Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Camille, zwykła nastolatka, trafia do Hellheaven. Nie jest przerażona, zdruzgotana, zapłakana, a w drodze do tego miejsca smacznie sobie śpi. Na miejscu poznaje wspaniałych ludzi, którzy mimo iż nie udzielają odpowiedzi na jej pytania, są dla niej mili i zaprzyjaźniają się z nią. Jest też chłopak. Według Camille bardzo arogancki i nieznośny, ponadto lubi zabawiać się dziewczynami. Dziewczyna nie chce mieć z nim nic wspólnego, lecz wydarzenia, które nastąpią, przyniosą nieoczekiwany ciąg akcji...

... której prawie nie ma.

Ciąg dalszy recenzji pod linkiem: http://zaslodkakawa.blogspot.com/2016/02/62-hellheaven-raven-stark.html

Camille, zwykła nastolatka, trafia do Hellheaven. Nie jest przerażona, zdruzgotana, zapłakana, a w drodze do tego miejsca smacznie sobie śpi. Na miejscu poznaje wspaniałych ludzi, którzy mimo iż nie udzielają odpowiedzi na jej pytania, są dla niej mili i zaprzyjaźniają się z nią. Jest też chłopak. Według Camille bardzo arogancki i nieznośny, ponadto lubi zabawiać się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgasz po książkę. Patrzysz na okładkę. Bierzesz głęboki oddech, przygotowując się. Nie boisz się. Jesteś ciekaw. Przerzucasz trzy prawie puste kartki. Twój wzrok zatrzymuje się na pierwszych, ważnych słowach. A wtedy....


Wyobraź sobie...

... że pracujesz...

... w firmie farmaceutycznej.


Zapowiada się ciekawie. Intrygująco. Pierwsze słowa sprawiają, że w twojej głowie zaczynają formować się pytania. Czy książka będzie tak dobra, jak myślę? Czy mnie zaskoczy? Wprawi w osłupienie?
Już na początku muszę stanowczo odpowiedzieć na owe pytania.
Otóż: NIE.

Wyobraź sobie, że po dwudziestu latach lojalnej współpracy z firmą farmaceutyczną z dnia na dzień dostajesz wypowiedzenie, a twój najlepszy przyjaciel zajmuje twoje dotychczasowe stanowisko. Co zrobisz? Jaki będzie twój ruch? Przełkniesz gorzką pigułkę czy poszukasz zemsty?

Oczywiście, że poszukam zemsty. Przez x czasu będę zabijać wszystkich pracowników firmy, czy dotarło do nich, co zrobili. Tak, przy okazji mogę się komuś narazić, ale przecież jestem taki sprytny, że nic mi się nie stanie. Ba! Prawie do końca wyjdę z tego cało. Przecież nie zostawiam śladów, jestem nadzwyczaj ostrożny. Tylko dlaczego ostatecznie musiałem popełnić błąd?

Nielogiczne, tak samo jak cała powieść. Nigdy nie sądziłam, że przeczytam coś tak absurdalnego. Już od pierwszych zdań można złapać się za głowę. Pomijając powtórzenia, dostrzegamy bardzo brzydko brzmiące zdania, akapity. Czytając początek, miałam wrażenie, że autor pisze do szuflady - nie przejmuje się poprawnością językową, nie zna granic, po prostu daje upust wyobraźni. Nie zastanawia się, czy w rzeczywistości takie zdarzenia mogłyby mieć miejsce - nad tym ma rozmyślać potem. Lecz ostatecznie tego nie robi. Zostawia powieść niedopracowaną, żyjąc w przekonaniu, że stworzył coś. Coś, co jest naprawdę dobre.

Lecz pomysł sam w sobie nie jest zły. Ba! Mogłabym rzecz nawet, iż zamysł powstał dosyć intrygujący. Ile jest książek skierowanych do czytelników, by mogli wczuć się w rolę bohatera i wręcz nim być? Z taką narracją niewiele. I to było w tym wszystkim najbardziej zaskakujące. Oprócz zakończenia. Bo w jakimś stopniu również mnie zdziwiło. To było coś, na co czekałam całą powieść. Jednak nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolona, bo mimo iż coś mi się podobało, to i tak zakończenie wyszło źle. Może po prostu podobał mi się pomysł. Tyle.

Powieść ubolewa, płacze, że mogłoby być lepiej, a siła wyższa, która sprawuje nad nią kontrolę, nie zdaje sobie z tego sprawy i nie jest w stanie nic zmienić. A szkoda, wielka szkoda...

Sięgasz po książkę. Patrzysz na okładkę. Bierzesz głęboki oddech, przygotowując się. Nie boisz się. Jesteś ciekaw. Przerzucasz trzy prawie puste kartki. Twój wzrok zatrzymuje się na pierwszych, ważnych słowach. A wtedy....


Wyobraź sobie...

... że pracujesz...

... w firmie farmaceutycznej.


Zapowiada się ciekawie. Intrygująco. Pierwsze słowa sprawiają, że w twojej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ciągu naszego życia spotykamy wielu ludzi. Jednych poznajemy dość dobrze, zaprzyjaźniamy się z nimi, planujemy wspólne randki, wyjazdy, może nawet będziemy prowadzać nasze dziećmi z ich dziećmi do szkoły. Spotykamy też takie osoby, które na pierwszy rzut oka wywierają na nas złe wrażenie. Nie chcemy mieć z nimi nic do czynienia, więc nie próbujemy kontynuować znajomości. Spotykamy również takie osoby, o których nawet nie wiemy, że je spotkaliśmy. Mijamy się z kimś na ulicy, wpadamy na kogoś, zamieniamy z kimś jedno słowo na przejściu dla pieszych, czekając na zielone światło. Równie dobrze ktoś może się do nas przysiąść, gdy siedzimy w barze. Nigdy nic nie wiadomo, a możliwości jest wiele.

Tim Carrier również spotkał na swojej drodze osobę, z którą nie chciał zawrzeć znajomości. W gruncie rzeczy to ta osoba spotkała jego, gdy w spokoju, pogrążony we własnych myślach, sączył piwo w barze. Osoba niewiele mówiła o zadaniu, ale jedno było jasne. Musiał ją zabić. Musiał zabić kobietę, której nie znał i nie wiedział, dlaczego miał to zrobić. Lecz nagle, gdy osoba odeszła, pojawiła się druga, chętna do zajęcia się sprawą. Ale on na to nie pozwolił. Wiedział też, że ta osoba nie odpuści i będzie chciała wykonać misję. Dlatego musiał działać. Musiał odnaleźć Lindę i uchronić przed niebezpieczeństwem.

Na tym etapie Tim spotka trzy osoby, o których wcześniej nie słyszał. Dzięki pierwszemu człowiekowi jego życie zmienia bieg w zupełnie inną stronę, czego nigdy nie oczekiwał. Lecz co się stało, to się nie odstanie. Trzeba działać, aby zdążyć na czas.

Tim dociera do Lindy - zdezorientowanej wiadomością, że jest celem zabójcy. Nie wie, kto pragnąłby jej śmierci. Jest spokojną osoba, nie krzywdzi ludzi, nie przyczynia się do żadnych złych rzeczy. A jednak jest celem. Wraz z Timem zaczynają ucieczkę, w której nieoczekiwanie to Tim stanie się celem. W całą akcję włączy również przyjaciela, Pete'a, który mimo perspektywy utraty pracy zgodzi się mu pomóc. To jest jedna z tych osób w życiu Tima, z którą chciał kontynuować znajomość.

- Powiedział, że odnajdzie nas szybciej, niż nam się wydaje.
- Płatni zabójcy lubią się przechwalać.

Oni uciekają. Zabójca ich goni. Oni się boją. On jest spokojny. Oni nie mają planów awaryjnych. On jest przygotowany. Oni mają wiele do stracenia. On nic. Bawią się w kotka i myszkę. Ale kto jest kim?

Muszę przyznać, iż pomysł na książkę Koontz miał świetny. Do pewnego momentu. Jednak biorąc pod uwagę sam zamysł, z chęcią bym mu pogratulowała, bo naprawdę mi się spodobał. Ale jak mam ocenić cała resztę? Wykonanie? Zakończenie? Na wszystkie te aspekty pasuje jedno słowo: ŹLE. Koontz po prostu źle wykonał swoje zdania. Miał taki dobry pomysł i spartaczył go też w dobry sposób. Dawno nie czytałam chyba powieści, która zostałaby w taki sposób oszpecona. Nie da się znaleźć na to innego określenia - została po prostu oszpecona. Sam początek - ten przez kilkanaście pierwszych stron - fakt faktem nie jest zbyt dobrze napisany, ale ciekawi czytelnika. Gdyby nie fakt, że spodobał mi się pomysł, rzuciłabym tą książkę w kąt, bo styl pisania autora nie należy do najciekawszych. Ale chciałam się dowiedzieć, jak Koontz zakończy swoją powieść. Z lekką irytacją czytałam kolejne strony, nie mogąc doczekać się końca. A gdy w końcu się go doczekałam, żałowałam, że nie zostawiłam tej pozycji w spokoju. Jestem naprawdę zawiedziona! Nie sądziłam, że znany, dobrze sprzedający się pisarz, zrobi coś takiego. Liczyłam na więcej intrygi. Więcej CIEKAWYCH zwrotów akcji. Ciekawszych dialogów. Więcej opisów. Nie potrzebowałam dziwnych stwierdzeń, które wynikały z dialogów, a później były powtarzane, pod dialogiem. Po co? Do tej pory nie rozumiem.
Książka w ogóle mnie nie zaskoczyła, nie podobała mi się, więc jaka mogłaby być ocena? Pewnie najniższa. Jest to kolejna pozycja Koontza, która mi się nie podobała. Według mnie autor po prostu nie ma talentu do tworzenia intrygujących powieści.

Tim spotkał w swoim życiu Lindę, z którą zapragnął kontynuować znajomość. Ja poznałam Deana, z którym nie chcę mieć więcej do czynienia.

W ciągu naszego życia spotykamy wielu ludzi. Jednych poznajemy dość dobrze, zaprzyjaźniamy się z nimi, planujemy wspólne randki, wyjazdy, może nawet będziemy prowadzać nasze dziećmi z ich dziećmi do szkoły. Spotykamy też takie osoby, które na pierwszy rzut oka wywierają na nas złe wrażenie. Nie chcemy mieć z nimi nic do czynienia, więc nie próbujemy kontynuować znajomości....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niespełna godzinę temu, kiedy poczułam suchość w gardle, otworzyłam oczy, rejestrując pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Niechętnie wyciągnęłam dłoń w poszukiwaniu telefonu, który uświadomiłby mnie, jak późno się zbudziłam. Ledwo zerknęłam na niewielki ekranik i z wielkim ociąganiem podniosłam się, ruszając po dzienną dawkę kofeiny. Tak, sprawdziłam. W pobliżu nie było zombie.

Rok 2014. Wynaleźliśmy lek na raka. Pokonaliśmy grypę i przeziębienie. Niestety stworzyliśmy też coś nowego, strasznego, coś, czego nikt nie mógł zatrzymać. Infekcja rozprzestrzeniła się szybko, wirus przejmował kontrolę nad ciałami i umysłami, wydając jedno tylko polecenie: jedz!

Upłynęło 20 lat. Georgia i Shaun Mason są na tropie największej historii w ich życiu – mrocznej konspiracji stojącej za infekcją. Prawda musi wyjść na jaw, nawet jeśli jest śmiertelna.

Jednym słowem: zombie. Jest wszędzie. Nawet kiedy go nie widać, ono gdzieś się czai, a jeśli się nie czai i tak trzeba myśleć w sposób taki, jakby się czaiło. Nie można wyjść spokojnie na ulicę bez uzbrojenia, bo w każdej chwili jest szansa na natknięcie się na nieumarłego. Trzeba uważać. Owszem, istnieje różnoraka ochrona, ale jeśli do zakażenia dojdzie w miejscu nią objętym, nie ma zmiłuj, trzeba działać. Jeśli ugryziony zostanie twój brat lub przyjaciel, nie będziesz się nad nim litował. Strzelisz mu kulkę w środek głowy, żeby ratować siebie i innych, bo on i tak już nie żyje. Jednak niektórzy lubią zbliżać się do zombie, ryzykując życie, by nagrać jakiś materiał i opublikować go w sieci. Chyba nie pomyśleliście, że robią to z czystej przyjemności. To po części ich praca - w ten sposób ostrzegają innych na całym świecie, co może się wydarzyć, kiedy zadrzecie z zombie. Shaun to wie, Georgia to wie, ale oboje chcą poznać prawdę, nie zważając na utratę życia.

Tak naprawdę jest ich trójka. Buffy jednak nie wychodzi w teren - zajmuje się pracą komputerową. Jest w tym dobra. Nawet bardzo. We trójkę tworzą zgrany zespół, który otrzymuję pracę u kandydata na prezydenta. Mają mu towarzyszyć, tworzyć rozeznania, wywiady, etc. etc. Nie mogą mijać się z prawdą, nawet jeśli jest nie wygodna dla owego kandydata. Sam tego chciał. Więc kiedy nieszczęście spada na jego rodzina, próbując odkryć tą prawdę. Za jaką cenę?

Sięgając po tą pozycję, zdawałam sobie sprawę, iż będę czytać coś, po co nie sięgam zbyt często. Tak, chyba się powtarzam. Ale jednak trzeba czasami tak zrobić. Podeszłam do tej książki z zaciekawieniem i optymizmem, który już na pierwszych stronach powoli zaczął się ulatniać...

Mira Grant stworzyła zupełnie nowy świat, niekoniecznie lepszy od naszego, rzeczywistego. Stworzyła wirusa, o których my byśmy nigdy nie pomyśleli. Ona jednak wpadła na ciekawy pomysł i postanowiła go wykorzystać. Owszem, w tym momencie stwierdzam, że sam pomysł nie jest zły. Jestem wręcz pod wrażeniem, iż autorka z wielką dokładnością opisała wirus KA. Nie lada zadaniem jest wymyślić coś takiego.
Nie mogę jej jednak pogratulować, jeśli chodzi o resztę fabuły mianowicie ten cały wyjazd dziennikarskiej trójki z prawdopodobnie przyszłym prezydentem i trudnościami, które napotkali na swojej drodze. Zwykła, nieudana, nic nie wnosząca do naszego życia otoczka, która może zanudzić człowieka na śmierć. I ta cała otoczka tak naprawdę ciągnie się od początku do końca. Wniosek: cała książka może zanudzić człowieka na śmierć.

Sądziłam, że powieść będzie żywsza, że więcej będzie się w niej działo, że każdą stronę będę czytała z zapartym tchem. A jednak czytałam ją z półotwartymi oczyma. Tak naprawdę nie zauważyłam w niej nic niezwykłe interesującego (oprócz samego wirusa), podczas gdy sporo osób się nią zachwyca. Ciekawy zarys fabuły został przedstawiony w nieciekawy sposób, wręcz nudny. Rozmowy z gubernatorem, jego żoną, innymi ludźmi... od tego wszystkiego emanowała monotonność i szarość - nie byłam w stanie zobaczyć jasnych kolorów w tej powieści, nawet jeśli miałam możliwość przeczytania o kochającym się rodzeństwie, które oddałoby za siebie życie. Lecz czy mogłabym to uznać za interesujące? Niekoniecznie.

Gdzieś w opisie czytałam o jakiejś dawce humoru w powieści. Z tym muszę się zgodzić - pojawiła się w Feed. Tak, czasami uśmiechnęłam się pod nosem, czytając cięte dialogi. Istotnie, taki zabieg pasował do stylu, jakim została napisana książka.

Nie wiem, jak ostatecznie ocenić ową pozycję. Fakt, nie podobała mi się, czytałam ją baaaardzo długo, a nawet sądziłam, iż nie dotrwam do końca, jednak czy mogę określić tą powieść jako totalną klapę, nawet jeśli sądzę, że może naprawdę zanudzić? Nie jestem pewna, więc dzisiaj wstrzymam się od oceny.

Niespełna godzinę temu, kiedy poczułam suchość w gardle, otworzyłam oczy, rejestrując pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Niechętnie wyciągnęłam dłoń w poszukiwaniu telefonu, który uświadomiłby mnie, jak późno się zbudziłam. Ledwo zerknęłam na niewielki ekranik i z wielkim ociąganiem podniosłam się, ruszając po dzienną dawkę kofeiny. Tak, sprawdziłam. W pobliżu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/11/51-rownowaga-pawe-lesniak.html

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/11/51-rownowaga-pawe-lesniak.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/11/49-arthur-conan-doyle-przygody.html

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/11/49-arthur-conan-doyle-przygody.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

Są książki, po których już na pierwszy rzut oka widać, że będą dobre. Są książki, które nie przyciągają uwagi zupełnie niczym, mimo że w środku mogą być wartościowe. Prawda jest taka, że każdy patrzy najpierw na okładkę i po kilku sekundach decyduje, czy chce się zagłębić w daną powieść czy też nie. Czasami odkłada ją na półkę, nie zaznajamiając się nawet z opisem. Czasami bierze ją w ciemno. W wielu przypadkach popełnia wielki błąd, o którym może nigdy się nie przekonać.



Pierwszy raz spotykam się z twórczością Link, mimo że od dawna słyszałam już o tej autorce. Wiele osób ma o niej dobre zdanie, nie bez powodu jej książki są bestsellerami. Napisała łącznie 17 powieści, na podstawie kilku z nich zostały nakręcone seriale. Kogo nie kusi zaznajomić się z tak dobrym piórem, jak powiadają ludzie?


Przyznam szczerze, iż opis zainteresował mnie średnio. Gdyby streszczenie obejmowało pierwsze dwa zdania, byłoby idealnie, bo w ciemno pragnęłabym dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi. Ja sięgnęłam po tą pozycję tylko dlatego, iż koleżanka bardzo się nią zachwycała. Sądziłam, że czeka mnie przygoda z naprawdę dobrym kryminałem, wielką intrygą, dreszczami przeszywającymi ciało... Całość jednak nie odzwierciedliła moich wyobrażeń.



Mamy tutaj do czynienia z kilkoma historiami, które, rzecz jasna, mają ze sobą coś wspólnego. Nie wiemy co, ale zgłębiamy się w nie, próbując skupić się na wszystkich elementach. Wszystko może okazać się ważne, a my, czytelnicy, zawsze chcemy rozwikłać zagadkę na własną rękę. Jedna historia dotyczy Lisy, siostry zamordowanej dziewczyny, która przez lata nie pojawiła się w domu. Lisa mieszka z umierającym ojcem, którym musi się zajmować, nie ma pracy i wygląda na to, że nawet znajomych. Przejęła się zabójstwem siostry, mimo że Anna się od nich odwróciła. Za wszelką cenę chce się dowiedzieć, kto za tym stoi.

Flaki z olejem - tak można ocenić krótkie "rozdziały" z perspektywy Lisy. Nie wydarzyło się w nich interesującego, co mocno zaskoczyłoby/zszokowało czytelnika. Dowiedziałam się wprawdzie kilku przydatnych informacji, potrzebnych do interpretacji dalszej fabuły, ale to nie to, czego bym oczekiwała.



Perspektywa Leony była bardziej rozbudowana, ponieważ to ona odgrywa tu istotną rolę. Wszystko zaczyna się od tego, iż znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. A może tak miało być? Może los chciał, aby była świadkiem samobójstwa? Leona nie może zapomnieć widoku kobiety, która wyskoczyła z okna. Całymi dniami i nocami się tym zadręcza, idzie na jej pogrzeb, poznaje jej przyjaciółkę, brata, byłego męża... Wszystko ma jakieś znaczenie. Nawet zdradza męża.

Lecz dlaczego nie mogło być to napisane w bardziej interesujący sposób? Nie powiem, iż pomysł jest genialny, jednakże nawet z czegoś jedynie dobrego można stworzyć coś świetnego.



I mamy jeszcze kilka rozdziałów z perspektywy Wielbiciela, który z wielką dokładnością stara się opisać swoje uczucie do Leony, swoje życie i wszystko inne, by książka naprawdę mogła stworzyć pozory thrillera psychologicznego. Właśnie - pozory. Nie ma wątpliwości, jaki jest Wielbiciel. Jego słowa mówią same za siebie. Jego czyny mówią same za siebie. Swoją drogą jest bardzo przebiegły i zawzięty, lecz niestety nie zdobył mojego serca. Kolejne kartki opisywane z jego perspektywy odwróciły moją uwagę od wlekących się zdarzeń z życia Leony i wprowadziły większe zainteresowanie całą powieścią.



Jednak nie tylko z perspektywy tych osób toczy się akcja. Wątki są przeplatane, lecz nawet to nie stwarza wielkiego napięcia. Wszystko ma główny związek z jedną osobą, od niej odchodzą jedynie cienkie gałęzie łączące resztę bohaterów. I w gruncie rzeczy tak właśnie powinno być w powieści, prawda? Jedna osoba, która zaważy nad całym życiem innych. Lecz dlaczego mnie to nie zainteresowało?



Przez chwilę miałam wrażenie, iż czytam za dużo książek o podobnej tematyce - potem wszystkie wydają mi się podobne, a pomysły przereklamowane. Z jednej strony owszem, może tak być. Z drugiej jednak przecież są thrillery wręcz zwalające z nóg. Więc moja teoria niezbyt by się przyjęła. Ponadto mojej rodzicielce spodobała się owa pozycja, a ona czytuje książki dłużej ode mnie. Przede wszystkim fabuła nie jest przerażająco interesująca, a wręcz powiedziałabym nudna. Dlatego czytałam "Wielbiciela" stosunkowo długo. Sposób pisania również nie powala, jest przeciętny. Dialogi momentami są ciekawe, ale naprawdę, jestem zdania, iż mogłoby być jeszcze lepsze! Powiedziałabym nawet, iż autorka mogłaby wprowadzić więcej wątków. Więcej zagadek. Więcej tajemniczości. Bo to, co zostało wymyślone do tej pozycji, było słabe.



Nie powiem, iż książka jest totalną klapą, bo nie jest. Ale fakt faktem nie zachwyca. Miałam nadzieję, na więcej opisów związanych z tym psychologicznym thrillerem, lecz skoro autorka tego nie przewidziała, pozostaje mi uszanować jej decyzję.

Są książki, po których już na pierwszy rzut oka widać, że będą dobre. Są książki, które nie przyciągają uwagi zupełnie niczym, mimo że w środku mogą być wartościowe. Prawda jest taka, że każdy patrzy najpierw na okładkę i po kilku sekundach decyduje, czy chce się zagłębić w daną powieść czy też nie. Czasami odkłada ją na półkę, nie zaznajamiając się nawet z opisem. Czasami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/11/47-grzesznik-tess-gerritsen.html

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/11/47-grzesznik-tess-gerritsen.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/10/46-ted-dekker-mroczna-kolekcja.html

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/10/46-ted-dekker-mroczna-kolekcja.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

„Proszę mnie zostawić w spokoju, jestem zajęty. Popełniam samobójstwo.”

Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i podziwiany. Traci tylko jedno – wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja? Co stanowi o naszej wyjątkowości? Jak zwykle u Schmitta, ważne pytania podane lekko i z przymrużeniem oka.

Na początku pomyślałam, że książka będzie utrzymywana w stylu, jakim autor zaczął swoją powieść. Trochę ironii, śmiechu, przedstawienie sprawy poważnej w mało poważny sposób. Schmitt przecież tak pisze, tego trzeba się po nim spodziewać. I na początku rzeczywiście, podobała mi się ta książka. Czekałam na coś, co mnie wstrząśnie, wciągnie, zachwyci, rozczaruje, a potem znowu wstrząśnie. Liczyłam na pełną emocji książkę, po której przeczytaniu wciąż bym o niej myślała. Autor miał chyba jednak inne plany...

Poznajemy człowieka, który nie chce żyć. Chce po raz kolejny spróbować popełnić samobójstwo i wierzy, że tym razem mu się uda. Przeszkadza mu jednak mężczyzna, który bacznie mu się przygląda. Zaczynają rozmawiać i po chwili człowiek już nie chce popełnić samobójstwa. Dlaczego? Bo jego "Dobroczyńca" ma coś dla niego, zaciekawił go czymś. Zaciekawienie kogoś daną rzeczą jest bardzo dobrą formą manipulacji, ponieważ jak coś kogoś ciekawi, jest bardziej skłonny zrobić to, co mu każą, by dowiedzieć się, o co chodzi, bądź dostać rzecz, o której mogłaby być mowa. Tutaj poniekąd zostało o użyte - Dobroczyńca zaciekawił niedoszłego samobójce, by ten zgodził się coś, co przyniosłoby dla niego zyski, zaś niedoszły samobójca nie miałby prawie nic i nie byłby tego świadomy. Przez cały czas miałby wrażenie, że dostał coś w zamian, lecz czy nie tak działa złuda? Ten wątek do pewnego momentu został dobrze opisany. Podobała mi się "akcja" uknuta przez Dobroczyńcę, mimo że cały czas wiedziałam, jak jest naprawdę. Ale wtedy jeszcze nie znałam tak dobrze tego bohatera, nie wiedziałam, gdzie ma granice, dlatego mi się podobało.

Adam bis - taką godność otrzyma niedoszły samobójca. Dobroczyńca zmieni go, pokaże mu, że życie może być piękne, że może mieć to, co chce. Ale Adam musi też spełnić niektóre warunki, np. wyrzec się swojego człowieczeństwa. Adam stanie się rzeźbą, obiektem, którym inni się zachwycają. Zyskał sławę, zainteresowanie, czego pragnął od dziecka. Przez całe życie miał przeświadczenie, że nikogo nie interesuje, jest brzydki, nieatrakcyjny, nie ma żadnych ambicji, jednym słowem - jest do niczego. Przez jakiś czas poznajemy psychikę Adama, dzięki czemu jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego posunął się do niektórych czynów, dlaczego zgodził się na niektóre zabiegi. Szybko jednak to się kończy i książka zaczyna jakby drugą część...

„Do tej pory nie miałem żadnego wpływu na swoją egzystencję: zostałem poczęty przez nieuwagę i lekkomyślność, urodziłem się przez wypchnięcie, dorosłem dzięki zaprogramowaniu genetycznemu, słowem, biernie siebie znosiłem.”

Dobroczyńca nie jest już taki dobry, a Adam nie ma praktycznie nic. Znaczy ma, ale nie może mieć, ponieważ nie jest człowiekiem, a dziełem sztuki. I tu zaczyna się konflikt - czy człowieka można pozbawić człowieczeństwa? Schmitt poniekąd rozważa ten problem, lecz robi to w sposób... jak dla mnie zły. Chodzi o opis. Cały pomysł wydaje się naprawdę dobry, ale co z tego, jak jest nieadekwatnie opisany, przez co książka wręcz nudzi?

Fabuła jest... dosyć interesują i inna. Nikt chyba nie wpadł na pomysł, aby napisać coś takiego. Za pomysł gratuluję autorowi. Wykonanie było trochę gorsze, ponieważ męczyłam się z tą książką. Czytywałam już książki Schmitta i każda mi się podobała, przy żadnej nie miałam takich oporów jak przy tej.
Mimo wszystko powiem, że "Kiedy byłem dziełem sztuki" naprawdę warto przeczytać. Bardzo szybko można przenieść się w opisywany świat i w jakiś sposób zżyć z bohaterami, mającymi interesujące charaktery. Tam nikt nie jest taki sam. Książka może i trochę nudziła, ale jej przekaz był w miarę dobry. A może tylko ja się czegoś tam doszukałam?

„Proszę mnie zostawić w spokoju, jestem zajęty. Popełniam samobójstwo.”

Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i podziwiany. Traci tylko jedno – wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja? Co stanowi o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hellert był człowiekiem, którego zaliczyć możemy do mieszczących się w tak zwanej normie. Posiadał nawet cechy postrzegane w społeczeństwie jako zalety – był wykształcony, inteligentny, łatwo dostrzegał wielotorowe powiązania między skutkami i przyczynami. Napędzała go ciekawość, najskuteczniejsze paliwo intelektualne. Inną rzeczą jest, gdzie ową ciekawość ulokował…

Czytając ten kawałek, pomyślałam sobie: O! Zapewne czarny charakter, na pewno mi się spodoba. I w gruncie rzeczy niewiele się pomyliłam. Hellert nie spodobał mi się. Autor nie postarał się zrobić z niego postać, która przypadnie do gustu. Owszem, jest czarnym charakterem, a ja takich bohaterów lubię, jednak nieumiejętnie go skonstruował. Więcej było opisów jego czynów niż jego samego. Tak, te czyny też są odzwierciedleniem jego osobowości, lecz i tak czegoś tu zabrakło.

Dzień, w którym uprowadzono Sema wraz z żoną i córką, stał się punktem zwrotnym całego ich życia. Porywacz o nazwisku Hellert i jego pomocnik, Ed, nie ukrywają swojej tożsamości, nie ukrywają twarzy, od razu przystępują do eksperymentu, który jest celem porwania. Stopniowo dowiadujemy się, na czym ów eksperyment polega. Rozwój sytuacji jest przerażający, a położenie Sema, którego odseparowano od Anny i Talii, pogarsza się z każdą godziną. Hellert spokojnym, wręcz przyjaznym tonem wyjaśnia mu zasady demontażu. Pomimo że Sem jest skrępowany i bezsilny, wszystko zależeć będzie od jego decyzji, do której Hellert ściśle się zastosuje.

"Stopniowo" to jednocześnie dobre i złe słowo. Fakt faktem przez całą powieść dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi, a jednocześnie możemy powiedzieć, że wiedzieliśmy o tym już na początku. Czytając ten fragment, zastanawiałam się, o co może chodzić w tej powieści. Byłam zachwycona, że znalazłam książkę idealną dla siebie - eksperymenty na ludziach szczególnie pod kątem manipulacji? Ach, coś dla mnie.

„Demontaż” jest powieścią sensacyjną, lecz jest także próbą poznania woli i stabilności duchowej człowieka, który poddany zagrożeniu i otoczony złem chce ocalić swoją „normalność”.

Po tym fragmencie chciałam jak najszybciej dorwać tą książkę w swoje ręce. W końcu otrzymałam ją i zaczęłam czytać...

... a raczej męczyć się. Już od samego początku, od pierwszej kartki, wiedziałam, że książka okaże się klapą. Nie zawsze jest tak, że gdy początek kiepsko się czyta to i całą powieść. Czasami gdzieś w środku coś się dzieje, rozkręca się i jednak można dobrze powiedzieć o czytanej książce. Nie w tym wypadku. Już po trzydziestu stronach zastanawiałam się, jak ja dobrnę do końca. Teoretycznie rzecz biorąc, początek był dosyć ciekawy, ale wszystko zostało opisane zbyt... szybko. Czas gdy Sam przebywał w sidłach Hellerta śmiało można by było opisać nieco dłużej i dokładniej z większą nutą tajemniczości, co bardziej fascynowałoby czytelnika. Jak dla mnie nawet odrębną książkę można by na podstawie tego napisać. Kiedy tak właśnie czytałam "Demontaż", stwierdziłam, że trzy powieści śmiało można z niej napisać. Trylogia. Wyszłaby naprawdę dobra i jestem pewna, że znalazłaby czytelników. Przygody Sama opisane w 400 stronach są opisane... beznadziejnie. Wszystkie dzieje się szybko, w między czasie przeplatane są jeszcze rozdziały z innych perspektyw, co zupełnie tu nie pasuje i tylko bardziej mąci w głowie czytelnika, ponieważ miejscami nie ma wyraźnego zaznaczenia, że chodzi o coś innego.

W tej książce pojawiło się również wiele niejasności. Niektóre wątki zostały rozpoczęte, niewyjaśnione i skończone. Czyżby autor miał dobry pomysł, ale nie potrafił do racjonalne wyjaśnić, by nie okazało się, że pomysł był jednak zły? Być może. A może po prostu chciał jak najszybciej zakończyć daną sytuację i przejść dalej. To też jest możliwe. Dlatego stwierdzam, że autor nie potrzebnie chciał umieścić tyle wątków w jednej książce.

Postaci w tej książce nie przypadły mi go gustu, były jakieś niemrawe i według mnie wszystkie takie same. Owszem, dało się zauważyć różnice w charakterach, jednak wszystkie oceniam na tym samym poziomie. Niczym się nie wyróżniały z tłumu. Nawet sam główny bohater mi się nie podobał, mimo iż miał cięte riposty, po których przeczytaniu uśmiechałam się pod nosem. Nic więcej nie zapadło mi w pamięć.

Kolejny świetny, zmarnowany pomysł. Szkoda, że niektórzy autorzy nie potrafią wykorzystać swojego potencjału.

Hellert był człowiekiem, którego zaliczyć możemy do mieszczących się w tak zwanej normie. Posiadał nawet cechy postrzegane w społeczeństwie jako zalety – był wykształcony, inteligentny, łatwo dostrzegał wielotorowe powiązania między skutkami i przyczynami. Napędzała go ciekawość, najskuteczniejsze paliwo intelektualne. Inną rzeczą jest, gdzie ową ciekawość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie od dziś wiadomo, iż raczej nie zaczytuję się w takiego typu książkach. Wydaje mi się, że już dostatecznie zdążyliście poznać mój gust. Kiedy jednak dostałam propozycje egzemplarzy do recenzji, ta pozycja od razu zwróciła moją uwagę. Już sam tytuł niezmiernie intryguje. Kto po spojrzeniu na okładkę nie zastanawiał się, co on może oznaczać, co kryje się za tą maską tajemniczości? A jeśli już o maskach mowa... Piękna okładka, nieprawdaż?
Nie byłam do tej pozycji sceptycznie nastawiona, jednak zdawałam sobie sprawę, iż poniekąd będę miała trudności z czytaniem ze względu na czcionkę. Jednak jakie znaczenie odgrywa czcionka przy wciągającej fabule? Chyba żadne.

"Wiesz, od tych, którzy odchodzą, też można się wiele nauczyć."


To ja, Rafał. Przynajmniej tak mi się wydaje. Odkąd tylko wróciłem do Polski, męczą mnie dziwne myśli i dziwne uczucia. Wróciwszy z Niemiec, wynająłem piętro w domu, którego właściciela nawet nie poznałem. Potem okazało się, że mieszkali w nim znajomi Konrada. Nie chciał mi powiedzieć, co się z nimi stało, zawsze ucinał temat. Ale ja powoli to odkrywałem. Często nawet nieświadomie...
Zacząłem wykładać etykę na uniwersytecie. Moja grupa była fajna, jednak oni na początku nie mogli tego powiedzieć o mnie. Mówili w kółko o Marco, który odszedł jakiś czas temu. Lubili go, nawet bardzo. Nie chciałem go zastąpić, jednak po czasie stwierdzili, że stałem się do niego podobny. Zastanawiałem się dlaczego, przecież w ogóle go nie znałem. Ale z drugiej strony miałem wrażenie, jakbym znał całe jego życie... jakbym dokładnie znał Anię...

Książka nie jest pisana z jednej perspektywy, Głównym bohaterem jest Rafał, jednak na początku przeplata się punkt widzenia jego uczniów z jego oraz Konrada, jak i są fragmenty pamiętnika Ani. Muszę przyznać, iż nieco nie podobało mi się takie przeplatanie - często nie było wyraźnie pokazane, gdzie kończy się opowieść jednej osoby, a zaczyna drugiej, przez co gubiłam wątki. Owszem, czcionka w owych miejscach różniła się, ale czasami tego brakowało, coś się mieszało. Jednak fragmenty z pamiętnika Ani były wątkiem jak najbardziej odpowiednim i bardzo mi się podobało takie wtrącenie z innego punktu widzenia. Ponadto muszę przyczepić się do czcionki, o której wspominałam na początku - kiepsko się czyta. Lecz to chyba nie powód, aby przerywać czytanie, prawda?

O Wenecji nie wiedziałam praktycznie nic, jednak od zawsze kojarzyła mi się w miłością, jak zresztą całe Włochy. W powieści Jolanty Kosowskiej aż roi się od tego uczucia, to ono gra tu znaczącą rolę. Nie lubię czytać o miłości. A jednak nie odłożyłam tej książki. W gruncie rzeczy bardziej od tego zafascynowała mnie cała zagadka z rodem Marconich oraz fakt, że nie wiem, o co chodzi w tej książce. Biorąc pod uwagę całą treść, dalej nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego akurat Rafał miewał takie sny, wspomnienia, uczucia...Dlaczego w ogóle je miewał? Skąd wzięło się to wszystko? On przecież nie znał tych ludzi, nie był z nimi związany, a jednak coś się wydarzyło, że ich poznał...

"Was, Marconich, kochają wszyscy, ale tej miłości nie wystarczy, by kochać po śmierci."

Tak, dla mnie wszystko musi mieć jakiś sens. Nie, nie twierdzę, iż ta książka go nie posiada. Jest po prostu... inna. Pozwala zatracić nam się w miłości Marco do Ani, jak i samej Wenecji. To w tym rzecz. To na tym czytelnik powinien się skupić. Opisy miejsc są tak dokładne, że spokojnie możemy wyobrazić sobie, gdzie w danym momencie znajdują się bohaterowie. Nieco gorzej wypadają dialogi, w których autorka chciała wyrazić swoje zdanie na dany temat. Ogólnie zamysł był naprawdę dobry, jednak umieściła to w złym miejscu. Ale jak już wspominałam, nie na tym trzeba się skupić. "Déjà vu" ma oddawać piękno tego świata, piękno miłości i Wenecji. Ma również skłaniać ludzi do zastanowienia się nad etyką lekarską i postawienia się w sytuacji lekarzy przed podjęciem ważnej decyzji. Jestem pewna, że nie tylko ja zastanawiałam się, jak postąpiłabym w takiej a nie innej sytuacji. Najbardziej zaintrygował mnie temat Patientenverfügungen. Domyślam się, że każdy z nas miałby jakieś zdanie na temat tego, czy człowiek powinien nosić przy sobie jakiś dokument, w którym napisane jest czy w razie wypadku zgadza się na reanimację, przeprowadzenie inhalacji, etc. Ja osobiście miałam zdanie odmienne od zaprezentowanego w książce.

Jeśli zaś chodzi o całość powieści - wciągnęła mnie, ale w pełni nie oczarowała. To fakt, zżyłam się z bohaterami i teraz nadal chodzą mi w głowie ze swoimi historiami, jednak jako iż nie jestem człowiekiem emocjonalnym, nie potrafię zżyć się z opisaną historią. I to nie jest wina książki, bo widzę po opiniach czytelników, że są pod wrażeniem. Dla mnie to pozycja naprawdę dobra, ale nie rewelacyjna.

Nie od dziś wiadomo, iż raczej nie zaczytuję się w takiego typu książkach. Wydaje mi się, że już dostatecznie zdążyliście poznać mój gust. Kiedy jednak dostałam propozycje egzemplarzy do recenzji, ta pozycja od razu zwróciła moją uwagę. Już sam tytuł niezmiernie intryguje. Kto po spojrzeniu na okładkę nie zastanawiał się, co on może oznaczać, co kryje się za tą maską...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To nie jest zwykła książka. Nie jest to pozycja z szalenie pędzącą akcją. Jest to książka, która diametralnie może zmienić wasze życie, nawet gdy nie będziecie tego świadomi. A raczej zrobi to doktor Marvin. Jest w tym dobry. Naprawdę dobry. Świetny z niego lekarz. Nie grzeszy inteligencją. Wie więcej, niż mógłbyś się spodziewać. Nie jest idealny. Ma wady, jak każdy z nas. Ale potrafi nad nimi panować. Opanowuje niektóre popędy. Nie poddaje się emocjom. Uczucia wyparł już dawno. Jest sprytny, nie tak łatwo coś mu zarzucić. I chce nieść dobro. Chce pomagać ludziom. Naprawiać ich. To przecież nic złego, prawda? To wręcz naprawdę dobrze. Powinniśmy się cieszyć, że są jeszcze tacy ludzie na świecie. Przecież on robi to dla nas. Owszem, czerpie z tego jakąś korzyść... Ale jednak poświęca się. Dla ludzi. Dla ludzi, którzy na to zasługują.

W całym swoim życiu nie przeczytałam chyba jeszcze książki, która aż tak by na mnie wpłynęła. Owszem, zdarzały się pozycje skłaniające do refleksji, ale tutaj... Było jakoś inaczej. O wiele inaczej.

"Kostkę" czyta się dobrze. Nie mogę powiedzieć, że wręcz pędziłam przez kolejne strony, bo mijałoby się to z prawdą. Nad każdy zdaniem musiałam się zastanowić. Każde słowo musiałam dokładnie przetworzyć w swoim umyśle, aby dobrze je zrozumieć. Tutaj nie ma mowy o omijaniu akapitu, dwóch czy nawet nudnej kartki. Tu nie ma nudnych fragmentów. Wszystko jest ważne.
Jako że Iza Korsaj jest debiutantką, mogę przymknąć oko na pewne niedogodności związane ze style narracji. Tak przeplatanie perspektyw przez autorkę było celowe, jednakże czasami zupełnie zbędne, bo z narracji trzecioosobowej przeskakiwała na pierwszą, przez co czułam się nieco zagubiona. Lecz mój szybko przetwarzający informacje umysł uporał się z tym problem i mogłam dalej bez przeszkód zatracać się w świecie Marvina.

Pomysł na książkę? REWELACYJNY. Autorka połączyła tutaj wszystkie aspekty, o których ja lubię czytać. Muszę naprawdę pogratulować jej wytrwałości w pisaniu - wiem, że takie dzieło nie łatwo było stworzyć. Jednak do wykonania mogłabym się lekko przyczepić. Może w sumie nie tyle co przyczepić, a coś dodać. O tak, może to nieco lepsze określenie. Wprowadzenie pomysłu w życie podobało mi się, aczkolwiek Iza Korsaj mogła go nieco bardziej rozwinąć, bardziej skupić się na niektórych wątkach. Czuję lekki niedosyt, że sprawa z Johnym tak szybko się zakończyła, chociaż sprawa Melanie rozegrała się naprawdę dobrze. I ten podstęp... Kto by się spodziewał?
Naprawa. To właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Marvin ma cel. Nikt nie jest w stanie zepsuć mu planów. On jest przygotowany na każdą okoliczność. Rozważa z każdej strony sytuację, która mogłaby wyniknąć w razie niepowodzenia bądź nieprzewidzianego obrotu wydarzeń. Ale skoro on o tym rozważa, to nie może być to nieprzewidziane. Coś po prostu może wymknąć się spod kontroli. Marvin wie, że jest to praktycznie niemożliwe. Wie, na co go stać. Zna się na ludziach. Tak, to bardzo potrzebna wiedza. Inaczej nigdy nie wpadłby na pomysł Naprawy. Inaczej nigdy nie byłby człowiekiem, jakim jest teraz...
Naprawa dotyczy tylko wybranych. Marvin zapoznaje się z nimi. Układa odpowiedni dla nich plan. Dla każdego inny, dostosowany do jego potrzeb. Troszczy się o swoich pacjentów. Nie podejmuje pochopnych decyzji, które mogłyby zaszkodzić Naprawie.
Naprawa. Czym ona w ogóle jest? Naprawa człowieka. Naprawa jego dotychczasowego sposobu myślenia. Naprawa jego dotychczasowego życia. Naprawa jego postrzegania świata. Naprawa jego JA.

Uwielbiam zagłębiać się w ludzką psychikę. Uwielbiam czytać o ludziach i ich zachowaniach. Uwielbiam czytać o rzeczach, które można przypisać każdemu z nas. W "Kostce" nie ma nic zmyślonego. To człowiek odgrywa tam najważniejszą rolę. Z różnych perspektyw zostały opisane uczucia ludzi, z którymi spotykamy się na co dzień. Z większości kwestii, poruszonych w tej książce, nie zdajemy sobie sprawy. A może świadomie to odpychamy. Jednak to w nas siedzi. Nawet najgłębiej zakorzenione uczucia da się wypuścić. Trzeba tylko wiedzieć jak. Tak, ja wiedziałam, jednak ta książka jest dla mnie cenną lekcją. Ponadto pozwoliła mi inaczej spojrzeń na swoje własne zachowania. Momentami dziwiłam się, ile w tej pozycji mogę odnaleźć siebie samej. I jestem pewna, że nie tylko ja się dziwię.
Jak mogę podsumować tą pozycję? Jednoznacznie na pewno nie potrafię, chociaż dla mnie jest to powieść, na którą podświadomie czekałam od dawna. Dała mi więcej niż wszystkie książki razem wzięte, z którymi zetknęłam się przez całe swoje życie. Z pewnością spodoba się ona osobom, lubiącym czarne charaktery, psychopatów, jeśli można to tak nazwać, i odrobinę strachu. Jak oceniam? 10/10. Doprawdy, jestem zachwycona.

To nie jest zwykła książka. Nie jest to pozycja z szalenie pędzącą akcją. Jest to książka, która diametralnie może zmienić wasze życie, nawet gdy nie będziecie tego świadomi. A raczej zrobi to doktor Marvin. Jest w tym dobry. Naprawdę dobry. Świetny z niego lekarz. Nie grzeszy inteligencją. Wie więcej, niż mógłbyś się spodziewać. Nie jest idealny. Ma wady, jak każdy z nas....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam dziwną tendencję do czytania serii od końca. Pierwszy raz zapoznałam się z Nesbø przy pozycji "Pierwszy śnieg". Książkę zauważyłam na półce bibliotecznej i od razu postanowiłam się z nią zapoznać. Dlaczego? Interesujący tytuł. okładka, opis... No i bliżej nieznany mi autor. Już po tej pozycji wręcz zakochałam się w twórczości tego autora, a skoro tak mi się spodobał, trzeba zapoznać się z jego wszystkimi powieściami. Długo czekałam na znalezienie "Człowieka nietoperza", aż w końcu się doczekałam. Czy było warto?

- Przemoc jest jak coca-cola i Biblia. Należy do klasyki.

Norweski policjant Harry Hole przybywa do Sydney, aby wyjaśnić sprawę zabójstwa swej rodaczki, Inger Holter, być może ofiary seryjnego mordercy. Z miejscowym funkcjonariuszem, Aborygenem Andrew Kensingtonem, Harry poznaje dzielnicę domów publicznych i podejrzanych lokali, w których handluje się narkotykami, wędruje ulicami, po których snują się dewianci seksualni. Przytłoczony nadmiarem obrazów i informacji początkowo nie łączy ich w logiczną całość. Zrozumienie przychodzi zbyt późno, a Harry za wyeliminowanie psychopatycznego zabójcy zapłaci wysoką cenę...

Harry'ego polubiłam od razu. W gruncie rzeczy nie mogę dokładnie sprecyzować, za co go lubię. Może za jego inteligencję, która czasami się gdzieś chowa? Może za pakowanie się w kłopoty, które mają na celu wyjaśnienie jakiejś sprawy? On się nie lęka, a jeśli nawet, nie okazuje tego. Nie jest już taki młody, niejedno w życiu przeżył. Zdążył przyzwyczaić się do takiego stanu rzeczy. Ludzie, z którymi ma do czynienia, mówią, że jest bez skrupułów. Możliwe, że tak jest. W końcu policjant nie może okazywać żadnych słabości wobec potencjalnych świadków, podejrzanych... Nie może okazywać jakichkolwiek słabości wobec ludzi czy zwierząt. Ale jego słabością jest alkohol...

Jako iż zaczynałam przygodę z Harrym od końca, muszę przyznać, że w dalszych częściach wypada dużo lepiej. Może i jego życie ulega radykalnym zmianom, niekoniecznie na lepsze, ale tutaj zabrakło mu czegoś, co pojawia się dalej. Jednak i tak nie zmienię o nim zdania, dalej go lubię. W "Człowiek nietoperz" podobały mi się inne postaci, można nawet powiedzieć, że darzę sympatią wszystkich. Każdy był inny, każdy miał inną historię, inny charakter, orientację seksualną... W każdej osobie było coś wyróżniającego z tłumu, czego brakowało mi po przeczytaniu poprzedniej książki. Powieść przepełniona jest innością, co Nesbø stara się pokazać na każdym kroku. Spotykamy się tutaj z tolerancją i nietolerancją. Mamy możliwość zobaczyć, jak ludzie reagują na wieść, że ktoś jest innego wyznania, pochodzenia, czy jest hetero czy homo. Nesbø zwraca uwagę na tematy, które w dzisiejszym świecie są po części postrzegane jako tematy tabu. Ludzie uważają, że nie powinni rozmawiać o różnych rzeczach lub po prostu są zdania, iż to nie jest normalne, a wręcz głupie, dziwne, niemoralne... I mało kto głębiej się nad tym zastanawia. Mało kto stara się zrozumieć.

- Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją. A tego, czego się boją, nienawidzą.

Ogólnie rzecz biorąc, książka nie wypadła zbyt dobrze. Liczyłam na porywają akcję, która naprawdę mnie zaskoczy. I muszę przyznać, że szczerze się rozczarowałam. Odkryłam kto jest mordercą jeszcze przed Harrym, co niezbyt mnie ucieszyło, chociaż może powinnam być dumna ze swojej dedukcji. Aczkolwiek z drugiej strony może wcale nie tak trudno było to stwierdzić. Nie jestem pewna. Tak czy inaczej, cała akcja jest nieco... nudna. A nawet bardzo. Pomysł na książkę był średni, tak jak wykonanie. Ale mogę wybaczyć to Nesbø, bo była to pierwsza jego powieść, a jak wiadomo początki nie są takie łatwe. Ponadto mam przeświadczenie, że ostatnie przygody Harry'ego są naprawdę zaskakujące, więc nie mam żalu do autora, iż tym razem nieco mnie zawiódł. Ale trudno nie przyznać, że męczyłam się przy tej pozycji. W skali ocen daję jej 6/10. Ciekawe jak wypadnie druga powieść autora...

Mam dziwną tendencję do czytania serii od końca. Pierwszy raz zapoznałam się z Nesbø przy pozycji "Pierwszy śnieg". Książkę zauważyłam na półce bibliotecznej i od razu postanowiłam się z nią zapoznać. Dlaczego? Interesujący tytuł. okładka, opis... No i bliżej nieznany mi autor. Już po tej pozycji wręcz zakochałam się w twórczości tego autora, a skoro tak mi się spodobał,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cześć. Jestem Harry. Harry Ambrose. Mam dwadzieścia trzy lata i jestem studentem literatury. Mieszkam sam w dużym domu, w którym raz na jakiś czas pojawiają się moi rodzice. Pracują przeważnie za granicą, więc prawie ich nie widuje. Nic nie szkodzi, zdążyłem przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji. Od lat przyjaźnię się z Evanem, który jest moim najlepszym przyjacielem. Jedynym przyjacielem, ściślej mówiąc. Teoretycznie rzecz biorąc, w ogóle nie spotykam się z ludźmi, nie licząc godzin spędzonych na uczelni pośród innych studentów. Do tej samotności również przywykłem, jednak Evan uparł się, iż muszę poznać jego znajomych. Mówił, że na pewno i ja się z nimi zaprzyjaźnię. Na początku stawiałem lekki opór, jednak wiedziałem, że moje gadanie i tak jest bez sensu, bo przyjaciel nie odpuści, więc uległem. Czy żałuję, że poznałem nowych ludzi? Raczej nie. Tak jak mówił Evan, zaprzyjaźniłem się z nimi. To oni sprawili, że moje życie nabrało kolorów. Byłem im za to wdzięczny. Związałem się z nimi silną więzią, której nic nie było w stanie przerwać. Przynajmniej tak sądziłem...

Harry jest samotny. Być może on nie zdaje sobie z tego sprawy, ale tak jest. Pragnie wręcz kontaktu z innymi ludźmi, ale sądzi, że to samo przyjdzie. Uważa, że coś stanie się bez jego ingerencji. Dlatego do akcji wkracza Evan. Harry staje się szczęśliwszym człowiekiem po poznaniu Julii, Nathana i Esme. Nie można również pominąć małej Pati. Zaczyna czuć, że żyje. Jest szczęśliwy. Jednak w pewnym momencie coś się dzieje. Evan wyjeżdża, Pati się przeprowadza, Esme jest w szpitalu, Julia prawie nie ma czasu. Harry już nie ma do kogo się odezwać. Pragnie nawet krótkiej rozmowy. Potrzebuje tego. Potrzebuje tego, być żyć. Znowu zaczyna czuć się samotny. Ta pustka przytłacza go. Czuje, że nikogo nie obchodzi. Ma wrażenie, że nie jest dla nikogo ważny, skoro wszyscy go opuścili. To przeświadczenie nie opuszcza go ani na chwilę, nie pozwalając normalnie funkcjonować. Teraz już nawet Evan nie może mu pomóc. A Harry właśnie tego by chciał - chciałby, aby ktoś powiedział mu, że musi się ogarnąć, że musi coś zrobić ze swoim życiem. Ale wie, że nikt tego nie zrobi. Znowu jest samotny. Lecz ta samotność jest silniejsza niż wcześniej.

Autor tak właśnie chciał przedstawić fabułę swojej książki. Przynajmniej ja tak ją odebrałam. Musze powiedzieć, iż Konrad Gonera miał świetny pomysł na powieść. Doprawdy, świetny. Szkoda tylko, iż przedstawił go w niego nieadekwatny sposób. Muszę nawet powiedzieć, iż w jakimś stopniu go zmarnował. Jeśli chodzi ogólnie o fabułę, to wypadła słabo. Miała wyjść książka nieco psychologiczna, nieco filozoficzna z otoczką życia codziennego. To byłoby naprawdę dobre, jeśliby to dobrze rozegrać. Autor niestety zamiast na tym, skupił się na suchym opisie wydarzeń. Brakowało mi w tej książce jakichś emocji, jakichś uczuć. Ważne wydarzenia zostały opisane skrótowo, a te mniej ważne dogłębniej. Uważam, iż autor zdecydowanie mógł pokusić się o dokładniejsze opisy, które tylko wzbogaciłoby nasze wyobrażenie o świecie Harry'ego, ale i też pozwoliło bardziej wczuć się w klimat powieści, który mnie w ogóle nie porwał. Liczyłam na książkę przepełnioną żalem, nadzieją, smutkiem i radością na przemian, a dostałam zwykłą opowiastkę, która chciałaby wykrzesać z siebie coś więcej. Jednak ta opowiastka nie była taka tragiczna - w jakimś stopniu mnie zainteresowała, ale przyznam, iż już pod koniec nieco męczyłam się z czytaniem.

Bohaterowie w "Przestrzeni samotności" są prawie tacy sami. Niby interesują się różnymi rzeczami, jednak wszyscy są bardzo mili i sztuczni. Nie jestem pewna, czy w dzisiejszych czasach znajdzie się cała grupka osób, która siliłaby się na miłe słowa, byłaby pomocna dla każdego i przejmowała się każdym drobiazgiem. Jedna, dwie na pewno by się znalazły. Ale wszyscy? Na pewno nie. Ludzie tacy nie są. Nie ma takich ludzi, którzy zostali przedstawieni w tej książce. Trochę drażniły mnie rozmowy między nimi, które były schematyczne. Ponadto niektóre z nich nie wnosiły zupełnie nic do treści. Bohaterowie rozmawiając, zachowywali się, jakby mieli po dziesięć lat, a nie dwadzieścia parę. Do tego filozofowanie, umieszczone w dialogach, zupełnie nie pasowało. Może nie tyle nie pasowało, a zostało źle opisane, przez co traciło na wartości. Autor powinien opisać różne kwestie w sposób zrozumiały dla czytelnika, czego nie zrobił. Nie twierdzę, iż nie rozumiałam przekazu. Zrozumiałam, jednakże te "mądre" wyrażenia były nieodpowiednie.

Jest jest kwestia spraw, które zostały poruszone w tej książce. Gonera skupił się na tematach, które w dzisiejszych czasach są tematami tabu lub większość społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś takiego w ogóle istnieje. Podziwiam autora za to, iż nie bał się przedstawić swojego zdania na różne zagadnienia oraz, że w ogóle pomyślał o napisaniu takiej powieści. Mogę mniemać, iż Gonera chciał zwrócić uwagę czytelników na sprawy warte uwagi i zastanowienia, obok których nie można przejść obojętnie. Dobrze jest wiedzieć, iż są jeszcze osoby, pragnące nauczyć czegoś nasze społeczeństwo.

Reasumując, chciałabym polecić tą książkę każdemu. Nie skupiałam się dzisiaj na błędach, więc mam nadzieję, iż nie odstraszyłam Was od tej pozycji. "Przestrzeń samotności", mimo nieco słabego wykonania, jest naprawdę warta uwagi. Może dzięki niej ludzie zaczną poświęcać więcej uwagi tematom, o których zapominamy, nie wiemy, bądź nie chcemy wiedzieć.

Cześć. Jestem Harry. Harry Ambrose. Mam dwadzieścia trzy lata i jestem studentem literatury. Mieszkam sam w dużym domu, w którym raz na jakiś czas pojawiają się moi rodzice. Pracują przeważnie za granicą, więc prawie ich nie widuje. Nic nie szkodzi, zdążyłem przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji. Od lat przyjaźnię się z Evanem, który jest moim najlepszym przyjacielem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anka wraz ze swoją przyjaciółką Julką rozpoczynają gimnazjum. Są lekko zagubione, ale dość szybko nawiązują nowe znajomości. Przyłącza się do nich dwóch chłopaków, Maks i Igor, którzy od tamtej pory nie opuszczają ich ani na krok. Już pierwszego dnia poznają Profesora, a raczej ledwo go zauważają, ponieważ prawie przez całą lekcję jest poza klasą. Nastolatkowie zastanawiają się, jaka może być przyczyna tego wyjścia. Im dłużej zaczynają się zastanawiać się nad tym i nad tajemniczą osobą Profesora, są nim coraz bardziej zafascynowani. Z każdym dniem ich fascynacja rośnie, co prowadzi do wielu niespodziewanych zwrotów akcji...

Książka jest... jakby to powiedzieć... monotonna. Jedyne co czasami pozwoli się od niej oderwać, jest postać Profesora, od której zacznę. Przez całą książkę nie wyłapałam, jak ma na imię Profesor. Nie wiem, może gdzieś to przeoczyłam, a może autorka celowo tego nie uwzględniła. Tak czy inaczej bohater ten jest postacią tajemniczą, umiejącą się ładnie i zgryźliwie wysławiać, a przede wszystkim ciekawą i bardzo nie pasującą do innych bohaterów. Profesor wydaje się, jakby był zupełnie z innego grona ludzi, a do tych gimnazjalistów trafił przypadkowo. Jest ich nauczycielem. Jest dla nich wzorem. Prowadzi kółko założone z inicjatywy uczniów. Jest od nich mądrzejszy i inteligentniejszy. Tak powinno być, czyż nie? Zapewne tak, jednakże jest sposób bycia pasuje bardziej do postaci z kryminału niż z powieści przygodowej. Aczkolwiek pomimo braku wyobrażenia jego osoby w całokształcie Profesor jest czymś, co kazało czytać tą książkę dalej.

"Profesor i pierwsza tajemnica zakonu" wydawał się być powieścią lekką, oderwaną od standardów kryminałów, w których się zaczytuje. Wiedziałam, że nie będę zachwycona tą pozycją, jednak nie miałam pojęcia, że aż tak się na niej zawiodę. Z lekkiej książki stała się przeszkodą trudną do pokonania. Już od drugiej strony zastanawiałam się, czy będę w stanie w ogóle przebrnąć przez niecałe 300 stron, ale jakoś się udało. Fakt, musiałam omijać nużące fragmenty, powtarzające się co jakiś czas, ale na moim miejscu chyba każdy by tak zrobił. Bo w końcu ile razy można czytać o tym, że Anka wstaje i rodzice pytają ją, jak się spało? Ja po jednym razie miałam dość. Ponadto cała otoczka jej rodziny jest zbudowana dosyć sztucznie. Nadmiar troskliwi rodzice zostawi wykreowani bardziej na jej przyjaciół niż starsze o co najmniej dwadzieścia lat osoby. Wszyscy w tej książce są jakoś przedziwni mili, nie ma takich naprawdę wrednych osób. Owszem, zdarzają się sytuacje wymagające zaczepnej odpowiedzi, co jest dużym atutem i mogę uznać to za plus, bo momentami aż uśmiechnęłam się pod nosem. Jednak takich sytuacji jest naprawdę mało. Dialogi są po prostu słabe, opisów prawie nie ma, znaczy są, ale opisują rzeczy zbędne. Nie wiem nawet, jak dokładnie wyglądają bohaterowie, jak wygląda dom Anki, szkoła... Trochę zbyt mało opisów tego, co jest dookoła. Ale to nie jest w tym wszystkim najgorsze. Dopiero po kilkunastych stronach zauważyłam, że autorka pisze "ty", "cię", "ciebie", "kochanie", "córuś" z... DUŻEJ LITERY. Nie jestem pewna, czy możecie sobie wyobrazić, jak bardzo działało mi to na nerwy. Tego nawet nie da się opisać. Rozumiem, że w opowiadaniach amatorów może wystąpić taki błąd, ale w wydanej książce? W żadnej powieści nie spotkałam się z taką sytuacją, chyba że zabieg był celowy, np. w listach. A tutaj? Od drugiego rozdziału nastąpiło nagromadzenie takich określeń. Wystarczy otworzyć książkę na byle której stronie i zerknąć na tekst, a w ułamku sekundy wyłapie się minimum pięć różnych zaimków. Nie dość, że jest ich za dużo, to jeszcze z wielkiej litery... Zastanawiam się, czy osoba robiąca korektę zwróciła na to uwagę...

Tak, książka nie podobała mi się. Nawet bardzo. Wcale mnie nie zainteresowała, mimo że lubię zagadki. Ta pozycja jest odpowiednia dla osób poniżej piętnastu lat, którzy lubią takie przygody i "ciekawe" życie gimnazjalistów. Ja czasami, owszem, przeczytam jakąś młodzieżówkę, ale nawet one są ciekawsze od tej pozycji. I jak tu się nie zrazić do polskich autorów...

Anka wraz ze swoją przyjaciółką Julką rozpoczynają gimnazjum. Są lekko zagubione, ale dość szybko nawiązują nowe znajomości. Przyłącza się do nich dwóch chłopaków, Maks i Igor, którzy od tamtej pory nie opuszczają ich ani na krok. Już pierwszego dnia poznają Profesora, a raczej ledwo go zauważają, ponieważ prawie przez całą lekcję jest poza klasą. Nastolatkowie zastanawiają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga wojna światowa. Każdego dnia ludzie budzą się ze strachem w oczach lub o świcie niechętnie wstają z łóżek po nieprzespanej nocy. Dookoła słychać krzyki, płacz, strzały... Na początku dla wszystkich jest to szok - nikt nie spodziewał się, że w przeciągu krótkiego czasu ich życie przewróci się do góry nogami. Jednak z każdym dniem zaczynają przyzwyczajać się do zastałej sytuacji. Przyzwyczajają, ale nie mogą pogodzić. Mężczyźni, wysłani do walki, giną, kobiety zostają same z dziećmi. Mężczyźni zostają aresztowani, kobiety poświęcają się dla dobra swoich pociech. Ale kiedy dzieciom zostaje odebranych dwoje rodziców, muszą radzić sobie same. Władze Związku Radzieckiego wcale tak dobrze nie opiekują się ludźmi, jak chcą, by wszyscy myśleli...

"Powieść pisana życiem!" - takie zdanie widnieje z tyłu książki. Już te trzy słowa powinny wzbudzić w człowieku jakieś uczucia, by czytelnik mógł przypomnieć sobie, co mówili w szkole na temat wywózki na Sybir, co słyszał od dziadków, rodziców lub co wyczytał w Internecie czy innych książkach. Powinien zacząć się zastanawiać, próbować zrozumieć albo chociaż wyobrazić sobie zaistniałe sytuacje. Po kilku myślach, pojawiających się w głowie, czytelnik otwiera książkę. Widzi mapę. Chwilę przygląda się jej, po czym przewraca kartkę, potem drugą, aż zauważa wiersz. Zaczyna czytać...
Cała recenzja na blogu: http://zaslodkakawa.blogspot.com/

Druga wojna światowa. Każdego dnia ludzie budzą się ze strachem w oczach lub o świcie niechętnie wstają z łóżek po nieprzespanej nocy. Dookoła słychać krzyki, płacz, strzały... Na początku dla wszystkich jest to szok - nikt nie spodziewał się, że w przeciągu krótkiego czasu ich życie przewróci się do góry nogami. Jednak z każdym dniem zaczynają przyzwyczajać się do zastałej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/04/16-cichy-wielbiciel-olga-rudnicka.html

http://zaslodkakawa.blogspot.com/2013/04/16-cichy-wielbiciel-olga-rudnicka.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Przyjaciel to osoba, która nawet w najgorszej sytuacji powie, że wszystko jest możliwe."

Każdy z nas ma przyjaciół, którym może powiedzieć wszystko. Nie liczy się, czy są to jedna, dwie czy dziesięć osób. Bo po co komuś dużo przyjaciół na pokaz, którym tak naprawdę nie może się wygadać? Nie liczy się ilość, lecz to, czy niezależnie od sytuacji będą w stanie nas wysłuchać, przytulić, poradzić coś. A przede wszystkim - że jest przy nas, że mamy w niej oparcie.

Sheyla Carter jest nie wyróżniającą się z tłumu dziewczyną, która pragnie nowych wrażeń. Łatwo nie daje za wygraną, co czasami może przynieść niepożądane efekty. Kiedy na jej uczelni pojawia się nowy chłopak, przyprawiający ją o mdłości, zaś inne dziewczyny o falę ciepła w całym ciele, Sheyla dostaje zadanie - napisać artykuł o nowym. Blake zaistniał od razu po przyjściu, nie ma co ukrywać. Dziewczyna dość długo nie może zdobyć potrzebnego materiału o tajemniczym chłopaku, ponieważ on non stop ją zbywa. Jednak pewnego dnia natrafia na niego i dowiaduje się czegoś, czego nie rozumie. Przy pomocy przyjaciół odkrywa istnienie jakiejś tajnej organizacji lub podobnej instytucji, o której jeszcze nic nie wie. Na stronie internetowej widnieje godzina i miejsce spotkania. Co robi Sheyla? Oczywiście tam idzie. Bo jakby mogła przepuścić okazję bliższego poznania Blake'a? Dziewczyna nie przypuszcza, że przez to jedno spotkanie jej życie wywróci się do góry nogami.

(...) Tęskniłaś?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Przez ciebie każda minuta ciągnęła się przez jakieś... sześćdziesiąt sekund.

Książka napisana jest stylem, który każdemu przypadnie do gustu. Jest lekki, ironiczny i wręcz banalny w przekazie. Czytelnik nie nudzi się przy czytaniu, nie ma też problemów z przebrnięciem przez kolejne strony. Coś takiego właśnie uwielbiam. Nie potrafię nawet dobrać odpowiednich słów, aby wyrazić, jak bardzo podoba mi się ten styl.
Postacie są dobrze wykreowane; muszę przyznać, że niczego im nie brakuje. Nie miałam żadnego problemu z wyobrażeniem ich sobie; czytając, miałam przed oczyma rozgrywającą się akcję, a na twarzy uśmiech od ucha do ucha. Każdy z bohaterów jest inny, nie ma w nich monotonni. Owszem, zdarzał się lekkie potknięcia, jednak bardziej w sposobie opisu lub jakimś dialogu, jednakże jest to tak małe, że ginie w tłumie. Nie zdarza się zbyt często, abym była zachwycona główną postacią. Zazwyczaj bardziej interesują mnie te poboczne. A tu proszę... Sheyla podbiła moje serce. Dziewczyna pisze artykuły, odkryła w sobie pasję dziennikarską. Czyżby w tym nie była podobna do mnie? Niby jest pewna siebie, jednak przestraszy ją nawet mały podmuch wiatru. Znowu jakieś podobieństwo. Może nie jest ona idealną kopią mnie, aczkolwiek w jakiś sposób jesteśmy podobne. Zapewne dlatego tak bardzo ją polubiłam. No i Blake... Ach, któż by go nie polubił? Ba, nawet pokochał! Przystojny, arogancki typ, nie patrzący na wszystkie panny wokół, zbywający natręty, chroniący swoją dumę. Pomimo swojej arogancji, potrafi być dżentelmenem. Nawet tutaj pokusił się o komplement, chociaż może nie taki, jakiego spodziewałaby się Sheyla:

(...) Zaczął na mnie patrzeć tym swoim przeszywającym wzrokiem. - Dupy nie urywa, ale jest nieźle - skomentował, kiwając głową.

Szczery facet, prawda? Jego wypowiedź naprawdę mnie urzekła, lubię taki typ człowieka, ale tylko w książkach. W rzeczywistości - zależy od sytuacji. Jednak Blake... ach.

W "Oku Kanaloa" główną rolę odgrywa przyjaźń Sheyli z Prestonem i Cassie i samo oko kanaloa. Sir B. Angel dobrze wplątała wątek przyjaźni pomiędzy przygody Sheyli, co jest rzeczą tu niezbędną. Ponadto sam świat fantastyczny jest na równi z rzeczywistym. Akcja się przeplata z jednego wątku na drugi, co w pewnym momencie się splata. I nawet podczas gdy ja nie przepadam za elfami i tego typu sprawami, tu bardzo mi się podobało.

W całej książce znalazłam może tylko jedną literówkę, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Notorycznie zwracam uwagę na błędy, które lubię wytykać, a tu nawet nie mam co wytknąć. Śmiało mogę powiedzieć, że autorka może, a nawet musi, być z siebie dumna.

Zanim zabrałam się za tą powieść, usłyszałam od mamy opinię, że jest po prostu świetna. Moja rodzicielka przeczytała ją w jeden dzień pod moją nieobecność i długo się nią zachwycała. Ja już po pierwszej stronie stwierdziłam, że książka jest naprawdę dobra. Dobra? To mało powiedziane. Przyznam szczerze, iż podeszłam do tej powieści, jakbym czytała książkę zagranicznego autora. Zmylił mnie pseudonim, angielskie nazwiska i oczywiście miejsce rozgrywania akcji. Wiecie, jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że autorką jest Polka? Wielkie. Ogromne. Naprawdę. Polska książka okazała się być dużo lepsza niż niejedna amerykańska, podbijająca serca czytelników. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to nie tylko najlepsza polska powieść, ale najlepsza książka jaką w życiu czytałam.

"Przyjaciel to osoba, która nawet w najgorszej sytuacji powie, że wszystko jest możliwe."

Każdy z nas ma przyjaciół, którym może powiedzieć wszystko. Nie liczy się, czy są to jedna, dwie czy dziesięć osób. Bo po co komuś dużo przyjaciół na pokaz, którym tak naprawdę nie może się wygadać? Nie liczy się ilość, lecz to, czy niezależnie od sytuacji będą w stanie nas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile razy kłóciliście się ze swoim rodzeństwem? Brat czy siostra - nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o wymianę zdań. A żeby to tylko o to chodziło... Bijatyki, ciąganie za włosy, drapanie, szczypanie, oblewanie wodą lub czym popadnie... Każdy chociaż raz w życiu tak się zachował wobec rodzeństwa. Nawet ciotecznego. Bywały dni, że nie odzywaliście się do nich. A może wciąż tak jest. Jednak czy bylibyście w stanie zrobić mu/jej krzywdę?

Jest lipiec 1900 roku. Europa żyje drugimi Igrzyskami Olimpijskimi połączonymi z paryską Wystawą Światową, lecz w Wielkim Księstwie Poznańskim tamte wydarzenia schodzą na dalszy plan wobec popełnionej właśnie zbrodni. Zamordowano młodego arystokratę, zaś o dokonanie tego przestępstwa policja pruska podejrzewa... brata ofiary.
Detektyw-amator Jan Morawski po raz kolejny staje przed koniecznością rozwiązania tajemnicy zbrodni.
Nieżyjący mężczyzna był dziedzicem olbrzymiego majątku, wobec tego najbardziej prawdopodobnym motywem wydaje się pragnienie zdobycia fortuny. W miarę jednak, jak Morawski poznaje mieszkańców pałacu i okolicy, a także fakty z życia zamordowanego, dochodzi do wniosku, że poza chciwością powodem morderstwa mogła być również zemsta lub miłość.
Na szczęście Jan nie musi zajmować się tylko tropieniem mordercy: bierze udział w pikniku, zwiedza wzorowe gospodarstwo, ratuje starego kawalera z matrymonialnej opresji, zaplata pewnej damie warkocze i przygląda się drylowaniu... porzeczek.*

W opisie napisane jest, iż akcja dzieje się w czasie Igrzysk Olimpijskich. Z początku myślałam, iż ciągłe wzmianki o nich mnie nie zaciekawiają, a wręcz zanudzą. A jednak myliłam się, ponieważ owe wzmianki zawarte były w kilku zdaniach na 400 stron. Owszem, nie jest to temat, który mnie interesuje, jednakże skoro jest o nim w opisie, powinien być w jakiś sposób rozwinięty. Ponadto sama recenzja z tyłu książki jest dosyć marna, aczkolwiek w jakiś sposób mnie zainteresowała.

Muszę przyznać, iż pomysł autorka miała naprawdę dobry. Dużo, naprawdę dużo mylnych wątków, a raczej grupa osób, będąca potencjalnymi sprawcami. I to jest chyba najlepsza, jednakże lekko przesadzona, rzecz w tej powieści. Jan co chwilę dodawał do swojej listy osoby, które mogły mieć jakieś znaczenie. Tak, powinno tak być. Aczkolwiek tutaj jest już przesada. Ponadto, skoro już mowa o postaciach, nie potrafiłam ich sobie do końca wyobrazić. Tak, są jakieś opisy tych osób, lecz według mnie nie do końca pełne, nie do końca odzwierciedlają to, co odzwierciedlać miały. Ich zachowania również są jakby nie z tego świata. Tak, jest to rok 1900, ale czy ludzie w tamtym czasach naprawdę byli tacy, jak w tej książce? Szczerze wątpię. Naprawdę, jakoś trudno mi w to uwierzyć. Oczywiście nie chcę napisać tu, że Pani Kasi wyszła z nich klapa - nie. W większości podobali mi się ci bohaterowie, aczkolwiek są niedociągnięcia.
Powracając do fabuły, to pomysł dobry, gorzej z wykonaniem. W książce prawie nic ciekawego się nie dzieje, rozdziały są non stop o jedzeniu i upale. Wiadome jest, że przy śniadaniu czy obiedzie obradowało się o różnych sprawach, ale jak już wspominałam - bez przesady. Już od samego początku trudno czyta się tą powieść. Z ledwością dałam radę przez nią przebrnąć, pomimo że uwielbiam ten gatunek i lubię, gdy akcja dzieje się w przeszłości. Liczne błędy uniemożliwiały mi się skupienie na czytaniu, ale też wywoływały mętlik w głowie. Brak znaków interpunkcyjnych, zły zapis dialogów sprawiają, że czytelnik się gubi. Potrafię odpuścić jeden czy dwa błędy, przecież to nie tragedia. Ale tutaj na każdej stronie da się go wyłapać. I te dialogi... one naprawdę dają sobie wiele do życzenia. Jeśli zaś chodzi o ich treść, to również występują niedociągnięcia. W gruncie rzeczy w całej treści są niedociągnięcia. Czasami tekst jest naprawdę trudno zrozumieć, zdania są dziwne skonstruowane i poplątane. Same opisy są skrócone jak tylko się da. Albo nic nie wnoszą i nudzą.

Dobre strony? Jak już wspomniałam - pomysł. Okładka również bardzo mi się podoba, dlatego też po części zamówiłam tą książkę. Język jest zrozumiały, myślałam, że będzie w nim więcej archaizmów, jednak i tutaj się pomyliłam. Jednakże nie mogę tego uznać za minus, bo nie jest to uchybienie. Ponadto jestem zaskoczona końcem. Nie spodziewałam się akurat tego, ale z drugiej strony można to przewidzieć. O ile ktoś dobrze orientuje się w zagadkach, zbrodniach i tym podobnych sprawach.
Nie wiem, co więcej mogę napisać o tej powieści. Nie zachwyciła mnie, trudno się czytało, ale jednak zainteresowała. Nie jest najgorsza, jest przeciętna. Ocena: 5/10. Liczyłam jednak na coś więcej.

Ile razy kłóciliście się ze swoim rodzeństwem? Brat czy siostra - nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o wymianę zdań. A żeby to tylko o to chodziło... Bijatyki, ciąganie za włosy, drapanie, szczypanie, oblewanie wodą lub czym popadnie... Każdy chociaż raz w życiu tak się zachował wobec rodzeństwa. Nawet ciotecznego. Bywały dni, że nie odzywaliście się do nich. A może...

więcej Pokaż mimo to