-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać354
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik16
Biblioteczka
2021-02-05
2020-11-02
Trzeci tom serii "Rock chick" opowiada historię Hanka i upartej Roxy.
Jednak część "Od pierwszego wejrzenia" nie wyróżnia się niczym w porównaniu do jej poprzedniczek. Fabuła została napisania niemalże na tym samym schemacie. Zmienili się tylko bohaterowie, acz oni również podobni są do postaci z poprzednich części. Mamy akcję i humor, bliźniaczo podobne do wcześniejszych. Ogólnie rzecz biorąc jedyne co wyróżnia trzecią od wcześniejszym to fakt, że "Od pierwszego wejrzenia" przeczytałam od deski do deski 😅. Co w przypadku córki gliniarza i seksownego Anioła czy jakoś tak, po połowie byłam przytłoczona słowotokiem autorki. Być może stało się tak przez wzgląd na moje zmęczenie słabymi wtenczas lekturami, które czytałam. Przy "Od pierwszego wejrzenia" bawiłam się natomiast świetnie, pomimo jej schematu.
Autorka według mnie świetnie wykreowała stosunki między paczką przyjaciół. Ich relacje są ciepłe, szczere i iście zabawne. Humor to chyba największy atut tejże serii. Oraz akcja, która trzymała mnie do końca książki. Uśmiałam się po pachy, a postać matki Roxy rozwaliła mnie na łopatki. Przypomnieli mi się rodzice Sama z filmu transformers 😂, jakbym widziała właśnie ich.
Jeżeli czytaliście poprzednie tomy i Wam się podobały, ta część również przypadnie Wam do gustu. A jeżeli chcecie przeczytać coś zabawnego, z akcją w tle, gorącymi scenami, to "Od pierwszego wejrzenia" powinno Was zadowolić. Ja osobiście polecam na jesienną aurę i poprawę samopoczucia!
PS. Uprzedzam, że słowa matki Roxy "O Jezuśku" nie da Wam spokoju. Ja kilka razy dziennie mimowlnie je wypowiadam 😂
Trzeci tom serii "Rock chick" opowiada historię Hanka i upartej Roxy.
Jednak część "Od pierwszego wejrzenia" nie wyróżnia się niczym w porównaniu do jej poprzedniczek. Fabuła została napisania niemalże na tym samym schemacie. Zmienili się tylko bohaterowie, acz oni również podobni są do postaci z poprzednich części. Mamy akcję i humor, bliźniaczo podobne do...
2020-03-04
„Sentymentalna bzdura” to literacki debiut autorki Ludki Skrzydlewskiej, która znana jest z serwisu Wattpad dla amatorów „pisarzy”. Na stronie zdobyła ogromną popularność, zyskując milion odczytów. Dla laików wyjaśnię, że milion, jaki uzyskała książka, to suma wyświetleń poszczególnych rozdziałów, więc w rzeczywistości ta liczba jest mniejsza i tak jest w przypadku każdej książki, która przed wydaniem znalazła się na wattpad.com.
Veronica zostaje zaproszona na ślub swojej siostry i ma problem, ponieważ musi pojawić się na nim wraz ze swoim narzeczonym, którego de facto nie ma. Przyjaciel Veroniki postanawia jej pomóc i załatwia jej narzeczonego na niby. Powrót do rodzinnego domu jest dla bohaterki trudny, ponieważ pięć lat wcześniej na chrzcinach siostrzenicy wydarzyło się coś, co spowodowało, że Veronica uciekła do Londynu.
Narzeczony na niby czyli brat owego przyjaciela, nie tylko z chęci pomocy zgodził się brać udział w przedstawieniu przed rodziną Vee. Ma także inny powód.
Przez pierwsze około 300 stron w książce, to typowy romans. Henry flirtuje z Veronicą, ale ona uparcie twierdzi, że między nimi nic się nie dzieje, on jest wyłącznie jej obcy i ma tylko udawać, nic poza tym. Parokrotnie padają bliźniacze słowa w konwersacji między nimi: on mówi, żeby Vee nie udawała, że nie czuje tego, co się między nimi dzieje. Ona z kolei uparcie zaprzecza, że cokolwiek się dzieje. Taka słowna przepychanka, która po drugim razie mnie zaczęła irytować i nieco nudzić. Ogólnie bohaterka mnie denerwowała, miałam wrażenie, że zachowuje się jak Księżniczka i wszyscy wkoło łącznie na czele z Henrym mają wokół niej skakać i się kłaniać. Ponadto reakcja Vee na Cartera przez wzgląd na wydarzenia sprzed 5 lat, w mojej ocenie jest przedstawiona lekko nad wyrost. Natomiast postać Cartera (biorąc pod uwagę informacje, jakich czytelnik dowiaduje się na końcu książki) jest wykreowana nie do końca zgodnie z tym, kim de facto był. Ludzie mający taką łatkę zachowują się z premedytacją, manipulują ludźmi i co najważniejsze, nie odpuszczają tak łatwo.
Postać Henry’ego mi się podobała, jego działania i upartość względem Vee, on został wykreowany z jajem i nutą słodyczy lubianą przez romansoholiczki.
Wątek sensacyjny rozpoczynający się gdzieś po 300 stronach jest ciekawy i nadaje tempa akcji.
Warsztat autorki oczywiście jest dobry, powieść czyta lekko i szybko, co jest dużym atutem. Czytelnicy, którzy lubią książki z ogromną ilością stron, będą usatysfakcjonowani i zadowoleni. Osobiście nie przepadam za powieściami romantycznymi, liczącymi niemal 600 stron, ponieważ one z reguły mnie zwyczajnie nudzą i jest to takie masło maślane. No, ale ja to ja ;)
Podsumowując: „Sentymentalna bzdura” jest dobrym debiutem pod wieloma względami. Znajdzie fanów wśród czytelników także tych młodszych. Wyróżnia się na tle romansów wszelkiej maści, ponieważ opowiada o wielu aspektach życia m.in. o relacji rodzinnej, która nie jest łatwa i oczywiście o nieproszonej miłości.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję @editio.red
„Sentymentalna bzdura” to literacki debiut autorki Ludki Skrzydlewskiej, która znana jest z serwisu Wattpad dla amatorów „pisarzy”. Na stronie zdobyła ogromną popularność, zyskując milion odczytów. Dla laików wyjaśnię, że milion, jaki uzyskała książka, to suma wyświetleń poszczególnych rozdziałów, więc w rzeczywistości ta liczba jest mniejsza i tak jest w przypadku każdej...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-11-16
Zacznę od okładki, bo mimo iż nie ocenia się książki po okładce, jesteśmy wzrokowcami i najczęściej sięgamy po to, co nam się podoba. Ponadto, ładna oraz estetyczna okładka w jakiś sposób jest zapowiedzią tego, co czeka na nas w środku. Jako autorka powieści, staram się wybierać okładki do swoich książek, które odwzorowują w jakimś stopniu historię przedstawianą na kartach. W przypadku "Anaid. Niezwykły zmysł" z całą pewnością stwierdzam, iż okładka jest odzwierciedleniem treści. Znalazło się na niej to, co ma kluczowe znaczenie. Poza tym front jest po prostu hipnotyzujący, tak jak i reszta.
Jeśli chodzi o treść, śmiało mogę napisać, że autorka stworzyła powieść barwną. Pióro Anny Fobii jest przyjemne i lekkie w odbiorze. Urzekła mnie niektórymi porównaniami, ukazując siebie. Czytając powieść, czułam w niej cząstkę Ani, odnosząc wrażenie, iż słowa utrwalone na kartach powieści, płynęły prosto z serca. Autorka zadbała o to, by nie zanudzić czytelnika, ale też nie pognała pędem z akcją do przodu. W książce fabuła posuwa się w jednostajnym tempie. Poznajemy głównych bohaterów, ich codzienność oraz poznajemy powoli ich nadprzyrodzone zdolności, które odkrywają stopniowo, tak jak i prawdę o sobie.
Anna Fobia zabrała mnie w niezwykłą podróż pod wieloma względami. Prostym językiem opisała niezwykłą historię młodych ludzi, którzy poczuli do siebie wyjątkową więź już przy pierwszym spotkaniu. Miłość, bo ona także gra tutaj jedne z pierwszych skrzypiec, między postaciami rodzi się nagle, jak za sprawą strzały amora i ma kluczowe znaczenie. Podobało mi się to z jaką finezją autorka ją przedstawiła. Jak skrupulatnie i z fantazją na pełnym gwizdku skupiła się na najważniejszych faktach i scenach, nie zapychając stron innymi, niemającymi znaczenia wątkami. Postacie drugoplanowe także mają swoje pięć minut i brawo dla autorki za to, że nie poszła na skróty i przedstawiła perspektywę dwóch równie ważnych bohaterów: ojca Anaid oraz siostry. Bardzo ciekawą postacią jest także tajemniczy chłopak - Kaiden. Na jego temat nie będę się rozpisywać, bo nie należę do osób, które spoilerują książki. Jednak zapewnić mogę, że ta postać, choć pojawia się w gruncie rzeczy tak naprawdę pod koniec, sporo namiesza w kolejnej części, czuję to.
Gatunek fantasy nie jest moją mocną stroną, nie zaczytuję się specjalnie w tej literaturze, ale czasem lubię oderwać się od schematycznych romansideł, ciężkich i mocnych thrillerów, więc chętnie przyjmuję propozycję zrecenzowania powieści fantasy. Wiele razy w recenzjach, czy na social media, wspominałam o tym, że we współpracy z wydawnictwami najpiękniejsze jest to, że podejmuję się recenzji książek, po które sama z siebie bym nie sięgnęła, a one okazują się prawdziwymi perełkami. W przypadku "Anaid. Niezwykły zmysł" tak właśnie jest. Niejednokrotnie zastanawiałam się nad tym, czy byłabym w stanie napisać powieść fantasy, i doszłam do wniosku, że raczej nie, ponieważ do tego trzeba mieć niezwykły umysł. Anna Fobia bez wątpienia go ma!
W powieści poznacie oczywiście najważniejsze z postaci, czyli Anaid i Caluma. Mię - siostrę Anaid, Mikiego - przyjaciela Caluma. Ojca Anaid, który niejedno ma za uszami, Matkę Caluma, równie intrygującą postać, co ojciec Anaid. Kaidena - chłopaka, który oczywiście namiesza i będzie pałał gniewem do Caluma. Staniecie nad klifem, poczujecie morską bryzę na twarzy, wiatr będzie bawił się Waszymi włosami, a do serca wtargną słowa: ZOBACZ! POCZUJ! ZAUFAJ!
Miałam przyjemność czytać powieść, gdy była jeszcze w przygotowaniu do publikacji, dlatego na pierwszym skrzydełku znajdziecie moją polecajkę:
"Anaid. Niezwykły zmysł" to tętniąca emocjami przygoda do fascynującego świata fantazji, gdzie wszystko jest możliwe. Tajemnicze klify, magiczne mocne, skrywane sekrety, to tylko ułamek tego, co czeka na kartach powieści. Anna Fobia swoim piórem i wyobraźnią porwie Cię do świata, z którego nie zechcesz wrócić. Ja już przepadłam i czekam na Ciebie.
Serdecznie gratuluję autorce wspaniałego debiutu literackiego!
Samanta Louis, autorka powieści "Zła miłość" oraz "Breaking rules. Gra rozpoczęta"
Zacznę od okładki, bo mimo iż nie ocenia się książki po okładce, jesteśmy wzrokowcami i najczęściej sięgamy po to, co nam się podoba. Ponadto, ładna oraz estetyczna okładka w jakiś sposób jest zapowiedzią tego, co czeka na nas w środku. Jako autorka powieści, staram się wybierać okładki do swoich książek, które odwzorowują w jakimś stopniu historię przedstawianą na kartach....
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-25
“Gdybyś ty był” to moje drugie spotkanie z twórczością Autorki. Pamiętam, jak przy czytaniu “Zanim zostaliśmy nieznajomymi” byłam poruszona, wzruszona i miałam kaca. Przy “Gdybyś ty był” towarzyszyło mi jeszcze więcej emocji i łez. Dlaczego? Bo ta książka rozwala na łopatki i mniej więcej od połowy wyciska bezustannie łzy. Nawet teraz, gdy piszę tę recenzję, mam mokre oczy i wiem, że ta książka pozostanie ze mną na długo, ponieważ zapada w pamięć.
Autorka poraz kolejny skradła moje serce, złamała je i zmusiła mnie do refleksji. To, co czułam podczas czytania nie da opisać się słowami. To typ książki, którą się przeżywa całym sobą, odbiera zdolność racjonalnego myślenia i zadaje tak wiele bólu, że nie pozostaje nic innego, jak przełknąć łzy i czytać dalej, czekając na szczęśliwe zakończenie.
Charlotte to bohaterka, która ma niską samoocenę, nie znosi samotności, nie chce się angażować, bo uważa, że nikt nie mógłby jej pokochać. Zmienia pracę oraz facetów jak rękawiczki, szybko się nudzi i nie czerpie radości z życia, do czasu aż poznaje przystojnego, zabawnego i czarującego Adama. Jednak chłopak ma tajemnicę, Charlotte pozostaje z pytaniami bez odpowiedzi i jakoś idzie dalej, poznaje fajnego chłopaka Setha, ale nie potrafi zapomnieć o Adamie. Więź jaka między nimi się zrodziła, jest silna, do tego stopnia, że oboje mają poczucie iż są sobie przeznaczeni. Jednak Adam zniknął. Dlaczego? Co takiego stało się, że po wspólnie spędzonej nocy, chłopak nagle zmienił front i zachował się obcesowo wobec Charlotte i wyrzucił ją za drzwi swojego mieszkania? Tego dowiecie się, gdy przeczytacie książkę. Nie będę Wam zdradzać, jak dalej potoczyła się ich historia, ponieważ odebrałabym Wam przyjemność z czytania.
“Gdybyś tu był” to opowieść o czymś więcej, niż tylko o miłości. Piękna historia, która opowiada o docenieniu własnego życia, odnalezieniu siebie, zmianach, przyjaźni i podejmowaniu trudnych decyzji. Wzbudza wiele emocji, silnie wzrusza i uświadamia, że nie ma nic ważniejszego niż szczęście, miłość, rodzina i przyjaźń.
Czytajcie tę książkę z pudełkiem chusteczek u boku, ponieważ będziecie ich potrzebować do samego końca. Ja ryczałam jak bóbr ;)
A na koniec napiszę, że to jedna z najlepszych, najpiękniejszych i najbardziej emocjonalnych książek tego roku! Wskakuje na moją listę pod numer 1 w kategorii książek miłosnych ;)
“Gdybyś ty był” to moje drugie spotkanie z twórczością Autorki. Pamiętam, jak przy czytaniu “Zanim zostaliśmy nieznajomymi” byłam poruszona, wzruszona i miałam kaca. Przy “Gdybyś ty był” towarzyszyło mi jeszcze więcej emocji i łez. Dlaczego? Bo ta książka rozwala na łopatki i mniej więcej od połowy wyciska bezustannie łzy. Nawet teraz, gdy piszę tę recenzję, mam mokre oczy...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-14
„Warta ryzyka” to bez wątpienia mój faworyt w tej serii. Dlaczego? Bo najbardziej przypadła mi do gustu, wzruszyła niejednokrotnie i opowiada o samotnym rodzicielstwie. Mężczyźnie, który boi zaufać się kobiecie, głęboko zranionym, który ma na uwadze przede wszystkim szczęście syna.
W tej części także spotkamy przelotnie bohaterów z dwóch poprzednich tomów. Będą słowne przepychanki między braćmi, nieco humoru, ale także trudne decyzje. Wiele emocji czeka na Was na kartach powieści, ale także zmian, jakie zajdą w bohaterach.
Pamiętacie uroczą mamę Malone’ów, Betsy? Będzie miała swoje pięć minut, tak samo, jak jej mąż, ojciec Graysona.
Książka przede wszystkim mówi o tym, że będąc samotnym rodzicem, głęboko zranionym, także zasługuje się na szczęście, a ryzyko czasem warto podjąć, bo są ludzie, dla których warto porzucić swoje lęki, oddać serce i sięgnąć po dobro, jakie serwuje los po trudnych przeżyciach. Mówi się, że po burzy zawsze wychodzi słońce, niekoniecznie tak jest, ale trzeba w to wierzyć, bo wiara czyni cuda.
Sięgając po „Warta ryzyka” nie zawiedziecie się. Serce szybciej zabije, być może uronicie łzę, albo będziecie płakać jak bóbr. W każdym razie ja i śmiałam się i płakałam, oderwać nie mogłam się od powieści, a jak już musiałam, to nie mogłam się doczekać, kiedy ponownie zanurzę się w świecie bohaterów.
Oczywiście polecam!
„Warta ryzyka” to bez wątpienia mój faworyt w tej serii. Dlaczego? Bo najbardziej przypadła mi do gustu, wzruszyła niejednokrotnie i opowiada o samotnym rodzicielstwie. Mężczyźnie, który boi zaufać się kobiecie, głęboko zranionym, który ma na uwadze przede wszystkim szczęście syna.
W tej części także spotkamy przelotnie bohaterów z dwóch poprzednich tomów. Będą słowne...
2019-09-07
Na początek wspomnę o tym, że tytuł książki średnio ma się do treści, ponieważ to Evangeline grzeszy na potęgę, więc uważam, że tytuł powinien brzmieć „Grzechy Evangeline". Ale na tytuł wpływu nie mam, lecz na to, czy sięgnięcie po książkę, w jakimś stopniu tak.
Książka została podzielona na dwie części. Pierwsza część opowiada o Sevinie, który dorastał w rodzinie sfiksowanej na punkcie Boga. Gdy jego ojciec umarł, Sevin otrzymał propozycję, która pozwoliła mu się wyrwać z miasta i uciec od macochy. Jednak dwudziestoletni chłopak nie przewidział, że na jego drodze stanie piękna dziewczyna, która będzie przyciągać go niczym magnes i okaże się siostrą jego przyszłej żony.
Dwoje młodych ludzi, mimo iż nie powinno, zakochało się w sobie. Evangeline pochodząca z nabożnej rodziny, musiała walczyć z uczuciem i lojalnością wobec siostry. Podjęła decyzje i uciekła, zostawiając Sevina bez słowa wyjaśnienia.
Druga część opowiada, o tym, jak Evangeline wiodła życie przez ostatnie pięć lat i wróciła do rodzinnego miasta, jakie grzechy popełniła i kim się stała.
Pierwszą część czytało mi się opornie. Miałam wrażenie, jakbym czytała wpisy z pamiętnika nastolatek. Wybierając tę pozycję do recenzji, spodziewałam się, że otrzymam pikantną historię. Niestety, nie otrzymałam, ale druga część, tak mnie zaskoczyła, że nie miałam ochoty odkładać książki, dopóki nie przeczytam jej do końca. I właśnie ta część wywarła na mnie najlepsze wrażenie. Wycisnęła łzy, dała wiele emocji oraz uświadomiła mi bardzo ważną rzecz. Odebrałam ją osobiście, ponieważ w drugiej części jest mowa o czymś, co sama przeżyłam. Dopiero teraz, gdy czytałam „Grzechy Sevina” dotarło do mnie wiele rzeczy.
Książka porusza dość ważny temat — adopcji. Evangeline to postać, która podjęła najtrudniejszą decyzję w życiu, ale także samolubną. Jej postępowanie i postawa wzruszają, ale także, albo przede wszystkim pokazują, że kobiety, które świadomie decydują się na oddanie dziecka, nie zawsze muszą być narkomankami, alkoholiczkami, czy bytować w patologii. I że robią to nie dlatego, że chcą się pozbyć problemu, wręcz przeciwnie.
Tak więc pierwsza część, czyli mniej więcej połowa książka szła mi opornie, nie mogłam się wczuć w fabułę, zrozumieć niektórych wątków, toku myślenia Evangeline, lecz przy drugiej części przepadłam, płakałam i czułam rozdzierający ból w sercu. Rozłożyła mnie na łopatki, nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji i za to należy się plus autorce.
„Grzechy Sevina” to opowieść o przekraczaniu granic, silnej miłości, takiej odbierającej rozum, walce z przeszkodami i trudnych wyborach oraz ich konsekwencjach.
Czy polecam? Jasne, że tak :)
Na początek wspomnę o tym, że tytuł książki średnio ma się do treści, ponieważ to Evangeline grzeszy na potęgę, więc uważam, że tytuł powinien brzmieć „Grzechy Evangeline". Ale na tytuł wpływu nie mam, lecz na to, czy sięgnięcie po książkę, w jakimś stopniu tak.
Książka została podzielona na dwie części. Pierwsza część opowiada o Sevinie, który dorastał w rodzinie...
2019-09-02
Gia i Rush nie mieli w życiu łatwo, zanim się spotkali. Mogłoby się wydawać, że po perturbacjach, jakie zagościły w ich relacji, będzie już tylko lepiej. Rush zaakceptował świadomość, że jego ukochana nosi pod sercem dziecko innego mężczyzny i postanowił się zaopiekować Gią. Ale wtedy spadło na nich kolejne wiadro zimnej wody.
W drugiej części serii „Zbuntowane serce” Gia nie mogła uwierzyć, że los kpi z niej do tego stopnia. Dopóki nie stanęła twarzą w twarz z ojcem swojego nienarodzonego dziecka, kontemplowała, czy przypadkiem nie ma zwidów. Jednak okazało się, że Harlan, facet z baru, z którym zabawiła się jednej nocy, zanim poznała Rusha, jest bratem jej ukochanego. Gia walczyła z myślami, czy i kiedy powiedzieć Rushowi bolesną prawdą. Niestety, Elliott ją wyprzedził, nie mając pojęcia, że Gia jest w ciąży i to z nim.
Rush czuł się tak, jakby ktoś dał mu w twarz. Zdradzony, zraniony, z powracającymi wspomnieniami z trudnego dzieciństwa, nie może przeboleć druzgocących faktów. Co będzie dalej? Żeby się tego dowiedzieć, musicie przeczytać książkę.
Pierwsza część “Zbuntowany dziedzic” podobała mi się i miałam po niej niedosyt, ponieważ zakończyła się w najciekawszym momencie. W “Zbuntowane serce” akcja toczy się dalej. Gia bije się z myślami i walczy ze smutkiem, lecz rozumie postępowanie Rusha i dystans, jaki trzyma. Z kolei Rush, boryka się z przeszłością, bo historia zatacza koło. Nie może sobie poradzić ze świadomością, że ojcem dziecka Gii jest jego znienawidzony brat.
Autorki jak to mają w zwyczaju, czy też w naturze, dodały humor między wersami, mimo iż bohaterowie główni przechodzą ciężkie chwile. Dzięki temu zabiegowi, zachowaniu charakterów postaci powieść nie tylko wydusza łzy, ale także rozśmiesza, co przekłada się na sympatię i lekkość czytania.
“Zbuntowane serce” to ciepła, wzruszająca, zabawna opowieść o ludzkich problemach, konsekwencjach jednego niewłaściwego wyboru. O wybaczaniu, miłości mimo wszystko i dawaniu drugiej szansy.
To książka, z którą ciężko się rozstać ze względu na jej bohaterów. Ich po prostu nie da się nie lubić :). Polecam!
Gia i Rush nie mieli w życiu łatwo, zanim się spotkali. Mogłoby się wydawać, że po perturbacjach, jakie zagościły w ich relacji, będzie już tylko lepiej. Rush zaakceptował świadomość, że jego ukochana nosi pod sercem dziecko innego mężczyzny i postanowił się zaopiekować Gią. Ale wtedy spadło na nich kolejne wiadro zimnej wody.
W drugiej części serii „Zbuntowane serce” Gia...
PRZEDPREMIEROWA RECENZJA
Rachel, bohaterka główna książki, kipiąc ze złości, nawrzucała pewnemu mężczyźnie, że jest dupkiem. Jednak zanim to zrobiła, dokładnie go zlustrowała i wyciągnęła pochopne wnioski. Słów, które padły nie dało się cofnąć, a Rachel nie zdobyła się na to, by powiedzieć biednemu przystojniakowi, że zaszła pomyłka.
Los czasami lubi sobie z nas żartować, nazajutrz Rachel miała wykłady z nowym profesorem na uczelni. Profesorem okazał się... Dokładnie tak! Nasz tajemniczy dupek, który niesłusznie został posądzony przez Rachel o najgorsze.
Caine, bo tak na imię ma profesor nauk muzycznych, nie toleruje spóźnialstwa, a Rachel spóźniła się na zajęcia. Co za ironia, prawda? Caine de facto okazuje się surowym gburem, ale Rachel mimo tego w jego obecności czuje obezwładniające napięcie. Powodem jej spóźnienia, była przebita opona. Gdy skończyła tłumaczyć powód swojego spóźnienia, Caine zaproponował, że zmieni jej koło w samochodzie, a potem wspólnie pojadą do wulkanizatora.
Oboje mają za sobą burzliwą przeszłość i nie chcą do niej wracać. Muzyka jest dla nich rodzajem terapii i poniekąd czymś, co ich połączyło.
Co będzie dalej?
Tego zdradzić nie mogę, ale zapewniam Was, że to chyba najlepsza powieść autorki, jaką do tej pory czytałam. Niby sztampowa, oklepana, ale jednak wyjątkowa. Były momenty, gdzie serducho boleśnie mi się ściskało, a łzy prosiły się o uwolnienie. Zaczynając tę powieść, nie spodziewałam się, że wyruszę we wzruszającą podróż, a bohaterowie – wszyscy, bez wyjątku – okażą się sympatyczni, których nie da się nie lubić.
To, co autorka serwuje, czyli sedno, najważniejszą część fabuły, czytałam, mając łzy w oczach i ciężar w piersi. Bardzo podobało mi się, że użyła dwóch perspektyw i zastosowała retrospekcje sprzed piętnastu lat, które przeważnie są najciekawszą częścią fabuły. W tym przypadku tak było i miałam niedosyt, bo Vi Keeland dozuje stopniowo informacje, co nie znaczy, że nie da się przewidzieć dalszego przebiegu powieści. Już wcześniej poskładałam fakty, dlatego plus dla autorki za to, że skupiła się na tym, co najważniejsze i interesujące, na siłę nie przeciągając.
Długość rozdziałów jest dla mnie idealna, ponieważ nie lubię zbyt długich, przy których zasypiam, a zdarza mi się to często, gdy autor ma tendencję do słowotoku. „Kusząca pomyłka” jest wyważona, dramat nie ciągnie się sto stron, a happy end następuje szybko, z piękną puentą. Powieść wzrusza i jest w niej coś, co czyni ja inną, mimo sztampowych bohaterów.
„Kusząca pomyłka” opowiada przede wszystkim o tym, że wydarzenia, jakiekolwiek z dzieciństwa, czy też etapu dojrzewania, odbijają się czkawką, dopóki sami nie postanowimy zrobić porządku ze swoją przeszłością oraz przyszłością. To także lekcja o wybaczeniu samemu sobie i oczywiście zagubionych duszach, które spotkały się wiele lat wcześniej i odnalazły się ponownie za sprawą aniołów – w końcu Bóg jest ciągle zajęty ;).
Szczerze polecam Wam tę pozycję :)
PRZEDPREMIEROWA RECENZJA
Rachel, bohaterka główna książki, kipiąc ze złości, nawrzucała pewnemu mężczyźnie, że jest dupkiem. Jednak zanim to zrobiła, dokładnie go zlustrowała i wyciągnęła pochopne wnioski. Słów, które padły nie dało się cofnąć, a Rachel nie zdobyła się na to, by powiedzieć biednemu przystojniakowi, że zaszła pomyłka.
Los czasami lubi sobie z nas...
„Nowa laleczka” to kontynuacja losów psychopatycznego Benjamina, który w tej części powstaje z popiołów niczym feniks i pragnie odzyskać to, co stracił – Jade, swoją ukochaną niegrzeczną laleczkę.
Pani detektyw wiedzie teraz spokojnie życie u boku Dillona, oczekując kolejnego dziecka. Oboje żyją w przekonaniu, że Benny poległ bezpowrotnie. Zapewne tak by się stało, gdyby... Benjamin nie poznał tajemniczego faceta.
Zrozpaczony potwór nie może żyć bez swojej niegrzecznej lalki, więc rusza na polowanie, ale wtedy dzieje się coś, co całkowicie wytrąca go z równowagi. Śledząc Jade odkrywa coś niemożliwego, a raczej kogoś. Bethany! Pamiętacie siostrę Benjamina? Jeżeli nie kojarzycie o kim mowa albo nie pamiętacie dokładnie zakończenia poprzedniej części, nie musicie się martwić, ponieważ Autorki rozpoczęły trzecią część od małego wprowadzenia z perspektywy Benny’ego.
W tej części poznacie dalsze losy bohaterów i to również z trzech perspektyw. Benjamina, Dillona i... Elizabeth. Brzmi interesująco? Z pewnością. Pojawienie się nowej postaci wzbudzi w Was na pewno lekki szok i na jej temat powiem tylko tyle: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ach, teraz pewnie dałam Wam do myślenia ;)
Poznajemy więc Benny’ego dokładniej, zagłębiamy się w jego chorą psychikę i dowiadujemy się, że potwory także mają serce i potrafią kochać. Oczywiście miłość w ich pojęciu oraz wykonaniu wygląda zgoła inaczej, lecz jakby nie było, to miłość. W odcieniach mroku, szaleństwa i obsesji.
Czy ta część jest równie popieprzona, mocna i nieobliczalna? Oczywiście, że tak moi drodzy. Jeżeli liczycie na potężną dawkę dantejskich scen, potu, łez, krwi, akcji, tajemnic, to w „Nowej laleczce” otrzymacie to w pakiecie z innymi fetyszami i światem tak brutalnym, że nigdy poza kartami powieści nie chcielibyście mieć z nim do czynienia.
Co czułam, czytając?
Zacznę od tego, że wcześniej, zanim książka do mnie dotarła, miałam bodajże cztery rozdziały do udostępniania na swoich social media. Mimo to nie odważyłam się ich przeczytać. Wrzucałam na swoje strony, ale nie czytałam. Zapytacie dlaczego? Otóż zabrzmi to cholernie kiepsko, ale bałam się, ponieważ książki z serii Laleczki, to pozycje, do których muszę mieć nastrój, muszę się psychicznie przygotować, więc cierpliwie czekałam, czytając lekkie, miłosne książki. Kiedy wzięłam do rąk egzemplarz i spojrzałam na okładkę, przeszedł mnie dreszcz, bo doskonale wiedziałam, że jak zacznę czytać, to przepadnę i nieco sfiksuje... I tak też się stało... Czego dowodem są wierszyki udostępnione w postach na Instagramie i Facebooku. Nie wiem, jak Wy, ale ja mam tak, że gdy dana książka mi się podoba, jest dobrze poprowadzona, oddaję się jej cała i żyję tym, co mi serwuje. Tak też jest z każdą kolejną częścią laleczek.
Ostatnio do recenzji miałam książkę, której temat był dość ciężki, bo była o karze cielesnej wobec dzieci. Wspominałam w niej, że w każdym człowieku drzemie bestia i budzi się wtedy, gdy pobudza się ją do życia, że wpaja się nam, iż sadomasochistyczny seks doprowadzi nas do najlepszego orgazmu w życiu i da niewyobrażalną rozkosz... Trochę wstyd mi to przyznać, ale czytając „Nową laleczkę”, czułam także jakiegoś rodzaju podniecenie, co dowodzi, że Autorki umiejętnie manipulowały moim umysłem. Od razu sprostuje, cały akt chłosty, brutalnego seksu, zabijania, cięcia itp., nie powodował podniecenia jako takiego, wręcz przeciwnie, jednak były sceny mniej brutalne, bez rozlewu krwi, które przyprawiły mnie o szybsze bicie serca, wybuch gorąca i mrowienie na dole. Co więcej, sądzę, że wiele czytelników się do tego nie przyzna, iż także to czuli.
Znalazłam kilka małych baboli, mianowicie coś tam nie pokrywało się z logiką np. Benny rozbił telefon, w którym zapisany miał numer pewnej osoby, dostał nowy aparat, nie zapisał numeru i go również rozbił, a kilka chwil później Benny miał już kolejny telefon i dzwonił do wspomnianej osoby, biorąc numer chyba z powietrza ;)
Pomijając małe wpadki, wspomnę jeszcze o tym, że dwie poprzednie części w moim mniemaniu wywarły na mnie więcej emocji. Z pewnością dlatego, że główną rolę w nich grała Jade, postać, z którą nawiązałam więź. W „Nowej laleczce” nie brakuje emocji, zwrotów akcji, cały czas coś się dzieje, jednak na planie pojawiają się nowe postacie, z którymi nie byłam w stanie nawiązać kontaktu, dlaczego? Przekonacie się sami, sięgając po trzecią część serii. Jednak i ten tom nie jest zakończeniem historii. Ciąg dalszy losów Benny'ego i całej ekipy poznamy w "Zepsute laleczki".
Podsumowując: „Nową laleczkę” po prostu trzeba przeczytać, przeżyć na swój własny sposób i uważać, bo Benny może wciągnąć Cię do swojego świata i nie zechcieć już z niego wypuścić. Strzeż się potwora!
„Nowa laleczka” to kontynuacja losów psychopatycznego Benjamina, który w tej części powstaje z popiołów niczym feniks i pragnie odzyskać to, co stracił – Jade, swoją ukochaną niegrzeczną laleczkę.
Pani detektyw wiedzie teraz spokojnie życie u boku Dillona, oczekując kolejnego dziecka. Oboje żyją w przekonaniu, że Benny poległ bezpowrotnie. Zapewne tak by się stało,...
Nie bardzo wiem od czego zacząć. Zdarzają się książki, które jest ciężko mi zrecenzować, bo były nudne, bez sensu i diabolicznie długie. W przypadku „Nieczystych więzów” brakuje mi słów z innego powodu. W tej pozycji dzieje się nad wyraz dużo i wcale nie chodzi tylko o akcję.
Autorka prosiła, żeby w recenzjach nie spoilerować książki, ale jak napisać swoją opinię, nie zdradzając żadnych wątków i jednocześnie zaciekawić Was, byście sięgnęli po czyste zło zaklęte na kartach powieści? Trzeba uchylić rąbek tajemnicy, bez tego się nie da... A jeśli się da, to widocznie jestem beznadziejna w pisaniu recenzji ;).
Mamy wstęp, teraz przejdźmy do rozwinięcia.
Najnowsza książka Kasi Haner ma bohaterów, których mogliście spotkać już w innych książkach, tych pozycjach z łatką „popieprzone”. Thriller psychologiczny ma do siebie to, że postacie w tym gatunku z reguły mają nierówno pod sufitem. Claire bohaterka główna „Nieczystych więzów”, że tak to właśnie ujmę, ma lekko nie tak pod kopułą, walczy z demonami i dlatego chodzi na terapię, ale do tej pory żaden psychiatra nie był w stanie jej pomóc. Gdy trafia do gabinetu doktora Douglasa, jest przekonana, że również on nie będzie w stanie jej pomóc. Dość szybko, bo już na pierwszej sesji okazuje się, że intrygujący oraz przystojny doktor ma w zanadrzu więcej, niż spodziewać się może Claire, a co za tym idzie? Doktor D. potrafi dotrzeć do swojej pacjentki, jednak robi to w bardzo nieprzyzwoity sposób, wciągając ją w pewnego rodzaju grę. W rozgrywkę, która przeradza się w manipulację. Mrok wychodzi na powierzchnię, bestia chce wyjść z ukrycia i to niejedna. Stop! Więcej nie mogę zdradzić, nakręciłam się i już zdradziłabym zbyt wiele, a nie wolno mi przecież ;).
Kiedy zaczęłam czytać książkę, nie spodziewałam się tego, co doświadczyłam. Miałam momentami wrażenie, że w jakiś sposób i ja zostałam wciągnięta w tę dziwną relację i że to ze mną jest coś nie tak, bo robiło mi się gorąco i mokro... Więc Autorce udało się w jakiś sposób wciągnąć mnie w ten bajzel, który rozgrywa się na kartach „Nieczystych więzów”. Wciągnęła mnie historia Claire i doktora Douglasa, ale zakończenie przewidziałam już wcześniej, nie będę zdradzać, kiedy i co potwierdziło moje domysły, bo zepsułabym bym Wam frajdę ;).
Czego możecie oczekiwać od tej pozycji?
Mocnych wrażeń. Manipulacji i scen erotycznych mocno doprawionych szaleństwem. To co dzieje się przez całą powieść, nie jest łatwo opisać, bo mnie osobiście zabrakło słów. Miałam i nadal mam mętlik w głowie, cud, że jakoś udało mi się napisać tę recenzję, bo początkowo nie wiedziałam, w ogóle, od czego zacząć.
Co mi się nie podobało?
Wyjaśnienie zachowanie Claire, jak dla mnie za mało rozwinięty jest wątek jej przeszłości. Owszem, rozumiem poniekąd jej zachowanie, jednak to za mało – według mnie – by znaleźć się w takim stanie psychicznym.
Zabrakło mi wyjaśnienia wątku z tajemniczym facetem. Liczyłam, że pod koniec powieści to się wyjaśni, ale niestety, nie doczekałem się wyjaśnienia. Jest również kilka kwiatków, które mijają się z logiką i spójnością, ale spokojnie, fabuła wciąga i sądzę, że mało kto zwróci na to uwagę zaabsorbowany wydarzeniami, jakie się rozgrywają.
Podsumowując: książka w ogólnym rozrachunku podobała mi się, dostarcza rozrywki, wielu skrajnych emocji i wypieków na twarzy, rozpala wyobraźnię i zmysły, a także ciało. Jest mrocznie oraz ciekawie. Trochę można sfiksować podczas lektury, lecz na kaca wystarczy lekki romans i Wasza psychika wróci do normy.
Nie bardzo wiem od czego zacząć. Zdarzają się książki, które jest ciężko mi zrecenzować, bo były nudne, bez sensu i diabolicznie długie. W przypadku „Nieczystych więzów” brakuje mi słów z innego powodu. W tej pozycji dzieje się nad wyraz dużo i wcale nie chodzi tylko o akcję.
Autorka prosiła, żeby w recenzjach nie spoilerować książki, ale jak napisać swoją opinię, nie...
2019-08-27
Vaughan w mojej ocenie nie jest typem macho, raczej muskularnym, wytatuowanym słodkim misiem, który stawia swoje marzenia na piedestale życia.
Historia Lydii i Vaughan, to opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia. Początkowo bohaterowie umawiają się, że nie będę mówić o zauroczeniu, lecz o szaleństwie. Jednak to szaleństwo wychodzi poza margines i ci dwaj czują do siebie więcej niż chcą przyznać. Zdają sobie sprawę, że ich drogi rozejdą się szybko, bo Vaughan ma wyjechać do Kaliforni a Lydia poszukać miejsca, gdzie rozpocznie życie od nowa. Więc nie to czas na wzajemne deklaracje. Vaughan chce robić karierę muzyka i za żadne skarby świata nie ma zamiaru zostać w mieście, więc sprawy się komplikują a napięcie między kochankami rośnie.
Humor gości na kartach powieści już od początku, taka luźna forma podobała mi się. Było ciekawie, ale nieco za słodko. Oczywiście Vaughan to ideał mężczyzny, natomiast Lydia jest jego przeciwieństwem, ma kompleksy, którymi zadręczała się często i to mnie wkurzało. Autorka wiele razy powieliła myśli Lydii i niemal przez całą książkę podkreślała jak piękny i seksowny jest Vaughan. O tyle o ile na początku było to zrozumiałe, tak później mnie irytowało i nużyło. Niestety nie czułam chemii między bohaterami, owszem wszystko, co robił Vaughan, było słodkie, urocze, ale też zbyt naciągane. Zdaje sobie sprawę, że to fikcja literacka, ale książę na białym koniu nie istnieje, a jeśli tak, to jeden egzemplarz na milion ;). Zastrzeżenia mam też do czasu fabuły, ponieważ wszystko, co dzieje się na kartach powieści, rozgrywa się w ciągu niecałych trzech tygodni. Jedna rzecz nie została wyjaśniona, a napisana w sposób, który zapowiadał jakiegoś rodzaju skandal. Liczyłam, że za moment wydarzy się draka, że Joe skrywa tajemnicę i będzie się coś działo, ale ten wątek nie został rozwinięty (doinformowałam się i w drugiej części, opowiadającej o losach Joe, będzie wyjaśnienie). Zabrakło mi perspektywy Voughana, szczególnie że to ciekawa postać. Poza tym pióro autorki jest przyjemne w odbiorze, przez książkę mknie się szybko.
Bohaterowie, jak w życiu to bywa, zmagają się z problemami, swoimi słabościami, odnajdując swoje miejsce na ziemi. Postacie główne, jak i te drugoplanowe są sympatycznie wykreowanie. Nie przypominam sobie, bym kogoś nie polubiła, a przepraszam, jest jeden koleś, któremu chciałam dać w zęby ; ). Poza nim reszta jest tak świetna, że chciałabym ich spotkać w realu.
Pewnie również ciekawi Was to, czy kolejne tomy będą o tych samych bohaterach. Otóż nie. "Dirty" czyli historia Lydii i Vaughana jest zamknięta. Książka kończy happy endem.
W mojej ocenie "Dirty" z serii Dive Bar, to powieść niezwykle lekka, śmieszna i uroczo słodka. Dla czytelników, którzy szukają niewymagającej lektury i lubią się pośmiać podczas czytania.
Vaughan w mojej ocenie nie jest typem macho, raczej muskularnym, wytatuowanym słodkim misiem, który stawia swoje marzenia na piedestale życia.
Historia Lydii i Vaughan, to opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia. Początkowo bohaterowie umawiają się, że nie będę mówić o zauroczeniu, lecz o szaleństwie. Jednak to szaleństwo wychodzi poza margines i ci dwaj czują do...
Zacznijmy od tego, że "Rozdroża" to fanfiction powieści "Dziwne losy Jane Eyre". Do tej pory – z tego, co się orientuję – żaden polski pisarz nie odważył się na ten krok. Augusta Docher określiła słowem wyjaśnienia, że "Rozdroża" to jej guilty pleasure. Brawo za odwagę, naprawdę, bo trzeba mieć "jaja", aby napisać swoją wersję popularnej powieści i zmierzyć się z krytyką, bo ona jest nieunikniona. Nie czytałam oryginału, przyznaję, może i dlatego też moja opinia jest, jaka jest, ale zanim usiadłam do "Rozdroża" przeczytałam w internecie dostępny fragment "Dziwne losy Jane Eyre" i wiem, że nie spodziewałam się po "Rozdrożach" tego, co doświadczyłam. Mianowicie…
Postać Jane cholernie mnie irytowała, miałam chwilami ochotę ją udusić i wrzasnąć do ucha, by przestała być taka płytka. Dlaczego? Jej monolog, który w założeniu autorki powinien śmieszyć i bawić, mnie denerwował. W moim odczuciu Jane zachowuje się w książce jak rozchwiana czternastolatka. Jej wypowiedzi nie są ani mądre, ani śmieszne, są wkurzające. Były momenty, gdzie się uśmiechnęłam i parsknęłam śmiechem, ale to dzięki Edwardowi. Ta postać wypadła lepiej Autorce i jego perspektywę czytało mi się lepiej i bardziej mi się podobała.
Wątek z odrastaniem włosów u Adelki nie do końca pokrywa się z realiami. Z zawodu jestem fryzjerką i bolało mnie, gdy czytałam, że potrzeba trzech (jak dobrze pamiętam) miesięcy, by móc zapleść wyrwane włosy w warkoczyki. Niestety w rzeczywistości jest inaczej, ale nie będę Was zanudzać anatomią włosa i jego wzrostu ;)
Jeżeli chodzi o całość. Rozdroża mają w sobie coś, co powoduje, że mimo irytującej bohaterki, chce się czytać tę książkę dalej. Później, gdy akcja zaczęła się rozkręcać, a posiadłość sir Edwarda płonąć, nie mogłam oderwać się od powieści. Wkręciłam się i z szybko bijącym sercem czytałam, aż Jane nie postanowiła wrócić do Thornfield Hall.
Podziwiam Autorkę za tak odważny krok. Pierwszą część recenzji napisałam dzień po przeczytaniu książki, drugą – tę, co właśnie czytasz – po kolejnych dwóch dniach. Jednak zanim poczęłam wystukiwać słowa na klawiaturze, postanowiłam przeczytać kilka fragmentów oryginału, by mieć szerszy obraz fanfiction w wykonaniu Augusty Docher. Są elementy, które Autorka Rozdroży zachowała, lecz historię Jane przedstawiła w nowoczesnych czasach. Wydaje mi się, że to odebrało całości klimat i fani oryginału mogą czuć niesmak, ale… Czy tak będzie? Nie mam pojęcia, snuję jedynie domysły.
Podsumowując: nie zważając na moje marudzenie, całość w moim mniemaniu wyszła całkiem nieźle. Rozumiem pragnienie Autorki do napisania fanfiction "Dziwne losy Jane Eyre", sama miewam chwilę, gdy czytam jakąś książkę i bardzo mi się podoba, w których myślę, że chciałabym napisać daną powieść, tak jak ja bym ją widziała, lecz nie mam tyle odwagi, by to zrobić. Augusta Docher odważyła się i szczerze jej gratuluję. Jestem ciekawa kolejnych książek z serii "Z klasyką w łóżku". Autorce życzę powodzenia z całego serca. A Wam polecam przeczytać "Rozdroża" szczególnie gdy czytaliście oryginał ;) byście mogli sami ocenić tę książkę.
Za egzemplarz do recenzji, dziękuję editio red.
Zacznijmy od tego, że "Rozdroża" to fanfiction powieści "Dziwne losy Jane Eyre". Do tej pory – z tego, co się orientuję – żaden polski pisarz nie odważył się na ten krok. Augusta Docher określiła słowem wyjaśnienia, że "Rozdroża" to jej guilty pleasure. Brawo za odwagę, naprawdę, bo trzeba mieć "jaja", aby napisać swoją wersję popularnej powieści i zmierzyć się z krytyką,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-19
Pochłonęłam ją w jeden dzień! Nie mogłam się oderwać, tak dobrze mi się czytało tę książkę. Uwielbiam klimat mafijny, ale nie każda Autorka potrafi umiejętnie połączyć romans z mafią, nie pomijając przy tym tematu mafii. Tutaj Autorka rozegrała to mistrzowsko, choć momentami, jak dla mnie, było nieco za słodko. Jednak całość jest fenomenalna. Ubolewam nad faktem, że muszę czekać na kolejne tomy. Polecam gorąco!
Pochłonęłam ją w jeden dzień! Nie mogłam się oderwać, tak dobrze mi się czytało tę książkę. Uwielbiam klimat mafijny, ale nie każda Autorka potrafi umiejętnie połączyć romans z mafią, nie pomijając przy tym tematu mafii. Tutaj Autorka rozegrała to mistrzowsko, choć momentami, jak dla mnie, było nieco za słodko. Jednak całość jest fenomenalna. Ubolewam nad faktem, że muszę...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-18
❗PRZEDPREMIEROWA RECENZJA❗
PREMIERA 14.08.2019 r. "Przelali krew Keiry i za to wszyscy zginą. Ulice Nowego Orleanu spłyną krwią." "Imperium grzechu" autorstwa Meghan March, to trzecia część serii Mount. Rozpoczyna się perspektywą Mounta dwadzieścia osiem lat wcześniej. Powieść przeplatana jest co jakiś czas powrotem do wspomnień Lahlana, wyjaśniając czytelnikowi, jak stał się królem imperium. "Niepokorna królowa" zakończyła się wypadkiem bohaterów, a dokładniej mówiąc, ktoś strzelał do Lahlana i Keiry. Kontynuacja ich losów następuje po pierwszym rozdziale, Lahlan odsłania swoją mroczną stronę przed kobietą swojego życia. I to jest niesamowicie fascynujące. Druga część, czyli "Niepokorna królowa" nie była tak dobra, jak "Król bez skrupułów", ale "Imperium grzechu" już tak. To, co dzieje się w ostatniej części, jest nie do przewidzenia. Trzyma w napięciu, momentami bawi i szokuje. Dawno nie czytałam już nic, co byłoby tak dobrze napisane, z zachowaniem klimatu. Kiedy wyszła pierwsza część, spotkałam się z opiniami, że każda kolejna nie dorównuje jej. Nie zgadzam się z tym, ponieważ "Imperium grzechu" jest ostrą jazdą, bez trzymanki. Nie mogłam się oderwać od książki, wciągnęła mnie do tego stopnia, że podczas czytania całkowicie wyłączyłam się na otoczenie i żyłam powieścią.
Postać Keiry jest fenomenalna, tak samo, jak Lahlana Mounta. Pokochałam ich oboje i aż żal mi było, że tak szybko skończyłam czytać. Z tego powodu nawet nie zaznaczyłam sobie cytatów, bo nie miały one dla mnie znaczenia. Przepadłam, nie raz zbierałam szczękę z podłogi. Gdybym chciała się do czegoś doczepić, to nawet nie mam do czego. Książka zawiera wszystko to, co tak bardzo lubię: miłość, zmianę bohaterów, poświęcenie, odwagę, śmieszne dialogi, droczenie się między postaciami, szokujące prawdy, akcja i klimat oraz silne emocje. Mogłabym tak jeszcze trochę zachwycać się nad "Imperium grzechu", lecz sądzę, że wystarczy to, co napisałam, byście wiedzieli, iż tę część koniecznie musicie przeczytać, bez dwóch zdań!
Polecam gorąco!
❗PRZEDPREMIEROWA RECENZJA❗
PREMIERA 14.08.2019 r. "Przelali krew Keiry i za to wszyscy zginą. Ulice Nowego Orleanu spłyną krwią." "Imperium grzechu" autorstwa Meghan March, to trzecia część serii Mount. Rozpoczyna się perspektywą Mounta dwadzieścia osiem lat wcześniej. Powieść przeplatana jest co jakiś czas powrotem do wspomnień Lahlana, wyjaśniając czytelnikowi, jak stał...
2019-07-22
"Wycofanie się z jej życia wydawało się jedynym sensownym rozwiązaniem"
Celebryci, błysk fleszy, dźwięk migawki, czerwony dywan i dwa całkiem różne światy.
Laine, zwana w świecie paparazzi Shuttergirl, to dwudziestopięcioletnia kobieta, zarabiająca na życie robieniem zdjęć gwiazdom. Z paskudną przeszłością, w której jednym z dobrych wspomnień jest chłopak od tenisa, lecz teraz ten chłopak jest sławnym aktorem, a Shuttergirl może oglądać go jedynie przez obiektyw swojego aparatu. Pewnego dnia to się zmienia. Laine staje twarzą w twarz z Michaelem i rozpoczyna się ich wspólna historia, pełna krętych ścieżek, wyrzeczeń, bólu, tęsknoty i powrotu druzgocącej przeszłości. Przeszłości rzucającej się cieniem na karierę Michaela i pozbawiającej Shuttergirl źródła jedynego dochodu finansowego. Jak zakończyła się ich historia? Czy dwa różne światy są w stanie połączyć się w jeden?
Laine, nie miała łatwego życia. Tułała się od jednej rodziny zastępczej do drugiej, szukając wsparcia, zrozumienia i miłości oraz zainteresowania. W dorosłym życiu jest twarda, bez skrupułów strzela fotki celebrytom, żyje swoją pracą, bo poza nią nie ma tak naprawdę nic, prócz przyjaciół.
Michael urodził się w czepku. Od zawsze miał wszystko, łącznie z wymagającymi rodzicami, którym zależało na tym, by syn zaistniał w świecie gwiazd. W czasach szkolnych, gdy był nastolatkiem, grał w tenisa, wtedy poznał Laine. Siedziała na trybunach i próbowała nadgonić zaległości w nauce. Poznali się, zauroczyli się sobą, a potem Michael wyjechał, nie pożegnawszy się. W jakimś stopniu wpłynął na przyszłość Laine i na to, co wydarzyło się później. Na to, co wróciło wraz z uczuciem, które poczęło rozkwitać.
"Shuttergirl" to powieść o świecie, do którego zwykły człowiek nie ma wstępu. Autorka troszeczkę uchyla nam rąbek tajemnicy, jednak nie wiadomo, w jakim stopniu opiera się to o realizm. Wierzę, że przedstawione szczegóły w książce są faktami. Fabuła "Shuttergirl" to inny świat. Na początku czułam się nieswojo, nie mogłam się "wkręcić", jakbym była nie na swoim miejscu, ale uważam to za plus, ponieważ czytałam coś nowego, nieoklepanego. Styl autorki jest lekki, czyta się szybko oraz lekko. Czasami nie rozumiałam dialogów, ponieważ odniosłam wrażenie, jakby tylko autorka wiedziała, co mają na myśli bohaterowie, bo były jakby wycięte z kontekstu. Była kilka małych potknięć, na które przymknęłam oko, ponieważ w ogólnym rozrachunku "Shuttergirl" to świetna powieść. Opowiada nie tylko o miłości, ale także o pokonaniu lęków, zmierzeniu się z przeszłością oraz trudną rzeczywistością. Odnalezieniu prawdziwego ja, podjęciu trudnych decyzji i dostrzeżeniu tego, co w akapitach życia jest najważniejsze.
"Shuttergirl" to dobra pozycja na lato, na oderwanie się od szarej rzeczywistości, która ma swoje przesłanie. Jakie? Tego musicie dowiedzieć się sami, sięgając po książkę.
"Wycofanie się z jej życia wydawało się jedynym sensownym rozwiązaniem"
Celebryci, błysk fleszy, dźwięk migawki, czerwony dywan i dwa całkiem różne światy.
Laine, zwana w świecie paparazzi Shuttergirl, to dwudziestopięcioletnia kobieta, zarabiająca na życie robieniem zdjęć gwiazdom. Z paskudną przeszłością, w której jednym z dobrych wspomnień jest chłopak od tenisa, lecz...
2019-07-08
Adam wyjechał na działkę do Góry Puławskiej, by przetłumaczyć w otoczeniu ciszy i spokoju książkę. Tam spotkał po latach koleżankę z dzieciństwa, z którą zdradził swoją żonę Lidkę. Oczywiście grzeszny Adam miał wyrzuty sumienia, jednak one nie trwały długo. Dopóki przebywał na działce, spotykał się i pieprzył z Dianą, kobieta stała się obsesją Adama i kiedy on musiał wracać już do domu, bo u jego córki podejrzewano białaczkę, oczekiwał deklaracji od Diany, mimo iż sam nie zamierzał zostawić rodziny. Diana i Adam rozeszli się bez pożegnania, ale Adam nie potrafił zapomnieć o seksownej Dianie. Co zrobiła cała trójka? Jak to się stało, że Adam został wciągnięty we własną grę i stracił nad nią kontrolę?
Książki do przeczytania czy też do zrecenzowania, wybieram zawsze po opisie, bądź fragmencie, jeśli takowy otrzymuję. "Dwa jabłka Adama" zaintrygowały mnie opisem, zapowiadając gorącą lekturę i to z udziałem trzech osób. Liczyłam na erotyk i trójkąt, taki wniosek wyciągnęłam po opisie, ale powieść okazała się inna. Jaka? Nie bardzo w moim guście i to nie dlatego, że występuje tu wątek psychologiczny. Myślę, że chyba narracja trzecioosobowa, skupiająca się głównie na Adamie, zdradzającym mężu, mnie wynudziła, nie dając prawie nic w zamian. Dopiero po dwustu stronach akcja zaczęła iść do przodu, coś się działo, ale i tak miałam wrażenie, że jeszcze chwila i dostanę obłędu. Nie wiem, może taki był zamysł autorki, ale ja się cholernie zmęczyłam czytaniem tejże powieści. Ponadto miałam wisielczy nastrój i rwałam włosy z głowy, bo momentami książka jest popieprzona, zakręcona, ale niestety takie gospodarstwa domowe trzech osób ponoć są praktykowane, a ludzie szczęśliwi, mnie nie mieści się to w głowie. Pomimo mojego ciężkiego starcia z historią Adama, Autorka zasługuję na plus, ponieważ fabuła sama w sobie jest nietuzinkowa, wątek psychologiczny, przedstawienie przeszłości bohaterów, by rzuciły obraz na zachowanie w dorosłym życiu, jest pełny, to udało się Pani Ewie bardzo dobrze. Plus za zaskakujący koniec książki, ponieważ czekałam na ten finisz bardzo długo. Postacie pierwszo, drugo i trzecioplanowe zostały wykreowane obszernie i ma się poczucie, że doskonale się ich zna. Dialogi są — Dzięki Bogu — normalne, swobodne, czuć w nich napięcie, wyrzuty i inne emocje.
Książka podzielona jest na pięć części. Każda z nich skupia się na pewnych wydarzeniach, tak dowiadujemy się o przeszłości Adama i Lidki, tego, jak się poznali i innych faktów.
"Dwa jabłka Adama" nie przypadły mi do gustu, były fragmenty, które mnie wciągnęły, intrygowały i chciałam dowiedzieć się, jak sytuacja się rozwiąże, ale słowotok narratora mnie po prostu dobił. Wiem, że każdy autor przedstawia daną historię tak, jak mu się to podoba, ale uważam, że czasem mniej znaczy więcej i że większość książek nie potrzebuje obszernego tłumaczenia czytelnikowi i wykładania wszystkiego na tacy, szczególnie że w recenzowanej książce autorka skupiła się na wszystkim dookoła, robiąc z Diany tajemniczą kobietę, o której czytelnik nic nie wie, a siłą rzeczy chce się dowiedzieć, przynajmniej ja liczyłam, że w końcu dowiem się o niej czegoś pikantnego, że jakieś tajemnice wyjdą na jaw, że chociaż dowiem się, skąd miała forsę, by się utrzymać, bo przecież z nieba jej nie spadła, a oszczędności się kończą prędzej czy później.
Mimo mojego kręcenia nosem polecam Wam przeczytać książkę, ponieważ — jak wspomniała — mnie nie przypadła do gustu, wiecie już dlaczego, ale z Wami może być inaczej. Więc jeśli macie ochotę, kupcie książkę i zweryfikujcie moją opinię.
Adam wyjechał na działkę do Góry Puławskiej, by przetłumaczyć w otoczeniu ciszy i spokoju książkę. Tam spotkał po latach koleżankę z dzieciństwa, z którą zdradził swoją żonę Lidkę. Oczywiście grzeszny Adam miał wyrzuty sumienia, jednak one nie trwały długo. Dopóki przebywał na działce, spotykał się i pieprzył z Dianą, kobieta stała się obsesją Adama i kiedy on musiał wracać...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-02
Pierwszy tom serii "W kajdankach miłości" był przyjemną lekturą, aczkolwiek jakoś szczególnie mnie nie porwał. Gdy zaczęłam czytać "Płonąca namiętność" początkowo czułam się znudzona, zapewne dlatego, że czytam na akord i nie potrafię już tak bardzo czerpać przyjemności z czytania. Jednak im dalej zagłębiałam się w historię Dylan i Grady'ego, wciągała mnie ona coraz bardziej.
Główni bohaterowie tej powieści są dla siebie stworzeni. Oboje borykają się z własnymi kompleksami, ale to Grady walczy także z demonami przeszłości i przez to, boi się dopuścić do siebie na pełnym gwizdku Dylan. Ciągnie ich do siebie niesamowicie mocno, czuć to podczas czytania, ale Grady wmawia sobie oraz bliskim, że nie może dać Dylan nic więcej, że nie chce by kiedyś ona i ich dzieci musiały przechodzić rozpacz po jego stracie. Idzie w zaparte, mimo iż jego uczucia względem Dylan są coraz mocniejsze. Oboje próbują wytłumaczyć drugiemu, że kompleksy, które siedzą w głowie, w rzeczywistości nie istnieją. Posuwają się do małych szantażów, by zmobilizować się wzajemnie do przełamania strachu i zrozumienia, że są postrzegani przez innych inaczej niż twierdzą.
W tej serii bardzo podoba mi się relacja rodzinna. Rodzice braci Malone oraz oni i ich przyjaciele, to ludzie niezwykle sympatyczni, chętni do pomocy bliźniemu, aż robi się czytelnikowi cieplej w sercu. Bycie świadkiem pokonywania przez głównych bohaterów barier i granic jest dobrą lekcją dla nas, czytelników. Bez wątpienia "Płonąca namiętność" niesie ważne przesłanie i pomoc w zrozumieniu i zaakceptowaniu samego siebie takim, jakim się jest. Wyciska łzy, porusza serce oraz wywołuje smutek. To lektura, która zapadnie w pamięci i odkryje świat zawodu strażaka, obawy i lęki, z jakimi muszą strażacy borykać się na co dzień, a co dla nas jest tak odległe i nie do pomyślenia.
Jeśli chodzi o pióro autorki w tej książce, to jestem wdzięczna jej za to, że nie lała wody. Przedstawiła historię z obu perspektyw, rzucając większe światło na rozterki Grady'ego i zawodu, który jest jego życiem. Stworzyła powieść o pięknej miłości, o ludziach takich jak my, z niską samooceną, ale o wielkich sercach.
"Płonąca namiętność" umili Wam czas, zabierając w podróż do dwóch różnych światów, które pragną połączyć się w jeden, lecz panicznie się tego boją. Pełna humoru, uczuć, emocji, obaw i rodzinnego ciepła powieść, która z pewnością zostanie z Wami na dłużej.
Polecam!
Pierwszy tom serii "W kajdankach miłości" był przyjemną lekturą, aczkolwiek jakoś szczególnie mnie nie porwał. Gdy zaczęłam czytać "Płonąca namiętność" początkowo czułam się znudzona, zapewne dlatego, że czytam na akord i nie potrafię już tak bardzo czerpać przyjemności z czytania. Jednak im dalej zagłębiałam się w historię Dylan i Grady'ego, wciągała mnie ona coraz...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bridget poznała Simona podczas wizyty w gabinecie lekarskim. Zrządzeniem losu, przystojny lekarz był na chwilowym zastępstwie za kolegę, więc to jemu przypadła przyjemność wyciągnięcia haczyka wędkarskiego z tyłka Bridget. Mimo że byli dla siebie całkowicie obcymi ludźmi, oboje poczuli pożądanie, gdy Simone położył dłoń na pośladku Bridget. Kiedy haczyk został wyjęty, rana opatrzona, pacjentka opuściła gabinet, nie przypuszczając, że jeszcze spotka seksownego Pana doktora.
Dwa lata po śmierci męża, Bridget postanawia wynająć pokój, jej finanse są kruche, więc potrzebuje dodatkowego źródła dochodu. Callopie, przyjaciółka Bridget znajduje jej lokatora, a ścisłej mówiąc, poleca swojego przyjaciela, który okazuje się być… doktor Houg, czyli Simone.
Poprzednie książki tego duetu, które czytałam, zawierają w sobie dużo humoru, pożądania, seksu i namiętności oraz rozstań, a także drani, którzy później stają się ideałem faceta.
"Romans po brytyjsku" jest z pewnością nieco inny. W mojej ocenie to najlepsza powieść, jaka wyszła spod pióra autorek. Być może dlatego że jestem już nieco wiekowa, w dodatku jestem mamą, ale ta książka najbardziej trafiła w mój gust, poruszyła wiele strun w sercu, wycisnęła łzy i wgniotła w fotel. Dosłownie. Gdy dowiedziałam się pewnej rzeczy, rozdziawiłam buzię, a potem trzy razy przeczytałam fragment, bo… Mnie zatkało. Absolutnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, co cholernie mi się podobało.
Jak to autorki mają w swoim życiu, tutaj nie zabrakło humoru. Pojawiają się smieszne wymiany zdań oraz sceny, przy których uśmiech ciśnie się na usta.
"Romans po brytyjsku" to opowieść, zawierająca w sobie wiele rozterek, dojrzałości, smutku, bólu, humoru, emocji i uczuć, które zmieniają priorytety bohaterów. Dla mnie była to bardzo przyjemna podróż i świetnie spędzony czas w towarzystwie bohaterów. Kreacja postaci jest tak przyjemna, że przez książkę się zwyczajnie płynie. Strasznie denerwował mnie fakt, że nie mogłam zanurzyć się w niej na kilka godzin, tylko ciągle coś mnie od niej odciągało.
Vi Keeland i Penelope Ward stworzyły dojrzałą historię. Napisały o życiu samotnej matki, o tym jak przekłada ona swoje pragnienia nad wychowaniem syna i czuje się samotna. Sądzę, że niejedna kobieta odnajdzie w tej powieści cząstkę siebie i spotka kolejnego idealnego faceta, który dzięki miłości zmienił swoje podejście do życia. Mimo iż w realnym życiu ciężko jest spotkać taki ideał, miło jest napotkać go na kartach książki.
Bridget poznała Simona podczas wizyty w gabinecie lekarskim. Zrządzeniem losu, przystojny lekarz był na chwilowym zastępstwie za kolegę, więc to jemu przypadła przyjemność wyciągnięcia haczyka wędkarskiego z tyłka Bridget. Mimo że byli dla siebie całkowicie obcymi ludźmi, oboje poczuli pożądanie, gdy Simone położył dłoń na pośladku Bridget. Kiedy haczyk został wyjęty, rana...
więcej mniej Pokaż mimo to
“Gorąca oferta” to książka, którą napisała polska autorka posługującą się pseudonimem Charlotte Mils.
Jak można podejrzewać, fabuła nie jest osadzona w Polsce. Tak naprawdę nawet nie wiem, w jakim kraju dzieje się akcja. Książka rozpoczyna się od sceny poznania przez Emily Marcusa. Potem tych dwoje bardzo szybko się ze sobą zaznajamia, chociaż ich rozmowy to nic innego jak wieczne dogryzanie. Po trzech dniach koleżanka (o której nic nie wiadomo) mówi Emily, że ta zakochała się w Marcusie!
Główna bohaterka w ogóle mnie do siebie nie przekonała, bo zachowywała się infantylnie. Sama nie wiedziała, czego właściwie chce. Udawała cnotkę niewydymkę, ale rozmyślała o tym, aby Marcus ją przeleciał. Natomiast jego postać także w mojej ocenie jest płytka. Oboje nie mają charakteru, a całość, mimo iż jest wątek kryminalny (nieco naciągany), wypada po prostu słabo.
Książka liczy 306 stron i szybko nawet się ją czyta, ale brakuje w niej wielu podstawowych elementów tworzenia fabuły i postaci. Ponadto przeinaczone przekleństwo “kuźwa” to już przesadza. Czy Amerykanie mówią “kuźwa”? Dobra “kur*a” nie jest grzechem, fuck to fuck, nie inaczej.
Także polecić tej książki nie mogę, ale wiem, że znajdzie swoje grono fanów :)
“Gorąca oferta” to książka, którą napisała polska autorka posługującą się pseudonimem Charlotte Mils.
więcej Pokaż mimo toJak można podejrzewać, fabuła nie jest osadzona w Polsce. Tak naprawdę nawet nie wiem, w jakim kraju dzieje się akcja. Książka rozpoczyna się od sceny poznania przez Emily Marcusa. Potem tych dwoje bardzo szybko się ze sobą zaznajamia, chociaż ich rozmowy to nic innego jak...