-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać339
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2022-10-02
2022-11-01
2022-10-19
2022-10-17
źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz
(Mt. 7.3)
ten tytuł brzmi jak w Kupcu Weneckim Szekspira - "dla swych celów diabeł zacytuje Pismo Święte"
przyznaję, że o Norwegii nie wiem wiele, nigdy tam nie byłam (ani nigdzie na północy), to jednak to trochę odrębny krąg kulturowy. Germanie, a nie Słowianie, zarazem nie budzi takiej ciekawości jak kraje Europy Zachodniej (o Azji nie wspominając), rozpromowane zarówno przez kulturę popularną, jak i kuchnię. więc jako pewien rodzaj statystycznego Kowalskiego, niewiele wiem o Norwegii. że zimo, że swetry, że... mogłabym tu wymienić trochę stereotypów, ale jak nie chcę, aby o mnie mówili, tak nie będę mówić o innych.
wprost - Norwegia to dla mnie trochę terra incognita i, jak sądzę, jest taką dla wielu Polaków. o ile, jak sądzę nawet z doświadczenia, podobny język złapię łatwo z innymi Słowianami, nie sądzę, aby tak łatwo było z kimś z północy; są inni. ani gorsi, ani lepsi, zbudowani z tych samych pierwiastków, dwóch rąk i dwóch nóg, ale wyrosłych w innych warunkach, historii i kulturze - i te należy uszanować. i z takim podejściem ja pochodziłam do tej książki, nie z obrazem wykreowanym w mediach (bo jakiś jednak istnieje, szczególnie detektywa w szarym prochowcu).
często się mówi o szacunku dla innych kultur, ich wiary, zwykle jednak przebiega to na osi Zachód - Wschód albo na bazie religii. Europa potrafi się jednoczyć, jednak czasem i my zapominamy, że UE to nie jeden kraj, a wiele różnych krajów, doświadczeń, kultur i ludzi.
więc może czas uszanować również kulturę północy?
to reportaż to suma rozmów z obu stron barykady - chociaż żadnej barykady nie powinno być jeżeli obu stronom -Polakom i Norwegom zależy na jednym: dobru dzieci. to nie powinna być walka, ale współpraca. nie da się ukryć, że krytyka należy się... obu stronom. jak to mówią - prawda zawsze leży pośrodku.
wiadomym jest, że polskie podejście do wychowywania dzieci jest co najmniej specyficzne; to nie znaczy, że jest w pełni złe albo w pełni dobre; tak samo jest z tym norweskim. jednak przyjeżdżając do obcego kraju, trzeba podporządkować się większości norweskiej i ich metodom wychowawczym czy podejściu do dzieci. oczywiście, że ciężko wyprzeć to, co było w domu, to co "zawsze działało", co nie znaczy, że nie należy starać się być lepszym rodzicem. nie znaczy to też, że norweskie podejście zawsze wygrywa.
barnevernet - wielkie b - kojarzy się Polakom (również ze względu na forsowanie takiej narracji w mediach), kto wbija z taranem niczym FBI w memie (FBI, OPEN UP! jeśli komuś nie świta), wybijając ściany, okna i sufity, byleby "porwać" dziecko z rąk niewinnych Polaków. oczywiście, żeby oddać bezdzietnej (najlepiej homoseksualnej, a więc (zdaniem narracji) zboczonej, wykorzystującej dzieci). na marginesie - poziomy dzietności Polski i Norwegii od 1960 roku są podobne, wynosząc odpowiednio 1,42 i 1,53 w 2019. to stosunkowo nisko w obu wypadkach.
gdy słyszę nazwisko Rutkowskiego to aż włos mi się na głowie jeży; nie chcę mu zarzucać, że jest złym człowiekiem, ale powiedzmy, że mam wątpliwości co do bezstronności jego ocen.
z ciekawości, sprawdziłam stronę Rutkowskiego (który, na marginesie, prowadzi działalność bez licencji detektywa), który w 2011 miał dokonać "bohaterskiego odbicia polskiego dziecka z norweskich, zboczonych rąk", jednak obecnie na tej minimalistycznej stronie nie jest wyszczególnione porywanie dzieci. no cóż, może trzeba wejść w głębszy kontakt albo już nie jest o tym tak głośno.
działania Rutkowskiego czy słynne słowa o działaniu jak "hitlerjugend" nie pomagają w budowaniu zaufania Polaków do wielkiego b, czy też - wielkiego b do Polaków. nie wiem na ile, ale Norwedzy muszą mieć świadomość, jak są przedstawiani w polskich mediach, czy jak są postrzegani przez Polaków. ta książka próbuje trochę ten obraz odczarować, jednak bez przesadnego słodzenia (to nie herbata Korwina). inicjatywa powinna wychodzić więc z obu stron.
czasem zapominamy, że czasy "wielkiej Polski" to trochę przeszłość i jednak nie rządzimy połową świata, ale staramy się dyplomatycznie współpracować i się, zwyczajnie, dogadać. nie da się też ukryć, że Norwegia (zarówno dzisiaj, jak i w 2016, gdy powstał ten reportaż) żyje w cieniu tragedii na wyspie Utoya, gdzie strzelaniny dokonał Breivik. i woli zapobiegać niż leczyć.
i kurwa - ile bym dała, żeby tak było w Polsce. ponieważ wielkie b to i policjant, i niania; to nie mistyczna maszyna do porywania dzieci dla "materiału genetycznego". to również pomoc, diagnoza, nauka; nie zawsze wielkie b działa jak należy. ale trzeba pamiętać, że wielkie b nie robi łapanek na losowe, biedne polskie rodziny, ale na jakiejś podstawie. to coś więcej niż tylko jedna instytucja - to wrażliwi sąsiedzi, nauczyciele, koledzy. tam, gdzie czynnik ludzki, zdarzają się błędy; nie da się nie wytknąć pewnego, subtelnego rasizmu Norwegom (chociaż sądzę, że i tak niektórzy u nas mogliby się od nich uczyć), niezrozumienia dla naszej kultury.
ale w tym rzecz - my powinniśmy próbować zrozumieć ich, a oni nas.
czasem, gdy przy piwie wspominamy dzieciństwo i szkołę, zastanawiam się - czemu nikt nie reagował; jak nie na mnie, to na moich kolegów. nie myślę już nawet o przemocy, ale problemach w szkole (gdzie reakcją było wezwanie rodziców, a zero zaproponowania pomocy w nauce), moim zdrowiu psychicznym, nieobecnościach. to było złe, bo psuło statystyki szkole. nikt nie zadał sobie trudu, aby spytać - dlaczego. a Norwegia pyta, czasem za mocno.
trochę zabrakło mi jakiejś większej refleksyjności w tej książce, chociażby w podobnym sposobie, jaki wykazałam wyżej; wiem, że reportaż kieruje się co do zasady własnymi prawami, ale to nie znaczy, że ma być bezrefleksyjnym podaniem faktów. wiem, że może to pozostawiać czytelnikom pole do analizy, ale - czasem ciężko wyjść z własnego pola widzenia i przyznać rację komuś innemu.
reportażowo to klasyczna, solidna praca, poparta statystykami, źródłami, rozmowami z obiema stronami, specjalistami, jak i nie jest skupienie na jednej narracji, kiedy to wielkie b działało bezzasadanie, ale także tymi, gdzie pomogło (chociaż domyślam się, że do takich źródeł ciężej dotrzeć - nikt nie chce być "tym złym"), jedyne co zabrakło to trochę takich "spraw środka", szarości; przynajmniej większość sytuacji jest szokująca, mocna.
myślałam, że okej, jak nie w trakcie (jak było w przypadku reportaży takich jak Eli, eli czy Nocni wędrowcy), to na koniec będzie parę słów podsumowania; czytałam ebook i zdziwił mnie trochę brak posłowia. wyszło tak... sucho. ale to może moje skrzywienie, że praktycznie zawsze czytam posłowia (szczególnie, gdy nie są one wypisaniem podziękowań).
nie jest to jeden z tych reportaży, które najbardziej zapadły mi w pamięć (jak Jutro przypłynie królowa) czy tych, które trafiają na listę "musisz przeczytać" (jak reportaże Jacka Hołuba). pewnie wart przeczytania dla kogoś, kto chce wyjechać za granicę (niekoniecznie do Norwegii) albo kogo rodzina / bliscy są za granicami kraju. ponieważ pokazuje zetknięcie, a momentami wręcz zderzenie, polskości z czymś, co jest nam obce. o inności. o tym, jak kreaowane mogą być obrazy w mediach, nie tylko naszych, ale i zagranicznych, a więc - o tym, jak i my jesteśmy kreowani w mediach.
bo na koniec dnia to jest książka o innej kulturze i podejściu do dzieci. co z tego wynika, walki, sądy, odbieranie dzieci i pomoc to już dalsza część.
oby szło ku lepszemu - dla dobra dzieci, rodzin i przyszłości.
źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz
(Mt. 7.3)
ten tytuł brzmi jak w Kupcu Weneckim Szekspira - "dla swych celów diabeł zacytuje Pismo Święte"
przyznaję, że o Norwegii nie wiem wiele, nigdy tam nie byłam (ani nigdzie na północy), to jednak to trochę odrębny krąg kulturowy. Germanie, a nie Słowianie, zarazem nie budzi takiej ciekawości jak kraje...
2022-01-19
kalejdoskop twarzy przemocy
dane polskiej policji za 2021 rok mówią, że liczba osób, wobec których istnieje podejrzenie, że zostały dotknięte przemocą domową wyniosła 75 761 osób. a to tylko dane statystyczne, powiązane z procedurą Niebieskiej Karty. co z osobami, do których niebieska karta nigdy nie dotarła? do osób, których lekarze nie chcieli angażować się w procedury? z osobami, które nigdy o tej przemocy nie zawiadomiły?
to nie jest łatwa książka. ale jedna z tych książek, które czytaniu nadają głębszy sens.
pewne dzieła kultury się doświadcza dla rozrywki - dla zajęcia czasu, zabawy, rozwinięcia wyobraźni, jako pewnie społeczne zjawisko, aby móc podzielić się opinią.
ale ta książka... chociaż czasem w jej trakcie pragnie się, aby zapomnieć umiejetności czytania, aby mieć usprawiedliwienie, czemu się jej nie skończyło - ją czyta się dla wiedzy. dla świadomości. nikt nie spodziewa się, że książka o takiej tematyce będzie czymś przyjemnym czy łatwym.
było ciężko. momentami - przytłaczająco.
to nie jest długa książka, ale naładowana treścią. mogłaby pewnie być dłuższa, a nawet dzielić się na tomy, zawalać informacjami i teorią jak podręcznik akademicki, ale... nie o to chodzi. to nie podręcznik, to reportaż - ma pokazywać prawdę i rzeczywistość.
to, co chyba najważniejsze w książce i w ogóle - najważniejsze. to pokazanie, że przemoc nie ma jednej twarzy, jednej formy, jednej postaci. to nie zawsze relacja oparta na sile, na przewadze fizycznej, nie zawsze zostawia widoczne ślady. ale ślady zostają zawsze. znęcają się ojcowie, matki, ale i dzieci nad rodzicami, brat nad siostrą, partnerzy, przemoc często jest wzajemna.
i nie ogranicza się jedynie do jednego pokolenia, ale przechodzi z osoby na osobę, jak spadek, którego nikt nie chce, jak spirala, której nie da się zatrzymać, raz wprawionej w ruch.
przemoc też nie ogranicza się do ludzi, powszechnie uznawanych za "margines społeczny", do określonej kategorii ludzi, statusu społecznego, majątkowego czy wieku. krzywdzi klasa średnia, krzywdzą profesorowie na uniwersytetach.
przemoc nie ma jednej twarzy.
chcielibyśmy, żeby tak było, sądząc, że bycie poza stereotypem uratowałoby nas od niej - przecież on/a nie wygląda na przemocowca, żyjemy w dobrym stanie majątkowym, w centrum miasta. a wokół sąsiedzi, sami tacy dobrzy - to nic, że sąsiadka chudnie z dnia na dzień, a sąsiad nawet w nocy nosi ciemne okulary. po co komu to zgłaszać, aferę robić.
a warto. zgłaszać, pytać, pomagać - ratować.
przemoc widzimy zwykle jako zero-jedynkowy obraz. potwór: jest sprawca, potwór, mający przewagę fizyczną i jego ofiara: słabsza. strona atakująca i strona broniąca. jedyny prawidłowy obraz świata.
niezwykle ważne było też pewne odczarowanie tego potwornego obrazu - samego sprawcy. oczywiście, żadna przemoc nie jest i nigdy nie będzie dobra, ale zwykle z równania wyrzuca się sprawcę, wrzuca do pudełka z podpisem "monstrum". autor pokazuje też perspektywę sprawców przemocy, ale i ich próby poradzenia sobie ze swoim własnym zachowaniem. mówi o tym, o czym się zwykle nie mówi, a może powinno - wtedy pewnie więcej osób miałoby odwagę, aby się przyznać.
ale jak powiedzieć "jestem przemocowcem" w społeczeństwie, gdzie to słowo to stygmatyzacja, jedno rozwiązanie? jak szukać pomocy, jeżeli ludzie przestają w tobie widzieć - tak po prostu - człowieka?
Jacek Hołub utrzymuje poważny i stosunkowo prosty styl, któremu nie brak wrażliwości i dojrzałości. tutaj nie idzie o wyrafinowane synonimy czy wielkie rozprawy. oddaje głos tym, których nie słychać - a może nie chcemy słuchać?
może to ostrzeżenie, znak - obudźmy się. reagujmy. wyciągnijmy z głowy jeden obraz przemocy.
to jedna z tych książek, na które pewnie nigdy nie będzie się gotowym. zastanawiałam się nad tym, jaki wiek powinien mieć czytelnik? czy pełnoletność wystarczy - a może brakuje jeszcze wrażliwości, doświadczenia i "twardej skóry", może jest za ciężki; to ile lat - 21? a może nie powinien mieć ograniczenia, jak i przemoc nie zna ograniczeń - wieku, płci, pozycji; nie wiem, czy da się określić "jestem gotowy" a "nie jestem gotowy"; pewnie ta granica nigdy nie będzie jasna i pewna, może o to chodzi - o brak gotowości i przełamywanie jej. nie jestem - nie będę gotowy - ale przeczytam. żeby wiedzieć. żeby rozumieć - rozumieć lepiej.
to niezwykle ważny, ale i niezwykle ciężki reportaż.
kalejdoskop twarzy przemocy
dane polskiej policji za 2021 rok mówią, że liczba osób, wobec których istnieje podejrzenie, że zostały dotknięte przemocą domową wyniosła 75 761 osób. a to tylko dane statystyczne, powiązane z procedurą Niebieskiej Karty. co z osobami, do których niebieska karta nigdy nie dotarła? do osób, których lekarze nie chcieli angażować się w procedury?...
2022-01-01
2022-04-08
zawiedliśmy. o poszukiwaniu życia bez strachu
gdzie przebiega granica człowieczeństwa?
w Europie wydaje się, że człowiek gdzieś się kończy, a granica - wyznaczona jest przez granice państwa, a może - odpowiednia odległość od Europy sprawia, że granice ludzkiego istnienia się kończą na rzecz ludzkiego panowania.
czemu osoba zza bliskiej granicy jest bratem, uchodźcą wojny, a odbieramy to miano tym, którzy uciekają od wojny - tylko takiej trochę dalej, takiej, która bezpośrednio nam nie zagraża? czy oboje nie zasługują na miano brata?
Przez morze mówi o ludziach, uchodźcach z wojny, zostawiających swój dom, dobytek, pracę, a niekiedy i rodzinę, w celu znalezienia bezpieczeństwa w obcym świecie - czym to różni się od wojny na Ukrainie? za daleko?
a może czujemy się zbyt bezpiecznie wobec Syrii - nie czujemy dymu wojny, nie czujemy zapachu krwi, nie słyszymy krzyku matek zabitych dzieci i rozpaczy rozdzielonych rodzin. zagrożenie, jakie czuje Europa, ma być ekonomiczne. jak ciężar przerzucają się kraje odpowiedzialnością. z Jugosławią - pomogliśmy, dlaczego nie zrobić tego znowu? wobec Syrii? obcy - za obcy kraj, kultura odmienna - za odmienna? a nie chełpimy się naszą tolerancją, dobrocią, po prostu - wyższością.
a może to jednak strach - nie przed wojną, nie przed ekonomią, ale przed "obcym", którego nigdy nie chcieliśmy poznać?
to bardzo emocjonalna książka; na pewno to nie przykład reportażu, gdzie autor jest praktycznie nieobecny, a słowa suche, gdzie pozwala się, aby to sama treść oddziaływała. nie ma w tym nic dziwnego - Bauer był z tymi ludźmi, poznał ich, rozmawiał z nimi. a cierpienie zbliża ludzi. nie odbiera to nic książce.
nie brak reporterskiej roboty - danych, kosztów, statystyk. zarazem to jeden z tych reportaży, gdzie uznano, że mniej znaczy więcej. pewnie dałoby się ją rozwinąć, znaleźć więcej przykładów, ale to nadal solidna pozycja.
ta książka to próba przebudzenia, którego potrzebuje Europa - ale być może nie była w stanie trafić tam, gdzie powinna.
zawiedliśmy. o poszukiwaniu życia bez strachu
gdzie przebiega granica człowieczeństwa?
w Europie wydaje się, że człowiek gdzieś się kończy, a granica - wyznaczona jest przez granice państwa, a może - odpowiednia odległość od Europy sprawia, że granice ludzkiego istnienia się kończą na rzecz ludzkiego panowania.
czemu osoba zza bliskiej granicy jest bratem, uchodźcą wojny,...
2022-10-15
2022-10-09
2022-10-07
2022-10-05
2022-06-22
2022-06-21
2022-06-19
oddajcie mi mój czas spędzony na czytaniu.
przy okazji innej książki chciałam napisać, że dorośli powinni czasem czytać książki młodzieżowe, aby sobie przypomnieć i zrozumieć rozterki młodzieży. zobaczyć świat, przyćmiony szaleństwem hormonów i dorastania. chociaż, co wydaje się abstrakcyjne, książki dla młodzieży z reguły piszą dorośli, a często i tacy je czytają; tej książki jednak nie chciałabym dać ani nastolatkowi, ani dorosłemu. nikomu najlepiej.
zacznijmy od tego, że to kolejna oklepana historia miłosna, okraszona zbyt dużą dozą wizji artystycznej, próbująca poruszać ciężkie problemy społeczne.
główny "love interest" to chodzący red flag. oczywiście to niemal wattpadowy bad boj, ma motor (chodzenie na piechotę jest już passe) i przeszłość, która powinna mieć na nim swoje odbicie, ale nie ma. wprost - to osoba, która była uzależniona od substancji psychoaktywnych. i chcecie mi powiedzieć, że ma idealną cerę, zęby, zdrowie etc, bez żadnych komplikacji psychicznych i fizycznych? ah tak, to badbojloveinterest, który ma mieć odpowiednio ciekawą przeszłość, ale niech ona nie ma realnego wpływu na niego i jego zachowanie - to w końcu książka młodzieżowa. nie może być za mrocznie.
może jestem za stara na młodzieżówki? 20+ lat to przecież prawie jak 40...
widziałam reklamowanie i polecanie tej książki jako posiadającej queer rep - nie róbcie sobie tego. to 90% przesłodzonego, hetero romansu. jak z wattpada. bycie queer to bardziej część uboczna.
relacja między bohaterami to pożal-się-bogowie. mam rodzeństwo, nie jesteśmy bliźniętami, a moja mama ma siostrę bliźniaczkę i zawsze tłumaczy bliskość ich relacji (czytaj: godziny spędzone na rozmowach przez telefon) tym, że "to w końcu siostra bliźniaczka!". nie wiem na ile musiałabym nienawidzić swojego rodzeństwa, aby zachowywać się jak bohaterowie, nawet jeśli na naszą relację wpływało różne podejście rodzicieli do nas (a tak też było), ale to nigdy nie był ja-on problem, a bardziej ja-rodzice. nie przenosiłam moich problemów na niego, tym bardziej nigdy nie próbowałam zniszczyć mojego brata. tak, zniszczyć, bo tak można opisać ich relację; ja za swoim bratem zawsze stanę murem, chociaż rozumiem, że są rodzeństwa, które się nienawidzą. ale żeby aż tak?
kocham poezję, malowanie słowem, głębokie przemyślenia w literaturze. ale to nie ma być stek losowych bzdur wypisanych aby "brzmieć artystycznie", albo za mało we mnie artysty (chociaż faktycznie rzecz biorąc tworzę ponad połowę życia, chociaż jedynie słowem). może jestem zbyt dużym fanem brutalizmu, prostoty. z drugiej strony kocham nurt abstrakcyjny, niejednoznaczność; jednak gdzieś przebiega granica. były całe akapity, których nawet nie czytałam, tylko skanowałam wzorkiem, aby ominąć, bo były pełne, krótko mówiąc, bełkotu.
może wymagałam za dużo, patrząc na oceny i opinie, jej rozpromowanie, ale ta niepowalająca fabuła, połączona z pseudoartyzmem i queer-rep jako zapychacz dla głównego romansu sprawiła, że zmęczyłam tę książkę. liczyłam do samego końca, że zaskoczy, że załapię o co chodziło. nie załapałam.
oddajcie mi mój czas spędzony na czytaniu.
przy okazji innej książki chciałam napisać, że dorośli powinni czasem czytać książki młodzieżowe, aby sobie przypomnieć i zrozumieć rozterki młodzieży. zobaczyć świat, przyćmiony szaleństwem hormonów i dorastania. chociaż, co wydaje się abstrakcyjne, książki dla młodzieży z reguły piszą dorośli, a często i tacy je czytają; tej...
2022-06-12
2022-06-12
2022-06-10
2022-06-09
2022-05-30
to tylko gra... prawda?
to jedyna z tych pozycji, dla których warto było poświęcić sen - wiedziałam, że albo ją skończę przed snem, albo zasnę w trakcie.
ci, którzy mnie znają, wiedzą, że niewiele rzeczy wywołuje u mnie szajbę, ale gry komputerowe (motyw gier komputerowych) do nich należą, więc połączenie Pratchett (który od lat góruje jako jeden z moich ulubionych autorów) + gry komputerowe oznaczało, że jestem sprzedana od pierwszych stron.
czy jest to najlepsza książka Pratchetta? pewnie nie, ale wciąż to kawał solidnej i dobrej książki, w której nie brakuje humoru, ale i poważniejszych tonów.
pod ciekawą, ale i uroczą fabułą o przenikaniu się gier komputerowych i rzeczywistości, kryje się poważna lekcja o dorosłych problemach postrzeganych dziecięcym okiem. lekcja, której powinniśmy wysłuchać jako dorośli.
ta książka jest dostosowana językowo do nastolatka; to nie tak, że pisze o nastolatkach (dzieciach), używając dorosłych, wyniosłych słów. nie męczy czytelnika ani zbyt wyrafinowanym językiem, ale też nie zaniża poziomu, nie zachowując się pretensjonalnie.
mówi o absolutnie dorosłych problemach oczami dziecka; stąd wojna oznacza obrazki w telewizji jak z gry komputerowej, a rozwód rodziców to Ciężkie czasy i brak domowego obiadu; a i dziewczyny nie mogą grać w gry komputerowe, bo taka jest zasada - i już.
przy czym nie należy się absolutnie zrażać, że skoro dziecko, to nic ważnego nie powie, nie zna się i najlepiej to w ogóle nie ma problemów, więc książka będzie mdła i nieciekawa. niektóre problemy i słowa są bardzo, ale to bardzo dorosłe.
to także historia o tym jak dorośli nie rozumieją dzieci, jakby dorastanie budowało ścianę w komunikacji, której nikt nie jest w stanie (a może nie chce) przebić.
do tej książki nie można podchodzić z "dorosłym" podejściem; mogłabym analizować, że sprzedaż alkoholu nastolatkowi jest czymś złym, ale bohater to wie; okazuje to inaczej niż ja, ale ma olej w głowie. nawet jeśli to trochę inny rodzaj oleju niż spodziewalibyśmy się u dorosłego.
po raz kolejny w swojej twórczości Pratchett przełamuje i tworzy na nowo podejście do wybrańca; to szara i nijaka (na pierwszy rzut) oka postać, której nie zapamiętują nawet obcy ludzie w sklepie. ale to wręcz wyśmianie stereotypu popkulturalnego wybrańca, głównego bohatera, a nawet, używając współczesnej mowy - Mary / Gary'ego Sue, to coś potężnego. tworząc postać, łatwo jest ją idealizować, a wręcz dehumanizować - wszystkie odcienie szarości i normalności to bowiem część rzeczywistości, używanie ich nadaje realizmu bohaterowi.
ale chyba w tym rzecz - w uświadomieniu, że bohaterem może być każdy, o przełamywaniu stereotypów popkultury, gdzie trzeba się urodzić w danej rodzinie, odziedziczyć spadek czy posiąść magiczne moce, co idealnie wpisuje się w gry komputerowe, gdzie dosłownie każdy może zostać bohaterem.
to też historia o pewnej granicy, którą tak łatwo przekroczyć - życia i gry. i ja jestem absolutnym przeciwnikiem obarczania gier o zło całego świata (jak słynne skandowanie z Postala 2 - gry są złe, zniszczą cię!), a problem jest znacznie bardziej skomplikowany, to niestety, niektórzy zapominają się wylogować (jak Weier i Geyser w 2014). ale ta książka nie jest peonem na temat szkodliwości gier, a raczej podchodzi do nich jako rodzaju ucieczki czy rozrywki, nie zapominając o tym, co gracze od zawsze lubili najbardziej - psuć, modować i hackować gry. takie "mało rodzicielskie" podejście do gier, a bardziej młodzieżowe, sprawia, że ta książka dobrze radzi sobie z upływem czasu. a chociaż shootery do obcych czy kulek przeszły z konsol bardziej na flashówki czy już raczej - gry mobilne, a Space Invaders czy Wolfstein 3D to klasyki nad klasyki, to, jak dla mnie, ta książka przetrwała próbę czasu.
to uświadamia też, jak bardzo autor był obeznany z kulturą (ale jeśli ktoś czytał wcześniej Pratchetta, wie o tym), jak i realnym światem. Londyn Johnny'ego czy najsłynniejszy Świat Dysku to nasz świat w krzywym zwierciadle.
a to wszystko (i jeszcze więcej) zmieściło się w jakiś 200 stronach. bo przekaz nie musi oznaczać, że musi być skomplikowany, zawiły ani długi.
ta książka to forma pewnego przepracowania, poradzenia sobie z pierwszą wojną w zatoce perskiej; pod koniec pisania tej opinii wzruszyłam się. dotarło do mnie jeszcze coś uniwersalnego - że sztuka zawsze stanowiła sposób, aby sobie radzić, aby życie było trochę bardziej do zniesienia. z obu stron - zarówno twórcy, jak i odbiorcy. bo zawsze gdzieś będzie trwać jakaś wojna i ktoś będzie musiał sobie z nią poradzić, a dzieło - potrafi przetrwać, nawet gdy jego twórcy już nie ma.
mam nadzieję, że tam, na tej czarnej pustyni pod nieskończonym niebem sir Pratchett wie, że w jego książkach nadal ktoś znajduje radość i komfort.
to tylko gra... prawda?
więcej Pokaż mimo toto jedyna z tych pozycji, dla których warto było poświęcić sen - wiedziałam, że albo ją skończę przed snem, albo zasnę w trakcie.
ci, którzy mnie znają, wiedzą, że niewiele rzeczy wywołuje u mnie szajbę, ale gry komputerowe (motyw gier komputerowych) do nich należą, więc połączenie Pratchett (który od lat góruje jako jeden z moich ulubionych...