Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Nie do końca na świeżo, ale z pewnością na szybko - nim ulecą wrażenia, gdyż obawiam się, że ta pozycja nie zapisze się w mojej pamięci na długo. Była to moja trzecia lektura pośród tytułów nominowanych do tegorocznej Nagrody Literackiej Nike, i jak na ten czas - najsłabsza, jeśli chodzi o siłę i jakość emocji, które ze sobą niosła.

Od strony merytorycznej, jako swoiste kompendium wiedzy o historii polskiej wsi, przemianach gospodarczych, społecznych, obyczajowych oraz kulturowych, jakie zachodziły na terenach wiejskich w ciągu minionych osiemdziesięciu lat (z okazyjnym spoglądaniem jeszcze dalej wstecz) - jest to dobrze wykonana reporterska praca. Precyzyjna, bogata w szczegóły, z solidną bibliografią oraz wieloma źródłami w tekstach prasowych.

I jeśli tak by była przedstawiana, zarówno przez autora, jaki i wydawcę, to byłoby w porządku. Z ich słów natomiast można wysnuć wniosek, iż jest to pozycja wpisująca się w modny ostatnio nurt ludowo-wspomnieniowy. Historia wywodząca się i osadzona stricte na gawędziarskich opowieściach babki, gdzie to ona jest postacią centralną, a tym samym - najważniejszą. Tymczasem jej życie jest tu jedynie "osią czasu" służącą pokazaniu całościowego obrazu "przejścia" od gospodarstw bez prądu, gazu i kanalizacji, poprzez elektryfikację, mechanizację i technicyzację rolnictwa, do wsi takiej, jaką jest obecnie.

Babcia Anna, nie da się zaprzeczyć - jest, ale jednocześnie trochę mi jej tu zabrakło. W głębszym aspekcie, z wyraźniejszym rysem. Przynajmniej na tyle, by można ją było obdarzyć sympatią lub zżyć się nieco. Tak, aby strona merytoryczna tego wszystkiego, co autor rzeczywiście relacjonuje, nie zaczęła nużyć i zapisała się w mojej pamięci wyraźniej i na dłużej.

I jeszcze jeden szczegół, który popsuł mi lekturę... czy też odebrał przyjemność z tejże: coś co autor pragmatyzmem chłopskim zwie, ja oportunizmem zwykłam nazywać. Nie przeszkadzałby mi sam fakt opisania zjawiska, które jest powszechne i współcześnie, natomiast zmiana tonu z reporterskiego na usprawiedliwiający taki stan rzeczy (teraz i wówczas), już mnie nieco uwiera.

A może jestem przewrażliwiona? W każdym razie takie odniosłam wrażenie. Nic na to nie poradzę. Widać wybory, jakich dokonywali przedstawiciele poprzednich pokoleń w moim oraz autora otoczeniu, są na tyle różne, że nasze spojrzenie na nie, a co za tym idzie ich ocena, nacechowane są inaczej.

Nie do końca na świeżo, ale z pewnością na szybko - nim ulecą wrażenia, gdyż obawiam się, że ta pozycja nie zapisze się w mojej pamięci na długo. Była to moja trzecia lektura pośród tytułów nominowanych do tegorocznej Nagrody Literackiej Nike, i jak na ten czas - najsłabsza, jeśli chodzi o siłę i jakość emocji, które ze sobą niosła.

Od strony merytorycznej, jako swoiste...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Różne są niewole i różne swobody. Krysia zawsze powtarzała: bierz wszystko z dystansem i ciekawością. No to się staram." [1]

Zasiadłam dziś do napisania kilku słów o "Pawilonie małych ssaków" Patryka Pufelskiego i celem odświeżenia pamięci zajrzałam do tekstu...

Błąd!

Teraz siedzę i podczytuję... uśmiechając się: wewnętrznie, zewnętrznie, i w ogóle - całą sobą. Rozczulam się. Dumam. Otulam pozytywną energią. I jestem pewna, że ta książka stanie niebawem na mojej półce. Fizycznie - jako swoisty antydepresant do wielokrotnego zastosowania. Aby sobie przypominać w chwilach zwątpienia, że "Życie jest straszne, ale ja postanowiłem że jest piękne."[2]

I niech was nie zmyli powyższa laurka! Pamiętnik Patryka Pufelskiego nie jest opisem jakiegoś idyllicznego świata, w którym wszystko układa się fantastycznie, a problemy omijają bohatera szerokim łukiem. Co to, to nie. Są tu radości i smutki, sukcesy i porażki, chwile szczęśliwe i momenty słabości... ot, proza życia. Natomiast sposób w jaki autor postrzega oraz opisuje rzeczywistość, wplatane we współczesność wspomnienia z dzieciństwa, opowieści z bogatej, acz tragicznie naznaczonej, historii wielopokoleniowej rodziny żydowskiej; anegdoty, tęsknoty, marzenia, autentyczna Pasja (tak! przez duże P!) oraz zaraźliwy entuzjazm - oczarowały mnie na wskroś.

Jest nostalgicznie i wspomnieniowo.
Jest zabawnie i rozczulająco zarazem.
Jest poważnie, w trafnym odzwierciedleniu otaczającej nas rzeczywistości.
Bywa z przekąsem czy sarkazmem: w takich wydaniach, jakie sobie cenię.

To trochę tak, jakby spotkać na papierze bratnią duszę. Kogoś o podobnym sposobie postrzegania świata i tożsamym spojrzeniu na szereg procesów, zjawisk oraz na poszczególnych wydarzeń, jakie miały miejsce w naszym życiu społecznym w ciągu minionych dziesięciu lat.

Co ja tu będę klawiaturę strzępić...
Polecam!

A! I dobrze radzę mieć podczas lektury niczym nieograniczony dostęp do Internetu, gdyż pośród opisów dnia codziennego oraz wrzucanych tu i ówdzie anegdot z rodzinnej historii, przyjedzie wam sporo wędrować pomiędzy kolejnymi ogrodami zoologicznymi i zaglądać do pawilonów oraz pomieszczeń dla zwierząt przeróżnych - nie tylko ssaków. A choć osobiście, miałam się za dość dobrze rozeznaną w temacie fauny, to jednak edredony, kotiki, babirusy oraz inne bolity południowe mnie pokonały i niejednokrotnie musiałam sprawdzać, kto zacz i jak wygląda.

Rozbroiły mnie, skubańce.
...i rozczuliły całkowicie.

- - - - - -
[1] Patryk Pufelski, "Pawilon małych ssaków", [ebook - ePUB], Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022, str. 75
[2] Bohumil Hrabal


__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

"Różne są niewole i różne swobody. Krysia zawsze powtarzała: bierz wszystko z dystansem i ciekawością. No to się staram." [1]

Zasiadłam dziś do napisania kilku słów o "Pawilonie małych ssaków" Patryka Pufelskiego i celem odświeżenia pamięci zajrzałam do tekstu...

Błąd!

Teraz siedzę i podczytuję... uśmiechając się: wewnętrznie, zewnętrznie, i w ogóle - całą sobą....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To nie będzie stricte recenzja, a jedynie mgliste wspomnienie samego faktu przeczytania... jakiś miesiąc wstecz. Moim wrażeniom z całokształtu daleko bowiem do temperatury wrzenia, które w hiperoptymistycznych przymiotnikach obiecuje wydawca, i nie bardzo mam ochotę poświęcać czas na ponowne zagłębianie się w szczegóły.

Owszem - sam pomysł świetny. Lektura wciąga, czyta się szybko, plot twisty są. Dla wielbicieli thrillerów spod znaku political fiction łamane przez science, po czym przemnożone przez szereg "a co by było gdyby?" - to może być nie lada gratka. Osobiście, po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że to kompletnie nie moja bajka.

Owszem - z początku byłam zaintrygowana. Nawet bardzo. Jednak im dalej w las, tym bardziej czułam się znużona tematem. Po wystąpieniu tytułowej anomalii, przy procedurach oraz hipotezach towarzyszących próbom jej wyjaśnienia, wraz z kolejnymi wątkami dorzucanymi przez autora, stopniowo traciłam zainteresowanie, gdyż...

...ja to wszystko już gdzieś czytałam.
Głównie u Elsberga, w czasach kiedy częściej sięgałam po tego typu literaturę.

Natomiast przyznać muszę, że marketing ma książka fenomenalny. Chapeau bas. Zapowiadana nowatorska, brawurowa gra konwencjami, która zadowoli .k.a.ż.d.e.g.o. odbiorcę (pop- i nie tylko)kultury: od wielbicieli seriali, przez pasjonatów dużego ekranu, po najbardziej wyrobionych miłośników literatury, z miejsca wzbudza zainteresowanie, prawda?

Nawet osoba taka jak ja: najbardziej nie-serialowa, jaką sobie można wyobrazić oraz traktująca z dużą dozą sceptycyzmu okładkowe super-rekomendacje, dała się skusić. Choć na swoje usprawiedliwienie dodam, że właśnie za sprawą opisu wydawcy wahałam się ponad pół roku, a przekonały mnie dopiero opinie dwóch (bliskich mi czytelniczo) osób, które książka Le Telliera uwiodła.

O fabule nic wam nie napiszę, gdyż popsułabym "zabawę" wszystkim, których interesują powieści we wspomnianym wyżej przemieszaniu gatunkowym. Mnie taka "pulpa"* nie satysfakcjonuje, a raczej tworzy w myślach parafrazy starych dobrych porzekadeł: "jeśli coś jest dla każdego, to jest do niczego".

Proszę to potraktować z przymrużeniem oka,
w humorystycznym spojrzeniu przez pryzmat Praw Murphy'ego.

"Anomalia" nie jest zła.
Po prostu - nie jest dla mnie.

W moich oczach to takie sobie, wakacyjne, luźne czytadło...
Z aspiracjami, niemniej jednak nie wybijające się ponad przeciętność.


__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)
- - - - -
*wyrażenia "pulpa" (kulturowa) używa sam wydawca w swej rekomendacji, mnie natomiast kojarzy się ono z mamałygą czy jakąś inną breją. 😉

To nie będzie stricte recenzja, a jedynie mgliste wspomnienie samego faktu przeczytania... jakiś miesiąc wstecz. Moim wrażeniom z całokształtu daleko bowiem do temperatury wrzenia, które w hiperoptymistycznych przymiotnikach obiecuje wydawca, i nie bardzo mam ochotę poświęcać czas na ponowne zagłębianie się w szczegóły.

Owszem - sam pomysł świetny. Lektura wciąga, czyta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło -
Lub nawiedzonym Domem -
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze kryjome -"[1]
Interesujący i bardzo oryginalny debiut. Szalony niczym nocne rajdy Kulistej Emilii, która toczy swe ogromne ciało po mrocznych korytarzach psychiatryka. Osobliwy niczym rozdzielnia w podziemiach warszawskiego metra, gdzie młode matki piorą się "po pyskach", aby pozbyć się złogów w oczach, gdyż te uniemożliwiają im zobaczenie własnych dzieci. Surrealistyczne niczym powicie i wychowywanie księżyca, nad czym wszyscy szybko przechodzą do porządku dziennego.
Matka skacząca z czwartego piętra pod drzwi swojej ciężarnej córki. Chłopiec, który urodził się z jedną czarną ręką. Terapeutyczna Wyprawa Ukwieconego Mężczyzny...
Przyznam szczerze, że początkowo ten surrealizm oraz sposób opisywania świata przedstawianego mnie przytłoczyły. Po kilku stronach pomyślałam nawet, że to nie jest literatura dla mnie. Pomimo całej sympatii dla absurdu i groteski, nie potrafiłam się wgryźć w tę narrację. Dopiero z czasem, stopniowo, wraz ze zmianą percepcji z profesjonalnej na tę "doświadczającą", dałam się oczarować historiami poszczególnych bohaterów.
Wszystkie te opowieści wyrastają ze złożoności pojęcia "macierzyństwo". Z całego wachlarza emocji jakie za sobą pociąga: zarówno tych dobrych, jak i tych, o których się nie mówi głośno. Traumy, depresje poporodowe, spustoszenia jakie w umyśle czynią straty: narodzonych i nienarodzonych. Zderzenie światów wyobrażonych, obudowanych na instagramowych obrazkach "idealnego" macierzyństwa, z rzeczywistością.
Katarzyna Szaulińska, z wykształcenia psychiatrka i psychoterapeutka, niejedno z pewnością w życiu słyszała. Doświadczenie swe poubierała w metafory, tworząc nietuzinkowe opowieści o "korytarzach kryjomych" ludzkiego umysłu. A choć mogłoby się wydawać, że z uwagi na trzon, są to historie obudowane na stricte kobiecych przejściach, to jednak nie brak tu i optyki płci przeciwnej. W całokształcie powiedziałabym, iż jest to spojrzenie na ogólnoludzką kondycję – człowieka w zderzeniu z rodzicielstwem.
"Stawaniu się matką towarzyszy spora presja, kiedy się tyle nasłuchało o innych - takich, co kochały za mało albo były zbyt dziwne, zbyt sztywne, zbyt szalone."[2]
Jeśli miałbym polecać, to tylko osobom, które lubią zagłębiać się w surrealistyczne opowieści. W światy oniryczne - meandrujące pomiędzy jawą, a snem... gdzie granice się zacierają, a rzeczy i sytuacje, o jakich się filozofom nie roiło, nabierają całkiem realnych kształtów.
Osobiście, z pewnością dam się skusić na kolejną dawkę prozy pani Szaulińskiej. Jednakowoż, nie jest to literatura dla każdego.

_____
[1] Emily Dickinson, "670"; tłum. Stanisław Barańczak
[2] Katarzyna Szaulińska, "Czarna ręka, zsiadłe mleko", [ebook - ePUB], Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2022, str. 149


__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

"Nie trzeba być Komnatą - aby w nas straszyło -
Lub nawiedzonym Domem -
Nie ma Wnętrz straszniejszych niż Mózgu
Korytarze kryjome -"[1]
Interesujący i bardzo oryginalny debiut. Szalony niczym nocne rajdy Kulistej Emilii, która toczy swe ogromne ciało po mrocznych korytarzach psychiatryka. Osobliwy niczym rozdzielnia w podziemiach warszawskiego metra, gdzie młode matki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Haruki Murakami to dla mnie człowiek-zagadka. Żaden inny pisarz nie wzbudza we mnie tak ambiwalentnych uczuć. W tym przypadku nie ma stanów pośrednich - albo czytam z zainteresowaniem, albo nudzę się jak mops. Lektura tekstów zawartych w "Pierwszej osobie liczby pojedynczej" po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu, że to ma bezpośrednie przełożenia na formę, w jakiej autor serwuje mi swoją twórczość. Powieści - tak. Opowiadania/Eseje - raczej nie.

Czasem się zastanawiam, czy to naprawdę pisze ten sam człowiek.

Mamy tu kilka historii osnutych wokół wspomnień z młodości. O niegdysiejszych związkach z kobietami, muzycznych fascynacjach czy nie do końca wyjaśnionych, dziwnych zdarzeniach będących udziałem bohatera. Brzmi nawet ciekawie, prawda? Natomiast napisane jest to w sposób, który nie wzbudza jakichś większych emocji. Przeciętnie, bez polotu, niejednokrotnie ocierając się o banał; z wyczuwalnym, momentami irytującym, sileniem się na elokwencję.

I te koszmarne, poetyckie wstawki...

A może Murakami pisze opowiadania, kiedy go terminy gonią? Powieść to jednak trzeba przemyśleć. Poświęcić jej sporo czasu. Poukładać wątki. Wyszlifować. A tu? Rach-ciach: siada się przy biurku i po prostu pisze, aby napisać i oddać... cokolwiek. Niczym licealista, który przed lekcją, na szybko zapomniane zadanie domowe skrobie. Momentami odnosiłam wrażenie, że autora nudziła ta praca w równym stopniu, jak mnie poznawanie jej efektów.

Owszem, jest w tych tekstach potencjał, ale niestety - niewykorzystany. Myślałam, że chociaż muzyka, o której autor potrafi przecież pisać pięknie, będzie rezonowała wyraziściej. Dobitniej zagra (nomen-omen) na emocjach. Jednak cały czar jaki niesie ze sobą rock lat 60., blues czy bosa nova, rozmywał się w niepotrzebnym słowotoku, nużąc - miast zachwycać.

Prześliznęłam się po tych tekstach. Dobrnęłam do końca na fali jakiegoś, niezrozumiałego dla mnie samej, samozaparcia. Czytelniczy masochizm? Być może.

Z całą pewnością nieprędko sięgnę po Murakamiego ponownie.

__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Haruki Murakami to dla mnie człowiek-zagadka. Żaden inny pisarz nie wzbudza we mnie tak ambiwalentnych uczuć. W tym przypadku nie ma stanów pośrednich - albo czytam z zainteresowaniem, albo nudzę się jak mops. Lektura tekstów zawartych w "Pierwszej osobie liczby pojedynczej" po raz kolejny utwierdziła mnie w przekonaniu, że to ma bezpośrednie przełożenia na formę, w jakiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książki określane mianem thrillera trafiają do moich rąk niezwykle rzadko. Były czasy, w których nie czytałam właściwie nic innego, naturalnym więc jest, że w pewnym momencie nastąpił przesyt. Zmęczenie powtarzającymi się schematami i dziesiątki rozczarowań sprawiły, iż obecnie jestem skłonna sięgnąć po thriller jedynie z rekomendacji osób, których wrażliwość czytelnicza jest podobna mojej.

W przypadku debiutanckiej powieści pani Feito dodatkowym czynnikiem, który przyczynił się do złamania mego wewnętrznego oporu jest okładka. Enigmatyczna, intrygująca i niepokojąca jednocześnie. Obok takich graficznych nieoczywistości, trudno mi przejść obojętnie. Z duszą na ramieniu więc, oraz z mnóstwem wątpliwości, dałam się namówić.

Przyznam, że z początku czułam się lekko rozczarowana. Po wszystkim, co o książce słyszałam przed lekturą, spodziewałam się podszytej nieokreśloną grozą, historii powolnego popadania w obłęd, dotychczas całkiem zwyczajnej kobiety, a tutaj: rach-ciach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Pani March już w pierwszym rozdziale, zaczyna zachowywać się jak wytrawna paranoiczka z długoletnim stażem.

Fakt - dla przedstawicielki nowojorskiej wyższej klasy średniej, żony poczytnego pisarza, dla której najważniejszy jest perfekcyjny, niczym nieskalany zewnętrzny wizerunek, nawet niewinna sugestia, iż jest się pierwowzorem bohaterki powieści męża, brzydkiej, odstręczającej i pożałowania godnej prostytutki, może być szokiem. W pełni rozumiem wstrząs i dziesiątki pytań kłębiących się w głowie, natomiast sama forma oraz siła reakcji, jak również idąca za nimi irracjonalność zachowań bohaterki, wprawiła w mnie w zdumienie.

Pani March - bez twarzy na okładce. Pani March - bez imienia na kartach powieści. Pani March - początek, koniec i centrum tego wszechświata. Jeśli pozbędziemy się oczekiwań odnośnie thrillera, w rozumieniu współczesnych wielbicieli gatunku, a skupimy optykę na tytułowej bohaterce, lektura powieści Virgini Feito zamieni się w nietuzinkową, intrygującą podróż w głąb zadziwiającego umysłu.

Autorka pozwala nam zajrzeć w dzieciństwo i młodość swojej bohaterki. Prześledzić historie z przeszłości dające pewien ogląd rzeczywistych źródeł dzisiejszej kondycji psychicznej pani March oraz jej sposobu postrzegania rzeczywistości. Robi to w starym dobrym stylu: enigmatycznie, aluzyjnie, niepokojąco - mnożąc pytania, ale nie dając gotowych odpowiedzi, pozwalając czytelnikowi samemu formułować wnioski.

A może pani March jednak nie jest paranoiczką?
Może to ktoś, wykorzystując jej słabości, próbuje zrobić z niej wariatkę?

Napięcie stopniowo narasta. Coraz częściej zacierają się granice tego, co rzeczywiste, a co nie. Niczym w klasycznych thrillerach sprzed dziesiątek lat, niebezpieczeństwo czai się gdzieś pod powierzchnią. Kim jest ten człowiek, z którym mieszkam? Czy to się dzieje naprawdę?

Jeśli lubicie klimat właściwy powieściom Daphne du Maurier, jeśli waszą ekscytację wzbudzają czaro-białe filmy Alfreda Hitchcocka, debiut młodej hiszpańskiej pisarki, Virgini Feito, powinien was usatysfakcjonować.

Polecam.


__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Książki określane mianem thrillera trafiają do moich rąk niezwykle rzadko. Były czasy, w których nie czytałam właściwie nic innego, naturalnym więc jest, że w pewnym momencie nastąpił przesyt. Zmęczenie powtarzającymi się schematami i dziesiątki rozczarowań sprawiły, iż obecnie jestem skłonna sięgnąć po thriller jedynie z rekomendacji osób, których wrażliwość czytelnicza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zbiór dwudziestu trzech literackich miniatur z życia sprzed stu lat. Doskonałych! Mieć pełną świadomość ogromu czasu, jaki upłynął od ich powstania, a jednocześnie odnosić wrażenie, że opowiadane historie równie dobrze mogłyby wydarzyć się przed dwoma tygodniami - niezwykłe to uczucie. Niesamowite.

Jedyne co się tu zestarzało, to ubrania noszone przez bohaterów. Cała reszta - sytuacje, w jakich autorka stawia wykreowane przez siebie postaci, uczucia, relacje, dylematy, wewnętrzne rozterki, a nawet podziały klasowe (dziś już nie określane tym mianem, jednak wciąż istniejące nierówności społeczne oraz przepaść dzieląca bogatych i biednych), wszystko to znamy z własnych doświadczeń bądź z obserwacji otaczającej nas rzeczywistości. W opowiadaniu "Psychologia" miałam tak sugestywne wrażenie, że czytam o dwóch wypalonych zawodowo pracownikach korpo, którzy spotykają się co jakiś czas, a spotkania te są dla nich formą terapii i wzajemnego wsparcia, że sceneria w mojej wyobraźni przybrała kształt całkiem współczesnego, małego mieszkania w wielkim szklanym apartamentowcu.

Siła prozy Katherine Mansfield tkwi w skupieniu się na człowieku, na jednostkowym doświadczeniu, na postrzeganiu świata przez konkretną, portretowaną osobę. Doskonały zmysł obserwacyjny autorki, jej niezwykła zdolność wczuwania się w stany emocjonalne oraz rzeczywiste położenie innych ludzi, w połączeniu z mistrzowską umiejętnością opowiadania, robią fenomenalne wrażenie.

Nie będę się zagłębiała w fabuły poszczególnych historii, napiszę jedynie iż każda z nich, niezależnie od tego czy odzwierciedla rzeczywistość z punktu widzenia dziecka czy dorosłej osoby, kobiety czy mężczyzny, bogatego czy biednego – robi to znakomicie. Pięknym literackim językiem, obrazowo – subtelniejszą metaforą w detalach dotyczących natury i przedmiotów, konkretnymi akcentami w charakterach i poczynaniach bohaterów.

Postaci stworzone przez Katherine Mansfield są wyraziste. Psychologicznie dopracowane w najmniejszych szczegółach. Ich wewnętrzne rozterki, emocjonalne wzloty i upadki, rozedrganie, niezdecydowanie, marzenia, pragnienia i czyny - w pełni wiarygodne. Oczywiście, z natury rzeczy, więcej tutaj kobiecego doświadczenia, niemniej jednak bez względu na płeć, możemy sobie bez trudu wyobrazić każdego bohatera i przez moment spojrzeć na świat jego oczami.

Katherine Mansfield posiadała niezwykła zdolność malowania obrazów słowami. Lingwistycznie opowiadania te są wyśmienite. Zarówno w oryginale, czego nie omieszkałam sprawdzić, jak i w tłumaczeniu, tu ukłony w stronę pani Magdy Heydel. Sposób prowadzenia narracji jest błyskotliwy. Inteligentny, przenikliwy, z pazurem. Nie brak tu poczucia humoru, celnego sarkazmu, ciętych uwag i drobnych złośliwości w odniesieniu do obowiązujących norm społecznych i obyczajowości. Bywa niepokojąco i tajemniczo, bywa też swobodnie i "na spokojnych wodach". Niemniej jednak - zawsze jest interesująco.

Jeśli kiedyś będziecie chcieli sprawdzić, ile jest prawdy w tym co napisałam powyżej, polecam zacząć od tekstu tłumaczki zamieszczonego na końcu zbioru. Nalegam wręcz! Sama Magda Heydel pisze, iż nie warto czytać utworów Katherine Mansfield w oderwaniu od biografii. Któż w ogóle wpadł na pomysł umieszczenia tego tekstu na tyłach?

A pisałam wam już, że opowiadania te są znakomite?

Są...


__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Zbiór dwudziestu trzech literackich miniatur z życia sprzed stu lat. Doskonałych! Mieć pełną świadomość ogromu czasu, jaki upłynął od ich powstania, a jednocześnie odnosić wrażenie, że opowiadane historie równie dobrze mogłyby wydarzyć się przed dwoma tygodniami - niezwykłe to uczucie. Niesamowite.

Jedyne co się tu zestarzało, to ubrania noszone przez bohaterów. Cała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka-Drobiazg. Kilkadziesiąt stron, o historii sprzed kilkudziesięciu lat. Opowieść płynąca cicho i leniwie, niczym wody pobliskiej rzeki Barrow. W zimowej scenerii, gdzieś w Irlandii, mieszkańcy małego miasteczka, przygotowują się do świąt.

Bill Furlong jest właścicielem składu opału, człowiekiem powszechnie szanowanym. Statecznym. Ma żonę i pięć córek. Dobrze żyje z sąsiadami, jest uczciwy wobec pracowników. Ot, przyzwoity, równy chłop. W tym roku, aby prędzej zamknąć interes i poświęcić czas wolny rodzinie, postanawia osobiście dostarczyć ostatnie zamówienie. Do klasztoru.

Tam, w starych murach, zupełnie przypadkiem, jest świadkiem wydarzeń, które otwierają mu oczy i budzą z letargu sumienie.

Nagle zdaje sobie sprawę, że to miejsce zawsze otaczała nienazwana wprost, ale przecież w pełni wyczuwalna groza. Dlaczego wcześniej tego nie zauważał? Mury zwieńczone tłuczonym szkłem. Kraty w oknach. Pokątne, pełne trwogi szepty. Strach. Odwracanie wzroku. Zawoalowane ostrzeżenia przed wtrącaniem się "w nie swoje sprawy". Oportunizm będący cichym przyzwoleniem...

Drobiazgi?

Mnóstwo emocji i treści buzuje pod powierzchnią opowieści Claire Keegan. W niedopowiedzeniach. Pomiędzy słowami. W otwartym zakończeniu... Jednakże sama historia oraz wewnętrzne zmagania bohatera, toczą się niespiesznie, a w tej subtelności z kolei, dramatyzm sytuacji nieco traci impet.

Przyznam, że spodziewałam się czegoś bardziej wyrazistego. I nie chodzi mi tu o epatowanie okrucieństwem czy wykładanie historii pralni Magdalenek kawa na ławę. Nie. Delikatność przy bolesnych tematach, w literaturze pięknej jest nawet wskazana. Niemniej jednak w tym wypadku, czuję niedosyt.

Osobiście o klasztornych "azylach" czytałam nie raz i biorąc "Drobiazgi takie jak te" do ręki, miałam świadomość tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami.

A jeśli ktoś nie miał?

Obawiam się, że końcowa krótka uwaga do tekstu, jakkolwiek szokująca być może zarówno dla mniej, jak i bardziej rozeznanego w temacie czytelnika, w obu przypadkach to jednak odrobinę za mało przy aluzyjności całokształtu, by opowieść o dylematach dobrego człowieka oraz o drobiazgach będących początkiem wielkich zmian, wybrzmiała w pełni.


__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Książka-Drobiazg. Kilkadziesiąt stron, o historii sprzed kilkudziesięciu lat. Opowieść płynąca cicho i leniwie, niczym wody pobliskiej rzeki Barrow. W zimowej scenerii, gdzieś w Irlandii, mieszkańcy małego miasteczka, przygotowują się do świąt.

Bill Furlong jest właścicielem składu opału, człowiekiem powszechnie szanowanym. Statecznym. Ma żonę i pięć córek. Dobrze żyje z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdybym przechodząc obok teatru zobaczyła afisz autorstwa Maksa Bereski, okraszony tak kuszącym tytułem, z miejsca pognałabym kupić bilety na spektakl.

W tym wypadku sama musiałam przedzierzgnąć się w reżysera i przy pomocy znakomicie rozpisanych scen, poprowadzonych błyskotliwymi dialogami, które na przemian poruszają, wstrząsają i bawią, wystawić w Teatrze Wyobraźni Jednego Widza/Czytelnika, ten uniwersalny, gorzko-refleksyjny, komediodramat o człowieku.

"Jak to się mówi, spotykamy się w boskim Hollywoodzie, a wszyscy i tak jesteśmy z jakiegoś Mińska, Pińska czy innego Drohobycza. Haha! Ale teraz jest pan w Ameryce, kraju wielkich możliwości!"*

Oj, dostaje się tej Ameryce, dostaje. Jako symbolowi konsumpcjonizmu i powierzchownego podejścia do życia. Lukrowania rzeczywistości i robienia dobrej miny do, może nie stricte złej, ale nie zawsze przecież łatwej gry, w emocje, relacje i prozę codzienności. Takie trochę "więc chodź pomaluj mój świat, na żółto i na niebiesko", niczym na okładce/afiszu, a mina bohatera nietęga przecież.

Na przykładzie scen z życia Hersha Libkina, polskiego Żyda ocalałego z zagłady, który przybywa do Stanów Zjednoczonych zaraz po wojnie, aby rozpocząć nowy rozdział i zrealizować własny amerykański sen, wędrujemy przez następne pół wieku, równolegle do zmieniającego się świata i obyczajowości, z raczej smutną, acz uniwersalną konstatacją, że od przeszłości uciec się nie da, a życie pod płaszczykiem pozorów, ze sporym bagażem nieprzepracowanych traum (w tym przypadku wojennych: getta, obozu zagłady, utraty najbliższych i decyzji, jakie się wówczas podejmowało), niszczy w dwójnasób.

W krótkich, a wymownych scenach, z przekąsem, czasem w oparach lekkiego absurdu, wykorzystując nie tylko samą historię tytułowego bohatera, ale również miejsca i wydarzenia, które w USA mają dziś rangę symboli, jak Hollywood, Komisja McCarthy'ego, Wietnam czy Woodstock, autorka poddaje srogiej krytyce fanatyzm, uprzedzenia i fobie wszelakie, we wszystkich ich przejawach. W końcowych scenach gniewnie, oskarżycielsko wręcz, zmusza nas do spojrzenia w głąb... siebie.

Och! Jakże ja bym chciała zobaczyć tę buńczuczną, i jednocześnie stuprocentowo poważną, opowieść na scenie. Według precyzyjnie zarysowanych didaskaliów, z zaproponowaną przez autorkę oprawą muzyczną poszczególnych scen.

Jeśli tylko gdzieś, kiedyś - idę jak w dym.
Wam z kolei, gorąco polecam.
Warto.

- - - - - -
*Ishbel Szatrawska, "Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia", [e-book; EPUB], Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022; str. 19




__________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Gdybym przechodząc obok teatru zobaczyła afisz autorstwa Maksa Bereski, okraszony tak kuszącym tytułem, z miejsca pognałabym kupić bilety na spektakl.

W tym wypadku sama musiałam przedzierzgnąć się w reżysera i przy pomocy znakomicie rozpisanych scen, poprowadzonych błyskotliwymi dialogami, które na przemian poruszają, wstrząsają i bawią, wystawić w Teatrze Wyobraźni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Monolog domowego sadysty u progu żywota. Stary, zniedołężniały, wymagający całodobowej opieki dziad, nie mogąc już upajać się wrażeniami, jakich dostarczała mu przemoc fizyczna wobec żony, a potem córki, pławi się w mocy jaką wciąż posiada, nad obecnie ponad sześćdziesięcioletnią, dręczoną i upokarzaną przez całe życie, "małą" dziewczynką.

Dokter-Bóg*. Wielki, wszechmocny i nieomylny. Pan i władca na włościach, mający w głębokiej pogardzie wszystkich wokół. Ustanawiający wewnątrzdomowe prawo i egzekwujący je ciężką, karzącą ręką. Bezwzględny. Okrutny. I cyniczny.

Obrzydliwy.

I my, w jego umyśle, zmuszeni śledzić tę swoistą życiową wiwisekcję jego oczami. Od fizycznej ekstazy i "olśnienia", jakich doświadczył przy pierwszym laniu sprawionym żonie, poprzez lata stosowania przemocy domowej we wszystkich jej formach i przejawach, aż do prób utrzymania swojej pozycji przewrotną, choć już jedynie werbalną, manipulacją na łożu śmierci, w sytuacji fizycznej zależności od niegdyś prześladowanych kobiet.

Jest kunszt w tym języku, w sposobie opisywania rzeczywistości i przeplatania jej z urojeniami oraz obłędem starego zwyrodnialca, ale... to jego bezkrytyczne samouwielbienie, upajanie się powidokami własnych niegodziwości, zapętlanie się w argumentacji i wałkowanie w kółko tych samych wymówek, miałoby dużo większą siłę rażenia, opisane na o połowę mniejszej ilości stron. Tutaj zaś, po pewnym czasie, słuszne oburzenie czytelnika zamienia się w znużenie.

Zdaję sobie sprawę, że wszystkie zastosowane przez Anandę Devi zabiegi narracyjne, mają służyć obnażeniu potworności patriarchatu, diagnozie jego źródeł w jednostce oraz ostatecznie - jego potępieniu w ogóle (zwłaszcza, iż akcja ma miejsce w społeczeństwie, w którym jest on kulturowo tak silnie zakorzeniony), ale potencjał i moc właściwego przekazu, topi się tu w słowotoku.

A szkoda.

Wymęczył mnie ten stary, obleśny, obrzydliwy dziad. Być może taki był też poniekąd zamysł autorki: wrzucenie czytelnika na głęboką wodę, w sam środek strumienia świadomości oprawcy. Uzmysłowienie mu, iż miliony kobiet na całym świecie, mają w swoich domach podobne indywidua, a nie mogą po prostu zamknąć książki i odciąć się od tego koszmaru usankcjonowanego tradycją.

Jakkolwiek fakt ten przeraża w dwójnasób, wzbudza zarazem gniew i współczucie, tak doświadczany jednocześnie przesyt czytaniem w kółko tego samego sprawił, iż mimo powagi poruszanych przez Anandę Devi tematów, nieprędko sięgnę po kolejną jej powieść.

- - - - -
*Dokter, z kreolska. Akcja toczy się bowiem na Mauritiusie, którego mieszkańcy posługują się m.in. tym językiem.

[a określenia dziad w odniesieniu do doktora Bissama używam tylko dlatego, iż "człowiek" kompletnie mi się z nim nie komponuje]


___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Monolog domowego sadysty u progu żywota. Stary, zniedołężniały, wymagający całodobowej opieki dziad, nie mogąc już upajać się wrażeniami, jakich dostarczała mu przemoc fizyczna wobec żony, a potem córki, pławi się w mocy jaką wciąż posiada, nad obecnie ponad sześćdziesięcioletnią, dręczoną i upokarzaną przez całe życie, "małą" dziewczynką.

Dokter-Bóg*. Wielki, wszechmocny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Pobudka El Paso!! Mamy poniedziałek, piętnasty czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku! Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty siódmy! Uwierzycie?"[1]

Tym optymistycznym radiowym akcentem, niczym w serialach bądź filmach z tamtego okresu, Benjamin Alire Sáenz przenosi nas do Teksasu. Do domu państwa Mendozów, gdzie pewien piętnastoletni chłopak właśnie z trudem zwleka się z łóżka i zaczyna opowiadać nam swoją historię.

Ariego chyba nie da się nie polubić. Młody człowiek, który mimo całego wewnętrznego pokomplikowania, właściwego swemu wiekowi, jest jednocześnie osobą zaskakująco racjonalną. Paradoks? W tym wypadku, wcale nie. Jest w jego opowieści trochę chojractwa i nastoletniego buntu, jednak mają one naprawdę zasadne podłoże. Arystoteles jest tzw. "późnym dzieckiem" w rodzinie po przejściach. Ojciec zmaga się z traumą wojenną, brat siedzi w więzieniu, siostry już dawno dom opuściły, a matka, która wydaje się być jedyną silną w tym gronie... hm, też ma swoje tajemnice.

To właśnie w cieniu niedopowiedzeń związanych z historią Mendozów przyszło mu dorastać. W poczuciu, że o pewnych rzeczach w domu się nie mówi, a pytanie o nie jest bezcelowe. Milczenie z kolei determinuje jego relacje z rodzicami oraz wciąż kształtujące się poczucie własnej wartości.

Ari jest nastolatkiem skrytym. Powściągliwym w kontaktach z rówieśnikami. Nie lubi i nie chce, udawać kogoś, kim nie jest, w związku z czym grono jego znajomych jest nieliczne. Przyjaciół zaś nie ma w ogóle.

Aż do dnia, w którym poznaje Dantego...

I tu rozpoczyna się właściwa historia o dorastaniu i odkrywaniu "tajemnic wszechświata". Zadziwiająco refleksyjna i subtelna, biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z pamiętnikiem nastolatka. Opowieść o przyjaźni, lojalności i zaufaniu.

Arystoteles pozwala nam prześledzić kolejne dwa lata swojego życia, zajrzeć w głąb siebie i uczestniczyć w poszukiwaniach jego własnej drogi do poznania i zrozumienia otaczającej go rzeczywistości. W krótkich rozdziałach, oszczędnie w słowach, ale z bogactwem tego, co pomiędzy nimi, opisuje wzloty i upadki we wzajemnych relacjach dwóch chłopaków-odludków, których drogi pewnego dnia się przecięły.

Arystoteles i Dante wspólnie, ale też każdy z osobna, wkraczają w dorosłość. Poszukują odpowiedzi, ustalają zasady, podejmują wyzwania i doświadczają nowych wrażeń. Uczą się życia, odpowiedzialności, odkrywają własną seksualność, nabywają sprawczości, której tak bardzo pragną.

"Ostatnia klasa. A potem dorosłe życie. Może to tak właśnie działało. Liceum jest tylko prologiem właściwej powieści. Najpierw wszyscy inni piszą historię twojej postaci, ale potem możesz napisać ją samemu. (...) Odtąd możesz pisać tylko ty. Tak. Czy to nie cudowne?"[2]

Można się zadumać.
Uśmiechnąć.
Wzruszyć.
Zirytować.

I mimo, że rozwiązania niektórych wątków, odrobinę mi zgrzytają... nie w ich głębszej, znaczeniowej warstwie, a jedynie w sposobie w jakim autor doprowadził do ich wyjaśnienia, to jednak - biorąc pod uwagę fakt, iż jest to powieść "dla młodzieży", osobom mogącym się jeszcze wpisywać w odpowiednie przedziały wiekowe - polecam całym sercem.

Natomiast dorosłym, ku uwadze i polecaniu nastolatkom.
Własnym oraz tym, którzy/które zapytają.

- - - - - - - -
[1] Benjamin Alire Sáenz, "Arystoteles i Dante odkrywają sekrety wszechświata", [e-book; EPUB], Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2021; str. 10
[2] Tamże, str. 272




___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

"Pobudka El Paso!! Mamy poniedziałek, piętnasty czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku! Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty siódmy! Uwierzycie?"[1]

Tym optymistycznym radiowym akcentem, niczym w serialach bądź filmach z tamtego okresu, Benjamin Alire Sáenz przenosi nas do Teksasu. Do domu państwa Mendozów, gdzie pewien piętnastoletni chłopak właśnie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czytanie historii Williama Stonera jest niczym spokojne obserwowanie z boku czyjegoś życia. Niespieszne, acz satysfakcjonujące. Nie ma tu fajerwerków, szybkiego tempa akcji czy nagłych jej zwrotów. Ot, codzienność pewnego wykładowcy akademickiego. Raczej monotonna i dosyć przewidywalna, ale - o dziwo! - w tym przypadku, wcale nie poczytuję tego za wadę. Ta opowieść ma w sobie coś hipnotyzującego.

Ten człowiek ma.

Jest pierwszą od dłuższego czasu postacią literacką, którą obdarzyłam niekłamaną sympatią. Chłopak "z nikąd", który przybył do wielkiego miasta studiować rolnictwo, by w przyszłości przejąć i prowadzić rodzinne gospodarstwo. W toku nauki jednak, zakochał się w literaturze i całe swoje późniejsze życie poświęcił zgłębianiu jej tajników oraz dzieleniu się swoją fascynacją.

Bratnia dusza, po prostu.

A choć moje umiłowanie słowa pisanego, opiera się głównie na warstwie fabularnej i nie zwykłam rozbierać tekstów na czynniki pierwsze z naukowego punktu widzenia, to jednak - jakżebym mogła nie poddać się urokowi Williama Stonera?

Introwertyk i idealista. W sferze zawodowej człowiek uczciwy. Z zasadami, których nie nagina, ni pod presją, ni pod groźbą nawet. W pełni świadomy faktu, że skazuje się na nieprzychylność przełożonych i zamyka sobie ścieżki awansu, nie daje się wciągnąć w uczelniane intrygi i szemrane "zaliczenia". I jakkolwiek pompatycznie wybrzmiewa taka niezłomność wśród oportunistów, postawa Stonera w ogóle nie wiąże się z poczuciem moralnej wyższości. On po prostu taki jest.

W sferze prywatnej - zagadka. Wzbudza sympatię i wzrusza, ale jego zachowanie, wybory oraz ustępstwa na jakie idzie w życiu osobistym, budzą moje niepomierne zdumienie. Mało tego: podobnie jest z motywacjami i postępowaniem wszystkich członków jego rodziny. I nawet starając się stosować optykę ludzi tamtych czasów, biorąc pod uwagę ówczesne konwenanse, społeczne uwarunkowania oraz emocjonalne braki w wychowaniu każdego z nich, zdziwienie w jakie mnie Stonerowie na tym polu wprawiali, nie jest wiele mniejsze... natomiast współczucie - ogromne.

John Williams opisuje życie swojego bohatera pięknym, melodyjnym językiem. Bywa, że wpada w nieco górnolotne tony, ale głównie steruje narracją w sposób prostolinijny, łagodnie prowadząc czytelnika przez upływający czas. Gdzieś obok toczy się wielka historia: pierwsza wojna światowa, Wielki Kryzys, druga wojna... Czasem życie Stonera wypada na chwilę z monotonii uczelnianej codzienności. Ma swoje "momenty", które sprawiają, że serce zaczyna szybciej bić. Natomiast w przeważającej części - po prostu płynie, dzień za dniem.

Zwykłe życie, zwykłego człowieka. Przejmująco smutne, w ostatecznym wydźwięku, ale warte poznania. Dla każdego czytelnika ceniącego sobie subtelne opowieści o poszukiwaniu własnego miejsca, pragnieniu bliskości, dążeniu do nadania swemu życiu sensu. Wreszcie - o godzeniu się z losem.

Polecam.

___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Czytanie historii Williama Stonera jest niczym spokojne obserwowanie z boku czyjegoś życia. Niespieszne, acz satysfakcjonujące. Nie ma tu fajerwerków, szybkiego tempa akcji czy nagłych jej zwrotów. Ot, codzienność pewnego wykładowcy akademickiego. Raczej monotonna i dosyć przewidywalna, ale - o dziwo! - w tym przypadku, wcale nie poczytuję tego za wadę. Ta opowieść ma w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Okładki książek z serii "Wschodni Express" są dla mnie niczym swoisty znak jakości. Nie ze względu na fakt, że proza wydawana przez Warsztaty Kultury w Lublinie, to często teksty obsypane prestiżowymi europejskimi nagrodami, ale w głównej mierze dlatego, iż ta oszczędna kreska na froncie jest gwarantem dobrze wykorzystanego czasu. Niezależnie od tego, jakich wrażeń dostarczy nam lektura podczas czytania, na pewno nie będzie on zmarnowany.

Kateryna Babkina w dwunastu krótkich opowiadaniach zabiera nas w podróż przez miejsca i czasy, splatając historie rodzin pięciorga dzieci. Dzieci, które poznały się w pierwszym dniu szkoły, w roku 1991, zaledwie kilka dni po proklamowaniu niepodległości Ukrainy, i w swoim naturalnym przecież w takich sytuacjach, zagubieniu i niepewności przeplatanej podekscytowaniem, uosabiały nadzieję na nowy początek. Pierwsze pokolenie, które będzie dorastało w wolnym kraju i przerwie sztafetę dziedziczenia wojennych traum...

To właśnie po trudnej historii Ukrainy prowadzi nas autorka. Z niezwykłą wrażliwością i empatią, nie osadzając, ale i nie rozczulając się przesadnie nad losem swoich bohaterów, maluje słowami ich smutne kroniki rodzinne. Sięga po historie z życia dziadków, pradziadków, wujów, ciotek, rodziców, dzieci.... Swobodnie traktuje chronologię i wędruje pomiędzy wydarzeniami, przeplatając pierwsze dekady XXI wieku z czasami Hołodomoru, Wielkiej wojny ojczyźnianej oraz późniejszej Ukraińskiej SRR.

Snuje krótkie, ale wyraziste opowieści, pod powłoką spokojnej narracji skrywając ocean emocji. Losy dzieci i młodych ludzi z kolejnych pokoleń zapadają w pamięć, dzięki skupieniu łagodnie poprowadzonych, a w istocie dramatycznych historii, wokół drobnych z pozoru szczegółów. Zdobycznego pierścionka z jarmarcznym rubinem, niebieskiego gumowego czepka, sekretnej wanny, orzechów kradzionych wespół z dziadkiem czy saszetek cukru, wynoszonych ukradkiem z kawiarni na parterze.

Każda z tych opowieści o utracie - dzieciństwa, młodości, beztroski, zamyka się silnie wybrzmiewającym akcentem. Konkluzją spinającą całość, odzwierciedlającą traumę, która położy się cieniem na dalszym życiu, bądź też dającą nieśmiałą iskierkę nadziei na przyszłość.

Każda z tych opowieści jest przejmująca. Każda z osobna jest warta poznania, ale ogarnięcie całości to nie lada wyzwanie.

Mnogość rodzinnych powiązań, ilość braci i sióstr w kolejnych generacjach, wujów, ciotek, przyjaciół i osób postronnych; zazębianie się poszczególnych historii na wybranych postaciach; ich rola w tychże, rozeznanie się kto jest kim dla kogo... aż się prosi o jakiś drogowskaz.

Przyznam, że sama w połowie książki, wzięłam kartkę, cofnęłam się do początku i zrobiłam sobie rozpiskę koligacji (nie tylko rodzinnych) "osób" występujących w dramacie: pojawiających się - bądź mgliście rezonujących - to tu, to tam.

Gdyby nie ten, iście kreteński, labirynt powiązań, oceniłabym książkę Kateryny Bakiny wyżej. Niemniej jednak - polecam. Ku zadumaniu się: nad człowieczeństwem w sytuacjach skrajnych oraz nad wpływem tego, czego doświadczamy będąc dziećmi, na całe nasze życie.


___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Okładki książek z serii "Wschodni Express" są dla mnie niczym swoisty znak jakości. Nie ze względu na fakt, że proza wydawana przez Warsztaty Kultury w Lublinie, to często teksty obsypane prestiżowymi europejskimi nagrodami, ale w głównej mierze dlatego, iż ta oszczędna kreska na froncie jest gwarantem dobrze wykorzystanego czasu. Niezależnie od tego, jakich wrażeń...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nostalgiczna, słodko-gorzka kronika życia nieuchronnie zbliżającego się ku końcowi. Opowieść o starości i powolnym znikaniu dla świata, na długo przed zniknięciem ostatecznym. O codzienności, w której ten świat stale się zawęża. Kolejno odchodzą najbliżsi, przyjaciele i znajomi. Młodzi mają własne sprawy. Ciało coraz częściej zawodzi...

Mogłoby się wydawać, że będzie przejmująco i smutno. Owszem... bywa. Ale jest tu również mnóstwo ciepła, nadziei i pogody ducha. Dziewięćdziesięcioletnia Brigitte, pokazuje nam migawki ze swojego życia z dystansem i sporą dawką autoironii. Zabiera w podróż po wspomnieniach i po chwilach obecnych. Dzieli się refleksjami i pozwala spojrzeć na świat swoimi oczyma.

"Starość to młodość, tylko dużo lat później"*. Brigitte ma to szczęście, że zachowała sprawność umysłu. W krótkich opisach swojej codzienności szczerze, bez pudru pisze o uczuciach, marzeniach i potrzebach. O pragnieniach, które niewiele się różnią od tych z sprzed lat, a jeśli coś staje im na drodze, to jedynie fizyczność. O smutkach i radościach. O porażkach i sukcesach. O lękach i rosnącej świadomości upływającego czasu.

O społecznym wykluczeniu. O stawaniu się coraz bardziej niewidzialną, niesłyszalną i niepotrzebną. Wraz z każdą kolejną osobą, która odchodzi. O postępującym zmęczeniu, nie tylko fizycznym. O godzeniu się z nieuchronnym. Z każdym kolejnym dniem.

Ta opowieść wciąga i angażuje, pomimo braku akcji w klasycznym tego słowa znaczeniu. Tutaj po prostu płyną dni. Niespiesznie. Wypełnione rozmyślaniem o tym co było, co jest i co będzie. Nie ma tu grama ckliwości czy egzaltacji. Ani jednego słowa za dużo.

"Chwile wieczności" wzruszają. Bawią. I uczą.
Pomagają oswoić własny strach.
Pozwalają inaczej spojrzeć na wiele spraw.
Docenić...

- - - - - -
*Zyta Rudzka, wywiad dla racjonalista.pl, Katarzyna Bocheńska, 2006



___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Nostalgiczna, słodko-gorzka kronika życia nieuchronnie zbliżającego się ku końcowi. Opowieść o starości i powolnym znikaniu dla świata, na długo przed zniknięciem ostatecznym. O codzienności, w której ten świat stale się zawęża. Kolejno odchodzą najbliżsi, przyjaciele i znajomi. Młodzi mają własne sprawy. Ciało coraz częściej zawodzi...

Mogłoby się wydawać, że będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Pooo-szło! W drobny mak...
- W drobny mak?
- Tak się mówi, córeczko, jak nie można już czegoś uratować."*

Historia rozpadu rodziny i toksycznych relacji za zamkniętymi drzwiami. W formie skondensowanej, nawet stu stron nie sięgającej. Samo gęste. Esencja kolejnego rodzinnego dramatu w czterech ścianach... i w czterech aktach. Do samodzielnego złożenia obrazu całości, z odrębnych opowieści nakreślonych z perspektywy każdego z bohaterów.

Historia przemocy po polsku.
Smutna, emocjonalna, straszna.

Historia, jakich wiele...

W "Truciznach" autor przedstawia nam opowieści rodziców, o początkach tej relacji i kolejnych stadiach jej rozpadu, oraz opowieści dorosłych już dzieci, po latach wracających pamięcią do rodzinnego domu.

Ciekawym zabiegiem jest rozpoczęcie od relacji, która jako jedyna, różni się w wymowie od pozostałych. Tutaj przemocy można się jedynie domyślać. Wyczuć ją, ukrytą pomiędzy słowami, jednak namacalnych dowodów na jakiekolwiek fizyczne jej przejawy - brak. I choć w kolejnych opowieściach, stoi już czarno na białym, kto, co i jak, to jednak siła ich rażenia, jest już na tyle zdeterminowana obrazami, które odmalowano czytelnikowi na początku, iż reakcje oraz ich zmienność, w stosunku do poszczególnych bohaterów dramatu, mogą dać sporo do myślenia.

Debiut wiele obiecujący na przyszłość. Krótka opowieść o zatruwaniu... Prozą napisana, jednak z metafor zbudowana. Czuć, że gdzieś tam, w głębi duszy, autorowi poezja gra. Pełna dosłowność przejawia się tu sporadycznie i często w powiązaniu z wulgarnością języka, który bywa, że razi, natomiast nie dziwi, biorąc pod uwagę sytuacje, które autor opisuje.

Zdaję sobie sprawę, że ciężko jest ubrać w słowa, dramaty rozgrywające się w przysłowiowych czterech ścianach. Pewnych rzeczy wyrazić wprost, nie sposób. Pewne rzeczy trzeba odziać w metafory. Ukryć w niedopowiedzeniach. Jednak uważam, że tutaj, momentami ich spiętrzenie, szczególnie przy przeskokach czasowych, poszło za daleko, czyniąc narrację nieco przestylizowaną, jak na prozę.

Finalnie jednak, polecam.
Sama z pewnością będę się przyglądała kolejnym tekstom Piotra Dardzińskiego.

- - - - - -
*Piotr Dardziński, "Trucizny", [e-book; EPUB], Oficyna Wydawnicza Volumen, Kraków 2021; str. 13


___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

"Pooo-szło! W drobny mak...
- W drobny mak?
- Tak się mówi, córeczko, jak nie można już czegoś uratować."*

Historia rozpadu rodziny i toksycznych relacji za zamkniętymi drzwiami. W formie skondensowanej, nawet stu stron nie sięgającej. Samo gęste. Esencja kolejnego rodzinnego dramatu w czterech ścianach... i w czterech aktach. Do samodzielnego złożenia obrazu całości, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Co wam po takim życiu? Włóczycie się po ciemku i okradacie jeden drugiego, a z łupami nie potraficie nic począć, prócz tego że zakopiecie je w ziemi, nażrecie się za nie lub opijecie w karczmie. Na co komu takie życie?"*

Te trzy zdania stanowią kwintesencję opowieści Andrusa Kivirähka. Estońskiej baśni o zawiści, nikczemności i chciwości, której zaspokoić nie sposób. Wszystkie najgorsze ludzkie cechy, jakie tylko można sobie wyobrazić, zostały przez autora upchnięte w mieszkańcach jednej wsi, na zasadzie - każdemu po równo. Tutaj życie koncentruje się na okradaniu wszystkich w około oraz kombinowaniu, komu by tu jeszcze coś zwędzić...

Kradnie ojciec, kradnie matka, kradnie sąsiad i sąsiadka.
Jedni drugim i z powrotem.

Zastanawiam się dlaczego utwór ten określa się mianem baśni, wszak te z zasady powinny nieść ze sobą jakieś przesłanie, ja zaś żadnego dopatrzyć się tu nie mogę. Życie jest ciężkie, a ludzie okrutni - trzeba sobie radzić? Kto się biednym bądź głupim urodził, biednym lub głupim zostanie? Nie mamy wpływu na nasz los? Co ma być to będzie, a więc hulaj dusza, pókiś żywa? Nie... Nie przekonuje mnie to. Baśniową znajduję tu jedynie otoczkę, moce nadprzyrodzone rodem z estońskiego folkloru. Upiory, potwory, wiedźmy, diabły i inne siły nieczyste wszelkiego autoramentu...

Z początku miałam jeszcze nadzieję, iż w toku narracji pojawi się jakiś pozytywny akcent, na tyle równoważny w stosunku do całości, że pozwoli mi określić, po co to wszystko. Coś, czego będę się mogła uchwycić. Niczym tonący brzytwy. Natomiast jedyny wątek, który mógłby stanowić przysłowiową deskę ratunku w tej powodzi niegodziwości, zbyt kruchym jest, aby dać jej odpór.

Przez wszystkie trzydzieści dni miesiąca, z których każdy stanowi kolejny rozdział tej opowieści, mieszkańcy przede wszystkim k.r.a.d.n.ą. - co się da i komu się da. Nie mają żadnych skrupułów. Nie cofną się przed niczym. Zabić sąsiada to jak splunąć. Wejść w konszachty z diabłem - żaden problem. Wydłubać kosztowności choćby i z ołtarza - lekką ręką. Każdą nikczemność potrafią sobie, pokrętną złodziejską logiką, zracjonalizować.

Korowód charakterów paskudnych niczym listopadowa aura wokół. Żebym jeszcze widziała w tym jakiś głębszy sens, ale mam wrażenie, że sam autor z czasem się pogubił. I znudził. Opis ostatnich kilku dni tego feralnego miesiąca wyraźnie odstaje od poprzednich i nasuwa przypuszczenie, że w pewnym momencie pan Kivirähk zapragnął jak najszybciej zakończyć tę historię. Galopem, na odczepnego, pozamykał wszystkie wątki i finito.

Wyzłośliwiłam się nieco, gdyż miałam wobec tej książki dosyć spore oczekiwania, a lekturę zakończyłam jedynie z poczuciem zmarnowanego czasu. Parafrazując rekomendację z okładki, ta "lektura nie potrafiła mnie zaczarować", ale już rozczarować - udało jej się znakomicie.

_________
* Andrus Kivirähk, "Listopadowe porzeczki", [e-book; EPUB], Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021; str. 111


___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

"Co wam po takim życiu? Włóczycie się po ciemku i okradacie jeden drugiego, a z łupami nie potraficie nic począć, prócz tego że zakopiecie je w ziemi, nażrecie się za nie lub opijecie w karczmie. Na co komu takie życie?"*

Te trzy zdania stanowią kwintesencję opowieści Andrusa Kivirähka. Estońskiej baśni o zawiści, nikczemności i chciwości, której zaspokoić nie sposób....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Esej jest chyba najbardziej obszernym określeniem dla tekstu literackiego i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, w co się człowiek wpakuje. Weronika Murek serwuje nam kilka szkiców o dziewczynkach i "dziewczynkowatości", jak sama zwykła określać wzięte na tapet zjawisko. Zabiera w podróż przez czasy, miejsca i kulturowe odniesienia, analizując zmieniający się sposób postrzegania tematu, głównie na przestrzeni ostatnich stu lat z okładem.

Środek ciężkości naturalnym biegiem rzeczy umiejscowił się w poprzednim stuleciu, gdyż samo pojęcie dziecka jako istoty odrębnej, samoświadomej i sprawczej, jest koncepcją w kulturze stosunkowo nową. Dzieci przestały być pucułowatymi aniołkami z blond loczkami, uwiecznionymi na płótnie bądź w kamieniu - zeszły na ziemię i zyskały znaczący głos dopiero w XX wieku. Weronika Murek swoje rozważania skupiła wokół dziewczynek, ich dorastania i znacznie trudniejszej drogi do szerszego zaistnienia oraz nieskrępowanego "stawania się"... niż dane to było chłopcom.

Jak narodziła się Dorotka wędrująca po Krainie Oz i dlaczego jej ekranowy wizerunek odarto z awanturniczej natury pierwowzoru? Czym były dziecięce burleski i dlaczego Shirley Temple stała się uosobieniem dziewczynki idealnej? Jakiego zamieszania w kulturze narobiło pojawienie się Lolity i co sprawiło, że jej postać urosła do rangi symbolu? Z jakiego powodu ojciec Anne Frank ocenzurował jej dziennik, usuwając wszelkie znaki mogące świadczyć o rodzącej się seksualności? Jak powstawały Suberbohaterki i czym się różniły od swoich kolegów "po fachu"?

Mnóstwo, mnóstwo przykładów. Dziewczynki małe. Dziewczynki dorastające. Młode kobiety. Ich portrety w kulturze i sztuce. Zarówno wizerunki mające źródło w rzeczywistych historiach, zapisanych na kartach dzienników/pamiętników, jak i te będące jedynie wytworem artystycznej wyobraźni. Korowód bohaterek, które odegrały niemałą rolę w wyzwalaniu dziewczynek z dotychczasowego obyczajowego skrępowania. Łamały tabu, obalały stereotypy i pomagały przesuwać granice tego, co mogą mówić, robić i osiągnąć - młode przedstawicielki płci pięknej.

Weronika Murek, prócz analizy postaci, pochyla się również nad rozpatrywaniem wybranych zjawisk towarzyszących ewolucji żeńskiego "stawania się". Nie będę już wymieniać przykładów, gdyż jest tego wszystkiego za dużo. Biorąc pod uwagę fakt, że książka nie jest zbyt obszerna, ta mnogość tematów czyni ją interesującą i rozczarowującą jednocześnie. Przy niektórych postaciach czy zagadnieniach autorka zatrzymuje się na dłużej, inne ledwie zaznacza kilkoma zdaniami, przechodząc "dalej" już w kolejnym akapicie.

Skakanie po tematach: dziesięcioleciach, krajach i kulturach, nie sprzyja wciągnięciu się w lekturę. Teksty zawarte w "Dziewczynkach" są napisane sprawnie, trafnie w odniesieniu do tematu, ale niestety bardzo lakonicznie. Jakby stanowiły jedynie zaproszenie do dalszych poszukiwań i rozwijania wybranych zagadnień już we własnym zakresie.

Cóż, esej to nie powieść, powiecie... Owszem, ale osobiście wolałabym jednak mieć się czego uchwycić. Na tyle stabilnie w obrębie danego tekstu, aby nie miotało moją uwagą pomiędzy akapitami, niczym marynarzem po pokładzie podczas sztormu.

Rozczarowanie to słowo o wiele za duże. Niedosyt i swego rodzaju rozminięcie się z oczekiwaniami, są bardziej na miejscu. Z całą pewnością jednak, nie jest to moje ostatnie spotkanie z Weroniką Murek. Nadal intryguje mnie jej specyficzne pióro, błyskotliwość, sposób postrzegania świata i kolejne formy, w których przekłada to wszystko na papier.

___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Esej jest chyba najbardziej obszernym określeniem dla tekstu literackiego i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, w co się człowiek wpakuje. Weronika Murek serwuje nam kilka szkiców o dziewczynkach i "dziewczynkowatości", jak sama zwykła określać wzięte na tapet zjawisko. Zabiera w podróż przez czasy, miejsca i kulturowe odniesienia, analizując zmieniający się sposób postrzegania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Jeśli ktoś kiedyś spisze kronikę tej wojny, pierwsze trzy zwoje może bez wahania zatytułować Chaos, anarchia i brawura. Składniki tej sałatki dawno się wymieszały, gdzie swoi, gdzie obcy - nie wiadomo." [1]

Długo zastanawiałam, jak zacząć tych kilka zdań, tak, aby nie strywializować powagi tematu, a jednocześnie trafnie oddać zamęt i konsternację, jakich przysporzyła mi lektura powieści Tamary Dudy. Chaos jest chyba najbardziej trafnym określeniem spinającym wrażenia z moich wędrówek po Doniecku w 2014 roku. Ale cóż się dziwić, skoro sama bohaterka ma w tej kwestii mętlik w głowie.

Jak to się stało, że pewnego dnia, zwykli ludzie, którzy dotychczas byli sąsiadami, mieszkali w jednym mieście, często na tej samej ulicy, razem bawili się i plotkowali, pomagali sobie w drobnych sprawach, nagle w tak radykalny sposób, stanęli po dwóch stronach barykady? Jak niewiele trzeba, szczególnie na terenach etnicznie zróżnicowanych, aby napuścić jednych na drugich?

Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?
Jak się w tym wszystkim rozeznać?

Autorka słowami tytułowej Córeczki opisuje nam tamtą wiosnę i lato. Czas, który na zawsze odmienił ukraińską rzeczywistość. W reporterskim stylu: obrazowo i bez upiększeń, stara się przybliżyć zarzewie i początki tego konfliktu. Za pomocą migawek z życia młodej kobiety. Jednej z wielu działających oddolnie, anonimowych bohaterek wojny w Donbasie. Wolontariuszki organizującej wraz z przyjaciółmi sprzęt i pomoc aprowizacyjną dla ukraińskich żołnierzy. Szczerze, nie uciekając od przemocy i brutalności, ale również nimi nie epatując, Tamara Duda opisuje codzienność, jaka stała się udziałem cichych cywilnych grup oporu, działających na terenie Doniecka i okolic.

"Jedna część mnie wie, że to wszystko nieprawda, to sen, straszny sen, zaraz się obudzę. Druga rejestruje wypadki niczym taśma filmowa - w głowie brzęczy jak natrętna mucha: "Jestem świadkiem. Jestem świadkiem. Jestem świadkiem." Komu i o czym będę świadczyć, jeśli za chwilę upadnę? Zetrą nas tu na proch, nawet kości po nas nie zostaną." [2]

"Córeczka" jest niezaprzeczalnie powieścią ważną i wartą poznania. W obliczu napaści Rosji na Ukrainę w lutym ubiegłego roku oraz w cieniu wiąż trwającej wojny - nawet bardzo. Niemniej jednak z uwagi na ilość oraz tempo opisywanych wydarzeń, mnogość pojawiających się (i znikających) w toku narracji osób oraz opisy politycznych zawirowań sprzed i po eskalacji konfliktu w Donbasie, osobie z zewnątrz, nie łatwo jest się w tym wszystkim odnaleźć.

Chaos na wojnie nie jest niczym zaskakującym, dziwiłby raczej jego brak, nawet jeśli poruszamy się poza frontem, niejako w konspiracji. Natomiast na kartach powieści, tego typu galopada osób i zdarzeń, czasem zaciemniała mi obraz całości i ostatecznie wpłynęła na osłabienie siły rażenia opowiadanej historii.

Nie mogę przyłączyć się do fali zachwytów, jaka płynie w kierunku prozatorskiego debiutu pani Dudy, również ze względu na osobę samej bohaterki. Uważam, że autorka nieco przesadziła czyniąc z niej kobietę niezłomną i moralnie nieskazitelną. Taką, która w mig znajduje wyjście z każdej sytuacji i właściwie nie straszne jej żadne ryzyko. Wspomniana w pierwszym przytoczonym przeze mnie cytacie brawura? Być może, ale ja nie do końca wierzę w szczęśliwe przypadki. A już na pewno nie w taką ich ilość... na wojnie. Poza tym, bohaterowie bez skazy, którym wszystko się udaje, na ogół nie wzbudzają ani mojej sympatii, ani zaufania.

W powieściach, w których narracja jest pierwszoosobowa bardzo łatwo jest wpaść w pułapkę zbytniego koloryzowania postaci, która nam opisywane wydarzenia przedstawia. Przecież mało kto potrafi być naprawdę krytyczny wobec samego siebie, prawda? Zasadniczo więc, powinno się to automatyczne przekładać się na wiarygodność bohatera, jednakże bywa dokładnie odwrotnie. W przypadku debiutów, jestem w stanie nieco przymknąć oko na podobne "rysy" w fabule – niemniej jednak, nie mogę o nich nie wspomnieć.

W ogólnym rozrachunku "Córeczka" jest powieścią, którą mimo tych mankamentów - warto przeczytać. Znakomicie broni się językowo. Jest kopalnią cytatów trafnie obrazujących trudną, wojenną rzeczywistość. Naświetla i wyjaśnia sporo kwestii dotyczących stosunków ukraińsko-rosyjskich w tamtym regionie, co z kolei pozwala szerzej i z większym zrozumieniem spojrzeć na obecną sytuację w całej Ukrainie. Wobec zalewu zorganizowanej dezinformacji i "odwracania kota ogonem" przez rosyjskich propagandzistów, warto szukać źródeł, które pomogą nam rozumieć więcej, nie tylko w literaturze faktu, ale również w pięknej.

____________
*[1] Tamara Duda: "Córeczka", [e-book; EPUB], Kolegium Europy Wschodniej, Wrocław 2022; str. 162
*[2] Tamże; str. 56

___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

"Jeśli ktoś kiedyś spisze kronikę tej wojny, pierwsze trzy zwoje może bez wahania zatytułować Chaos, anarchia i brawura. Składniki tej sałatki dawno się wymieszały, gdzie swoi, gdzie obcy - nie wiadomo." [1]

Długo zastanawiałam, jak zacząć tych kilka zdań, tak, aby nie strywializować powagi tematu, a jednocześnie trafnie oddać zamęt i konsternację, jakich przysporzyła mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Paradoksalnie, zawsze najwięcej trudności sprawia mi pisanie o utworach moich ulubionych autorów i autorek. Tym bardziej, jeśli kolejny raz dostałam to, czego chciałam, czyli czytelniczą ucztę po mistrzowsku łączącą przeróżne smaki w znakomite, a nieoczywiste zestawienia. Na wyżyny obiektywizmu się nie wespnę, gdyż - jakby nie było - to Keret. Człowiek, który na kilku zaledwie stronach potrafi mnie rozczulić, zadziwić, rozbawić bądź wprawić w zadumę. Na sam dźwięk tego nazwiska, moje czytelnicze serce zaczyna bić mocniej.

Z drugiej strony, nie chciałabym wpadać w przesadny zachwyt, gdyż - jak to w przypadku opowiadań - są tu historie lepsze... i mniej "lepsze". Każda natomiast jest odzwierciedleniem doskonałego zmysłu obserwacyjnego autora. Etgar Keret po raz kolejny serwuje nam migawki z życia codziennego, przefiltrowane przez swoje specyficzne poczucie humoru oraz niczym nieskrępowaną wyobraźnię. Efekt jest kojąco-piorunujący. Tak, właśnie. Tutaj wrażenia, niejednokrotnie mogą być mieszanką uczuć, z dwóch zupełnie skrajnych biegunów.

Bohaterowie wykreowani przez Kereta są wiarygodni. Ich uczucia i dylematy. Codzienność, jaka jest ich udziałem. Wybory, których dokonują. Niezależnie od tego czy opowiadanie jest mocno osadzone w rzeczywistości, czy też fabuła zapuszcza się w rejony literackiego absurdu, możemy sobie bez trudu wyobrazić ludzi, o których czytamy. To pełnowymiarowe postaci, z krwi i kości, można by rzec, jedynie sytuacje w jakich autor ich stawia, bywają nieoczywiste i wprawiają czytelnika w zadziwienie.

Od rozpoczynającej zbiór, wzruszającej historii czyściciela klatek w rumuńskim cyrku, który zbiegiem okoliczności zostaje wystrzelony z armaty, do jakże trafnej analizy przemijania i powtarzalności ludzkiego losu, w kończącej go "Ewolucji rozstania".

Po drodze zaglądamy do salonu, którego główny wystrój stanowi "koncentrat samochodowy". Do pokoju bez okien, ale z aplikacją dająca poczucie przestrzeni poprzez wizualizację takowych. Do domu, w którym złota rybka w kapciach taty, nocami ukradkiem ogląda TV. Do nieba, z którego chyłkiem, po kryjomu uciekają anioły...

Takie są właśnie opowiadania Etgara Kereta. Nieoczywiste. Nieprzewidywalne. Ale jakkolwiek dziwnie by to wszystko nie brzmiało, wierzcie mi - w tym szaleństwie jest metoda. Każda z tych historii to osobny, pełnowymiarowy świat, który mógłby posłużyć za kanwę powieści. Tu mamy zaledwie kilka lub kilkanaście stron, a wewnątrz tyle treści i emocji. Czasem odnoszę wrażenie, że im krótsze opowiadanie, tym więcej. W tych oszczędnych z pozoru fabułach, autor potrafi stworzyć sporą przestrzeń dla znaczeń i interpretacji. Wyczarować opowieści, które dają do myślenia i jeszcze na długo zostają w pamięci.

Wielowymiarowość w pigułce.
Tu, w dwudziestu trzech dawkach.

Polecam.


___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Paradoksalnie, zawsze najwięcej trudności sprawia mi pisanie o utworach moich ulubionych autorów i autorek. Tym bardziej, jeśli kolejny raz dostałam to, czego chciałam, czyli czytelniczą ucztę po mistrzowsku łączącą przeróżne smaki w znakomite, a nieoczywiste zestawienia. Na wyżyny obiektywizmu się nie wespnę, gdyż - jakby nie było - to Keret. Człowiek, który na kilku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niewiele w sumie mogę napisać na temat tych pięciu opowieści, ponieważ sylwetki kolejnych bohaterów, zaczęły blednąć w mojej pamięci, natychmiast po zakończeniu czytania o ich losach.

I o ile tytułowe, otwierające zbiór opowiadanie, mogę uznać za bardzo dobre, tak z każdym następnym, powoli acz nieubłaganie, traciłam zainteresowanie. Ostatnie wręcz przemęczyłam. Nie porwały mnie te obrazki z życia jankesów w średnim wieku, wracających nostalgicznie do przeszłości. Panów po przejściach, z wachlarzem doświadczeń składających się na typowy, dobrze nam znany, popkulturowy zestaw wizerunkowy spod szyldu "American-Man": alkohol, narkotyki, przestępczość, pechowe związki, zmarnowane szanse, ogólne życiem rozczarowanie...
Ot, standard.

Gorzkie w tonie, lekko szydercze, bez zbędnego lania wody, ale również bez treści, która przykułaby moją uwagę. Nic mnie tu nie zatrzymało pomiędzy słowami. Nie zainteresowało na dłużej. Bez większych emocji prześlizgiwałam się po akapitach kolejnych opowieści. No dobrze - zaśmiałam się ze dwa razy, gdyż poczucia humoru akurat nie mogę autorowi odmówić. Inteligentnego, sarkastycznego. Chyba jedynie dzięki temu nie znużył mnie na tyle, abym go rzuciła w kąt. Niemniej jednak, szybko się ponownie nie spotkamy.

Mimo łatki wybitności jaką opatruje się prozę Denisa Johnsona, pomimo tytułu "Książki Roku" oraz morza peanów w recenzjach, osobiście - niewiele znalazłam tu dla siebie. Ewidentnie nie ma między nami chemii. Nie zaiskrzyło. Jedynie historie opowiadane przez agenta od reklamy, w tytułowej "Szczodrości syreny", grają na rejestrach bliskich mojej czytelniczej wrażliwości. Pozostałe obrazy, które mi autor w głowie odmalowywał, już zdążyły się rozmyć na tyle, iż nie potrafiłabym opisać szczegółów. Za klika dni zupełnie je zapomnę.

"Pisanie. Łatwizna. Sprzęt niedrogi i można się tym zajmować gdzie bądź. (...) Cokolwiek ci się zdarza, ładujesz to na papier, nadajesz kształt, odpowiednio oświetlasz. Tak naprawdę nie różni się to zasadniczo od sytuacji, w której ktoś bierze kamerę, kręci defiladę chmur po niebie i uważa, że robi film (...)"

Tylko nie każdemu późniejsze oglądanie tego musi sprawiać przyjemność, prawda?

Cenię sobie bardzo tak zwaną "prozę życia", powolne opisy codzienności, przelane na papier obecne czy też minione, zmagania zwykłych ludzi z rzeczywistością. Jednak forma w jakiej zaserwował mi to wszystko Denis Johnson nie jest tym, czego szukam. A szkoda.

- - - - - -
*Johnson Denis: "Szczodrość syreny", [e-book; MOBI], Wydawnistwo Karakter, Kraków 2022: "Triumf nad grobem", str. 72

___________________________________
Opinia zamieszczona również na moim fb "Molica K."
(https://www.facebook.com/ksiazkowa.molica)

Niewiele w sumie mogę napisać na temat tych pięciu opowieści, ponieważ sylwetki kolejnych bohaterów, zaczęły blednąć w mojej pamięci, natychmiast po zakończeniu czytania o ich losach.

I o ile tytułowe, otwierające zbiór opowiadanie, mogę uznać za bardzo dobre, tak z każdym następnym, powoli acz nieubłaganie, traciłam zainteresowanie. Ostatnie wręcz przemęczyłam. Nie...

więcej Pokaż mimo to