-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-03-02
2023-04-14
Sześćdziesiąt osiem lat temu w Ameryce, 25 kwietnia 1955 roku miało miejsce pewne wydarzenie – masowa transformacja kobiet. Zjawisko niezrozumiane, nierozpoznawalne, bezprecedensowe. Tego dnia 642 987 Amerykanek jednocześnie przeistoczyło się w… smoki.
„Kiedy kobiety były smokami” Kelly Barnhill opowiada historię Alex i jej rodziny. Matka Alex nie uległa przesmoczeniu podczas masowego przeistoczenia, za to smokiem stała się Marla – ciotka Alex, siostra matki – która w jednej chwili znika z ich rodziny. Córki Marli (Beatrice) staje się… siostrą Alex. Od tego czasu dziewczynki razem dorastają, a Alex wciela się w rolę matki Beatrice. Przez to, że o przedziwnym zjawisku nie mówi się publicznie Alex nie może zrozumieć co się wokół niej dzieje. Historia dziewczynek przeplatana jest fragmentami artykułu „Z krótkiej historii smoków” autorstwa doktora nauk medycznych H.N. Gantza. Materiał ten trafił na cenzorską listę, a cały nakład nakazano zniszczyć.
Przed lekturą miałam obawy, że fantastyczność zdominuje treść, a nie jest to mój ulubiony gatunek literacki. Wątek smoków został interesująco przedstawiony. Masowa transformacja kobiet z jednej strony była poddana badaniom, z drugiej zaś poszczególne mniejsze i większe transformacje były wymazywane z pamięci, kontynuując mozolny proces zapominania. Kiedy smoki próbują wrócić do swoich byłych domów ich rodziny stopniowo ich nie akceptują, podtrzymując zapomnienie. Z czasem smoczyce stają się stałym elementem miast.
To powieść obyczajowa, z mocno rozwiniętym wątkiem fantasy. Fabuła biegnie niespiesznie, choć bardzo interesująco. Nie potrafiłam tu znaleźć elementów wyrwania się kobiet spod patriarchatu i dehumanizacji, za to znalazłam sporo metafor. Trudno mi wpasować smoka w symbol osiągnięcia niezależności. Smoki są ogromne, mają łuski, ogony, wielkie łapska i zieją ogniem. Niezależność zaś jawi się jako zielone pole, lekkość, latające motylki, szczyty górskie i niczym nieograniczona przestrzeń. Możliwość przeobrażenia się w smoka drzemie w każdej kobiecie – to siła. Potencjał do zmiany niestety nie do końca jest zależny od jej woli, może nastąpić samoczynnie, w każdej chwili.
Gdyby z całej powieści wymazać smoki otrzymamy obraz zamkniętej w sobie, samotnej na wskroś i nieszczęśliwej nastolatki. Poklatkowana codzienność. Dziewczyna musi walczyć z przeciwnościami losu. Przyjdzie jej żyć w rodzinie, która się ze sobą nie komunikuje, nie chce mówić o przeszłości, czym jej członkowie wyrządzają sobie ogromną krzywdę. Z drugiej strony Alex chce poznać rozwiązanie zagadki tajemniczych przemian kobiet w smoki, nie zdając sobie sprawy, że rozwiązanie leży tak blisko.
W każdej zamkniętej grupie czy społeczności funkcjonuje temat tabu – u Barnhill są to smoki. Klaustrofobiczne życie rodzinne owiane jest bajkową atmosferą, jakby autorka chciała zmiękczyć krzywizny egzystencji Alex. Siłą Alex jest to, że próbuje sklejać to, za co bierze odpowiedzialność, jednocześnie nie gubiąc ścieżki własnego rozwoju.
„Kiedy kobiety były smokami” Kelly Barnhill to oryginalna opowieść o kobietach, przekraczaniu granic, samotności i sile kobiet. Pamiętajcie, że to nie jest książka skierowana przeciwko mężczyznom. Barnhill umacnia w przekonaniu, że warto wierzyć w lepsze jutro. Dominuje rozgoryczenie, niezrozumienie i niesprawiedliwość. Mówi o odwadze, niewyczerpanej potrzebie niezależności, gniewie, tęsknocie i wybaczaniu. To piękny obraz kobiecej solidarności. To też komunikat dla mężczyzn: „Strzeżcie się kobiet!”.
Powieść Kelly Barnhill o nietypowej transformacji kobiet polecam czytelnikom, którzy chcą wyjść z bezpiecznej strefy komfortu. Czasem warto. Przy smokach mi się udało.
Współpraca ze Sztukater.pl
Sześćdziesiąt osiem lat temu w Ameryce, 25 kwietnia 1955 roku miało miejsce pewne wydarzenie – masowa transformacja kobiet. Zjawisko niezrozumiane, nierozpoznawalne, bezprecedensowe. Tego dnia 642 987 Amerykanek jednocześnie przeistoczyło się w… smoki.
„Kiedy kobiety były smokami” Kelly Barnhill opowiada historię Alex i jej rodziny. Matka Alex nie uległa przesmoczeniu...
2023-04-04
Już nie Łabędź, a Guderian. Anna Guderian.
Przez niedopatrzenie sięgnęłam po kontynuację losów Anny i Gustawa, bez znajomości pierwszej części. „Żona nazisty” Sylwii Trojanowskiej przenosi bohaterów do Szczecina, jest koniec 1939 roku. Polska znajduje się pod niemiecką okupacją, Szczecin to miasto w większości zamieszkane przez nazistów. Polki, zmuszane są do ciężkiej pracy, najczęściej w szwalniach. Pod fałszywym nazwiskiem Anna przyjeżdża do Szczecina, razem z „mężem”, Gustawem (a właściwie do Stettina – bo wszystkie ulice, miejsca w mieście i poza nim mają zachowane niemieckie nazwy). W nowym miejscu czuje się nieswojo i obco, na domiar złego na każdym kroku spotyka nazistów. Choć Anna i Gustaw żyją ze sobą, dzielą dwa różne od siebie światy. Czytelnicy pierwszej części dylogii wiedzą, że rodzinna Anny została bestialsko zamordowana, a Gustaw ocalił Annie życie. Teraz Anna ma przed sobą nieludzkie zadanie – musi stać się Niemką.
Literatura około wojenna kontynuuje swoją dobrą passę. Praktycznie nie ma miesiąca żeby na półki księgarni nie trafiła powieść z tego gatunku (bazująca na prawdziwych wydarzeniach i postaciach; całkowita fikcja tocząca się w czasach wojennych). „Łabędź” i „Żona nazisty” Sylwii Trojanowskiej również wpisują się w ten trend. Pokazują wojnę z innego punktu widzenia, do którego mogą być przyzwyczajeni czytelnicy. Część drugą czyta się zaskakująco dobrze, autorka ma lekki styl, choć pisze o rzeczach ważnych i trudnych. Potrafi przekonać do siebie czytelnika, zarówno klimatem jak i kreacją bohaterów. A że zaczęłam od drugiej części? To nic. Autorka sprytnie przemyca wątki i nawiązuje do „Łabędzia”.
„Żona nazisty” dotyka dwóch światów – Polska gdzie toczy się wojna, Niemcy przeświadczeni o swojej potędze. Polacy giną, Polski skazywane są na ciężką pracę. Niemcy świętują, bawią się i wyprawiają przyjęcia. Do tego wątek dobrego nazisty niestety sprawia, że nową powieść Trojanowskiej odbiera się na zasadzie kalki – podobne historie, w innym powieściach. Na szczęście wszystko ratuje zakończenie, które choć lekko spłycone w porównaniu do innych wątków, naprawdę zaskakuje.
Siła miłości, odwaga, głęboko skrywane sekrety i trudne wybory to siła napędowa powieści. Zagadkowym bohaterem jest Gustaw, oddany Annie, jednocześnie mający swoje tajemnice. Czasem żeby przeżyć, trzeba mówić językiem wroga, trzeba opowiedzieć się po jego wroga. Tło historyczne przedstawione jest z dużym dopracowaniem i w najdrobniejszych szczegółach, zauważa się włożoną pracę w research i budowanie fabuły. By jeszcze lepiej oddać charakter i historyczną prawdę mamy wątki oparte na prawdziwych postaciach i wydarzeniach.
Historia Anny i Gustawa to fikcja literacka, choć pewnie tamtych czasach żyła niejedna Polka, która pokochała Niemca, która musiała wyzbyć się tożsamości i wcielić w nową rolę. Fabuła dylogii Trojanowskiej inspirowana jest realiami niemieckiego Szczecina i Bornego Sulinowa (z lat 1939-1945).
Nie jest to łatwa opowieść – wiele wymiarów, przedstawienie wydarzeń z różnej perspektywy, trudny wojenny czas, skomplikowane relacje międzyludzkie, przeżywane dramaty i życiowe zawirowania. Trojanowska poradziła sobie dobrze z tym zadaniem, pewnie dzięki ogromnej pasji, empatii i energii. Nie jest to wybitna powieść – może przez przesyt tematyką, może przez to, że nie jest odkrywcza, a może przez niezbyt trafiony tytuł; choć niezaprzeczalnie czyta się dobrze. Czytelnik może śledzić przemianę Anny z polskiej dziewczyny, fordońskiego Łabędzia w żonę Niemca, żonę nazisty. Jest trochę infantylnie, trochę zbyt błaho – jednak dla samego zakończenia, warto!
Współpraca ze Sztukater.pl
Już nie Łabędź, a Guderian. Anna Guderian.
Przez niedopatrzenie sięgnęłam po kontynuację losów Anny i Gustawa, bez znajomości pierwszej części. „Żona nazisty” Sylwii Trojanowskiej przenosi bohaterów do Szczecina, jest koniec 1939 roku. Polska znajduje się pod niemiecką okupacją, Szczecin to miasto w większości zamieszkane przez nazistów. Polki, zmuszane są do ciężkiej...
2023-03-28
Jedenastoletnia Fiona przeprowadza się wraz z rodziną do sennego miasteczka Lost Lake. Nikt nie pyta dziewczynki o zdanie… Jej siostra jest utalentowaną łyżwiarką, przeprowadzka ma ułatwić jej dojazdy na treningi. Fiona traci dotychczasowe życie - przyjaciół, dawny dom i szkołę. W tej sytuacji między siostrami narasta coraz więcej konfliktów, złych emocji i wzajemnego żalu. Są wakacje, a nowe miasteczko wydaje się nudne i senne, choć legenda głosi, że grasuje tu zjawa zwana Poszukiwaczem. Pewnego dnia w starej bibliotece Fiona znajduje książkę. To historia dwóch sióstr – Hazel i Pearl – pełna rodzinnych tajemnic, opowiada o tragicznym zniknięciu. Powieść wciąga Fionę bez reszty, ale… książka nagle znika!
Mamy tu dwie historie oraz dwie pary bohaterów, które dzieli jednak sto lat! Co wydarzyło się dawno temu w Lost Lake? Czy Poszukiwacz istnieje naprawdę? Jaka jest historia Hazel i Pearl? Dlaczego Fiona nie może poznać prawdy?
„Tajemnica Lost Lake” Jacqueline West ma formę szkatułkową, czyli opowieść w opowieści. Wątek nadrzędny to historia Fiony i tajemniczej książki, z drugiej strony towarzyszymy Fionie w trakcie lektury, tym samym poznając historię Hazel i Pearl. Niemym bohaterem jest stara książka. Nie ma jej w katalogu. Ma tajemną zdolność znikania i pojawiania się w różnych miejscach. Z biegiem lektury Fiona dostrzega podobieństwa między fabułą czytanej powieści a miasteczkiem, które powodują zacieranie granicy między fikcją a rzeczywistością.
„Tajemnica Lost Lake” skierowana jest do młodszego czytelnika. Ta powieść przygodowa łączy historię współczesnych dziewczynek i dwóch sióstr żyjących przed laty. Autorka stopniowo buduje napięcie i tworzy klimat grozy. By wzmocnić zaciekawienie czytelnika umiejętnie zawiesza opowieść w najciekawszym momencie. Historia przedstawiona jest głównie z perspektywy Fiony, przez jej pryzmat pokazany jest konflikt między rodzeństwem, narastające napięcie i brak komunikacji. To opowieść o tym, że każdy ma prawo się bać i popełniać błędy. Udowadnia, że istotne jest by mieć obok siebie osobę, na którą można liczyć w każdej sytuacji, niezależnie od sprzeczek i wzajemnych pretensji.
Trudno nie współczuć Fionie – dziewczynka ma prawo czuć się niechciana, nierozumiana i rozczarowana. Rodzice nieświadomie spychają ją na drugi plan, tłumacząc – najbardziej sobie – że to dla dobra siostry. Z biegiem historii Fiona uświadamia sobie, że siostra też nie ma łatwo – sporo się od niej wymaga, traci najlepsze lata dorastania poświęcając czas na wyczerpujące treningi. Istotne jest, że Fiona sama dochodzi do tych wniosków, pod wpływem doświadczeń i przeżyć.
Motyw biblioteki zajmuje w książce nie miało miejsca. To arcy ciekawy wątek, rzadko pojawiający się w literaturze. Bibliotekarzom i bibliotekarkom jest również dedykowana opowieść.
Ciemny las, tajemnicza postać i milczące miasteczko to siła napędowa powieści. Całość ma swój klimat – otwierasz pierwszą stronę i przenikasz do innego, uroczo staroświeckiego świata (owszem Fiona korzysta z tabletu, ale kocha stare biblioteczne woluminy i lubi jeździć na rowerze). Autorka ma niezłe pióro, plastyczny język i styl. Historie o Lost Lake wieńczy przesłanie dotyczące rodzeństwa i rodzicielstwa, konieczność dbania o siebie i pielęgnowanie relacji. „Tajemnica Lost Lake” przykuwa uwagę nie tylko barwną i szczegółową okładką, zdobieniami przed każdym rozdziałem, ale przede wszystkim aurą. Napięcie, szczypta przygody, siostrzane relacje, pierwiastek paranormalny, zwykłe ludzkie emocje i rodzinne tajemnice skuszą niejednego czytelnika, niezależnie od wieku.
Współpraca ze Sztukater.pl
Jedenastoletnia Fiona przeprowadza się wraz z rodziną do sennego miasteczka Lost Lake. Nikt nie pyta dziewczynki o zdanie… Jej siostra jest utalentowaną łyżwiarką, przeprowadzka ma ułatwić jej dojazdy na treningi. Fiona traci dotychczasowe życie - przyjaciół, dawny dom i szkołę. W tej sytuacji między siostrami narasta coraz więcej konfliktów, złych emocji i wzajemnego żalu....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-01
Ann Cleeves to jedna z najbardziej cenionych brytyjskich pisarek. Znana jest z serii szetlandzkiej oraz VERA, na koncie ma również kilka samodzielnych historii. „Zmory przeszłości” to najnowsza (jednotomowa) powieść.
Lizzie Bartholomew jest podrzutkiem, ale zwykle woli opowiadać okrojoną historię swojego dzieciństwa. Jako niemowlę została znaleziona w kruchcie kościoła z widokiem na morze; podejrzewano że jej przodkami są Romowie; nadane nazwisko pochodzi od nazwy kościoła. Nastoletnie lata spędziła w kilu domach dziecka, po drodze nawiązując znajomość z szemranym towarzystwem. Jako młoda dorosła pracuje w opiece społecznej. W trakcie podróży do Maroka poznaje Philipa, z którym połączy ją krótki, acz intensywny romans. Nieprawdopodobnym staje się fakt, że mężczyzna zapisał jej sporą część majątku, a warunkiem jego otrzymania jest odnalezienie syna Philipa, sprzed małżeństwa.
Historia zaczyna się całkiem nieźle – i tak jest przez jedną czwartą książki. Postać Lizzie intryguje, zagadkowy spadek staje się jeszcze bardziej tajemniczy gdy prawnik Philipa wypiera się spotkania z Lizzie. Dalej jest tylko gorzej. Mnożą się postacie (zaczęłam się gubić kto jaką rolę pełni), akcja niemiłosiernie zwalnia. Tło społeczne i obyczajowe nie jest wypełnieniem fabuły, ale zbędnym elementem. Powieść, która zapowiadała się jako kryminał, kończy jako nieokreślony twór.
To moje pierwsze spotkanie z Ann Cleeves – pozytywnie zaskoczył mnie jej styl, powściągliwy, pozbawiony ozdobników i zbędnych opisów. Główna bohaterka – Lizzie, zasiliła grono irytujących bohaterek. Zastanawiam się, czy taki był zamysł przedstawienia postaci, że skoro jest rozchwiana emocjonalnie, ma zdiagnozowane choroby psychiczne i wspomaga się farmaceutykami, to jej wybory będą nielogiczne, decyzje niezasadne a podejmowane działania momentami absurdalne.
„Zmory przeszłości” miały potencjał – osadzenie historii w małym miasteczku, w którym bohaterowie muszą zmierzyć się z traumami i demonami przeszłości. Świetna pierwsza ćwiartka powieści kupuje zaskoczenie czytelnika, dalej jest tylko gorzej. Miałam nadzieję, że bliżej końca pojawi się jakiś przełom. Tak się nie stało, a ja ze strony na stronę traciłam zainteresowanie. Tym razem – nie polecam.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Ann Cleeves to jedna z najbardziej cenionych brytyjskich pisarek. Znana jest z serii szetlandzkiej oraz VERA, na koncie ma również kilka samodzielnych historii. „Zmory przeszłości” to najnowsza (jednotomowa) powieść.
Lizzie Bartholomew jest podrzutkiem, ale zwykle woli opowiadać okrojoną historię swojego dzieciństwa. Jako niemowlę została znaleziona w kruchcie kościoła z...
2023-01-08
„Prawo matki” Przemysława Piotrowskiego to pierwsza książka autora z nowego cyklu – „Luta Karabina”. Dla Luty nie ma sytuacji, w której by sobie nie poradziła. W przeszłości była z jedną z najlepszych w siłach specjalnych, jako pierwsza kobieta w Polsce zdała egzamin do Jednostki Wojskowej Komandosów, brała udział w wielu niebezpiecznych misjach. Obecnie zarabia na życie pracując na platformie wiertniczej u wybrzeży Norwegii – dwa tygodnie jest w pracy, trzy tygodnie spędza z dziećmi. Samodzielna i silna, przyzwyczajona do towarzystwa mężczyzn. Życie wystawia ją na próbę kiedy w lunaparku ktoś porywa jej córeczkę, która była pod opieką przyrodniego brata Luty. Kobieta obserwuje wszystko z karuzeli – od tego momentu zrobi wszystko i poświęci wiele (jeśli trzeba zabije), żeby uratować dziewczynkę.
Serią o komisarzu Budnym Piotrowski na stałe zagościł na półkach czytelników. Czy nowa seria inspirowana prawdziwymi wydarzeniami i realnie istniejącą osobą ma szansę ją zdetronizować?
Po pierwsze na początku trudno wgryźć się w lekturę. Akcja jest powolna, trudno wyłuskać główny wątek. Po drugie nie pomagają personalia głównej bohaterki – imię dziwne, nazwisko jeszcze bardziej. Dopiero po kilkudziesięciu stronach wiadomo co i jak. Po trzecie postaci jest sporo, trzeba nie lada wysiłku by kolejno je spamiętać i umieścić we właściwej szufladzie. Kolejne rozdziały przeplatają się historią Luty, nadkomisarza Zygmunta Szatana, Emila, lubuskich przestępców i biznesmenów. Po czwarte silna, niezniszczalna, odważna, mścicielka superwoman to najbardziej przerysowana i budząca nieufność postać, z jaką przyszło mi się zmierzyć w literackim świecie. Sztuki walki uprawia w stopniu tak zaawansowanym, że mierzącego dwa metry i ważącego ponad 100 kilogramów chłopa powali w kilkanaście sekund. Irytowała mnie do samego końca.
Fabuła koncentruje się na brutalnym i bezwzględnym świecie gangów. Luta to wyrazista postać, wie czego chce, a za dziećmi gotowa jest skoczyć w ogień. Zniknięcia dziecka to z pewnością jedno z najgorszych uczuć dla rodzica, tym bardziej że nie do końca znane są powody. Z porwania wynika niezły galimatias, bo Werka trafia w ręce osób, które mają powiązanie z turecką mafią, której podstawową działalnością jest handel ludźmi. Luta zawiera pakt z…. Szatanem, Zygmuntem Szatanem, co stanowi sygnał, że ta dwójka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Styl Piotrowskiego jest przemyślany i autentyczny. Widowiskowe strzelaniny gdzie trup się ściele gęsto, zawiła siatka intryg i kłamstw, a do tego celny, cięty i ironiczny język, lekkość słowa, płynność i duża swoboda. Niestety walka o dziecko to bardzo oklepany schemat, a sam wątek wykracza poza granicę zaistnienia w rzeczywistości. Najlepszą postacią okazał się Władymir. Charyzmatyczny indywidualista. Zawsze głodny sukcesu. Wierny. Aby nie odbierać Wam przyjemności, nie zdradzę kim jest ta postać.
„Prawo matki” to połączenie thrillera, kryminału i powieści akcji w jednym. Bardziej nuży i męczy, niż wciąga, trudno utrzymać uwagę na jednym poziomie. Szczególnie ten mafijny międzynarodowy wątek. Zdecydowanie czegoś brakuje, szczególnie że podskórnie czuje się, że wszystko skończy się dobrze i taki zaskakujący plot twist dobrze wpłynąłby na całość. Ponadto miałam wrażenie, że fabuła wpadła w jakiś wałek, który serwuje jedno i to samo. Bez wahania stwierdzam, że nowy Piotrowski zawodzi – nie znam całego cyklu o Budnym czy samodzielnych powieści autora, „Prawo matki” oceniałam po prostu jako powieść, a nie jako „nową książkę tego od Budnego”.
„Prawo matki” Przemysława Piotrowskiego to pierwsza książka autora z nowego cyklu – „Luta Karabina”. Dla Luty nie ma sytuacji, w której by sobie nie poradziła. W przeszłości była z jedną z najlepszych w siłach specjalnych, jako pierwsza kobieta w Polsce zdała egzamin do Jednostki Wojskowej Komandosów, brała udział w wielu niebezpiecznych misjach. Obecnie zarabia na życie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-25
Robyn Crawford spędziła z Whitney Houston dwadzieścia dwa lata. Koleżanka, przyjaciółka, współlokatorka, partnerka w zawodzie. O śmierci Whitney dowiedziała się z telewizji. Zaznaczę na początku, że nie jestem fanką osoby Whitney ani jej muzyki. Po książkę sięgnęłam z ciekawości – piosenki Nippy to część mojego dorastania.
Muzyczna kariera Whitney była jej przeznaczona. Robyn postanowiła wspiąć się razem z nią na szczyt, wspierać ją na każdym kroku, pomagać realizować plany, chronić i kochać. Życie weryfikuje. Sukces ma wielu ojców, Robyn stopniowo była spychana na dalszy plan. Uważano, że jej obecność szkodzi Whitney.
Książka „A song for you. Moje życie z Whitney Houston” Robyn Crawford nie wnosi nic nowego do opowieści o Nippy. Może jedynie wątek o homoseksualnej relacji kobiet. Ważne jest, że w amerykańskim show-biznesie lat 80. XX wieku to nienaruszalne tabu. Kariera Nippy, jej zamiłowanie do narkotyków, ślub z Bobby Brown’em, nagła i przedwczesna śmierć. To nie jest pośmiertna laurka, to nie jest kolejna biografa, w mojej ocenie to próba zarobienia pieniędzy. W trakcie lektury miałam wrażenie, że cały czas czytam o tym samym – dyskryminacja, trasa koncertowa, homoseksualizm, kolejna trasa koncertowa, używki, zazdrość, przemoc i nieudane związki. Gdzieś między wierszami pojawiały się wzmianki o piosenkach i albumach. A to przecież książka o wielkiej diwie!
To osobista książka. Prócz przedstawienia relacji z Nippy Crawford chce opowiedzieć o swoim życiu. Zastanawia co skłoniło Crawford żeby właśnie teraz wydać „A song for you (…)”. Może fakt, że 21 grudnia światową premierę miał film poświęcony piosenkarce? Takie wydarzenie to zawsze wzmożenie zainteresowanie danym artystą i okazja do wznowienia (i wydania nowych) pozycji. To smutna książka, bo nie od dziś wiadomo, że na szczycie sławy jest samotnie, smutno i przeraźliwie pusto. Że ludzie wokoło są bezwzględni, licząc jedynie na materialne korzyści.
„A song for you. Moje życie z Whitney Houston” to wyjątkowo nieciekawie napisana książka o piosenkarce. Przede wszystkim brakuje w niej zdjęć. Brakuje też emocji, potoczystej narracji i kilku nieznanych ciekawostek. Nie uniknięto też błędów na etapie polskiego tłumaczenia i korekty („Lisa radziła mi, żebym nigdy nie wyrzucała śmierci ubrana w samą piżamę.”).
„Bittersweet memories –
That is all I'm taking with me.
So good-bye.
Please don't cry:
We both know I'm not what you, you need
And I... will always love you
I... will always love you”
A we mnie pozostanie lekkie rozczarowanie lekturą.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Agora
Robyn Crawford spędziła z Whitney Houston dwadzieścia dwa lata. Koleżanka, przyjaciółka, współlokatorka, partnerka w zawodzie. O śmierci Whitney dowiedziała się z telewizji. Zaznaczę na początku, że nie jestem fanką osoby Whitney ani jej muzyki. Po książkę sięgnęłam z ciekawości – piosenki Nippy to część mojego dorastania.
Muzyczna kariera Whitney była jej przeznaczona....
2022-11-20
Pyrkosz, pyrkosz i nie jedziesz!
Bo z ciebie taki czołgista, jak z diabła organista.
(odc. 10 serialu „Czterej pancerni i pies”)
Urodził się 18 stycznia 1928 w Godowie, na Śląsku. Zmarł 23 września 2022 w Warszawie. Aktorem został wbrew woli ojca. Na swoim koncie miał ponad 500 ról filmowych i teatralnych.
Dla mnie to Gustlik ze znanego serialu, głos ze świątecznych spotów Fundacji Świętego Mikołaja ("To ja, Święty Mikołaj, ale ten prawdziwy, biskup od potrzebujących...") i jeden z tych, którzy powinni być zawsze.
Magda Jaros napisała o Panu Franciszku biografię. To druga o nim książka, pierwszej nie można nigdzie kupić. „Ty pieronie! Biografia Franciszka Pieczki” powstawała jeszcze za życia aktora, autorka osobiście się z nim rozmawiała, pod koniec lata 2022 przestał odbierać telefony. Stad część przytoczonych rozmów mówi o nim w czasie teraźniejszym (w kilku można znaleźć przemieszanie czasów teraźniejszego z przeszłym – albo błąd, albo wyparcie rozmówcy, że tej osoby już nie ma…).
Książka koncentruje się chronologicznie na pracy zawodowej Pana Franciszka. Mało tu życia prywatnego, może dlatego że bardzo je cenił. Całość czyta się naprawdę świetnie budując obraz człowieka skromnego, powściągliwego, wrażliwego, życzliwego dla wszystkich, oddającego się w pełni pracy. Trochę zamknięty w sobie, stroniący od wielkich wydarzeń i festiwali. Ślązak z krwi i kości, mocno związany z miejscem, w którym dorastał. Darzony ogromnym szacunkiem, wzór do naśladowania dla młodych aktorów. Dobry.
Zabrakło kilku słów od bliskich Pana Franciszka, kilku fotografii ze zbiorów prywatnych. Choć od początku kariery wytrwale stawiał granice między życiem zawodowym, a prywatnym. Przywołana audycja Katarzyny Stoparczyk w Programie Trzecim Polskiego Radia to chyba najbardziej intymna rozmowa Pana Franciszka. I udział Pani Kasi w ostatnim pożegnaniu Pana Franciszka.
Przez książkę się płynie. Prócz faktów z życia Pana Franciszka poznajemy też jego zawodowe otoczenie, tło społeczne i polityczne, skrawki biografii innych aktorów. Warto przeczytać, by pamiętać.
„(…) bo kiedy człowiek już jest starszy, już przekroczył smugę cienia, tym bardziej go ciągnie do rodzinnych stron. Chciałby tam troszeczkę pochodzić, pooglądać dawne kąty, gdzie krążył, i dlatego to przywiązanie jest bardzo szczere i bardzo gorące.”
(fragment wywiadu z Katarzyną Stoparczyk)
Ty pieronie – dziękujemy!
Dziękuję Wydawnictwu Rebis za przedpremierowy egzemplarz. Fajna ta seria!
Pyrkosz, pyrkosz i nie jedziesz!
Bo z ciebie taki czołgista, jak z diabła organista.
(odc. 10 serialu „Czterej pancerni i pies”)
Urodził się 18 stycznia 1928 w Godowie, na Śląsku. Zmarł 23 września 2022 w Warszawie. Aktorem został wbrew woli ojca. Na swoim koncie miał ponad 500 ról filmowych i teatralnych.
Dla mnie to Gustlik ze znanego serialu, głos ze świątecznych...
2022-11-19
Od kilku lat obserwuję wzmożoną wydawniczą aktywność w literaturze górskiej. Co rusz powstają nowe biografie postaci związanymi z alpinizmem, himalaizmem i górami wysokimi; powstało kilka pozycji poświęconych Tatrom. W siedemdziesiątą rocznicę powstania Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (GOPR) wydano pozycję opartą na osobistych doświadczeniach ratowników górskich i spektakularnych akcji ratunkowych.
Jedynie ponad 620 kilometrów kwadratowych Polski leży na wysokości ponad 1000 m n.p.m., a wzniesienia o wysokości ponad 500 m n.p.m. to zaledwie 3,1% powierzchni kraju. Na tak niewielkim obszarze co roku pobijane są rekordy ilości odwiedzających. Sprzyjała temu pandemia kiedy trudności w zagranicznych wojażach zmuszały do podróży po Polsce.
„GOPR. Na każde wezwanie” Wojciecha Fusaka i Jerzego Porębskiego to nic innego jak opowieść o… GOPR. Na kolejnych stronach autorzy przytaczają fragmenty ważniejszych akcji ratunkowych, wybrane wydarzenia z historii GOPR, przedstawiają sylwetki zasłużonych postaci dla pogotowia. W tekst wplatają opisy używanego sprzętu czy wykorzystywania psów w ratownictwie.
Książka podzielona jest na części i rozdziały – pierwsza dotyczy ogólnej historii pogotowia, druga przybliża działanie GOPR w poszczególnych pasmach górskich, trzecia dotyka tematu używania śmigłowca czy wykorzystywania zmysłów psów w ratownictwie (nowości w GOPR). Każdy rozdział poświęcony innym górom zawiera również garść statystyk: ilość przeprowadzonych akcji, wypracowanych godzin oraz liczebność danej grupy. Mnogość ilustracji i przedruków tylko wzmaga przyjemność z lektury.
Przez pryzmat własnych doświadczeń autorzy zapraszają nas do swojego świata, tym razem na miejsce dla widza. „GOPR. Na każde wezwanie” to świetna pozycja, przemyślana i przygotowana z pasją. Zaletą jest to, że nie trzeba czytać jednym ciągiem, można wracać do konkretnego pasma górskiego czy interesującego fragmentu. To nie jest laurka dla GOPR, w treści mnóstwo tu obiektywnych spostrzeżeń, faktów, ironii czy gorzkiej opinii. Jeśli lubicie góry lub lubicie poznawać nowe zawody czy społeczności to książka dla Was. Polecam!
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Agora
Od kilku lat obserwuję wzmożoną wydawniczą aktywność w literaturze górskiej. Co rusz powstają nowe biografie postaci związanymi z alpinizmem, himalaizmem i górami wysokimi; powstało kilka pozycji poświęconych Tatrom. W siedemdziesiątą rocznicę powstania Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (GOPR) wydano pozycję opartą na osobistych doświadczeniach ratowników...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Gdy był mały to znalazłem go w ogródku
I wyglądał jak czterdzieści osiem smutków
Taki mały taki chudy nie miał domu ani budy
Więc go wziąłem przygarnąłem no i jest
Razem ze mną kundel bury
Penetruje wszystkie dziury
Kundel bury kundel bury
Kundel bury fajny pies”
(popularna śpiewanka dla dzieci pt. „Kundel bury”; słowa: Wanda Chotomska)
Jerzy Połczyński jest marynarzem, większość czasu spędza w rejsach. W domu położonym nad morzem zostaje syn Janek i żona Irena. Janek to grzeczny chłopiec, dobry uczeń. Nie ma jednak łatwego życia, bo koledzy wyśmiewają się z niego w związku z jego tuszą. A on tak bardzo lubi chipsy i słodkie napoje… Matka jest piosenkarką, ich dom jest przepełniony egzotyczną muzyką z repertuaru Tercetu Egzotycznego. Chłopiec spędza czas sam, matka koncertuje się na występach, a ojca z racji zawodu nie ma w domu. Sytuacja się zmienia kiedy u progu wakacji chłopiec w lesie znajduje psa, którego nazywa Łapą.
„Łapa” Marka Bahdaja, to krótka nowela przeznaczona dla dzieci i młodszej młodzieży. Choć wiele elementów jest w niej do przewidzenia, również dorosły czytelnik będzie miał radość z czytania. Logiczne jest, że chłopiec będzie chciał zatrzymać psa, matka będzie przeciwna, a zbieg okoliczności sprawi, że Łapa zamieszka w domu Połczyńskich i będzie najlepszym przyjacielem Janka. Wszystkie perypetie, które będą miały miejsce po drodze niech zostaną słodką tajemnicą.
Nie mam doświadczenia z literaturą dziecięcą czy młodzieżową – nie mam swoich dzieci, w moim bliskim otoczeniu nie ma dzieci dlatego nie wiem co się czyta, co jest popularne i jak powinna być skonstruowana literatura kierowana do tej grupy docelowej. Przy „Łapie” nie odczułam infantylności, zdania konstruowane są tak jak dla dorosłego odbiorcy, pozbawione jednak trudnego słownictwa. Wiem, że „Łapa” porusza ważne społeczne aspekty, funkcjonowanie w rodzinie wzajemne relacje i animozje w społeczności szkolnej. To historia o samotności i przyjaźni. O akceptacji i podejmowaniu wyzwań. Tempo jest przyjemne, ani za szybkie, ani za wolne, czasowo całość zamyka się letnich wakacjach. Autor wielokrotnie mruga do starszego czytelnika – choćby za sprawą cytatów z Tercetu Egzotycznego, Ukrainki na bazarze, gwary pracownika schroniska czy specyficznego poczucia humoru starszego Połczyńskiego.
Nie od dziś wiadomo, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Badania wskazują, że pies stymuluje emocjonalny rozwój dziecka, zachęca do różnych aktywności. Dzieci wychowujące się z psem są bardziej otwarte, łatwiej podejmują stające przed nimi wyzwania. W „Łapie” brakuje oryginalności, ale chyba nie tego oczekuje się od tego gatunku. Ma wzbudzać emocje, ma pobudzać do dyskusji. Dla dorosłych i tej starszej młodzieży lektura mniej więcej na godzinę (nowela ma niecałe 80 stron). Młodsi czytelnicy mogą czytać samodzielnie lub w towarzystwie kogoś starszego. I wspólnie omawiać przeczytane kwestie.
Czy się podobało? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie jestem w grupie docelowej gatunku. Nie miałam również oczekiwań, dlatego trudno określić czy zostały spełnione. „Łapa” jest w części przewidywalna (choć wątek burzowy czy sportowy może zaskoczyć), kończy się morałem, ale nie niesie ważnych prawd życiowych. Trzeciosobowa narracja ułatwia odbiór, słownictwo nie przytłacza infantylnością. Nie było źle, ale jestem ciekawa czy historia Janka i Łapy skradnie serca małych czytelników.
Współpraca: sztukater.pl
„Gdy był mały to znalazłem go w ogródku
I wyglądał jak czterdzieści osiem smutków
Taki mały taki chudy nie miał domu ani budy
Więc go wziąłem przygarnąłem no i jest
Razem ze mną kundel bury
Penetruje wszystkie dziury
Kundel bury kundel bury
Kundel bury fajny pies”
(popularna śpiewanka dla dzieci pt. „Kundel bury”; słowa: Wanda Chotomska)
Jerzy Połczyński jest marynarzem,...
Za pierwowzór bohaterki powieści „Kobieta, która kochała owady” Selji Ahava posłużyła biografia niemieckiej przyrodniczki Marii Sybilii Merian (1647-1717). Maria Sybilla Merian to postać niezwykła i niezależna, do historii przeszła jako entomolożka, która pierwsza sformułowała, zilustrowała i udokumentowała wygląd żywych owadów i ich cykl rozwojowy (jajo, larwa, poczwarka, imago), a także ich metody odżywiania i funkcjonowanie w środowisku. Bohaterka książki urodzona w epoce procesów czarownic, również od dziecka uwielbiała owady, przedkładając je nad dobra doczesne i relacje rodzinne.
Myślałam, że w książce jest błąd – główna bohaterka Maria rodzi drugie dziecko w 1669 roku, kilkadziesiąt stron ta sama Maria przytacza losy Japonii w 1868 roku. Przeskok o 200 lat? Tak, to możliwe. Życie Marii będzie podróżą – od czasów procesów czarownic, przez dawną Holandię i Japonię, aż do współczesnego Berlina. Selja Ahava zaciera granice czasu, przenosząc czytelnika do akuszerki, która macha ziołami nad rodzącą, przez życie dorosłej Marii – jej relacje z mężem, matką i córką, pobyt w klasztorze, podróż przez kolorową Japonię, na współczesnym Berlinie kończąc.
Początek powieści jest niezwykle intrygujący, a sama Maria nieprzeciętna. Śledzimy losy kobiety, która nade wszystko kocha skrzydlate i pełzające stwory. Jest mistycznie i tajemniczo. Ostrzegam, nie każdemu taki klimat może odpowiadać! Selja Ahava serwuje nam realizm magiczny w czystej postaci i najwyraźniej świetnie się w nim czuje. Przejawia się on w podróżach w czasie i w głąb siebie. Jak dla mnie, było tego za dużo, za bardzo, za zbyt.
Kojarzycie film pt. „Lucy” z 2014 roku, ze Scarlett Johanson w roli głównej? Jeśli dobrze kojarzę to jest taka scena: w brzuchu Lucy zaszyto dużą ilość narkotyków i gdy zaczynają działać to całe życie przelatuje jej przed oczami, zmysły poszerzają swoje oddziaływanie, bardziej czuje i odczuwa. W mojej ocenie Maria z „Kobiety, która kochała owady” to literacka Lucy.
Maria jest nietuzinkowa, przez co cała powieść taka się staje. W kilku opiniach spotkałam się z tym stwierdzeniem, ale ono pasuje do tej powieści idealnie. Kobieta zna swoją wartość, ma własne zdanie i twarde poglądy. Choć nie zawsze jest to łatwe na początku łańcucha życia i przetrwania stawia przede wszystkim siebie i swoje potrzeby. To generuje trudne relacje z matką, pozbawiony miłości dziwny związek z mężem, skomplikowane relacje z córką. Tylko obserwacje owadów dają jej szczęście i w pewnym momencie podejmuje decyzję, że poświeci się im bez reszty.
Mocno zaznaczony jest tutaj motyw natury – opisy anatomii owadów są bardzo szczegółowe i nad wyraz realne. Autorka nie boi się pokazania różnic, szczególnie tych kulturowych (podróż do Japonii). Zwróćcie uwagę na okładkę, grafiki przy kolejnych rozdziałach i ich nazewnictwo – idealnie wpisują się w klimat powieści i są dopełnieniem tematyki.
„Kobieta, która kochała owady” jest opowieścią o… kobiecie. Ukazuję siłę kobiet i ich determinację, wyzbycie się zasad, wyjście poza schemat, dążenie do marzeń, pielęgnowanie zainteresowań i pasji. Jest metaforą – jak przeobraża się owad od jaja po postać dorosłą, tak samo ludzie, a idąc szerzej i świat, doświadczają zmian, tworząc nowe zasady, stanowiąc prawo i zmieniając schematy.
Nie jest to łatwa i prosta w odbiorze książka. A przez to nie jest to powieść dla każdego. Pamiętajcie to nie jest książka o owadach, a wartościach i przekonaniach, determinacji, pasji, realizacji i spełnianiu marzeń. Szczerze, pokonała mnie taka dawka realizmu magicznego, ale może Wam się spodoba?
Współpraca: sztukater.pl
Za pierwowzór bohaterki powieści „Kobieta, która kochała owady” Selji Ahava posłużyła biografia niemieckiej przyrodniczki Marii Sybilii Merian (1647-1717). Maria Sybilla Merian to postać niezwykła i niezależna, do historii przeszła jako entomolożka, która pierwsza sformułowała, zilustrowała i udokumentowała wygląd żywych owadów i ich cykl rozwojowy (jajo, larwa, poczwarka,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-13
Malibu to miasto w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych na wybrzeżu Pacyfiku, w aglomeracji i hrabstwie Los Angeles. Słynne z modnych plaż, jest miejscem zamieszkania wielu gwiazd branży rozrywkowej. Panuje tu klimat śródziemnomorski, lata są ciepłe i suche, a temperatura zimą jest umiarkowana. Średnia roczna temperatura wynosi 21° C i spada tam rocznie 173 mm deszczu. Przez 295 dni w ciągu roku jest sucho, ale z dużą wilgotnością powietrza. Krajobrazy za oknem samochodu przypominają widoki jak z magazynu popularno-naukowego.
Co roku na zakończenie lata rodzeństwo Riva urządza imprezę. Najstarsza – Nina, surferka i supermodelka. Bliźniacy z miesięczną różnicą wieku – mistrz surfingu Jay i fotograf Hud. Najmłodsza – Kit. Rodzeństwo Riva są dziećmi Micka – legendarnego piosenkarza. Nazwisko z roku na rok przyciąga coraz więcej osób. W sierpniu 1983 roku impreza wymknie się spod kontroli… do rana posiadłość Niny stanie w płomieniach.
„Malibu płonie” Taylor Jenkins Reid to nie jest relacja z imprezy i gaszenia pożaru. To właściwie opowieść o jednej nocy z życia rodziny. Akcja powieści obejmuje zakres od 7 rano 27 sierpnia do 7 rano 28 sierpnia. Większość treści jest retrospekcją – początki związku June i Micka, dzieciństwo rodzeństwa Riva i skrywane przez lata rodzinne sekrety.
Być może to moja najbardziej osobista opinia.
W pewnym stopniu utożsamiam się z Niną. Moja mama odeszła kiedy miałam 22 lata. Prócz dorastania i studiów na mojej głowie znalazły się rachunki, sprzątanie, gotowanie i prowadzenie domu. Obok tkwił ojciec, żyjący w swojej bańce. Nina miała 18 lat, prócz utrzymania domu i sprawowania opieki nad rodzeństwem, musiała zająć się rodzinną smażalnią ryb i owoców morza. Z pewnością było jej trudniej. W kilku opiniach spotkałam się z teorią, że „Malibu płonie” to opowieść o radzeniu sobie z odejściem rodzica, o przepracowaniu żałoby. Z tym nie można sobie poradzić, tego w pełni nie da się przepracować.
Pożar domu w Malibu jest metaforą, bo w jedną noc zapłonie nie tylko życie Niny, ale i pozostałego rodzeństwa. Czytelnik obserwuje jak przewracają się kolejne kostki domina, jak nadciąga prawdziwa katastrofa.
U nas mroczny i mglisty listopad. W Malibu schyłek lata, ciepły piasek i wysokie fale. Choćby dla tych opisów warto przeczytać tę książkę. Historia rodziny Riva wciągnęła mnie bez reszty – uzupełniona o historię June i Micka staje się na swój sposób powieścią szkatułkową. Przez całą powieść kibicowałam Ninie, choć pozostałe rodzeństwo dzielnie walczy o uwagę czytelnika.
Walka o szczęście, walka o siebie, trudne wybory i dylematy moralne to główny przekaz powieści Taylor Jenkins Reid. Lektura daje poczucie dobrze spędzonego czasu, historia wciąga od pierwszej strony. Nie ma tu gnającej akcji, i plot-twistów zapierających dech w piersiach, ale nie zawsze to jest konieczne, by powieść zakwalifikować do tych dobrych. Ktoś może powiedzieć, że to tylko słodko-gorzkie opowiadanie o rozbitej rodzinie – może i tak, ale wiele w nim emocji i prawdy. Przecież każda rodzina jest na swój sposób rozbita.
Miałam duże obawy, bo okładka książki bombardowała mnie z każdej strony, a im bardziej coś jest popularne i modne, tym szybciej można się rozczarować. Okazało się, że to mądra opowieść. „Malibu płonie” trafia do mojej prywatnej listy najlepszych książek przeczytanych w 2022 roku.
Współpraca: sztukater.pl
Malibu to miasto w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych na wybrzeżu Pacyfiku, w aglomeracji i hrabstwie Los Angeles. Słynne z modnych plaż, jest miejscem zamieszkania wielu gwiazd branży rozrywkowej. Panuje tu klimat śródziemnomorski, lata są ciepłe i suche, a temperatura zimą jest umiarkowana. Średnia roczna temperatura wynosi 21° C i spada tam rocznie 173 mm deszczu. Przez...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Saga Wołyńska. Wojna” Joanny Jax to bezpośrednia kontynuacja „Głodu” i jednocześnie dalsze losy bohaterów, których poznajemy w części pierwszej. Decyzje, które podejmują podyktowane są sytuacją, w jakiej w danym momencie się znajdują. Dojrzewają i zmieniają się wraz z doświadczeniami. Marta jest żoną z wyboru. Nadia musi sprawdzić się w nowej roli. Wissarion tworząc rodzinę oszukuje sam siebie, ale nie narzeka na swój los. Wybory i decyzje Andrzeja będą mu ciążyć. Dla Marcela wybuch wojny to szansa na zmianę położenia. Nie ma co ukrywać – w powieści przedstawione są niezbyt udane, trzy małżeństwa.
Jak zakończy się historia bohaterów? Czy przetrwają wojnę? Czy w ich życiu jest miejsce dla szczęścia i miłości?
Akcja powieści rozpoczyna się w 1939 roku kiedy to w miarę poukładane życie bohaterów zakłóci wybuch wojny. To czas okupacji niemieckiej, gdzie Ukraina staje się sprzymierzeńcem Trzeciej Rzeszy. Choć przez Europę przetacza się wojna żaden z bohaterów nie bierze udziału bezpośrednio w walce. Fabuła koncentruje się na kwestiach politycznych, szczególnie na działalności ukraińskich nacjonalistów, którzy wierzą w powstanie wolnego państwa. Z zachodniej Polski ludzie uciekają na wschód przed Niemcami, gdy na Polskę uderzy Związek Radziecki, a Sowieci zainstalują się na Kresach „komunistyczny raj” wraca niczym straszny koszmar.
Jak w pierwszej części na bohaterów będą miały wpływ realne wydarzenia. Autorka nie upiększa rzeczywistości, nie pomija milczeniem faktów niewygodnych. W treści odpowiada na pytania dlaczego Ukraińcy zaczęli nienawidzić Polaków, w jakiś sposób narodziła się idea wolnej Ukrainy, jakie są różnice między okupacją niemiecką i sowiecką, czy musiało dojść do rzezi wołyńskiej? Rosjanie rozprawiali się mieszkańcami Kresów z przyczyn klasowo-politycznych, zsyłając „wrogów ludu” na Sybir czy Kazachstanu. Enkawudziści pałali się torturowaniem zatrzymanych, a podczas ucieczki przed Niemcami zdążyli wymordować osadzonych z lwowskich więzieni. Niemcy kierowali się motywami rasistowskimi, jednak wielu Ukraińców wiązało z nimi nadzieję, bo majaczył przed nimi ląd obiecany w postaci wolnej Ukrainy. Jax mistrzowsko wplata losy wykreowanych bohaterów umieszczając ich w środku wojennego piekła.
Druga część jest bardziej brutalna w swojej płaszczyźnie, może dlatego że opisuje dość szczegółowo masakrę, którą Ukraińcy zgotowali Polakom biorąc na cel wyzwolenie ziem spod polskiej obecności. Krwawi Lwów, krwawią pobliskie wsie, powszechne stają się bratobójcze walki, a sceny przypominają te niczym z filmu "Wołyń" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Tak jak i dzisiaj nieobce było zjawisko propagandy, które tylko podsycało obecne konflikty i rodziło nowe.
Druga część jest jeszcze bardziej niezrozumiała jak pierwsza. Bo jak pojąć, jak zaakceptować czy chociaż zrozumieć nienawiść, która zrodziła się w sercach ludzi z ukraińskiej ziemi. Jak zrozumieć pragnienie mordu małych dzieci, kobiet i mężczyzn…
Zaskakujące jak autorka wpisuje się w swój schemat, bo jej styl pisania jest bardzo charakterystyczny. Mam wrażenie że obie części to całość, a nie dwie następujące po sobie części. Polecam zacząć lekturę od pierwszego tomu, by lepiej zrozumieć wybory i decyzje bohaterów. Niezmiennie to opowieść o miłości tak silnej, że jest zdolna pokonać wszelkie przeciwności. Opowieść o wierze i nadziei. O zwykłych ludziach, którym przyszło żyć w strasznych czasach.
Powieść Jax boleśnie uświadamia, że historia potrafi gorzko zakpić czy to z racjonalnych analiz, ideologii czy nadziei. Historia zatacza koło. To nigdy nie powinno się było wydarzyć.
Współpraca: sztukater.pl
„Saga Wołyńska. Wojna” Joanny Jax to bezpośrednia kontynuacja „Głodu” i jednocześnie dalsze losy bohaterów, których poznajemy w części pierwszej. Decyzje, które podejmują podyktowane są sytuacją, w jakiej w danym momencie się znajdują. Dojrzewają i zmieniają się wraz z doświadczeniami. Marta jest żoną z wyboru. Nadia musi sprawdzić się w nowej roli. Wissarion tworząc...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-10
Joanna Jax (właśc. Joanna Jakubczak) debiutowała w 2014 roku, w dorobku ma ponad dwadzieścia powieści. W swoich książkach najczęściej porusza tematykę wojenną, niekoniecznie związaną z bezpośrednimi działaniami wojennymi bohaterów. „Głód” i „Wojna” to następujące po sobie części nowej Sagi Wołyńskiej. Kiedy za naszą wschodnią granicą toczy się prawdziwa wojna Jax nie boi się pisać, że na osi historii relacje polsko-ukraińskie miały różny wymiar….
W latach 1932-1934 na Ukrainie panował Wielki Głód. Został on wywołany przez Józefa Stalina i jest uznawany za jedną z największych zbrodni wojennych. Rozpoczęta w 1931 roku kolektywizacja rolnictwa i wymuszone kontrybucje doprowadziły do znacznego spadku plonów, a mimo to rok później dyktator zażądał by Ukraina dostarczyła 7,7 mln ton zboża. Lwów lat 30. XX wieku to tygiel narodowościowy – ataki na Żydów, Ukraińcy szukający pożywienia, zamieszki studenckie. W tej rzeczywistości przyjdzie żyć kilkorgu bohaterom pierwszej części Sagi Wołyńskiej pt. „Głód”. Nadia Szewczenko i Wissarion Zinowjew walczą choćby o kęs pożywienia, są świadkami dramatycznych scen, próbują ocalić bliskich przed widmem śmierci. Przez dwa lata by przeżyć zapłacą najwyższą cenę, uciekną z ukraińskiej Nikołajewki by docelowo osiąść w Polsce, znajdując schronienie u rodziny Wissariona. Marta Osadkowska córka lekarza, pochodząca z dobrego domu w Orliczynie zakochuje się w rzemieślniku Marcelu Lemańskim. Choć darzą się wielką miłością, pochodzą z różnych warstw społecznych, zbyt wiele ich różni. Ojciec dziewczyny wymusza na zakochanym młodzieńcu wyjazd do Lwowa, by ten zarobił pieniądze na utrzymanie obojga. Czy tą decyzją ojciec dziewczyny stanie na drodze ich szczęścia?
Pod płaszczem obyczajowej historii Jax serwuje swoim czytelnikom repetytorium z historii polsko-ukraińskiej. Koncertuje się na młodych bohaterach, którzy wchodząc w dorosłe życie, stają w obliczu strasznych wydarzeń, skrajnie trudnych decyzji i ekstremalnych doświadczeń. Przyjaźń między Polakami i Ukraińcami istnieje czego dowodem jest brat Marty (Andrzej) i Wasyl, jednak coraz częściej małżeństwa międzynarodowościowe postrzegane są jako mezalians; w tle mamy też prześladowania Ukraińców i Żydów, a konflikt zbrojny wisi w powietrzu.
„Głód” to opowieść o godności, człowieczeństwie i niesamowitej determinacji. Tu nic nie jest czarne, ani białe. Stalinowska polityka i nierozstrzygalne dylematy zostały mistrzowsko wplecione w losy bohaterów. Na szczęście ci zostali pozbawieni nadmiernego patosu. Jax powtarza tu znany z innych powieści schemat - tworzy bohaterów, których losy splatają się z historycznymi wydarzeniami. Kroniki bohaterów są przejmujące, czasem wręcz mrożące krew w żyłach – w moim odczuciu czasem zbyt skrajne.
Jax nie faworyzuje żadnego z bohaterów, każdy z nich musi zmierzyć się z historią, fortuną i innymi ludźmi. Przez większość powieści autorka prowadzi dialog z czytelnikiem i wymusza odpowiedź na pytanie: Kiedy kończy się godność człowieka, a zaczyna walka o przetrwanie? W książkach Jax nie brakuje wątku miłosnego – w „Głodzie” jest również obecny, momentami dominuje nad innymi i determinuje wybory bohaterów. Z drugiej strony to dla miłości bohaterowie muszą przetrwać, to miłość sprawia, że w całej tej krzywdzie można dostrzec jakąś nadzieję.
„Saga Wołyńska. Głód” pełna jest emocji i sprzeczności. To opowieść o godności, człowieczeństwie i determinacji, by zaznać odrobinę szczęścia. Narastające niepokoje społecznych i konflikty narodowościowe zapowiadają, że tom drugi będzie obfitował w równie tragiczne wydarzenia, tym bardziej że Europa stoi u progu wojny.
Współpraca: Sztukater.pl
Joanna Jax (właśc. Joanna Jakubczak) debiutowała w 2014 roku, w dorobku ma ponad dwadzieścia powieści. W swoich książkach najczęściej porusza tematykę wojenną, niekoniecznie związaną z bezpośrednimi działaniami wojennymi bohaterów. „Głód” i „Wojna” to następujące po sobie części nowej Sagi Wołyńskiej. Kiedy za naszą wschodnią granicą toczy się prawdziwa wojna Jax nie boi...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-16
Rodzina to ludzie, ale rodzinie potrzebne są też cztery ściany. Jaśmina z dwójką małych synów powraca do nowego domu w Beskidach. Kilka miesięcy temu musiała go opuścić – nie mogła znieść, że miejsce które tworzyła z pasją dla ich czwórki… stało się miejscem dla ich trójki. Bo nie ma już z nimi Konrada. Jej partnera. Ojca jej dzieci. Mimo, że upłynęło sporo czasu nie może stanąć na nogi.
Przyznaję, że do lektury zachęcił mnie tytuł powieści. Nie ma co ukrywać, że liczyłam na górski pierwiastek. Tymczasem Izabela Skrzypiec-Dagnan w „Długich beskidzkich nocach” serwuje ładunek emocjonalny większy niż Radziejowa, Jaworzyna i Dzwonkówka razem wzięte. Życie Jaśminy zmieniło się niepostrzeżenie – jednego wieczora rozpakowywała pudła po przeprowadzce, nasłuchując tupotu małych dziecięcych stóp po drewnianej podłodze, by kolejnego szukać uzasadnienia na zmianę z oskarżaniem się o zniknięcie Konrada.
W powieści mamy dwie perspektywy czasowe. Na pierwszym planie jest to co teraz, czyli bolesny powrót i próba zbudowania nowego miejsca na ziemi (oznaczone kolejnymi miesiącami). W retrospektywach wracamy do czasów poznania Jaśminy i Konrada, początków ich związku (bez skrupulatnego umiejscowienia w czasie). Naprzemienne rozdziały pozwalają nam lepiej zrozumieć bohaterów i ich wybory oraz dopasować je do obecnej sytuacji, choć bardziej koncertują się one na Jaśminie. Konrad jawi się jako wolny ptak, artysta stworzony do tworzenia. Jaśmina to romantyczna dusza, pragnąca miłości, a z drugiej strony zaborcza i oddana.
„Długie beskidzkie noce” przyciągała mnie do siebie jak magnes. Miałam obawy, że będzie to kolejna błaha historia dla mało wymagającego czytelnika, a okazała się bardzo dojrzałą opowieścią traktującą o poważnych kwestiach. Ujęły mnie metafory i szacunek dla czytelnika. Autorka niezwykle prowadzi opisy emocji, drobiazgowo (ale nie przesadnie) kreśli literacką rzeczywistość. Fabuła poprowadzona jest zgrabnie, zdania płyną gładko, gwarantując stałe tempo powieści, nie są kanciaste czy infantylne. To historia trudna, nad wyraz bolesna, która uderza w czytelnika realizmem i uczuciami. Depresja, samotne rodzicielstwo i radzenie sobie z trudami codzienności zostały przedstawione bez filtrów i upiększania, z dużą dozą goryczy i prawdy. Podobnie wady i zalety bycia matką, gdzie macierzyństwo zostało pozbawione otoczki cudu, a podkreślane są wszelkie wyrzeczenia, zwątpienia, trud i wyczerpanie, nie tylko to fizyczne. Na uwagę zasługuje również wątek społeczności lokalnej i reakcje otoczenia na przybycie Jaśminy (p.s. dobrze by było mieszkać w takiej miejscowości, z życzliwymi osobami u boku).
Jaśmina to kobieta zagubiona, która łaknie miłości, a jednocześnie się jej boi. Przez wiele lat towarzyszy jej niedojrzała i zbyt idealna wizja uczucia, a zbudowany monument idealnego związku trudno zburzyć. Życiowym zadaniem Jaśminy jest wybaczenie przede wszystkim sobie i odzyskanie poczucia wartości. Ważnym elementem w jej życiu jest przyjaciółka, która jest z nią na dobre i złe. W powieści kobieta przechodzi przez różne etapy, czytelnik jest towarzyszem dobrych i gorszych chwil, wewnętrznej przemiany.
„Długie beskidzkie noce” Izabeli Skrzypiec-Dagnan to historia, która może przydarzyć się każdej kobiecie. Na świecie nie brakuje mężczyzn z syndromem Piotrusia Pana. Choć w pewnym sensie dla czytelnika to opowieść niewygodna i przygniatająca, to wciąga od pierwszej strony. Książka z górami w tytule okazała się niezwykłą, a jednocześnie subtelną przygodą we wnętrze głównej bohaterki.
Polecam, mimo że nie była powieścią o górach.
Współpraca: sztukater.pl
Rodzina to ludzie, ale rodzinie potrzebne są też cztery ściany. Jaśmina z dwójką małych synów powraca do nowego domu w Beskidach. Kilka miesięcy temu musiała go opuścić – nie mogła znieść, że miejsce które tworzyła z pasją dla ich czwórki… stało się miejscem dla ich trójki. Bo nie ma już z nimi Konrada. Jej partnera. Ojca jej dzieci. Mimo, że upłynęło sporo czasu nie może...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-01
Siedmioletnia Rajka i trzynastoletnia Weronka w pewien zimowy dzień zostają sierotami. Opiekę nad dziewczynkami przejmuje babka Klotylda – bezwzględna, bezuczuciowa i sroga, surowa i wymagająca, praktycznie i pragmatycznie podchodząca do życia. Dla sióstr Bogusławskich to osobista rewolucja - do tej pory ich dzieciństwo przypominało sielankę, gdyż otoczone były miłością i troską, a cztery ściany i rodzice gwarantowały poczucie bezpieczeństwa. Rajka to dziewczynka z ogromną empatią i wyobraźnią. Szukając ratunku przez babką ucieka w świat wyobraźni. Weronka stara się dbać o siebie, dom i siostrę, sukcesywnie rośnie w niej bunt, coraz częściej dyskutuje z babką i przeciwstawia się jej decyzjom, poza tym szuka męża, który zapewni siostrom nowe, lepsze życie.
„Skradzione lato” Grażyny Jeromin-Gałuszka to historia inne niż wszystkie. Długo zastanawiałam się czy podjąć wyzwanie przeczytania książki, która gatunkowo nie leży w strefie moich głównych zainteresowań. Tymczasem okazała się perełką gatunku. To powieść obyczajowa z elementami realizmu magicznego. Za sprawą Rajki na strony książki trafia magia, a granica między rzeczywistością a magią jest umowna i ulotna. Wykreowany przez dziewczynkę świat pozwala jej przetrwać najgorsze chwile.
Akcja powieści toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. To Rogoże lat 60. XX wieku oraz Rogoże prawie współczesne (2019 rok). WTEDY to trud życia Rajki i Weronki, które zmuszane przez babkę do ciężkiej pracy muszą dostosować się do nowej rzeczywistości. Klotylda rządzi twardą ręką, nie znosi ludzi, nie cierpi dzieci. TERAZ to historia Kiry, młodej dziennikarki, która cierpi na kryzys twórczy i złamane serce. Los niesie ją do małej wioski, w której wiele lat temu zaginęły dwie młode dziewczynki. Tą wioską są Rogoże. Dziennikarska dociekliwość nakazuje Kirze zagłębić się w tajemniczą sprawę…
„Skradzione lato” to powieść szczególna, napisana z ogromną wrażliwością i umiejętnością, dopracowana w fabularnym i stylistycznym szczególe. Ta pełna emocji historia przeszywa do szpiku i uderza w najczulsze punkty. Zupełnie niezwiązane ze sobą fragmenty w pewnym momencie znajdują wspólny mianownik. Złożona z wielu barw, kontrastujących i przenikających, mimo to stanowiących spójną całość. Piękna, ciepła i mądra. Jest tu wszystko co lubię – łączenie dwóch perspektyw czasowych, wyraziści bohaterowie, niebanalna fabuła, uzasadnienie wielu motywów i wyborów oraz wywołujące zdziwienie ostatnie sceny. Niech Was nie zmyli sielski tytuł i okładka. Ta książka ani przez chwilę taka nie jest. Polecam czytać uważnie, wszystkie zapamiętane fragmenty mogą się przydać, by zlepić opowieść w całość. Dzięki elementom realizmu magicznego autorka tworzy nietypowy klimat, który przypomina dawne bajanie przy zapiecku czy baśnie opowiadane przez babcię. Mistrzowsko łączy opisy przyrody i rytmu dnia dyktowanego przez pory roku z emocjami poszczególnych postaci. Dużą zaletą są naturalne, niebanalne i czasami lekko ironiczne dialogi.
Zaskakuje gdy przedstawione perspektywy czasowe napisane są w innej stylistyce. WTEDY dopasowuje się do klimatu PRL-owskiej wsi, z wplecioną gwarą i zaściankową mentalnością, nadając powieści dodatkowego charakteru. TERAZ poraża swoją współczesnością, pędem za pieniądzem, szukaniem miłości i miejsca na ziemi.
Łany zboża i kwietne łąki, cudowne krajobrazy, słodycz owoców i urodzaj warzyw. „Skradzione lato” urzeka, czaruje i rozkochuje, z żalem zamknęłam ostatnią stronę i na pewno ta opowieść zostanie ze mną na długo. Bez wahania powieść Grażyny Jeromin-Gałuszka trafia do mojego tegorocznego TOP 10.
Współpraca: sztukater.pl
Siedmioletnia Rajka i trzynastoletnia Weronka w pewien zimowy dzień zostają sierotami. Opiekę nad dziewczynkami przejmuje babka Klotylda – bezwzględna, bezuczuciowa i sroga, surowa i wymagająca, praktycznie i pragmatycznie podchodząca do życia. Dla sióstr Bogusławskich to osobista rewolucja - do tej pory ich dzieciństwo przypominało sielankę, gdyż otoczone były miłością i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-09
Lucy to żona Toma. Tom jest mężem Lucy. Mary to siostra Toma. Mary i Tom mają ojca. Ojciec lubi Lucy. Mary Lucy nie lubi. Lucy kłamie. Mary kłamie. Gdzie jest Tom?
„Nie wierzcie jej” Jane Heafield to kolejna powieść sensacyjna wydana prze Wydawnictwo Muza. Obie bohaterki poznajemy już na początku powieści. Obie kłamią. Gdy małżonkowie spędzali weekend w domku letniskowym, podczas pieszej wędrówki Tom zaginął. Lucy początkowo twierdzi, ze nie wie co się stało z Tomem, później zmienia zdanie, że mąż ją zdradza i stąd to zaginiecie. Mary jest przekonana, że Lucy zabiła Toma, ba! znajduje nawet ślady zabójstwa. Po słownych przepychankach kobiet do gry wkracza policja. Lucy plącze się w zeznaniach, Mary przedstawia coraz to nowe tropy. Obie kwestionują swoją prawdomówność.
Historia z „Nie wierzcie jej” mogłaby zamknąć się na kilkudziesięciu stronach (zamiast powieści mogłaby przybrać formę dłuższego opowiadania). Całość jest niemiłosiernie przegadana, przez większość fabuły Lucy i Mary nieustannie się obrażają i przekrzykują. Każda przedstawia swoją prawdę, swoją wersję wydarzeń. Dwie wersje relacji Lucy i Toma, dwie wersje minionych dni, dwa motywy.
Po „Nie wierzcie jej” nie spodziewajcie się niczego wyjątkowego. Rozdziały są krótkie, zbudowane praktycznie na dialogach. Lucy jest przedstawiona jako życiowa niedorajda, która próbuje wykorzystać Toma. Mary to agresywna i impulsywna maniaczka. Żadna z nich nie budzi sympatii, poza tym to chyba jedyna znana mi powieść, z tak irytującymi i drażniącymi bohaterkami. Przerzucanie się złośliwościami, złorzeczeniami i wytykanie błędów, to nie jest to czego oczekuje od powieści gatunku. Nie było potencjału, nie było czytelniczego wyzwania polegającego na próbie rozwiązania intrygi.
Przed lekturą nie czytajcie opisu na okładce, bo zdradza większość wydarzeń. Nie odradzam, ale też nie zachęcam, bo ilu czytelników, tyle opinii.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Muza
Lucy to żona Toma. Tom jest mężem Lucy. Mary to siostra Toma. Mary i Tom mają ojca. Ojciec lubi Lucy. Mary Lucy nie lubi. Lucy kłamie. Mary kłamie. Gdzie jest Tom?
„Nie wierzcie jej” Jane Heafield to kolejna powieść sensacyjna wydana prze Wydawnictwo Muza. Obie bohaterki poznajemy już na początku powieści. Obie kłamią. Gdy małżonkowie spędzali weekend w domku letniskowym,...
2022-07-19
Rok 1913, ziemie wschodnie, a dokładnie wieś Wodżgir. Europa jest podzielona pomiędzy Carstwo Rosyjskie, Monarchię Austro-Węgierską i Cesarstwo Niemieckie. Wybuch I wojny światowej stanowił dla Polski realną szansę na odzyskanie niepodległości. Pojawiła się nadzieja, że dojdzie do wielkiego konfliktu zbrojnego gdzie po przeciwnych stronach staną polscy zaborcy. Młoda polska arystokratka - Wanda Dowoyna – wkracza w dorosłość wraz z wybuchem wojny. Nowa rzeczywistość nie pozostawia złudzeń – dotychczasowe życie przestanie istnieć, wystawne bytowanie w sielskim otoczeniu powoli przechodzi w zapomnienie.
„Księgi wojny i miłości. Wanda” Joanny Hempel to powieść historyczna, propozycja od Wydawnictwa Znak. Mogłoby się wydawać, że będzie to saga rodzinna jakich wiele. Tymczasem autorka w swojej powieści mocno nakierowuje czytelnika na wydarzenia historyczne, wplata w tekst realne postacie. Historia rozgrywa się w latach 1913-1918, gdzie z detalami i precyzją nakreślono tło historyczne, społeczne i obyczajowe. Z dużą wrażliwością kreśli relacje społeczne, polityczne i militarne oraz coraz głębsze podziały i różnice, które w konsekwencji doprowadzą do rewolucji bolszewickiej.
To nie jest lekka i łatwa powieść, bo przecież mówi o trudnych czasach. Szeroki wachlarz bohaterów, przeplatanie tych realnych z fikcyjnymi sprawia, że opowieści się uzupełniają i przenikają, tworząc ciekawą fabułę, pełną emocji i wzruszeń. Narracja prowadzona jest w z wielu perspektyw, co gwarantuje szersze spojrzenie na rozwój wydarzeń, tym bardziej że głos dostają ludzie wykształceni należący do arystokracji, jak i zwykli służący. Całość podzielona jest na rozdziały – pierwsze z nich koncertują się na rodzinie Dowojnów, których członkowie zostali rozdzieleni prze wojenną zawieruchę. Przez długie lata będą znajdować w różnych częściach świata, na różnych frontach. Prezentowany wątek miłosny nie jest płytki i banalny, bo to przecież wyjątkowa miłosna opowieść.
Wanda jest spokojną, wrażliwą dziewczyną o szczerym i dobrym sercu. Życiowe doświadczenia obciskają na niej swoje piętno, jednocześnie budując jej wytrwałość i siłę.
„Księgi wojny i miłości. Wanda” to nie lada gratka dla miłośników powieści historycznych, sag rodzinnych i opowieści z minionych epok. Historia napisana z rozmachem i wielką empatią, pełna kontrastów i nieoczywistych emocji. Uwagę zwraca koncentracja na detalach, skrupulatność i wiarygodność. Szczególnie wybrzmiewa rosyjska wszechobecność, obok której nie da się przejść obojętnie. Polecam!
Joanna Hempel to czołowa australijska autorka dramatów dla młodzieży, polskiego pochodzenia. „Księgi wojny i miłości. Wanda” to fabularyzowana historia jej dalszej rodziny. Tom pierwszy opisuje front wschodni podczas I wojny światowej i rewolucji rosyjskiej (w przygotowaniu tom drugi – obejmujący zasięgiem czasy wojny polsko-sowieckiej w 1920 roku, prowadząc do II wojny światowej; tom trzeci – to czasy II wojny światowej i zimnej wojny).
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak
Rok 1913, ziemie wschodnie, a dokładnie wieś Wodżgir. Europa jest podzielona pomiędzy Carstwo Rosyjskie, Monarchię Austro-Węgierską i Cesarstwo Niemieckie. Wybuch I wojny światowej stanowił dla Polski realną szansę na odzyskanie niepodległości. Pojawiła się nadzieja, że dojdzie do wielkiego konfliktu zbrojnego gdzie po przeciwnych stronach staną polscy zaborcy. Młoda polska...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-16
Za sprawą „Nadii” Elisabeth Noreback wreszcie trafił w moje ręce thriller psychologiczny wychodzący poza schemat. Autorka powieści pochodzi ze Szwecji, a literatura skandynawska wciąż jest dla mnie wyznacznikiem jakości.
Główna bohaterka - Linda Andersson – została skazana na dożywocie za zabójstwo męża i przebywa w więzieniu Biskopsbergu. Nie mamy tu do czynienia z klasycznym śledztwem i dochodzeniem do prawdy, bo akcja koncentruje się na znalezieniu odpowiedzi na pytanie co rzeczywiście wydarzyło się felernej nocy, kiedy Simon (mąż Lindy) zginął. Linda nic nie pamięta, nie wie nawet czy faktycznie zabiła swojego męża. Najgorsze, że najbliższa rodzina również nie wierzy w jej niewinność. Proces Lindy był głośny od momentu gdy zaczęto ją kojarzyć ze Słoneczną Dziewczynką, która występowała razem z Kathy, niekwestionowaną idolką całego kraju. Linda wspomina swoje dzieciństwo jako szczęśliwe, bo razem ze sławną mamą podróżowała, występowała na scenie i żyła w gwiazdorskim stylu.
Była Słoneczną Dziewczynką, teraz jest Potworem.
„Nadia” to studium obsesji zła, opowieść o tym jak nieprzewidywalni są ludzie, jak mroczna bywa psychika. Narratorem powieści jest Linda, która opowiada swoją historię w sposób niezwykle interesujący. Trochę po macoszemu została potraktowana warstwa psychologiczna i postać Słonecznej Dziewczynki. W mojej ocenie śmiało można było zbudować historię na tym wątku. „Nadia” pełna jest tajemnic, nic nie jest jasne i klarowne, a niejednoznaczni bohaterowie i bezsprzecznie psychomanipulacje i sekrety ludzkiej psychiki sprawiają, że lektura wciąga od pierwszej strony.
Jest kilka uszczerbków i niedociągnięć – choćby przewaga fragmentów dotyczących więziennego życia nad tymi poświęconymi ludzkiej psychice i zawodności ludzkiego umysłu, szczególnie, że te pierwsze przypominają powieść obyczajową, a nie rasowy thriller. Zabrakło zwinnego plot twist’a, a i zakończenie mogło być bardziej dopracowane.
„Nadia” to rasowy thriller z dobrze poprowadzoną intrygą. Była zbrodnia i kara, było napięcie, była tajemnica, była ciekawa bohaterka. Polecam!
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Za sprawą „Nadii” Elisabeth Noreback wreszcie trafił w moje ręce thriller psychologiczny wychodzący poza schemat. Autorka powieści pochodzi ze Szwecji, a literatura skandynawska wciąż jest dla mnie wyznacznikiem jakości.
Główna bohaterka - Linda Andersson – została skazana na dożywocie za zabójstwo męża i przebywa w więzieniu Biskopsbergu. Nie mamy tu do czynienia z...
Martin Amis napisał powieść „Strefa interesów” w 2014 roku, w Polsce po raz pierwszy została wydana w 2015 roku. Hannah Doll jest żoną komendanta. Oficer – Golo Thomson – zakochuje się w niej, a kiedy mąż odkrywa prawdę, obojgu grozi niebezpieczeństwo. Byłaby to klasyczna historia miłosna, gdyby… nie tematyka, nie otoczenie. Akcja dzieje się w obozie koncentracyjnym, czyli w najgorszym z możliwych miejsc; mąż Hannah jest tam komendantem, a kobieta wraz z dwoma córkami stara się prowadzić w miarę normalne życie, jak na wojenny czas.
Tuż przed lekturą miałam kompletnie inne oczekiwania co do książki. Niestety, tym razem się zawiodłam. Liczyłam na fabularyzowaną relację z obozu, tragiczne losy i przejmujące historie. Tu akcja dzieje się z perspektywy nie więźniów, ale osób pracujących w obozie. Kolejne dni niosą zobojętnienie i mechaniczne wykonywanie czynności. Większość tekstu opiera się na rozmowach oficerów SS – trudno mi było przebrnąć przez szarpane dialogi, wręcz dominował w nich chaos i zachwiana moralność. Przez większość lektury miałam wrażenie, że zmierzamy donikąd. Szalę przeważyła duża ilość nieprzetłumaczonych zwrotów z obcych języków, co jeszcze bardziej utrudniało zrozumienie.
Mimo sugestywnej scenerii i dramatycznych wydarzeń większość tekstu nie wzbudziła we mnie głębszych uczuć. Przez poszczególne strony przemykałam właściwie bez refleksji. Jedynie podrozdziały z perspektywy Szmula – „grabarza o najdłuższym stażu” zrobiły na mnie wrażenie. Realistyczne, niepozbawione szczegółów.
Dopiero posłowie wyjaśnia, że Amis wzorował swoich bohaterów na autentycznych postaciach. I tak: Paul Doll wzorowany jest na Rudolfie Hoessie; połączenie dwóch najgorszych obozowych strażniczek – Irmy Grese i Ilse Koch ma swoje odbicie w Ilse Grese; Golo Thomson to Martin Bormann.
Nie ganię, ale i nie chwalę. Powieści o tematyce wojennej powinny znaleźć specjalne miejsce na półce u każdego czytelnika. Autor ma niewątpliwie dobre i inteligentne pióro, niestety nie przypadło mi ono do gustu.
„Strefa interesów” wyreżyserowana przez Jonathana Glazera trafi do polskich kin na początku marca. Film uzyskał sześć nominacji do Oscara. Z dużą ciekawością czekam na tę ekranizację – może filmowa wersja bardziej mnie przekona.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis
Martin Amis napisał powieść „Strefa interesów” w 2014 roku, w Polsce po raz pierwszy została wydana w 2015 roku. Hannah Doll jest żoną komendanta. Oficer – Golo Thomson – zakochuje się w niej, a kiedy mąż odkrywa prawdę, obojgu grozi niebezpieczeństwo. Byłaby to klasyczna historia miłosna, gdyby… nie tematyka, nie otoczenie. Akcja dzieje się w obozie koncentracyjnym, czyli...
więcej Pokaż mimo to