-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2011-02-15
"Nie poszłam na pogrzeb Alicji. Byłam wtedy w ciąży, wściekła i oszalała z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków, których nie dało się posklejać. Nie płakałam po Alicji, ale przez nią."
Tak rozpoczyna się opowieść o toksycznej przyjaźni, miłości i cierpieniach. Prawa do książki australijskiej pisarki, Rebecci James, zakupiły wydawnictwa w 38 krajach. Sama ta informacja powinna zachęcić mnie do zapoznania się z twórczością autorki, lecz mimo wszystko, nie spodziewałam się czegoś fenomenalnego. Podchodziłam do niej raczej sceptycznie, z dużą rezerwą, żeby nie rozczarować się tak bardzo. W końcu jednak pani James udało się zdobyć moje serce.
W książce można wyodrębnić trzy części, które przeplatają się ze sobą. W trakcie lektury poznajemy więc po kawałku historię śmierci młodszej siostry Katherine, uczestniczymy w spotkaniach z Alicją, a także obserwujemy późniejsze życie bohaterki, oraz jej córki.
Tragiczne morderstwo Rachel, które wstrząsa całą rodziną, zapoczątkowuje lawinę kłopotów. Właśnie dzięki temu, jej starsza siostra poznaje przebojową Alicję, która ma sprawić, że dziewczyna na chwilę zapomni o przeszłości.
Katherine ma pełną świadomość, że to przez nią jej rodzina przeżywa teraz piekło. Gdyby nie poszła na imprezę, gdyby lepiej zaopiekowała się Rachel… Pogrążeni w smutku rodzice, tak zapatrzeni kiedyś w swoją najmłodszą pociechę, nie są w stanie pomóc Katie. Dziewczyna nieustannie przywraca w pamięci minione zdarzenia, uważa siebie za tchórza. Jest przekonana, że już zawsze będzie cierpiała, i nie zasługuje na szczęśliwe życie. Boi się wziąć sprawy w swoje ręce, zrobić coś w tym kierunku. Czy słusznie? Nie. Przecież nie wolno się poddać, nawet w najgorszej chwili. Nie można pozwolić, aby sparaliżował nas strach, stanął nam na przeszkodzie – odbierając tym samym marzenia, plany na przyszłość. Trzeba starać się, by pod koniec swojej wędrówki śmiało, z przekonaniem powiedzieć „jestem spełnionym, szczęśliwym człowiekiem – starałem się, i wykorzystałem każdą chwilę, tak jak tylko umiałem”.
Przez całą lekturę zastanawiałam się nad postępowaniem Alicji. Najpierw uważałam ją po prostu za szaloną dziewczynę, lecz wkrótce otrzymałam odpowiedzi na wszystkie, nurtujące mnie pytania. To wydarzenia z przeszłości wpłynęły na bohaterkę, zostawiły po sobie ślad. Jej matka, uzależniona od heroiny, nigdy nie interesowała się dziećmi. Nie istniała pomiędzy nimi żadna więź, nie było poważnych, szczerych rozmów i wzajemnego szacunku. Pieniądze, luksusowe ubrania i nowocześnie urządzone mieszkanie, miały wynagrodzić Alicji brak prawdziwego domu. Nic dziwnego, że dziewczyna stała się zadufaną w sobie, bezlitosną jędzą. Katherine przekonała się, że przyjaźń z taką osobą to nie przelewki. Każdego dnia patrzyła, jak Alicja knuła nowe intrygi. Owijała sobie wokół palca kolejne ofiary, żeby potem je zniszczyć, zranić i wyśmiać. Nie liczyła się z ludzkimi uczuciami do tego stopnia, że postanowiła odebrać Katie szczęście, tak długo przez nią poszukiwane.
Rebecca James to moim zdaniem bardzo obiecująca pisarka. Sprawiła, że po nieprzespanej nocy z Alicją, w mojej głowie zaroiło się od wielu myśli, luźnych refleksji. Wszystkie uczucia bohaterów, które przelała na papier, opisała tak prawdziwie i realistycznie, że momentami czułam się nie tylko obserwatorką zdarzeń, ale również ich uczestniczką. Przewracając w napięciu kolejne kartki, kręciłam z niedowierzaniem głową, a na mojej twarzy malowały się gniew, smutek, rozpacz.
Nie zostaje mi nic innego, jak tylko szczerze polecić tę książkę. Gwarantuję, że niejednokrotnie Was zaszokuje.
"Nie poszłam na pogrzeb Alicji. Byłam wtedy w ciąży, wściekła i oszalała z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków, których nie dało się posklejać. Nie płakałam po Alicji, ale przez nią."
Tak...
Przyznam się bez bicia, że zasiadając do lektury „Sosnowego dziedzictwa” miałam mieszane uczucia. Oglądałam już wcześniej wywiad z autorką, Marią Ulatowską, która od razu wydała mi się być osobą ciepłą, sympatyczną – miałam więc nadzieję, że taka będzie również jej debiutancka powieść. Jednocześnie obawiałam się, że pisarka zaserwuje nam starego, odgrzanego kotleta; może coś w klimatach Małgorzaty Kalicińskiej?
30-letnia Anna, mieszkanka Warszawy, pewnego dnia dowiaduje się, że odziedziczyła po rodzinie – rozstrzelanej podczas powstania warszawskiego – uroczy dworek na Kujawach, zwany Sosnówką. Towiany to malutkie, lecz piękne miasteczko, pełne życzliwych ludzi, którzy starają się jak najlepiej ugościć bohaterkę. Irena Malinka, energiczna pomoc domowa; mecenas Witkowski oraz jego pomocnik; Grzegorz, który przyjechał na zastępstwo do lecznicy dla zwierząt; a także Dyzio – parkingowy, w którym drzemie ukryty talent… Oni wszyscy będą mieć wpływ na życie Anny, która już po kilku dniach spędzonych w Towianach, jest pewna, że zostanie tam na stałe.
„Sosnowe dziedzictwo” wciąga od pierwszych stron. Niby zwyczajna obyczajówka, a jednocześnie pełna ciepła i nadziei, której brakuje tak wielu ludziom. Od zawsze interesowała mnie historia Polski, więc spodobał mi się podział książki na dwie części – wydarzenia z teraźniejszości, oraz okres powstania warszawskiego.
Całym sercem pokochałam styl Marii Ulatowskiej, dzięki której przeniosłam się do Sosnówki. Przewracając kartki, mogłam usłyszeć szum jeziora, radosne szczekanie psa, oraz poczuć zapach lasu i świeżo zaparzonej kawy. Nagle zapragnęłam wyrwać się z mojego szarego, głośnego miasta. W Towianach mogłabym skryć się przed gwarem i pośpiechem, nacieszyć się błogim spokojem.
A co z tym wyidealizowanym światem, bohaterami? Można odnieść wrażenie, że fabuła jest trochę podkoloryzowana, przesłodzona. Nie jest to jednak dla mnie żaden minus, wręcz przeciwnie. W te deszczowe dni potrzebowałam czegoś na pokrzepienie duszy, a „Sosnowe dziedzictwo” doskonale się w tej roli spisuje. Co z tego, że wszystko jest zbyt idealne, by mogło być prawdziwe? Czasami miło jest pomarzyć, poczytać o życzliwych ludziach, których – niestety – w dzisiejszych czasach coraz mniej.
Żeby już nie przeciągać, chciałabym w imieniu swoim oraz autorki, gorąco zaprosić wszystkich do Sosnówki, w której drzwi dla każdego stoją otworem :)
Przyznam się bez bicia, że zasiadając do lektury „Sosnowego dziedzictwa” miałam mieszane uczucia. Oglądałam już wcześniej wywiad z autorką, Marią Ulatowską, która od razu wydała mi się być osobą ciepłą, sympatyczną – miałam więc nadzieję, że taka będzie również jej debiutancka powieść. Jednocześnie obawiałam się, że pisarka zaserwuje nam starego, odgrzanego kotleta; może...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to