-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2022-01-11
2021-04-21
2021-02-24
Ciężko ocenia się książkę kogoś, kto zapewnił ci godziny dobrej zabawy. To jakby ocenianie pracy dobrego kumpla - boleśniejsze tym bardziej, gdy praca owa nie zasługuje na pochwałę.
Czytając książkę Rafała Paczesia nie poczujecie bólu oczu, to nie jest jedna z tych fatalnie napisanych książek. Nie jest też to jedna z tych książek tak złych, że aż dobrych. Jest ona, niestety najzwyczajniej w świecie nudna. Fani Paczesia znajdą co prawda mnóstwo smaczków i odniesień do jego występów a wykreowana przez komika, postać głównego bohatera w ewidentny sposób opiera się nim samym. Z tego też powodu tak ciężko mi szczerze ocenić tą książkę. Na pierwszy rzut oka witać bowiem, iż jest ona swego rodzaju autoterapią. Sposobem poukładania swojej przeszłości i przepracowania jej w taki a nie inny sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że jako dzieło literackie - nie broni się ono zbytnio. Po przeczytaniu, zadałem sobie pytanie czy fakt iż znam Paczesia z jego innych wystąpień miał wpływ na mój odbiór. Głupie pytanie, oczywiście że miał. Tyle, że "Grube wióry" jako stand alone powieść jest zupełnie miałką historią. Czytając ją miałem wrażenie, że wpadłem w pewnego rodzaju pętle gdyż wydarzenia - na pozór prowadzące do konkretnego celu - tak naprawdę nie prowadziły do nikąd.
Przez 3/4 książki obserwujemy życie popadającego w nałóg młodego handlowca i jego rodzącą się przyjacielską relację z nowym przełożonym. Autor próbuje nam tu pokazać pewną drogę tych ludzi. Tyle tylko, że w szerszej skali mimo usilnych prób zamydlenia nam oczu, bohaterowie nie przechodzą żadnej przemiany. Decyzje przez nich podejmowane są wyciągane z kapelusza i totalnie irracjonalne i niedające się wytłumaczyć szczeniackim zachowaniem. Apogeum absurdu zaczyna się jednak dopiero pod koniec. Finał bowiem, sklejony jest na ślinę i zrobiony jak to się kiedyś mówiło "z gówna i patyków".
Niestety, mimo mej wielkiej sympatii to komediowej twórczości Paczesia, nie mogę tej książki polecić nikomu, poza jego największym fanom, a i tym radzę podchodzić do niej z dystansem. Mimo wszystko, mam nadzieję że jeszcze kiedyś przeczytam porządną powieść Rafała Paczesia. W końcu to dopiero debiut.
Ciężko ocenia się książkę kogoś, kto zapewnił ci godziny dobrej zabawy. To jakby ocenianie pracy dobrego kumpla - boleśniejsze tym bardziej, gdy praca owa nie zasługuje na pochwałę.
Czytając książkę Rafała Paczesia nie poczujecie bólu oczu, to nie jest jedna z tych fatalnie napisanych książek. Nie jest też to jedna z tych książek tak złych, że aż dobrych. Jest ona, niestety...
2021-02-24
2021-02-24
2021-02-24
2020-06-26
Na pewno każdy zetknął się kiedyś w jakimś stopniu z twórczością Asimova. Ja Robot, Detroid become human... wszystko to historie, które cały swój trzon opierają właśnie na jego książkach. Ma to swoje niezaprzeczalne zalety, ale i też wady.
Przez ten właśnie ogólno pojęty splendor, nastawiałem się chyba na coś bardziej... wybitnego. Nie zrozumcie mnie źle, Pozytonowy detektyw do bardzo dobra książka tylko trochę mało w niej... detektywa.
Historia jest trochę za krótka i jedynie delikatnie owiana klimatem dochodzenia. Asimov poświęcił zbyt wiele czasu na kreowanie pięknego, bogatego w historię świata, a zbyt mało czasu spędził nad właśnie zagadką zbrodni.
Mimo wszystko uważam że historia jest ciekawie napisana, bohaterowie dobrze zarysowani, a relacja Daneela z Elijahem jest fenomenalna.
Ogólnie polecam wszystkim fanom porządnego, staromodnego Sci-fi.
Na pewno każdy zetknął się kiedyś w jakimś stopniu z twórczością Asimova. Ja Robot, Detroid become human... wszystko to historie, które cały swój trzon opierają właśnie na jego książkach. Ma to swoje niezaprzeczalne zalety, ale i też wady.
Przez ten właśnie ogólno pojęty splendor, nastawiałem się chyba na coś bardziej... wybitnego. Nie zrozumcie mnie źle, Pozytonowy...
2017-03
2019-07-06
2019-07-06
2019-04-19
Drugą część trylogii Mroza czyta się zdecydowanie lepiej od pierwszej. Mamy już tutaj konkretnie zawiązaną akcję i w pełni ukształtowanych bohaterów. Chociażczy na pewno? Seyda w "Większości bezwzględnej" przestała być pełnoprawną postacią i stała się jedynie pionkiem w politycznej rozgrywce, którą każdy przesuwa jak tylko chce. Wiem, że taki był zamysł ale w pewnym momencie robi się to po prostu męczące.
Dalej nie jestem w stanie strawić Hauerów, którzy w tej części doprowadzają mnie do szewskiej pasji, jeszcze Patryk chwilami stara się nie być zupełnie bezdusznym bucem, ale jego żona ma w zupełnym poważaniu wszystko i wszystkich poza karierą polityczną. I o ile w House of Cards było to przedstawione w taki sposób, że budziło to zainteresowanie i sympatię czytelnika, o tyle w tym przypadku nie mamy najmniejszego powodu by kibicować tej dwójce. Kłamią, manipulują i brak w nich ludzkich cech - punktów stycznych z czytelnikiem. To sprawia, że czytelnik nijak nie może się z nimi utożsamiać.
Akcja rozgrywa się w przyzwoitym tempie, chociaż ciężko jest uwierzyć w niektóre rozwiązania fabularne. Ogólnie - dobra kontynuacja, ale na pewno nie trafi na listę "najlepszej przeczytanej książki 2019".
[SPOILER TALK]
Ciężko jest mi uwierzyć w ostatnią scenę, może będzie to wyjaśnione w ostatniej części. Ale na Boga jakim cudem człowiek z bombą na sobie był w stanie podejść na tyle blisko trzech najważniejszych osób w państwie i nikt nie zdążył zareagowć. Hauer dostrzegł detonator w telewizji, więc jakim cudem służbistka Kitlińska tego nie zauważyła? Przecież tam było z 15 agentów BOR-u i nikt nie był w stanie zareagować?
Tak czy siak Seyda nie żyje, a ja nie bardzo mam przez to motywację by sięgnąć po zakończenie trylogii. No bo jak już wcześniej wspomniałem Hauerowie są tak nieludzcy, że ciężko im kibicować, a w tym momencie nie został nam już nikt inny.
Drugą część trylogii Mroza czyta się zdecydowanie lepiej od pierwszej. Mamy już tutaj konkretnie zawiązaną akcję i w pełni ukształtowanych bohaterów. Chociażczy na pewno? Seyda w "Większości bezwzględnej" przestała być pełnoprawną postacią i stała się jedynie pionkiem w politycznej rozgrywce, którą każdy przesuwa jak tylko chce. Wiem, że taki był zamysł ale w pewnym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Aby być zupełnie szczerym zarówno z czytelnikami tej wątpliwej jakości recenzji, jak i z samym sobą zaznaczyć muszę na początek, że do serii Zwiadowcy wróciłem po latach i to bardziej z sentymentu niźli faktycznej potrzeby poznania tej historii od nowa. Fakt, za dzieciaka uwielbiałem tą sagę i mogę śmiało przyznać, że była to moja pierwsza "prawdziwa książka" którą przeczytałem. Stąd też obawiałem się trochę, że po tylu latach i w nostalgicznych okularach na nosie srogo się zawiodę poziomem historii. I moje obawy nie były znowu tak bezzasadne.
Pierwsze (a właściwie ostatnie) co rzuciło mi się w oczy to długość książki. Z tego co pamiętałem, Zwiadowcy zawsze były dość przepastnymi pozycjami oprawionymi w miękką i niezbyt ładną okładkę. Od dłuższego czasy jednak, wszystkie książki czytam na Kindlu, więc jakże ogromne było moje zaskoczenie, gdy historia w którą właśnie zacząłem się wciągać... skończyła się. Okej przyznam, zarwałem trochę wieczoru, ale mimo wszystko skończyłem książkę w jeden dzień! I teraz czy jest to wada? Musiałem sprawdzić ile stron mają Ruiny Gorlanu w wersji papierowej. 320, typowa długość. Czy to więc zasługa aż tak lekkiego pióra autora? I tak i nie. Rzeczywiście, Zwiadowców bardzo łatwo wciągnąć na jedno posiedzenie, gdyż John Flanagan używa niezwykle łatwego, przyjemnego i nie przeintelektualizowanego języka. Niestety, jest to też wada, a właściwie dwie wady. Po pierwsze, tworzona w ten sposób historia staje się w pewnym momencie niezwykle przewidywalna, a w niektórych miejscach co o wiele gorsze - powtarzalna. Po drugie, język ten chociaż przyjemny dla oka bardzo dobitnie pokazuje że mimo wszystko Zwiadowcy są książką dla, może nie dzieci, ale młodzieży. I to raczej nie tej starszej.
Postacie zarysowane są kilkoma cechami, w większości są one kartonowe i bez większego znaczenia. Do pewnego momentu nawet Horace - jeden z głównych bohaterów - był zbudowany na jednej cesze, a jego przemiana bardziej lub mniej przekonująca, nastąpiła według mnie za szybko i bez wydźwięku. Mimo wszystko, są tu momenty, w których łzy napływają mi do oczu i mimo że znam zakończenie coś karze mi czytać to dalej.
I teraz czy jest to sprawka naprawdę dobrze prowadzonej historii i relacji między bohaterami, czy moje nostalgiczne okulary rozmazują mi obraz i karzą sądzić, że jest to książka lepsza niż jest naprawdę. Wydaje mi się, że mimo wszystko to pierwsze.
Z resztą, skoro bawię się przy niej wyśmienicie, czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Wszak nie każda książka musi ustanawiać nowe granice w literaturze. Prawda?
Aby być zupełnie szczerym zarówno z czytelnikami tej wątpliwej jakości recenzji, jak i z samym sobą zaznaczyć muszę na początek, że do serii Zwiadowcy wróciłem po latach i to bardziej z sentymentu niźli faktycznej potrzeby poznania tej historii od nowa. Fakt, za dzieciaka uwielbiałem tą sagę i mogę śmiało przyznać, że była to moja pierwsza "prawdziwa książka" którą...
więcej Pokaż mimo to