Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Sknerus McKwacz jest postacią znaną każdemu, kto zetknął się ze światem Disneya. Większość z nas kojarzy bajecznie bogatego kaczora kąpiącego się w złotych monetach, który był surowym wujem Donalda. Niewielu natomiast, poza wiernymi fanami serii wie, w jaki sposób Wujek Sknerus doszedł do swojego bogactwa.

Don Rosa, jako jeden z najwybitniejszych, obok Carla Barksa, rysowników uwieczniających perypetie mieszkańców Kaczogrodu, stworzył całą serię komiksów ukazujących tytułowe życie i czasy McKwacza.

Pamiętam, że kiedy byłem młodszy, przygody te były wydane w trzech tomach, jednak cena pojedynczego, w stosunku do ówczesnych zarobków i wysokości mojego kieszonkowego, była za wysoka, żebym mógł sobie na nie pozwolić. Pozostała mi biblioteka i skany znalezione w sieci.

W 2017 roku wydawnictwo Egmont postanowiło wydać ponownie "Życie i czasy" z okazji 70 urodzin głównego bohatera, o czym dowiedziałem się przypadkiem, przechodząc obok półki z komiksami w jednej z znanych księgarskich sieci. Cóż mi pozostało? Oczywiście - kupić (Sknerus zapewne byłby wrogiem takiego szastania mamoną :-P)!

Najnowsze wydanie "Życia i czasów" jest zebraniem wszystkich komiksów Dona Rosy traktujących o historii Najbogatszego Kaczora W Historii. Poznamy Sknerusa od "pisklaka", który pucując buty na szkockich ulicach zarobił pierwsze 10 centów. Udamy się z nim na dziki zachód, gdzie pędził bydło przez bezkresne prerie. Razem z nim będziemy poznawali historię gorączki złota, która była epoką straszną, ale jednocześnie fascynującą i stanowiącą podwaliny pod "Amercian Dream". Więcej szczegółów nie zdradzę, bo nie chcę psuć zabawy przyszłym czytelnikom. Poza wspomnianymi i wcześniej wydanymi opowieściami, książka zawiera trzy niezawarte w poprzednich wydaniach historie, które stanowią uzupełnienie i domknięcie pewnych wątków. Na koniec warto podkreślić, ze każda z historii opatrzona jest komentarzem Autora, który wyjaśnia realia, postacie i wydarzenia historyczne, które dzieją się w tle, oraz zdradza co nieco z procesu twórczego.

Księga McKwacza wydana jest w sposób "De Lux" - twarda oprawa, kredowy papier, doskonała jakość druku, co z pewnością nadaje jej wartości kolekcjonerskiej i sentymentalnej, a także, co istotne w moim przypadku, będzie się pięknie prezentować na półce.

Jeżeli lubisz uniwersum Kaczora Donalda i nie miałeś do tej pory okazji, żeby zapoznać się z historią Wujaszka Sknerusa, to nie zastanawiaj się i leć do księgarni. Warto!

P.S. Donald też występuje w tym komiksie ;)

Sknerus McKwacz jest postacią znaną każdemu, kto zetknął się ze światem Disneya. Większość z nas kojarzy bajecznie bogatego kaczora kąpiącego się w złotych monetach, który był surowym wujem Donalda. Niewielu natomiast, poza wiernymi fanami serii wie, w jaki sposób Wujek Sknerus doszedł do swojego bogactwa.

Don Rosa, jako jeden z najwybitniejszych, obok Carla Barksa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy słyszymy nazwisko Schwarzenegger, przed oczami staje nam wielki, napakowany koleś, który mieczem bronił Cymerii w filmowej adaptacji "Conana", a jako bezwzględny T-800 został wysłany w przeszłość, żeby wykończyć Sarę Connor i przy okazji kilku innych, którzy nawinęli się pod lufę.

Ci, którzy interesują się polityką, pamiętają go jako niezłego gubernatora Kalifornii, który starał się postawić stan na nogi.

Niewielu jednak zastanawiało się jakie były początki kariery Arnolda, a poza pasjonatami kulturystyki, niewielu wie jaki wpływ miał Terminator na propagowanie i dzisiejsze postrzeganie tego sportu.

O tym wszystkim i nie tylko przeczytacie w "Pamięci Absolutnej". Od początków w Austriackiej wiosce będącej w powojennej strefie okupacyjnej, poprzez próby zostania "Mr. Universe" i "Mr. Olympia", na karierze aktorskiej i politycznej skończywszy.

Napisana z ogromnym luzem i dystansem do siebie ukazuje nam Schwarzeneggera jako tytana pracy, absolutnie zdeterminowanego w osiągnięciu celu człowieka, który nie pyta "czy dam radę?", tylko "na kiedy ma być zrobione?". Na początku widzimy biednego chłopaka, który nie ma nic poza marzeniami. Potem ukazuje się nam niezwykle pracowity młody człowiek, który stawia wszystko na jedną kartę i w całości poświęca się kulturystyce, podnosząc ją do rangi sztuki, o czym może świadczyć fakt, że po dziś dzień sylwetka Arnolda jest uważana przez wielu za ideał proporcji w świecie bodybuildingu.

Dla wszystkich sceptyków i kierujących się stereotypem "napakowany = imbecyl" zaskoczeniem może być niesamowity zmysł przedsiębiorczości i ogromna wiedza Arnolda n.t. gospodarcze i ekonomiczne a także trafne spostrzeżenia dotyczące polityki USA.

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, w którym każdy jest poświęcony osobnemu etapowi życia Arnolda. Całości dopełniają zdjęcia z prywatnych zbiorów Autora.

Ze swojej strony polecam, bo jest to tytuł będący dobrą autobiografią, a także świetnym podręcznikiem motywacji, który zjada tak popularnych dziś "kołczów" na śniadanie i donośnie odbekuje.

Kiedy słyszymy nazwisko Schwarzenegger, przed oczami staje nam wielki, napakowany koleś, który mieczem bronił Cymerii w filmowej adaptacji "Conana", a jako bezwzględny T-800 został wysłany w przeszłość, żeby wykończyć Sarę Connor i przy okazji kilku innych, którzy nawinęli się pod lufę.

Ci, którzy interesują się polityką, pamiętają go jako niezłego gubernatora Kalifornii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z Andrzejem Ziemiańskim jest jak z dobrą whisky. Im starszy, tym lepszy, przynajmniej w kreowaniu swojego monumentalnego świata Imperium. Wciąż zaskakuje, wciaż odkrywa nowe karty i wciąż mam chęć wracać czy to do przygód Achai, czy do wydarzeń mających miejsce tysiąc lat po jej śmierci.

Piąty tom "Pomnika Cesarzowej Achai" jest ostatnim z cyklu. Jak przystało na Ziemiańskiego, dostajemy pokaźną cegiełkę, tym razem najgrubszą z dotychczasowych i jak się przekonał o tym mój duży palec u nogi, całkiem ciężką.

Ekspedycja Rzeczypospolitej na drugą stronę Gór Bogów postępuje i zaczyna przypominać ekspansję. Niestety, jak wiemy z poprzedniego tomu, Polacy nie są jedynymi przybyszami z zewnątrz. Szpieg w szeregach Wojska Polskiego (nie powiem kto, ale będziecie mega zdziwieni) sieje zamęt i naraża na wielkie niebezpieczeństwo Kai, która inflirtuje Nayer i zbiera informacje o Anglosasach, którzy również dostali się na druga stronę Gór. Co z tego wyniknie? To już musicie przeczytać sami. Prawie do samego końca akcja jest napięta jak struna do gitary. Dlaczego prawie i dlaczego jak struna do gitary? Bo w końcu pęka w najmniej spodziewnym momencie i moze wkurzyć czytelnika. Tak, zakończenie mnie zawiodło, rozwiązanie paru ciekawych wątków i jednego dość istotnego zostało, według mnie, napisane na siłę i na odczep się. Trochę jak w pamiętnym teleturnieju "Idź na całość" – czekasz na odsloniecie bramki, emocje sięgaja zenitu, bo główna wygrana to meblościanka wysoki połysk, albo fiat 126p, a tu Zonk. Chociaż Zonk był sympatycznym futrzakiem, to jednak nie dawał satysfakcji, jaką dawałaby głowna nagroda. W zakończeniu piątego "Pomnika" jest podobnie – w napięciu przewracałem kolejne kartki, momentami odkładałem książkę na bok, żeby się uspokoić, przyszła końcówka, rozpoczęta z pierdyknięciem i ... nijaki koniec. Nie tego sie spodziewałem.

Jednak tam gdzie chmury, tam zawsze wychodzi słońce. Ogromnym plusem, który poprawia mi lekki niesmak po zakończeniu piątego tomu, jest zostawiona przez Autora otwarta furtka do kontynuacji opowieści o świecie Achai, a co za tym idzie, kolejne lata oczekiwań na nowe tomy, których na pewno będzie więcej niż trzy. Chociaż, moim zdaniem, dwa tomy byłyby optymalne, bo całość zamknęłaby się w dziesięcioksięgu (dekaksięgu? Decylogii?), a co za dużo to niezdrowo. Niemniej, nadal podtrzymuję swoją tezę, którą postawiłem przy okazji recenzji czwartego tomu "Pomnika" – nic nie wskazuje na to, by Ziemiańskiego dopadł "syndrom Piekary", czyli niekończącej sie opowieści o kubeczkach wody, "moichmiłych", odcinającej kupony i jadącej na legendzie pierwszych tomów. Autor wciąż ma nowe pomysły, którymi potrafi zaskoczyć, poziom z tomu na tom jest coraz wyższy, wreszcie fabuła jest zaplanowana tak, że na nowy tom się czeka z niecierpliwością, a nie kwituje "O, kolejny tom, ok".

Kwestia wydawnicza, jak zawsze, w przypadku Fabryki Słów, na najlepszym poziomie, no oże trochę wiecej ilustracji by się przydało, ale to z pewnoscią zwiekszyłoby objętość tomu o kolejne klika stron, więc coś za coś. Ale to tylko ustyskiwania rozpieszczanego przez lata czytelnika ;)

Długo czekałem na nowy "Pomnik". Akcja czwartego została przerwana w takim momencie, że oczekiwanie na piąty było dla mnie prawdziwą udręką. Opłaciło się czekać? Mimo słabego zakończenia, zdecydowanie tak! Jeżeli pogłoski o napisaniu prequela, tym razem z Virionem, szermierzem natchnionym, są prawdziwe i Ziemiański pociągnie dalej sequele, to jestem spokojny o to, że będzie to zajebistość, na którą warto będzie czekać, nawet kilka lat. A teraz, kto jeszcze w pomnik piatkę się nie uzbroił, niech pędzi i zarezerwuje sobie kilka godzin na zatracenie się w świecie Cesarzowej!

Z Andrzejem Ziemiańskim jest jak z dobrą whisky. Im starszy, tym lepszy, przynajmniej w kreowaniu swojego monumentalnego świata Imperium. Wciąż zaskakuje, wciaż odkrywa nowe karty i wciąż mam chęć wracać czy to do przygód Achai, czy do wydarzeń mających miejsce tysiąc lat po jej śmierci.

Piąty tom "Pomnika Cesarzowej Achai" jest ostatnim z cyklu. Jak przystało na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świat arabski, czy ogólniej mówiąc, islamski, jest dzisiaj tematem kontrowersyjnym i budzącym spektrum uczuć, od złości i jawnej niechęci, poprzez neutralność, na zachwycie i uwielbieniu skończywszy. Przez swego rodzaju zamknięcie na świat i ukazywanie tylko jego złych stron, człowiek, który nie jest uwaznym obserwatorem świata, nieraz sam nie wie co ma myśleć i co jest prawdą, a co wyolbrzymieniem czy po prostu kłamstwem stworzonym na potrzeby mediow, czy konkretnej opcji politycznej.

Warto wtedy sięgnąć do źródeł bardziej neutralnych. Takich, których autorzy nie są na smyczy korporacji, czy środowisk politycznych, lecz są ludźmi wolnymi i nie mają interesu w naginaniu rzeczywistości pod odbiorcę, lecz bez wahania wytkną przywary i pochwalą tam gdzie trzeba, bez strachu, że stracą pracę, poparcie czy sympatię ludu. Kimś takim są podróżnicy. Nie dziennikarze, którzy zwietrzywszy materiał na pół roku ględzenia (momentami do znudzenia i obrzydzenia tematu), będa się pchali na pierwszą linię frontu lub w miejsca, które obrazują jakąś skrajność. Nie misjonarze, którzy będą wszystko opisywali pod kątem instytucji, ktorej służą. Właśnie podróżnicy, cyzli ludzie, którzy biorą mapę, wybierają miejsce, kupują bilet i jadą/lecą. Po to żeby zobaczyć, doświadczyć, dotknąć i posmakować. Bez misji nawracania, zwracania uwagi czy naprawiania świata. Tak po prostu.

Tak po prostu, w moim odczuciu, wybrał się do Omanu Marek Pindral, który spędził tam wręcz szeherezadowe tysiąc i jedną noc, czego owocem jest książka "Oman. W cieniu minaretów", którą mam przyjemność recenzować.

Napisana z niezwykłym humorem, dystansem i ciepłem relacja z trzech lat w Omanie wciągnie Was od pierwszej strony. Pełna anegdot, osobistych przemyśleń Autora, a także pozbawiona moralizatorskiego nadęcia i mitomanii, będzie świetnym wyborem na wieczorną lekturę.

Razem z Autorem odwiedzimy wyścigi wielbłądów, które są sportem narodowym, poznamy Ibadytów, ostatni istniejący dzisiaj odłam Charydżyzmu, którzy są dominującym wyznaniem w Omanie, a przez to ewenementem na skalę świata Islamu, ponieważ dominują tylko w tym jednym kraju.

Jednak najwiecej uwagi poświecone jest ludziom. Ich zwykłym problemom, życiu codziennym, które pomimo różnych szerokości geograficznych, kultur i wyznań, są tak bliskie i podobne do naszych, że nachodzi mnie myśl, iż systemy tylko psują i szkodzą człowiekowi, zamiast mu pomagać, do czego zostały stworzone.

Spojrzymy na życie młodych Omańczyków, którzy w moim odczuciu, strasznie cierpią przez zakazy sankcjonowane religijnie i społecznie, co rodzi w nich wiele frustracji i prowadzi do nieszczęść w życiu prywatnym. Poznamy zwyczaje ślubne, rolę kobiety w omańskiej rodzinie, a także będziemy świadkami miłosci równie wielkiej do kobiet co do samochodów.

Zobaczymy też drugą, smutną stronę arabskiej kurtyny, która nie jest pokazywana przez przewodników czy pilotów. Mowa tu o pracownikach z Indii, Pakistanu i Bangladeszu, którzy żyjąc w warunkach urągajacych człowiekowi stoją za olśniewającymi wieżowcami, futurystycznymi budowlami i innymi zachwycającymi wspaniałościami, które są wizytówką bogatych państw półwyspu arabskiego, nie tylko Omanu.

Autor ma dar. Nie tylko dar oka, dzięki któremu tworzy świetne fotografie odwiedzanych miejsc, ale też dar władania słowem, dzięki któremu czytelnik ma wrażenie, że oto idzie razem z Pindralem przez ulice Maskatu lub jedzie potęznym dżipem w pustynnej karawanie, a suche powietrze pustyni i słońce świecące w zenicie pali w kark i twarz. Cały czas jesteśmy, wespół z Autorem, widzami, współodczuwającymi Oman, a nie tylko biernymi widzami, którym nudny przewodnik mówi "Moi mili, to jest X, zbudowane w roku Y, a tutaj jest XYZ". Oman wychodzi z książki z całym swoim pięknem, zapachami, czasami grozą, jest żywy, nieokiełznany i dzięki temu, wyjątkowy.

Moi drodzy, odłóżcie uprzedzenia na bok i zaopatrzcie się w "Oman. W cieniu minaretów". Naprawdę warto!

Świat arabski, czy ogólniej mówiąc, islamski, jest dzisiaj tematem kontrowersyjnym i budzącym spektrum uczuć, od złości i jawnej niechęci, poprzez neutralność, na zachwycie i uwielbieniu skończywszy. Przez swego rodzaju zamknięcie na świat i ukazywanie tylko jego złych stron, człowiek, który nie jest uwaznym obserwatorem świata, nieraz sam nie wie co ma myśleć i co jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Średnowiecze jest epoką, która została najbardziej pokrzywdzona przez pseudo historyków i ignorantów, w porównaniu z innymi epokami. Wszystkie przewiny hiszpańskiej inkwizycji, kontynuującej rekonkwistę, protestanckich purytan polujących na czarownice, ciemnotę prostego ludu niesłusznie kojarzy się z wiekami średnimi, ponieważ w rzeczywistości nastąpiły i rozszerzały swoja działalność w wiekach późniejszych, które powszechnie uważa się za oświecone, skoncentrowane na człowieku. Przedrostek "średniowieczny" jest też często używany przez ignorantów jako obraza, czy przytyk w dyskusji. "Średniowieczna mentalność", "średniowieczna ciemnota", "robicie z tego kraju średniowieczny zaścianek", wymieniać mogę bez końca, z pewnością Wy też zetknęliście się z takimi określeniami, czy nawet sami ich beztrosko używaliście (lub używacie). Niesłuszne to i niesprawiedliwe. Okres określany jako wieki średnie był drugim po antyku filarem eurpejskiej tożsamości i kultury. Scholastyka, urząd obrońcy w sądach, sztuki wyzwolone, podwaliny pod powszechną edukację w postaci szkółek klasztornych, początki zinstytucjonalizowanej dobroczynności i w końcu nowe rozwiązania w budownictwie, których uzywa sie do dzisiaj, to wszystko zawdzięczamy tym złym i zacofanym fanatykom, którzy nie umieli czytać i pisać, palili na stosie, kradli kury i sikali do mleka, a historia określiła ich działania jako "renesans karoliński", chociaż mało kto o tym wspomina, bo zburzyłoby to wygodne "średniowieczowanie" na lewo i prawo.

Budownictwo. Sztuka znana człowiekowi od momentu wyjścia z jaskini. Od lepianek z błota i słomy po będące ucieleśnieniem wizji Żeromskiego szklane kolosy sięgające nieba. Efekt będący wynikiem pomysłowości i geniuszu matematycznego inżynierów, wykorzystywania praw fizyki i ciężkiej pracy rzeszy robotników, o których się nie pamięta. Takim efektem miała sie stać katedra w Kingsbridge, wokół budowy której, toczy się monumentalna, tak jak czasy, w których została osadzona, powieść Kena Folleta "Filary Ziemi".

Przyznam szczerze, tytułem zainteresowałem się po obejrzeniu jednego czy dwóch odcinków serialu Ridleya Scotta. Z racji, że nie lubię oglądać seriali i jest to dla mnie jeden z najnudniejszych sposobów na spędzanie wolnego czasu, którego fenomenu w społeczeństwie od czasów emisji "Lost" wciąż nie mogę pojąć, postanowiłem przeczytać książkę.

Fabuła książki rozgrywa się w Anglii na przestrzeni 40 lat. Tłem historycznym są walki Matyldy (Cesarzowej) i Stefana z Blois o sukcesję tronu brytyjskiego. Na tym tle autor umieścił wielowątkową historię, a w centrum umieścił budowę katedry w fikcyjnym opactwie Kingsbridge. Poznajemy budowniczego Toma, którego marzeniem było wzniesienie monumentalnej budowli i uchronienie rodziny od wizji głodu, przeora Philipa łączącego regułę świętego Benedykta z byciem dobrym człowiekiem i szlachcica Williama – ambitnego i bezwzględnego, który w tej powieści gra rolę czarnego charakteru. Poza tymi głównymi wątkami staniemy się świadkami wymiany pokoleń, zakulisowych rozgrywek u szczytu władzy kościelnej i państwowej, walki o honor rodziny i miłości wbrew mezaliansowi, oraz innych zwyczajnych ludzkich losów, które wcale nie są takie obce i inne niż w czasach dzisiejszych.

Na szczególną uwagę czytelnika zwraca przekrój społeczeństwa i drabiny społecznej, które Autor umieścił w swojej książce. Nie ogranicza się on do opisywania życia rycerstwa i duchowieństwa, które stanowiło trzon owczesnego społeczeństwa. Zetkniemy się z średniowiecznym chłopstwem zmagającym sie z cieżką pracą i głodem zimą, z brytyjskim mieszczaństwem, które wśród rynsztoków, karczemnych awantur i szwindli walczyło o swój byt. Zajrzymy też za klauzurę zakonu , który poza pobożnym życiem i studiowaniem świętych ksiąg zmagał się z codziennymi przeciwnościami. Doszedłem w pewnym momencie do wniosku, że to własnie te cztery grupy społeczne, które poznajemy w ksiażce są tytułowymi Filarami Ziemi. Nie fundamenty pod katedrę, nie kolumny, lewary i dźwigary czy łukowate sklepienia. Właśnie ludzie – chłopi, mieszczanie, rycerze i duchowieństwo są filarami na których stoi wykreowana przez Folleta rzeczywistość. To oni stanowią trzon i to na nich skoncentrowana jest ta powieść. Człowiek w centrum.
Kolejną fascynującą kwestią, którą Autor ujął w swoim dziele jest ukazanie czytelnikowi narodzin gotyku. Ukazane jest to już na samym początku książki, gdzie Tom budowniczy zachwyca się subtelnymi łączeniami, strzelistością fasad, łukowych sklepień wyglądających jak złożone do modlitwy ręce. Rozmachowi i ogromowi budowli gotyckich poświęcono wiele fragmentów, które są opisane w prosty dla laika, ale jednocześnie fascynujący i bajkowy sposób. Czytając opisy krużganków, naw bocznych, arkad czy prezbiteriów sam czułem się jakbym był wśród robotników i obserwował procech powstawania katedry.

Na sam koniec kilka słów o kwestii czysto technicznej, czyli wydaniu i opracowaniu ksiażki ze strony wydawniczej. Wydawnicto Albatros wydało oba tomy ("Filary Ziemi" i "Świat bez końca") w kolekcjonerskiej, zintegrowanej graficznie wersji w pudełku. Bardzo lubię takie wydania, bo raz, że ładnie prezentują sie na półce, dwa – częstokroć są tańsze niż kupowanie każdego tomu osobno. Tłumaczenie zostało powierzone Grzegorzowi Sitkowi, który moim zdaniem wywiązał sie ze swojej roli znakomicie i nie zabił ducha ksiazki swoimi umiejętnościami translatorskimi. Czyta się szybko i jednym tchem, chociaż czcionka mogłaby być ciut większa, jednak to poskutkowałoby rozszerzeniem objętości tomiszcza do tysiąca stron, co na pewno przełożyłoby się na wygodę przy transporcie i trzymaniu książki w ręce.

Autor przedsięwziął rzecz trudną, acz w pełni udaną. Umieścił akcję książki w tych samych czasach, co Umberto Eco "Imię Róży", które jest pozycją kanoniczną i kompletną, kiedy idzie o przedstawienie średniowiecznej mentalności, języka, zwyczajów czy sporów doktrynalnych. Jednak w czasie lektury, na szczęście dla Autora, nie dostrzegłem chociaż cienia próby nadania "Filarom Ziemi" poważnego i dosłownego charakteru. Opowieść ta jest na tyle uniwersalna, że mogłaby się rozegrać w każdych czasach, nawet dzisiejszych, ale umiejscowienie jej w średniowieczu nadaje jej tylko uroku i czyni wyjątkową w gronie innych powieści traktujących o zwykłych ludzkich sprawach, wielkiej polityce i intrygach. Chociaż w wielu momentach jest bardzo przewidywalna, momentami wręcz naiwna, nie umniejsza to jednak przyjemności czytania i zgłębiania przedstawionej historii. Ze swojej strony gorąco polecam i zabieram się za "Świat Bez Końca".

Średnowiecze jest epoką, która została najbardziej pokrzywdzona przez pseudo historyków i ignorantów, w porównaniu z innymi epokami. Wszystkie przewiny hiszpańskiej inkwizycji, kontynuującej rekonkwistę, protestanckich purytan polujących na czarownice, ciemnotę prostego ludu niesłusznie kojarzy się z wiekami średnimi, ponieważ w rzeczywistości nastąpiły i rozszerzały swoja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Moja przygoda z losami Mordimera Madderdina zaczęła się w 2006 roku. 10 lat w ciągu których czekałem i wciąż czekam na "Czarną Śmierć" i "Rzeźnika z Nazaretu". Tymczasem autor wydał kolejny prequel, przed którym, szczerze mówiąc, broniłem się, mając w pamięci poprzednie "jainkwizytory", które prezentowały poziom, umówmy się, średni z niezłymi fragmentami. Momentami, a nawet wieloma momentami wręcz kiepski.

Co mnie z biegiem lat odrzuca i zniechęca do świata Jacka Piekary, to fakt, że autor sprawia wrażenie wypalonego. Świat, który ma tyle możliwości i który te możliwości zaprezentował Autor w "Słudze Bożym", "Młocie Na Czarownice", "Mieczu Aniołów" i "Łowcach Dusz", w prequelach stał się tak miałki, strywializowany i bezpłciowy, że można by bez czytania odgadnąć fabułę kolejnej części.
Intryga - wezwany inkwizytor - kubeczek wody - trudności w śledztwie - moi mili - romans - kubeczek wody i pajdka chleba - oświecenie i nagłe ułożenie spraw na korzysć głównego bohatera - mili moi - prześwietna akademia i niezwykłe umiejętności uniżonego sługi i happy end.
To oczywiście nieodłączne części każdej z nich, a gdyby tak z wszystkich książek o losach inkwizytora wziąć te kubeczki wody i policzyć, to wyszłoby kilka wiader ;)

Czy inaczej jest w "Kościanym Galeonie" ? Tak i nie. Nie z tego powodu, że kubeczków, prześwietnej akademii i moichmiłych jest trochę i jak zawsze sprawiają wrażenie zapchajdziury i nabicia stron. Autorze drogi, daruj sobie te dygresje, na prawdę już chyba każdy wie, że nos inkwizytora jest jak u psa, a kubeczek i pajdka to wszystko co mu do szczęścia potrzeba, a akademia inkwizytorów jest najlepsza. Rozumiem wspomnieć o tym raz, ale nie w każdym tomie po kilka razy. Czyż sam Mordimer nie lubił, kiedy przesłuchiwany plótł za dużo? Weź więc z niego przykład i nie rozwlekaj jego rozterek i przemyśleń na kilka stron.

Jak wspomniałem, jest jednak w "Kościanym Galeonie" coś, co go wyróżnia pozytywnie na tle pozostałych prequeli. Wreszcie jest to fantastyka, do której Autor przyzwyczaił swoich czytelników. Wreszcie pojawiają się istoty, które do samego końca budzą niepokój czytelnika, a których rola odegra w tej powieści kluczową rzecz. Wreszcie "nie-świat" jest ukazany z najszerszej, jak dotąd, perspektywy i w bardzo fajny sposób wyjaśnione zostaje wiele spraw, o których Autor do tej pory milczał. No i wreszcie - tytułowy "Kościany Galeon". Coś, co niemal całkowicie zrekompensowało mi kubeczki wody i moichmiłych. Za to panie Jacku pełne uszanowanie z mojej strony, oklaski i dodatkowa gwiazdka w ocenie. Koncept genialny i na szczęście nie zamknięty, przez co liczę na podjęcie tego wątku w "Czarnej Śmierci", bo szkoda, że by się zmarnował.

Tymczasem, w oczekiwaniu na "Czarną Śmierć", przyjdzie przełknąć jeszcze pewnie ze dwa tomy "Płomienia i Krzyża" (chociaż pierwszy tom był całkiem niezły) i niestety obawiam się, że jeszcze jednego "jainkwizytora".

Czy polecam? Mimo wszystko tak, bo jest to najlepsza, jak dotąd część z serii "Ja, inkwizytor" (oczywiście mówię tu o częściach wydanych po "łowcach dusz", bo wydawnictwo Fabryka Słów ostatnio wypuściła wszystkie książki o Mordimerze pod tym tytułem), ale nie spodziewajcie się cudów. Ot, do poczytania i odłożenia na półkę.

Moja przygoda z losami Mordimera Madderdina zaczęła się w 2006 roku. 10 lat w ciągu których czekałem i wciąż czekam na "Czarną Śmierć" i "Rzeźnika z Nazaretu". Tymczasem autor wydał kolejny prequel, przed którym, szczerze mówiąc, broniłem się, mając w pamięci poprzednie "jainkwizytory", które prezentowały poziom, umówmy się, średni z niezłymi fragmentami. Momentami, a nawet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Mnie lektura wciągnęła, ponad 700 stron pochłonięte w 9 godzin i wciąż chcę więcej. W przeciwieństwie do starej trylogii o Achai, nowy cykl z tomu na tom staje się coraz bardziej intrygujący i wciagąjący. Autor jest w dobrej formie, a obawiałem się czy po średniej "Pułapce Tesli" pióro mu trochę się nie stępiło. Nie stępiło, jest ostre jak zawsze. Polecam!

Mnie lektura wciągnęła, ponad 700 stron pochłonięte w 9 godzin i wciąż chcę więcej. W przeciwieństwie do starej trylogii o Achai, nowy cykl z tomu na tom staje się coraz bardziej intrygujący i wciagąjący. Autor jest w dobrej formie, a obawiałem się czy po średniej "Pułapce Tesli" pióro mu trochę się nie stępiło. Nie stępiło, jest ostre jak zawsze. Polecam!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kultura krajów Azji fascynuje mnie od lat. Zwłaszcza Chin, Korei i Japonii, które stanowią dla mnie trzon "azjatyckości". Niektórych moich znajomych doprowadzam wręcz do szału, kiedy mówię "a wiesz, że w Chinach/Korei/Japonii..." :-D
Kultura, sztuka, język i obyczaje wschodu, chociaż na pierwszy rzut oka wydają się całkowicie inne od naszych, zachodnich, po bliższym poznaniu okazują się bardzo bliskie. O ile w przypadku Korei czy Japonii dużo łatwiej znaleźć rzetelne i neutralne relacje czy książki traktujące o życiu w tych krajach, o tyle w przypadku Chin pojawia się problem. Bo albo trafiamy na źródła mówiące o potwornej biedzie, zacofaniu, mitycznej pracy za dolara i miskę ryżu, obozach koncentracyjnych i piekle na ziemi, gorszym niż polska stalinowska, albo na huraoptymistyczne relacje z podróży do najpotężniejszego państwa świata, w którym nowoczesność i najnowsze technologie są obecne w każdej dziedzinie życia. I jak tu odróżnić ziarno od plew?
Prawda jak zawsze leży po środku i ten środek, moim zdaniem, znalazł Marek Pindral w swojej książce "Chiny od góry do dołu".
Napisana z niezwykłą lekkością relacja z dwuletniego pobytu Autora w Kraju Środka, wciągnęła mnie od pierwszej strony. Autor bez koloryzowania pokazuje nam Chiny i te w postaci ultra nowoczesnych miast, rozwijających się najszybciej na świecie i mogących być przykładem dla reszty świata, ale też Chiny pełne biedy i cierpienia ludzkiego, zabunkorwanego w betonowych klockach bez ogrzewania i bieżącej wody.
Chiny dziwiące za każdym razem, Chiny które we wtorek są inne niż były w poniedziałek. Pokazuje też Chiny "dzikie" - lasy bambusowe, herbaciane pola Yunanu, tropikalny i pikantny Syczuan i zimny, nieokiełznany Tybet.
Ale Chiny to nie tylko widoki, miasta i smaki. Chiny to przede wszystkim fascynujący ludzie, którzy pomimo przeciwności losu zawsze znajdą czas na czarkę zielonej herbaty czy pyknięcie fajki. To ludzie, którzy łączą tradycyjny konfucjanizm albo buddyzm z wpływami nowoczesnego zachodu. Bardzo zapadła mi w pamięć anegdota z buddyjskimi mnichami, którzy żyjąc w surowych warunkach, szeroko otworzyli oczy na widok telefonu komórkowego. Ale nie dlatego, że widzieli go po raz pierwszy w życiu, tylko dlatego, że zdziwili się, jak można jeszcze używać takiego przestarzałego modelu :-)Całości dopełniają klimatyczne fotografie, których bohaterowie różnią się od wypacykowanych i wymodelowanych laleczek, tak często będących wizytówką Chin.

Minusem książki było dla mnie pominięcie Kantonu i wspomnienie tej prowincji tylko przy okazji kuchni. Mam jednak nadzieję, że Autor planuje drugi tom i życie Guangdongu zostanie tam opisane :-)

Podsumowując. Dla mnie, dla którego Azja jest na pierwszym miejscu do zwiedzenia, książka ta jest wspaniałym kompendium wiedzy o kraju, który jako jedyna starożytna cywilizacja, pomimo krwawego reżimu Mao, przetrwał do dzisiaj.

Kultura krajów Azji fascynuje mnie od lat. Zwłaszcza Chin, Korei i Japonii, które stanowią dla mnie trzon "azjatyckości". Niektórych moich znajomych doprowadzam wręcz do szału, kiedy mówię "a wiesz, że w Chinach/Korei/Japonii..." :-D
Kultura, sztuka, język i obyczaje wschodu, chociaż na pierwszy rzut oka wydają się całkowicie inne od naszych, zachodnich, po bliższym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzadko kiedy czytam kryminały, może dlatego, że nie przepadam specjalnie za tym gatunkiem. Jednak powieść pani Marat wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Przede wszystkim na plus zasługuje osadzenie fabuły w polskich realiach. Znane miejsca, w któcyh każdy czytelnik był i może sobie zwizualizować. Drugim plusem - portret bohaterów. Nie są to amerykańscy superherosi, którzy w ostatniej chwili przecinają niebieski kabelek, albo w brawurowym pościgu, w którym obracają w kurz połowę miasta w końcu dopadają mordercę. Nie. Bohaterowie są tak naturalni, ludzcy i realistyczni, że czytając ich historię ma się wrażenie, jakby to byli nasi znajomi albo sąsiedzi.
No i zakończenie - mnie bardzo zaskoczyło :) Polecam!

Rzadko kiedy czytam kryminały, może dlatego, że nie przepadam specjalnie za tym gatunkiem. Jednak powieść pani Marat wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Przede wszystkim na plus zasługuje osadzenie fabuły w polskich realiach. Znane miejsca, w któcyh każdy czytelnik był i może sobie zwizualizować. Drugim plusem - portret bohaterów. Nie są to amerykańscy superherosi,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Masa o kobietach polskiej mafii Artur Górski, Jarosław Sokołowski
Ocena 5,8
Masa o kobieta... Artur Górski, Jaros...

Na półkach: ,

Historie gangstera o tym jak posuwano panienki w przestępczym świecie. +anegdota o Polce, która przewodziła kalabryjskiej mafii. Tak mniej więcej można streścić książkę Artura Górskiego. Nie przemówiła do mnie totalnie, podobne historyjki, tylko o uboższym tle opowiadają sobie sebki pod blokiem. Skok na kasę czytelnika firmowany pseudonimem Sokołowskiego. Spodziewałem się większego zgłębienia zakamarków przestępczego świata, jakichś szczegółów i mechanizmów rządzących w tym środowisku i poza nakręcaniem seks-biznesu i seksualnego podziemia nie dostałem nic więcej. Nie polecam.

Historie gangstera o tym jak posuwano panienki w przestępczym świecie. +anegdota o Polce, która przewodziła kalabryjskiej mafii. Tak mniej więcej można streścić książkę Artura Górskiego. Nie przemówiła do mnie totalnie, podobne historyjki, tylko o uboższym tle opowiadają sobie sebki pod blokiem. Skok na kasę czytelnika firmowany pseudonimem Sokołowskiego. Spodziewałem się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Iana Farrella jest, moim zdaniem, skierowana głównie do rozpoczynających przygodę z fotografią cyfrową. Dla bardziej zaawansowanych użytkowników systemów lustrzanych, nie będzie to nic nowego czy odkrywczego.
Dla mnie jako początkującego fotografa, na plus zasługuje to, że pod ręką mam wszystkie informacje, które można znaleźć rozrzucone w internecie. Dużym atutem są zadania, które autor zamieścił - pozwalają "wyczuć" aparat i zrozumieć magię ustawień manualnych.
Ci, którzy siedzą we fotografii dłużej, mogą skorzystać z porad dotyczących ciemni cyfrowej.
Czy polecam? Tak, ale nie za cenę podaną na okładce. Szukajcie tańszych na aukcjach itp. Jeżeli chcecie mieć wszystkie porady pod ręką, bez konieczności szukania w internecie - kupujcie. Jeżeli macie już opanowane podstawy robienia zdjęć i photoshopa - niekoniecznie.

Książka Iana Farrella jest, moim zdaniem, skierowana głównie do rozpoczynających przygodę z fotografią cyfrową. Dla bardziej zaawansowanych użytkowników systemów lustrzanych, nie będzie to nic nowego czy odkrywczego.
Dla mnie jako początkującego fotografa, na plus zasługuje to, że pod ręką mam wszystkie informacje, które można znaleźć rozrzucone w internecie. Dużym atutem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Arystoteles" Erica Voegelina to bardzo ciekawa interpretacja myśli społecznej filozofa ze Stagiry. Autor rzuca nowe spojrzenie na Polis, wychodząc poza utarty, stricte historyczny wymiar, nawiązując do współczesności i udowadniając, jak myśl Arystotelesa jest żywa i wykorzystywana dzisiaj. Bardzo polecam, nie tylko osobom zajmującym się filozofią zawodowo, ale wszystkim, którzy chcieliby poszerzyć swoje horyzonty - przejrzysty język, brak dłużyzn i niejasności to zdecydowane atuty tej pozycji wyróżniające ją spośród innych opracowań dotyczących filozofii starożytnej.

"Arystoteles" Erica Voegelina to bardzo ciekawa interpretacja myśli społecznej filozofa ze Stagiry. Autor rzuca nowe spojrzenie na Polis, wychodząc poza utarty, stricte historyczny wymiar, nawiązując do współczesności i udowadniając, jak myśl Arystotelesa jest żywa i wykorzystywana dzisiaj. Bardzo polecam, nie tylko osobom zajmującym się filozofią zawodowo, ale wszystkim,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opinia, którą napisałem ze 3 lata temu, ale wciąż dla mnie aktualna, także wklejam po niewielkiej edycji :-P

Jacek Piekara dając czytelnikom "Miecz Aniołów" palnął ich między oczy. Hmm.. popadam w obiektywizm używając "wszyscy", "każdego", a zaraz się zleci stadko malkontentów i "a ja nie czytałem! nie palnęło mnie nic, a nic!". To weź jeden z drugim przeczytaj. Jak nie raz, to drugi i trzeci jeżeli trzeba, a palnie Cię w twarz pięść Sługi Bożego, Młota Na Czarownice, licencjonowanego inkwizytora Jego Ekscelencji Biskupa Hezu.

W tomiku znajdziemy pięć opowiadań, zróżnicowanych fabularnie. Fani dziwnych stworzeń występujących w "Piekarowym" uniwersum, będą w swoim żywiole, gdyż autor umieścił ich w tym tomie kilka i są to moim zdaniem, najlepiej wykreowane stwory z całej obecnej sagi (Belizariusz!!). Miłośnicy mistycznego wymiaru życia inkwizytora, również nie będą zawiedzeni, gdyż zdarzy się, że Mordimer zapuści się w rejony niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Maniacy kryminału, uśmiechną się pod nosem gdy Nasz Bohater prowadził będzie śledztwo w sprawie uprowadzenia córki bogatego kupca. Jako ciekawostkę, warto zaznaczyć, że Mordimerowi mocniej zapuka serduszko w związku z pewną białogłową, co może nieco zdziwić przywykłych do "zimnego sku*wiela" czytelników.
Jacek Piekara bardzo elastycznie operuje słowem pisanym, rozbawiając, smucąc, a czasami złoszcząc czytelnika. Dialogi, od krótkich i niedorzecznych, po poważne i na serio, ukazują nam doskonały warsztat pisarski autora. Bogato rozbudowany portret psychologiczny głównego bohatera, a także jego wyrazistość na stałem zapewnią mu miejsce w panteonie książkowych bohaterów z polskiej ( i nie tylko) sceny fantasy.

Polecam. Bardzo, bardzo! Nie tylko fanom serii, ale i wszystkim miłośnikom literatury fantastycznej. Sam zacząłem przygodę z Mordimerem właśnie od "Miecza" i nie zawiodłem się, nadal jest to mój ulubiony tom całej sagi.

Opinia, którą napisałem ze 3 lata temu, ale wciąż dla mnie aktualna, także wklejam po niewielkiej edycji :-P

Jacek Piekara dając czytelnikom "Miecz Aniołów" palnął ich między oczy. Hmm.. popadam w obiektywizm używając "wszyscy", "każdego", a zaraz się zleci stadko malkontentów i "a ja nie czytałem! nie palnęło mnie nic, a nic!". To weź jeden z drugim przeczytaj. Jak nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie będę oryginalny, jeżeli powiem, że moja pierwsza styczność z Cymeryjczykiem była przy okazji filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem. W międzyczasie przeczytałem może ze trzy, cztery opowiadania, które zawładnęły moją wyobraźnią, a sam Conan był moim literackim rzeźnikiem numer 1, aż do czasu Wiedźmina.
Jakiś czas temu szwendając się po księgarni, moje oko przykuło wielkie tomiszcze z błyszczącym mieczem. No to łaps, patrzę na tytuł i WOW! Muszę to mieć! Piękne, ilustrowane wydanie wzbogacone o mapę świata wykreowanego przez Howarda, które bardzo ułatwia czytelnikowi "orientację w terenie", ponieważ miejscowości i krain w opowiadaniach jest mnóstwo i czasami można się pogubić. Jeżeli chodzi o samą treść - są to wszystkie opowiadania Howarda o Barbarzyńcy, które ukazały się za życia autora. I są to moim zdaniem opowiadania rewelacyjne. Poza machaniem mieczem i ścinaniem głów (trup się ściele gęsto), autor zawarł dużo ważnych myśli - jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek by zdobyć władzę, jaki powinien być dobry władca i jak zachować człowieczeństwo w czasie pożogi i krwi. Mnie osobiście historie o Królu Conanie zachwyciły. Czyta się lekko i przyjemnie, nie ma dłużyzn fabularnych i niepotrzebnych nudnych rozkmin. Miłośnicy fantasy znajdą tu mnóstwo niesamowitych stworzeń, a poszukujący przygody dostaną jej tu w nadmiarze.
Brać, kupować i niczego nie żałować. Zwłaszcza, że za w sumie nieduże pieniądze otrzymamy ogromne tomiszcze, po brzegi wypchane akcją, fantastyką i przygodą.

Nie będę oryginalny, jeżeli powiem, że moja pierwsza styczność z Cymeryjczykiem była przy okazji filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem. W międzyczasie przeczytałem może ze trzy, cztery opowiadania, które zawładnęły moją wyobraźnią, a sam Conan był moim literackim rzeźnikiem numer 1, aż do czasu Wiedźmina.
Jakiś czas temu szwendając się po księgarni, moje oko przykuło wielkie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

O Lovecrafcie słyszałem już dawno temu, w szczególności o mitologii Cthulhu, Necronomiconie i Dagonie. Parę lat temu trafięłm w internecie na amatorsko przetłumaczonego "Dagona" i nie zachwycił mnie. Odepchnął wręcz swoim infantylizmem. Straciłęm wówczas chęci, żeby poznać resztę dorobku Samotnika z Providence.. I tak przez wiele lat, jedyne informacje jakie miałem o Lovecrafcie pochodziły z podań znajomych i popkultury. W końcu, jakieś 3 tygodnie temu, po namowie i zareklamowaniu przez bardzo mi drogą osobę, postanowiłem nabyć antologię "Zgroza...". I odpłynąłem. Styl Samotnika z Providence, jest archaiczny, powtarzające się co chwila "prastare" i "pradawne" mogą zirytować po jakimś czasie. Ale pomijając te małe mankamenty - świat przedstawiony przez autora jest tak surrealistyczny, tak gęsty i nieprzewidywalny, jak tylko może być. Nie straszy i nie przeraża, ale kilkukrotnie wywołał u mnie myśl "a co, jeżeli Przedwieczni naprawdę istnieją, a Lovecraft chciał, żebyśmy uwierzyli, że to tylko jego wymysł?" albo "a co, jeżeli Necronomicon istnieje naprawdę, a wieloletnie zabiegi różnych ludzi miały na celu uśpienie naszej czujności i wmówienie nam, że Lovecraft tylko to sobie wymyślił?". Nie potrafię nawet ubrać w słowa uczuć, jakie towarzyszyły mi przy lekturze. Mogę tylko polecić książkę wszystkim tym, którzy szukają czegoś ambitniejszego i subtelniejszego niż serwowana przez popkulturę fantasy coraz większa papka. Mnie Howard zachwycił.
Na osobną ocenę zasługuje wydanie (w twardej oprawie), które jest pierwszorzędne. Przekład Macieja Płazy jest nie dość, że wierny oryginałowi, to dostosowany do odbioru przez współczesnego czytelnika. Klimatyczne ilustracje dopełniają dzieła.

O Lovecrafcie słyszałem już dawno temu, w szczególności o mitologii Cthulhu, Necronomiconie i Dagonie. Parę lat temu trafięłm w internecie na amatorsko przetłumaczonego "Dagona" i nie zachwycił mnie. Odepchnął wręcz swoim infantylizmem. Straciłęm wówczas chęci, żeby poznać resztę dorobku Samotnika z Providence.. I tak przez wiele lat, jedyne informacje jakie miałem o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wszyscy mamy jakieś marzenia. Czasami mówimy "oddałbym/oddałabym wszystko, żeby się spełniło". Często jednak, nie zdajemy sobie sprawy z potęgi jaką niosą za sobą słowa. I z tego, jak potrafimy być niewolnikami własnych pragnień.
A co, jeżeli pojawiłby się ktoś, kto w zamian za owe "wszystko" spełniłby to marzenie? Gdyby to "wszystko" potraktował dosłownie i konsekwentnie to wyegzekwował? W Castle Rock pojawił się taki ktoś. W jego Sklepiku z Marzeniami kupisz wszystko. Za wszystko.

Zdradzić fabułę byłoby przestępstwem. Polecam każdemu, bez względu na to, czy jest fanem twórczości Kinga czy nie. Bo poza niesamowitym motywem przewodnim autor zawarł pewną ważną myśl - zbyt łatwo przywiązujemy się do rzeczy i do posiadania, jako sztuki samej w sobie. A to prowadzi do tego, że stajemy się niewolnikami przedmiotów.

Wszyscy mamy jakieś marzenia. Czasami mówimy "oddałbym/oddałabym wszystko, żeby się spełniło". Często jednak, nie zdajemy sobie sprawy z potęgi jaką niosą za sobą słowa. I z tego, jak potrafimy być niewolnikami własnych pragnień.
A co, jeżeli pojawiłby się ktoś, kto w zamian za owe "wszystko" spełniłby to marzenie? Gdyby to "wszystko" potraktował dosłownie i konsekwentnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Seria "niekończąca się opowieść o Mordimerze" trwa w najlepsze. Cóż, pan Piekara przyzwyczaił chyba wszystkich fanów swojej twórczości do tego, że prędzej w styczniu będzie +30 stopni w cieniu, niż ukaże się "Rzeźnik z Nazaretu" czy "Czarna Śmierć". W międzyczasie raczy czytelników kolejnymi prequelami o zróżnicowanym poziomie. Od całkiem niezłego "Płomień i krzyż t.1", poprzez beznadziejne "Wieże do nieba" i rewelacyjny "Dotyk Zła" po mocno średni "Bicz Boży".
"Głód i pragnienie" okazał się znośny, najlepszy IMO obok "Dotyku Zła" z dotychczasowych prequeli.
Schemat opowieści jest ten sam, co zawsze. Mordimer "Moi Mili" Madderdin ma do rozwiązania jakąś sprawę, początkowo nic się nie klei i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się odwraca, a nasz bohater wychodzi zwycięsko z opresji. Tak. Smutne tylko jest to, że prequele zaczynają przypominać zwykłe powieści detektywistyczne, a fantastyki, dziwnych stworzeń jest mało. Marzy mi się powrót do formy z czasów "Młota na czarownice" czy "Miecza aniołów". Tam było wszytko - akcja, przygoda, duchy, demony, stwory, dużo krwi i rąbania mieczem. Tutaj Mordiemu najlepiej wychodzi chędożenie i zastraszanie nieprzyjaciół.
Na szczęście sposób, w jaki jest napisany "GiP", rekompensuje te niedogodności, bo czyta się lekko, przyjemnie, a główny bohater nie prowadzi pseudofilozoficznych rozkmin na temat otaczającego świata. Polecam tylko fanom serii.

Seria "niekończąca się opowieść o Mordimerze" trwa w najlepsze. Cóż, pan Piekara przyzwyczaił chyba wszystkich fanów swojej twórczości do tego, że prędzej w styczniu będzie +30 stopni w cieniu, niż ukaże się "Rzeźnik z Nazaretu" czy "Czarna Śmierć". W międzyczasie raczy czytelników kolejnymi prequelami o zróżnicowanym poziomie. Od całkiem niezłego "Płomień i krzyż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyznam szczerze, że jest to pierwszy zbiór opowiadań Ziemiańskiego, z którym mam do czynienia. Nie dane mi było przeczytać "Zapachu szkła" itd.
W zasadzie jest to fajny zbiorek literackich miniatur, miła odskocznia od przeładowanego seksualnością i wulgaryzmami "Toy Wars", czy obszernego i rozbudowanego świata w "Achai" i "Pomniku cesarzowej".
Czytając te opowiadania, na początku zastanawiałem się, czy to faktycznie ten sam autor, bo styl jest zupełnie inny. Dla mnie na duży plus.
Piszę to jednak z perspektywy fana twórczości Ziemiańskiego, zatem 3 gwiazdki wyżej już na starcie :-P Dla fana pozycja obowiązkowa, dla kogoś, kto nie miał do czynienia z Autorem - niekoniecznie.

Przyznam szczerze, że jest to pierwszy zbiór opowiadań Ziemiańskiego, z którym mam do czynienia. Nie dane mi było przeczytać "Zapachu szkła" itd.
W zasadzie jest to fajny zbiorek literackich miniatur, miła odskocznia od przeładowanego seksualnością i wulgaryzmami "Toy Wars", czy obszernego i rozbudowanego świata w "Achai" i "Pomniku cesarzowej".
Czytając te opowiadania,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Świat Achai zawładnął moją świadomością dawno temu, bo w 2006 roku. Po świetnym pierwszym tomie, średnim drugim i moooocno średnim trzecim, na wieść o podjęciu przez Andrzeja Ziemiańskiego prac nad nową serią osadzoną w realiach Imperium, ale 1000 lat po śmierci Achai, ucieszyłem się i zmartwiłem jednocześnie. Bo tak - historia sama w sobie była świetna, jednakże wykonanie, z czasem podobało mi się coraz mniej. Dlatego pierwszy tom "Pomnika Cesarzowej Achai" zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Był na poziomie drugiego tomu "Achai", czyli niezłym. Drugi tom pomnika - elegancja francja, jakość jak w pierwszej Achajce. A trzeci PCA? Miód i malina. Moim zdaniem najlepsza z dotychczasowych sześciu tomów poświęconych ludziom żyjących po obu stronach Gór Pierścienia. Widać, że Ziemiański jest w bardzo dobrej formie, bo w międzyczasie ukazała się świetna (chociaż za krótka)"Pułapka Tesli". Co jest fajne w moim mniemaniu, to to, że chociaż cykl Ziemiańskiego powoli zamienia się w niekończącą się opowieść, to nie robi się nudny, czego np. o cyklu Inkwizytorskim J. Piekary już dawno nie można powiedzieć. Nie jest to odcinanie kuponów od sławy pierwotnego cyklu, tylko solidna rzemieślnicza robota.
Wracając jednak do meritum: w bardzo fajny sposób zostało przedstawione, zapoczątkowane już w I tomie PCA, zderzenie się dwóch cywilizacji i wzajemne poznawanie się przez nie. Z jednej strony mamy racjonalnych oficerów RP, mających do dyspozycji technikę i racjonalne myslenie, a z drugiej mieszkańców Imperium - przywykłych do tradycji, wiary i... magii. Za plus uważam zakończenie, które jest zapowiedzią czwartego tomu :-D
Umiejętne stopniowanie napięcia, powolne rozwijanie akcji, mnogość wątków (w 3 tomie PCA jest ich najwięcej, jak do tej pory), odpowiedź na pytania, które pojawiały się już przy pierwszym cyklu "Achaja" i w cyklu PCA: Ziemcy, Bogowie, Dzikusy, Matecznik Lasu. Chcecie się dowiedzieć jak powstały światy? Kim jest i jakie zamiary ma inż. Wyszyńska? I wreszcie: co to jest ten tytułowy Pomnik Cesarzowej Achai? Chcecie? To biegiem do księgarni.

Świat Achai zawładnął moją świadomością dawno temu, bo w 2006 roku. Po świetnym pierwszym tomie, średnim drugim i moooocno średnim trzecim, na wieść o podjęciu przez Andrzeja Ziemiańskiego prac nad nową serią osadzoną w realiach Imperium, ale 1000 lat po śmierci Achai, ucieszyłem się i zmartwiłem jednocześnie. Bo tak - historia sama w sobie była świetna, jednakże wykonanie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wiadomość o premierze nowego Wiedźmina przyjąłem z pewnym niepokojem. Dość długa przerwa w ukazywaniu się nowych Wieśków i dwie gry, które zawładnęły wyobraźnią młodego pokolenia, spowodowały u mnie przeczucie, że Sapkowski napisze coś pod publiczkę i wplecie w to wydarzenia z gier. Na szczęście się myliłem - "Sezon Burz" trzyma się starej konwencji, nie nawiązuje do gier itp. Czyta się naprawdę przyjemnie. Polecam!

Wiadomość o premierze nowego Wiedźmina przyjąłem z pewnym niepokojem. Dość długa przerwa w ukazywaniu się nowych Wieśków i dwie gry, które zawładnęły wyobraźnią młodego pokolenia, spowodowały u mnie przeczucie, że Sapkowski napisze coś pod publiczkę i wplecie w to wydarzenia z gier. Na szczęście się myliłem - "Sezon Burz" trzyma się starej konwencji, nie nawiązuje do gier...

więcej Pokaż mimo to