-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać311
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2021-05-25
Zbliżając się ku końcowi książki, pomyślałam, że pisząc recenzję, powinnam określić „Jej portret” mianem niejako życiowego przewodnika zarówno dla Niej, jak i dla Niego. I kiedy dotarłam do końca, przeczytałam słowa Pani Ani i przepadłam. Dotarło do mnie, jak ważna jest ta książka, jak głęboki jest jej przekaz.
Tak łatwo oceniamy innych, krytykujemy, komentujemy ich życie. Chowamy się pod płaszczykiem słów „Ja bym tak nigdy nie postąpiła”, nieświadomi tego, jak szybko może nadejść nasze NIGDY.
Książka „Jej portret” była dla mnie emocjonalną karuzelą, sama nie wiedziałam, po której stronie stanąć, za którym bohaterem stać murem. Na początku byłam zła na Marcela, później nastąpiła stagnacja, złość na Maję, Ewę, Daniela, a na koniec. Na koniec dostrzegłam, jak różnorodne są te postaci. Nie da się jednoznacznie stanąć po stronie, którejś z nich. Każdy z bohaterów, jak w kryminale, ma swój motyw. Pani Ania w niesamowity sposób dopieściła portrety psychologiczne, szczególnie Marcela i Mai. I choć pozornie książka wydawała się lekką lekturą, to na chwilę po jej zakończeniu czułam całą sobą ciężar emocjonalny tej powieści.
Autorka podjęła się jakże podstawowego, a zarazem ciężkiego i znanego wszystkim tematu, jakim jest proza życia, codzienność. Na stronach „Jej portretu” wyraźnie dała do zrozumienia, że w życiu nie warto kierować się „ja nigdy” czy „zazdroszczę jej/jemu”. Ludziom często wydaje się, że u sąsiada w ogródku trawa jest bardziej zielona. Gonią za tym, by mieć coś lepszego sąsiad, sąsiadka, kolega lub koleżanka z pracy. Każdego dnia zatracają się w pędzie za czymś, co jak im się wydaje, da im to szczęście. Zupełnie nieświadomi tego, jaką cenę przyjdzie im zapłacić za to rzekome szczęście. Często nie potrafimy żyć tym, co mamy obok. Nie doceniamy dnia danego od Boga, który spędzamy z ukochaną osobą. Zapominamy, jak wielką wartość mają drobne gesty, a jak wielką moc i siłę za długo skrywane emocje i problemy. Zatracamy się w pędzie życia, własnych i cudzych wyobrażeniach. Zapominamy podstaw życia na rzecz cudzych marzeń. Najważniejszym jednak o czym zapominamy, jest miłość. I to, że nie każda miłość jest tą, która może lub powinna zaistnieć, czasem kochamy, wiedząc, że nie powinniśmy. Często jednak kochamy, nie wiedząc, że nam nie wolno.
Nie wyolbrzymię, gdy powiem, że tytuł ten powinien być obowiązkową lekturą w terapii dla par. Pani Ania za pomocą słów i na pozór nieskomplikowanej historii stawia przed nami gotową receptę, którą tylko wystarczy dokładnie przeczytać. I jak zawsze staram się dawać drugie życie przeczytanym książkom, tak tym razem wiem, że „Jej portret” zostanie ze mną na zawsze, jako moja Mała Encyklopedia o Miłości.
Pani Ania zaczarowała słowem, tak pięknie zobrazowała ludzkie uczucia i emocje, że momentami czułam się jak bezpośredni uczestnik wydarzeń. Kochana Pani Aniu! Nie jestem w stanie lepiej wyrazić tego, co czuję po lekturze „Jej portretu”. Wiem tylko jedno… Miłości nie da się opisać, ponieważ „Naprawdę jaka jest, nie wie nikt. To prawda, niepotrzebna wcale mi”. Od dziś dzięki Pani książce mogę tworzyć w sercu i w głowie własny „Jej portret”. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Zbliżając się ku końcowi książki, pomyślałam, że pisząc recenzję, powinnam określić „Jej portret” mianem niejako życiowego przewodnika zarówno dla Niej, jak i dla Niego. I kiedy dotarłam do końca, przeczytałam słowa Pani Ani i przepadłam. Dotarło do mnie, jak ważna jest ta książka, jak głęboki jest jej przekaz.
Tak łatwo oceniamy innych, krytykujemy, komentujemy ich życie....
2021-04-13
„Pewnego razu, setki lat temu, w dalekim Meksyku, rozmodlone zakonnice pichciły napój z ziaren kakaowca. Któraś roztargniona duszyczka pomyliła słoik z przyprawami i zamiast chilli wsypała do wielkiego kotła cukier. I tak powstała czekolada”.
Słodycz, która pomaga na złamane serce, rozdartą duszę. Niebo w gębie, które jeśli jesteś na diecie, oddala Cię od Twojego celu z szerokim uśmiechem na ustach. Wyzwala endorfiny i poczucie winy. To najlepsza przyjaciółka nie tylko kobiety, która jak mały demon siedzi Ci na ramieniu i szepcze do ucha „ostatnia kostka”.
Ile trzeba kobiecie, by w sekundę wywróciła swoje życie do góry nogami? Powiem Wam, że niewiele, zwłaszcza jeśli człowiek nazywa się Emilia Karska wnuczka Zofii Kotomskiej. Jedna zrewolucjonizowała kobiecą modę, druga własne, dotychczas poukładane życie. Tej wciąż żyjącej niestraszne są konsekwencje związane z pozostawieniem narzeczonego na lodzie w dniu ślubu ani z porzuceniem caaaałego klanu Vilisów. Emilia Karska kobieta, której w momencie życiowej porażki nie opuszcza dobry humor, a ucieczka do rodzinnego domu okazuje się początkiem zupełnie nowej drogi w życiu uciekinierki. Główny copywriter, mistrzyni wielu kampanii reklamowych, postanawia rzucić wszystko i powrócić do babcinej pasji, czyli Jaskółek. Zapewniam Was, że ta dziewczyna zostanie modowym ornitologiem.
Odkąd zobaczyłam tytuł i opis tej książki, byłam święcie przekonana, że pewnie chodzi o podróż głównej bohaterki do Meksyku i poszukiwanie w nim siebie, i leczenie ran. Jakie było moje zdziwienie na koniec. Przekonajcie się sami. Tak dobrej książki, która wodzi za nos czytelnika do samego końca i, z której można tak wiele wynieść, nie czytałam dawno. Zamknęłam książkę i wiem, że ja tej postaci potrzebuje! Pani Basiu, osobiście poproszę o więcej Emilii Karskiej.
Ta książka jest majstersztykiem, jest dopracowana, jak najdroższy żakiet babci Zosi. Postaci stworzone są tak dobrze, że czytelnik jest w stanie poczuć się, jakby stał obok każdej z nich i bezpośrednio uczestniczył w wydarzeniach. W tej książce i jej bohaterach jest cała gama ludzkich cech i emocji. Ta powieść tworzy miejsce, w którym chciałoby się żyć. Mieć takich przyjaciół jak Lien i Maciek, mieć takich sąsiadów jak Anita i Aniela. Mieć wokół siebie ludzi, którzy na pozór nieprzyjaźni przy bliższym poznaniu stają się Twoimi przyjaciółmi. Czy czytając książkę, można bohaterce czegoś zazdrościć? Można, ja Emilii zazdroszczę Topczyc, kto by nie chciał mieć takiego azylu daleko za miastem, który pachnie szczęściem i dziecięcymi wspomnieniami? Zazdroszczę jej przyjaciół, dla których ona jest rodziną, a oni balsamem. Emilii Karskiej zazdroszczę odwagi, energii i poczucia humoru.
„Chwała meksykańskim zakonnicom”, to właśnie „nienazwane »coś więcej«”. Ciepła pełna humoru i emocji powieść o tym, jak, to co na pozór wydaję się nam odpowiadać, staje się naszą kulą u nogi, naszym wyimaginowanym światem, którego sztucznie chcemy się trzymać. A czasem, czasem wystarczy jedna chwila, jedna spontaniczna decyzja, by życie zaprosiło do tańca i pokazało swoje najpiękniejsze strony. Najmniej zaplanowane chwile przynoszą nie tylko najpiękniejsze wspomnienia, ale również odsłaniają przed nami drogę, naszą życiową drogę, którą możemy podążać, jeśli tylko podejmiemy odpowiednią decyzję.
Dla mnie ta książka, to życiowy przewodnik, do którego z pewnością wrócę nie raz by i w swoim życiu odnaleźć coś więcej.
„[…] a ciemny napój z gorącego kotła zaczął swoją wędrówkę. Pulsującą żyła główną lawa czekoladowa ściekała do przegrody międzyprzedsionkowej, a potem, kropla po kropli, przedsionkiem do komory. Tam, w centrum serca, rozpływała się i zastygała, tworząc coś. To coś zapiekało się jak ser na tostach i był to ten rodzaj zastygnięcia, którego nie sposób odkleić ani zeskrobać. Raz rozlane stapia się z tkanką na zawsze”.
„Pewnego razu, setki lat temu, w dalekim Meksyku, rozmodlone zakonnice pichciły napój z ziaren kakaowca. Któraś roztargniona duszyczka pomyliła słoik z przyprawami i zamiast chilli wsypała do wielkiego kotła cukier. I tak powstała czekolada”.
Słodycz, która pomaga na złamane serce, rozdartą duszę. Niebo w gębie, które jeśli jesteś na diecie, oddala Cię od Twojego celu z...
2021-04-08
Kiedy książka jest piękna? Kiedy porusza najbardziej czułe i najbardziej wrażliwe struny Twojej duszy. Kiedy czytasz i czujesz każde słowo całą sobą. Kiedy wiesz, że to nie jest kolejna historia jakich wiele. Kiedy wiesz, że to właśnie „Twoja” historia, czujesz jakby, była napisana tylko dla Ciebie. Tylko po to byś mogła odzyskać siebie.
„Minione chwile” to melancholijna, pełna tajemnic i bólu opowieść o kobietach, które szalona miłość zaprowadziła w ślepy zaułek. Cztery kobiety i ich miłość do mężczyzn, która była piękna, namiętna i niezwykle niszczycielska. Stary dwór w West Lothian pełen tajemnic i wspomnienia w nim zgromadzone po latach uwalniają się od demonów przeszłości. Do czego jest w stanie posunąć się kobieta, która kocha za bardzo? Ile upokorzeń jest w stanie znieść, kobieta, która wciąż się łudzi, wciąż ma nadzieję, wciąż żyje przeszłością? Ile zła jest w stanie znieść dusza, zanim sama pogrąży się w ciemności? Ile tajemnic nosi każdy z nas? Przekonajcie się sami.
Niesamowicie napisana, piękna historia łącząca w sobie przeszłość z teraźniejszością, odrobinę dreszczyku, kryminału i miłosnych uniesień. Obyczajówka z wyjątkowym tłem historycznym, a to wszystko utrzymane w świetnym klimacie mglistej i wilgotnej Szkocji. Takiej historii się nie spodziewałam. Gratuluję autorce warsztatu pisarskiego i wiedzy, jaką posiadła pisząc tę książkę. Czuję lekki niedosyt w związku z zakończeniem, chętnie dowiedziałabym się, co dalej z Anną i Marcinem. Przede wszystkim jednak czuję zachwyt i wdzięczność za słowa, które znalazłam na kartach tej powieści, a które zostaną ze mną na zawsze.
CYTATY
„Minione chwile” to dobra i piękna książka, która otwiera przed czytelnikiem wachlarz emocji. Ty jako czytelnik otrzymałeś/ otrzymałaś wyjątkowy prezent, możliwość przeżycia każdej z tych emocji na swój indywidualny i wyjątkowy sposób”.
„Są takie miejsca, gdzie zwalnia czas. Miejsca gdzieś na końcu świata, które warto odwiedzić. Warto przejść się po wydeptanych ścieżkach, zapatrzeć się w zburzone morze”.
„Wiesz dziecko, cierpienie jest tym dotkliwsze, im więcej o nim myślimy”.
„ Taki typ, który lubi by o nim pamiętano […] Są takie przeszłe miłości, o których trudno nam zapomnieć. Jakieś zauroczenia, które kiedyś nam się przydarzyły. Intensywne, nasączone emocjami, przeżyciami. Wracają we snach, wspomnieniach… Niekiedy nie chcemy o nich mówić, bo to już za nami. Wygasły, rany zaschły. Wiesz, to taki sentyment. On zostaje”.
Kiedy książka jest piękna? Kiedy porusza najbardziej czułe i najbardziej wrażliwe struny Twojej duszy. Kiedy czytasz i czujesz każde słowo całą sobą. Kiedy wiesz, że to nie jest kolejna historia jakich wiele. Kiedy wiesz, że to właśnie „Twoja” historia, czujesz jakby, była napisana tylko dla Ciebie. Tylko po to byś mogła odzyskać siebie.
„Minione chwile” to...
2021-04-10
2021-02-21
Patrząc na dzisiejszy świat, ciężko uwierzyć w miłosne historie, jak z bajki. Czytając książkę autorstwa Pani Eweliny Nawary i Małgorzaty Falkowskiej jest się w stanie uwierzyć we wszystko. Zaczarowały słowem, po prostu.
„Nieosiągalny” to historia Olimpii, która staje się współczesną wersją Kopciuszka. Zahukana, zagubiona, niedoceniona młoda dziewczyna, która nie marzy o księciu z bajki. Jej jedynym marzeniem jest normalny powrót do domu i życie w normalnych warunkach, bez lęku i gniewu ojca.
Ojca, który powinien być dla niej filarem po śmierci matki, a nie oprawcą, którym przez lata się stał.
William wydaje się dla Olimpii typem faceta, którego należy unikać. Nieświadoma pochodzenia mężczyzny, spędza z nim kilka chwil, które stają się początkiem… Czego? Przekonajcie się sami.
Książka ta jest niezwykle ciepłą i bajkową historią świadczącą o tym, że przystojny bohater może być
czułym facetem, któremu tytuł dodaje uroku, a nie robi z niego irytującego chama i bawidamka z brakiem szacunku do kobiet. Ten tytuł jest niezbitym dowodem na to, że dobry autor stworzy coś, co będzie po prostu smaczne i jednocześnie niesamowicie wciągające.
Postaci, które autorki powołały do tej historii są tak świetnie wykreowane, że rozkładają czytelnika na łopatki. Można się z nimi śmiać do łez, można z nimi płakać i rozpuszczać się od nadmiaru słodkości.
Jest to kolejna niemożliwie romantyczna książka. Ale tak niesamowicie dobra, że kolejne strony znikały w oka mgnieniu.
„Nieosiągalny” to lekka i przyjemna opowieść o prawdziwie bajkowej miłości z odrobiną smutku w tle i szczyptą rozgrzewających scen. Takie książki czyta się z przyjemnością i uśmiechem na twarzy.
Patrząc na dzisiejszy świat, ciężko uwierzyć w miłosne historie, jak z bajki. Czytając książkę autorstwa Pani Eweliny Nawary i Małgorzaty Falkowskiej jest się w stanie uwierzyć we wszystko. Zaczarowały słowem, po prostu.
„Nieosiągalny” to historia Olimpii, która staje się współczesną wersją Kopciuszka. Zahukana, zagubiona, niedoceniona młoda dziewczyna, która nie marzy o...
2021-01-21
Tytuł ten, poza „Krainą zeszłorocznych choinek”, których nadal nie przeczytałam, miał być ostatnim świątecznym tytułem. Dlaczego ostatnim? Nie wiem. Gdzieś podświadomie mój mózg zaszufladkował tę książkę, jako „mniej istotną” na liście świątecznych tytułów. I dziś po przeczytaniu jej dotarło do mnie, że tak musiało być. Ta piękna historia musiała poczekać na odpowiedni moment, bym mogła ją zrozumieć oraz aby mogła wedrzeć się w moje serduszko i zostawić tam ślad.
„Spełnione życzenie” to historia młodziutkiej Kai, która po wyjściu z domu dziecka jest zdana tylko i wyłącznie na siebie. Ujmujące warunki, w jakich zmuszona jest żyć i rzeczywistość, która czeka na nią w dorosłym życiu, nie odbierają jej dwóch rzeczy, dobra w sercu i rodzinnej pamiątki. Obie te rzeczy sprawią, że otrzyma prezent od losu, który odmieni jej życie. Jako opiekunka starszej arystokratki poznaje życie w cieniu zamożnych ludzi, którzy z czasem stają się dla niej kimś w rodzaju rodziny. Poznaje blaski i cienie życia bogatych ludzi, a także ich wewnętrzne rozterki i problemy, z jakimi się borykają. Oczekiwałam świątecznego, wybujałego romansu, a otrzymałam coś naprawdę wspaniałego.
Książka autorstwa Pani Ady Tulińskiej jest wyjątkowo magicznym tytułem. Nie tylko dlatego, że ma w sobie typową dla świąt magię, ale przede wszystkim dlatego, że pod płaszczykiem tej właśnie magii przemycona zostaje brutalna prawda o regułach, jakie rządzą światem. Poczucie bycia „lepszym” przez pryzmat majątku to nie wszystko. Nie jest bogaty ten, który mieszka w pałacach i jada wystawnie, lecz ten, który potrafi podzielić się z drugim, samemu mając niewiele. Ta książka pokazuje, jak podzielone bywa społeczeństwo, a jednocześnie autorka wspaniale przełamuje te granice, które dzielą świat ludzi normalnych od świata ludzi z pozoru „bogatszych”. Może i ta historia jest trochę bajkowa i momentami naiwna, ale ma w sobie tak wiele prawdy, bólu i smutku. Z pozoru niewinna, bajkowa książka jest szczera do granic możliwości, Jest karuzelą emocji, z której niełatwo jest wysiąść. Polecam najmocniej, jak potrafię.
Czy ludzie mieszkający za murami bogactwa są szczęśliwi? Czy mają prawo do tak przyziemnych rzeczy, jak zwykli zjadacze chleba? Czy pieniądz, który powinien dawać im radość, jest ich przyjacielem, czy katem? Wszystkie wybryki Daniela to nic innego jak wewnętrzny bunt przeciwko presji i ambicjom ojca wobec syna. Pieniądze szczęścia nie dają, pieniądze dają możliwości, ale czy te możliwości to naprawdę, to co w życiu najważniejsze? Czy możliwość posiadania drogiego samochodu jest lepsza od możliwości wyboru i decydowania o sobie? Czy możliwość zakupu drogich ciuchów i imprezowania do upadłego jest lepsza niż poczucie, że obok siedzi ukochana osoba, która nas wspiera i rozumie, jak nikt inny? Dzisiejszy świat naprawdę nie potrzebuje przepychu i afiszowania się wyjątkowością na każdym kroku. Bo każdy z nas na swój sposób jest wyjątkowy. Dzisiejszy świat potrzebuje normalności. Postać Daniela pokazuje, jak łatwo jest być na szczycie, chwalić się nieswoimi osiągnięciami, poniżać innych, pławić się w luksusie, który tak naprawdę w sekundę może zniknąć. Trudniej jest podjąć ryzyko, przejść przez bramkę obłudy, do prawdziwego świata i stoczyć walkę z codziennością.
„Aby osiągnąć sukces, pierwsze co musisz zrobić, to zakochać się w ciężkiej pracy” ~Siostra Mary Lauretta.
Tytuł ten, poza „Krainą zeszłorocznych choinek”, których nadal nie przeczytałam, miał być ostatnim świątecznym tytułem. Dlaczego ostatnim? Nie wiem. Gdzieś podświadomie mój mózg zaszufladkował tę książkę, jako „mniej istotną” na liście świątecznych tytułów. I dziś po przeczytaniu jej dotarło do mnie, że tak musiało być. Ta piękna historia musiała poczekać na odpowiedni...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-11-28
"Droga życia" to debiutancka powieść Pani Agaty Awlam, która jak zapowiada okładka będzie "wzruszającą opowieścią o miłości, wierze i sile wybaczenia". I choć brutalnie to zabrzmi, ale gdybym wiedziała od początku, że patronem tej książki jest katolickie czasopismo ewangelizacyjne "Miłujcie się" to nie podjęłabym się jej recenzji. I nie chodzi tutaj o kwestie wiary, nie wiary. Po prostu nie lubię książek, które ktoś na siłę szpikuje Bogiem. Jestem osobą wierzącą, ale nie lubię przesady. I nie lubię też absurdu. A historia, która została spisana na kartkach tej książki, już na dzień dobry staje się absurdalna i dalej nie jest lepiej.
Na samym początku tej KATOLICKIEJ powieści podmienione zostaje dziecko, a to które zmarło zaraz po porodzie, Karol (ojciec) pozostawia w szpitalu bez należytego pochówku, gdyż tak zalecił lekarz. "Weźmie pan tę dziewczynkę i zapomni o wszystkim". Rozżalony ojciec ubolewa nad tym, że nie będzie mógł pochować zmarłego dziecka, na co padają słowa lekarza: " Spokojnie, niedaleko szpitala znajduje się cmentarz, na którym są zbiorowo chowane zmarłe noworodki PORZUCONE przez rodziców. Osobiście dopilnuję, by pańska córka została tam pochowana." Nie wiem dlaczego, ale dla mnie brzmi to trochę jak rozmowa "majstra" z kierownikiem "Spokojnie kierowniku, kierownik się nie martwi, weźmie się łopatę, przerzuci się, zakopie i po kłopocie".
Największym jednak absurdem dla mnie jest "próba" osadzenia w czasie tej historii. Katherin urodziła się w 1948 roku. W 1968 miała 20 lat i ciężko mi jest dopasować tą datę do nagminnie używanego zwrotu OK. Do kwestii imprezy, czy chociażby zamówionej limuzyny... Naprawdę wiele sytuacji nie pasuje mi do czasów w jakich toczy się akcja. Ale największym hitem w tym wszystkim jest kwestia posiadania TELEFONU KOMÓRKOWEGO przez bohaterów. Nie jestem alfą i omegą jeśli chodzi o historię telefonii komórkowej ale uważam, że nie trzeba być geniuszem by skojarzyć fakty z otaczającej nas rzeczywistości. Urodzona 3 lata po wojnie Katherin, 21 lat później (ok. 1969r.) chciała kontaktować się ze swoim chłopakiem, który od tak dostał pracę w HOLANDII, przez TELEFON KOMÓRKOWY. Gdyby jeszcze mało było śmiechu to tak o na życzenie Bartek zmienił sobie numer telefonu.... Nie żyłam w tych czasach ale być może było to rzeczą naturalną, jak teraz w XXI wieku.
"Co ze mnie za dziewczyna - pomyślała i natychmiast wyjęła telefon, by zadzwonić do chłopaka. Gdy wybrała jego numer, zaraz usłyszała słowa: >>Wybrany abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci". Ten fragment rozwiał wszelkie wątpliwości odnośnie warsztatu pisarskiego (lub jego kompletnego braku) autorki. Nadal zachodzę w głowę skąd w latach 60/70 telefon komórkowy bądź sieć telefonii komórkowej, w której od tak można zmienić numer. Jeśli Japonia pierwszą sieć telefonii komórkowej uruchomiła w 1979 roku, a Polska w 1992r.
Autorka bardzo nieudolnie osadziła bohaterów w czasie, nie mając najwidoczniej chociaż podstawowych strzępków informacji na temat tamtych czasów.
Kolejnym co nie przekonuje mnie do polecenia wam tej książki jest sposób pisania autorki. Jest on dla mnie po prostu ciężko strawny. Przez cały tekst miałam wrażenie, że czytam pamiętnik 3 - 4 klasisty. Zdania i dialogi są słabo skonstruowane. Autorka stroni od budowania bardziej złożonych zdań i wypowiedzi. Podstawowe zdania kompletnie o niczym i niewiele wnoszące do całej książki. Nie lubię kiedy książka napisana jest w sposób: "Wstała. Zjadła. Poszła na górę. Umyła zęby. Zeszła po schodach. Ubrała buty. Wyszła." Wiele z tych czynności można pominąć i uogólnić.
Książka zbudowana jest z rozdziałów, zatytułowanych jakimś wydarzeniem lub kolejnym etapem z życia Katherin. Rozdziały są bardzo krótkie, tym samym czyta się je naprawdę szybko. Historia jest lekka i przyziemna, zamysł autorki był dobry, tylko wykonanie niestety mnie nie przekonuje. Książka jest bardzo infantylna i po prostu o niczym. Usilnie naszpikowana wiarą w Boga. I nie zgodzę się ze słowami z opisu, że jest to "przewodnik w trudnej podróży zwanej życiem [...] i pobudza do zmian". Prócz konsternacji i jednego cytatu, ta książka nie wniosła nic do mojego życia.
"To właśnie dni trudne, ciężkie, pozbawione wzajemnej fascynacji, zauroczenia tą drugą osobą są najważniejszą miarą miłości. Łatwo jest kochać, kiedy wszystko się układa, idzie po naszej myśli. Ale gdy pojawiają się trudności, problemy, cierpienia, wtedy nie jest już tak łatwo. A jednak to właśnie te chwile uczą prawdziwej miłości."
"Droga życia" to debiutancka powieść Pani Agaty Awlam, która jak zapowiada okładka będzie "wzruszającą opowieścią o miłości, wierze i sile wybaczenia". I choć brutalnie to zabrzmi, ale gdybym wiedziała od początku, że patronem tej książki jest katolickie czasopismo ewangelizacyjne "Miłujcie się" to nie podjęłabym się jej recenzji. I nie chodzi tutaj o kwestie wiary, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07
Można pisać piękne historie i napisać je w taki sposób, że już pierwsze strony są fiaskiem. Można pisać również zwyczajne historie, których każdy z nas może doświadczyć i robić to w taki sposób, że czytelnik czuje całym sobą, że ma do czynienia z dobrym autorem i dojrzałą historią. Nie sztuką jest stworzyć coś szalonego, kipiącego seksem, nie sztuką jest stworzyć zwariowanego bohatera, który będzie śmieszył do łez. Sztuką jest stworzyć bohatera, dojrzałego emocjonalnie. Takiego, którego większość chętnie powzięłaby za swojego przyjaciela. Dojrzałość lektury czuje się już po pierwszych stronach.
Agnieszka, to młoda kobieta, która wyrywa się z małej mieściny, od apodyktycznej matki i wyrusza na podbój Warszawy by walczyć o marzenia. Marzy o pracy w dużej korporacji i własnym rozwoju. Jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za marzenia? Co zyska, a co straci? Co będzie dla niej ważniejsze? Miłość, czy kariera? Eryk z pewnością wywróci jej wielkomiejskie życie do góry nogami.
Pani Anna Kasiuk ma na swoim koncie 11 tytułów, w tym popularna ostatnio seria "Oczami kobiet" i dwie książki, które współtworzyła z innymi autorami. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czwarta Strona, miałam przyjemność przeczytać książkę W twoim cieniu, która ukazała się jako trzecia w cyklu "Oczami kobiet", a o której słów kilka przeczytaliście już na początku.
Last but not least tymi słowami pozwolę sobie rozpocząć recenzję tej książki. W twoim cieniu, to naprawdę świetna książka. Pokuszę się o stwierdzenie, że dla mnie wręcz osobista. Doskonale rozumiem główną bohaterkę i z góry dziękuję Pani Ani za tak genialne wykreowanie tej postaci. Autorka stworzyła bardzo nieszablonową bohaterkę, która nie jest głupia. Może odrobinę naiwna ale naprawdę wartościowa. Przede wszystkim Agnieszka jest świadoma swoich błędów, poczynań i swojego niezdecydowania. Bardzo szanuję autorów, którzy potrafią pokazać złożoność kobiecego charakteru nie robiąc z postaci słodkiej idiotki. Przecież my kobiety często zmieniamy zdanie i same nie wiemy czego chcemy. Ale najważniejsze jest by być świadomym swojego rozkapryszenia, tak jak postać Agnieszki.
Nie tylko główna bohaterka jest fantastycznie wykreowana, postaci poboczne takie jak np. pan Józef są dla mnie wisienką na torcie w tej książce. Urzekła mnie postać starszego sąsiada i głęboki przekaz jaki ze sobą niesie. Czytając fragmenty z panem Józefem uśmiech nie schodził mi z ust, ale co najważniejsze, trybiki w głowie pracowały na najwyższych obrotach. Autorka poprzez staruszka pokazuje, że są jeszcze na świecie ludzie bezinteresownie życzliwi. Nie wszyscy starsi ludzi to sknery. Czasem wystarczy tak niewiele by sprawić komuś przyjemność, czasem drobny gest poprawia humor na resztę dnia. Zwykłe otwarcie drzwi, chwila rozmowy, przelotny uśmiech wystarczą by człowiek nie czuł się tak samotny. Światu tak bardzo brakuje bezinteresownej życzliwości i dobra. Dla mnie postać pana Józefa jest skarbnicą mądrości.
W twoim cieniu jest naprawdę lekką, przyjemną, ale nad wyraz dojrzałą powieścią, pełną różnych ukrytych ludzkich doświadczeń i nauk. Gratuluję autorce odwagi za poruszanie ważnych tematów takich jak chociażby postawa kościoła i księży wobec wiernych, zwłaszcza wobec starszych osób. Współcześnie jest to bardzo istotny temat.
Książka Pani Anny Kasiuk jest dla mnie swoistym manifestem, do tego by wyjść z szarej strefy komfortu i zawalczyć o marzenia. Należy stąpać po świecie marzeń, zdecydowanie, ale świadomie. Uśmiechać się do ludzi i świata, pomagać ludziom w zgodzie z samym sobą, ponieważ nigdy nie wiemy, kiedy to nam będzie potrzebna pomocna dłoń. I wiecie co? Nie bójcie się miłości, nawet szefa da się pokochać ;)
Moje ulubione cytaty:
"-Wtedy lojalność i przyjaźń były nasza bronią. Teraz niewiele znaczą.
- Nie możemy tak myśleć, bo to by znaczyło, że ludzkość umiera.
- I tak właśnie jest. Powoli, ale skutecznie stajemy się swoimi wrogami".
"Niektórych ludzi po prostu nie jesteśmy w stanie zrozumieć,
a analizowanie ich zachowania w niczym nam nie pomoże.
Jesteśmy różni i różnie podchodzimy do życia. To czyni nas wyjątkowymi i ciekawymi".
"Bo lepiej kochać wspomnienie szczęścia
niż zastępować ja czymś niewystarczającym".
"Nasze spojrzenia na świat i na nas samych są różne.
Ale ludzie tacy są. Jesteśmy różni, ale przez to piękniejsi i intrygujący".
Można pisać piękne historie i napisać je w taki sposób, że już pierwsze strony są fiaskiem. Można pisać również zwyczajne historie, których każdy z nas może doświadczyć i robić to w taki sposób, że czytelnik czuje całym sobą, że ma do czynienia z dobrym autorem i dojrzałą historią. Nie sztuką jest stworzyć coś szalonego, kipiącego seksem, nie sztuką jest stworzyć...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-06
"Recepta na szczęście" Agaty Przybyłek to druga książka, która ukazała się w cyklu "Tak smakuje miłość". Autorki z pewnością nie trzeba przedstawiać. Ale ten cykl zdecydowanie zasługuje na uwagę. Jest lekki, przyjemny, zabawny, po prostu doskonały na każdą porę roku. W poprzedniej książce "Tak smakuje miłość" czytelnik poznał Olę, pasjonatkę gotowania. W kolejnej części tj. "Recepta na szczęście" czytelnik poznaje dwóch bohaterów pobocznych z pierwszej części, czyli Julię, najlepszą przyjaciółkę Oli i Maksa, brata Oli. Kiedy Ola była w potrzebie, Julia na pocieszenie sprezentowała jej Przysmaka. Kogo Ola sprezentuje Julii, gdy przyjaciółka znajdzie się w potrzebie?
Książki w cyklu można czytać jedna po drugiej bądź oddzielnie. Polecam jednak jedna po drugiej, żeby powspominać niektóre smaczki z pierwszej części.
Julia jest przed 30, a ostatnia wizyta u ginekologa przysporzyła jej sporo problemów. Jej zegar biologiczny tyka coraz głośniej. A kandydata na męża i ojca wciąż brak. Na szczęście Julia nie jest na tyle zdesperowana by wskoczyć w ramiona pierwszego lepszego mężczyzny. Chyba, że będzie on okulistą i uśmierzy jej cierpienie związane z gradówką. Czy recepta od doktora Filipa będzie właśnie tą "Receptą na szczęście"? Przekonajcie się sami.
Książki Agaty Przybyłek są z pozoru bardzo zwyczajne, lekka obyczajówka na niedzielne popołudnie. Ale to tylko pozory, ponieważ tytuły wychodzące spod pióra tej autorki są niezwykle zabawne i głębokie. "Recepta na szczęście" porusza bardzo ważny - z kobiecego punktu widzenia - temat macierzyństwa. Wiele kobiet boryka się z problemem zajścia w ciąże, utrzymania ciąży. Wiele z nas ma silną potrzebę bycia mamą, co często przysparza wiele emocjonalnych kłopotów. To bardzo dobrze świadczy o autorze, kiedy potrafi podjąć się tak ważnego, życiowego tematu i nie obciążyć nim całej historii. Ale ta książka pomimo tak istotnego tła tematycznego jest naprawdę przyjemna
i zabawna. Momentami uśmiałam się do łez.
Dodatkowo bardzo lubię styl pisania tej autorki, ponieważ unika opisywania niepotrzebnych sytuacji. Nie rozwodzi się i nie skupia na opisaniu chociażby mycia garnków przez Olę, albo włosów przez Maksa. Obie czynności miały miejsce w jednym czasie, co zostało krótko zakomunikowane czytelnikowi. Po tym autorka przeszła dalej do głównego wątku. Nie lubię kiedy autorzy na siłę opisują jak rwącymi kaskadami płynęła woda z kranu i otulała swymi kroplami garnek, który myła Ola.
Co podobało mi się jeszcze bardziej? Poruszenie tematyki oddziaływania Instagrama na młodych ludzi. Autorka poprzez postać Pauli (siostry Julii) pokazuje, że tak naprawdę to, co tworzy Instagram jest jedynie ułamkiem rzeczywistości i prawdziwego życia. A młodzi ludzi coraz bardziej zapominają o tym, że prawdziwe życie toczy się poza ekranem telefonu. W prawdziwym życiu nie ma kliknięć, zasięgów i stories. W prawdziwym życiu są problemy, wyzwania, rodzina i przyjaciele.
"Receptę na szczęście" polecam wam z całego serduszka. Dialogi i sytuacje powracają do czytelnika nawet w trakcie robienia zakupów. Czy wasi mężowie też potrafią sprofanować różne przedmioty domowego użytku? Maks np. garnka używa jako pojemnika na skarpetki, a wasi jakie mają super moce?
"Recepta na szczęście" Agaty Przybyłek to druga książka, która ukazała się w cyklu "Tak smakuje miłość". Autorki z pewnością nie trzeba przedstawiać. Ale ten cykl zdecydowanie zasługuje na uwagę. Jest lekki, przyjemny, zabawny, po prostu doskonały na każdą porę roku. W poprzedniej książce "Tak smakuje miłość" czytelnik poznał Olę, pasjonatkę gotowania. W kolejnej części...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-03
Stwierdzam jednoznacznie, że czasem z recenzją trzeba się przespać, żeby wiedzieć co konkretnie chcemy napisać. Przychodzę dziś do was z recenzją książki Marianne Williamson "Do szczęścia przez łzy", którą otrzymałam od Wydawnictwa Kobiecego. I przyznam wam się, że pierwsze kilka kartek tej książki zraziło mnie do niej na około tydzień. Później ochłonęłam
i zaczęłam czytać jeszcze raz.
Marianne Williamson to znana międzynarodowa mówczyni, aktualnie kandydatka na prezydenta USA. Jest autorką 13 książek podejmujących tematykę duchowości, a 7 z nich to bestsellery "New York Timesa".
Książka, którą mam przed sobą ma za zadanie wskazać drogę, dzięki której czytelnik odnajdzie spokój, jej opis brzmi "Książka, która pomogła tysiącom ludzi zrozumieć sens cierpienia i przekuć je w wewnętrzną siłę! Czym jest ból emocjonalny? Gdzie szukać pocieszenia i spokoju ducha? Jak otworzyć się na nowy rozdział w swoim życiu? Marianne Williamson, ceniona mówczyni i autorka książek, przekonuje, że unikanie cierpienia blokuje proces uzdrawiania duszy. Prawdziwego szczęścia można doświadczyć jedynie dzięki stawieniu czoła życiowym trudnościom i wyciągnięciu lekcji z tego, co przynoszą. Napisana z ciepłym współczuciem i głęboką mądrością książka "Do szczęścia przez łzy" to odważna droga do ukojenia myśli oraz spokojnego, szczęśliwego życia. Zajrzyj do najdalszych zakątków swojej duszy i przekonaj się, że znajdziesz w niej nie tylko przyczyny własnych emocji, ale także rozwiązania, dzięki którym pozbędziesz się blokad przed odczuwaniem radości."
"Bycie człowiekiem to nie choroba. Życie ludzkie jest pełne prób, które czasami bywają bolesne. Jednak traktowanie bólu emocjonalnego jak patologii jest dysfunkcyjną reakcją na doświadczenie bycia człowiekiem."
Autorka w swojej książce zwraca szczególną uwagę na pojęcie depresji, smutku i bólu. Wszystkie te trzy pojęcia rozumiane są w świecie, jako coś złego, jako choroba, którą trzeba leczyć. Bez względu na to, że każde z tych pojęć ma swoje fazy i zależnie od osoby powinny być podejmowane odpowiednie kroki. Niestety w większości lekarze te trzy stany emocjonalne traktują jako wsparcie koncernu farmaceutycznego, przepisując swoim pacjentom góry leków, które być może będą musieli przyjmować do końca życia, by żyć. Pani Marianne Williamson odwołując się do swoich osobistych doświadczeń pokazuje, że nie każdy stan emocjonalny trzeba od razu leczyć poprzez farmaceutyki. Czasem wystarczy zajrzeć w głąb siebie i odnaleźć swoją duchowość. Dla autorki duchowość jest lekiem na wszystko. To właśnie duchowości i Bogu zawdzięcza swoje uzdrowienie.
Mam nadzieję, że nikt nie zrozumie mnie źle, ale ja nie odnalazłam w tej książce żadnych wskazówek, które pomógłby mi w moim obecnym stanie emocjonalnym. Znalazłam w niej ogrom wiedzy, chociażby z zakresu buddyzmu. Znalazłam w niej dużą ilość modlitw, które również będą dla mnie przydatne, ponieważ jestem osobą wierzącą. Znalazłam w niej kilka cytatów, które do mnie przemawiają, ale niestety nie znalazłam w niej tego czego szukałam. Jak już wspomniałam jestem osobą wierzącą. Wierzę w moc modlitwy i wierzę w moc pozytywnego myślenia. I tutaj w tej książce zabrakło mi właśnie takiego praktycznego podejścia do tematu. Autorka skupiła się głównie na tym, że Bóg jest wszystkim i odnajdując swoją duchowość odnajdziemy siebie. Ja jestem osobą, która wierzy w potęgę własnego umysłu, nikt prócz mnie nie jest w stanie wejść w moją głowę i naprawić w niej tego, co się zepsuło. Z racji tego, że wiara, to sfera dość intymna dla sporej ilości osób, pozwolę sobie nie podejmować dalszych dywagacji na ten temat.
Dla mnie "Do szczęścia przez łzy" nie jest poradnikiem. Jest to przedstawienie poglądów autorki na temat depresji w oparciu o głęboką wiarę i potęgę umysłu opartą na duchowości. Autorka spisała swoje doświadczenia i przemyślenia w związku z przebytą depresją. I powtórzę to jeszcze raz. Moja recenzja nie jest recenzją negatywną, ponieważ książka napisana jest bardzo dobrze, zawarty został
w niej ogrom wiedzy, zarówno z zakresu religii, jak i psychologii. Polecam Wam tę książkę, ponieważ z pewnością, ktoś inaczej postrzegający pewne sprawy spojrzy na nią zupełnie inaczej
i odnajdzie w niej to czego poszukuje, a nawet i to czego nie szukał. Jak ja.
~Molik
Stwierdzam jednoznacznie, że czasem z recenzją trzeba się przespać, żeby wiedzieć co konkretnie chcemy napisać. Przychodzę dziś do was z recenzją książki Marianne Williamson "Do szczęścia przez łzy", którą otrzymałam od Wydawnictwa Kobiecego. I przyznam wam się, że pierwsze kilka kartek tej książki zraziło mnie do niej na około tydzień. Później ochłonęłam
i zaczęłam czytać...
2020-12-15
Katarzyna Berenika Miszczuk jest dla mnie autorką świata, w którym z chęcią bym nieco pomieszkała gdyby nie to, że boję się własnego cienia. Na nasze czytelnicze dłonie złożyła niesamowitą serię "Kwiat paproci", który z każdym tomem coraz bardziej trzymał w napięciu
i niejednego rozbawił. Pamiętam, że po przeczytaniu "Szeptuchy" od razu zakupiłam "Noc Kupały",
a potem pozostało czekać... I to właśnie "Żerca", a później Przesilenie były pierwszymi książkami, które zamówiłam przez internet(tak, tak, tak długo zajęło mi wejście w erę XXI wieku)! I to jeszcze przedpremierowo! Ta seria dosłownie przeleciała mi przez palce, a potem, potem było nic. Zauroczył mnie klimat, zauroczyli mnie bohaterowie. No dobra Gosia miała swoje dziwne odchyły od normy, które potrafiły zirytować, ale ogólnie uniwersum jakie stworzyła autorka było niepowtarzalne i chyba nie ja jedna chętnie wpadłabym do ówczesnych Bielin.
Kiedy zobaczyłam, że Pani Katarzyna Berenika Miszczuk zrobiła swoim czytelnikom niespodziankę i wydała Jagę, oczka mi zalśniły i dokonałam kolejnego przedpremierowego zakupu. Jednakże z czytaniem Jagi było nieco inaczej niż z pozostałymi częściami "Kwiatu paproci". Książkę zaczęłam czytać dopiero w listopadzie bieżącego roku i zupełnie nie wiem czemu podchodziłam do niej z dużym dystansem. Przede wszystkim chyba dlatego, że jestem fanką kontynuacji książek,
a niestety nie przepadam, za serią, która dotyczy różnych bohaterów. Tym sposobem miętoliłam tą biedną "Jagę" przez około tydzień, a potem, kiedy z każdym kolejnym słowem zachwycałam się coraz bardziej, nagle zrobił się grudzień i byłam już na ostatniej stronie. Wsiąkłam w klimacik jak nic.
Jaga stanowi prequel do całej serii "Kwiat paproci". Historia Jarogniewy jest przedsmakiem do tego co czeka samą Gosławę. I nie będę ukrywać, że jest to dla mnie najlepsza część z całego "Kwiatu paproci". Jest dla mnie zdecydowanie bardziej tajemnicza i z mrocznym pazurem. Ośmielę się nawet określić ją jako bardziej kryminalną. Młoda Jarogniewa przyjeżdża do Bielin by objąć schedę po swojej zmarłej babce Radomile. I choć na początku nie jest jej łatwo, ponieważ nie pobierała wcześniej żadnych praktyk to z podniesioną głową radzi sobie z przeciwnościami, a tych ma nie mało, ponieważ ktoś bardzo chce jej zaszkodzić by wyjechała z Bielin. Na dzień dobry zostaje okradziona, na czym sami się przekonacie złodziej wyjdzie marnie. Nie mamy do czynienia z młodą niezdarną i wystraszoną szeptuchą. Autorka na szczęście odstąpiła od podobieństwa do młodziutkiej
i naiwnej Gosławy, na rzecz dzielnej i nieustraszonej Jarogniewy, która uczy się na własnych błędach i obserwacjach. Jaga jest zdana sama na siebie i jeden malutki kajecik, który został jej po babce Radomile. Młodą szeptuchę mogę śmiało nazwać bielińskim detektywem niźli samą szeptuchą. Nie straszne jej nocne zmory, wilkołaki, wysiadywanie pod stodołami sąsiadów,ani grzebanie nocą
w grobach. Dzielnie ratuje cielaki pana Bogusąda, a także bielińskich mężczyzn przed Rusałkami. Nie straszny jej nawet Bies, którego ktoś na nią zesłał. Przyjeżdżając do Bielin demonologia znana była jej wyłącznie z teorii. Jaga wiedziała (ale czy wierzyła?) kim są słowiańscy Bogowie, ale nigdy żadnego nie miała okazji spotkać. Do czasu. W im większe kłopoty się wpakuje tym więcej w jej życiu będzie swarnego Boga. Czy pełna życia i odważna Jarogniewa poradzi sobie
z przeciwnościami, jakie ktoś na nią zesłał? Czy z jej nietypowych relacji ze Swarożycem będą wyłącznie kłopoty? Sama nie mogę się już doczekać odpowiedzi na te pytania. I mam głęboką nadzieję, że kiedyś poznamy dalsze losy Jarogniewy herbu NIEZŁE ZIÓŁKO.
Zdecydowanie jest to najlepsza część całego "Kwiatu paproci" autorka zadbała o wiele szczegółów, które w poprzednich książkach pozostawały bez wyjaśnienia. Przypomniała czytelnikowi postać pana Dareczka hydraulika, którego "przyjemność" miała poznać również Gosława. Pani Katarzyna Berenika Miszczuk interesująco splotła losy Jarogniewy z postacią Stasi Brzózki. Nawet Mieszko na Nixie się pojawił, w końcu był nieśmiertelny. Ale najważniejsze, że powraca temat tajemniczego obrazu wiszącego w domu Jarogniewy. Jaką przepowiednię przyniesie młodej szeptusze?
Jedynym co nie pasowało mi do ogólnej całości było to, że autorka zrobiła Jarogniewę nazbyt nowoczesną, jak na tamte czasy. Język i zwroty, jakimi posługiwała się Jaga zdecydowanie bliższy był współczesności niż czasom jej młodości.
Poza tym książka jest fantastyczna dosłownie i w przenośni. Jarogniewy nie da się nie lubić. Czy to tej dojrzałej, do której na praktykę przyjeżdża Gosława, czy tej młodej, która dopiero co zaczyna przygodę w Bielinach.
Czuję bardzo pozytywny niedosyt. I z niecierpliwością czekam na kolejną niespodziankę ze strony autorki. Dalsze przygody walecznej i niezłomnej Jarogniewy, wyczekiwane.
Katarzyna Berenika Miszczuk jest dla mnie autorką świata, w którym z chęcią bym nieco pomieszkała gdyby nie to, że boję się własnego cienia. Na nasze czytelnicze dłonie złożyła niesamowitą serię "Kwiat paproci", który z każdym tomem coraz bardziej trzymał w napięciu
i niejednego rozbawił. Pamiętam, że po przeczytaniu "Szeptuchy" od razu zakupiłam "Noc Kupały",
a potem...
2019-07-25
W pewnym momencie życia, los spłatał mi figla i przyczynił się do tego bym przestała wierzyć w ckliwe historie miłosne. Moje życiowe turbulencje doprowadziły mnie do momentu, w którym bardziej od cukierkowych linijek tekstu, wolę popaprane historie i poszarpanych życiowo bohaterów.
Co się we mnie zmieniło? Sama jeszcze do końca nie wiem. Od jakiegoś czasu poszukuję w sobie czegoś, co będzie przysłowiowym "tym czymś".
Jednakże w trakcie życiowych turbulencji zrozumiałam, że warto pogrzebać czasem w SWOJEJ (tylko i wyłącznie) głowie, by odnaleźć w niej coś dla siebie, coś co należy wyłącznie do nas.
Dla mnie "tym czymś" są:
- książki (ostatnio coraz więcej popapranych historii),
- własne uczucia, w których sama do końca nie potrafię się odnaleźć,
- ON (w tym przypadku "tym kimś"), który w najbardziej kryzysowych sytuacjach jest oparciem. I choć jeszcze, dzielą nas 44 km, to mam głęboką nadzieję, że wkrótce się to zmieni, a moje życiowe wariactwa, z nim u boku, nabiorą jeszcze więcej barw.
Ostatnio jednak tym czymś są również trzy pragnienia tak silnie przenikające się nawzajem:
- zmiana,
- życie,
- podróż.
Jestem typem osoby, który w pewnym momencie życia potrzebuje zmian, a ich brak zaczyna mnie przytłaczać. Potrzebuję zacząć żyć swoim życiem, tym, o którym marzę, a marzę podróżach ;)
Życie pełne lotnisk, terminali, kontroli bagażu, których okropnie się boje.
Uwielbiam lotniska (o ile tak to można nazwać). Uwielbiam je od mojego pierwszego lotu do Londynu (który kocham równie mocno) i od swojego trzeciego lotu do Niemiec. W tych wielkich hangarach jest coś wyjątkowego. Szczególnie późnym wieczorem, kiedy to po całym dniu, w powietrzu unosi się zapach wszystkich rozstań, pożegnań, powitań. U sufitu zawieszony jest szereg ludzkich emocji, śmiech, smutek, łzy, radość. Lotnisko kojarzy mi się z oczekiwaniem na coś, na kogoś, z nieznanym i bezkresem możliwości. Jest to miejsce kłębiące w sobie naprawdę wiele historii i przy tym tak wyjątkowe. Magiczne.
Dziś zostawiam Was z książką, od której nie potrafiłam się oderwać. Historia pewnego seksownego pilota i pewnej problematycznej i pyskatej stewardessy. Autorka Whitney G. pod postacią tych dwoje, funduje swoim czytelnikom prawdziwe emocjonalne turbulencje. W życiu tych dwojga nie wszystko jest czarno-białe, wystarczy jeden niewłaściwy gest by stracić zaufanie...
Każdy w życiu potrzebuje odrobiny ognia. Każdy czeka na swój lot i swój ogień.
Polecam ;)
W pewnym momencie życia, los spłatał mi figla i przyczynił się do tego bym przestała wierzyć w ckliwe historie miłosne. Moje życiowe turbulencje doprowadziły mnie do momentu, w którym bardziej od cukierkowych linijek tekstu, wolę popaprane historie i poszarpanych życiowo bohaterów.
Co się we mnie zmieniło? Sama jeszcze do końca nie wiem. Od jakiegoś czasu poszukuję w...
2019-07-08
Autorka serwuje swoim czytelnikom kolejne strony pełne przygód i perypeti znanej Lou Clark. Tej bohaterki chyba nie trzeba przedstawiać, jej ulubione rajstopy pszczółki też są znane wielu czytelnikom. Tym razem ta zwariowana kobietka wyrusza na podbój New York City! Wyrusza spełniać swoje marzenia.
"Myśłałam o tym, co mówił Will - żebym nie żyła cudzymi pomysłami na to, jak wygląda pełnia życia, tylko realizowała własne marzenia. Problem polegał na tym, że właściwie nigdy nie udało mi się dojśc jakie te marzenia są."
Czy można kochać dwóch mężczyzn jednocześnie? Czy można żyć w dwóch światach będąc tak naprawdę zupełnie poza własnym światem?
Nieżyjący Will wciąż żyje w sercu Lou, staje się jej życiowym przewodnikiem, pokuszę się o stwierdzenie, że jego słowa, które kierował w swoich listach do matki, stają się przepustką do spełniania marzeń dla Lou. Przystojny ratownik medyczny Sam istotnie zwrócił Lou w głowie, czy ten związek przetrwa?
Czy amerykański sen u Gopników to jest to, o czym Lou tak naprawdę marzyła?
Książka Jojo Moyes pokazuje jak duży wpływ na nasze życie potrafią mieć pieniądze. Pokazuje przede wszystkim jak wiele przez nie tracimy. Rodzina,przyjaciele, poczucie własnej osoby.
Najwięcej wnoszą do naszego życia te osoby, których najmniej się w nim spodziewamy.
"Moje serce w dwóch światach." to lekka opowieść o dalszych losach znanej z "Zanim się pojawiłeś" Louisy Clark. Nie ukrywam,że pierwsze kilkaset stron książki to historia dla historii,w której tak naprawdę niewiele się dzieje. Przypomina bardziej formę pamiętnika. Ale jeśli przetrwamy tą część książki to później ciężko się od niej oderwać. W szczególności rozmowy Lou z Panią De Witt zapadną wam w pamięć i niejedna osoba zamyśli się na chwilę.
Książka warta przeczytania zwłaszcza ze względu na zwariowaną Lou.
Polecam. ;)
Autorka serwuje swoim czytelnikom kolejne strony pełne przygód i perypeti znanej Lou Clark. Tej bohaterki chyba nie trzeba przedstawiać, jej ulubione rajstopy pszczółki też są znane wielu czytelnikom. Tym razem ta zwariowana kobietka wyrusza na podbój New York City! Wyrusza spełniać swoje marzenia.
"Myśłałam o tym, co mówił Will - żebym nie żyła cudzymi pomysłami na...
2018-11-26
Podobno kiedy pojawia się dziecko, zmienia się caly świat! Nie wiem. Nie mam, jeszcze. Od znajomych wiem, że to nie lada wyzwanie pogodzić bycie rodzicem z byciem sobą i takich WAS (rodzicow) jak pisze Maciej Stuhr należało by sklonowac. By każdy rodzicowy klon mógł robić "swoje", A sam oryginal się nie wypalił. Bycie rodzicem to nie lada wyzwanie (wiem to po swoich...). Do życia powołuje się niczemu niewinna, nieskazitelna miniaturowa osóbkę, którą właśnie z racji tej niewinności trzeba ponad wszystko chronić. NA KAZDYM KROKU. Gdyby tego było mało to z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc,z roku na roku temu małemu człowiekowi trzeba pokazać świat. Dokładnie ten sam przed, którym od pierwszych dni życia trzeba chronić. I jak to zrobić? Co począć? Jak nie zwariować? (Zarówno z ilości wyzwań jakie stawia przed nami tenże świat do pokazu, jak i z miłości to tegoż ściśle chronionego skarbu).
Z felietonami Macieja Stuhra spotkałam się jakiś rok temu w miesiączku "Zwierciadło" i nie będę ukrywać, że akurat wtedy był to jeden z lepszych "tekstów" które tam znalazłam. Lekkość pióra połączona z ogromną dawką humoru, luzu, dystansu do siebie i swiata oraz nietuzinkowego podejścia do życia daje taki oto efekt jaki ukaże się oczom i duszy czytelnika gdy sięgnie po książkę "Tata Tadzika". Niejeden z was drodzy rodzice i nie uśmiechnie się już na pierwszych stronach.
Mnie lektura zajęła dwa dni, dwa najprzyjemniejsze wieczory jakie spędziłam po pracy.
Podobno kiedy pojawia się dziecko, zmienia się caly świat! Nie wiem. Nie mam, jeszcze. Od znajomych wiem, że to nie lada wyzwanie pogodzić bycie rodzicem z byciem sobą i takich WAS (rodzicow) jak pisze Maciej Stuhr należało by sklonowac. By każdy rodzicowy klon mógł robić "swoje", A sam oryginal się nie wypalił. Bycie rodzicem to nie lada wyzwanie (wiem to po...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
Powszechnie wiadomo, że książki wychodzące spod pióra Nicholasa Sparksa to wspaniałe historie miłosne, niektóre nawet do granic wzruszające i wciągające. Sparks zabiera czytelnika wraz z każdym kolejnym słowem w emocjonalną podróż, z której można nie tylko wyciągnąć inspirujące wnioski ale i czerpać pełnymi garściami. Podobnie jak i w innych swoich powieściach tak i tutaj autor zabiera swojego czytelnika w świat dwojga ludzi, których los w okrutny sposób doświadczył i chętnie zrobi to ponownie, z jakim skutkiem?
Katie ucieka od swojego męża, by móc wieść normalne życie z dala od jego ciężkiej ręki. W Suthport zaczyna życie na nowo z czystą kartą i spokojem w duszy. Czy aby na pewno uda jej się uwolnić od przeszłości? Czy swoją "Bezpieczną przystań" odnajdzie w ramionach Alexa, wdowca samotnie wychowującego dzieci? Czy stawi czoła koszmarowi, który rozegra się tuż za jej plecami?
Nicholas Sparks w doskonały sposób łączy ze sobą przenikające się płaszczyzny życia i śmierci oraz miłości i odpowiedzialności. Zdecydowanie warto sięgnąć po tą powieść by choć na chwilę zastanowić się jak wygląda nasze życie i ile mamy w sobie siły by coś w nim zmienić.
Powszechnie wiadomo, że książki wychodzące spod pióra Nicholasa Sparksa to wspaniałe historie miłosne, niektóre nawet do granic wzruszające i wciągające. Sparks zabiera czytelnika wraz z każdym kolejnym słowem w emocjonalną podróż, z której można nie tylko wyciągnąć inspirujące wnioski ale i czerpać pełnymi garściami. Podobnie jak i w innych swoich powieściach tak i tutaj...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo lubię kiedy autorzy, do swoich powieści wpuszczają odrobinę czegoś wyjątkowego i nie z tego świata. I choć może to zabrzmieć dziecinnie, wierzę, że gdzieś tam w naszym życiu istnieje, jakaś szczypta „magii”, trzeba tylko uwierzyć, a okres przedświąteczny to idealny czas na umacnianie takiej wiary. Dlatego książkę Pani Emilii Szelest mogę śmiało zaliczyć do grona tegorocznych i chyba życiowych ulubieńców. Rożne klimaty w powieściach lubię ale Pani Emilia spowodowała, że do tej klimatycznej listy dołączyć mogę klimat ranczerski, który ta powieść oddaje idealnie. Przepiękne obrazy namalowane słowem, których ostateczny wygląd zależy tylko i wyłącznie od wyobraźni czytelnika.
Książka zachwyciła mnie swoją niebanalnością. Jest tyle naprawdę oklepanych historii miłosnych, a tutaj na ich tle wyłania się taka perełka. Niesamowicie wykreowane postaci i naprawdę wciągająca fabuła. Konie, kowboje, wielopokoleniowe rodzinne posiadłości, porachunki, tajemnice i historia sprzed lat. A z historią tak już jest, że lubi się powtarzać. Tylko jak wytłumaczyć to, że śnimy życie, którego (wydaje nam się, że) nie przeżyliśmy. „Czy przeszłość może mieć znaczenie”? Nie będę kłamać, że do końca nie widziałam co się święci, a końcówka wywołała u mnie efekt WOW. Tego nie było, szybko domyśliłam się „co autor ma na myśli” ale efekt WOW według mnie został przez autorkę rozłożony na całość książki. Przeczytałam książkę jednym tchem, przeżywałam każdy sen, jak również wydarzenia na jawie i polecam Wam tą książkę z całeeego serducha!
Bardzo lubię kiedy autorzy, do swoich powieści wpuszczają odrobinę czegoś wyjątkowego i nie z tego świata. I choć może to zabrzmieć dziecinnie, wierzę, że gdzieś tam w naszym życiu istnieje, jakaś szczypta „magii”, trzeba tylko uwierzyć, a okres przedświąteczny to idealny czas na umacnianie takiej wiary. Dlatego książkę Pani Emilii Szelest mogę śmiało zaliczyć do grona ...
więcej Pokaż mimo to