Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie czytałam "Życie Pi". Zaznaczmy to na początku, bo pewnie większość osób sięga po "Beatrycze i Wergili" jako przedłużenie przyjemności wynikającej z tej pierwszej książki. O "Życiu Pi" słyszałam dużo, gdzieś znajduje siebie w grupie odbiorczej tej pozycji, więc kiedy na stosie książek w Auchan zobaczyłam "Beatrycze i Wergili" pomyślałam, że może to będzie dobry test. Krótki, zwięzły, więc dobry.

Czytanie "Beatrycze i Wergili" zajęło mi więcej czasu niż zakładałam. 220 stron, duża czcionka, a prawie tydzień męczyłam ją w drodze do pracy. W połowie czułam się jak licealistka z lekturą w ręce — muszę skończyć, ale chyba już nie chcę. Czułam, że na etapie 50% opowieści nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że jest słaba czy dobra i dopiero skończenie jej da mi pełen obraz. Bo będąc w połowie książki, zwyczajnie nic wiem o co chodzi i do czego zmierza. Jak się okazało wrażenie trzyma do końca i nawet dalej.

Historia nie jest ciekawa. Kropka. Jest strasznie nudna i rozwleczona pełna informacji, które nie są nikomu potrzebne. Bohater nie zmienia się, nie rozwija. Jedyne co wpłynęło na tę piątkę to fakt, że kończąc lekturę nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że to zła lub dobra książka. Że pojawia się dużo kwestii, które zmuszają do myślenia. Że próbuję interpretować porównanie rzezi zwierząt do Holokaustu.

Siłą tej książki jest to, że zostawia duże pole do myślenia, analizy dla czytelnika. Więc jeśli szukasz takich bodźców — ten jest dość krótki. Jeśli nie, to są ciekawsze książki na twoich półkach :).

Nie czytałam "Życie Pi". Zaznaczmy to na początku, bo pewnie większość osób sięga po "Beatrycze i Wergili" jako przedłużenie przyjemności wynikającej z tej pierwszej książki. O "Życiu Pi" słyszałam dużo, gdzieś znajduje siebie w grupie odbiorczej tej pozycji, więc kiedy na stosie książek w Auchan zobaczyłam "Beatrycze i Wergili" pomyślałam, że może to będzie dobry test....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam na swojej drodze czytelniczej przystanki ze znacznie lepszymi reportażami. Takimi, które wyczerpują temat, suche dane zamieniają w historie, a sam proces czytania jest bardzo przyjemny.

Niestety, "Głośnik w głowie" nie posiada żadnej z tych cech. Przeczytanie rozdziałów w losowej kolejności nie zmienia odbioru książki, pozbycie się kilku z nich również. Same opowieści są jednostronne, przypominają mi trochę reportaż z TVN. Wprowadzenie czytelnika w stan nudy przy takim temacie? No, chylę czoła.

Dodatkowo, jaki jest cel tej książki? Zniechęcenie do korzystania z pomocy psychiatrycznej, skoro jest w tak słabym stanie? Uświadomienie władz o tym, że jest źle? Przecież jak sama autorka pisze lekarze od dawna alarmują, że trudno im wspierać osoby, które potrzebują zaopiekowania psychiatrycznego, że oddziały są przepełnione. WIedza specjalistyczna dla lekarzy? Nie ma tam takich rzeczy. To nie jest książka naukowa, rzetelny reportaż, zbiór wielkich praw i małych ciekawostek.

Widzę to tak, że jeśli ktoś interesuje się tym tematem, wie jak się sprawy mają. Jeśli kogoś nie obchodzi psychiatria w Polsce, w życiu po tę książkę nie sięgnie.

Dla mnie "Głośnik w głowie" to tylko swoista uwaga i hołd dla osób, które przeszły wiele z systemem, które wołały o pomoc i długo jej nie dostawały. Ze względu na zaopiekowanie się tymi historiami, daje pięć gwiazdek. Reszta? Meh.

Mam na swojej drodze czytelniczej przystanki ze znacznie lepszymi reportażami. Takimi, które wyczerpują temat, suche dane zamieniają w historie, a sam proces czytania jest bardzo przyjemny.

Niestety, "Głośnik w głowie" nie posiada żadnej z tych cech. Przeczytanie rozdziałów w losowej kolejności nie zmienia odbioru książki, pozbycie się kilku z nich również. Same opowieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Pikantne historie (...)" to książka, której ocena będzie zależna od tego, na którym aspekcie historii skupia się czytelnik. Grupa kulturowa, historia kryminalna, romans - to chyba najczęściej wybierane ośrodki, wokół których koncentruje się uwaga odbiorcy. I przyznam, że jeśli stanęłabym w tej grupie to w życie nie uciągnęłabym wskaźnika do szóstej gwiazdki.

W moim odczuciu opisanie grupy kulturowej jest bardzo powierzchowne i nie znając pendżabskiej społeczności mogłabym "strzelić" cechy dość hermetycznej grupy. Romans jest bardzo nijaki i w ogóle nieczytalny. Wątek niby_kryminalny... No, "niby" mówi samo za siebie. Wszystkie te trzy elementy są potraktowane bardzo po macoszemu i uznałabym je za wyjątkowo słabe części historii.

Skąd więc "dobra" ocena? Tutaj całe na biało wchodzą bakłażany, ogórki i cudowne wdowy. Starsze panie, które uwalniają swoje fantazje na kartkach, historie łączące ostre porno i telenowele oraz to, jakie są autorki jest czymś, co bardzo mnie oczarowało. Oczywiście, widzę dużo wad w tym, że kobiety niepiśmienne, które w życiu książki nie przeczytały tworzą historie literacko wygłaskane, w tym, że panie, które nie nazywają genitaliów ich biologicznymi nazwami, opisują sceny lubieżnego seksu. Mało to realne, ale jest zwyczajnie sympatyczne.

Sympatycznym nazwę kobiety, które nie miały możliwości zaznać rozkoszy łóżkowej, więc realizują swoje pragnienia w formie opowieści. Sympatycznym nazwę to, że przenoszą własne doświadczenie do świata fikcji. Sympatycznym nazwę to, że autorka stwarza wrażenie, że pisanie tych opowiadań wprowadza faktyczną zmianę w życiu łóżkowym pendżabskich małżeństw. I sympatycznym nazwę to, że finalnie "Bracia" nikogo nie zabili, chociaż taki ich obraz stwarza się od początku.

Dla tych sympatycznych elementów warto czytać. Odsunąć na bok logikę i uszczypliwość i po prostu uśmiechać się czytając o szorstkich cukiniach i perwersjach starszych pań.

"Pikantne historie (...)" to książka, której ocena będzie zależna od tego, na którym aspekcie historii skupia się czytelnik. Grupa kulturowa, historia kryminalna, romans - to chyba najczęściej wybierane ośrodki, wokół których koncentruje się uwaga odbiorcy. I przyznam, że jeśli stanęłabym w tej grupie to w życie nie uciągnęłabym wskaźnika do szóstej gwiazdki.

W moim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Męczyłam, męczyłam aż skończyłam. Baila! Czy było warto? Mmm... Nie wiem.

Autorka książki posiada nazwisko, które jakoś sugeruje, że z kulturą meksykańską jest związana. To, że chciała ją przedstawić wykorzystując do tego genezę horroru wydawało się wyjątkowo ciekawym zabiegiem. Jednak albo poza "korzeniami" za dużo w niej Meksyku nie ma, albo zwyczajnie kultura angielskiego wielkopaństwa interesuje ją znacznie bardziej.

Chociaż sama historia ma fantastyczne podstawy i pojawiający się wątek eugeniczny zadziałał na mnie jak ser na mysz, tak po chwili przekonałam się, że to tylko wielkie słowa rzucone od czasu do czasu, żeby książka wypadła na mądrzejszą. A dużo tu tego, naprawdę. Autorka strzela w czytelnika faktami o florze, podaje nazwiska naukowców i nawet mignie gdzieś tam jakaś łacińska sentencja, ale to tylko wzorek na pisance - i w obu przypadku nie ma tam jaj.

Główna bohaterka to ładna dziunia, przemądrzała i wyszczekana, ale tylko w opinii autorki, bo kiedy czytamy o jej zachowaniu to już taka znowu "hej do przodu" nie wydaje się. Pozostałe postacie mają zazwyczaj jedną, dwie cechy i na nich budowane są interakcje. Tamta ma być wredna, ten sprośny, tamten gapciowaty i nieśmiały. Jak krasnoludki.

A skoro mowa o krasnoludkach to porównania do baśni wywoływały we mnie przewracanie oczami, bo zamiast zaskoczyć widza jakąś regionalną historią, legendą, opowieścią, która w kontekście zainteresowań głównej bohaterki byłaby W PUNKT, tak klepiemy najbardziej klasyczne baśnie w jakiś powyginanych wersjach.

Po jakiś 100 stronach czytanie było całkiem miłe, ale też tak jakoś bez szału. Literacko było poprawnie (chociaż tłumaczenie czasami strzelało samobóje), grozy było niewiele, Meksyku jeszcze mnie, bohaterowie byli i właściwie tyle, ale okładka i wydanie to faktycznie ładne. Więc może to na plusik?

Męczyłam, męczyłam aż skończyłam. Baila! Czy było warto? Mmm... Nie wiem.

Autorka książki posiada nazwisko, które jakoś sugeruje, że z kulturą meksykańską jest związana. To, że chciała ją przedstawić wykorzystując do tego genezę horroru wydawało się wyjątkowo ciekawym zabiegiem. Jednak albo poza "korzeniami" za dużo w niej Meksyku nie ma, albo zwyczajnie kultura...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Omówione przez panią Kasie tematy były potraktowane mocno po łebkach. Niektóre rzeczy to było takie gadanie starej ciotki, że aż oczami przewracałam. Coś tam zwróciło moją uwagę, ale na bardzo krótko.

No, stories w formie książki nie wygląda, nie jest fajne i prawda jest taka, że gdyby to samo napisała jakaś przypadkowa Janina to nikt by tego nie czytał. Mało! Nikt by tego nie wydał. Nazwisko pani Kasia huczne ma i cieszę się, że tworzy, że sprawia jej to radość, ale to tworzenie w przypadku książki "A ja żem jej powiedziała..." do mnie w ogóle nie trafiło.

Omówione przez panią Kasie tematy były potraktowane mocno po łebkach. Niektóre rzeczy to było takie gadanie starej ciotki, że aż oczami przewracałam. Coś tam zwróciło moją uwagę, ale na bardzo krótko.

No, stories w formie książki nie wygląda, nie jest fajne i prawda jest taka, że gdyby to samo napisała jakaś przypadkowa Janina to nikt by tego nie czytał. Mało! Nikt by tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolorystyka w temperamentach pojawiła się w mojej pracy zawodowej w bardzo ukróconej formie. Coś tam odnośnie pracy z dziećmi, coś tam odnośnie oceny własnej pracy. Zaciekawił mnie temat i tak hyc, hyc trafiłam na audiobooka "Otoczeni przez idiotów" Thomas Eriksona.

Co do samej teorii nie będę się odnosić. Do mnie ona trafiła, chociaż wpływa na szufladkowanie ludzi i dopisywanie im zamiast metek "biały mężczyzna po 40" odpowiedniego koloru. Pewnie nie jest to tak negatywne jak nazewnictwo z cudzysłowu, ale bardzo pozytywne zapewne także nie jest.

Samo opracowanie teorii jest wyłącznie okej. Miałam bardzo dużo pytań odnośnie pewnych zachowań, samej komunikacji, która rzekomo miała być tematem książki oraz analizy kilku przytoczonych przykładów. Obstawiam, że takie niedopowiedzenie było świetnym rozwiązaniem marketingowym, bo po skończeniu słuchania "Otoczeni przez idiotów" pomyślałam, że chciałabym jeszcze więcej wiedzieć = więcej książek autora przeczytać. Trochę wyluzowałam po kilku dniach, ustabilizowałam mój czerwony zapał i doszłam do wniosku, że pewnie nie osiągnę satysfakcjonującego poziomu wiedzy nawet po przeszczepie mózgu Ericssena, ponieważ to bardzo elastyczna teoria i dużo tam "to zależy".

Fajna zabawa, czasem trochę rechotałam, gdy słyszałam o swoich zachowaniach jak absurdalnie wyglądają z zewnątrz i równie dobrze bawiłam się kolorując osoby z mojego otoczenia. Ciekawa przygoda, ale trzeba pilnować poczucia dystansu, bo takich schematów to pewnie jest jeszcze czterdzieści i każdy funduje nam inne zależności, sposoby reagowania z określonym typem i zwyczajnie powoduje kociołek w głowie. Ciekawostkowo? Jak najbardziej. Bawcie się dobrze :)

Kolorystyka w temperamentach pojawiła się w mojej pracy zawodowej w bardzo ukróconej formie. Coś tam odnośnie pracy z dziećmi, coś tam odnośnie oceny własnej pracy. Zaciekawił mnie temat i tak hyc, hyc trafiłam na audiobooka "Otoczeni przez idiotów" Thomas Eriksona.

Co do samej teorii nie będę się odnosić. Do mnie ona trafiła, chociaż wpływa na szufladkowanie ludzi i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na „Zero” zdecydowałam się w ramach Klubu Książki organizowanym przez Ewę Popielarz i już po paru stronach zorientowałam się, że skądś znam tę historię. Cóż, przygoda z „Zero” miała miejsce kilka lat temu, od razu po przeczytaniu innej książki Elsberga i chyba nie była aż tak tragiczna, skoro oceniłam ją na 6/10. Tutaj z zamaszystym wskazującym palcem powinna stanąć babcia i powiedzieć „Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi”, bo powtórka czytelnicza uzewnętrzniła wszystkie złe cechy książki.
O czym jest „Zero”? To historia angielskiej dziennikarki, który mimo własnego „zacofania” technologicznego zostaje wrzucona w konflikt między dwoma skarjnymi ugrupowaniami. Tajną grupę „Zero” próbującą uświadomić ludzi jak czołowe firmy wykorzystują ich dane do swoistej manipulacji oraz twórców popularnej aplikacji Freeme pozwalającej po dogłębnej analizie na podniesienie jakości życia użytkowników.
Chociaż książka ma formę kryminału i śledztwo zaczyna się już na pierwszych stronach, jest to wyjątkowo leniwy pościg, który ani przez chwilę nie wprowadził mnie w stan niecierpliwości czy ciekawości. Brnęłam przez te strony jak kajak przez bagno i czekałam na coś WOW. Nie doczekałam się. Mimo tego, że „Zero” napisane jest wyjątkowo przyjemnym w odbiorze językiem, dość często popadałam w znużenie materiałem. Lekkie dreszcze wiązały się z tożsamością grupy Zero, ale przez większość część książki słuchamy o ich poczynaniach z perspektywy innych bohaterów, którzy niestety są niemrawi. Sama główna bohaterka jest dla mnie jakimś wybrykiem natury. Nawet zważając na to, że autor skupiał się na aktualnych dla publikacji książki czasach, zacofanie Cyn jest zwyczajnie nie do przyjęcia. Wyobraźcie sobie w 2014 roku dziennikarkę latającą po biurze z notesem? Osoba, która powinna być dobrze poinformowana w zakresie tego co dzieje się na świecie, ma zerowe pojęcie o wydarzeniach, którymi żyją wszyscy. Autor zwraca uwagę, że jest ważną postacią w fabule, bo jest osobą ciekawską i dociekliwą, aczkolwiek same wydarzenia niespecjalnie dają nam to odczuć. Odnoszę wrażenie, że wszyscy wokół byli o wiele bardziej zaangażowanie w rozwikłanie zagadki niż ona.
Co najsmutniejsze dla tego książki to fakt, że się niesamowicie zestarzała. Może 8 lat temu stanowiła jakieś źródło ciekawostek, ale prawda jest taka, że rozwój technologiczny, który dostrzegamy znacznie wyprzedził ten, który zapowiadał autor w „Zero”. Książka mocno średnia, raczej dla osób, które są na bakier z nowinkami cyfrowymi. W kwestii ocen - spadek o dwa oczka.

Na „Zero” zdecydowałam się w ramach Klubu Książki organizowanym przez Ewę Popielarz i już po paru stronach zorientowałam się, że skądś znam tę historię. Cóż, przygoda z „Zero” miała miejsce kilka lat temu, od razu po przeczytaniu innej książki Elsberga i chyba nie była aż tak tragiczna, skoro oceniłam ją na 6/10. Tutaj z zamaszystym wskazującym palcem powinna stanąć babcia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przyjemny język połączony z totalnie rozrzedzoną treścią. Autorka podejmuje się wielu tematów, żadnego nie dopieszczając jak należy. Temat handlu ludźmi właściwie zostaje "poszmyrany", za to całkiem sporo miejsce poświęca się politycznym zagrywkom związanym z korupcją czy przekrętami. Zdecydowanie clickbaitowy tytuł i okładka. Nieładne praktyki.

Bardzo przyjemny język połączony z totalnie rozrzedzoną treścią. Autorka podejmuje się wielu tematów, żadnego nie dopieszczając jak należy. Temat handlu ludźmi właściwie zostaje "poszmyrany", za to całkiem sporo miejsce poświęca się politycznym zagrywkom związanym z korupcją czy przekrętami. Zdecydowanie clickbaitowy tytuł i okładka. Nieładne praktyki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetny reportaż, dobrze zebrane informacje, spojrzenie na opiekę społeczną w Norwegii od każdej strony i zwyczajny brak ocen, a danie czytelnikowi przestrzeni do wyciągania wniosków.

Świetny reportaż, dobrze zebrane informacje, spojrzenie na opiekę społeczną w Norwegii od każdej strony i zwyczajny brak ocen, a danie czytelnikowi przestrzeni do wyciągania wniosków.

Pokaż mimo to


Na półkach:

“Almond” autorstwa Won-Pyung Sohn to historia Yunjae żyjącego z aleksytymią, czyli niedorozwojem ciała migdałowatego skutkującym brakiem odczuwania emocji. Mnie ta informacja wystarczyła, żeby zainteresować się tym materiałem. Dodaj do tego obecność Gona, chłopaka, który wyróżnia się nadpobudliwością, skłonnością do agresji i odczuwania wielu rzeczy na maksa, a otrzymasz zestawienie dwóch nastolatków szukających siebie, przyjaciela oraz znaczenia miłości.

Chyba lubię literaturę azjatycką. Przynajmniej tę, z którą dotychczas się spotykałam. Książki z tego regionu stanowią zestawienie ciekawych i nieszablonowych historii z prostym, acz pięknym językiem. “Almond” zdecydowanie reprezentuje wspomniane cechy. Mamy niezwykłego bohatera, opowieść o dojrzewaniu, szukaniu “swoich” ludzi.

Chociaż nie jest bez skaz, nie sądzę, że warto im się przyglądać. Nie uznałabym jej za wybitną lekturę, jednak z pewnością zostanie na trochę w mojej głowie i zapewniła mi ogromną przyjemność z czytania. Niestety, nie udało mi się wzruszyć. Chociaż przeżywałam różne emocje, najbardziej fascynowała mnie swoista obojętność, która tak dobrze została przełożona przez tłumaczkę, Urszulę Gardner. Kiedy rozpoczynaliśmy przygodę z aleksytymią, śledząc przemyślenia Yunjae potrafiłam wprowadzić się w charakterystyczny dla niego stan obojętności. Fantastyczny warsztat!

Ciepła historia o tym, jakie znaczenie mają emocje, które otrzymujemy od innych. Może warto zastanowić się, co my wysyłamy w świat i jak wpływa to na ludzi w naszym otoczeniu.

LINK DO RECENZJI NA IG: https://www.instagram.com/p/CXoqWRugucZ/

“Almond” autorstwa Won-Pyung Sohn to historia Yunjae żyjącego z aleksytymią, czyli niedorozwojem ciała migdałowatego skutkującym brakiem odczuwania emocji. Mnie ta informacja wystarczyła, żeby zainteresować się tym materiałem. Dodaj do tego obecność Gona, chłopaka, który wyróżnia się nadpobudliwością, skłonnością do agresji i odczuwania wielu rzeczy na maksa, a otrzymasz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Honor. Opowieść ojca, który zabił swoją córkę” to historia rodziny, w której dochodzi do zabójstwa honorowego będącego kulturową bolączką Jordanii.

Pierwszy raz z pojęciem “zabójstwa honorowego” spotkałam się podczas słuchania odcinka “Honor rodziny Shafia” na kanale Stanowo.com. Podczas słuchania wspomnianej historii byłam przekonana o rzadkości takich incydentów. Podejście do honoru jako wartości wartej morderstwa własnych córek wydawało mi się na tyle abstrakcyjne, że raczej przypisywałabym to konkretnej jednostce, a nie traktowała jak brutalny zwyczaju. Dlatego książka Lene Wold była dużym zaskoczeniem. Zwłaszcza informacje o okolicznościach takich praktyk.

Nie zrozumcie mnie źle - to nie tak, że w Jordanii zabójstwa honorowe odbywają się na porządku dziennym. Aktualnie stanowią już niewielki procent zgonów. Chociaż takie morderstwa są przerażające i czasami bardzo brutalne, to dla mnie o wiele bardziej przerażająca jest cała otoczka tego typu przestępstw. Mamy przykłady przepisów prawnych, które zmniejszają wyrok, jeśli było to “zabójstwo dla honoru”. Mamy zwyczaj zamykania w więzieniu kobiet, którym grozi zabicie ze strony członków rodziny. Jest przytoczona sytuacja, gdy cała dzielnica obserwuje egzekucje nastolatki. Chociaż wielu mieszkańców potępia takie praktyki to wpisanie ich właśnie w “zwyczaj” i ogromne ulgi przypisywane mordercom są swoistą zachętą dla sprawców. Do końca życia żadna z kobiet, których rodziny planowały, zapowiedziały czy podjęły próbę zabójstwa honorowego, nie zazna spokoju. Dla mężczyzny to ujma, że pozwolił na niechwalebne zachowanie kobiet w swojej rodzinie. Wielu z nich podejmie się wszystkiego, aby nikt nie zarzucił im brak tego przeklętego honoru.

Świetny przykład tego, że prawa człowieka są bagatelizowane, ale prawa kobiet to w niektórych sytuacjach zwyczajnie nie istnieją. Dobrze wykonany przekład wydany przez Wydawnictwo Czarne zrealizowany przez Mariusza Kalinowskiego.

LINK DO RECENZJI NA IG: https://www.instagram.com/p/CXjTKlig_wJ/

“Honor. Opowieść ojca, który zabił swoją córkę” to historia rodziny, w której dochodzi do zabójstwa honorowego będącego kulturową bolączką Jordanii.

Pierwszy raz z pojęciem “zabójstwa honorowego” spotkałam się podczas słuchania odcinka “Honor rodziny Shafia” na kanale Stanowo.com. Podczas słuchania wspomnianej historii byłam przekonana o rzadkości takich incydentów....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bal szalonych kobiet” to powieść Victorii Mas, która koncentruje się wokół pacjentek i personelu szpitalu Salpetiere. Do takich miejsc żadna kobieta nie chce trafić, ale nie jej “chcenie” jest tutaj istotne. To ojcowie, mężowie czy bracia wprowadzają XIX wieczne kobiety na salony raczkującej psychiatrii. Chociaż nikt nie chce tam trafić, ludzie pragną poznać kulisy życia obłąkanych. Taka sposobność trafią się raz w oku podczas Balu Wariatek.

Wcześniej wartość literatury wiązałam z jej objętością. Nie wiem na jakiej podstawie, ale wyrobiłam sobie przekonanie, że te wielki tomiszcza z pewnością skrywają ogromną wartość. Później poznałam literaturę azjatycką, która przy niewielkiej ilości stron może łamać serca, wzruszać i oczarować językowo. Przykładem pięknej powieści w krótszej formie jest właśnie “Bal szalonych kobiet”.

Debiutując taką pozycją Victoria Mas postawiła przy swoim nazwisku wykrzyknik sugerujący, że twórczość tej pani to coś, co warto śledzić. Stworzyła bohaterki o rozbudowanej historii, pełnym wachlarzu cech. Wykreowała miejsce, które czytelnika - podobnie jak mieszczan paryskich - fascynuje i przeraża. Zaprezentowała nam krótką historię, w której zestawia raczkujący feminizm, naukę i wiedzę, wiarę i przeczucie.

Oczywiście, nie jest to najlepsza książka, jaką czytałam. “Przyjaciel” Sigrid Nunez miał o wiele mniej akcji, a wywarł na mnie większe wrażenie. Jednak “Bal szalonych kobiet” to przykład dobrego warsztatu, pomysłu i wykonania, do którego przyłożyła się pani Bożena Sęk, nasz polski głos Victorii Mas. Bardzo polecam, żeby pomyśleć o tym czy faktycznie tak dużo zmieniło się przez 100 lat w naszym społeczeństwie oraz w byciu kobietą.

LINK DO IG: https://www.instagram.com/p/CXgujFigJa-/

Bal szalonych kobiet” to powieść Victorii Mas, która koncentruje się wokół pacjentek i personelu szpitalu Salpetiere. Do takich miejsc żadna kobieta nie chce trafić, ale nie jej “chcenie” jest tutaj istotne. To ojcowie, mężowie czy bracia wprowadzają XIX wieczne kobiety na salony raczkującej psychiatrii. Chociaż nikt nie chce tam trafić, ludzie pragną poznać kulisy życia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“O chłopcu, który pływał z piraniami” Davida Almonda to historia Stana będącego pod opieką ciotki i wuja, który rozkręca interes konserwowy. Bardzo nakręcony za sukces i innowacje na rynku rybnym decyduje się na wszystko. Jedna z jego praktyk łamie serce Stana, który decyduje się na ucieczkę z cyrkiem.

Nie jestem zachwycona tą książką. W ramach maratonu miałam do czynienia z takimi cudami, że “O chłopcu…” w ogóle mnie nie ruszyło. Nie jest to zła książka, broń Matko Fizyko! Napisana jest płynnie, dużo się dzieje i tłumaczenie pani Katarzyny Androsiuk bardzo dobrze wpisuje się we wszelkie zmiany językowe (kocham piosenkę o rybach!). Tylko coś tu nie zagrało…

Główny bohater miał prawdopodobnie być zwykłym chłopcem, z którym każdy czytelnik mógłby się utożsamić. Jednak owa “zwykłość” przeszła w nijakość i to już nie jest dobra cecha żadnej postaci literackiej. Nie podobała mi się też jego rzekoma miłość do ryb. Mamy akapity poświęcone temu jak piękne są złote rybki, jak niesamowite są piranie, ale kiedy dochodzi do puszkowania szprotów czy makreli dyskretnie wyklucza się je z grona ryb wpisując w kategorię “żywność”. Zdając sobie z tego sprawę nie potrafiłam spojrzeć na Stana jako przyjaciela zwierząt, którego cechuje dobre serca, a cholernego hipokrytę. Taka powtórka z “Fantastyczny Pan Lis”, gdzie gloryfikuje się tylko pewne gatunki zwierząt, a resztę wpycha się do worka “mniej_istotne_ale_smaczne”.

W książce pojawia się też łamanie czwartej ściany i zwrot bezpośrednio do czytelnika. Mam wrażenie, że wskoczył on do narracji totalnie z czapy, bez konkretnej przyczyny, a tym samym odbierałam go jako nienaturalny. Szczególnie boli mnie zakończenie, w którym autor zachęca czytelnika do dokonania wyboru ciągu dalszego jednego z bohaterów. Nie podoba mi się ten pomysł i obym na niego nie trafiła. Otwarte zakończenia są okej, ale muszą być odpowiednio wyprowadzone. Ten tutaj należy do tych średnio udanych.

Dla mnie trochę strata czasu i zdecydowanie nie polecam.

OPINIA NA IG: https://www.instagram.com/p/CXWsgaMANyA/

“O chłopcu, który pływał z piraniami” Davida Almonda to historia Stana będącego pod opieką ciotki i wuja, który rozkręca interes konserwowy. Bardzo nakręcony za sukces i innowacje na rynku rybnym decyduje się na wszystko. Jedna z jego praktyk łamie serce Stana, który decyduje się na ucieczkę z cyrkiem.

Nie jestem zachwycona tą książką. W ramach maratonu miałam do czynienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Przygoda w Greenglass House” to opowieść o tytułowym pensjonacie, który ma niezwykłych mieszkańców, gości oraz historię. Kiedy Milo zaczyna ferie świąteczne, cieszy go wizja rodziców, którzy nie będą musieli obsługiwać gości i spędzą z nim cudowny czas, tylko we trójkę. Jak się jednak okazuje całkiem sporo osób ma ważny powód do odwiedzenia Greenglass House i nie wszyscy mają dobre zamiary. Milo staje przed zadaniem odkrycia tajemnic gości, co wymaga od niego przyjrzenie się też jego własnej historii.

YEAH! To było niesamowite doświadczenie. Podczas lektury “Przygody w Greenglass House” miałam odczucia podobne do pierwszego czytania “Morderstwa w Orient Expressie” Christie. Gdy pojawiały się poszlaki, pozwalały one czytelnikowi dokładnie analizować “miejsce zbrodnie” oraz wyciągać wnioski razem z bohaterem książki. Tajemnice były ciekawe, zróżnicowane i - jakkolwiek by to brzmiało - piękne! Byłam oczarowana historiami, które kryły się za każdym z bohaterów.

Język, w którym prowadzona była narracja sprawił, że płynęłam przez tekst. Wzorowe tłumaczenie ze strony pani Anny Anity Wichy. Nazwy własne postaci były idealnie dobrane. Widać tutaj jak piękny mamy język i jak cudownie może on podbić klimat lektury.

I ważna informacja dla tych, który nie zwykli czytać słów “Od Autora/ki”. ZRÓBCIE TO! Poznanie motywacji autorki do poprowadzenia historii Milo w charakterystyczny sposób to źródło ogromnego wzruszenia. Sprawia to, że jestem oczarowana Kate Milford jako autorką, ale również jako mamą.

Zdecydowanie sięgnę po kolejne tomy, także ogromne dzięki dla Wydawnictwa Dwukropek za doprowadzenie serii do końca.

Byłby_blerp: Kate Milford niczym profesor Atomus wrzuciła do kotła angażującą przygodę, ciekawą historię, nieszablonowych bohaterów, zagadkę rodem z książek Agathy Christie oraz zalała to sosikiem z rodzinnego ciepła i bożonarodzeniowej magii. Czytajcie “Przygodę w Greenglass House”!

OPINIA NA IG: https://www.instagram.com/p/CXWYXFgA3D2/

“Przygoda w Greenglass House” to opowieść o tytułowym pensjonacie, który ma niezwykłych mieszkańców, gości oraz historię. Kiedy Milo zaczyna ferie świąteczne, cieszy go wizja rodziców, którzy nie będą musieli obsługiwać gości i spędzą z nim cudowny czas, tylko we trójkę. Jak się jednak okazuje całkiem sporo osób ma ważny powód do odwiedzenia Greenglass House i nie wszyscy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

KRÓTKO: nuuuuudaa.. a jednak, jednak… jednak nuuuuda

“Jak człowiek staje się mordercą” Richarda Taylora to opowieść o psychiatrii sądowej i doświadczeniach zawodowych autora. Kropka.

Przyznam się, że po przeczytaniu tej książki doszłam do wniosku, że jestem zainteresowana kryminalistyką popkulturową. Chociaż śledztwa, poszukiwanie sprawców oraz ich pobudki do popełnienia zbrodni są tym, co kieruje mnie w stronę kryminałów, reportaży kryminalnych oraz podcastów tematycznych, odkryłam właśnie swoje granice zainteresowania.

W książce Taylora jest bardzo dużo szczegółów, które dla mnie nie były w ogóle interesujące, a ochoczo stwierdzę, że zwyczajnie były zbędne. Opowiadanie o zbrodni nie wymaga takich szczegółów jak rok budowy więzienia czy też historia ataków psychotycznych może obyć się bez informacji w jaki sposób podaje się zastrzyk i co tam w nim jest. Do tego wiele wątków było tak rozwleczonych, że aż frustrowałam się czytając te tomiszcze bez_wiedzy.

Najprościej przedstawić tę książkę w taki sposób - historia kryminalna rozpoczyna się od tego dlaczego Taylor wybrał psychiatrię, potem kilka historii studenckich, na pół strony wracamy do sprawcy zbrodni, żeby opowiedzieć o tym, jak przebiegała rozbudowa szpitala. Do tego ogrom wiedzy o brytyjskim odpowiedniku NFZ. Couldn’t care less!

To był przykład wabika, który teoretycznie dotyczy czegoś co lubię, ma ładną okładkę i clickbaitowy tytuł, ale kończąc prawie 600 stronicowe tomiszcze jestem załamana zbrodnią, która została na mnie dokonana - okradziono mnie z nadziei oraz czasu.

Z czystym sercem nie mogę nikomu polecić. No, słabiutka książka i zdecydowanie za długa patrząc na to, co ofiarowuje w zamian.

RECENZJA NA IG: https://www.instagram.com/p/CW_PgtZgW3-/

KRÓTKO: nuuuuudaa.. a jednak, jednak… jednak nuuuuda

“Jak człowiek staje się mordercą” Richarda Taylora to opowieść o psychiatrii sądowej i doświadczeniach zawodowych autora. Kropka.

Przyznam się, że po przeczytaniu tej książki doszłam do wniosku, że jestem zainteresowana kryminalistyką popkulturową. Chociaż śledztwa, poszukiwanie sprawców oraz ich pobudki do popełnienia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Krótko: bardzo fajny pomysł na młodzieżową fantastykę, mniej fajny styl prowadzenia akcji, wcale fajny sposób przedstawienia toksycznych manewrów w związkach

“Te wiedźmy nie płoną” to pierwszy tom dylogii Isabel Sterling, w którym śledzimy losy nastoletniej wiedźmy, Hannah. Jako wiedźma boryka się z problemem zachowania swojej tożsamości w tajemnicy, jako nastolatka przeżywa zakończony związek z Veronicą. Próba zalepienia złamanego serce i utrzymania mocy w tajemnicy okazuje się najmniejszym wyzwaniem, z jakim przychodzi jej się zmierzyć, bowiem w mieście grasuje ktoś, kto zdecydowanie nie życzy jej dobrze.

Podobają mi się te uwspółcześnione wiedźmy, zwłaszcza w literaturze młodzieżowej. Sterling zbudowała ciekawy koncept dając swoim wiedźmom genezę i klasyfikację w sposób prosty a ciekawy. Przy czym technika, jaką prowadziła fabułę była dziwnym wykresem, który w pewnym momencie linią pionową leci na sam szczyt emocji, a potem w ten sam sposób spada i przez parędziesiąt stron jest nudnawą historyjką o nastolatkach. Częściej o magii słuchamy jako wewnętrznej naturze w trakcie sytuacji towarzyskich, co równie dobrze może być metaforą uczuć, jak i prawdziwym odnośnikiem do czarów.

Bardzo nie podobała mi się toksyczność w relacjach między bohaterami. Hannah oraz jej ex to w ogóle paradowały z czerwoną flagą przy właściwie każdym spotkaniu, ale przy relacji Hannah z chłopakiem w niej zadurzonym mamy również kilka zastanawiających wymian zdań lub zachowań. Oczywiście, sama obecność toksycznych relacji nie jest czymś złym, ale ani nie mamy zdroworozsądkowej opinii ze strony bohaterów wobec wspomnianych RED FLAGów, ani sama bohaterka nie zyskuje pewności, że robi coś źle lub że zachowanie innych jest zwyczajnym przejawem bycia szkodliwym.

Także książka meh, czytało się przyjemnie i do przodu, ale zaliczyłabym ją do słabszych średniaczków i raczej nie skłaniała do polecenia jej komukolwiek.

Byłby blerp: hokus pokus, czary mary - mało magii, dużo dramy.

RECENZJA NA IG: https://www.instagram.com/p/CW3evqDgyMF/?utm_source=ig_web_copy_link

Krótko: bardzo fajny pomysł na młodzieżową fantastykę, mniej fajny styl prowadzenia akcji, wcale fajny sposób przedstawienia toksycznych manewrów w związkach

“Te wiedźmy nie płoną” to pierwszy tom dylogii Isabel Sterling, w którym śledzimy losy nastoletniej wiedźmy, Hannah. Jako wiedźma boryka się z problemem zachowania swojej tożsamości w tajemnicy, jako nastolatka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Żałobnica” Roberta Małeckiego to opowieść Anny, która po śmiertelnym wypadku męża i pasierbicy próbuje poradzić sobie z noszeniem całunu wdowy. Nie pomaga w tym śledztwo dotyczące okoliczności wypadku, rodzina męża domagająca się spadku oraz wyryty niczym tatuaż incydent z przeszłości, który wyłania się z niepamięci w tym samym czasie.

Jestem oczarowana umiejętnościami lingwistycznymi pana Małeckiego, który proces parzenia kawy zamienia w pełną zadumy scenę, który stosuje metafory kwieciste, nie przesadne, który uczucia nazywa w tak niesamowity sposób, że przestajemy oddychać. Fenomenalne prowadzenie narracji. Cały czas miałam poczucie lawirowania między literaturą piękną a thrillerem.

Fabularnie przez większość czasu autor również nie zawodzi. Zakończenie trochę zwyczajne, wyraźnie odstające od reszty historii, lecz droga do niego prowadząca jest tak angażująca, że nie czułam bolesnego rozczarowania. Finał z większym hukiem byłby jednak idealnie dopasowany do “Żałobnicy”.

Z powieścią zapoznałam się w formie audiobooka w ramach promocji @czytaj_pl. Anna Dereszowska w roli lektorki wypadła fenomenalnie. Piękne zdania wraz z jej głosem budowały tak niesamowite wrażenie, że nie byłam w stanie oderwać się od słuchania.

Zdecydowanie podczas grudniowego polowania w bibliotece wyszukam kolejnych pozycji autora, zaś panią Dereszowską przytulam do serduszka jako jak na razie moją ulubioną lektorkę. Cudowny duet, ciekawe doświadczenie i zdecydowanie udane podróżowanie od pracy do domu.

LINK DO IG: https://www.instagram.com/p/CWbMcNhgd4k/

“Żałobnica” Roberta Małeckiego to opowieść Anny, która po śmiertelnym wypadku męża i pasierbicy próbuje poradzić sobie z noszeniem całunu wdowy. Nie pomaga w tym śledztwo dotyczące okoliczności wypadku, rodzina męża domagająca się spadku oraz wyryty niczym tatuaż incydent z przeszłości, który wyłania się z niepamięci w tym samym czasie.

Jestem oczarowana umiejętnościami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Grecja. Gorzkie pomarańcze" Dionisiosa Sturisa to zbiór felietonów, artykułów (ciężko nazwać) dotyczących Grecji, jej historii oraz czynników i konsekwencji związanych z głośnym kryzysem.

Język, którym posługuje się autor jest cudowny. Bardzo przyjemny sposób narracji wprowadzającej nas w klimat gawędziarstwa przy kawie. Stąd też każdy kolejny rozdział mógłby być niesamowitą przyjemnością.

Mógłby, ponieważ tematyka książki w ogóle nie trafiła w moje zainteresowania. W dużej mierzy skupiamy się na greckiej historii, z centralizacją wpływu komunizmu, co dla mnie było całkowicie pozbawione odniesień. Nie jestem związana z Grecją, nigdy nie odwiedziłam tych rejonów, a o kryzysie wiem tyle, że jakiś jest. "Gorzkie pomarańcze" nie zadziałały jak wabik, który zachęca do poznawania tematu bliżej, a wręcz trochę odstręczyły, bo mimo cudownej formy przekazu poczułam się jak na lekcji historii.

Plusem jest nawiązanie do postaci Meliny Mercouri, której historia bardzo mnie zainteresowałam (przesłuchałam ten rozdział dwa razy!) i o której chętnie dowiem się więcej.

Zwyczajnie to, co "Gorzkie pomarańcze" oferują nie zsynchronizowało się z moimi oczekiwaniami. Możliwe, że oczekiwałam trochę bardziej turystycznej strony, której autor koniecznie chciał uniknąć. Cóż, zdarza się.

LINK DO IG: https://www.instagram.com/p/CWTVyI4sutq/?utm_source=ig_web_copy_link

"Grecja. Gorzkie pomarańcze" Dionisiosa Sturisa to zbiór felietonów, artykułów (ciężko nazwać) dotyczących Grecji, jej historii oraz czynników i konsekwencji związanych z głośnym kryzysem.

Język, którym posługuje się autor jest cudowny. Bardzo przyjemny sposób narracji wprowadzającej nas w klimat gawędziarstwa przy kawie. Stąd też każdy kolejny rozdział mógłby być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Służące do wszystkiego” to przykład fantastycznego reportażu o tym, że aby przyjrzeć się niewolnictwu nie musimy pokonywać oceanu, bo jego przykład jeszcze 100 lat temu gościł w polskich mieszkaniach.

O czym czytamy?
O mechanizmach obronnych człowieka. Służąca, która uznaje siebie za ważnego członka rodziny i poświęca całkowicie służbie kosztem swojego zdrowia, życia prywatnego, rezygnując z posiadania dzieci, małżeństwa. Chlebodawca, który czule opisuje swoją relację z gosposią, mówi o miłości i oddaniu, a jednocześnie przymyka oko na fakt, że cały czas zagadania schorowaną kobietę do gotowania, sprzątania czy usługiwania przy kąpieli.
O raczkującym prawie pracy. Jesteśmy świadkami całkowitego służalstwa zastępowanego domaganiem się minimalnych zmian, aż do próby dokonania całkowitego przewrotu na arenie polskiej polityce zawodowej.
O wojnie, hipokryzji, raczkującym feminizmie. O Angeli Merkel, Gombrowiczach, Iłłakowiczównie. O Marysi, Anieli, Kasieńce. Oraz o nas, Polakach. Ze strony na stronie coraz częściej doświadczałam deja vu i przekonania, że znam tę mentalność, znam te myślenie, znam tę Polskę.

Po więcej moich opinii, zapraszam na IS: https://www.instagram.com/p/CWAbciIAHjA/

„Służące do wszystkiego” to przykład fantastycznego reportażu o tym, że aby przyjrzeć się niewolnictwu nie musimy pokonywać oceanu, bo jego przykład jeszcze 100 lat temu gościł w polskich mieszkaniach.

O czym czytamy?
O mechanizmach obronnych człowieka. Służąca, która uznaje siebie za ważnego członka rodziny i poświęca całkowicie służbie kosztem swojego zdrowia, życia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

KRÓTKO: językowy bleh, fabularny meh, zachęcający? nah.

"Dom samobójców" Charliego Donlea to opowieść o okrutnej zbrodni, która miała miejsce w byłym domu nauczycielskim na pewnym campusie, której tajemnice próbują odkryć WSZYSCY.

Trudno o bardziej angażujący opis, kiedy czytelnik zaangażowany jest wcale. To ten typ prowadzenia akcji, gdzie antagonistę/kę sugeruję jej minimalny udział w akcji. Wspomina się o nim/niej raz, dwa i to gdzieś tam z boczku, a później rzekoma niespodzianka. Będzie grono uznające takie zabiegi za sprytne. Dla mnie to raczej leniwe. Autor nie musi się wysilać do tworzenia wielowymiarowych postaci, bo poza jedną cechą (i zazwyczaj to zwyczajne "jest szurnięty/a") nie ma okazji, jak i potrzeby pokazywania czegoś więcej. Co smutniejsze - ta reguła dotyczy całej reszty bohaterów, którym możemy przypiąć metki z pojedynczymi hasłami jak autystka, wyrozumiały, wścibska. Stąd też w toku czytania już całkowicie ignorujemy nazwiska, a po prostu brniemy przez te bagna rozpaczy jak Artax, ufajdani lepką nudą i kiepskim pisarstwem.

A, bo i pisarstwo tam jest obecne. Niestety, nie z tych dobrych. Mamy tutaj bardzo krótkie rozdziały (czasem po 3-4 strony!), więc hop, hop i lecimy do przodu. Co jednak smutniejsze przypomnienie o tym, co działo się rozdział wcześniej mamy bardzo często, wręcz natrętnie. Trochę jakby książka była kierowana do ludzi z demencją na okrutnym poziomie.

Lubię kryminały, ale ten bolał. "Dom samobójców" to przykład, że pisać każdy może, ale nie każdego warto czytać. A nawet blerb się tu nie ostał. Bo i co napisać? "Słabe, odłóż na półkę"?

Recenzja z mojego profilu na IG: https://www.instagram.com/p/CVsLa4-gDKG/?utm_source=ig_web_copy_link || skoczcie, dajcie serce <3

KRÓTKO: językowy bleh, fabularny meh, zachęcający? nah.

"Dom samobójców" Charliego Donlea to opowieść o okrutnej zbrodni, która miała miejsce w byłym domu nauczycielskim na pewnym campusie, której tajemnice próbują odkryć WSZYSCY.

Trudno o bardziej angażujący opis, kiedy czytelnik zaangażowany jest wcale. To ten typ prowadzenia akcji, gdzie antagonistę/kę sugeruję jej...

więcej Pokaż mimo to