Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„Lista Lucyfera” to pierwsza książka polskiego autora, która mi się spodobała. Początek trochę toporny, później było już jednak o wiele lepiej. Krzysztof Bochus naprawdę mnie zaciekawił, a stworzona przez niego historia była wyjątkowo interesująca. Mam co prawda pewien niedosyt, pewne wątki - dla uważnego czytelnika - były przewidywalne, mimo wszystko jestem usatysfakcjonowany i z ogromną chęcią sięgnę po kolejne części z Adamem Bergiem.

„Lista Lucyfera” to pierwsza książka polskiego autora, która mi się spodobała. Początek trochę toporny, później było już jednak o wiele lepiej. Krzysztof Bochus naprawdę mnie zaciekawił, a stworzona przez niego historia była wyjątkowo interesująca. Mam co prawda pewien niedosyt, pewne wątki - dla uważnego czytelnika - były przewidywalne, mimo wszystko jestem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Baldacci trzyma poziom... no prawie. Książkę uważam za udaną, bo szybko się wciągnąłem, czułem napięcie i dynamizm akcji. Pomysł super, wykonanie w porządku, bohaterowie do zaakceptowania, jedynie zakończenie rozczarowujące. Być może to tylko moje wrażenie, w każdym razie czułem się tak, jakby co najmniej kilka wątków nie zostało dokończonych. Mimo wszystko polecam!

Baldacci trzyma poziom... no prawie. Książkę uważam za udaną, bo szybko się wciągnąłem, czułem napięcie i dynamizm akcji. Pomysł super, wykonanie w porządku, bohaterowie do zaakceptowania, jedynie zakończenie rozczarowujące. Być może to tylko moje wrażenie, w każdym razie czułem się tak, jakby co najmniej kilka wątków nie zostało dokończonych. Mimo wszystko polecam!

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Pozwól mi wrócić” to książka, która początkowo wciąga, z czasem natomiast staje się nieco irytująca i po prostu nudna. Zamysł na główny wątek był wprawdzie interesujący, w praktyce jednak niewiele się działo (potencjał nie został w pełni wykorzystany), przez co całą pozycję należy uznać za przeciętną, wręcz nieudaną. Plus jest taki, że autorka posługuje się prostym i przystępnym językiem, więc książkę czyta się niezwykle szybko.

„Pozwól mi wrócić” to książka, która początkowo wciąga, z czasem natomiast staje się nieco irytująca i po prostu nudna. Zamysł na główny wątek był wprawdzie interesujący, w praktyce jednak niewiele się działo (potencjał nie został w pełni wykorzystany), przez co całą pozycję należy uznać za przeciętną, wręcz nieudaną. Plus jest taki, że autorka posługuje się prostym i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W mojej opinii to chyba najlepsza jak dotąd książka z cyklu o detektyw D.D.Warren.

W mojej opinii to chyba najlepsza jak dotąd książka z cyklu o detektyw D.D.Warren.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdybym miał ocenić niniejszą powieść wyłącznie na podstawie tego, co czułem po przeczytaniu innych książek o podobnej tematyce, to oceniłbym ją raczej pozytywnie. Kiedy jednak na dzieło Colleen Hoover spojrzy się z szerszej perspektywy, to wówczas trudno jest przymknąć oczy na różnego rodzaju mankamenty. A przynajmniej ja nie potrafiłem tego zrobić.

Początek książki był dość intrygujący, jednak z czasem fabuła stała się niełatwa do przebrnięcia - mówiąc w skrócie, zrobiło się niemiłosiernie nudno. Mniej więcej od połowy powieści, może trochę wcześniej, czytanie idzie jak krew z nosa. Zanim wreszcie zebrałem w sobie resztki sił, by skończyć „Too late”, pochłonąłem dwie inne książki. I chociaż końcówka książki Hoover ponownie mnie wciągnęła, niesmak pozostał, a ogólne wrażenie mocno ucierpiało.

Jeśli chodzi o bohaterów, to niestety nie wszyscy mnie do siebie przekonali - a już na pewno nie Sloan i Carter/Luke. Ich miłość, o ile w ogóle można tak nazwać łączące ich uczucie, była wyjątkowo sztuczna, wręcz kuriozalna. Jak dla mnie wszystko potoczyło się zbyt szybko. Jedynym „promykiem słońca” w całej powieści był Asa, choć osobiście uważam, że autorkę i tak czasami za bardzo poniosła wyobraźnia.

Wiem, że początkowo autorka nie planowała wydawać niniejszej powieści w wersji papierowej. Zdaję sobie również sprawę, jakimi mniej więcej prawami rządzi się publikowanie opowiadań/książek w częściach. Mimo wszystko uważam, że kiedy autorka zdecydowała się poszerzyć grupę swoich czytelników, to powinna wówczas uporządkować historię przedstawioną w „Too late”. Rozumiem powody, dla których tego nie zrobiła, co wcale nie znaczy, że je popieram. Wydawanie książki, w której po zakończeniu pojawia się epilog, po epilogu prolog, po prologu epilog do epilogu itd., jest nie tylko chaotyczne, ale najzwyczajniej w świecie śmieszne.

Ani nie polecam, ani nie odradzam. Przekonajcie się sami!

Gdybym miał ocenić niniejszą powieść wyłącznie na podstawie tego, co czułem po przeczytaniu innych książek o podobnej tematyce, to oceniłbym ją raczej pozytywnie. Kiedy jednak na dzieło Colleen Hoover spojrzy się z szerszej perspektywy, to wówczas trudno jest przymknąć oczy na różnego rodzaju mankamenty. A przynajmniej ja nie potrafiłem tego zrobić.

Początek książki był...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Nie mój dług” to historia o tym, jak dwudziestojednoletnia dziewczyna, Jessica Turner, musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości i pokonać przeszkody, które przewrotny i nierzadko kapryśny los nieustannie zsyła na jej życiową drogę. Po śmierci ojca – osoby, która w założeniu powinna być fizycznym wsparciem, moralnym autorytetem i duchowym pocieszycielem, a który w praktyce był niemałym utrapieniem, wręcz przekleństwem – Jessica odczuła olbrzymią ulgę. Niestety bardzo szybko przekonała się, że jej problemy wcale się nie skończyły, a to, co początkowo wydawało się jej pierwszą oznaką przychylności fortuny, finalnie okazało się kolejnym ciosem w plecy. Na Jessicę wydano wyrok śmierci – by przetrwać, kobieta musi spłacić olbrzymie długi swojego niedawno zmarłego ojca. Rozpoczyna się gra, w której stawką jest życie, a najgroźniejszym przeciwnikiem – ograniczony czas. Szukając pomocy, Jessica trafia prosto do piekła – domu Liama O’Dire’a, zwanego również Diabłem Los Angeles.

Intrygujący opis powieści daje nadzieję na przeżycie spektakularnej i zapierającej dech w piersiach historii, pełnej cierpienia, wyrzeczeń i poświęceń, na które żaden człowiek nigdy nie będzie w pełni gotowy. Niestety już po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron niniejszej powieści czytelnik orientuje się, że nie tylko główna bohaterka musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości – on także. Kinga Litkowiec zapakowała wymyśloną przez siebie powieść w ogromne, ozdobne pudełko, owinęła je kosztownym papierem i obwiązała mieniącą się wstążką. Problem w tym, że po rozpakowaniu tego imponującego pakunku czar błyskawicznie pryska i jedyne, co można wówczas zrobić, to zacisnąć zęby i przełknąć gorzką pigułkę rozczarowania. W mojej ocenie „Nie mój dług” to kompletny niewypał, pod wieloma względami gorszy nie tylko od powieści o podobnej tematyce, ale również od nieudanych opowiadań, które z łatwością można znaleźć w Internecie. Książkę trudno nazwać nawet kiepskim romansem – to po prostu zlepek monotonnych i niczym niewyróżniających się scen seksu, które zostały oddzielone od siebie równie nudnymi i zupełnie bezbarwnymi wydarzeniami.

Kinga Litkowiec to młoda i początkująca pisarka, co niestety widać i czuć. Jednym z popełnionych przez nią błędów było, przynajmniej w moim odczuciu, zdecydowanie się na poprowadzenie pierwszoosobowej narracji. Decyzja ta wprawdzie w ogóle mnie nie dziwi, bo wielu początkujących pisarzy dokonuje identycznego wyboru, nie zdając sobie przy tym sprawy, że obiera zdecydowanie trudniejszą drogę. Oczywiście nie ma nic złego w zawieszaniu sobie wysoko poprzeczki, należy pamiętać jednak o tym, że niełatwo jest napisać opowiadanie, o całej powieści już nie mówiąc, w pierwszoosobowej narracji tak, żeby zdania były naturalne. Chodzi o monolog wewnętrzny bohatera, o dotarcie do strumienia świadomości, a to już jest zdecydowanie wyższy poziom (potrzeba niemałego doświadczenia, którego autorka jeszcze nie posiada). Trzeba dobrze naśladować tok myśli, bo inaczej tekst wydaje się sztuczny. Kinga Litkowiec postawiła na narrację pierwszoosobową i to na taką, która prowadzona jest z perspektywy kilku osób. Ważne w niej jest to, by każdy z bohaterów przemawiał innym głosem, wykazywał inny sposób myślenia i posługiwania się językiem. Czy to się autorce udało? Niestety nie. Generalnie sposób, w jaki zostały skonstruowane przez nią opisy i partie dialogowe pozostawia wiele do życzenia. W pierwszym przypadku mamy do czynienia niemal wyłącznie z prostymi, pojedynczymi zdaniami, które, co gorsza, zwykle nie niosą ze sobą żadnych sensownych treści. Jeśli zaś chodzi o partie dialogowe, to można scharakteryzować je jako strasznie płytkie, wyjątkowo bezbarwne i zupełnie bez polotu. Jakby tego było mało, autorka ma olbrzymi problem z powtórzeniami, co więcej, zdarzało jej się popełniać różnego rodzaju błędy – najczęściej ortograficzne. Warto o tym pamiętać, nawet jeśli w tym przypadku wszelkie zastrzeżenia należy kierować w stronę osób, które były odpowiedzialne za korektę tekstu.

Mając powyższe na uwadze, pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej główni bohaterowie będą „jacyś”… Nic bardziej mylnego. Jessica jest młodą i atrakcyjną kobietą, niestety nie błyszczy inteligencją, o czym świadczy chociażby pierwsza rozmowa, którą odbyła z Liamem. Oczywiście można założyć, że sytuacja, w której się znalazła, wpłynęła na jej zdolność racjonalnego myślenia, nie zmienia to faktu, że im dalej w las, tym gorzej. Jessica została seksualną zabawką Liama, sądząc jednak po jej zachowaniu, wcale jej to nie przeszkadzało. Niby niewyobrażalnie przeżywała całą tę sytuację, a bardzo szybko zaczęła czerpać przyjemność ze stosunków ze swoim, bądź co bądź, oprawcą. Niby była załamana, ale jednak godziła się na wszystko i to bez jakiegokolwiek zająknięcia. Jessica próbowała pokonać Liama jego własną bronią, przynajmniej tak twierdzi autorka, niestety jej słowa, myśli i zachowanie wcale na to nie wskazywały. I tutaj jest chyba największy problem. Liam… Jego postać wcale nie jest lepsza. Niby taki straszny, niby taki zły, a w ogóle tego nie czuć. Odnoszę wrażenie, że autorka chciała zrobić z niego prawdziwego potwora, ale później sama wystraszyła się swojego pomysłu. Dlaczego? Po pierwsze, w domu Liama mieszkało kilkanaście prostytutek, ale oczywiście były to tylko i wyłącznie dziewczyny, które same zgodziły się na taki los. Po drugie, Liam niby szantażował swoich wspólników, groził im i ich rodzinom, ale z czasem sam stwierdził, że tak naprawdę nic nikomu by nie zrobił. Zwłaszcza dzieciom… I kobietom… Czasem niby na kogoś nawrzeszczał, czasem strzelił komuś kulkę w łeb, ale było to tak niezgrabnie opisane, że w ogóle nie zrobiło to na mnie wrażenia. Do tego wszystkiego należy dodać jeszcze postać Valerii, która została wprowadzona na siłę i to tylko po to, żeby pokazać, że jednak O’Dire ma jakieś ludzkie odruchy.

Historia paradoksalnie miała ogromny potencjał, szkoda więc, że autorka nie potrafiła go wykorzystać. Zamiast napisać wyjątkową i niepowtarzalną powieść, stworzyła zwykłego gniota: bez sensownej fabuły, bez zaskakujących zwrotów akcji, bez wartościowych bohaterów, z którymi można się utożsamiać lub po prostu szczerze im kibicować.

Zdecydowanie nie polecam! Myślę, że to najgorsza książka, a przynajmniej jedna z najgorszych, jaką miałem nieprzyjemność przeczytać w całym swoim dotychczasowym życiu…

„Nie mój dług” to historia o tym, jak dwudziestojednoletnia dziewczyna, Jessica Turner, musi stawić czoła brutalnej rzeczywistości i pokonać przeszkody, które przewrotny i nierzadko kapryśny los nieustannie zsyła na jej życiową drogę. Po śmierci ojca – osoby, która w założeniu powinna być fizycznym wsparciem, moralnym autorytetem i duchowym pocieszycielem, a który w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Chłopiec, który widział” to książka o niebanalnej i rzadko spotykanej tematyce, napisana stosunkowo prostym, aczkolwiek przyjemnym w odbiorze językiem, przedstawiająca wciągającą i dość rozbudowaną fabułę, w której, co ważne, nie zabrakło również miejsca dla mniej lub bardziej zaskakujących zwrotów akcji.

Mimo że niektóre wydarzenia opisane w niniejszej książce można było odpowiednio wcześniej przewidzieć, mimo że Simon Toyne posłużył się kilkoma charakterystycznymi, nieco oklepanymi trikami i mimo że zakończenie nie do końca mi się podobało, to ZDECYDOWANIE POLECAM tę książkę!

„Chłopiec, który widział” to książka o niebanalnej i rzadko spotykanej tematyce, napisana stosunkowo prostym, aczkolwiek przyjemnym w odbiorze językiem, przedstawiająca wciągającą i dość rozbudowaną fabułę, w której, co ważne, nie zabrakło również miejsca dla mniej lub bardziej zaskakujących zwrotów akcji.

Mimo że niektóre wydarzenia opisane w niniejszej książce można było...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz” to kolejna książka, która początkowo zapowiadała się naprawdę nieźle, a finalnie okazała się… tworem ze średniej półki.

To zaskakujące, że książka, której okładka intryguje i na dłużej przyciąga wzrok, której tytuł podsyca ciekawość i wywołuje głód wiedzy, i której opis daje nadzieję na wciągającą i poruszającą historię, ostatecznie okazuje się czymś, co nie jest nawet w połowie tak dobre, jak mogłoby się wydawać.

Nie będę ukrywać, ale miałem ogromne wymagania odnośnie do niniejszej książki. Oczekiwałem czegoś spektakularnego, czegoś co dosłownie wgniecie mnie w fotel i wprowadzi mnie w melancholijno-refleksyjny nastrój. Tymczasem po doczytaniu ostatniej strony odczułem jedynie niemałe zdezorientowanie i zacząłem zastanawiać się, z czym tak naprawę miałem do czynienia. „Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz” to mieszanka przeciętnej powieści, ogólnikowego podręcznika do historii oraz zestawienia kilkunastu relacji osób, które miały „styczność” z obozem w Auschwitz.

Generalnie książka nie była tragiczna, chyba że ktoś miał już wcześniej do czynienia z literaturą obozową. Niedosyt bez wątpienia odczują również osoby, które mogą poszczycić się niemałą wiedzą historyczną. Dla innych, tak jak np. dla mnie, irytujące będą natomiast przypisy, których źródłem jest… Wikipedia. Nie jestem w stanie traktować na poważnie żadnego autora, który, pracując nad jakąkolwiek pracą (zwłaszcza książką!), posiłkuje się wyżej wspomnianą stroną internetową. W moim odczuciu to nieprofesjonalne zachowanie, które świadczy nie tylko o lenistwie autora, ale również o lekceważącym i zwyczajnie niewłaściwym podejściu do tak ważnej tematyki.

Ani nie polecam, ani nie odradzam, warto mieć jednak na uwadze fakt, że wydano mnóstwo lepiej napisanych i bardziej merytorycznych książek odnoszących się do czasów II wojny światowej, Holocaustu i obozów koncentracyjnych i zagłady.

„Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz” to kolejna książka, która początkowo zapowiadała się naprawdę nieźle, a finalnie okazała się… tworem ze średniej półki.

To zaskakujące, że książka, której okładka intryguje i na dłużej przyciąga wzrok, której tytuł podsyca ciekawość i wywołuje głód wiedzy, i której opis daje nadzieję na wciągającą i poruszającą historię,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Według „All About Romance” powieść Vi Keeland jest „seksowna, zapierająca dech w piersiach, misternie skonstruowana, oszałamiająco nieprzewidywalna i cudownie satysfakcjonująca”. W mojej ocenie opinia ta jest mocno przesadzona, bo „Kusząca pomyłka” to typowy romans, który niemal niczym nie zaskakuje, nie powala na łopatki, a już na pewno nie jest nieprzewidywalny.

Rozważania na temat niniejszej powieści warto zacząć od kilku słów na temat warsztatu pisarskiego autorki. „Kusząca pomyłka” została napisana prostym i niewyszukanym językiem, który idealnie dopełnia prostą i skromnie rozbudowaną fabułę. Autorka raczej sprawnie i poprawnie konstruowała opisy i dialogi, choć czasem zdarzały jej się pewne potknięcia i niedociągnięcia. W moim odczuciu były one najbardziej wyczuwalne w sytuacjach, w których dochodziło do zbliżenia pomiędzy głównymi bohaterami. Mimo że Vi Keeland generalnie nie sięgała po infantylne synonimy dla męskich i żeńskich narządów płciowych, to sporadycznie i tak zdarzało jej się brzmieć nieco sztucznie i po prostu śmiesznie.

Jak już zostało powyżej wspomniane, fabuła „Kuszącej pomyłki” jest dość uboga – szczególnie w odniesieniu do ilości i jakości wprowadzonych wątków pobocznych – i przez to, chcąc nie chcąc, oscyluje niemal wyłącznie wokół wątku głównego. Rezygnacja ze stworzenia wielowątkowej historii doprowadziła natomiast do tego, że powieść wpasowała się do typowego schematu romansów, a tym samym stała się niezwykle przewidywalna. Biorąc jednak pod uwagę inne książki o podobnej tematyce, należy pochwalić Vi Keeland za niektóre z jej pomysłów. Po pierwsze, autorka zgrabnie połączyła przeszłość bohaterów z ich teraźniejszością. Wyszło jej to naprawdę naturalnie, co więcej, dzięki temu zabiegowi do życia Rachel i Caine’a wkradło się trochę zamieszania – krótko mówiąc, akcja wreszcie nabrała tempa. Po drugie, w niniejszej powieści Vi Keeland odniosła się do istoty muzyki, poniekąd ją scharakteryzowała, a przy okazji podkreśliła to, jak ważną rolę pełni ona w życiu każdego człowieka. Jedynym ograniczeniem w jej odmiennym i nie zawsze oczywistym zastosowaniu jest wyobraźnia danej jednostki.

Generalnie pomysł na przedstawioną w książce historię można uznać za dobry. Problem w tym, że w ogóle nie czuć chemii pomiędzy głównymi bohaterami, a ich prywatna relacja budowana jest wyłącznie na fizycznym pożądaniu. O ile nie zawsze jest to coś złego, o tyle w przypadku niniejszej powieści, zważywszy na jej zakończenie, ogólne wrażenie jest co najmniej śmieszne. Fantazje fantazjami, ale jeśli zaprezentowane przez autorkę wydarzenia praktycznie w żaden sposób nie uzasadniają tak górnolotnych deklaracji, to wydźwięk całej powieści staje się przez to sztuczny, wymuszony i zupełnie nielogiczny.

Jeśli chodzi o charakterystykę głównych bohaterów, to w tym przypadku autorka wykonała zadowalającą robotę (zachowała stosowny umiar). Z wiadomych powodów Rachel i Caine są atrakcyjni fizycznie, dlatego cieszy mnie fakt, że przynajmniej ich przeszłość nie była kolorowa – traumatyczne przeżycia nie tylko ukształtowały ich osobowość, ale także pomogły w wyborze dalszych ścieżek życiowych. Warto mieć to na uwadze, bo w większości romansów główni bohaterowie są po prostu doskonali – wyglądają jak greccy bogowie i boginie, mają mnóstwo różnych talentów, swoją wiedzą mogliby zaś zawstydzić niejednego uznanego na świecie naukowca.

„Kusząca pomyłka” to nie jest zła książka, nie jest jednak na tyle dobra, by z czystym sumieniem polecić ją każdemu. Została napisana prostym językiem, więc czyta się ją bardzo szybko. Fabuła generalnie jest w porządku, z drugiej jednak strony ani nie wywołuje szczególnej ekscytacji, ani nie powala na łopatki. Jeśli ktoś szuka klasycznego romansu, niewymagającej odskoczni od życia codziennego, to ta książka jest dla niego. Jeśli jednak poszukuje nieoczywistego romansu, wzbogaconego o zaskakujące zwroty akcji i rozbudowane wątki poboczne, to warto zainteresować się innymi powieściami. Ani nie polecam, ani nie odradzam – przekonajcie się sami!

Według „All About Romance” powieść Vi Keeland jest „seksowna, zapierająca dech w piersiach, misternie skonstruowana, oszałamiająco nieprzewidywalna i cudownie satysfakcjonująca”. W mojej ocenie opinia ta jest mocno przesadzona, bo „Kusząca pomyłka” to typowy romans, który niemal niczym nie zaskakuje, nie powala na łopatki, a już na pewno nie jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trylogia „Igrzysk śmierci” znana mi jest doskonale, z przyjemnością zapoznałem się zarówno z książkami, jak i ich ekranizacjami, co więcej, chętnie do nich wracam. Nie jestem jednak jednym z tych fanów Suzanne Collins, który z zapartym tchem śledziłby jej dalszą karierę i niecierpliwie czekał na kolejne książki, dlatego o pomyśle napisania prequelu do „Igrzysk śmierci” dowiedziałem się dopiero wtedy, gdy na półce w księgarni zobaczyłem jeden z egzemplarzy „Ballady ptaków i węży”. Z uwagi na to, że wracanie po latach do dobrze znanego uniwersum jest bardzo ryzykowne i w większości przypadków kończy się kompletną katastrofą, nie miałem zbyt wielkich oczekiwań odnośnie do niniejszej powieści. Szczerze mówiąc, podszedłem do niej z niemałym sceptycyzmem, bo byłem przekonany, że mocno się rozczaruję i na jakiś czas zniechęcę się do autorki i jej twórczości. Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy zdałem sobie sprawę, że nie było się czego bać. Ba, moje obawy okazały się całkowicie bezzasadne.

Głównym bohaterem „Ballady ptaków i węży” jest osiemnastoletni Coriolanus Snow. Na skutek zakończonej dziesięć lat wcześniej wojny Kapitolu z Dystryktami rodzina Snowów utraciła bogactwo i chwałę, dlatego młody Coriolanus pragnie odzyskać to, co niezasłużenie stracił – m.in. posiadane dawniej przywileje i należną mu pozycję w państwie i społeczeństwie. Nieodzowną pomocą w realizacji jego celów miały być 10–te Głodowe Igrzyska, w których to wystąpił w roli jednego z dwudziestu czterech mentorów. A dokładniej mówiąc, został wybrany na mentora trybutki z Dwunastego Dystryktu.

Jednym z największych plusów „Ballady ptaków i węży”, przynajmniej w moim odczuciu, jest fakt, że czytelnik przywiązuje się do młodego Snowa, trzyma za niego kciuki, a nawet zaczyna darzyć go sympatią, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kim w przyszłości się stanie. Suzanne Collins dokonała czegoś fenomenalnego, czegoś, co początkowo wydało się zupełnie nieprawdopodobne, myślę więc, że warto ją za to docenić. I chociaż ostatecznie moja niechęć w stosunku do Coriolanusa Snowa powróciła, cieszę się, że mogłem poznać jego historię i zrozumieć, dlaczego stał się tym, kim się stał. Osobiście czuję się usatysfakcjonowany, nawet jeśli niniejsza książka przedstawia zaledwie ułamek z życia przyszłego Prezydenta Panem.

W trylogii „Igrzysk śmierci” pozwolono nam przyjrzeć się organizacji i przebiegowi Głodowych Igrzysk (i to dwukrotnie!). „Ballada ptaków i węży” również daje nam taką możliwość, tym razem jednak nie towarzyszymy żadnemu uczestnikowi igrzysk, tylko razem z mentorami śledzimy wydarzenia zza kulis. Była to niewątpliwie interesująca odmiana, tym bardziej, że 10–te Głodowe Igrzyska znacząco różniły się od igrzysk, które odbyły się ponad pół wieku później. Nie tylko były one pozbawione dynamizmu i efektywności, nie cieszyły się także szczególnym zainteresowaniem mieszkańców Kapitolu. Trybuci zaś byli pozostawieni sami sobie – mimo że przydzielono im mentorów, nie zapewniono im ani dostatecznych racji żywnościowych, ani zdatnego miejsca do spania. Jeśli więc po przeczytaniu wydanej wcześniej trylogii komuś wydawało się, że Katniss Everdeen oraz pozostali trybuci mieli ciężki orzech do zgryzienia, to „Ballada ptaków i węży” błyskawicznie obala to przekonanie i pokazuje, że inni mieli znacznie gorzej…

Moim zdaniem niniejsza powieść to naprawdę dobra książka, z którą każdy miłośnik „Igrzysk śmierci” powinien się zapoznać! Zdecydowanie polecam!

Trylogia „Igrzysk śmierci” znana mi jest doskonale, z przyjemnością zapoznałem się zarówno z książkami, jak i ich ekranizacjami, co więcej, chętnie do nich wracam. Nie jestem jednak jednym z tych fanów Suzanne Collins, który z zapartym tchem śledziłby jej dalszą karierę i niecierpliwie czekał na kolejne książki, dlatego o pomyśle napisania prequelu do „Igrzysk śmierci”...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ze względu na to, że nigdy szczególnie nie interesowałem się dziejami imperium osmańskiego, nie jestem w stanie z całą stanowczością stwierdzić, czy wydarzenia przedstawione w niniejszej książce są wiernym odwzorowaniem historii (w całości lub chociażby w części), czy też jedynie fikcją literacką wykreowaną przez Solmaz Kâmuran. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, książka zapowiadała się całkiem nieźle, ostatecznie jednak, nad czym ubolewam, okazała się niezbyt porywającą powieścią. Autorka poruszyła mnóstwo wątków, niestety nie zostały one należycie rozwinięte, przez co „opowieść o pięknej sułtance Kösem, jednej z najbardziej wpływowych kobiet imperium osmańskiego”, nie była wystarczająco dobra, by umożliwić mi odczuwanie jakichkolwiek emocji związanych z czytaniem. Mówiąc inaczej, książka była po prostu zbyt krótka – niby działo się w niej wiele, a tak naprawdę nie działo się w niej nic, bo poszczególne wątki zaczynały się i kończyły zdecydowanie zbyt szybko. Warto w tym miejscu wspomnieć także o tym, że nieustanne zmiany na kluczowych stanowiskach w imperium osmańskim wprowadzają ogromny chaos w głowach czytelników (przynajmniej tak było w moim przypadku). Nie tylko nie sposób ich wszystkich zapamiętać, można również niezwykle łatwo zacząć gubić się w tym, kto jest kim, jaką tak naprawdę pełni funkcję w państwie i komu rzeczywiście podlega.

Książka nie była ani dobra, ani zła – była nijaka. Gdyby przedstawione w niej wydarzenia zostały bardziej rozwinięte, byłoby znacznie lepiej. Historia miała ogromny potencjał, niestety po raz kolejny nie został on w pełni wykorzystany. Ani nie polecam, ani nie odradzam – powieść czyta się wyjątkowo szybko, więc w ostateczności nie traci się na nią zbyt wiele czasu.

Ze względu na to, że nigdy szczególnie nie interesowałem się dziejami imperium osmańskiego, nie jestem w stanie z całą stanowczością stwierdzić, czy wydarzenia przedstawione w niniejszej książce są wiernym odwzorowaniem historii (w całości lub chociażby w części), czy też jedynie fikcją literacką wykreowaną przez Solmaz Kâmuran. Niezależnie od tego, jak było naprawdę,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Byłam służącą w arabskich pałacach” to jedna z tych książek, z którą naprawdę warto się zapoznać. Nie jest to fikcyjna opowieść o wymyślonym przez autora bohaterze, tylko prawdziwa historia jednej z hinduskich dziewczyn, Bibi Shaik, która w wieku dziesięciu lat została wysłana przez matkę do pracy do Kuwejtu.

Bibi, będąc jeszcze niewinnym dzieckiem, musiała błyskawicznie przywyknąć do nowej rzeczywistości (m.in. do rozstania z rodziną czy do przeprowadzki do oddalonego o setki kilometrów miejsca w obcym kraju) i nauczyć się być pozbawioną jakichkolwiek wad służącą – najpierw w prywatnym domu, potem w arabskich pałacach. Czekała ją niełatwa przeprawa, która z czasem przerodziła się w prawdziwy koszmar.

Książkę warto przeczytać nie tylko ze względu na wstrząsającą opowieść o pełnym bólu, strachu i niepewności życiu Bibi, ale również po to, by przypomnieć lub uświadomić sobie, że mentalność i obyczaje różnią się w zależności od regionu, kraju czy kontynentu. Coś, co dla nas wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, dla innych ludzi może być ponurą rzeczywistością. Bo czy ktoś z nas kiedykolwiek pomyślał o tym, że w przyszłości zostanie zmuszony do pracy w miejscu, w którym to pracodawca będzie decydować o całym naszym życiu? Czy ktoś z nas jest w stanie sobie wyobrazić, że matka własnoręcznie zabija swoje dziecko i to tylko dlatego, że urodziło się ono dziewczynką, a nie chłopcem? Warto chociaż spróbować odpowiedzieć sobie na te przykładowe pytania, bo dzięki nim w pełni docenimy to, że nasze problemy są zazwyczaj nieporównywalnie mniejsze od problemów, z którymi muszą się mierzyć ludzie tacy jak Bibi Shaik. I to codziennie.

Zdecydowanie polecam!

„Byłam służącą w arabskich pałacach” to jedna z tych książek, z którą naprawdę warto się zapoznać. Nie jest to fikcyjna opowieść o wymyślonym przez autora bohaterze, tylko prawdziwa historia jednej z hinduskich dziewczyn, Bibi Shaik, która w wieku dziesięciu lat została wysłana przez matkę do pracy do Kuwejtu.

Bibi, będąc jeszcze niewinnym dzieckiem, musiała błyskawicznie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Napisanie dobrej książki nie jest łatwe. I to nawet wtedy, gdy wykreowana przez autora historia nijak ma się do rzeczywistości. Kiedy więc pisarz podejmuje się napisania książki, która ma być co najmniej dobra, i która na dodatek odnosi się do zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej, to wówczas można mówić jedynie o wyznaczeniu sobie celu niemal niemożliwego do zrealizowania. Aby ostateczny rezultat mógł zostać uznany za zadowalający, należy wykazać się doskonałą znajomością faktów historycznych, nietuzinkowymi umiejętnościami pisarskimi, ale również – a może przede wszystkim – odpowiednią dozą wyczucia i empatii. Nie każdy ma odpowiednie predyspozycje do tego, by poruszać tak trudną i ważną tematykę, dlatego też nie każdy powinien się nią zajmować. Czasami lepiej sobie odpuścić, aniżeli stworzyć coś, co po prostu nie będzie wystarczająco dobre.

Mając powyższe na uwadze, z przykrością muszę stwierdzić, że według mojej opinii Jeremy Dronfield nie powinien był napisać niniejszej książki. A już na pewno nie powinien puścić jej w świat w takiej formie, w jakiej została ona wydana. To zaskakujące jak z historii, która automatycznie powinna wzbudzać w człowieku mnóstwo różnych emocji, można stworzyć coś tak bezbarwnego, płytkiego i zwyczajnie mało interesującego.

Książka ma wiele niedoskonałości, które w mniejszym lub większym stopniu utrudniają zapoznanie się z jej treścią. Po pewnym czasie, szczególnie podczas dłuższej styczności z tą pozycją, ich mieszanka sprawia, że człowiek najzwyczajniej w świecie traci ochotę na to, by dotrwać do jej końca. Za całkowicie niezrozumiałe, kompletnie niepraktyczne i wyjątkowo drażniące rozwiązanie należy uznać umieszczenie przypisów na końcu książki. Taki stan rzeczy byłby do zaakceptowania w sytuacji, gdyby w grę wchodziło od kilku do kilkunastu przypisów – a nie kilkaset. Do tego wszystkiego należy dodać jeszcze mylący tytuł oraz koszmarnie nieprzyjemny styl autora, który nie różnił się od siebie przez całą książkę i to niezależnie od tego, czy była mowa o zupełnie neutralnych sprawach, czy o zakatowaniu więźnia przez jednego ze strażników obozowych. Wszystkie wydarzenia zostały przedstawione w sposób albo całkowicie nijaki, albo wyjątkowo sztuczny – ciężko się było wzruszyć, generalnie w ogóle ciężko było cokolwiek poczuć.

Książka nie była ani dobra, ani zła – była po prostu średnia. Jej przeciętność nie była wynikiem marnej treści, tylko tego, w jaki sposób ta treść została przez autora przedstawiona. Osobiście jestem zdania, że każdy powinien przeczytać w swoim życiu przynajmniej jedną książkę, która ukazuje bezmiar cierpienia, bólu i strachu ludzi, którzy na własnej skórze odczuli potworności, do jakich doszło w czasie II wojny światowej. Szkoda więc, że książka, którą napisał Jeremy Dronfield, nie jest jedną z nich. Nie oddaje ona w pełni ogromu tragedii minionych lat, a tym samym nie pozwala należycie zrozumieć, dlaczego nie można dopuścić do tego, by historia kiedykolwiek zatoczyła koło.

Napisanie dobrej książki nie jest łatwe. I to nawet wtedy, gdy wykreowana przez autora historia nijak ma się do rzeczywistości. Kiedy więc pisarz podejmuje się napisania książki, która ma być co najmniej dobra, i która na dodatek odnosi się do zbrodni popełnionych w czasie II wojny światowej, to wówczas można mówić jedynie o wyznaczeniu sobie celu niemal niemożliwego do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Perwersyjny bogacz” to jedna z tych książek, która zapowiadała się naprawdę nieźle, a finalnie okazała się kompletnym niewypałem.

W wielu miejscach można przeczytać, że „nowa powieść Laurelin Paige przekracza granicę grzechu”, a według mnie jedyną granicę, jaką przekracza ta książka, to granica dobrego smaku. I nie chodzi tutaj o rzekomą perwersyjność, bo tytułowy bogacz ma jej w sobie akurat tyle, ile reklamy środków na przeczyszczenie – nie ma jej praktycznie wcale.

Główni bohaterowie, Sabrina Lind, Weston King i Donovan Kincaid, mieli być „jacyś”, a byli niemal zupełnie bezbarwni – no może z wyjątkiem Sabriny, bo akurat ona była wyjątkowo irytująca w swoim niezdecydowaniu. Autorka próbowała różnych sztuczek, by uatrakcyjnić fabułę i dodać odrobinę pikanterii, ale za każdym razem osiągała równie marny skutek. Ciężko ulepszyć coś, czego nie ma.

Nie polecam – dla mnie ta książka była straszną męczarnią, nie zamierzam więc przeczytać kolejnego tomu.

„Perwersyjny bogacz” to jedna z tych książek, która zapowiadała się naprawdę nieźle, a finalnie okazała się kompletnym niewypałem.

W wielu miejscach można przeczytać, że „nowa powieść Laurelin Paige przekracza granicę grzechu”, a według mnie jedyną granicę, jaką przekracza ta książka, to granica dobrego smaku. I nie chodzi tutaj o rzekomą perwersyjność, bo tytułowy bogacz...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Luann Tyler, piękna dwudziestolatka, i jej córeczka Lisa żyją na granicy ubóstwa. Pewnego dnia dziewczyna dostaje intratną propozycję wartą 100 miliona dolarów. Okazuje się, że ma tylko wziąć udział w loterii krajowej i... wygrać główną wygraną.”

David Baldacci to jeden z nielicznych autorów, który jak dotąd nie rozczarował mnie jeszcze nigdy, dlatego moje oczekiwania względem jego twórczości są dość wysokie. „Wygrana” to niewątpliwie książka ciekawa i wciągająca, mimo to miała kilka wad, które nieco popsuły mi jej odbiór. Nie zmienia to jednak faktu, że ogólny efekt mnie zadowolił, więc jako czytelnik jestem usatysfakcjonowany.

Sam POMYSŁ na książkę oceniam pozytywnie. FABUŁA jest raczej spójna i opiera się na dość dobrze rozbudowanym ciągu przyczynowo-skutkowym, więc jedyne, do czego mogę się przyczepić, to do przeskoku czasowego. Generalnie rozumiem powody, dla których Baldacci zdecydował się na takie rozwiązanie, tyle że w mojej ocenie przeskok ten nastąpił zbyt wcześnie. Myślę, że książka zyskałaby na wartości, gdyby autor pokusił się o opisanie chociaż kilku pierwszych dni z życia Luann po ucieczce z kraju. Odniosłem także wrażenie, że czasami, mówiąc kolokwialnie, Baldacci za bardzo popłynął. Nie jestem w stanie stwierdzić, jak w Stanach wygląda dostęp do różnego rodzaju informacji, w każdym razie to, jak szybko niektórzy bohaterowie potrafili wygrzebać „brudy” z przeszłości, jest dla mnie nieco nieprawdopodobne. Na brak AKCJI nie można narzekać, bo praktycznie od pierwszej strony coś zaczyna się dziać. BOHATEROWIE, mam na myśli przede wszystkim Luann i Jacksona, zostali wykreowani na barwne i intrygujące postacie. ZAKOŃCZENIE, choć przewidywalne i poprzedzone kilkoma oklepanymi chwytami, również oceniam na plus. Osobiście cieszę się, że Baldacci zdecydował się na w taki sposób zakończyć tę książkę.

„Wygrana” to książka, która intryguje i niesamowicie wciąga; została napisana prostym językiem, więc czyta się ją szybko. Ma swoje wady, ale nie na tyle duże, by z niej zrezygnować. Polecam!

„Luann Tyler, piękna dwudziestolatka, i jej córeczka Lisa żyją na granicy ubóstwa. Pewnego dnia dziewczyna dostaje intratną propozycję wartą 100 miliona dolarów. Okazuje się, że ma tylko wziąć udział w loterii krajowej i... wygrać główną wygraną.”

David Baldacci to jeden z nielicznych autorów, który jak dotąd nie rozczarował mnie jeszcze nigdy, dlatego moje oczekiwania...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Wilcza wyspa” to druga część cyklu warszawskich kryminałów z komisarzem Adamem Nowakiem w roli głównej, która, choć początkowo zapowiadała się całkiem nieźle, finalnie okazała się kolejnym niewypałem.

W mojej ocenie autor miał dobry pomysł na książkę, lecz w trakcie jej tworzenia, mówiąc kolokwialnie, coś nie pykło. Fabuła, mimo drzemiącego w niej potencjału, nie została poprowadzona właściwie - niektóre wydarzenia, które z automatu powinny wzbudzić w czytelniku emocje, zostały przedstawione dość nijako. Powiedziałbym nawet, że były zbyt „poprawne”, a przez to niemiłosiernie nudne i całkowicie bezbarwne. Nie pomogły nawet „zwroty akcji”, które, tak jak cała książka, w ogóle nie trzymały w napięciu. Zakończenie także nie powaliło mnie na łopatki, a poprzedzający je opis dochodzenia był nużący i zupełnie bez polotu.

Główny bohater, przynajmniej w mojej ocenie, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Choć nie wzbudził we mnie silnej antypatii, równie ciężko było zapałać do niego sympatią - jego częste komentarze i wtrącenia odnoszące się do muzyki i sportu z czasem stały się wyjątkowo drażniące. Z jednej strony były zrozumiałe, bo pomagały w lepszym poznaniu charakteru bohatera, z drugiej - charakteryzowały się ogromną nienaturalnością. Moim zdaniem - i tu jest problem - zostały bardziej wyeksponowane niż kwestie związane z prowadzonym śledztwem, co sprawiło, że książka generalnie jest mocno przeciętna.

Podsumowując, po przeczytaniu pierwszej części cyklu („Przystanek śmierci”) byłem raczej rozczarowany i zawiedziony, mimo to postanowiłem dać autorowi jeszcze jedną szansę. Teraz, kiedy udało mi się przebrnąć przez „Wilczą wyspę”, wiem, że nie sięgnę po kolejne tomy. Obie książki Tomasza Konatkowskiego były dla mnie dość męczące, co więcej, musiałem zmusić się do ich dokończenia.

Nie polecam!

„Wilcza wyspa” to druga część cyklu warszawskich kryminałów z komisarzem Adamem Nowakiem w roli głównej, która, choć początkowo zapowiadała się całkiem nieźle, finalnie okazała się kolejnym niewypałem.

W mojej ocenie autor miał dobry pomysł na książkę, lecz w trakcie jej tworzenia, mówiąc kolokwialnie, coś nie pykło. Fabuła, mimo drzemiącego w niej potencjału, nie została...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zimne ognie” to pierwszy thriller psychologiczny, z którym miałem okazję się zapoznać. Nie jestem więc w stanie obiektywnie stwierdzić, jak prezentuje się on na tle innych klasyków niniejszego gatunku. Choć, prawdę powiedziawszy, nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo książka bardzo mi się podobała i z chęcią przeczytałbym ją jeszcze raz.

Fabułę oceniam zdecydowanie na plus. Simon Beckett stopniowo budował napięcie i rozwijał akcję, ale robił to na tyle dobrze, że osobiście nie nudziłem się ani przez chwilę. Wydarzenia rozwijały się więc w odpowiednim tempie, a autor nie przesadził z wplataniem do tekstu przydługich opisów czy wyolbrzymianiem nic nieznaczących sytuacji.

Polecam!

„Zimne ognie” to pierwszy thriller psychologiczny, z którym miałem okazję się zapoznać. Nie jestem więc w stanie obiektywnie stwierdzić, jak prezentuje się on na tle innych klasyków niniejszego gatunku. Choć, prawdę powiedziawszy, nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo książka bardzo mi się podobała i z chęcią przeczytałbym ją jeszcze raz.

Fabułę oceniam zdecydowanie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szczerze mówiąc, nie jestem miłośnikiem polskiej literatury i przez lata unikałem jej jak ognia. W końcu jednak postanowiłem schować do kieszeni niechęć i uprzedzenia, tym bardziej, że trafiłem na książkę, której akcja rozgrywa się w dobrze znanym mi mieście. Niestety, dokonałem błędnego wyboru i mocno się rozczarowałem.

„Przystanek śmierci” to kryminał, który jest nudny, nijaki i mało intrygujący. Fabuła nie porywa, co gorsza, w ogóle nie trzyma w napięciu. Okresy między kolejnymi morderstwami pełne są poszukiwania dowodów i rozmów z rodzinami ofiar, a brakuje w nich konkretnej akcji. Niby coś się działo, a tak naprawdę nie działo się nic interesującego. Naprawdę doceniam, że autor szczegółowo przybliżył pracę polskiej policji, problem w tym, że zabrakło mi jakichś zaskakujących zwrotów akcji.

Opisy Warszawy były w porządku (widać zaangażowanie autora i jego staranność w odniesieniu do detali), reszta zaś - ciężka i nieco sztuczna. Dialogi wydawały mi się nienaturalne, zbyt poprawne. Brakowało w nich jakiegoś pazura, czegoś, co pomogłoby odróżnić od siebie bohaterów. Nawet główna postać, Adam Nowak, była (przynajmniej w moim odczuciu) bezpłciowym tworem, który nie reprezentował sobą niczego konkretnego.

Autor zdecydowanie przesadził z wplataniem informacji dotyczących jednego z warszawskich klubów piłkarskich - Polonii. Rozumiem, że komisarz Nowak był kibicem tej drużyny, ale ciągłe przypominanie o tym fakcie z czasem stało się co najmniej irytujące. Chwilami wyniki meczów ligowych bardziej przebijały się na pierwszy plan niż kwestie związane ze śledztwem. A chyba nie o to chodzi w dobrym kryminale, prawda?

Podsumowując, przeczytanie dzieła pana Tomasza Konatkowskiego było dla mnie zdecydowanie nieciekawym doświadczeniem. Nie chcę powiedzieć, że przeżyłem męczarnie, bo mogło być o wiele gorzej. W każdym razie książka była słaba, a przynajmniej na tyle zła, że drugi raz bym jej nie przeczytał. Dam jednak jeszcze jedną szansę autorowi i sięgnę po drugi tom, choć nie spodziewam się fajerwerków. Obawiam się, że kolejna część utwierdzi mnie w przekonaniu, że moje oczekiwania po raz kolejny nie zostaną zaspokojone przez autora.

Szczerze mówiąc, nie jestem miłośnikiem polskiej literatury i przez lata unikałem jej jak ognia. W końcu jednak postanowiłem schować do kieszeni niechęć i uprzedzenia, tym bardziej, że trafiłem na książkę, której akcja rozgrywa się w dobrze znanym mi mieście. Niestety, dokonałem błędnego wyboru i mocno się rozczarowałem.

„Przystanek śmierci” to kryminał, który jest nudny,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem zauroczony i autorem, i samą książką. Baldacci zdecydowanie trzyma poziom. Po raz kolejny intryguje i nie pozwala ani na moment oderwać się od czytania! Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko napisać, że „Ostatnia mila” to naprawdę dobra książka, którą z czystym sumieniem mogę polecić każdemu.

Jestem zauroczony i autorem, i samą książką. Baldacci zdecydowanie trzyma poziom. Po raz kolejny intryguje i nie pozwala ani na moment oderwać się od czytania! Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko napisać, że „Ostatnia mila” to naprawdę dobra książka, którą z czystym sumieniem mogę polecić każdemu.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Grota Skarbów” nie jest jedną z tych książek, którą można by nazwać literackim arcydziełem. Ma swoje wady, mniejsze lub większe, mimo to wciąga i czyta się ją z przyjemnością. Osobiście podobała mi się bardziej niż pierwsza część przygód Daniela Knoxa, co więcej, odczułem poprawę zarówno stylu autora, jak i jakości tworzonych przez niego opisów i dialogów.

„Grota Skarbów” nie jest jedną z tych książek, którą można by nazwać literackim arcydziełem. Ma swoje wady, mniejsze lub większe, mimo to wciąga i czyta się ją z przyjemnością. Osobiście podobała mi się bardziej niż pierwsza część przygód Daniela Knoxa, co więcej, odczułem poprawę zarówno stylu autora, jak i jakości tworzonych przez niego opisów i dialogów.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to