-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2011-02-15
Przyznam się bez bicia, że zasiadając do lektury „Sosnowego dziedzictwa” miałam mieszane uczucia. Oglądałam już wcześniej wywiad z autorką, Marią Ulatowską, która od razu wydała mi się być osobą ciepłą, sympatyczną – miałam więc nadzieję, że taka będzie również jej debiutancka powieść. Jednocześnie obawiałam się, że pisarka zaserwuje nam starego, odgrzanego kotleta; może coś w klimatach Małgorzaty Kalicińskiej?
30-letnia Anna, mieszkanka Warszawy, pewnego dnia dowiaduje się, że odziedziczyła po rodzinie – rozstrzelanej podczas powstania warszawskiego – uroczy dworek na Kujawach, zwany Sosnówką. Towiany to malutkie, lecz piękne miasteczko, pełne życzliwych ludzi, którzy starają się jak najlepiej ugościć bohaterkę. Irena Malinka, energiczna pomoc domowa; mecenas Witkowski oraz jego pomocnik; Grzegorz, który przyjechał na zastępstwo do lecznicy dla zwierząt; a także Dyzio – parkingowy, w którym drzemie ukryty talent… Oni wszyscy będą mieć wpływ na życie Anny, która już po kilku dniach spędzonych w Towianach, jest pewna, że zostanie tam na stałe.
„Sosnowe dziedzictwo” wciąga od pierwszych stron. Niby zwyczajna obyczajówka, a jednocześnie pełna ciepła i nadziei, której brakuje tak wielu ludziom. Od zawsze interesowała mnie historia Polski, więc spodobał mi się podział książki na dwie części – wydarzenia z teraźniejszości, oraz okres powstania warszawskiego.
Całym sercem pokochałam styl Marii Ulatowskiej, dzięki której przeniosłam się do Sosnówki. Przewracając kartki, mogłam usłyszeć szum jeziora, radosne szczekanie psa, oraz poczuć zapach lasu i świeżo zaparzonej kawy. Nagle zapragnęłam wyrwać się z mojego szarego, głośnego miasta. W Towianach mogłabym skryć się przed gwarem i pośpiechem, nacieszyć się błogim spokojem.
A co z tym wyidealizowanym światem, bohaterami? Można odnieść wrażenie, że fabuła jest trochę podkoloryzowana, przesłodzona. Nie jest to jednak dla mnie żaden minus, wręcz przeciwnie. W te deszczowe dni potrzebowałam czegoś na pokrzepienie duszy, a „Sosnowe dziedzictwo” doskonale się w tej roli spisuje. Co z tego, że wszystko jest zbyt idealne, by mogło być prawdziwe? Czasami miło jest pomarzyć, poczytać o życzliwych ludziach, których – niestety – w dzisiejszych czasach coraz mniej.
Żeby już nie przeciągać, chciałabym w imieniu swoim oraz autorki, gorąco zaprosić wszystkich do Sosnówki, w której drzwi dla każdego stoją otworem :)
Przyznam się bez bicia, że zasiadając do lektury „Sosnowego dziedzictwa” miałam mieszane uczucia. Oglądałam już wcześniej wywiad z autorką, Marią Ulatowską, która od razu wydała mi się być osobą ciepłą, sympatyczną – miałam więc nadzieję, że taka będzie również jej debiutancka powieść. Jednocześnie obawiałam się, że pisarka zaserwuje nam starego, odgrzanego kotleta; może...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-02-15
Niebezpieczne używki, gwałty i nastoletnie matki - to problemy, o których nieustannie głośno w telewizji, i pozostałych środkach masowego przekazu. Za każdym razem, słysząc szokujące wyznania dzieci oraz ich rodziców, kręcimy z niedowierzaniem głową. Krytykujemy, nawet nie dopuszczamy tak przerażających myśli do głowy; to jedyne, na co nas stać. Ale czy kiedykolwiek zastanawialiśmy się nad przyczynami takich sytuacji?
Wiktoria niespodziewanie zjawia się w małej, nudnej mieścinie, w której rywalizują dwie grupy: młodzież z normalnych rodzin, oraz wychowankowie domu dziecka. Ślicznotka – bo tak nazywają dziewczynę – i jej luksusowe Porsche, od razu robią furorę wśród mieszkańców. Ale pojawienie się tej uroczej, bystrej studentki, może też przynieść wiele kłopotów.
Andrzej Klawitter podjął się bardzo trudnego zadania. Napisać książkę dla nastolatków – w dodatku o ich problemach – jest nie tak łatwo, jak się wydaje. Zawsze zastanawiałam się, jak ja chciałabym o takich „przypadkach” opowiedzieć. Na pewno musiałoby być ciekawie i zachęcająco, jednocześnie niezbyt moralizatorsko. Wierzcie mi, ambitne gadki szkolnego psychologa wcale nie pomagają młodym ludziom zrozumieć, że coś jest złe. Nikt nie lubi zakazów i nakazów, czasem by się o czymś przekonać, trzeba tego doświadczyć na własnej skórze…
Na początku zaczyna się dość niewinnie. Mamy miejscową młodzież, która wychowuje się w normalnych, szczęśliwych rodzinach. Żeby było ciekawiej, są też wychowankowie domu dziecka – często poniżani, wyśmiewani. W społeczeństwie zazwyczaj budzą strach, bo przecież to dzieci z patologicznych rodzin! No tak, przecież na większość spraw patrzymy stereotypami. Tak jest najłatwiej, nie trzeba się wysilać, ani nad niczym zastanawiać. Niedaleko pada jabłko od jabłoni – i koniec, kropka.
Potem mamy do czynienia z trudniejszymi buntownikami, pojawiają się alkohol i narkotyki. Poznajemy również historię związku dwójki gimnazjalistów, Beaty i Marcina. Ona jest z porządnej rodziny, on mieszka w „bidulcu”. Są zakochani, chcą sobie tę miłość okazywać. Do czego to doprowadza? Seks, a potem standardowo: wpadka. Dziewczyna boi się powiedzieć o swojej ciąży rodzicom, zażartym katolikom. Oczywiście reakcję łatwo przewidzieć - Beata, coś ty narobiła? Z Marcinem? Jak to: z domu dziecka? Pomyślałaś o konsekwencjach? A ojcu jak o tym zamierzasz powiedzieć?
Dowiadujemy się też, jak Wiktoria zyskała przydomek ślicznotki. Jak się okazuje, na jego dźwięk powracają straszne wspomnienia…
Zawsze zastanawiało mnie, jak to jest z młodzieżą, bo sama do tej grupy należę. Mogę śmiało powiedzieć, że w domu nie sprawiam kłopotów i nigdy nie przyszło mi na myśl, by zrobić coś nieodpowiedzialnego. Czy te niebezpieczne nałogi i niechciane ciąże, pojawiają się tylko w rodzinach patologicznych – jak często nam się wydaje? Tak też sądziła moja rodzina, w której zawsze dzieci wyrastały na porządnych, mądrych ludzi. Nawet nie było mowy o alkoholu, czy też narkotykach. Do czasu, gdy okazało się, że mój brat cioteczny pierwszy kontakt z trawką miał w wieku 13 lat. Za późno było na poważne rozmowy, pouczanie. Chłopak - kiedyś tak zdolny i ambitny – wylądował na odwyku. Jeden z bohaterów książki, Roman Stankiewicz, bardzo przypomniał mi o moim bracie. Gdzie więc leży problem? Może gdzieś zastosowało się złe metody?
Pan Klawitter nie boi się pisać o problemach, i robi to naprawdę niesamowicie. Nie mówi szeptem, nie ma dla niego tematów tabu, wszystko nazywa po imieniu. Nie poucza czytelników, żeby zawsze bezmyślnie słuchali starszych. Daje nam wolną rękę, ale mówi o konsekwencjach podjętych przez nas decyzji. W ten sposób sami uczymy się trochę, jak odróżniać dobro od zła.
Myślę, że po „Ślicznotkę” powinni sięgnąć zarówno młodzi, jak i rodzice. Książka z pewnością pomoże im zrozumieć nastolatków, ich psychikę, skłoni do przemyśleń. Będzie też podpowiedzią, jak porozmawiać ze swoim dzieckiem – tak, by zawsze zwierzało się mamie i tacie (którzy przecież chcą dla swoich pociech jak najlepiej) ze swoich problemów i wiedziało, że można na nich liczyć w każdej sytuacji.
Choć książka może się na pierwszy rzut oka wydawać lekturą nużącą, jest zdecydowanie pozycją godną uwagi. Nie mówmy o sprawach bolesnych szeptem… Serdecznie polecam.
Niebezpieczne używki, gwałty i nastoletnie matki - to problemy, o których nieustannie głośno w telewizji, i pozostałych środkach masowego przekazu. Za każdym razem, słysząc szokujące wyznania dzieci oraz ich rodziców, kręcimy z niedowierzaniem głową. Krytykujemy, nawet nie dopuszczamy tak przerażających myśli do głowy; to jedyne, na co nas stać. Ale czy kiedykolwiek...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Nie poszłam na pogrzeb Alicji. Byłam wtedy w ciąży, wściekła i oszalała z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków, których nie dało się posklejać. Nie płakałam po Alicji, ale przez nią."
Tak rozpoczyna się opowieść o toksycznej przyjaźni, miłości i cierpieniach. Prawa do książki australijskiej pisarki, Rebecci James, zakupiły wydawnictwa w 38 krajach. Sama ta informacja powinna zachęcić mnie do zapoznania się z twórczością autorki, lecz mimo wszystko, nie spodziewałam się czegoś fenomenalnego. Podchodziłam do niej raczej sceptycznie, z dużą rezerwą, żeby nie rozczarować się tak bardzo. W końcu jednak pani James udało się zdobyć moje serce.
W książce można wyodrębnić trzy części, które przeplatają się ze sobą. W trakcie lektury poznajemy więc po kawałku historię śmierci młodszej siostry Katherine, uczestniczymy w spotkaniach z Alicją, a także obserwujemy późniejsze życie bohaterki, oraz jej córki.
Tragiczne morderstwo Rachel, które wstrząsa całą rodziną, zapoczątkowuje lawinę kłopotów. Właśnie dzięki temu, jej starsza siostra poznaje przebojową Alicję, która ma sprawić, że dziewczyna na chwilę zapomni o przeszłości.
Katherine ma pełną świadomość, że to przez nią jej rodzina przeżywa teraz piekło. Gdyby nie poszła na imprezę, gdyby lepiej zaopiekowała się Rachel… Pogrążeni w smutku rodzice, tak zapatrzeni kiedyś w swoją najmłodszą pociechę, nie są w stanie pomóc Katie. Dziewczyna nieustannie przywraca w pamięci minione zdarzenia, uważa siebie za tchórza. Jest przekonana, że już zawsze będzie cierpiała, i nie zasługuje na szczęśliwe życie. Boi się wziąć sprawy w swoje ręce, zrobić coś w tym kierunku. Czy słusznie? Nie. Przecież nie wolno się poddać, nawet w najgorszej chwili. Nie można pozwolić, aby sparaliżował nas strach, stanął nam na przeszkodzie – odbierając tym samym marzenia, plany na przyszłość. Trzeba starać się, by pod koniec swojej wędrówki śmiało, z przekonaniem powiedzieć „jestem spełnionym, szczęśliwym człowiekiem – starałem się, i wykorzystałem każdą chwilę, tak jak tylko umiałem”.
Przez całą lekturę zastanawiałam się nad postępowaniem Alicji. Najpierw uważałam ją po prostu za szaloną dziewczynę, lecz wkrótce otrzymałam odpowiedzi na wszystkie, nurtujące mnie pytania. To wydarzenia z przeszłości wpłynęły na bohaterkę, zostawiły po sobie ślad. Jej matka, uzależniona od heroiny, nigdy nie interesowała się dziećmi. Nie istniała pomiędzy nimi żadna więź, nie było poważnych, szczerych rozmów i wzajemnego szacunku. Pieniądze, luksusowe ubrania i nowocześnie urządzone mieszkanie, miały wynagrodzić Alicji brak prawdziwego domu. Nic dziwnego, że dziewczyna stała się zadufaną w sobie, bezlitosną jędzą. Katherine przekonała się, że przyjaźń z taką osobą to nie przelewki. Każdego dnia patrzyła, jak Alicja knuła nowe intrygi. Owijała sobie wokół palca kolejne ofiary, żeby potem je zniszczyć, zranić i wyśmiać. Nie liczyła się z ludzkimi uczuciami do tego stopnia, że postanowiła odebrać Katie szczęście, tak długo przez nią poszukiwane.
Rebecca James to moim zdaniem bardzo obiecująca pisarka. Sprawiła, że po nieprzespanej nocy z Alicją, w mojej głowie zaroiło się od wielu myśli, luźnych refleksji. Wszystkie uczucia bohaterów, które przelała na papier, opisała tak prawdziwie i realistycznie, że momentami czułam się nie tylko obserwatorką zdarzeń, ale również ich uczestniczką. Przewracając w napięciu kolejne kartki, kręciłam z niedowierzaniem głową, a na mojej twarzy malowały się gniew, smutek, rozpacz.
Nie zostaje mi nic innego, jak tylko szczerze polecić tę książkę. Gwarantuję, że niejednokrotnie Was zaszokuje.
"Nie poszłam na pogrzeb Alicji. Byłam wtedy w ciąży, wściekła i oszalała z rozpaczy. Ale to nie po Alicji rozpaczałam. Nie, wtedy już nienawidziłam Alicji i cieszyłam się, że umarła. To Alicja zniszczyła mi życie, odebrała najlepsze, co kiedykolwiek miałam, i roztrzaskała na milion kawałków, których nie dało się posklejać. Nie płakałam po Alicji, ale przez nią."
Tak...
„Opowieści z Narnii” nadal są moją ulubioną książką z dzieciństwa, do której często powracam. Jednak nigdy nie miałam okazji sięgnąć po twórczość tego pisarza, przeznaczoną dla starszych czytelników. „Dopóki mamy twarze” było więc świetną okazją, aby to zmienić.
Ciężko mi jest określić gatunek powieści – ma w sobie coś z fantastyki, literatury psychologicznej, ale to jeszcze nie do końca trafne określenie. Podczas lektury, przenosimy się do starożytnej krainy, zwanej Glome. Jej mieszkańcy żyją w strachu przed boginią Ungit, która nieustannie żąda kolejnych ofiar. Zastraszani ludzie bez żadnych sprzeciwień, starają się wypełniać jej rozkazy, bowiem kara za nieposłuszeństwo może być naprawdę straszna.
Gdy choroby i nieurodzaj dotykają Glome, bogini ponownie żąda zapłaty. Tym razem ma to być jedna z córek samego króla. Która z nich zostanie wybrana? Piękna, lecz niegrzesząca inteligencją Rediwal, szkaradna Orual, czy może Psyche – porównywana przez lud do bogini?
Historię poznajemy z punktu widzenia Orual, najstarszej córki króla Glome. Bohaterka często wspominała o okrutnym zachowaniu ojca. Dla bezlitosnego władcy liczyło się tylko jego własne dobro, a Orual była przez niego często bita i poniżana. Z największym bólem przyjęła jednak wiadomość, że król postanowił złożyć w ofierze Psyche. Zakochana w siostrze Orual, za wszystko obwinia bogów, zadaje sobie pytania, dlaczego tak musiało się stać.
Autor porusza między innymi temat miłości, wiary, samotności. Choć są to niezwykle ważne kwestie, wielokrotnie miałam ochotę odłożyć książkę na półkę. Może nie miała to być żadna sensacja, trzymająca w napięciu, ale odrobina akcji z pewnością by tu nie zaszkodziła.
Najbardziej zaintrygował mnie wątek bogini Ungit. Tajemnicza, przypominająca wyglądem kamień, żądna krwi. Bezradni mieszkańcy, którzy boją się jej postawić. Bardzo polubiłam postać Lisa, niezwykle mądrego i wrażliwego człowieka, który często zastępował Orual rodziców.
Mimo wielu pozytywnych recenzji, książka niekoniecznie do mnie trafiła. Może za jakiś czas, w ciszy i spokoju, znów zagłębię się w lekturze? Może wtedy odkryję jej sens, lepiej ją zrozumiem? Nie chciałabym zniechęcać nikogo do tej powieści. Nadal uważam, że Clive Staples Lewis to niesamowity pisarz. I jeśli nadarzy się okazja, sięgnę po jego kolejne dzieła, może nawet autobiografię?
„Opowieści z Narnii” nadal są moją ulubioną książką z dzieciństwa, do której często powracam. Jednak nigdy nie miałam okazji sięgnąć po twórczość tego pisarza, przeznaczoną dla starszych czytelników. „Dopóki mamy twarze” było więc świetną okazją, aby to zmienić.
więcej Pokaż mimo toCiężko mi jest określić gatunek powieści – ma w sobie coś z fantastyki, literatury psychologicznej, ale to...