-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać286
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
-
ArtykułyCzy to może być zabawna historia?Dominika0
-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant4
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-11-20
2012-12-16
2012-09-26
Po pierwsze – nie zapomnij
„Braterstwo krwi” Agnieszka Lingas-Łoniewska
seria: Zakręty losu
wyd. Novae Res
rok: 2012
str. 328
Ocena: 6/6
Nie ma co ukrywać faktu, że należę do grona najwierniejszych fanów twórczości Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Dotychczas przeczytałam, od deski do deski, w tę i nazad i w każdy inny możliwy sposób wszystkie powieści tej autorki. I jedno mogę powiedzieć z pełną świadomością i odpowiedzialnością za własne słowa – nie żałuję ani jednej sekundy poświęconej na wspomniane lektury. Nie raz, nie dwa zdarzało mi się z powodu jej książek „delikatnie” zarwać noc, albo wcale nie pójść spać. Później cały dzień „odchorowywałam” ten fakt, nieustannie wspominając co też wydarzyło się w czytanej właśnie przede mnie powieści i myśląc o tym, jakie czekają mnie wrażenia gdy wrócę do lektury. Na wydanie Braterstwa krwi czekałam, jak zresztą wielu czytelników, niezmiernie długo. Co i rusz docierały do mnie informacje, że to jeszcze nie teraz, że przełożono premierę, że należy poczekać. Na szczęście ten okres w końcu można uznać za przeszły. Niektórzy, tacy jak ja, już dziś dzierżą w dłoniach tę pozycję. Inni już za kilkanaście dni ją zdobędą. Wraz z drugą częścią przygód braci Borowskich pojawi się na rynku reedycja części pierwszej (ze zmienioną okładką) oraz część trzecia, zatytułowana bardzo tajemniczo – Historia Lukasa, również z inną niż pierwotnie zapowiadano okładką.
On – najszczęśliwszy na świecie mężczyzna, w końcu może powiedzieć, że marzenia się spełniają. Ona – zakochana po uszy kobieta, która oddzieliła swoją teraźniejszość i przyszłość od przeszłości grubą czarną kreską. Oboje na co dzień nie wspominają tego, co miało miejsce w ich życiu kilka lat wcześniej. Zapomnieli, albo przynajmniej udają przed sobą i otaczającym ich światem, że cokolwiek złego kiedykolwiek się wydarzyło. Istnieje tylko to co jest TU i TERAZ. A w danej chwili są to tylko i wyłącznie ONI. Tak jest do momentu odebrania przez Krzysztofa Borowskiego telefonu, który zmienia ich, a przynajmniej jego, dotychczasowe życie. Bo przerażająca przeszłość postanowiła się o nich upomnieć w jeden z najokrutniejszych sposobów. Mężczyźnie wydaje się, że nie ma wyboru. Musi wejść po raz drugi do tej samej, przysłowiowej rzeki, i zrobić to, czego nie miał już robić nigdy więcej w życiu. Przy okazji podejmuje jeszcze jedną decyzję, która może zaważyć na jego dalszych losach – postanawia nie informować żony, że coś jest nie tak. A przecież Kaśka jest najbliższą mu na świecie osobą, prawda? Jaki wkład w ich przyszłe życie będzie miał odsunięty na boczny tor Łukasz Lukas Borowski? Czy mężczyźnie uda się zmienić? Czy odnajdzie szczęście w tym parszywym świecie? Przekonajcie się sami.
Zmiana okładek całej serii ma jeden zasadniczy plus – czytelnikom przybędzie w biblioteczkach jedna dodatkowa pozycja. Bo w końcu jaki fan serii darowałby sobie zakup ponownie pierwszej części, skoro ta wydana kilka lat temu nie pasuje już do pozostałych? No ja na pewno się skuszę. Drugą dodatkową zaletą jest to, że okładki bardziej rzucają się w oczy. W zasadzie wprost można z nich wyczytać jaka jest myśl przewodnia danej pozycji. Poprzednie obwoluty, zaprezentowane przez wydawcę przy premierze Zakrętów losu kryły w sobie pewną tajemnicę, pobudzały wyobraźnie, zmuszały do myślenia. Były zdecydowanie bardziej sensacyjno-dramatyczne. Nowe okładki są czytelniejsze i jakieś takie bardziej… sama nie wiem, pożądliwe? Mnie osobiście książki z kobietą na okładce nie bawią, zaraz mam wrażenie, że otrzymam nic nie wnoszące romansidło. Facet, cóż.. facet to facet. Mężczyźni od zawsze mają ogromny wpływ na kobiety i wydaje mi się, zresztą chyba podobnie jak i wydawnictwu Novae Res, że to właśnie jakiś „pan” powinien grać pierwsze skrzypce na okładkach książek tej autorki. I tak oto Braterstwo krwi dzięki męsko-żeńskiej obecności na obwolucie zyskało zupełnie nowy wymiar. Co prawda, nie do końca jestem przekonana do pani, która na okładce zakrywa sobie oczy jak w ciuciubabce, ale to tylko moje osobiste zdanie. Reszta jak najbardziej mi się podoba. Zresztą z tego co wiem, w okładce po rozesłaniu egzemplarzy recenzenckich dokonano jeszcze kilku zmian, zapewne wszystkie na plus.
Fabuła powieści niczym nie odbiega od tego, czego się spodziewałam, równocześnie będąc bardzo… niespodziewaną. Wiem, pokrętne to moje rozumowanie, ale tak właśnie jest. Agnieszka Lingas-Łoniewska pisze w konkretny sposób. W jej powieściach nie ma miejsca na kompromisy. Kocha się bezgranicznie, a jak się nienawidzi – to grobowej deski, chyba że… no właśnie. Chyba, że ktoś odkupi swoje winy. Pokuta nigdy nie jest łatwa, niejednokrotnie jej wielkość znacznie przewyższa wagę popełnionych wcześniej błędów. Jest tak z jednego zasadniczego powodu – by nie popełnić drugi raz tego samego błędu. I bohaterowie Braterstwa krwi nie popełniają – przynajmniej zdecydowana ich większość. Bo i od tej reguły są oczywiście wyjątki. Gdy jedni prą do przodu i starają się za wszelką cenę pokazać światu swoje nowe, lepsze oblicze, inni popadają ze skrajności w skrajność, przez co popełniają ponownie równie głupie błędy jak poprzednio. Na szczęście nad całością czuwa opatrzność, dzięki której bohaterom udaje się wyjść z największych opresji, choć… i to ostatnie nie jest takie pewne. Bo czy kiedykolwiek można tak zupełnie zapomnieć? Czy można całkowicie wybaczyć? Czy da się pozbyć wszystkich, piętrzących się w życiu przeszkód? Czy to możliwe, by gdzieś tam, za zakrętem losu, wiodła prosta ścieżka prowadząca do niezbadanego dotąd szczęścia? Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. Lektura Braterstwa krwi odpowie, jeśli nie na wszystkie, to na zdecydowaną większość z tych pytań.
Całość, jak to zwykle ma miejsce w przypadku powieści tej autorki, jest bardzo hipnotyzująca. Czytelnik już od pierwszych zdań wpada w sidła Zakrętów losu, z których nie jest w stanie się wyplątać, aż do momentu, w którym zostaną ode naprostowane, a to trwa, wbrew pozorom, dość długo. Bo w Braterstwie krwi akcja goni akcję, a każda kolejna, nawet niewielka tragedia, pociąga za sobą lawinę niekończących się konsekwencji. Bohaterowie w jednej chwili przepełnieni radością, już w następnej popadają w totalną rozpacz, bo ich życie nagle się załamuje. Na szczęście nie mamy do czynienia z miękkimi i poddającymi się przeciwnością ludźmi. Zarówno Krzysiek jak i Katka kryją w sobie wielkie pokłady męstwa, dzięki którym są w stanie uporać się z niejednym problemem – potrzebują do tego jedynie odrobiny czasu. Jeszcze twardszy od nich, jak zwykle zresztą, okazuje się być starszy brat Krzyśka, Łukasz, który czuje głęboką odpowiedzialność za tragiczne losy wielu osób. Zresztą chyba każdemu czytelnikowi Zakrętów losu wiadomo, że nie jest to nieuzasadnione poczucie winy. Mężczyzna postanawia więc odpokutować w najtrudniejszy z możliwych sposobów. Według niego istnieje tylko jedna kara za jego grzechy. Jaka? Chyba nietrudno się domyślić.
Muszę się szczerze przyznać, że byłam wielką antyfanką Lukasa. Po Zakrętach losu… po prostu nie byłam w stanie przełknąć faktu, że w kolejnej części sagi zetknę się z tą kreaturą ponownie. Odrzucało mnie, nie chciałam o nim czytać, nie interesowało mnie to, jak dalej potoczy się jego życie. Złych ludzi nie lubię, a za takiego właśnie go uważałam. Wielki starszy brat. Pan losu, pan siebie, pan otoczenia. Nic nie jest ważne poza nim i jego osobistym szczęściem. Motto: po trupach do celu spokojnie według mnie mógł nosić wytatuowane na czole. Za takiego potwora go miałam. I z takim podejściem rozpoczęłam lekturę Braterstwa krwi. Z góry zdecydowałam, że nie będę jego fanką, a potem… cóż, potem przeczytałam książkę. I musiałam zrewidować moje postanowienia.
Braterstwo krwi czyta się wyśmienicie. Książka wzrusza, wzburza, nęci i pobudza. Każdy kolejny rozdział wnosi coś istotnego do całej opowieści. Wprowadzenie nowych postaci nie tylko nie pogorszyło odbioru całości, ale bardzo wzbogaciło całą powieść. Ja jestem urzeczona i z niecierpliwością wyczekuję już października, gdy razem z Braterstwem krwi na rynku pojawi się Historia Lukasa. Zdecydowane must have w mojej jesiennej liście życzeń. Gorąco zachęcam do lektury wszystkich, bez względu na płeć, wiek i upodobania literackie.
Po pierwsze – nie zapomnij
„Braterstwo krwi” Agnieszka Lingas-Łoniewska
seria: Zakręty losu
wyd. Novae Res
rok: 2012
str. 328
Ocena: 6/6
Nie ma co ukrywać faktu, że należę do grona najwierniejszych fanów twórczości Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Dotychczas przeczytałam, od deski do deski, w tę i nazad i w każdy inny możliwy sposób wszystkie powieści tej autorki. I jedno...
2014-02-23
Na krawędzi
„Brudny świat” Agnieszka Lingas-Łoniewska
wyd. Novae Res
rok: 2014
str. 296
Ocena: 6/6
W Brudnym świecie Agnieszka Lingas-Łoniewska prowadzi czytelnika oraz wykreowanych przez siebie bohaterów przez kalejdoskop różnorodnych uczuć i emocji. Od niechęci - do uwielbienia. Od niepewności do pełnego zaufania. Od błogiego spokoju, po mrożący krew w żyłach strach. Od epickiej wprost miłości, po rozdzierający wnętrzności dramat. Nic nie jest proste. Nic nie jest sprawiedliwe. Nic nie jest takie, jakim być powinno. Jedno jest pewne - życie jest do kitu i... nic, ani nikt tego nie zmieni. Ale zawsze można próbować...
Nie od dziś wiadomo, że Los Angeles to nie tylko miasto aniołów, ale i siedlisko najznamienitszych amerykańskich gwiazd. Jedną z nich, będącą teraz na szczycie, jest wokalista rockowej grupy Semtex - Tommy Cordell. Na jego widok fanki mdleją z wrażenia, a faceci dostają piany na ustach, gdy ten mężczyzna znajduje się w pobliżu ich kobiet. Wystarczy jedno spojrzenie, jedno skinienie palca - i dziewczyny są w stanie zrobić dla Tommy'ego to, o co tylko poprosi. W zasadzie mężczyzna nie musi nawet prosić... Gdy do jego życia delikatnie wkracza piękna i odrobinę tajemnicza Kathrina Russell, nie jest pewien, co ma o niej myśleć. Przede wszystkim kobieta strasznie go denerwuje. Wtrąca się. Ma swoje zdanie. No i ewidentnie nie reaguje na niego tak, jak inne dziewczyny. No i jest zdecydowanie za stara, musi być... jakoś w jego wieku. Nie zmienia to jednak faktu, że Kati niemal od początku mocno oddziałuje na Cordella, a to może się skończyć tylko w jeden sposób. Tylko, co może wyjść z romansu boskiej gwiazdy rocka z dziewczyną piszącą niesamowite teksty piosenek? By się tego dowiedzieć, koniecznie musicie sięgnąć po najnowszą powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, zatytułowaną Brudny świat.
Wszystkie powieści Lingas-Łoniewskiej, jak jeden mąż, przypadały mi do gustu. Książki tej autorki oddziałują na mnie w niebywały wręcz sposób. Budzą we mnie to, co głęboko ukryte. Odsłaniają fragmenty mnie samej, o których nie miałam pojęcia. Wydobywają na wierzch emocje. Rozrywają na strzępy serce. Podgrzewają mózg do czerwoności. Powodują eksplozję, po której ciężko się podnieść. Aż do kolejnej książki. I kolejnej. Dla mnie Brudny świat był pierwszy. Do dziś, bardzo wyraźnie pamiętam uczucia, które towarzyszyły mi podczas jego lektury. Pamiętam w jakich okolicznościach czytałam poszczególne odsłony. Nie mam problemu z przypomnieniem sobie, kiedy się śmiałam, a kiedy płakałam... szczególnie kiedy zalewałam się łzami. Może więc nie jestem bezstronna, ale czy jakikolwiek czytelnik jest? Nie da się lubić i czytać wszystkiego, każdy ma jakieś kryteria wyboru powieści, które trafiają do jego biblioteczki. Ja wybieram książki niejednoznaczne, takie, które zapadają w pamięć, takie, których nie da się jednoznacznie przypisać do jednej kategorii. Uwielbiam powieści pełne pasji i emocji, które tematyką dotykają więcej niż jednego gatunku literackiego. Romans i dramat, dramat i sensacja, sensacja i romans, kryminał i fantastyka... a najlepiej, jak te wszystkie gatunki spotykają się w jednej powieści. Literatura, którą tworzy Agnieszka Lingas-Łoniewska znajduje się zdecydowanie najbliżej mojego ideału. Dlatego sięgam po nią w ciemno, bez zastanowienia i zawahania. I nigdy nie żałuję.
Nie żałowałam również teraz, czytając Brudny świat po raz kolejny w moim życiu. Obawiałam się, że nie będę czuła tego, co przed laty. Bałam się, że książka mnie tym razem zawiedzie. Że nie wzbudzi emocji, że nie spowoduje radości, a potem ogromnej rozpaczy. Jak się okazuje, niepotrzebnie się martwiłam. Brudny świat nie uległ zmianie, wciąż jest wspaniały, ekscytujący i miejscami upiorny. Dla mnie idealny.
Autorka prowadzi narrację w pierwszej osobie. Czytelnik zwiedza świat zarówno Tommy'ego jak i Kati. Dowiaduje się o nich wszystkiego, czuje wraz z nimi, z nimi się śmieje i płacze. Tak poprowadzona akcja pozwala utożsamić się z bohaterem i stąpać po świecie ich nogami. Czujemy to co bohaterowie. Jesteśmy nimi. To właśnie najbardziej uwielbiam w książkach Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Zgłębiając ich treść poznaję alternatywne wersje własnego życia. Nie mogę nie polecać czegoś, co kocham. To byłoby wbrew wszelkim wyznawanym przeze mnie zasadom. Z czystym sumieniem polecam Wam więc Brudny świat. Zgłębcie go. Poznajcie od środka. Rozpadnijcie się wraz z nim. Bo warto.
Na krawędzi
„Brudny świat” Agnieszka Lingas-Łoniewska
wyd. Novae Res
rok: 2014
str. 296
Ocena: 6/6
W Brudnym świecie Agnieszka Lingas-Łoniewska prowadzi czytelnika oraz wykreowanych przez siebie bohaterów przez kalejdoskop różnorodnych uczuć i emocji. Od niechęci - do uwielbienia. Od niepewności do pełnego zaufania. Od błogiego spokoju, po mrożący krew w żyłach strach. Od...
2014-10-13
2016-11-14
Koniec
"Co mnie zmieniło na zawsze" Amber Smith
wyd. Feeria Young
rok: 2016
str. 392
Ocena: 6/6
Ten dzień. Ten dzień nie był pierwszym dniem jej nowego życia. A pewno był jednak ostatnim dniem starego. Początkiem, środkiem i końcem koszmaru. Jego kulminacją. Koszmar koszmarów, koszmarem przepleciony. Nie wiem, jak dałam radę przeczytać tę powieść. Nie wiem, jak mogłabym jej nie przeczytać…
Jeden dzień, jeden wieczór, jeden moment. Pięć minut. Trzysta sekund. Koniec życia.
Eden McCrorey ma czternaście lat i jej życie się skończyło. Pewnego zimowego dnia, w trakcie przerwy świątecznej, do jej pokoju wkrada się najlepszy przyjaciel jej starszego brata. Wszedł do jej łóżka, zdarł bieliznę, zadarł ulubioną koszulę nocną i brutalnie zgwałcił. A potem powiedział, że nikt jej nie uwierzy. Że jest szkaradą. I, że jeśli piśnie choć słówko, to ją zamorduje. Dziewczyna nie drgnęła, aż do świtu, mimo że cały akt trwał tylko pięć minut. A gdy rano do jej pokoju weszła matka… wcale nie zobaczyła obrazu zbrodni. Zobaczyła dziewczynę, której zapomniało się, że dostanie okres. Matka więc skrzętnie zebrała pościel, zaniosła do prania, a córce kazała się szybko umyć. Tak wyglądał pierwszy dzień koszmaru po koszmarze. A kolejne, choć Edy bardzo chciała, by były leprze, wpędzały ją tylko w coraz większe bagno. Wkrótce pędzącej za nią lawiny już nie dało się powstrzymać. Nie było już ratunku. Nie było odwrotu. Jedna wielka czarna dziura. Wydawało się, że spotkanie Josha coś może odmienić, że może on wydobędzie ją dołu, który wpadła. Pytanie tylko, czy Eden będzie gotowa z niego wyjść? Czy przyjmie wyciągniętą dłoń? Czy przestanie wciąż i wciąż zamykać drzwi przeszłości i zrozumie, że uratować ją może tylko ujawnienie? Istnieje tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. Koniecznie musicie sięgnąć po najnowszą powieść Amber Smith, zatytułowaną Co mnie zmieniło na zawsze.
Ta książka naprawdę wiele w człowieku może zmienić. Gdy zaczynałam ją czytać (a w sumie lektura nie zajęła mi to nawet doby, a gdyby nie praca, to wystarczyłaby jedna noc), chciałam ją czym prędzej odłożyć na półkę. Zastanawiałam się nawet, czy nie mogłabym tego egzemplarza przekazać komuś innemu do przeczytanie. Przestraszyłam się tej książki, tego co się w niej wydarzyło i co jeszcze mogło się zdarzyć. Byłam przerażona i niemal pewna, że nie dam sobie rady z tym tematem. Chciałam wysiąść z tego pociągu jak najszybciej. I zapomnieć. A równocześnie, z każdą kolejną przeczytaną stroną czułam się z tą lekturą coraz lepiej. I nie chciałam przerywać czytania. Chciałam wiedzieć co jest dalej. W kolejnym zdaniu, kolejnym akapicie, na kolejnej stronie, w kolejnym rozdziale… Sen nie chciał mnie zmorzyć, mogłam tak czytać do świtu. Powstrzymał mnie jedynie zdrowy rozsądek. A i tak, długo po odłożeniu Co zmieniło mnie na zawsze, długo zastanawiałam się, co znalazłabym na kolejnych kartach tej historii. Czym jeszcze mogła mnie zaskoczyć. No i, co chyba najważniejsze, jaki będzie finał. Liczyłam na to, że mimo marazmu, w jaki wdepnęła główna bohaterka, wszystko dobrze się skończy. Może nawet łudziłam się, że będzie jakiś happy end? Czy go dostałam? Tego wam nie wyjawię. Powiem jednak, że zakończenie zasadniczo mnie usatysfakcjonowało. Autorka znalazła idealny balans między słodyczą i goryczą. Wszystko się w końcu… kończy. I to nie zawsze oznacza śmierć.
Zdecydowanie polecam. Tę książkę po prostu trzeba przeczytać.
Sil
Koniec
"Co mnie zmieniło na zawsze" Amber Smith
wyd. Feeria Young
rok: 2016
str. 392
Ocena: 6/6
Ten dzień. Ten dzień nie był pierwszym dniem jej nowego życia. A pewno był jednak ostatnim dniem starego. Początkiem, środkiem i końcem koszmaru. Jego kulminacją. Koszmar koszmarów, koszmarem przepleciony. Nie wiem, jak dałam radę przeczytać tę powieść. Nie wiem, jak mogłabym...
2015-11-15
2014-06-22
2010-09-01
Agnieszka Lingas-Łoniewska, więc jakże mogłoby być inaczej. Kolejna książka, kolejna genialna opowieść. Tą mamy okazję poczytać po angielsku ale czemu nie mielibyśmy pod szlifować języka? Dramatyczny romans. Niezwykłe i bardzo bolesne, ale jedyne w swoim rodzaju zakończenie. Nigdy czegoś takiego nie czytałam. Warto, serio, warto :)
Agnieszka Lingas-Łoniewska, więc jakże mogłoby być inaczej. Kolejna książka, kolejna genialna opowieść. Tą mamy okazję poczytać po angielsku ale czemu nie mielibyśmy pod szlifować języka? Dramatyczny romans. Niezwykłe i bardzo bolesne, ale jedyne w swoim rodzaju zakończenie. Nigdy czegoś takiego nie czytałam. Warto, serio, warto :)
Pokaż mimo to2012-02-27
Tysiące piosenek dla Grace
„Drżenie” Maggie Stiefvater
seria: Trylogia z Mercy Falls
wyd. Wilga
rok: 2011
str. 464
Ocena: 6/6
Czujesz zimno? Przeraźliwy chłód? Wieje delikatny wietrzyk, a ciebie dopadają niemożliwe do wytrzymania dreszcze. Jeszcze tylko chwila, mgnienie oka i ulegniesz przemianie. Tylko, co będzie później, skoro przeczuwasz, że to Twoje ostatnie lato? Nie będzie dla Ciebie kolejnej wiosny, nie zaczniesz z przyjaciółmi i rodziną kolejnego sezonu. To koniec. Czy jesteś na to gotowy?
Grace Brisbane, jako jedenastoletnia dziewczynka, została porwana z podwórka przez wilki. Tymi brutalnymi i, jak mogłoby się wydawać, zupełnie dzikimi zwierzętami, kierował tylko jeden instynkt – obezwładniający i wyniszczający głód. Bo ta zima była wyjątkowo zimna i uboga w pożywienie, które leśna zwierzyna mogłaby zdobyć. Z niewiadomych przyczyn dziewczynka w ogóle nie walczyła. Wywleczona do lasu poddała się zupełnie oprawcom, a ci nie próżnowali. Wilki niemal natychmiast zaczęły rozrywać jej ubranie i kąsać ciało. A ona nie robiła nic, tylko tępo patrzyła przed siebie. Tak było aż do chwili, gdy wśród wielu zerkających na nią żarłocznych oczu, dostrzegła jedne, patrzące na nią… jakoś inaczej, jakoś tak… ciepło, z zainteresowaniem i współczuciem. Przedziwne i przepiękne, złotobrązowe oczy należały do jednego z wilków, który przecisnął się przez sforę i zaczął poszturchiwać Grace. Nieme porozumienie, które ich połączyło, najprawdopodobniej uratowało życie głównej bohaterce powieści, bo nie wiedzieć jak i czemu, dziewczynka znalazła się w domu. O całym wydarzeniu wszyscy dość szybko zapomnieli. Wszyscy prócz Grace oczywiście, dla której wspomnienia tego zimowego dnia stanowiły cenną pamiątkę i początek zupełnie nowego życia. Od tej pory wszystko zaczęło kręcić się wokół wilków, a w zasadzie wokół jednego z osobników. Jego wzrok prześladował Grace latami i to nie tylko w snach, ale i na jawie. Bo wilk, który przed laty wybawił dziewczynę z opresji nie zniknął z jej życia. Przez większą część roku widywała go codziennie, na skraju lasu, tuż przy posesji jej rodziny. Nigdy jednak się do niej nie zbliżył, nigdy nie pozwolił się dotknąć czy dokarmić. Zawsze był czujny i uciekał, gdy Grace podchodziła zbyt blisko. Czego się bał? Dlaczego przed laty nie bał się stanąć w jej obronie i uratować od niechybnej śmierci, a teraz trzymał ją na dystans? Co nim kierowało wówczas, gdy przerwał żer swym pobratymcom? I jaki cel miało obserwowanie jej przez tych ostatnich sześć lat? Każda z tych kwestii trapi naszą bohaterka. Każde z tych pytań codziennie przelatuje przez jej umysł nie odnajdując żadnej odpowiedzi. Tak jest aż do chwili, gdy w rodzinnym miasteczku Grace, Mercy Falls, ginie jej rówieśnik, Jack Culpeper. Jak się okazuje chłopak został pogryziony przez wilki i wskutek doznanych obrażeń – zmarł. Mieszkańcy wpadają w popłoch, dotychczas nikt nie myślał o wilkach jak o śmiertelnym zagrożeniu. Do tej pory nikogo nie zaatakowały, nikogo poza Grace. W końcu podjęta zostaje decyzja i mężczyźni ruszają do lasu, by wybić dziką zwierzynę. Naszej bohaterce nie mieści się to w głowie, postanawia więc zainterweniować. Niestety, niemal bezskutecznie. Ostatecznie zostaje odprowadzona pod dom gdzie znajduje... No właśnie, co, lub kto i w jakim stanie, czeka na tarasie Grace? Czy to możliwe, by przez te wszystkie lata wcale nie wiedziała, kto ją obserwuje, by nie wiedziała, kto uratował ją przed śmiercią? Kim jest on? Kim jest ona? Chcecie się dowiedzieć? PRZECZYTAJCIE DRŻENIE!!!!
Drżenie to jedna z lepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać. Jeśli chodzi o rok 2012, który przecież dopiero przed chwilą się rozpoczął, pierwsza część Trylogii z Mercy Falls jest zdecydowanie najlepszą książką, jaką miałam w ręku. Wciąż pozostaje pod jej wpływem. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że lada chwila zrobi się zimno, ciemno i nieprzyjemnie, a zza rogu wyjrzy Sam. Nie mogę sięgnąć po kolejną książkę, bo wciąż mam w głowie bohaterów poprzedniej. Nie mogę skupić się na pisaniu tej recenzji, bo zastanawiam się, co wydarzy się w kolejnej części tej trylogii. Jestem po prostu oszołomiona. Dawno nie czytałam tak dobrze skonstruowanej powieści. Choć, teoretycznie, skierowana jest do nastolatków, to wieje od niej dojrzałością. Dialogi są bardzo dobre, bohaterowie wyśmienicie skonstruowani i podejmujący przemyślane decyzje. Podczas lektury nie czuje się zażenowania, jakie zwykle ogarnia człowieka, gdy obserwuje zachowanie młodzieży. Do tego wszystko wydaje się takie realne, że aż trudno uwierzyć, iż to tylko książka. Przyznać się Wam muszę, że wielokrotnie śmiałam się z bohaterami. Zdarzało mi się również z nimi smucić. A na sam koniec wraz z nimi płakałam… i to nie jeden raz. Nadmienić powinnam jeszcze, że Drżenie Maggie Stiefvater czyta się jednym tchem, a gdy odkłada się ją na bok, to już po chwili coś skłania nas do wzięcia jej ponownie w ręce i czytania. Ta powieść jest naprawdę dobra i zdecydowanie warto ją było przeczytać. Polecam Wam ją z całego serca.
Tysiące piosenek dla Grace
„Drżenie” Maggie Stiefvater
seria: Trylogia z Mercy Falls
wyd. Wilga
rok: 2011
str. 464
Ocena: 6/6
Czujesz zimno? Przeraźliwy chłód? Wieje delikatny wietrzyk, a ciebie dopadają niemożliwe do wytrzymania dreszcze. Jeszcze tylko chwila, mgnienie oka i ulegniesz przemianie. Tylko, co będzie później, skoro przeczuwasz, że to Twoje ostatnie lato? Nie...
2015-10-21
2012-11-04
Przed zakrętem losu
„Historia Lukasa” Agnieszka Lingas-Łoniewska
Seria: Zakręty Losu
wyd. Novae Res
rok: 2012
str. 320
Ocena: 6/6
Po przeczytaniu dwóch poprzednich powieści z serii Zakręty Losu autorstwa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej wydawało mi się, że już nic więcej nie da się w tym temacie powiedzieć. Kontynuowanie, w zasadzie zakończonych już wątków, wydawało mi się… jakieś takie niestosowne. Dlatego nawet przez myśl mi nie przeszło, że będą kolejne części. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy autorka postanowiła napisać część trzecią? No, nie ukrywam, że byłam lekko zaskoczona. Na szczęśnie niemal natychmiast okazało się, że trzecia i ostatnia część serii to nie żadna kontynuacja tylko dopełnienie całości. Historia Lukasa, pierwotnie zatytułowana Przed zakrętem losu, z założenia przedstawić miała całą historię widzianą oczami czarnego charakteru tej powieści. Czy autorce udało się zrealizować ten plan? Jaką historię ma do opowiedzenia Łukasz Borowski? Co sprawiło, że stał się takim, a nie innym człowiekiem? Ja już to wiem, a wy może wkrótce się dowiecie.
Jest cicho. Spokojnie. Za oknem zmierzcha. Łukasz Lukas Borowski przygląda się starym, a niekiedy bardzo starym fotografiom porozwieszanym na ścianach. On maleńki. Następnie w nieco starszej wersji. Łukasz pchający sporej wielkości wózek, w którym spokojnie śpi jego młodszy, ukochany braciszek. Fotografia Łukasza z mamą pochodząca już z czasów, gdy nikt do niego nie mówił per Łukasz. W sumie z jego dziecięcego i młodzieńczego pokoju zostało właśnie tyle. Na ścianach stare fotografie, których nikt nie zdążył jeszcze zdjąć. Wkrótce w tych czterech ścianach rozpocznie się remont na całego, a zaraz potem wprowadzi się tu nowy członek lub członkini rodu Borowskich. Nim to jednak nastąpi dumny przyszły ojciec postanawia rozliczyć się z przeszłością, pozamykać wszystkie niedomknięte wrota i zakopać fosę, którą wokół siebie wykopał przed laty. Wieczór kawalerski okazuje się ku temu znakomitym pretekstem. Wraz z młodszym bratem, który niejeden raz ratował go z opresji, Łukasz siada pod ścianą i racząc się markowym whiskaczem, zaczyna wspominać dawne lata. Nie cofa się jednak w przeszłość o kilka lat, jakbyśmy się tego mogli spodziewać, tylko dużo, dużo dalej, kiedy był jeszcze pełnym pasji i ideałów młodzieńcem.
W życiu nastoletniego Łukasza Borowskiego liczyło się kilka rzeczy. Na pierwszym miejscu stała rodzina. Miłość do matki, uwielbienie dla brata, szacunek do ojca. Od najmłodszych lat wiedział, jak wielkie nadzieje są w nim pokłada. Pogodził się ze swoją przyszłością, rozumiał co musi zrobić, by zadowolić wszystkich, w szczególności wiecznie wymagającego tatę. Uczył się wyśmienicie, był lubiany, nigdy nie pokazywał się ludziom ze złej strony. Dawał dobry przykład młodszemu bratu, pomagał mamie jak tylko mógł. Odpowiednio szybko zapisał się na kursy przygotowawcze na prawo i wiedział, że tylko odpowiednie studia zadowolą pana mecenasa, tfu – ojca. Niespodziewanie jednak dla samego siebie znalazł w otaczającej go rzeczywistości coś, co zaczęło mu sprawiać niesamowitą wręcz radość. Muzyka, bo o niej mowa, a w szczególności gra na ukochanym saksofonie, stała się tym co zajmowało wszystkie wolne chwile Łukasza. Grał w pokoju, grał w szkole z kolegami, grał wieczorami na imprezach, na które on wraz z zespołem zostali zaproszeni. Nie zaniedbał jednak żadnego z powierzonych mu obowiązków. Mimo wszystko jego zupełnie nowa pasja nie znalazła poklasku u Aleksandra Borowskiego. W mało delikatnych słowach przekazał on synowi, jaki ma stosunek do „jego” muzyki. Gdy słowa nic nie dały mecenas postanowił przystąpić do czynów, a te… cóż, delikatnie mówiąc wywołały lawinę, której nikt, ani nic już nie było w stanie powstrzymać. Tylko… czy mężczyzna zdawał sobie sprawę, co czyni? Czy mógł przypuszczać, jakie konsekwencje będzie miała jego jedna decyzja? A może nie interesowało go nic, poza czubkiem własnego nosa i to nigdy się nie zmieniło? Jakie były pierwsze kroki Łukasza we wrocławskim półświatku? Kto wciągnął go do narkotykowego interesu? Jakimi i czy w ogóle jakimikolwiek zasadami się kierował? By się tego dowiedzieć koniecznie należy przeczytać Historię Lukasa, powieść zamykającą cykl o braciach Borowskich.
Jak wspominałam na początku, bardzo obawiałam się tej powieści. Jednak równie szybko, jak wydałam mylny osąd, przekonałam się, jak dobrą powieść trzymam w dłoniach. Historia Lukasa aż kipi od emocji. I to nie jakichś konkretnych, związanych z konkretnym uczuciem czy wydarzeniem, ale od całej ich palety. Łukasz poznaje nowe towarzystwo i tak jakby naradza się na nowo. Decyduje, że nigdy nie pozwoli się nikomu złamać, a już na pewno nie zrezygnuje z kierowania się w życiu swoim własnym kodeksem honorowym. Jest twardy, nieugięty, opanowany. Bo są rzeczy, których Lukas nie popiera i na które we własnym otoczeniu się nie zgodzi. Na przykład narkotyki, sprzedawanie ich – to jedno, a branie… to już zupełnie inna sprawa. Dlatego każdy ćpun dla Łukasza jest zerem. I zerem jest ten, kto wciska narkotyki nieletnim. Nie tylko praca ma wpływ na Lukasa. W końcu jest to mężczyzna z krwi i kości, który pragnie, pożąda i intensywnie pobiera z życia to, czego chce. Spotyka się więc z kobietami, hojnie się nimi zajmuje, ale nie dopuszcza ich do swojego serca. Żadna nie ma prawa wstępu do jego sypialni. Przynajmniej do czasu gdy poznaje ją, kobietę, a w zasadzie dziewczynę, która jest w stanie sprawić, że złamie on wiele, o ile nie wszystkie, spośród swoich zasad. Jest też rodzina, brat i matka, z którymi przynajmniej początkowo Łukasz stara się nie stracić kontaktu. Zjawia się więc w domu, zwykle wtedy, gdy nie ma w nim ojca, i bawi się z bratem, rozmawia z mamą. Wówczas może się śmiać, płakać i czuć się naprawdę dobrze. Taki stan nie trwa jednak długo, bo w końcu i te spotkania zostają brutalnie przerwane.
Historia Lukasa jest chyba jedną z najlepiej dopracowanych powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Całość podzielona została na trzy części zgodne z fazami słońca. Znajdziemy w książce Wschód, gdy dowiadujemy się jak Łukasz przeobraził się w Lukasa, Zenit – gdy Lukas i jego „kariera” znajdują się w szczytowej formie, oraz Zmierzch, gdy całość historii powoli dąży ku zakończeniu. Dzięki takiemu podziałowi czytelnikowi dużo łatwiej się odnaleźć w tej lekturze i ją zrozumieć. Historię Lukasa czyta się ekspresowo, gdy czytelnik raz się w niej zagłębi, nie będzie mógł się od niej oderwać aż do ostatnich słów, jakimi uraczyła go autorka. Choć całość pochłania się bardzo szybko, nie można powiedzieć, by ostatnia część Zakrętów losu była łatwą lekturą. Wręcz przeciwnie. Niemal każdy akapit przepełniony jest bólem, rozpaczą i złością, niejednokrotnie przeradzającą się w nienawiść. Książka wyczerpuje emocjonalnie i to chyba nie tylko osobę, która dzierży ją w rękach ale i samą autorkę. Myślę, że napisanie jej stanowiło nie lada wyzwanie dla pani Lingas-Łoniewskiej. Powieść dopełniają piosenki, których wykonawców i tytuły znaleźć można w nagłówkach każdego rozdziału. Historię Lukasa zdecydowanie warto przeczytać. Jest to nie tylko znakomity dramat sensacyjny, ale i wspaniałe studium psychologiczne głównego bohatera. Na koniec dodam jeszcze, że zupełnie inaczej wyobrażałam sobie okładkę tej powieści. Jednak teraz, gdy patrzę na tą, którą wybrał wydawca wiem, że jest ona równie dobra jak ta, którą wizualizowałam sobie podczas lektury.
Przed zakrętem losu
„Historia Lukasa” Agnieszka Lingas-Łoniewska
Seria: Zakręty Losu
wyd. Novae Res
rok: 2012
str. 320
Ocena: 6/6
Po przeczytaniu dwóch poprzednich powieści z serii Zakręty Losu autorstwa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej wydawało mi się, że już nic więcej nie da się w tym temacie powiedzieć. Kontynuowanie, w zasadzie zakończonych już wątków, wydawało mi się…...
2016-01-16
2019-06-23
Bezlitosna siła. Kastor – Agnieszka Lingas-Łoniewska
Burda Książki 2019
Czujesz to wszechogarniające uczucie? Tę siłę, popychającą cię do zaciskania pięści i wysuwania kolejnych uderzeń? Ta moc, którą masz w pięściach, to ona tobą włada. Nic nie jest w stanie cię powstrzymać. Bo nic nie czujesz. Ani bólu. Ani lęku. Tylko przeogromną żądzę pchającą cię do przodu. Potrzebę wyrządzania ran, zadawania bólu, rozlewu krwi i śmierci. O tak, to o to chodzi. O krew i śmierć. Niech świat spłonie, a ludzie, ludzie niech zginą. Bo zło jest tutaj, zapanowało na ziemi. W piekle nie ma już nic strasznego, bo wszystkie diabły są tu.
Kastor nie narodził się jak każdy inny człowiek. Nie przyszedł na świat w bólach porodowych swojej matki, nie wydarł się z jej wnętrza oznajmiając głośno swoje przybycie. O nie. Kastor a i owszem, rodził się bólach, ale zupełnie innych. W bólach swego drugiego ja, które od wieku lat kilku, aż do pełnoletności poddawane było swoistym torturom. Tresura, bo inaczej tego nazwać się nie da, trwała latami i z każdym rokiem jedynie przybierała na sile. Nie było opcji, by z istnych męczarni, ciągłych treningów i poniżania psychicznego wyszło coś dobrego. I nie wyszło. Powstało za to ogromne smoczysko, ziejące mrożącym krew w żyłach ogniem, które siało spustoszenie wszędzie tam, gdzie się pojawiło. I ten smok rósłby w siłę, nabierałby coraz więcej dystansu do otoczenia i rujnowałby wszystko to, co wokół piękne i wyjątkowe, gdyby pewnego dnia na swej drodze nie spotkał jej. Anity. Pokiereszowanej przez życie. Umęczonej. Uciekającej. Pragnącej nowego i równocześnie tkwiącej dalej w starym. Tylko ona jedna, nikt inny, mogła stawić czoła smokowi. Tylko, czy odważy się wyjść z własnej skorupki?
Powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej są chyba jedynymi (a na pewno jednymi z nielicznych) książkami polskiego autora, po które sięgam bez mrugnięcia okiem. Niestety, należę do tych osób, które rodzimych pisarzy wystrzegają się jak złego szelągu. Nic na to nie poradzę, większość po prostu nie spełnia moich wymagań. Nieliczni dają radę, ale… jakoś trudno mi się przekonać, by sięgać po te powieści w ciemno i zawodzić się w dziewięciu na dziesięć przypadków. Z Łoniewską jest jednak inaczej. Tu wiem, że nigdy się nie zawiodę. Jasne, czasem tematyka niezupełnie trafia w moje oczekiwania. Czasem spod jej pióra wyjdzie coś spokojniejszego, gdy ja mam akurat ochotę na mocną dramę. Czasem zasadzi nam ową dramą, a ja akurat nie jestem w stanie takiej przetrawić. Ale zawsze to są dobre powieści. Oczywiście, mam na swojej liście kilka jej nieprzeczytanych powieści (pochodzących z okresu mojej ciąży i okresu macierzyńskiego, gdy nie czytałam nic zupełnie), ale planuję to niedopatrzenie pilnie nadrobić (o wyższa instancjo, rządząca moim wolnym czasem, daj mi tę możliwość). W te wakacje udało mi się sięgnąć po jej najnowszą powieść, która powstawała właśnie gdy na świecie pojawiła się moja córeczka. W sumie cieszę się, że nie było mi dane jej wówczas przeczytać. To chyba nie był odpowiedni moment na taką tematykę. Ale teraz? Gdy trwa upalne lato a noce są tak krótkie? W moim grafiku bez problemu znalazło się miejsce dla Kastora. I powiem wam jedno, gdyby powieść miała jeszcze drugie tyle stron, też bym ten czas wygospodarowała. Bo choć to mocna lektura, pełna pasji, pożądania, scen miłości, ale i pełna bólu i rozlewu krwi, to jednak jest to powieść znakomita. Napisana lekkim piórem. Wciągająca od pierwszej postawionej przez autorkę litery, nie opuszczająca człowieka nawet, gdy dane mu będzie zobaczyć już ostatnią kropkę. Kompletna. Znakomita. Porywająca i pouczająca. Pełna kontrastów, miłości pięknej i przerażającej, patologii i idylli, biedy i bogactwa. Wiele światów ściera się na łamach tej powieści. I wiele się jeszcze zetrze, bo Kastor to dopiero pierwsza część kwadrylogii. I powiem wam – ja już drżę na myśl o pozostałych częściach. Drżę z przerażenia. I z podniecenia. Zapraszam do lektury. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć!!!
Bezlitosna siła. Kastor – Agnieszka Lingas-Łoniewska
Burda Książki 2019
Czujesz to wszechogarniające uczucie? Tę siłę, popychającą cię do zaciskania pięści i wysuwania kolejnych uderzeń? Ta moc, którą masz w pięściach, to ona tobą włada. Nic nie jest w stanie cię powstrzymać. Bo nic nie czujesz. Ani bólu. Ani lęku. Tylko przeogromną żądzę pchającą cię do przodu. Potrzebę...
2014-11-30
2012-06-13
Motyl w poczwarkę się zmienia
„Niepokój” Maggie Stiefvater
Seria: Drżenie
wyd. Wilga
rok: 2011
str. 432
Ocena: 6/6
Czekanie jest… bardzo męczące. Gdy człowiek czeka, czas leci zdecydowanie za wolno. Od czasu Drżenia upłynęło… no właśnie, nieważne kiedy czytałam tamtą książkę. Istotne jest to, że moje ciało i dusza czują, że było to zbyt dawno temu. Okres oczekiwania na Niepokój był dla mnie zbyt długi i choć bardzo pragnę przeczytać już Ukojenie, to wiem, że nie mogę tego zrobić ani dziś, ani jutro, ani za tydzień. Niestety, jakaś hierarchia ważności w Słowach dużych i MAŁYCH musi być. I choć serce mi krwawi a oczy łzawią, to wiem, że w końcu przyjdzie dzień, w którym sięgnę po ostatnią część trylogii Drżenie i w końcu się uspokoję, bo przecież… nie może być jeszcze gorzej. Prawda? Tak, wiem, mówię odrobinę od rzeczy, ale niestety dokładnie w ten sposób działa na mnie twórczość pani Stiefvater. Już po kilku pierwszych stronach Drżenia wiedziałam, że ta książka zostanie w mojej pamięci bardzo długo. Gdy przymierzałam się do Niepokoju… przyznam, że odczuwałam pewne obawy. Martwiłam się, że, jak to wielokrotnie bywa, druga część cyklu nie będzie tak dobra jak pierwsza, że będę żałowała, że wpakowałam się w tę historię i może poczuję niesmak, albo co gorsza, niechęć do autorki. Nie poczułam żadnej z tych rzeczy, wręcz przeciwnie. Pokochała Maggie Stiefvater jeszcze bardziej i teraz… mój strach wzmógł się kilkakrotnie, bo już wiem do czego ta autorka jest zdolna. Czy dam radę przetrwać kolejną część? Jak poradziłam sobie przy tej? Jeśli chcecie wiedzieć, to zapraszam do zapoznania się z poniższym tekstem.
Akcja Niepokoju zaczyna się w kilka miesięcy po zakończeniu Drżenia, które koniec końców udało się bohaterom, a przynajmniej części z nich jakoś przetrwać. Nastoletnia Grace Brisbane, za plecami swoich jak zwykle niczym niezainteresowanych rodziców, od kilku miesięcy ukrywa swojego ukochanego. Samuel Roth, bo o nim mowa, dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności powstał z popiołów niczym przysłowiowy Feniks. Na szczęścia maksymalnie niebezpieczny zabieg, któremu poddał się Sam, okazał się skuteczny. Po kilku tygodniach niepewności i braku sygnałów życia, chłopakowi udało się przybrać ludzka formę i wrócić do ukochanej Grace. Niestety zastrzyk z krwi zainfekowanej bakteryjnym zapaleniem opon mózgowych nie na każdego wilkołaka zadziałał. Brat Isabel Culpeper po identycznym zabiegu zmarł, a dziewczyna w zasadzie z nikim nie mogła się tą informacją podzielić – w końcu wszyscy sądzili że Jack nie żyje już od jakiegoś czasu. Chyba przede wszystkim ze względu na łączące je przeżycia jak i wiedzę jaką posiadały, dziewczyny połączyła dość nietypowa przyjaźń, która z biegiem czasu przerodziła się w mocną i trwałą więź. Gdy więc w miasteczku Marcy Falls powoli zaczyna rodzić się wiosna, Sam w zasadzie mieszka u Grace, a Isabel jest jej najlepszą przyjaciółką. Kto jeszcze kilka miesięcy wcześniej pomyślałby, że sprawy mogą potoczyć się właśnie w tym kierunku? Niestety budząca się wiosna przynosi nie tylko zmiany w życiu młodzieży. Jesienią stworzone zostały nowe wilkołaki, po których nie wiadomo czego można się spodziewać. Ponieważ Sam został cudem ocalony, opieka nad nimi spada na jego barki. Niestety chłopak zupełnie nie wie jak radzić sobie z osobnikami, które są na tyle kruche, że nieustannie ulegają przemianie, raz stając się człowiekiem, by zaraz przemienić się ponownie w wilkołaka. Do tego Grace zaczyna dziwnie „pachnieć” i ewidentnie dopadła ją jakaś przedziwna choroba, jakby… nie nie, lepiej nawet nie wypowiadać tego słowa. Z dnia na dzień strach staje się coraz silniejszy. Paraliżuje oboje nastolatków i nie pozwala im przeprowadzić spokojnej rozmowy na ten temat, a jak od dawna wiadomo, rozmowa jest kluczem do rozwiązania większości problemów. Czy Sam i Grace w końcu wyznają sobie, co ich gnębi. Czy wówczas nie będzie już za późno na takie wyznania? Co dzieje się z Grace? Czy Samowi uda się znaleźć sposób na uratowanie dziewczyny? A może to Cole, zupełnie nowy członek sfory i ewidentnie czarny charakter tej opowieści rozwiąże zagadkę? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania, koniecznie musicie przeczytać Niepokój autorstwa Maggie Stefvater.
Mnie książka totalnie rozbroiła. Z każdą przeczytaną strona zagłębiałam się w nią bardziej i bardziej, nie potrafiąc się oderwać. Już samo wspomnienie Niepokoju wywołuje na moim ciele gęsią skórkę i chęć jego przejrzenia i przeczytania ponownie fragmentów, które skrzętnie pooznaczałam. Wielokrotnie miałam w rękach dobre i bardzo dobre książki. Muszę jednak przyznać, że seria Drżenie stanowi jeden z najlepszych cykli jakie czytałam. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale faktycznie tak jest. Co więcej, książka, choć oczywiście jest typową powieścią paranormalną, skierowana jest do bardzo szerokiego grona czytelników. Autorka nie tylko przedstawia nam konkretną historię i jej bohaterów, ale analizuje ich postępowanie, dzięki czemu dużo łatwiej wysunąć odpowiednie wnioski. Jest to zdecydowanie powieść z morałem i to niejednym. Dzięki niej dowiadujemy się, jak dużo warta w życiu człowieka jest przyjaźń i jak wiele znaczy miłość. Sam i Grace pokazują nam, jak walczyć z przeciwnościami losu, uczą nas pokory i pokazują jak postępować w sytuacjach, które wydaja się nam beznadzieje. Jest to para niemal idealna, która powinna stanowić przykład dla innych nastolatków. I choć z zewnątrz wydawać się może, że to niemożliwe, by tacy ludzie istnieli, to powiem Wam jedno, na pewno gdzieś tam są i czekają, aż ktoś ich odkryje.
Powieść czyta się bez mrugnięcia okiem i z zapartym tchem. Została napisana jasnym i przejrzystym językiem, który nie problem zrozumieć, ale przy tym nie wydaje się być banalnym i prostackim. Jakimś cudem Maggie Stiefvater stworzyła bohaterów ikony, w które chce się wierzyć i za którymi chce się podążać. Ja na pewno będę, bo i Sama i Grace po prostu pokochałam. Z całego serca i z głębi serca zachęcam Was do poświęceniu kilku, no może kilkunastu godzin tej lekturze, naprawdę warto.
Motyl w poczwarkę się zmienia
„Niepokój” Maggie Stiefvater
Seria: Drżenie
wyd. Wilga
rok: 2011
str. 432
Ocena: 6/6
Czekanie jest… bardzo męczące. Gdy człowiek czeka, czas leci zdecydowanie za wolno. Od czasu Drżenia upłynęło… no właśnie, nieważne kiedy czytałam tamtą książkę. Istotne jest to, że moje ciało i dusza czują, że było to zbyt dawno temu. Okres oczekiwania na...
2013-09-19
Mężczyzna z Marsa
„Obrońca nocy” Agnieszka Lingas-Łoniewska
wyd. Novae Res
rok: 2013
str. 316
Ocena: 6/6
Kiedy w mieście dzieje się źle, gdy niemal nikt nie ma ochoty wyciągnąć do cierpiących pomocnej dłoni, gdy schronienie można znaleźć wyłącznie za dobrze zabezpieczonymi, najlepiej stalowymi drzwiami, nie jest dobrze. W Polsce w takiej sytuacji stacje telewizyjne i prasa trąbią o tym wszem i wobec, powodując tym samym zbiorową panikę. Ludzie przestają wychodzić z domu, więc zło albo samo znika, albo przenosi się w inne miejsce. Nie jest tak jednak wszędzie. Są miejsca na świecie, w których zamiast znieczulicy spotkać można superbohatera. Gotham City ma Batmana, Smallville i Metropolis - Supermana, Nowy Jork - Iron Mana a Starling City - Arrowa. Jeśli jeszcze nie wiecie, kogo spotkać można na ulicach nigdy nie zasypiającego miasta aniołów, to spieszę wam donieść, że od niedawna rządzi tam Nocny Łowca. Może nie ma on najlepszego PR-u i nie jest równie znany, jak wcześniej wymienieni superbohaterzy, ale na pewno nie może czuć się przy nich gorszy. Jest szybki jak błyskawica. Jest silny niczym gladiator. Przebiegły jak lis. Mściwy niczym... on sam. A do tego inteligentny i zdecydowanie pociągający. No i oczywiście bezwzględny, zabójczy i nieuchwytny. Przestępcy się go boją, policja nienawidzi, a zwykli ludzie uwielbiają. Łowca ostatnimi czasy jest więc najjaśniejszą gwiazdą w całym Los Angeles. Tylko... czy słusznie?
Melisa Mallory żadnej pracy się nie boi... - dobra, to może za dużo powiedziane :) W zasadzie nic nie jest w stanie wyprowadzić tej dziewczyny, a w zasadzie kobiety, z równowagi. Wykona również każde polecenie przełożonego... chyba, że się z nim nie zgadza. Wówczas żaden szef nie da jej rady. Jak Mel się na coś uprze, to tak musi być i koniec. Kilka miesięcy wcześniej rozpoczęła cykl artykułów o nowym na rynku, zabójczym narkotyku - Toxic Cristal. By zdobyć informację do reportażu nie waha się zrobić tego, co konieczne. Szlaja się więc po szemranych dzielnicach i sprawdza na własnej skórze, jak szybko uda się jej zakupić tę zabójczą toksynę. W trakcie jednej z takich eskapad trafia na Nocnego Łowcę i jak się można spodziewać, tak mniej więcej zaczyna się powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej zatytułowana Obrońca nocy.
Książka porusza, wzrusza i wstrząsa czytelnikiem. Równocześnie rozśmiesza i intryguje. Choć można ją zaliczyć do kategorii romansów paranormalnych, to równie szybko można ją skreślić z tej listy i uznać, że ma się do czynienia z sensacją zawierającą nutkę romansu i szczyptę czynników nadnaturalnych. Bo tak naprawdę czytelnik nigdy nie dowiaduje się, jakie faktycznie zdolności ma opisywany superbohater, jak je nabył i jaką skrywa tajemnicę. Wiadomo jedynie, że dziesięć lat wcześniej przeżył traumę, wskutek której narodził się na nowo. Od tamtej chwili nie był już tym samym człowiekiem, a jego głównym motorem działania, poza potrzebą ratowania niewinnych, była czysta zemsta. Na kim? Na czym? Dlaczego? Na te, i na wiele innych pytań, niejednokrotnie czytelnik będzie musiał odpowiedzieć sobie sam, bo autorka skrzętnie te fakty skrywa.
Obrońca nocy to bardzo wciągająca powieść, jednak po Agnieszce Lingas-Łoniewskiej niczego innego spodziewać się nie można było. Konstrukcja charakterologiczna bohaterów znacznie ułatwia utożsamienie się z nimi. Im dłużej czyta się tę książkę, tym silniejsze wrażenie, że akcja rozgrywa się tuż za rogiem, a nie w odległym i większości Polaków nieznanym Los Angeles. Choć nigdy nie byłam w wykorzystanej w powieści części globu, i wiem, że autorka również tam nie zawitała, to mam jednak wrażenie, że udało się jej oddać idealnie klimat tego miasta. Tajemniczego, mrocznego i pociągającego.
Nie będę ukrywała, to nie jest moje pierwsze spotkanie z Obrońcą nocy. Kiedy czytałam tę powieść kilka lat temu - pokochałam ją i jej bohaterów. Często wracałam myślami do akcji tej książki i strasznie chciałam wrócić do tej lektury. Teraz, późnym latem, w końcu było mi to dane. Podróż jaką odbyłam w trakcie lektury była niesamowita, wspaniała, wyjątkowa. Dziś z pełną wyrazistością mogę sobie wyobrazić kolejną część przygód Melisy i Jamesa. Co więcej, jestem przekonana, że będzie ona jeszcze bardziej powalająca (choć czy jest to w ogóle możliwe?) niż Obrońca nocy.
Powieść jest na doskonałym poziomie i spokojnie może konkurować z jej zagranicznymi odpowiednikami. Nie wiem, czy na naszym rodzimym rynku znajdzie się równie dobra powieść z tego gatunku. Obrońca nocy jest po prostu fenomenalny i jedyny w swoim rodzaju. Autorce mogę jedynie życzyć więcej takich wspaniałych pomysłów i niezwykłych historii. Zdecydowanie warto przeczytać! Gorąco zachęcam i polecam!
Mężczyzna z Marsa
„Obrońca nocy” Agnieszka Lingas-Łoniewska
wyd. Novae Res
rok: 2013
str. 316
Ocena: 6/6
Kiedy w mieście dzieje się źle, gdy niemal nikt nie ma ochoty wyciągnąć do cierpiących pomocnej dłoni, gdy schronienie można znaleźć wyłącznie za dobrze zabezpieczonymi, najlepiej stalowymi drzwiami, nie jest dobrze. W Polsce w takiej sytuacji stacje telewizyjne i...
2012-08-14
A może polatamy?
„Odlotowo” Michał Nowakowski
Ilustracje: Maciej Szymanowicz
wyd. Wilga
rok: 2012
str. 28
Ocena: 6/6
Czy ktoś kiedyś powiedział Wam, że jeśli już sięgać po bajkę, to tylko taką klasyczną, czytaną z dziada pradziada? Chyba nic bardziej mylnego. Tak jak książki nie powinno oceniać się po okładce, tak wartość bajki nie jest liczona jej wiekiem tylko przesłaniem.
Odlotowo autorstwa Michała Nowakowskiego to wyjątkowa opowieść skierowana do najmłodszych czytelników, szczególnie płci męskiej. Nie wykluczam jednak dziewczynek z grona przyszłych czytelników tej bajeczki. Książeczka została pięknie zilustrowana przez Macieja Szymanowicza. Każdy obrazek jest idealnym odzwierciedleniem krótkiego tekstu.
Pewnego, zdawałoby się pięknego i słonecznego dnia, Skrzydełko, najmilszy samolocik na świecie, postanowił wybrać się w podróż. Niestety w jej trakcie spotkała go przykra niespodzianka – burza. Ten lot nie skończył się więc dla Skrzydełka szczęśliwie. Gdy się ocknął zupełnie nie wiedział gdzie się znajduje i jak doszło do tego, że wylądował w jakimś nieznanym mu hangarze. Co więcej, w owym budynku nie znajdował się sam. Jak się okazało, samolocik został trafiony piorunem i podczas akcji ratunkowej ściągnięto go na lotnisko Odlotowo, a tam… cóż, o tym, co wydarzyło się w tym miejscu, przeczytać już należy samodzielnie.
W książeczce zachwyca przede wszystkim sam pomysł na jej realizację. Autor zdecydował się na zaprezentowanie małemu czytelnikowi różnych rodzajów samolotów. Ilustrator sprawdził się i w tym wypadku. Każda maszyna ma swój indywidualny kształt oraz wyraz „twarzy”, który sugeruje humor i osobowość danego pojazdu. Na szczęście Skrzydełko nie zalicza się do płochliwych i nieśmiałych samolotów. Gdy tylko dochodzi do siebie pragnie przekonać otaczające go samoloty, że warto się z nim zaprzyjaźnić. Dobroć wręcz od niego emanuje i udziela się otaczającym go maszynom.
Bajka niesie oczywiście za sobą morał, który jest jednakowo czytelny dla dużego jak i dla małego książkoholika. Książeczkę czyta się i ogląda z wielką przyjemnością. Okładka zrobiona została z bardzo twardej tektury, co gwarantuje, że przetrwa ona dość długi okres i będzie z dzieckiem przez lata. Wierzchnia warstwa obwoluty jest przyjemna w dotyku i niemal zupełnie nie widać na niej śladów palców. Obrazki są wyraźne, kolorowe i przemawiające do wyobraźni malucha. Odlotowo zdecydowanie warte jest polecenia.
A może polatamy?
„Odlotowo” Michał Nowakowski
Ilustracje: Maciej Szymanowicz
wyd. Wilga
rok: 2012
str. 28
Ocena: 6/6
Czy ktoś kiedyś powiedział Wam, że jeśli już sięgać po bajkę, to tylko taką klasyczną, czytaną z dziada pradziada? Chyba nic bardziej mylnego. Tak jak książki nie powinno oceniać się po okładce, tak wartość bajki nie jest liczona jej wiekiem tylko...
Zapach świąt
„Boże Narodzenie. Kuchnia świąteczna” Marzena Wasilewska
wyd. Świat Książki
rok: 2012
str. 130
Ocena: 6/6
Boże Narodzenie to chyba najlepsze święto w roku. To wokół niego unosi się nieziemska, fantastyczna wręcz atmosfera. To w tą grudniową noc ludzie są milsi, cieplejsi, weselsi. Każdemu chce się więcej, mocniej i bardziej. Każdemu, a na pewno mi. Jeszcze nim nadejdzie grudzień, w mojej głowie zapalają się migoczące lampki przypominające, że czas zdecydować co kto znajdzie pod choinką. Zwykle z prezentami staram się uporać zaraz na początku miesiąca tak, by pozostały czas spożytkować na obmyślanie planu „co by tu zjeść w Wigilię i Boże Narodzenie”. Normalnie w poszukiwaniu inspiracji przemierzam wzdłuż i wszerz Internet. Wyszukuję jakieś nieziemskie dania i podaję rodzince podczas Wigilii (tak do naszego domu trafiła na przykład zapiekana fasola, która jest nie tylko pyszna ale i mega prosta w przygotowaniu). W tym roku, dzięki uprzejmości wydawnictwa Świat Książki, dostałam gotowe zestawy świątecznych przepisów. I powiem Wam jedno – jestem nimi zachwycona!
Zasadniczo poradnik podzielony został na pięć części: Wigilię, Boże Narodzenie, Sylwester, Nowy Rok i coś do świątecznej kawy . Niby nic, nity tylko 130 stron, ale… no właśnie. Diabeł tkwi w szczegółach, jak zwykle . Już w samej Wigilii człowiek może zatonąć, bo nie jest to jedna kolacja, tylko aż trzy. Dla każdego coś dobrego, jak mówi stare porzekadło. Autorka zaprezentowała więc menu na tę wyjątkową kolację w stylu babci z kresów, na sposób prosty, ale wykwintny i dla tych, którym w święta marzą się cieplejsze kraje. Osobiście w każdym z tych zestawów znalazłam coś dla siebie i mojej rodziny. Z kuchni babcinej do mojej własnej zabieram Krokiety ziemniaczano-orzechowe. Przepis jest prościutki i wydaje mi się, że idealnie zastąpi klasyczne kartofle, które zwykle lądują na wigilijnym stole. Z opcji prostej, ale wykwintnej przygarnęłam Słodkie pierogi z niespodzianką i pijanym sosem. Aż mi ślinka cieknie gdy sobie pomyślę, jakie to będzie pyszne. Do tego namówiłam mamę, by zamiast tradycyjnego, smażonego łososia zrobiła w tym roku Łososia pieczonego w cieście francuskim z sosem chrzanowo-koperkowym. Jeśli chodzi o ostatni typ kuchni, czyli tą bardziej szaloną opcję, to wciąż zastanawiam się czy zrobić Tarte z grzybami czy też Gorące ciasto makowo-daktylowe. To oczywiście nie jedyne przepisy, które można znaleźć w tym dziale. Każdy typ kuchni oferuje minimum dziesięć przepisów. Do tego autorka, po zakończeniu prezentacji danego menu podpowiada, kiedy dana rzecz powinna zostać wykonana. Dzięki temu dowiadujemy się, czy coś można zamrozić, co może poleżeć w lodówce i które dania powinny być przygotowywane tuż przed podaniem. Przyznam szczerze, że te fragmenty książki najbardziej mnie ucieszyły. Do tego już we wstępie Marzena Wasilewska informuje, że każdy przepis przewidziany jest na osiem osób. Znacznie ułatwia to zaplanowanie ile faktycznie czego powinno się przygotować. Nie mniej ważne jest wskazanie przez autorkę poziomu trudności danego przepisu i przybliżonego czasu przygotowania konkretnego dania.
Na Wigilii Marzena Wasilewska nie poprzestała i w kolejnych działach przybliżyła czytelnikom menu, które można przygotować na pozostałe świąteczne i noworoczne dni. U mnie w domu zwykle w samo Boże Narodzenie zjada się to, co przygotowało się na Wigilię. Niezwykle rzadko robimy coś dodatkowego. Przyznam szczerze jednak, że poważnie zastanawiam się nad wykonaniem Surówki z selera naciowego i pomarańczy. Na Sylwestra, z okazji urodzin przyjaciółki będę przygotowywała Tort bezowy, z którego zawsze zostaje mi sporo żółtek. Dzięki Kuchni świątecznej w tym roku się one nie zmarnują. Zrobię świąteczny Zapiekany krem cynamonowy z orzeźwiającym sosem żurawinowym . Aż brzuszek rośnie gdy człowiek pomyśli ile planuje zjeść w trakcie kilku świątecznych dni. Nie da się jednak inaczej, prawda?
Na końcu poradnika miło zaskoczy nas jeszcze jedna rzecz, mianowicie Indeks tematyczny, dzielący wszystkie wymienione w książce potrawy na zbiory w stylu Przystawki zimne czy Zimne sosy i inne dodatki do mięs i ryb.
Całość czyta się niesamowicie przyjemnie. Przepisy podane są w przystępny sposób, autorka tłumaczy dokładnie jak co wykonać i kiedy. Wytłumaczone zostają nawet najmniejsze szczegóły. Dzięki temu nawet największy ignorant poradzi sobie z przygotowaniem poszczególnych dań. Książka opatrzona została znakomitymi fotografiami. Całość wydana została na grubym, porządnym papierze i oprawiona jest w twardą okładkę. Zdecydowanie warto zaopatrzyć się w tę pozycję.
Zapach świąt
więcej Pokaż mimo to„Boże Narodzenie. Kuchnia świąteczna” Marzena Wasilewska
wyd. Świat Książki
rok: 2012
str. 130
Ocena: 6/6
Boże Narodzenie to chyba najlepsze święto w roku. To wokół niego unosi się nieziemska, fantastyczna wręcz atmosfera. To w tą grudniową noc ludzie są milsi, cieplejsi, weselsi. Każdemu chce się więcej, mocniej i bardziej. Każdemu, a na pewno mi. Jeszcze...