-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-03-25
2021-09-11
2021-12-29
2021-11-05
Nie no, zajebista sensacja w czystym wydaniu.
Nie no, zajebista sensacja w czystym wydaniu.
Pokaż mimo to2021-07-19
Z dłuższymi przerwami w czytaniu, a raczej w słuchaniu, ale jakiś czas temu skończyłem superprodukcję audio (w formie serialu) "Skowyt" autorstwa Jakuba Ćwieka i Wojciecha Chmielarza.
Ta książka to horror zrobiony w formie audiobooka, ale z podziałem na role, z lektorem i wszelkimi odgłosami w tle. Jak na razie chyba brak formy papierowej. Póki co to produkt na wyłączność Audioteki i chyba tylko tam można tę książkę przesłuchać.
Ciekawi mnie, czy już dożyliśmy tych czasów, kiedy słowo książka nabrała większego pojęcia niż dotychczas. Wszak powieść, ani inny dowolny utwór literacki, nie musi być napisany na papierze, ani wydrukowany na papierze, w ogóle nie musi być wydrukowany, żeby funkcjonował w oficjalnym publicznym obiegu.
"Skowyt" wywarł na mnie wielkie wrażenie. Po pierwsze: realizacja jest mistrzowska. Wszyscy aktorzy, starsi i ci młodzi, wprost rewelacyjni (może jedynie drugoplanowa postać Janka lekko odstaje, jako zbyt drewniana). Opowieść dzięki nim wchodziła jak złoto. Realizacja, reżyseria, odgłosy wspaniałe. Historia podana została z głębią i przestrzenią. Wszystko to zagrało idealnie Jestem naprawdę pod wrażeniem.
Po drugie: sama opowieść. Ryzykowne są takie zabiegi, jak wspólne pisanie powieści przez dwóch dotychczas osobno piszących autorów. Często to się nie sprawdza. Tutaj stało się inaczej. Nic mi nie zgrzytało (wspaniałe, luźne, płynne dialogi!), nic nie było upchane kolanem, ani nie było plastikowych tanich wkładek i uszczelek. Opowieść prężyła się przede mną, a ja urzeczony nie mogłem odwrócić oczu. Cieszyłem się na każdą myśl o dłuższej podróży samochodem (tylko tam tego słuchałem). Przygoda i dreszczyk w czystej formie. Zero taniości, ani też przyciężkich tłustych egzystencjalnych kluchów. Sam mięsień, samo ścięgno opowieści.
Piszę to, jakby to było arcydzieło. Wcale nie jest. To po prostu zajebiście napisana książka. Uwielbiam takie, bo cholernie trudno podobną napisać. Arcydzieła piszą się same, a tutaj jest wszystko przemyślane od początku do końca, a jednocześnie jest przestrzeń, gdzie hula improwizacja i korytarze z pytaniem gdzie nas to doprowadzi.
Wystarczy. Jedno jest pewne, miałem super frajdę ze słuchania, ani chwili nie czułem jakiegoś fałszywego tonu.
Z dłuższymi przerwami w czytaniu, a raczej w słuchaniu, ale jakiś czas temu skończyłem superprodukcję audio (w formie serialu) "Skowyt" autorstwa Jakuba Ćwieka i Wojciecha Chmielarza.
Ta książka to horror zrobiony w formie audiobooka, ale z podziałem na role, z lektorem i wszelkimi odgłosami w tle. Jak na razie chyba brak formy papierowej. Póki co to produkt na wyłączność...
2021-05
Ferdinand von Schirach - "Wina".
Uwielbiam jego opowiadania. Krótkie, treściwe, oszałamiające i wstrząsające. Wszystkie oparte na prawdziwych wydarzeniach, na sprawach, które jako adwokat przyszło mu prowadzić. Życie pisze scenariusze, od których mózg staje w poprzek, a pisarze kryminałów gdyby je wymyślili posądzeni byliby o surrealizm i wymyślanie nieprawdopodobieństw.
Kiedyś popełniłem jego "Przestępstwo", a teraz odczuwam "Winę". Obie warte odsiadki.
Ferdinand von Schirach - "Wina".
Uwielbiam jego opowiadania. Krótkie, treściwe, oszałamiające i wstrząsające. Wszystkie oparte na prawdziwych wydarzeniach, na sprawach, które jako adwokat przyszło mu prowadzić. Życie pisze scenariusze, od których mózg staje w poprzek, a pisarze kryminałów gdyby je wymyślili posądzeni byliby o surrealizm i wymyślanie...
2018-06-02
Mimo, iż po wcześniejszych tomach z grubsza wiem czego mogę się spodziewać, nie nuży mnie ten komiks. Opowieść jest tak zwariowana i niedorzeczna, ale jednocześnie tak opowiedziana, że trzyma się to wszystko w ryzach; jedno wynika z drugiego, nie ma lipy. Poza tym ja mógłbym ten komiks czytać dla samych dialogów. To co wymyśla Garth Ennis to mistrzostwo świata.
Można poklikać sobie po więcej, ale nie zapraszam:
http://dzikabanda.pl/teksty/felietony/pijac-ksiazki-czytajac-piwa-s02e10/
Mimo, iż po wcześniejszych tomach z grubsza wiem czego mogę się spodziewać, nie nuży mnie ten komiks. Opowieść jest tak zwariowana i niedorzeczna, ale jednocześnie tak opowiedziana, że trzyma się to wszystko w ryzach; jedno wynika z drugiego, nie ma lipy. Poza tym ja mógłbym ten komiks czytać dla samych dialogów. To co wymyśla Garth Ennis to mistrzostwo świata.
Można...
2018
Tom pierwszy to była istna petarda wystrzelona w czarne niebo. Tam wydarzenia następowały znienacka z siłą magnum. Komiks poprowadzony był epizodami luźno powiązanymi ze sobą, ale przybliżały one sylwetki głównych postaci i dużo mówiły o ich przeszłości. To było takie atomowe wprowadzenie do zasadniczej opowieści, którą moim zdaniem zaczęła się właśnie w niniejszym tomie drugim.
Siła tego komiksu absolutnie nie zelżała. Może nie ma tu takich spektakularnych zwrotów akcji, ale mamy solidną, ciągłą opowieść od pierwszej do przedostatniej strony.
Po wydarzeniach z pierwszego tomu kaznodzieja Jesse Custer i jego dziewczyna Tulip mogą się w końcu sobą nacieszyć i odwiedzić w San Francisco Cassa – przyjaciela, z którym z niejednego kielicha krew… tfu, wino pili. Taka ich rozmowa na kacu:
Cass: – Jestem zbyt tchórzliwy by być sam… Może brakuje mi pewności siebie.
Custer: – Nienawidzę tego określenia.
– Ee?
– Brak pewności siebie. Pierdolone słowo wytrych pieprzonych poppsychologów z późnych lat osiemdziesiątych. Lubisz być wolny i samotny – brak pewności siebie. Od czasu do czasu popijasz – brak pewności siebie. Nie rozmawiasz o uczuciach – brak pewności siebie. Nie zgadzasz się z opinią, że pierdolony Woody Allen jest geniuszem – brak pewności siebie. (…) Idę się odlać.
– Nie radzę, stary. Wystrzeliłem tam torpedę, która zatopiłaby „Titanica”.
Nie za długo nacieszą się swoim spotkaniem, bo naszym wielebnym bardzo zaczyna się interesować tajna, istniejąca od niemal dwóch tysięcy lat, religijna organizacja Graal, która, jak się okazuje, z Bogiem ma całkiem bliskie konszachty. Custer interesuje ich z powodów swoich mocy, ale również dlatego, że mógłby pasować na nowego mesjasza, wszak kończy się drugie tysiąclecie. Próbują go dorwać właśnie w San Francisco i umieścić w swojej siedzibie we Francji.
Niemal cała opowieść drugiego tomu jest właśnie o tym. Wysłannicy Graala próbują dorwać Custera, ale czy im się to udaje…? Ostatecznie akcja kumuluje się we Francji i naprawdę dzieje się tam niezła rozpierducha. Po drodze mamy szereg świetnych rozwiązań fabularnych, kolejnych wyjaśnień istoty Genesis i kompletnie odjechanych dziwnych postaci. Dość wspomnieć o pojawiającej się agencji detektywistycznej: Seksualni Detektywi. Czysty odlot. W samym Graalu też dzieje się ciekawie; to nie jest jakaś nudna organizacja typu zakon.
Ta sama moc komiksu co w tomie pierwszym, tylko bardziej linearnie ukierunkowana. Jest konkretny problem – wszystkie działa na niego. Nie ma prostych rozwiązań, co kilka stron czytelnik dostaje wytrzeszczu ze zdumienia. Dalej jest to wzorcowa jazda bez trzymanki na maksa.
Natomiast sama końcówka tomu jest nieco spokojniejsza; przybliża postać Cassa. Dlaczego stał się tym kim jest, jak do tego doszło, itp. Można chwilę ochłonąć przed trzecią częścią, która chyba już w styczniu. Świetna robota Wydawnictwa Egmont, które postanowiło wznowić ten komiks w takiej pojemnej formie.
Tom pierwszy to była istna petarda wystrzelona w czarne niebo. Tam wydarzenia następowały znienacka z siłą magnum. Komiks poprowadzony był epizodami luźno powiązanymi ze sobą, ale przybliżały one sylwetki głównych postaci i dużo mówiły o ich przeszłości. To było takie atomowe wprowadzenie do zasadniczej opowieści, którą moim zdaniem zaczęła się właśnie w niniejszym tomie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-29
To jest komiks! Śmiałem się w głos co parę kartek, a zdumiewałem jeszcze częściej. Wyobraźnia autorów nie zna granic. A wszystko rozpisane na taką nutę, która mi pasi, czyli moc, humor, jazda bez trzymanki, bluzgi, zwroty akcji, beka z każdej świętości, nie ma przebacz, i dużo odniesień do popkultury. Ale wszystko to byłoby płaskie, gdyby nie to, że jest świetnie od początku do końca przemyślane. Jest jeszcze wiele tajemniczych kart do odkrycia, a ponadto w naszej trójce przyjaciół pojawiło się pęknięcie. Poziom zajebistości podobny do tomów wcześniejszych. Bardzo jestem ciekawy, co będzie dalej.
A jeżeli coś więcej, to tutaj:
http://dzikabanda.pl/teksty/felietony/pijac-ksiazki-czytajac-piwa-s02e06/
To jest komiks! Śmiałem się w głos co parę kartek, a zdumiewałem jeszcze częściej. Wyobraźnia autorów nie zna granic. A wszystko rozpisane na taką nutę, która mi pasi, czyli moc, humor, jazda bez trzymanki, bluzgi, zwroty akcji, beka z każdej świętości, nie ma przebacz, i dużo odniesień do popkultury. Ale wszystko to byłoby płaskie, gdyby nie to, że jest świetnie od...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-11
Dupę mi urwało i wystrzeliło w kosmos.
Wziąłem się za ten komiks zaciekawiony, ale nie nabuzowany. Słyszałem o nim same dobre rzeczy, więc miałem na niego lekkie parcie. Zacząłem czytać i ze strony na stronę oczy robiły mi się coraz szersze, przybiłem się do krzesła, żeby nie spaść i podwiązałem szczękę, żeby co i rusz nie opadała.
Jazda bez trzymanki na pełnych obrotach. Jeżeli chodzi o bank odjechanych pomysłów, rozlanej krwi i ilości ludzkiej perwersji Tarantino przy tych autorach to mały Quentinek z zasmarkanym noskiem. Na każdej stronie jest taka dawka uderzeniowa, że ręce mnie już bolały od podnoszenia gardy. Połączone „Pulp Fiction” i „Od zmierzchu do świtu” do kwadratu.
Ale o co chodzi? Chodzi o to, że nie ma Boga. Zwiał ci on z nieba na ziemię ładnych parę lat temu i się ukrywa. Anioły zostały same w niebiesiech i próbują całą aferę utrzymać w tajemnicy. Jednak nie tylko to mają na głowie. Okazuje się, że uciekł im również na ziemię dziwny twór imieniem Genesis, który się począł ze związku demona (demonki?) z aniołem i urodzon był przetrzymywany w zamknięciu. Przerażone anioły, wiedząc że Genesis jest nieobliczalne, wysyłają za nim na ziemię w pogoń Świętego od Morderców – wskrzeszonego bezwzględnego rewolwerowca rodem z Dzikiego Zachodu. A Genesis dając dyla na Ziemię robi niezłą rozpierduchę w pewnym kościele w Teksasie wchodząc w ciało kaznodziei Jesse’ego Custera. I to jest tylko wstęp, jakieś 35 stron na 335, które zawiera ten pierwszy tom.
Reszta to coś niebywałego. Custer odkrywa, że ma moc wpływania na innych ludzi, i że pewien rewolwerowiec chce go zabić. Jego była dziewczyna przypadkiem go odnajduje, ale towarzyszy jej pewien gościu, który za dnia nie chce wyjść spod azbestowego koca, a jego przysmakiem jest krew. Razem będą chcieli odnaleźć na ziemi Boga, żeby mu wpuścić wciry za to, że ucieka od odpowiedzialności za ludzkość. Ale po drodze wpadają w takie tarapaty, że co obrazek nie mogłem wyjść ze zdumienia. Nawet na chwilę nie można ochłonąć. Nie można złapać oddechu. Kiedy nie rżałem jak ogłupiały, to zatykało mnie zdumienie. Moc tego komiksu przerosła moje oczekiwania. Wszystko tam mi pasuje i jest zrobione pode mnie, jeżeli chodzi o moc popkultury. Dialogi mistrzowskie, postacie wykreowane genialnie, zwroty akcji, że mucha nie siada, wymyślone historie tak odjechane, że aż fascynujące. Ot, taki przykładowy dialog:
Pewien reporter spotyka w barze swojego bardzo dobrego przyjaciela - obieżyświata, którego nie widział bardzo długo i mówi na dzień dobry:
- Twoja mama nadal liczy sobie pięć centów od łba?
- Nie. Od kiedy wykopałem jej zęby, dziesięć.
- Mam tylko piątaka…
- Za pięć dostaniesz ojca.
- Więc zostanę przy swojej siostrze.
A potem radośnie wpadają sobie w ramiona wołając jednocześnie:
- Skurwysynu!!!
Genialny komiks. Arcydzieło w swojej klasie. Świetna, emocjonująca rozrywka. Polecam fanom Quentina Tarantino, Roberta Rodrigueza, czy Guya Ritchiego.
https://bookbeergeek.wordpress.com/2017/12/11/gearth-ennis-steve-dillon-kaznodzieja-tom-pierwszy/
Dupę mi urwało i wystrzeliło w kosmos.
Wziąłem się za ten komiks zaciekawiony, ale nie nabuzowany. Słyszałem o nim same dobre rzeczy, więc miałem na niego lekkie parcie. Zacząłem czytać i ze strony na stronę oczy robiły mi się coraz szersze, przybiłem się do krzesła, żeby nie spaść i podwiązałem szczękę, żeby co i rusz nie opadała.
Jazda bez trzymanki na pełnych obrotach....
2021-05-04
"Zmorę" Roberta Małeckiego przeczytałem z przyjemnością. Po nieudanej, moim zdaniem, poprzedniej książce tego autora - "Żałobnicy" - trochę się obawiałem lektury, bo bardzo Roberta cenię za jego książki, ale było git.
"Zmorę" charakteryzują typowe cechy pisarstwa Roberta, najbardziej widoczne w trylogii z Grossem, czyli nieśpieszna narracja i napięcie jak w triumfalnym łuku. Książkę napędzają dwie tajemnice z przeszłości. Mało powiedzieć napędzają; ciśnienie tajemnicy niemal tę książkę rozsadza. Pozornie dwie osobne historie łączą się powoli, by pod koniec dać sobie dzióbka. Nie ma tu jakiegoś typowego detektywistycznego śledztwa, to znaczy toczy się jako jeden z wątków, ale nie jest główną osią książki; jest nią główna bohaterka, opowiadająca swoją historię w pierwszej osobie (co ciekawe, inne wątki prowadzone są w trzeciej), wokół której obie tajemnice krążą jak sępy nad padliną.
Fajnie i ciekawie to wszystko rozwiązane, choć nie do końca stereotypowo dla kryminałów. Nie chcę spoilerować, ale na końcu nie spodziewajmy się rozwiązania rodem z łopaty.
Jest jeden słaby punkt, który mnie osobiście takim się wydał. Moim zdaniem, słabo zostało umotywowane zajęcie się przez policjanta Korcza śmiercią mamy głównej bohaterki.
Są fajne smaczki. Rzecz dzieje się w Toruniu, więc ktoś czytający wcześniejsze książki Roberta Maleckiego może spotkać dawnych bohaterów jego powieści.
Przyjemny czas spędzony na lekturze
"Zmorę" Roberta Małeckiego przeczytałem z przyjemnością. Po nieudanej, moim zdaniem, poprzedniej książce tego autora - "Żałobnicy" - trochę się obawiałem lektury, bo bardzo Roberta cenię za jego książki, ale było git.
"Zmorę" charakteryzują typowe cechy pisarstwa Roberta, najbardziej widoczne w trylogii z Grossem, czyli nieśpieszna narracja i napięcie jak w triumfalnym...
2021-03
2021-03
2021-02-10
Odkąd pamiętam zawsze uwielbiałem czytać, słuchać i oglądać Adama Wajraka. Jego opowieści o przyrodzie trafiały w mój odbiór jak pszczoły do ula. Potrafił mnie przyciągnąć, zaciekawić i skłonić do dalszych poszukiwań. Jego poglądy na przyrodę, a zwłaszcza na sposób jej ochrony, często były punktem wyjścia do przemyśleń i dyskusji.
Ostatnio, w związku z częstymi znakami bytowania wilków w moim terenie i szukaniu informacji o tych zwierzętach, zainteresowałem się jego książką "Wilki". Byłem ciekaw co ma na ten temat do powiedzenia. No i nie zawiodłem się. Oprócz ciekawie opowiedzianych historii, możliwości przeniesienia się do wspanialej Puszczy Białowieskiej, dostałem sporo informacji o tych drapieżnikach. Utwierdziłem się w przekonaniu, że to wspaniałe, mądre zwierzęta, odgrywający ogromną rolę w przyrodzie, których człowiek absolutnie nie ma powodu się obawiać.
Odkąd pamiętam zawsze uwielbiałem czytać, słuchać i oglądać Adama Wajraka. Jego opowieści o przyrodzie trafiały w mój odbiór jak pszczoły do ula. Potrafił mnie przyciągnąć, zaciekawić i skłonić do dalszych poszukiwań. Jego poglądy na przyrodę, a zwłaszcza na sposób jej ochrony, często były punktem wyjścia do przemyśleń i dyskusji.
Ostatnio, w związku z częstymi znakami...
2021-01-16
Czwarta część perypetii prywatnego detektywa BlackSada. Mistrzowski duet autorów. Kolejny raz się nie zawiodłem. Dostałem ucztę dla oczu i świetną kryminalną historię okraszoną ulubionym przeze mnie sosem noir.
Rzecz dzieje się w Nowym Orleanie jakieś 80 lat temu, wszędzie słychać wylewający się z knajp jazz, a Blacksad został wynajęty do odnalezienia znanego jazzowego muzyka, który znikł po wpadnięciu w kokainowy ciąg.
Jest rasowo, fajnie, mocno, z niewymuszonym humorem, bez lipy i infantylności.
Acha, w komiksie nie występują ludzie, że w sensie ludzie. Np. Blacksad jest, jak widać, kotem. Fakt, że ma postać człowieka, ale na tym polega antropomorfizm. I, wbrew pozorom, w opowieści robi się jeszcze ciekawiej.
Czwarta część perypetii prywatnego detektywa BlackSada. Mistrzowski duet autorów. Kolejny raz się nie zawiodłem. Dostałem ucztę dla oczu i świetną kryminalną historię okraszoną ulubionym przeze mnie sosem noir.
Rzecz dzieje się w Nowym Orleanie jakieś 80 lat temu, wszędzie słychać wylewający się z knajp jazz, a Blacksad został wynajęty do odnalezienia znanego jazzowego...
Wczoraj premierę miała "Zabawka" Roberta Ziębińskiego, świetny kryminał, który czytałem jeszcze przed premierą.
Poprzednie ostatnio wydane książki Roberta, takie jak "Furia" i "Lockdown", to esencja kryminalnej sensacji w wydaniu Johna Wicka w polskich realiach, czyli kupa czytelniczej frajdy, natomiast "Zabawka" niesie trochę inny ciężar gatunkowy.
Jest to kryminał inspirowany prawdziwymi wydarzeniami związanymi ze zniknięciem w 2000 r. Katarzyny D. molestowanej seksualnie w dzieciństwie, a także inspirowany śledztwem w sprawie seryjnego mordercy z Lasku Bródnowskiego, który działał w larach 2000-2006.
Dostajemy mroczną kryminalną opowieść przeplataną fragmentami dziennika Katarzyny, do oryginałów których autor miał wgląd.
Główną osią śledztwa jest sprawa morderstw w Lasku Bródnowskim, ale to tylko pretekst do opowiedzenia historii Kasi. Robert Ziębiński robi to bardzo ciekawie, bo z perspektywy dwóch kobiet: policjantki i córki podejrzanego o morderstwa w Lasku B. uwikłaną w tajemnicę rodzinną.
Opowieść wciąga jak diabli. Wątki dwóch spraw świetnie się łączą, a emocje kipią. Oprócz przygody związanej ze śledztwem jest miejsce na sporo refleksji. Ciekawym wątkiem jest również relacja dwóch głównych bohaterek.
Świetna książka, super wymyślona i napisana (dialogi! miodzio). Warto, warto.
Wczoraj premierę miała "Zabawka" Roberta Ziębińskiego, świetny kryminał, który czytałem jeszcze przed premierą.
więcej Pokaż mimo toPoprzednie ostatnio wydane książki Roberta, takie jak "Furia" i "Lockdown", to esencja kryminalnej sensacji w wydaniu Johna Wicka w polskich realiach, czyli kupa czytelniczej frajdy, natomiast "Zabawka" niesie trochę inny ciężar gatunkowy.
Jest to kryminał...