-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać293
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
Rzadko mi się to zdarza, ale, jak to szepnąłem pod nosem, daję dychę.
Powieść mnie dosłownie porwała. Każdą wolną chwilę poświęcałem na jeszcze jedną stronę. Co w delegacji nie jest proste.
Historia sama w sobie jest interesująca i ma ciekawy zwrot fabularny, jednak coś innego mnie chwyciło. To, jak ta z pozoru prosta opowieść zmusza do refleksji.
Za wszelką cenę chcę uniknąć spoilerów, więc nie powiem, jakich.
Moim zdaniem, dla fanów nieco bardziej ambitnej literatury, pozycja obowiązkowa.
Rzadko mi się to zdarza, ale, jak to szepnąłem pod nosem, daję dychę.
Powieść mnie dosłownie porwała. Każdą wolną chwilę poświęcałem na jeszcze jedną stronę. Co w delegacji nie jest proste.
Historia sama w sobie jest interesująca i ma ciekawy zwrot fabularny, jednak coś innego mnie chwyciło. To, jak ta z pozoru prosta opowieść zmusza do refleksji.
Za wszelką cenę chcę...
Nie jestem człowiekiem, który szasta najwyższą oceną na prawo i lewo. Oceniane dzieło musi na mnie zrobić niezwykłe wrażenie by tak się stało. I, nie ukrywajmy, tak się w tym przypadku wydarzyło.
W skrócie powieść określiłbym mianem filozoficznego horroru science-fiction. Ale to w dużym skrócie. Watts starał się wywrócić do góry nogami wszelkie schematy związane z pierwszym kontaktem ludzi i obcych przyprawiając je filozofią, psychologią, transhumanizmem, ale chyba nieco się zapomniał dosypując przyprawy. Nic nie szkodzi.
Dzięki temu wszystkiemu powieść ta to nie tylko fantastyczna historyjka. Dzięki temu ma drugie, trzecie i czwarte dno, które zmuszają neurony do zwiększonego wysiłku. Sprawiają, że człowiek zastanawia się nad przekazem autora.
Lub wraz z językiem mogą sprawić, że odbijemy się od powieści i uznamy ją za przeintelektualizowany bełkot. To nie jest powieść dla każdego, od razu to przyznaję. Skomplikowany język, sporo nawiązań do nauk ścisłych i wspomniane filozofowanie mogą zniechęcić do zgłębiania opowieści.
Jednak, jeśli komuś to nie wadzi, polecam. Byłem zafascynowany, zamyślony, zniesmaczony (niektórymi wyborami bohaterów), a nawet i miejscami lekko przerażony. Ale co najważniejsze, jestem zakochany. Echopraksja, nadchodzę!
Nie jestem człowiekiem, który szasta najwyższą oceną na prawo i lewo. Oceniane dzieło musi na mnie zrobić niezwykłe wrażenie by tak się stało. I, nie ukrywajmy, tak się w tym przypadku wydarzyło.
W skrócie powieść określiłbym mianem filozoficznego horroru science-fiction. Ale to w dużym skrócie. Watts starał się wywrócić do góry nogami wszelkie schematy związane z pierwszym...
Nie potrafię wypowiedzieć się obiektywnie o tej książce. Ayn Rand zdobyła mnie już wcześniej Atlasem Zbuntowanym i filozofią obiektywizmu, a ta księga jest idealnym przekazem spojrzenia autorki na życie.
Zamiast tego chciałbym zwrócić uwagę na jeden zarzut, z którym zetknąłem się podczas mojego poszukiwania informacji o powieści, a jak już kiedyś napomknąłem, rzadko czynię coś takiego. Zarzut odnośnie postaci.
Mianowicie przewija się kwestia braku postaci, które można polubić. Nie zgadzam się z tym totalnie. I Howard Roark, poza pewnym haniebnym czynem, jest taką istotą, jako uosobienie siły i indywidualności i Dominique Francon, mimo swojego wyrachowania i chłodu. Ta druga chyba nawet bardziej przypadła mi do gustu. Ba, polubiłem też i wielkiego prasowego magnata. Ciężko więc zgodzić mi się z tym zarzutem, gdy znalazłem postaci oddające, poza jedną kwestią, której nie chcę przedstawiać osobom nieznającym powieści (nazwijmy to strasznie niemoralnym czynem), moje poglądy, przez które ostatnio nieco starłem się z osobą mi bliską.
I czytałem tę powieść długo, ze względu na Nioh, ze względu na pracę, ale sprawiało mi to swego rodzaju przyjemność. I mękę, gdy myślałem o tym wszystkim, co przewijało się przed moimi oczami. Ayn Rand ofiarowała mi stal, z której mogę stworzyć pomnik własnego ducha, wyrzeźbić go tak, jak to podpowiada mi umysł.
A pomyśleć, że gdybym wieki temu nie zagrał w Bioshocka, mógłbym się twórczością Rand nie zainteresować.
Nie potrafię wypowiedzieć się obiektywnie o tej książce. Ayn Rand zdobyła mnie już wcześniej Atlasem Zbuntowanym i filozofią obiektywizmu, a ta księga jest idealnym przekazem spojrzenia autorki na życie.
Zamiast tego chciałbym zwrócić uwagę na jeden zarzut, z którym zetknąłem się podczas mojego poszukiwania informacji o powieści, a jak już kiedyś napomknąłem, rzadko czynię...
W sumie, powieść ta pojawiła się przypadkiem w moich planach. Czytałem cykl Artefakty chcąc wykonać swoje czytelnicze zadanie na ten rok. Dwa dni, tylko dwa dni zajęło mi zapoznanie się z nią.
I od razu muszę przyznać, że wciągnęła mnie nie tylko fabuła, tak różna od filmu, który miałem przyjemność oglądać kilkukrotnie. W pewnym momencie zaczęła mnie brać paranoja. Skoro Deckard tak się zmienia, czy na pewno nie jest andkiem? Łaziłem po mieszkaniu i rozważałem za i przeciw tej teorii. I w sumie do teraz nie mam pewności, jak z nim było.
Polecam zapoznać się każdemu, kto lubi cyberpunk, oglądał film lub szuka powieści, która pod płaszczykiem niezbyt skomplikowanej postapokaliptycznej historii przemyca przemyślenia dotyczące człowieczeństwa.
Philipie K. Dicku, jeszcze się spotkamy.
W sumie, powieść ta pojawiła się przypadkiem w moich planach. Czytałem cykl Artefakty chcąc wykonać swoje czytelnicze zadanie na ten rok. Dwa dni, tylko dwa dni zajęło mi zapoznanie się z nią.
I od razu muszę przyznać, że wciągnęła mnie nie tylko fabuła, tak różna od filmu, który miałem przyjemność oglądać kilkukrotnie. W pewnym momencie zaczęła mnie brać paranoja. Skoro...
Chyba zostanę miłośnikiem Tevisa. Poważnie.
Druga jego powieść, druga o wybitnej jednostce i druga, która mnie totalnie porwała. Nieco mniej niż Przedrzeźniacz, ale jednak.
W powieści można się doszukiwać wielu zbieżności z motywem Jezusa. Zresztą, w pewnym dialogu jest to nawet podane czytelnikowi dość bezpośrednio. Jednak to, co mnie najbardziej uderzyło to fakt, że to w mojej interpretacji opowieść o utracie nadziei. Nadało jej to tego specyficznego, lekko depresyjnego tonu, podszytego wciąż przewijającym się alkoholem. Niektórzy nawet twierdzili, że to bardzo dobre studium popadania w nałóg.
Z całego serca polecam.
A taka uwaga na marginesie - brawo dla Dark Crayon za najbardziej przyciągającą uwagę okładkę. Ta twarz mnie po prostu hipnotyzuje.
Chyba zostanę miłośnikiem Tevisa. Poważnie.
Druga jego powieść, druga o wybitnej jednostce i druga, która mnie totalnie porwała. Nieco mniej niż Przedrzeźniacz, ale jednak.
W powieści można się doszukiwać wielu zbieżności z motywem Jezusa. Zresztą, w pewnym dialogu jest to nawet podane czytelnikowi dość bezpośrednio. Jednak to, co mnie najbardziej uderzyło to fakt, że to w...
"Ten facet jest geniuszem!" - wykrzyknął autor tej opinii zaraz po zamknięciu książki. Zapewne już wcześniej dałby temu wyraz, jednak nie chciał się rozpraszać podczas zapoznawania z opowieścią Petera Wattsa. Wkładając książkę na półkę zapowiedział, że dorwie i inne powieści autora Echopraksji.
Uwielbiam leniwe tempo tej opowieści. Wszystko jest powolne, akcji tam niewiele, ale za to te przemyślenia, które z kolei sprawiają, że czytelnik sam uruchamia swoje szare komórki, to jest to, co lwy, tygrysy i niedźwiedzie lubią najbardziej. Tym razem jednak, zamiast kwestii świadomości, autor zdecydował się poruszyć temat wolnej woli. Stąd zresztą tytuł.
Jeśli miałbym na ten rok polecić tylko dwie książki, Ślepowidzenie i Echopraksja to murowani faworyci. Mimo, iż część druga jest nieco słabsza, mniej w niej tego horroropodobnego napięcia, to i tak czyta się z zapartym tchem, co może stanowić jej wadę. Ciężko odłożyć ją na biurko.
"Rano trzeba wstać i udawać, że jestem dojrzałym, dorosłym człowiekiem. Spełnić swój obowiązek zawodowy." pomyślał, z ciężkim bólem przesuwając powieść w stronę biurka. "Jeszcze tylko jeden rozdział." zmienił zdanie i wygodnie rozłożył się na łóżku z książką opartą o klamrę pasa.
"Ten facet jest geniuszem!" - wykrzyknął autor tej opinii zaraz po zamknięciu książki. Zapewne już wcześniej dałby temu wyraz, jednak nie chciał się rozpraszać podczas zapoznawania z opowieścią Petera Wattsa. Wkładając książkę na półkę zapowiedział, że dorwie i inne powieści autora Echopraksji.
Uwielbiam leniwe tempo tej opowieści. Wszystko jest powolne, akcji tam niewiele,...
Bałem się zasiadać do kupionego na wyprzedaży Hyperiona. Był on mi strasznie, nomen omen, hype'owany przez pewną osobę i obawiałem się, że nie spełni oczekiwań.
Gupi ja. Wykreowana przez Simmonsa historia mnie porwała. A właściwie to historie, gdyż główna oś fabuły kręci się nie wokół samej pielgrzymki, a opowieści pielgrzymów, z których każdy ma jakieś powiązania z tytułową planetą.
I można się przyczepić, że niewiele się dzieje, ale właśnie to niespieszne tempo opowieści (notabene, każda jest pisana nieco innym stylem, przez co można docenić, jak świetny warsztat ma Simmons) sprawiało, że jeszcze bardziej się wciągałem.
To jedna z tych książek, nad którymi siedziałem i siedziałem, odmawiając sobie nawet gier komputerowych, byle dowiedzieć się, co dalej. Czytałem ją nawet po nocach, gdy nie mogłem spać, myślałem o niej w pracy i ględziłem w moim otoczeniu.
Tyle, że autor zafundował mi cliffhanger, jakiego nie lubię. A że nie dotarł jeszcze Upadek Hyperiona, przebywam obecnie w zawieszeniu, kriośnie, dopóki paczka z tomem drugim nie przyjdzie. A później pora na trzeci i czwarty.
I pomyśleć, że twierdziłem, iż nie lubię science - fiction.
Polecam Hyperion z całego serca.
Bałem się zasiadać do kupionego na wyprzedaży Hyperiona. Był on mi strasznie, nomen omen, hype'owany przez pewną osobę i obawiałem się, że nie spełni oczekiwań.
Gupi ja. Wykreowana przez Simmonsa historia mnie porwała. A właściwie to historie, gdyż główna oś fabuły kręci się nie wokół samej pielgrzymki, a opowieści pielgrzymów, z których każdy ma jakieś powiązania z...
Nie wiem, co tu napisać. Książkę (chociaż właściwie nowelę, nieważne) odłożyłem przed chwilą na półkę i mam totalny mętlik w głowie. W tle gra mi Gojira, a ja próbuję sformułować myśli.
Dawno temu, pacholęciem jeszcze będąc, oglądałem Katedrę Bagińskiego. Był na nią szał, więc i ja byłem ciekaw, co to jest za animacja. Wiele lat później natknąłem się na pozycję Dukaja, na bazie której powstał oglądany za dzieciaka film.
I byłem ostrzegany, że Dukaj taki trudny, że zrozumienie go graniczy momentami z cudem. Cóż, nie wiem, czy to kwestia wiedzy, czy po prostu faktu, że tak naprawdę bardzo sprytnie tworzy, rzucając pojęciami i wyjaśniając je gdzieś w kontekście.
Przeczytałem całość w praktycznie jednym posiedzeniu (nie licząc kąpieli i papieroska) nie mogąc się oderwać. Chłonąłem każde słowo, każdy opis, całość sytuacji, by w rozwiązaniu moja wyobraźnia odpłynęła. Przemęczenie organizmu jakiego ostatnio doświadczam w związku z ciężkim okresem w pracy, odeszło w niepamięć, gdy zgłębiałem historię księdza wysłanego celem zbadania Katedry.
Kiedy nadrobię już wszystkie pozycje, jakie do tej pory zebrałem i te, które dopiero ma mi ofiarować Mikołaj, chętnie będę dalej zgłębiał wyobraźnię Dukaja.
Nie wiem, co tu napisać. Książkę (chociaż właściwie nowelę, nieważne) odłożyłem przed chwilą na półkę i mam totalny mętlik w głowie. W tle gra mi Gojira, a ja próbuję sformułować myśli.
Dawno temu, pacholęciem jeszcze będąc, oglądałem Katedrę Bagińskiego. Był na nią szał, więc i ja byłem ciekaw, co to jest za animacja. Wiele lat później natknąłem się na pozycję Dukaja, na...
Ależ to wciąga!
Przyznaję się otwarcie, nie oglądałem żadnej ekranizacji, nie słuchałem słuchowisk radiowych, aczkolwiek fabułę pi razy oko znałem, jak i wiedziałem, co wojnę zakończy.
Tylko, pomimo tego, czytałem tę powieść jak szalony. Podobnie, jak w Wehikule Czasu, tak i tu, pod przykrywką opowieści o zagładzie, Wells przekazał masę przemyśleń odnośnie rasy ludzkiej. Ba, co więcej, w pewnym momencie, zdaje się, przewidział nazizm. I niestety, brutalność pierwszej wojny, gdy nowe wynalazki niczym maszyny Marsjan eksterminowały bezbronnego człowieka. Jedyną różnicą był fakt, iż obsługiwali je tacy sami ludzie.
Jestem pełen podziwu dla wyobraźni i zdolności tego człowieka, co natchnęło mnie do poznawania większej ilości klasyków literatury. Z dzisiejszej perspektywy jego pomysły mogą wydawać się śmieszne w swej naiwności, jednak weźmy poprawkę na to, kiedy powieść powstała.
Ależ to wciąga!
Przyznaję się otwarcie, nie oglądałem żadnej ekranizacji, nie słuchałem słuchowisk radiowych, aczkolwiek fabułę pi razy oko znałem, jak i wiedziałem, co wojnę zakończy.
Tylko, pomimo tego, czytałem tę powieść jak szalony. Podobnie, jak w Wehikule Czasu, tak i tu, pod przykrywką opowieści o zagładzie, Wells przekazał masę przemyśleń odnośnie rasy ludzkiej....
I gdy zamknął powieść, zakrzyknął: "O kurka wodna i stu milicjantów, jakie to było dobre." (właściwie to zamiast kurki wodnej i stu milicjantów wystąpiły inne epitety, ale można to zbyć milczeniem)
Właśnie w jednym zdaniu podsumowałem swoją opinię o powieści Brunnera. Zasiadałem do niej w ciemno gnany ciekawością. Nie mogłem się oderwać.
Z pozoru opowieść jest strasznie rozmemłana, mnogość wątków sprawia, że można się pogubić, jednak dzięki czytelnemu nazewnictwu rozdziałów, wkrótce wpada się w rytm.
W rytm, który sprawia, że nie chce się jej zamykać, gdy zmierzch zapada, a obowiązki dnia następnego zaganiają do łóżka. Wątki zaczynają się przeplatać, łączyć, tworząc mroczną wizję roku 2010. I fakt, że w wielu kwestiach nie przewidział dokładnie, jednak jego projekcje i tak mają sporo odbicia w świecie współczesnym.
Aż nie mogę się doczekać kolejnych powieści z cyklu Artefakty, Mag za każdym razem funduje mi podróż lepszą niż po odjazdynie.
I gdy zamknął powieść, zakrzyknął: "O kurka wodna i stu milicjantów, jakie to było dobre." (właściwie to zamiast kurki wodnej i stu milicjantów wystąpiły inne epitety, ale można to zbyć milczeniem)
Właśnie w jednym zdaniu podsumowałem swoją opinię o powieści Brunnera. Zasiadałem do niej w ciemno gnany ciekawością. Nie mogłem się oderwać.
Z pozoru opowieść jest strasznie...
Trzecia książka z serii Artefakty. Trzecia, która mnie wciągnęła.
Tym razem dość krótka, aczkolwiek bardzo bogata w przemyślenia opowieść o dystopijnej przyszłości, w której książki są zakazane. A przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka, gdyż, jak już wspomniałem, pod tym płaszczykiem Bradbury zakamuflował dużo więcej spostrzeżeń, do których książki stanowiły tylko punkt wyjścia.
Można powiedzieć, że książkę połknąłem, aczkolwiek jednak wciągnąłem się w nią mniej niż w poprzednią pozycję z tej serii, z jaką się zapoznałem, stąd o jedno oczko niższa ocena. Nie przeżywałem już jej tak, nie wracała do mnie w dowolnym momencie w przemyśleniach.
Mimo wszystko i tak polecam przeczytać, zwłaszcza, że jest napisana ciekawym, w mojej opinii, stylem, dość oryginalnym (jeśli się mylę, na swoje usprawiedliwienie dodam, że nie jestem literaturoznawcą, a przeciętnym zjadaczem chleba, który lubi sobie poczytać), bogatym w opisy, ale nie są one w żądnym przypadku nużące, jak to się często zdarza przy takiej skrupulatności.
Trzecia książka z serii Artefakty. Trzecia, która mnie wciągnęła.
Tym razem dość krótka, aczkolwiek bardzo bogata w przemyślenia opowieść o dystopijnej przyszłości, w której książki są zakazane. A przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka, gdyż, jak już wspomniałem, pod tym płaszczykiem Bradbury zakamuflował dużo więcej spostrzeżeń, do których książki stanowiły tylko...
Evan Wright zabiera czytelnika na przejażdżkę emocjonalnym rollercoasterem. Miejscami bawi, miejscami smuci, miejscami przeraża. A wszystko to jest zapisem prawdziwych działań bojowych.
Jakieś dwa lata temu oglądałem serial. Szybko wskoczył na szczyt moich ulubionych. Książka jest jeszcze lepsza.
Wright się nie patyczkuje z czytelnikiem. Pisze proste, krótkie zdania, cytuje niejednokrotnie wulgarne wypowiedzi Marines, dokładnie opisując okrucieństwo wojny.
Jednak odnoszę wrażenie, że to nie działania wojenne, a sami Marines są dla niego najważniejsi. Jakby nie było zżył się z nimi, a w ten sposób umożliwił to także mi. Ten czynnik ludzki poprzez irracjonalne działania, własne słowa i podobieństwo do mnie (niemal to samo pokolenie) sprawia, że nie da się nie poczuć do nich sympatii, jakkolwiek dziwni by nie byli. Do tego autorowi udało się zaznaczyć specyficzną więź, jaką odczuwają między sobą. Należy też podkreślić, że byli oni wtedy niejednokrotnie młodsi ode mnie piszącego te słowa, nawet oficerowie (Lt. Nathaniel Fick).
Nawet niekompetencje dowództwa, braki w zaopatrzeniu i ciągły pobyt na samym przedzie operacji nie zniszczył ich sympatii do siebie nawzajem. A to też bardzo ważny element obrazu USMC. Nie sądziłem, że szczebel dowodzenia może być aż tak niekompetentny (vide Encino Man i Captain America).
Autor zwraca też uwagę na to, jak nam łatwo dokonać oceny. "Kolejny cywil zabity przez dzielnych amerykańskich wojaków", "Mordercy!", ale tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z tego, pod jak wielką presją jest Marine w obcym kraju, w którym wróg szybko przebrał się w cywilne ciuchy i nie da się go odróżnić od zwykłego Irakijczyka dreptającego rano po bułki, czy coś innego, co jedzą w tej części świata na śniadanie.
Opowieść ta szybko wskakuje na moją listę najulubieńszych książek. Wright zrobił to, czego publika potrzebuje, a nie potrafi się do tego przyznać. Dał tym Marines głos. Głos specyficzny, ale niezbędny w publicznej debacie. Szkoda, że w naszym kraju głos ten jest dostępny dla ludzi, którzy zdecydują się sprowadzić książkę i nigdy nie został wydany. Nasi chłopcy w Iraku czy Afganie niczym się od nich nie różnią. A może dzięki temu ci wszyscy krzykacze zarówno anty, jak i prowojenni potrafiliby spojrzeć na wojnę partyzancką oczami tego, który ściska karabin.
Lektura obowiązkowa!
Evan Wright zabiera czytelnika na przejażdżkę emocjonalnym rollercoasterem. Miejscami bawi, miejscami smuci, miejscami przeraża. A wszystko to jest zapisem prawdziwych działań bojowych.
więcej Pokaż mimo toJakieś dwa lata temu oglądałem serial. Szybko wskoczył na szczyt moich ulubionych. Książka jest jeszcze lepsza.
Wright się nie patyczkuje z czytelnikiem. Pisze proste, krótkie zdania, cytuje...