniesiono świątynię i kilka pawilonów kultury.
Autorka przez parę miesięcy pobytu w Mieście Jutrzenki sprawdza, na ile udało się zrealizować utopijne zapędy założycieli sprzed ponad 50 lat.
Miasteczko stale rośnie - więc idea stała się ciałem. Co prawda nie oszczędzały go żadne z ludzkich przypadłości (konflikty, podziały na osi bogaty-biedny, konieczność rozstrzygnięć sądowych w sprawach zarządu, komercjalizacja, a nawet jedno morderstwo), ale projekt nadal przyciąga z całego świata wolontariuszy chętnych budować wspólną przestrzeń na filarach duchowości, równości i poszanowania przyrody.
Temat społeczności intencjonalnych dla mnie niesamowicie interesujący. Książka podparta ogromnym researchem w zakresie historii miasteczka, biografii jej założycieli, wywiadami z mieszkańcami Auroville (mieszka tam nawet jedna Polka). Słuchało się tego świetnie!
A miejscówkę z pewnością zapisuję do listy celów podróżniczych do zobaczenia po pięćdziesiątce 🙃

Auroville - eksperymentalne miasteczko w Indiach, zrodzone z idei zachodniej mistyczki i wschodniego filozofa. Po raz pierwszy pojawiło się we śnie Matki (Miry Alfassy), partnerki indyjskiego guru Śri Aurobindo. Miejsce dla każdego (przynajmniej tak było w początkowych założeniach), trochę jak z piosenki Imagine Lenonna - bez podziałów religijnych, narodowościowych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po raz pierwszy spotykam się z Julią Fiedorczuk i z pewnością będzie to relacja dłuższa, bo choćby z samej tej jednej książki, po którą właśnie sięgnęłam, można wysnuć tyle bliskich mi sercu refleksji, że wystarczyłoby mi wieczornych rozmyślań na co najmniej długi rok… Właściwie każdy rozdzialik – napisany językiem bardzo poetyckim i gęstym od znaczeń – to punkt wyjścia do rozważań: O tak wielu bolących miejscach na Ziemi, znikających pod butem ludzkiej chciwości i nieczułości. O wędrówkach człowieczych – tych masowych w poszukiwaniu bezpiecznego życia, i tych osobistych w poszukiwaniu utraconych sensów; obie nieczęsto zakończone są szczęśliwie. O feminicydach – ściganych, znienawidzonych i dręczonych kobietach (motyw Hepatii, brutalnego Oriona, aktywistek środkowoamerykańskich). O życiu po czterdziestce, gdy wszystko się bardziej rozpada niż układa i gdy trzeba ten fakt jakoś w sobie osadzić, jakoś go oswoić…
Fabuła rozkłada się na wiele miejsc i wiele czasów rozrzuconych daleko od siebie: warszawskie osiedle i intensywne młodzieńcze zakochanie; egzotyczny Meksyk i bezradne próby dogonienia duchów przeszłości; szary blok skrywający tajemnicę morderstwa sprzed lat i dziennikarskiego śledztwa narratorki; gorąca Aleksandria i motłoch rozszarpujący starożytną astronomkę; współczesna Puszcza Białowieska, pełna rodzimych dzikich zwierząt i nierodzimych przybyszów z krainy tysiąca i jednej baśni… To kilka z wielu wielu wątków, przy których musiałam się czasem wspomagać Googlem (Kim była Hepatia? Co się dziś dzieje w przesmyku Darien?). Większość z tych licznych wątków i motywów rezonuje ze mną na tyle, że całość układa mi się w serduchu w spójną poruszającą opowieść o życiowej wędrówce – a może bardziej wiecznej przeprowadzce?
Z całości wysupłuję sobie na razie jeden cytat, który mnie poruszył trafnością ujęcia – o tym, iż większość dorosłych jest przekonana, że „nie da się po prostu chodzić po ziemi bez jakiegoś szczególnego celu, tylko po to, żeby zobaczyć jak tu jest; że istnieje bezwzględna konieczność walki, bo człowiek z natury rzeczy pozostaje w stanie wojny jeśli nie z drugim człowiekiem to z Ziemią, z której trzeba wycisnąć wszystko, co tylko da się przerobić na produkty, te zaś przechodząc przez gęstą, poplątaną, sztucznie wyhodowaną sieć ludzkich pragnień, rozpadną się na zyski dla nielicznych i odpady, wśród których będzie żyła cała reszta”. Dużo tu takich esencjonalnych zdań, polecam bardzo na długie wieczorne rozmyślania.

Po raz pierwszy spotykam się z Julią Fiedorczuk i z pewnością będzie to relacja dłuższa, bo choćby z samej tej jednej książki, po którą właśnie sięgnęłam, można wysnuć tyle bliskich mi sercu refleksji, że wystarczyłoby mi wieczornych rozmyślań na co najmniej długi rok… Właściwie każdy rozdzialik – napisany językiem bardzo poetyckim i gęstym od znaczeń – to punkt wyjścia do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem dlaczego usiadłam do tej książki, spodziewając się jakiejś naszpikowanej wieloma faktami o drzewach opowieści-kompendium. Początek w stylu Indiany Jonesa mnie więc zaskoczył. Miło, bo czytało mi się tak dobrze, że nie mogłam się rozstać z lekturą i wciągnęłam ją ciągu dwóch posiedzeń (a właściwie to leżenia i bujania w hamaku) 😉

Autorka podróżuje w różne zakątki świata, by porozmawiać z ludźmi żyjącymi wśród drzew, dla drzew, z drzew, w drzewach.

Mozambicka curandeira, która wychowywała się w leśnym odosobnieniu, szukając "swojego" baobabu.

Szeptucha z Kotliny Kłodzkiej, która leczy ciało i duszę sokami, naparami, nalewkami z klona, jesionu, buka, dębu.

Starszy mężczyzna, który samotnie sadzi palmy na amerykańskiej pustyni.

Hippisi, którzy pustkowie w Indiach przeobrazili w tętniący zielenią busz wyłącznie ciężką pracą własnych rąk.

Norweski pustelnik, który po latach aktywnej walki z wyrębem na całym świecie, czeka na swoją śmierć we wnętrzu pnia, który stał się jego domem.

Rozmowy z nimi przetykane są wspomnieniami z dzieciństwa autorki – o babci mieszkającej pod ogromną lipą – oraz baśniami, w których głównym motywem jest drzewo.

Całość składa się na piękną – trochę reporterską, trochę poetycką – dendrologiczną historię, zakończoną wezwaniem do sadzenia drzew*.

„I kiedy pomyślimy sobie, że w ciągu roku jedno drzewo produkuje tyle tlenu, ile jeden człowiek zużywa przez dwa lata, a hektar lasu pochłania tyle dwutlenku węgla, ile samochód wytwarza po przejechaniu stu tysięcy kilometrów, to matematyka drzewna wydaje się jedyną sensowną odpowiedzią na problemy planety i wszystkich istot na niej żyjących.”
--------------------
*To ja bym jeszcze dodała:
Pilnujmy naszych drzew w mieście. To nasz wspólny majątek. Strzeżmy ich przed dewastacją (nadmierną przycinką), zagrabianiem (dziką wycinką na opał), chorobami (wynikającymi ze złych warunków - zabetonowania), wandalizmem. Rozliczajmy lokalne władze z tego wspólnego majątku. To nasz wspólny oddolny obowiązek.

Nie wiem dlaczego usiadłam do tej książki, spodziewając się jakiejś naszpikowanej wieloma faktami o drzewach opowieści-kompendium. Początek w stylu Indiany Jonesa mnie więc zaskoczył. Miło, bo czytało mi się tak dobrze, że nie mogłam się rozstać z lekturą i wciągnęłam ją ciągu dwóch posiedzeń (a właściwie to leżenia i bujania w hamaku) 😉

Autorka podróżuje w różne zakątki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia, przy której serce pęka co najmniej kilkanaście razy.

Oparta na opowieściach uciekinierów mieszkających w ateńskim ośrodku dla uchodźców.

Poetycka narracja Nuriego – pszczelarza, ojca i męża, który po opuszczeniu ukochanej Syrii krok po kroku opada coraz mocniej w wewnętrzną ciemność, a mimo to podejmuje wraz z niewidzącą żoną rozpaczliwą podróż ku Wielkiej Brytanii. Ku życiu.

„Gdzie są pszczoły, tam są kwiaty, a gdzie są kwiaty, jest nowe życie i nadzieja”

Z najgłębszego kręgu piekła wojny powoli przedzierają się po kolei przez kolejne progi: niebezpieczeństwa przemytniczego szlaku, ryzykowny rejs pontonem, rozbudowaną i odhumanizowaną europejską biurokrację, szemrane grupy przestępcze – „zaliczając” przy tym chyba wszelkie możliwe okropieństwa, które człowiekowi może wyrządzić drugi człowiek…

To jest książka dojmująco smutna (tak do głębi duszy, aż przeszywają człowieka ciarki), w której można skanalizować cały płacz, cały smutek i rozczarowanie tym, że wojny nadal się toczą. Że jako ludzkość uczymy się bardzo powoli.

Wyrosłam już z wieku, w którym się tylko dogłębnie przeżywa literaturę i nie przekłada uniesień ducha na konkretne czyny, więc – mając na uwadze wydarzenia na naszej wschodniej granicy, gdzie łamane są prawa Syryjczyków wnioskujących o ochronę międzynarodową – myślę, co jeszcze mogę zrobić, żeby świat był bardziej ludzki dla wszystkich ludzi?

Nie za bardzo potrafię myśleć kontekstami polityczno-narodowymi; operuję głównie kontekstami serca i humanizmu – a one nakazują pomagać każdej cierpiącej istocie. Tego cierpienia mamy ostatnio wokół siebie jakoś szczególnie dużo…

Historia, przy której serce pęka co najmniej kilkanaście razy.

Oparta na opowieściach uciekinierów mieszkających w ateńskim ośrodku dla uchodźców.

Poetycka narracja Nuriego – pszczelarza, ojca i męża, który po opuszczeniu ukochanej Syrii krok po kroku opada coraz mocniej w wewnętrzną ciemność, a mimo to podejmuje wraz z niewidzącą żoną rozpaczliwą podróż ku Wielkiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poradnik dotyczący sprzątania i higieny dla osób neuroatypowych oraz zmagających się z kryzysem psychicznym.

Ciekawy pod tym względem, że nie koncentruje się na udzielaniu złotych i uniwersalnych rad ani nie obiecuje sukcesu w postaci lśniącego i zawsze zorganizowanego gospodarstwa 😉
Autorka tłumaczy, z jakimi praktycznymi problemami w prowadzeniu domu zmagają się osoby cierpiące np. na ADHD, nerwicę lękową, depresję poporodową. Podpowiada m.in., jak rozbrajać blokady funkcji wykonawczych (metoda pięciu rzeczy, nabieranie rozpędu, krok w kierunku zadania, minutnik), ale przede wszystkim nawołuje, by być dla siebie radykalnie łagodną/łagodnym, wyrozumiałą/wyrozumiałym i troskliwą/troskliwym. Nie gonić ideałów z instagrama, dostosować przestrzeń domową pod siebie, zadowolić się tym, że wszystko JAKOŚ kula się do przodu.

Ważnymi rozdziałami są również ten o sprawiedliwości w związku partnerskim – o równym prawie do odpoczynku po pracy zarobkowej i domowej, oraz ten o traumie związanej ze sprzątaniem – o wdrukowanych w głowie wzorcach, stereotypach, skojarzeniach związanych z ogarnianiem domu.

Nie wyjęłam z tego poradnika jakichś szczególnych rozwiązań dla siebie, bo moje podejście do obowiązków domowych jest bardzo elastyczne i nie mam na tym gruncie zawyżonych wymagań – ale myślę, że sporo osób, które popadają w pułapki fundowane przez media (standard katalogowo lśniącego domu, ultrazadbanej mamy zaraz po porodzie) mogą z niego zaczerpnąć wiedzy i wytchnienia… W dodatku w książce przewidziano ścieżkę czytania dla osób z ADHD (skrócona wersja – autorka nawiguje przez najważniejsze rozdziały). Są też konkretne instrukcje dla osób zmagających się z wielotygodniowym bałaganem w domu i jednocześnie wewnętrznym kryzysem – metody małych kroczków przy ogarnianiu przestrzeni po długo trwającym zaniedbywaniu, ujęte w krótkich zdaniach/zadaniach. Myślę, że książka zgodnie z tytułem może być dobrym kołem ratunkowym, by nie pogrążyć się totalnie w śmieciach...

Poradnik dotyczący sprzątania i higieny dla osób neuroatypowych oraz zmagających się z kryzysem psychicznym.

Ciekawy pod tym względem, że nie koncentruje się na udzielaniu złotych i uniwersalnych rad ani nie obiecuje sukcesu w postaci lśniącego i zawsze zorganizowanego gospodarstwa 😉
Autorka tłumaczy, z jakimi praktycznymi problemami w prowadzeniu domu zmagają się osoby...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy czasami czuje się niedopasowany i dziwny. A co jeśli tego poczucia robi się bardzo bardzo dużo?
40-letnia autorka książki przypadkowo wysłuchuje w radiu audycji o osobach z Zespołem Aspergera (dziś termin nieużywany, mówimy raczej o spektrum autyzmu) – i zaczyna powoli sprawdzać, czy właśnie TO może jakoś definiować jej trudności w interakcjach ze światem. Czy właśnie TO nazywa jej szybkie przebodźcowywanie się kontaktami społecznymi, totalne zwieszanie się nawet przy osobach najbliższych, niechęć do nadmiaru dźwięków i obrazów w miejscach, które dla innych są znośne/przyjemne, odczuwanie dotyku innych osób jako czegoś bardziej niemiłego niż miłego?
Wyrusza na samotną wędrówkę wzdłuż brytyjskiego nabrzeża, żeby przewietrzyć głowę. Nie jest to wyprawa ekstremalna z plecakiem i namiotem – to po prostu wielogodzinne spacery, po których odbierają ją ze szlaku mąż i syn. W ich trakcie przymierza do siebie wiedzę uzyskaną o spektrum, stara się odpowiedzieć na pytanie, po co jej ewentualna diagnoza w tak dorosłym wieku, a przede wszystkim – pisze o tym, jak poukładała sobie życie zawodowe i prywatne MIMO swoich różnych ograniczeń i trudności. Jak poskładała sobie świat, w którym udało jej się znaleźć kilku przyjaciół, ciekawą pracę i wspierającego męża.
Podoba mi się szczerość, z jaką Katherine opowiada o budowaniu relacji z synem. Tak dużo mówi się dzisiaj o dzieciach w spektrum, ich specjalnych potrzebach i uwarunkowaniach, a o doświadczeniach rodzicach autystycznych – znacznie mniej. Cieszę się, że autorka napisała o swojej ścieżce rodzicielskiej bez poczucia winy i wstydu. Jest jak jest – buduje się z tego, co się ma, najlepiej jak się potrafi…
Z opisów przyrody i mijanych miejsc widać dużą wrażliwość – bardzo współgrającą z moją. Rośliny, ptaki, miejscowi ekscentrycy i artyści (i zarazem autyści?) – napomknięcia o nich dopełniają tę opowieść o pielęgnowaniu swojej unikalności, o samoakceptacji i o własnej ścieżce przez coraz bardziej głośny i jaskrawy świat…

Każdy czasami czuje się niedopasowany i dziwny. A co jeśli tego poczucia robi się bardzo bardzo dużo?
40-letnia autorka książki przypadkowo wysłuchuje w radiu audycji o osobach z Zespołem Aspergera (dziś termin nieużywany, mówimy raczej o spektrum autyzmu) – i zaczyna powoli sprawdzać, czy właśnie TO może jakoś definiować jej trudności w interakcjach ze światem. Czy właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pac, pac, pac - nieznany pędzelek nakłada na płótno naszego życia coraz to nowe kolory. Nachodzą na siebie, rozmazują to, co było, tworzą nowe odcienie - i jest to proces bez odwrotu, bo nie można koloru odjąć z malowidła, nie można "odmieszać" miksów. Pac, pac, pac - trochę namiętności, trochę brutalności, kapka radości, parę maźnięć bólu... Wymazać tego nie da rady. Trzeba pozwolić wsiąknąć.

Co się dzieje, kiedy na przewidywalność i codzienność pędzelek nałoży nagłą melancholię, niewytłumaczalne tęsknoty, nieogarnialne rozumem porywy?

Myśli Krystiana zmieniają tor, gdy do jego zakładu stolarskiego trafia - celem zdjęcia miary na trumnę - ciało kobiety, która "umarła z tęsknoty". Samobójstwo brata sprawia, że Iwo powolutku osuwa się w świat poza czasem, pociągając żonę. Mikołaj ucieka przed własną niemocą i tchórzostwem w gotowanie. A Leokadia od odejścia Lolka wyczekuje kolejnej śmierci - kormorana.

Jakub Małecki tym razem ulokował swoich bohaterów na ziemii kolskiej - a mnie ten światek bardzo przypomina klimaty z filmów Kolskiego. Kipi od przeżyć, ludzkich namiętności, tych miłych, i tych odrażających też. To chyba najbardziej melancholijna proza Małeckiego - mnie akurat bardzo dobrze z tą melancholią.

Audiobook niestety okraszono odgłosami, które miały pewnie uplastycznić obraz. Przeszkadzało mi to. Nie lubię tak. Plusem było wprowadzenie drugiego głosu - Danuta Stenka czyta przepięknie. Tak lubię.

Pac, pac, pac - nieznany pędzelek nakłada na płótno naszego życia coraz to nowe kolory. Nachodzą na siebie, rozmazują to, co było, tworzą nowe odcienie - i jest to proces bez odwrotu, bo nie można koloru odjąć z malowidła, nie można "odmieszać" miksów. Pac, pac, pac - trochę namiętności, trochę brutalności, kapka radości, parę maźnięć bólu... Wymazać tego nie da rady....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezwykle poruszająca epopeja o kobiecej przyjaźni - osadzona na koreańskiej wyspie, na której to mężczyźni są słabą płcią. Doglądają niemowlaków, gotują kleik i nie wnoszą do gospodarstwa domowego nic poza pustymi pogawędkami o "sprawach, na które i tak nie mają wpływu".

Kobiety na wyspie to ha­eny­eo - syreny, które nurkując w zimne głębiny łowią uchowce, ośmiornice, ślimaki i inne morskie stworzenia, zapewniając w ten sposób byt całej rodzinie.

Początkowo fabuła jest jak tafla spokojnego oceanu w słoneczny poranek: między dwoma dziewczynkami zawiązuje się silna przyjaźń, razem przechodzą inicjację nurkową, wspólnie polują w lodowych akwenach przy Władywostoku, kolekcjonują dobre wspomnienia i snują plany rodzicielskie.

I wtedy nadciąga porywisty wicher historii. Akcja osadzona jest pośród prawdziwych wstrząsających wydarzeń, które targały wyspą Jeju w latach 40. XX wieku po podziale Korei na cześć północną i południową.

To jest naprawdę piękna opowieść o oswajaniu bólu, cierpienia, utraty przez silne i mądre kobiety. Dodatkowo prezentuje jedną z niezwykłych społeczności "syren", które wykształciły się na wyspie Jeju parę wieków temu (kilkaset kobiet do dziś zarabia tam nurkowaniem, jednak z roku na rok tradycja zanika).

Książkę rozpoczęłam w Dzień Matki i wzruszałam się przez to chyba jakoś bardziej, wnikając w ten świat więzi kobiet z kobietami: babkami, matkami, teściowymi, córkami, wnuczkami, boginiami oraz z samą matką-wyspą (naturą). Aż mi szkoda, że dzisiaj zakończyłam to schodzenie do głębi z morskimi łowczyniami...

Niezwykle poruszająca epopeja o kobiecej przyjaźni - osadzona na koreańskiej wyspie, na której to mężczyźni są słabą płcią. Doglądają niemowlaków, gotują kleik i nie wnoszą do gospodarstwa domowego nic poza pustymi pogawędkami o "sprawach, na które i tak nie mają wpływu".

Kobiety na wyspie to ha­eny­eo - syreny, które nurkując w zimne głębiny łowią uchowce, ośmiornice,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem dlaczego czytając kobiecą literaturę z Azji, mam wrażenie, że jest ona jakaś taka mdła, „niedoprawiona”, za delikatna. W tym zbiorze opowiadań trafiły do mnie tylko dwie opowieści – pierwsza o ojcu-staruszku, który porzuca rodzinę i jedynym kontaktem, jaki podtrzymuje, jest sporadyczne korzystanie z karty kredytowej córki, by dać znak, że nadal żyje.
Druga – o wyczekiwaniu na zorzę polarną, która okazuje się katalizatorem dla wielu duszonych w sobie emocji, skrywanych oczekiwań, postrzępionych relacji i nieprzetrawionych życiowych zdarzeń.
Wszystkie opowiadania dotyczą kobiet, są zgrabnie skonstruowane i wygładzone – ale czegoś mi w tym zabrakło….

Nie wiem dlaczego czytając kobiecą literaturę z Azji, mam wrażenie, że jest ona jakaś taka mdła, „niedoprawiona”, za delikatna. W tym zbiorze opowiadań trafiły do mnie tylko dwie opowieści – pierwsza o ojcu-staruszku, który porzuca rodzinę i jedynym kontaktem, jaki podtrzymuje, jest sporadyczne korzystanie z karty kredytowej córki, by dać znak, że nadal żyje.
Druga – o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę książkę przesłuchałam nieuważnie. Pochłonęłam jak tytułowy „drobiazg”, nie przykładając większej uwagi. Wybrałam ją na chybił trafił z pęczniejącej coraz bardziej (hurra!) puli audiobooków Legimi. Może z uwagi na tę nieuważność przez większość czasu wydawało mi się, że słucham opowieści z czasów Dickensa – zaskoczyło mnie więc, gdy rozwój akcji zaczął wskazywać na umiejscowienie jej w latach 80. ubiegłego wieku. I poruszyła waga problemu, który opowieść porusza - „pralni magdalenek", czyli domów dla „upadłych dziewcząt” prowadzonych przy irlandzkich instytucjach kościelnych. W zasadzie autorka ledwo szkicuje ten problem, nie mówi nic wprost i nie rysuje żadnego konkretnego historycznego kontekstu – dopiero research w internecie pozwolił mi się zapoznać z tym smutnym kawałkiem irlandzkiego kościoła, który pozwalał na spore nadużycia w swoich klasztornych przyczółkach…

Tę książkę przesłuchałam nieuważnie. Pochłonęłam jak tytułowy „drobiazg”, nie przykładając większej uwagi. Wybrałam ją na chybił trafił z pęczniejącej coraz bardziej (hurra!) puli audiobooków Legimi. Może z uwagi na tę nieuważność przez większość czasu wydawało mi się, że słucham opowieści z czasów Dickensa – zaskoczyło mnie więc, gdy rozwój akcji zaczął wskazywać na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez ostatnie kilka tygodni napoczynałam po kolei 6 książek i utykałam w 1/3 każdej z nich.

No i w końcu – sięgnęłam po „Ja śpiewam, a góry tańczą“ i nie mogłam się oderwać od pierwszej do ostatniej litery!

18 rozdziałów – 18 głosów. I to jakich! Opowiadają nie tylko ludzie. Katalońska pisarka oddaje głos chmurom, grzybom, zwierzętom oraz samym górom, w których toczy się ludzka historia.
Wydaje mi się, że nie sposób tej książki nie przeczytać na raz. Jest jak koncert – szkoda byłoby przerywać melodię, wygrywaną przez kolejnych bohaterów opowieści, która przekazywana jest niechronologicznie, niespiesznie, z wieloma dygresjami, wątkami pobocznymi, magicznymi odskoczniami.

To moje pierwsze zetknięcie z literaturą katalońską – zauroczyła mnie i na pewno sięgnę po więcej (o ile jest na polskim rynku, bo nie sprawdzałam).

Przez ostatnie kilka tygodni napoczynałam po kolei 6 książek i utykałam w 1/3 każdej z nich.

No i w końcu – sięgnęłam po „Ja śpiewam, a góry tańczą“ i nie mogłam się oderwać od pierwszej do ostatniej litery!

18 rozdziałów – 18 głosów. I to jakich! Opowiadają nie tylko ludzie. Katalońska pisarka oddaje głos chmurom, grzybom, zwierzętom oraz samym górom, w których toczy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nowa powieść Powersa pozostawiła mnie w dojmującym smutku.
Świat zmierzający ku zapaści ekologicznej, bezradni dorośli, histeria aktywistyczna kontra obrońcy starego porządku – i w tym wszystkim mały chłopiec oscylujący ( „dzięki” kompletnie niedorosłym dorosłym) między maniakalnymi działaniami a totalną beznadzieją. Sama nie wiem, który z tych stanów dziesięciolatka był bardziej straszny…

Mam takie poczucie, że każda ścieżka w tym świecie zawodzi – nie ma ratunku? Ani nauka, ani zrywy społeczne, ani rząd nie pomogą… Żeby nie oszaleć, można jedynie snuć wizje innych, lepszych planet i nasłuchiwać echa z dalekiego kosmosu. Może stamtąd nadejdzie odpowiedź? Można łączyć mózgi w supersieć podobną do grzybni, można inwentaryzować niknącą bioróżnorodność, można próbować infekować ludzi świadomością – ale rewolucja nie nadejdzie.

Oprócz smutku jest też we mnie złość na dorosłego tatę, który pozwala nadwrażliwemu synowi wziąć na wątłe barki odpowiedzialność za cały świat, a nawet go w tym wspiera, nie zauważając, że przekroczyli już cienką granicę, za którą pragnienie ochrony innych stworzeń i życia zamienia się w zupełną rezygnację i wolę nieistnienia.

„Zadziwienie” odbieram więc nie tyle jako przestrogę przed katastrofą klimatyczno-przyrodniczą, ale przed naszymi nadmiernymi reakcjami na nią. Nie ma złotego środka, nie ma też rozwiązań, ale w ostatecznym rozrachunku chrońmy to, co najbliższe i najdroższe…

„Niech wszystkie istoty rozumne będą wolne od niepotrzebnego cierpienia”

#przeczytane2023

Nowa powieść Powersa pozostawiła mnie w dojmującym smutku.
Świat zmierzający ku zapaści ekologicznej, bezradni dorośli, histeria aktywistyczna kontra obrońcy starego porządku – i w tym wszystkim mały chłopiec oscylujący ( „dzięki” kompletnie niedorosłym dorosłym) między maniakalnymi działaniami a totalną beznadzieją. Sama nie wiem, który z tych stanów dziesięciolatka był...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Karkonosze – moje pierwsze góry <3

Do Karpacza i do Szklarskiej Poręby jeździłam na niemal wszystkie rodzinne wakacje w ubiegłym wieku… Śnieżka, Szrenica, Pielgrzymy, Słonecznik, Śnieżne Kotły – gdy byłam nastolatką, miałam serdecznie dość ciągłego odwiedzania tych samych zakątków (jakkolwiek pięknych). Gdy stałam się dorosła i założyłam własną rodzinę – z sentymentem powróciłam na karkonoskie szlaki, fundując zresztą dzieciom te same słowne „motywatory”, którymi raczyli mnie rodzice dwie dekady lat temu: „To wcale nie jest daleko, a widoki wszystko wynagrodzą” oraz obietnice „To ostatni taki wyczerpujący szlak, jutro będziemy odpoczywać” 😉.

Dlatego zaciekawiona tytułem sięgnęłam po ten kryminał – w końcu jego akcja rozgrywa się na terenach, które silnie ukształtowały moją kondycję fizyczną i poczucie przyrodniczej estetyki…

Autor bardzo zgrabnie pomieścił w książce mnóstwo ciekawostek z historii „ziem wyzyskanych” (powojenne przesunięcia granic i przesiedlenia niemieckich autochtonów, zbrodnie nazistowskiej partyzantki Wehrwolf, szabrownictwo, wywózka dzieł sztuki, działalność noblisty Gerharta Hauptmanna), wplótł w nie wartką akcję z kryminalną zagadką obejmującą ponad 60 lat, dodał nieco baśniowości (Liczyrzepa) i zachęcająco „zareklamował” uroki karkonoskich krajobrazów i zabytków. Podczas słuchania audiobooka co rusz notowałam sobie w pamięci, że muszę sprawdzić, czy opisywane historie i obiekty są rzeczywiste, czy fikcyjne. Na szczęście na końcu „Schroniska…” znajduje się posłowie, które wyjaśnia wszelkie wątpliwości – oddzielając pokrótce swobodną twórczość autora od faktów.

W wyobraźni przemierzałam razem z bohaterami moje ukochane odcinki szlaków górskich, odtwarzałam w głowie widoki z grani, miłe chwile opalania się na skałkach i wiatr śmigający Drogą Przyjaźni Polsko-Czeskiej… Dla mnie lektura była więc niezwykle przyjemna, choć wątek morderstw dość mroczny i smutny – wyrastający z trudnej historii tych terenów „na styku trzech narodowości”.

Najsłabszą warstwą były dla mnie niektóre dialogi – zbyt sztywne (wyluzowana dwudziestolatka raczej nie użyje w swobodnym dialogu słowa „wówczas” 😛) – i czasami za bardzo sztampowe opisy postaci (zgadywałam w mig, że jak się pojawiło słowo „kok”, to będzie on „niesforny”, a jak „uśmiech”, to „filuterny”). Ale takie potknięcia naprawdę nie ujmują nic ani warstwie historycznej, ani ciekawie zbudowanej akcji.

No to teraz – byle do lata! Ciekawe, czy rodzina już przeczuwa, dokąd pojedziemy w te wakacje? 🙃

Karkonosze – moje pierwsze góry <3

Do Karpacza i do Szklarskiej Poręby jeździłam na niemal wszystkie rodzinne wakacje w ubiegłym wieku… Śnieżka, Szrenica, Pielgrzymy, Słonecznik, Śnieżne Kotły – gdy byłam nastolatką, miałam serdecznie dość ciągłego odwiedzania tych samych zakątków (jakkolwiek pięknych). Gdy stałam się dorosła i założyłam własną rodzinę – z sentymentem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poruszyła mnie ta książka. Odkąd starsza córka otrzymała - już w wieku pełnoletnim - diagnozę autyzmu, próbuję zgłębiać, czym jest spektrum, zwłaszcza u kobiet.

Autorka w bardzo rzeczowy, ale nieprzesadnie naukowy sposób, opisuje, czym jest autyzm z perspektywy neurobiologii (odmienna budowa części mózgu, nadwrażliwości zmysłowe), psychologii czy psychiatrii (szereg problemów adaptacyjnych), ale również - jak spektrum manifestowało się np. w literaturze czy sztuce.

W książce pojawia się przegląd bohaterek autystycznych - od szeregowych obywatelek szwedzkiego społeczeństwa, próbujących sobie radzić we współczesnym esktrawertycznym otoczeniu, przez świat cyfrowych samorzeczniczek XXI wieku, które bez wstydu i z dużą świadomością żyją najlepiej jak potrafią - po wybitne literatki: poetkę Emily Dickson, filozofkę Simone Weil, noblistkę Doris Lessing. Oraz najbardziej rozpoznawalne w dzisiejszych mediach autystki - doktor zootechniki Temple Grandin i aktywistkę ekologiczną Gretę Thunberg.

Informacje rzeczowe autorka przeplata refleksjami o własnym życiu. O długotrwałej depresji, poczuciu niedopasowania, próbach sprostania dorosłemu życiu, rozczarowaniach małżeńskich i rodzicielskim wycieńczeniu. Większość klocków, które przez całe życie jej się rozpadały, zaczyna się układać dopiero po otrzymaniu diagnozy. Zaczyna postrzegać siebie na nowo, jest w stanie uszczelnić ścieżki, którymi wycieka jej energia zyciowa i odciążyć się z wiecznego poczucia, że jest coś z nią bardzo nie tak.

Opisuje również, jak szwedzki system szkolnictwa, pracy i ochrony zdrowia nie radzi sobie ze wspieraniem osób neuroatypowych. Zdziwiło mnie to, zwłaszcza bieda oddziałów psychiatrycznych - najwyraźniej nie tylko Polska jest w tej dziedzinie bardzo zaniedbana.

Na minus książce zaliczam bardzo niechlujną redakcję. Brak spacji w wielu miejscach, niekompletne zdania. Dla mnie to błędy bardzo rażące - zboczenie zawodowe! ;)

Poruszyła mnie ta książka. Odkąd starsza córka otrzymała - już w wieku pełnoletnim - diagnozę autyzmu, próbuję zgłębiać, czym jest spektrum, zwłaszcza u kobiet.

Autorka w bardzo rzeczowy, ale nieprzesadnie naukowy sposób, opisuje, czym jest autyzm z perspektywy neurobiologii (odmienna budowa części mózgu, nadwrażliwości zmysłowe), psychologii czy psychiatrii (szereg...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Audiobooka wybrałam na chybił-trafił w Legimi. Zaczyna się jak powieść o perypetiach pensjonariuszek czy jakiś Bildungsroman, co mnie nudziło niesamowicie.

Ale że czyta Maria Peszek, to pomyślałam sobie, że musi być to jednak głębsze, odsłuchałam dalej i dostałam wielkie BUM po głowie.

Nie będę zdradzać, dlaczego, ale lektura fundowała mi skręty żołądka podobne jak przy Nowy wspaniały świat Huxleya... A może nawet bardziej, bo bierność bohaterów "Nie opuszczaj mnie" wobec ich odczłowieczania była porażająca.

Głównym pytaniem, które mi się kolebie po głowie jest: dlaczego w tej książce nikt NIE KRZYCZY? We mnie wszystko krzyczało...

Spektrum trudnych emocji przy tym tytule - ogromne. Co znaczy, że książka naprawdę dobra.

Z pewnością sięgnę jeszcze po autora, niech no sobie tylko odpocznę od tego klimatu.

Co ciekawe, odpalając audiobooka nie wiedziałam, czy utwór napisała kobieta czy mężczyzna.

Przez cały czas obstawiałam, że kobieta.

A tu takie zaskoczenie.

Poza tym - Maria Peszek czyta na głos genialnie. Dopisuję do listy ulubionych lektorek i lektorów.

Audiobooka wybrałam na chybił-trafił w Legimi. Zaczyna się jak powieść o perypetiach pensjonariuszek czy jakiś Bildungsroman, co mnie nudziło niesamowicie.

Ale że czyta Maria Peszek, to pomyślałam sobie, że musi być to jednak głębsze, odsłuchałam dalej i dostałam wielkie BUM po głowie.

Nie będę zdradzać, dlaczego, ale lektura fundowała mi skręty żołądka podobne jak przy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to