Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , ,

Nierozerwalne więzi rodzeństwa

W niektórych książkach człowiek zakochuje się już od pierwszego zdania. I tak właśnie jest z "Rodzeństwem" Moniki Wojciechowskiej - dla mnie wystarczyło pierwsze zdanie, bym od razu zrozumiała, że właśnie trzymam w dłoniach świetną książkę.
"Rodzeństwo" nie jest łatwą lekturą, gdyż porusza wiele trudnych i kontrowersyjnych tematów, ale tę książkę czyta się niezwykle lekko, spija każde słowo i z każdą kolejną stroną chce się więcej tej historii.
Głównymi bohaterami są Sandra i Albert, rodzeństwo, które opowiada nam o swoim życiu. Zabierają nas w podróż do dzieciństwa, nastoletniości i dorosłości. Odkrywają najgłębsze zakamarki swoich umysłów, pozwalają poznać swoje myśli i uczucia. Oboje zmagają się z wieloma problemami, oboje próbują odnaleźć swoje "ja". Od dziecka łączy ich szczególna relacja, jednak ta w końcu wymyka się spod kontroli.
"Rodzeństwo" rozwaliło mnie psychicznie, ale (może zabrzmię dziwnie) w ten pozytywny sposób, bo jest to ten typ książki, o której nie da się zapomnieć, nie chce się zapomnieć. Bardzo poruszyła mnie opowieść Sandry i Alberta, zatrważające było to, jak jedno wydarzenie z przeszłości zaważyło na całym ich życiu. Ta powieść to prawdziwy rollercoaster skrajnych i silnych emocji. Pozostawia trwały ślad na psychice i daje do myślenia. Bohaterzy są pokaleczeni, próbują odnaleźć swoje miejsce w świecie, ale jest zbyt wiele nieprzepracowanych spraw z przeszłości, które wciąż się za nimi ciągną i nie pozwalają ruszyć do przodu. Bałam się zakończenia, bo wiedziałam, że po prostu ta książka nie może się dobrze skończyć. Ale ostatecznie podobała mi się jego otwartość, zupełnie jakby autorka przerwała tę powieść w trakcie rozmowy.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego debiutu literackiego i nawet teraz, kiedy już ochłonęłam po lekturze, ta historia wciąż siedzi w mojej głowie.

Nierozerwalne więzi rodzeństwa

W niektórych książkach człowiek zakochuje się już od pierwszego zdania. I tak właśnie jest z "Rodzeństwem" Moniki Wojciechowskiej - dla mnie wystarczyło pierwsze zdanie, bym od razu zrozumiała, że właśnie trzymam w dłoniach świetną książkę.
"Rodzeństwo" nie jest łatwą lekturą, gdyż porusza wiele trudnych i kontrowersyjnych tematów, ale tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać do...Budapesztu?

Pod wpływem chwili (i odrobiny alkoholu) Joanna wraz z przyjaciółkami postanawia wyjechać na kilka dni na babski wypad za granicę. Przez ten czas postanawiają zostawić za sobą wszystkie problemy, pracę, dom i rodzinę i pomyśleć tylko o sobie. Mają się zrelaksować, naładować baterie i wreszcie spędzić czas w swoim gronie. Tylko że niespodziewanie "luksusowe" wakacje wymykają się spod kontroli...
"Matki przodem. Jak wylądowałyśmy w ciemnej d***e" to książka, która gwarantuje dobrą zabawę i dużo humoru. Autorka z przymrużeniem oka przedstawia życie kobiety po czterdziestce, matki, żony i karierowiczki. Bardzo podobała mi się przyjaźń dziewczyn, ich dystans do samych siebie i zwariowane pomysły. Wyjazd z pewnością nie był wakacjami marzeń, ale Joanna, Lucy, Mańka i Baśka nie mogły narzekać na nudę, bo w każdym dniu działo się coś nietypowego, nawet w dniu powrotu nie zaznały chwili spokoju. Tak naprawdę przeżyły niezapomnianą przygodę i to taką, którą po latach wspomina się ze śmiechem i z pewną nostalgią, a jak wszyscy dobrze wiemy, to właśnie takie momenty z naszego życia są tymi najlepszymi.
Fajna, dowcipna książka, przy której można się zrelaksować i miło spędzić czas. Powieść sprawdzi się też jako pocieszacz w gorsze dni i poprawiacz humoru.

A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać do...Budapesztu?

Pod wpływem chwili (i odrobiny alkoholu) Joanna wraz z przyjaciółkami postanawia wyjechać na kilka dni na babski wypad za granicę. Przez ten czas postanawiają zostawić za sobą wszystkie problemy, pracę, dom i rodzinę i pomyśleć tylko o sobie. Mają się zrelaksować, naładować baterie i wreszcie spędzić czas w swoim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Między regałami

Uwielbiam motyw książkowy w książkach. W "Słowach w ciemnym błękicie" jest go pod dostatkiem. Mamy antykwariat z używanymi książkami, który podupada na duchu, by w końcu zostać straconym - ale jednak przez całą powieść Howling Books gra pierwsze skrzypce. W dodatku jest jeszcze Biblioteka Listów, która od razu skradła moje serce. To miejsce, gdzie ludzie wymieniają się swoimi przemyśleniami na marginesach książek, bądź "czatują" ze sobą albo też, jak w przypadku Rachel i Henry'ego oraz innych bohaterów, piszą do siebie listy. Czyż może być coś bardziej uroczego? Po prostu temat książek jest w tej powieści bardzo ważny, co urzekło mnie od razu.
Ogólnie tytuł ten nie przypadł mi do gustu w taki sposób, jak myślałam. To dobra książka, książka, w której można się z łatwością odnaleźć i poczuć ten cudowny klimat starych książek, australijskich promieni słońca na skórze; usłyszeć szum morza, przypomnieć sobie, jak to się było młodym, gdy pomimo tego, że cały świat stoi przed nami otworem, to jednak zmagamy się ze swoimi problemami oraz dramatami życia codziennego - bo młodość, bycie nastolatkiem to nie tylko kolorowe dni pełne radości, zabaw i szaleństwa, to też trudne chwile, gdy nie chce się wstać z łóżka i jedyne o czym się marzy, to by móc zapaść w długi sen i obudzić się, kiedy już wszystko będzie w porządku. "Słowa w ciemnym błękicie" są taką właśnie książką. To historia Rachel, która straciła brata i teraz próbuje odnaleźć się w życiu bez niego. To też opowieść Henry'ego, radzącego sobie z rozstaniem z ukochaną dziewczyną i podupadającym antykwariatem, który jest dla niego całym życiem. Tę dwójkę kiedyś łączyła wielka przyjaźń, i chociaż minęły trzy lata odkąd ostatnim razem się widzieli, próbują odbudować to uczucie na nowo. Ale Rachel - choć się do tego nie chce przyznać - ma nadzieję na coś więcej, gdyż od zawsze kochała Henry'ego. Henry (jeszcze tego nieświadomy) też zawsze był w niej zakochany. I, jak to w tego typu książkach, dużo się musi wydarzyć, by wreszcie mogli być razem.
Bardzo młodzieżowo, bardzo uroczo i bardzo romantycznie. Spędziłam z tą powieścią naprawdę miły czas. Zdecydowanie ma w sobie coś urzekającego i takiego delikatnego. "Słowa w ciemnym błękicie" to opowieść, przy której można odpocząć i do tego dobrze się bawić.

Między regałami

Uwielbiam motyw książkowy w książkach. W "Słowach w ciemnym błękicie" jest go pod dostatkiem. Mamy antykwariat z używanymi książkami, który podupada na duchu, by w końcu zostać straconym - ale jednak przez całą powieść Howling Books gra pierwsze skrzypce. W dodatku jest jeszcze Biblioteka Listów, która od razu skradła moje serce. To miejsce, gdzie ludzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ulotne chwile


Miałam spore oczekiwania względem tej książki. Czułam, że może stać się moją perełką, że będzie to niezwykle nietypowa, specyficzna historia, która porwie mnie, zabierze do swojego świata i nie będzie chciała puścić. Naprawdę spodziewałam się uniesień, głębokich przemyśleń, a zamiast tego przyszło ogromne rozczarowanie.
Jak dla mnie książka nie była o niczym konkretnym. Ciągle pojawiały się opisy Wiki pracującej dla Shirley i jej córki Robin, praktycznie nic poza tym. Czasami dziewczyna dodawała coś od siebie; swoje przemyślenia na jakiś temat, urywki wspomnień z przeszłości, ulotne chwile z rodziną czy ze Staśkiem, jej narzeczonym - nic więcej. Przez całą powieść czytelnik dostaje jedynie dni z życia Wiki w domu Shirley i Robin oraz tego, co ona tam robi. Nie było żadnych tajemnic, intryg, zagadek i innych tego typu rzeczy, co absolutnie nie jest ujmą, bo to nie musi znajdować się w książce, aby była ona dobra, ale ta pustość, ta bierność i nicość w "Sercu" jest uderzająca, przez co naprawdę można zmęczyć się przy lekturze. Ja już w 3/4 książki poczułam ogromne zmęczenie tą monotonią. Jedyne co tak naprawdę bardzo urzekło mnie w tej historii, to język. Niesamowicie barwny styl, dobór słownictwa i atrakcyjność zdań - wszelkich opisów natury czy zwykłego domu - sprawiły, że płynęłam przez kolejne strony. Według mnie to właśnie styl pisarski odegrał tu kluczową rolę, dzięki któremu łatwiej było przebrnąć przez całą treść.
"Serce" nie jest książką roku. Liczyłam na coś naprawdę dobrego i zapadającego w pamięć, ale niestety, pojawiło się rozczarowanie. Książka wydaje się bez jakiejkolwiek fabuły, jest nijaka i nużąca. Sama postać Wiki okazała się bardzo bezbarwna, dziewczyna praktycznie się nie przedstawiła, jedynie opisywała Shirley, Robin oraz swoje obowiązki w ich domu. Nie poczułam żadnej więzi między tą trójką kobiet, która miała się zrodzić, zresztą często miałam wrażenie, że każda z nich jest przy sobie z jakiegoś poczuciu obowiązku i zmuszenia sytuacją życiową, a nie dlatego, że tego chcą. Największe atuty tej powieści to malowniczy język, jakim posługiwała się autorka, oraz fotografie, pojawiające się od czasu do czasu i nawiązujące do treści. Pozostałe rzeczy (chyba ważniejsze, bo definiują książkę) w moim odczuciu okazały się niewypałem i totalnie do mnie nie przemówiły.

Ulotne chwile


Miałam spore oczekiwania względem tej książki. Czułam, że może stać się moją perełką, że będzie to niezwykle nietypowa, specyficzna historia, która porwie mnie, zabierze do swojego świata i nie będzie chciała puścić. Naprawdę spodziewałam się uniesień, głębokich przemyśleń, a zamiast tego przyszło ogromne rozczarowanie.
Jak dla mnie książka nie była o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zakazany owoc smakuje najlepiej


Prawdopodobnie sama z siebie nigdy nie kupiłabym tej książki, nie mówiąc już o przeczytaniu jej. Nie spotkałam się z nią też nigdzie wcześniej, z pewnością nie należy do codziennych powieści tak dobrze nam znanych w księgarniach czy bibliotekach. Tylko ślepy traf sprawił, że nasze ścieżki się ze sobą skrzyżowały i jestem za to bardzo wdzięczna, bo "Kazanie ognia" okazało się czymś zaskakująco dobrym.
"Kazanie ognia" jest wybuchową mieszanką napisanym w subtelnym stylu. Główną bohaterką tej historii jest Maggie, która wdaje się w romans. Dzięki Jamesowi poznaje smak swojego ciała, poznaje co to znaczy dobry seks. Nie wie, czy to miłość, czy tylko pożądanie, ale za to wie, że potrzebuje go w swoim życiu. Każdy zakazany owoc smakuje najlepiej, więc może właśnie dlatego tak usilnie chce utrzymać z nim kontakt, by zasmakować tego cudownego grzechu. Od tylu lat jest wierna swojemu mężowi i dzieciom, w końcu i coś jej się należy od życia, prawda? Pozostaje jeszcze kwestia Boga - w Jego oczach to, co robi Maggie, jest potwornie złe.
Kobieta toczy wewnętrzną walkę. Z jednej strony jest gorliwie oddana Bogu i swojej wierze, z drugiej ciało domaga się zaspokojenia, uwielbia ten stan rozkoszy, którego doświadcza wraz z Jamesem. Jesteśmy świadkami przebiegu opowieści Maggie; wspólnie z nią cofamy się do przeszłości - jesteśmy cichymi obserwatorami jej ślubu z Thomasem, zakładania rodziny, problemów łóżkowych z mężem. Odkrywamy początki jej relacji z Jamesem, a także początków doświadczeń seksualnych. Poza tym Maggie odkrywa przed nami oblicze kobiety oddanej Bogu. Często prowadzi z Nim dialog, ale czasem po ludzku oddala się od wiary, zaczyna wątpić, zaczyna się zastanawiać, rozważać. Jest blisko Boga, ale zdaje się być też daleko od Niego.
"Kazanie ognia" to bardzo specyficzna książka - głęboka i pełna refleksji. Uwielbiam tego typu powieści, stąd moje zauroczenie, choć zdaję sobie sprawę, że jej "dziwność" nie każdemu może przypaść do gustu. Historia Maggie poraża swoją prawdą. To kobieta na roztaju dróg, której życie wydaje się idealnie ułożone, według schematu, według tradycji. A jednak nagle zbacza z obranego kursu, odkrywa swoją seksualność i kobiecość z kimś innym, nie ze swoim mężem. Próbuje w tym wszystkim odnaleźć siebie, swoje JA, swoje szczęście. Bardzo podobało mi się to, w jaki sposób została napisana ta powieść. Autorka wprowadza mały chaos chronologiczny, jednak niespecjalnie mi to przeszkadzało, dodawało to swojego rodzaju tajemniczości. Język jest przepiękny; w tych słowach się płynie, mają ukryte przesłania. To niesamowicie zmysłowa, ale przy tym delikatna opowieść pewnej kobiety, przedstawicielki każdej z nas.

Zakazany owoc smakuje najlepiej


Prawdopodobnie sama z siebie nigdy nie kupiłabym tej książki, nie mówiąc już o przeczytaniu jej. Nie spotkałam się z nią też nigdzie wcześniej, z pewnością nie należy do codziennych powieści tak dobrze nam znanych w księgarniach czy bibliotekach. Tylko ślepy traf sprawił, że nasze ścieżki się ze sobą skrzyżowały i jestem za to bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Prawdziwe sedno opowieści


Coś mnie urzeka w twórczości Margaret Atwood. Jest dla mnie wybitną pisarką, a jej sposób tworzenia powieści jest niezastąpiony. Już jej parę książek udało mi się przeczytać, ale dopiero teraz poczułam to coś. Myślałam, że znalazłam to wcześniej, jednak myliłam się. To "Ślepy zabójca" pokazuje wyjątkowość pióra Atwood.
Książka podzielona jest na piętnaście części i składa się właściwie z dwóch opowieści. Pierwszą jest tytułowy Ślepy zabójca, kontrowersyjna książka Laury Chase, wydana już po jej śmierci. Przedstawiony jest tutaj obraz burzliwego, lecz namiętnego romansu między młodą kobietą, pochodzącą z bogatej i dobrej rodziny, a mężczyzną, ubogim rewolucjonistą, utrzymującym się z pisania nietuzinkowych powieści. Jest tutaj coś jeszcze. Otóż ten mężczyzna opowiada tej kobiecie przedziwną, wręcz niepokojącą opowieść. Stwarza dla niej nowy świat, nowych bohaterów, a ona spija każde słowo z jego ust, jest niezaspokojona. Dla obojga te ukradzione wspólne chwile są wszystkim, są ich powietrzem, chociaż doskonale wiedzą, że nie mogą liczyć na więcej i że pewnego dnia będą zmuszeni się rozstać. Poza tym Ślepego zabójcę przeplatają wycinki z gazet, listy, urywki wspomnień z przeszłości. Mogą wydać się one bez znaczenia, ale jak się potem okazuje, są dosyć ważne.
Natomiast drugą opowieść snuje Iris Chase, siostra Laury. Już jako starsza kobieta opowiada o swojej teraźniejszości, ale przede wszystkim przybliża czytelnikowi początki swojego życia, początki całej tej historii. Odkrywa przed nami każdy brud, nie pozostaje czuła - chce oddać prawdę, która zbyt długo była zakopana. Jej relacja oddaje cześć zmarłej siostry, jest jej upamiętnieniem, gdyż Iris w dużej mierze próbuje przedstawić nam Laurę. Bo nie jest tylko jej historia, to także historia Laury.
Pod koniec obu opowieści pojawia się prawdziwa bomba. Jak się okazuje są ze sobą bardziej połączone, niż się można było spodziewać. Wyjawione prawdy mogą zszokować, można je odkryć gdzieś pomiędzy wierszami, można się było tego wszystkie domyślić dużo wcześniej, ja jednak większość z nich zdemaskowałam w chwili ich wyjawienia.
"Ślepy zabójca" jest bez dwóch zdań kolejnym dziełem, kolejną perłą literacką. Genialna, wyjątkowa i oryginalna powieść, w której zakochałam się od pierwszych stron. Mocno mną wstrząsnęła, była dla mnie idealna, po prostu Margaret Atwood nie mogła przeprowadzić tej fabuły lepiej. Jestem pod ogromnym wrażeniem i nie mogę wyjść z zachwytu. Chociaż ponad 600 stron to bardzo dużo jak na książkę, ale wiecie co? Mało mi. Chcę więcej. Chcę jeszcze.

Prawdziwe sedno opowieści


Coś mnie urzeka w twórczości Margaret Atwood. Jest dla mnie wybitną pisarką, a jej sposób tworzenia powieści jest niezastąpiony. Już jej parę książek udało mi się przeczytać, ale dopiero teraz poczułam to coś. Myślałam, że znalazłam to wcześniej, jednak myliłam się. To "Ślepy zabójca" pokazuje wyjątkowość pióra Atwood.
Książka podzielona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Rzeczywistość kontra wyobraźnia


Czasami granica między rzeczywistością a wyobraźnią zaciera się. Przestajemy odróżniać, co jest prawdą, widzimy przed sobą jedynie ten nasz wyimaginowany świat. Przypomina to pułapkę umysłu, w którą zwykle sami się zapędzamy, gdy zanadto poddajemy się swojej wyobraźni. Ale przecież tak przyjemnie jest uciec od szarej egzystencji, od codziennych kłopotów. Czy nie lepiej byłoby żyć w swoim zaczarowanym świecie?
Nie wiem, jak udało się schować przede mną tej książce, ale na szczęście nasze drogi się ze sobą w końcu zetknęły. "Chłopiec ze śniegu" to taka ukryta perełka, zawieruszony skarb wśród książek, który powinien lśnić i zachwycać swoim pięknem innych.
Historia zaczyna się niewinnie. Do spokojnej wsi Bambury w Anglii przyjeżdżają pierwsi niemieccy jeńcy wojenni. Wśród nich jest Hans, który odmieni życie pewnej rodziny. Daniel i Annabel nie od razu przywiązują się do mężczyzny. Wiedzą, a zwłaszcza Annabel, że jest niebezpieczny, jest wrogiem kraju i tak naprawdę wcale nie powinno go tu być.
Hans pracuje w farmie niedaleko ich domu, gdzie rąbie drewno. Daniel wyobraża sobie, że jest księciem, który - na potrzeby sytuacji - przeobraził się w drwala. Jest nim zafascynowany i w końcu obaj się zaprzyjaźniają. Z kolei Annabel zaczyna fascynować się nim w zupełnie inny sposób. Niepostrzeżenie stają się kochankami, a dla kobiety każda chwila z Hansem jest wytchnieniem od przytłaczającej codzienności. Do tragedii dochodzi, gdy Daniel zaczyna tworzyć swój własny wyimaginowany świat i przestaje odróżniać co jest fantazją, a co rzeczywistością.
Nie od razu zakochałam się w tej powieści. Na początku było ładnie, lecz nieporywająco. Czułam taką monotonność, jakby niewiele się działo, a dużo można byłoby rozwinąć i napisać inaczej, tak, aby bardziej zaciekawić i bardziej wciągnąć czytelnika do tego świata. Z czasem jednak dałam się porwać tej historii, która rzuciła na mnie urok, trwający do teraz.
"Chłopiec ze śniegu" jest przepiękną i niezwykle poruszającą powieścią. Czas książki jest dla mnie idealny, gdyż uwielbiam czytać o drugiej wojnie światowej, mimo że tutaj była na drugim planie, czasem się jej nawet nie odczuwało. Bardzo podobał mi się ten lekko baśniowy świat przedstawiony przez autorkę. Daniel, aby przypodobać się swojej matce, daje się porwać swojej wyobraźni i interpretuje różne sytuacje oraz zachowania bohaterów w taki sposób, jakby to nie było realne życie, lecz jedna z historii z baśni, które czyta mu na dobranoc mama. Jak dla mnie świetnie została wykreowana postać Annabel. Samotna, nieszczęśliwa i zagubiona matka, której depresja poporodowa zdaje się trwać w najlepsze. Annabel z trudem znosi towarzystwo "chłopca" (prawie nigdy nie nazywa go swoim dzieckiem ani Danielem, zawsze jest to chłopiec). Chciałaby się wyrwać z marazmu, ale za bardzo się boi, więc tak trwa w swoim nieszczęściu, niszcząc siebie i swoich bliskich. Bohaterzy są tu tacy ludzcy, tacy prawdziwi. Żadni z nich bohaterzy, pokazują swoje prawdziwe oblicze ludzi wystraszonych i egoistycznych. Pod koniec książki pojawia się mnóstwo niepokojących i przerażających momentów, które naprawdę mnie wstrząsnęły. Ale nie oceniałam ani też nie winiłam bohaterów za to, co zrobili. Zrozumiałam ich. Miałam ochotę pokierować nimi, pomóc im wyplątać się z tego wszystkiego, ale i tak rozumiałam ich decyzje.
"Chłopiec ze śniegu" oczarowuje i na długi pozostaje w pamięci. Trudno przestać mi analizować tę smutną historię, bo zakorzeniła się we mnie głęboko. A ostatnie zdanie książki łamie serce. Piękna, poruszająca, ale i brutalna. Po prostu musicie ją przeczytać.

Rzeczywistość kontra wyobraźnia


Czasami granica między rzeczywistością a wyobraźnią zaciera się. Przestajemy odróżniać, co jest prawdą, widzimy przed sobą jedynie ten nasz wyimaginowany świat. Przypomina to pułapkę umysłu, w którą zwykle sami się zapędzamy, gdy zanadto poddajemy się swojej wyobraźni. Ale przecież tak przyjemnie jest uciec od szarej egzystencji, od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Pierwsza miłość o smaku wiejskiego lata


Książki Agaty Czykierdy-Grabowskiej są wyjątkowe. O miłości, o trudnych relacjach, o krzywdach, o demonach przeszłości, o życiu dorosłym. Jest w nich prawda, ale i też szczypta surrealistycznego szczęścia. Zakochuję się w każdej historii, którą tworzy autorka, i tak też się stało w przypadku "Słońca, wiatru i księżyca".
W powieści mamy trzy etapy rozwijającej się przyjaźnio-miłości głównych bohaterów. W Słońcu Kaja i Paweł dopiero się poznają. Są nastolatkami, jeszcze fiu bździu im w głowie. Czas wakacji spędzają na zabawach z kolegami oraz pomaganiu rodzicom i dziadkom w pracy w polu. To w tym czasie rodzi się nieśmiałe uczucie między dziewczyną i chłopakiem, które jeszcze zwą przyjaźnią. W Wietrze powoli wkrada się zauroczenie i fascynacja sobą nawzajem już na głębszym poziomie. Paweł dostrzega w Kai dziewczynę, a Kaja w Pawle chłopaka. Jednak kilka nierozsądnych słów sprawia, że zrywają ze sobą kontakt. Tak mija parę kolejnych lat i czytelnik dociera wreszcie do ostatniego etapu, czyli Księżyca. Tutaj spotyka się już z dorosłymi bohaterami, u których wiele się zmieniło, ale jedno wciąż pozostaje to samo - uczucie, którym się darzą. Rozdział Księżyc jest najdłuższy i właściwie najważniejszy, bo dopiero tu Kaja i Paweł wiele niedomówionych spraw z przeszłości sobie wyjaśniają i odkrywają, że przez cały ten czas oboje byli w sobie szaleńczo zakochani. Rozwijają swoją miłość, choć nie obywa się bez uprzedzeń i problemów na ich drodze do szczęścia.
Oczarowała mnie ta historia. Uczucie Kai i Pawła było delikatne i niezwykle romantyczne. Poznali się za dzieciaka, byli swoją pierwszą miłością, i jak się potem okazało, tą jedyną, tą prawdziwą. Szalenie podobały mi się te rozdziały nawiązujące do tytułu powieści oraz to, że akcja książki rozgrywała się latem na wsi. Podczas czytania z przyjemnością przenosiłam się do tego miejsca, opisanego przez autorkę, i w ogóle nie chciało mi się go opuszczać.
"Słońce, wiatr i księżyc" jest przepiękną opowieścią o miłości, od której ciężko się oderwać. Historię Kai i Pawła czyta się przyjemnie i z niecierpliwością wypatruje się ich szczęśliwego zakończenia. Czasami miałam ochotę popchnąć bohaterów, by wreszcie zrozumieli, że oboje czują do siebie dokładnie to samo, i zaprzestali tych ciągłych podchodów. Poza tym książka jest taka ciepła; miałam wrażenie, że czytając, padają na mnie promienie słońca, a w powietrzu unosi się zapach siana i polnych kwiatów. To była kolejna wspaniała przygoda, którą chętnie powtórzyłabym jeszcze raz.

Pierwsza miłość o smaku wiejskiego lata


Książki Agaty Czykierdy-Grabowskiej są wyjątkowe. O miłości, o trudnych relacjach, o krzywdach, o demonach przeszłości, o życiu dorosłym. Jest w nich prawda, ale i też szczypta surrealistycznego szczęścia. Zakochuję się w każdej historii, którą tworzy autorka, i tak też się stało w przypadku "Słońca, wiatru i księżyca".
W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dwa życia, jeden świat


Pozwól, że przedstawię ci, jak wygląda życie w Edenie. Tylko pierworodni mają prawo istnieć, co oznacza, że nigdy nie będziesz mieć młodszego rodzeństwa, a jeśli okażesz się tym drugim dzieckiem, natychmiast zostaniesz pozbawiony życia, ewentualnie staniesz się wygnańcem, jednak twój los wisi na włosku. Idźmy dalej. Tuż po narodzinach, jako pierwsze dziecko i obywatel Edenu, zostają wszczepione w twoje oczy specjalne soczewki, które nadają ci prawowitą tożsamość i możliwość bezpiecznego poruszania się po mieście, w dodatku ochraniają twój wzrok przed groźnym promieniowaniem, jeszcze z czasów Ekoklęski. W zależności od pozycji twoich rodziców wychowujesz się albo w kręgu wewnętrznym, albo zewnętrznym, ale to ten drugi daje ci większy przywilej i pozycję. Niby masz wszystko, a jednak twoje życie jest ograniczone i kontrolowane przez wyższe siły zamieszkujące Centrum. Poza tym w Edenie nie uświadczysz prawdziwych zwierząt czy roślin - to świat technologii. To jak, chciałbyś żyć w Edenie?
W drugim tomie na początku mamy okazję poznać elitę Edenu. Yarrow jest córką najpotężniejszej kobiety tego miejsca. Uczy się w ekskluzywnej szkole, poza tym należy do najpopularniejszej grupy i może pozwolić sobie na bardzo wiele. Wszystko komplikuje się, gdy do szkoły trafia nowa dziewczyna, Lark. Yarrow ma wrażenie, że już się kiedyś spotkały, przychodzą do niej różne obrazy, jakby wspomnienia, których zupełnie nie rozumie. W końcu poznaje prawdę. Wcale nie jest Yarrow, tak naprawdę nazywa się Rowan - Yarrow to jej nowa tożsamość, eksperyment Centrum. Poznając prawdę, Rowan ucieka wraz z Lark do Podziemia, gdzie przygotowuje plan uratowania drugich dzieci i zniszczenia systemu Edenu.
"Elity Edenu" okazały się dobrą kontynuacją, chociaż troszkę bardziej podobał mi się pierwszy tom. Tutaj również można wyczuć pewne braki oraz to jak akcja mknie zbyt szybko, pomijając pewne kwestie, które mogłyby zostać rozwinięte i lepiej dopracowane. Podobał mi się ten pomysł z przedstawieniem nowej osobowości Rowan. Świat Yarrow był zupełnie inny i okazał się świetnym wstępem do dalszych losów naszej głównej bohaterki. Jednak w tej części Rowan trochę mnie irytowała. Nie rozumiałam, dlaczego jest taka ważna i wyjątkowa. Poza tym znów brakowało mi więcej momentów z Rowan, Lark i Lachlanem. W książce cała trójka przebywała ze sobą rzadko i krótko, a dalej uparcie twierdzili, że tyle ich łączy i że są w sobie zakochani. Jednak wciąż uważam, że pomysł na książkę jest naprawdę świetny i dobrze się go czyta. Świat stworzony przez autora pokazuje, jak niewiele trzeba, by doprowadzić do zguby nasz piękny świat, nasze środowisko.
Ta seria jest dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, ponieważ spodziewałam się, że będzie słaba, ale okazało się, że wpadła w mój gust. Liczę, że wydawnictwo nie zawiedzie i będę mogła sięgnąć po trzeci tom.

Dwa życia, jeden świat


Pozwól, że przedstawię ci, jak wygląda życie w Edenie. Tylko pierworodni mają prawo istnieć, co oznacza, że nigdy nie będziesz mieć młodszego rodzeństwa, a jeśli okażesz się tym drugim dzieckiem, natychmiast zostaniesz pozbawiony życia, ewentualnie staniesz się wygnańcem, jednak twój los wisi na włosku. Idźmy dalej. Tuż po narodzinach, jako...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Alternatywna rzeczywistość


Jestem drugim dzieckiem swoich rodziców, i gdyby Eden było prawdziwym światem, prawdopodobnie nawet bym się nie urodziła. Bo właśnie tak działa prawo w tej alternatywnej rzeczywistości - żyją tylko pierworodni, drugie dzieci są skazane na śmierć.
Rowan jest siostrą bliźniaczką Asha, i o jej "nieistnieniu" zadecydowało tylko parę minut. Nie powinna żyć, a nawet się urodzić, jednak jej rodzice nie potrafili tak po prostu wyrzec się własnego dziecka. Na przekór prawu panującemu w Edenie ukrywają Rowan w domu. Dziewczyna czuje się jak więzień; nie może nigdzie wychodzić, nie ma przyjaciół, świat po drugiej stronie muru zna jedynie z opowieści swojego brata. Wie, że to dla jej bezpieczeństwa, ale ma już dość tego ciągłego ukrywania się i życia na pół gwizdka. W końcu dostaje szansę na nowe życie. Jej mama znajduje dla niej nielegalne soczewki, dzięki którym Rowan będzie mogła bezpiecznie poruszać się po Edenie. Ale w zamian za to, dziewczyna zmuszona jest opuścić swoją rodzinę i nigdy więcej się z nią już nie zobaczyć. W dniu, gdy ma poddać się zabiegowi, wszystko idzie nie tak. Rowan staje się uciekinierką, którą poszukuje całe Eden.
Dawno już nie czytałam takich książek, dlatego była to miła odmiana od przyziemnych powieści. "Dzieci Edenu" prawdopodobnie nigdy sama z siebie bym nie przeczytała, a tym bardziej nie kupiła, ale nie żałuję, że dane nam było się spotkać, bo naprawdę spodobała mi się ta niecodzienna historia. Świat przedstawiony przez Joey'a Graceffa nie należy do przyjemnych, zwłaszcza dla drugich dzieci. Nie ma w nim zwierząt, drzew, ziemi - tutaj rządzi technologia oraz surowe zasady związane z populacją ludności. Myślę, że nikt nie chciałby dopuścić do takiego życia, jakie panuje w Edenie, ale gdy chodzi o czytanie o tym, to już inna bajka.
Ten temat można było rozbudować i dopracować trochę bardziej, niekiedy miałam wrażenie, że akcja gna zbyt szybko, a przydałoby się wyjaśnić jeszcze tak wiele. Również brakowało mi rozwinięcia relacji między bohaterami, zwłaszcza Rowan, Lark i Lachlanem. Główna bohaterka nagle poznaje dwójkę obcych ludzi, którzy wywrócili jej świat do góry nogami. Praktycznie ich nie zna, a z taką łatwością im zaufała. Poza tym zawiało sztucznością w tych nagłych uczuciach tej trójki - Lark i Lachlan tak po prostu pokochali Rowan (i vice versa), a przecież ledwo, co się poznali.
Pomimo tych mankamentów "Dzieci Edenu" okazała się dobrą lekturą, z którą spędziłam przyjemnie czas. Jestem ciekawa dalszych losów Rowan, gdyż koniec pozostawił niedosyt, i mam nadzieję, że drugi tom okaże się jeszcze lepszy.

Alternatywna rzeczywistość


Jestem drugim dzieckiem swoich rodziców, i gdyby Eden było prawdziwym światem, prawdopodobnie nawet bym się nie urodziła. Bo właśnie tak działa prawo w tej alternatywnej rzeczywistości - żyją tylko pierworodni, drugie dzieci są skazane na śmierć.
Rowan jest siostrą bliźniaczką Asha, i o jej "nieistnieniu" zadecydowało tylko parę minut. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Wszyscy mamy swoje grzeszki


Pod pewnymi względami książka jest nudna, monotonna, a nawet mdła. Nie ma w niej wartkiej akcji ani oryginalnych bohaterów. Niewiele się w niej dzieje - fabuła nie jest o czymś konkretnym i z pewnością można byłoby ją bardziej rozwinąć. A jednak dla mnie jest wyjątkowa.
"Trwaj przy mnie" od razu mnie porwało. Zakochałam się w stylu pisarskim Strout oraz w tym, jak autorka przeprowadza fabułę powieści. Tę historię czytałam z niesamowitą lekkością, płynąc po słowach. Perypetie mieszkańców West Annett okazały się ludzkie, prawdziwe, zupełnie takie, z którymi radzimy sobie na co dzień, w życiu realnym. I to mnie kupiło. Mamy tutaj zadatki na depresję, stratę ukochanej osoby, zdradę, chorobę, problemy z rodzicielstwem, problemy z małżeństwem - po prostu wszystko, z czym każdy normalny człowiek boryka się w swoim życiu. Dlatego tak bardzo ujęła mnie ta książka, bo jest prawdziwa.
Chociaż to pastor, Tyler Caskey, jest tym głównym bohaterem, to jednak autorka przedstawia szczegółowe wizerunki również tych pobocznych postaci, pokazując, że wcale nie są bez znaczenia, że ich opowieść jest równie ważna, że także oni tworzą tę książkę.
W powieści nie brakuje kwestii moralnych, również religia gra pierwsze skrzypce. Tyler jest człowiekiem głęboko wierzącym, ale i on jest podatny na ziemskie upadki. Jednak boi się pokazać swoim wiernym swoją słabość. Udaje, że po śmierci swojej żony, ma wszystko pod kontrolą, podczas gdy całe jego życie się sypie; nie potrafi poradzić sobie z rodzicielstwem, kiedyś był znany z pisania świetnych kazań, teraz wychodzą mu one z trudem, na siłę. Wszyscy go irytują prócz Connie, gosposi domowej. To w niej odnajduje wiernego przyjaciela, z którym dzieli się tym, co leży mu na sercu. Ale pewnego dnia Connie znika. Ten moment sprawi, że Tyler, lecz również całe społeczeństwo West Annett, będzie musiało zmierzyć się ze swoimi grzeszkami i wreszcie przyznać się do normalnej ludzkiej słabości.
"Trwaj przy mnie" nie jest książką na jeden wieczór ani tym bardziej książką, przy której wyłącza się myślenie - bo ona daje do myślenia i zmusza do kontemplacji. A mimo to ciężko się od niej oderwać i łaknie się każdego słowa. Czytałam ją z ogromną przyjemnością i lekkością, jak dla mnie jest niemal idealna i uważam, że Strout nie mogła napisać jej lepiej. Nawet ta ponura atmosfera w ogóle mi nie przeszkadzała. Zachwycam się nią tak bardzo, bo po prostu jest się czym zachwycać. Czasem potrzebuję takiej właśnie książki - książki wybitniejszej, z głębokimi refleksjami. A takie zawsze pozostają w mojej pamięci na długo.

Wszyscy mamy swoje grzeszki


Pod pewnymi względami książka jest nudna, monotonna, a nawet mdła. Nie ma w niej wartkiej akcji ani oryginalnych bohaterów. Niewiele się w niej dzieje - fabuła nie jest o czymś konkretnym i z pewnością można byłoby ją bardziej rozwinąć. A jednak dla mnie jest wyjątkowa.
"Trwaj przy mnie" od razu mnie porwało. Zakochałam się w stylu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Każdy czarny bohater ma swoją historię.


Gdy dowiedziałam się o powstaniu "Ballady ptaków i węży", dodatku do serii "Igrzysk Śmierci", byłam sceptycznie nastawiona. Obawiałam się, że to już nie będzie to samo, że nie ma sensu poruszać na nowo tego tematu, który został w pełni wyczerpany. Jak bardzo się myliłam. Suzanne Collins nie mogła sprawić lepszego prezentu fanom "Igrzysk", ponieważ "Ballada" jest ich idealnym dopełnieniem.
Wreszcie nadarza się okazja, by bliżej poznać prezydenta Snowa. Jednak historia zaczyna się tutaj dużo przed wydarzeniami z "Igrzysk". Mamy dziesiąte Głodowe Igrzyska. Pojawia się w nich mała zmiana - każdy z wylosowanych na dożynkach trybutów dostaje swojego mentora, ucznia Akademii Kapitolu. Coriolanusowi Snowowi, ku jego rozczarowaniu, zostaje przydzielona trybutka z Dwunastego Dystryktu. Jest to pewnego rodzaju ujma na jego honorze, gdyż według niego zasługuje na trybuta z Jedynki czy Dwójki, w końcu nazwisko do czegoś zobowiązuje. Nie zamierza się jednak poddać i przygotowuje plan, który ma pomóc wygrać Lucy Gray w dziesiątych Głodowych Igrzyskach, a tym samym pokazać Coriolanusa w jak najlepszym świetle.
Nie da się polubić Snowa, po prostu się nie da. "Ballada" pomogła mi troszkę zrozumieć jego osobę oraz to, dlaczego stał się taki okrutny i bezlitosny, jednak nie sprawiła, że zaczęłam pałać jakąś sympatią do tego bohatera. Może i Coriolanus Snow wcale nie został przedstawiony aż tak bardzo jako ta czarna postać, w końcu często pokazywał się od tej dobrej strony pomagając Lucy Gray, Sejanusowi czy swoim bliskim. Ale za każdą pomocą kryła się jakaś egoistyczna pobudka z jego strony. Coriolanus co innego robił, a co innego myślał. Miał gadane; wiedział, jak zaskarbić sobie uwagę i przychylność ludzi, ale tak naprawdę nie wahał się zdobywać swojej pozycji po trupach. Od początku był bezwzględnym człowiekiem, którego zżerały chore ambicje. Sporo przeszedł w dzieciństwie - stracił rodziców, z trudem wraz z kuzynką Tigris i Panibabcią wiązał koniec z końcem, a wojna odcisnęła na nim okrutne piętno. Te wszystkie wydarzenia mogły sprawić, że zaczął postrzegać ludzi jako zło wcielone, lecz Snow zdawał się zapominać o tym, jak wielu dobrych przyjaciół go otacza, a ci wcale nie chcieli kopać pod nim dołków.
"Balladę ptaków i węży" przeczytałam na jednym tchu. Pochłonęłam ją w dwa dni, tak ciężko było mi się od niej oderwać. Suzanne Collins stworzyła coś fenomenalnego, i to po raz kolejny! W jej słowach wprost się płynie - czystą przyjemnością było kartkowanie kolejnych stron i przenoszenie się do następnych rozdziałów. Książka podzielona jest na trzy części i każda z nich, chociaż nawiązuje do poprzednich, zdaje się opowiadać własną historię. Wspaniale było poznać obraz początków Głodowych Igrzysk. Diametralnie różniły się od tych znanych nam w "Igrzyskach Śmierci", gdyż tutaj trybuci nie mieli lekko od samego początku i byli traktowani jak dzikie zwierzęta. Podobało mi się również to, że w tej części perspektywa pochodziła bardziej z Kapitolu, a nie któregoś z dystryktów. No i oczywiście pomysł z przedstawieniem bliżej postaci prezydenta Snowa okazał się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Finał zaskoczył, zwłaszcza jeden moment, który nie do końca został wyjaśniony, ale też w perfekcyjny sposób zamknął tę opowieść.
"Ballada ptaków i węży" oczarowuje i powoduje prawdziwego kaca książkowego. Chce się więcej i więcej. Czytając, miałam wrażenie, jakbym naprawdę przeniosła się do Panem, jakbym toczyła walkę na śmierć i życie na arenie Głodowych Igrzysk, jakbym była mentorką i trybutką, jakbym przegrała i zwyciężyła. Szłam tymi samymi śladami, co bohaterzy i wraz z nimi przeżywałam wszystkie szczęśliwe oraz dramatyczne chwile. Chociaż byłam tylko biernym obserwatorem, to jednak czułam się tak, jakbym naprawdę tam z nimi była. I to jest prawdziwa magia tej książki.

Każdy czarny bohater ma swoją historię.


Gdy dowiedziałam się o powstaniu "Ballady ptaków i węży", dodatku do serii "Igrzysk Śmierci", byłam sceptycznie nastawiona. Obawiałam się, że to już nie będzie to samo, że nie ma sensu poruszać na nowo tego tematu, który został w pełni wyczerpany. Jak bardzo się myliłam. Suzanne Collins nie mogła sprawić lepszego prezentu fanom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Granica między jawą a snem.


Umysł ludzki potrafi zdziałać niewiarygodne rzeczy. W traumatycznych sytuacjach robi wszystko, abyś zapomniał i uwolnił się od bólu. Jest też najlepszym pocieszycielem lub zamiataczem problemów pod dywan. Sprawi, że ucieszysz się choćby z najmniejszej drobnostki. Może też stworzyć dla ciebie drugie wymarzone życie.
Kitty Miller to samotna, lecz szczęśliwa trzydziestoośmiolatka. Wraz z najlepszą przyjaciółką prowadzi maleńką księgarnię, która jest dla niej całym życiem. Poza tym ma kochających i wspierających ją na każdym kroku rodziców. Niczego jej nie brakuje, a jednak kiedyś marzyła o założeniu rodziny. Nagle to wszystko się spełnia. Wystarczy, że Kitty przyłoży głowę do poduszki, by natychmiast przenieść się do snów, w których ma okazję zobaczyć, jak wyglądałoby jej życie, gdyby wyszła za Larsa Anderssona i gdyby miała troję dzieci. Na początku idealne życie w sennych wizjach jawi się jej jako coś pięknego, jednak z czasem przychodzi dezorientacja. Kitty zaczyna się gubić w tych dwóch życiach i sama już nie wie, które z nich jest tym prawdziwym.
"Wyśnione życie" to opowieść o tym, jak łatwo można wpaść w pułapkę własnego umysłu. Główna bohaterka w najtrudniejszej chwili swojego życia zaczyna tworzyć swój równoległy świat i to, jakby mógł wyglądać, gdyby pewne rzeczy nigdy się nie wydarzyły. Szybki jednak traci rozeznanie w tym, co jest realne a co fikcyjne. Szalenie mi się podobała ta historia, jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak interesującym pomysłem. Cynthia Swanson wpadła na coś genialnego i stworzyła z tego wspaniałą historię, od której ciężko było się oderwać. A przy tym była ona tak spokojna i daleka od dramatycznych wydarzeń typowych dla tego rodzaju książek, co było tylko miłym oderwaniem. Urzekająca, inna, a do tego zrobiona w świetnym stylu - "Wyśnione życia" zabiera czytelnika w niezapomnianą przygodę po jeszcze nieodkrytych zakamarkach umysłu.

Granica między jawą a snem.


Umysł ludzki potrafi zdziałać niewiarygodne rzeczy. W traumatycznych sytuacjach robi wszystko, abyś zapomniał i uwolnił się od bólu. Jest też najlepszym pocieszycielem lub zamiataczem problemów pod dywan. Sprawi, że ucieszysz się choćby z najmniejszej drobnostki. Może też stworzyć dla ciebie drugie wymarzone życie.
Kitty Miller to samotna,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wszystko zaczęło się na ulicy Tango...


Hiszpania, koniec lat 70 ubiegłego wieku. Dwie rodziny, które z pozoru nic ze sobą nie łączy, ale gdy umiera senior rodu jednej z nich, na jaw wychodzą dotąd skrywane tajemnice.
Przyjaciele, Ramón i Roberto, próbują odkryć prawdę na temat swoich dziadków, podążając za wskazówkami zostawionymi przez Anselma w tajemniczej skrzyneczce. Wkrótce Ramón odkrywa taką samą szkatułkę w pokoju swojej babci. Okazuje się, że Carmen i Anselmo byli sobie bliżsi, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W tym samym czasie chłopcy zmagają się z problemami rodzinnymi - jeden musi znosić kaprysy despotycznego ojca, a drugi pogodzić się z separacją rodziców. W dodatku obaj zakochują się w tej samej dziewczynie.
"Skradzione godziny" jest książką w moim stylu: XX wiek, gorąca Hiszpania, tajemnice rodzinne i perypetie miłosne. I ta historia mogła podbić moje serce, gdyby została lepiej przygotowana. Jak dla mnie wiele wątków można było rozwinąć, a zamiast tego wszystko zostało opisane na skróty. Bardzo żałuję, bo naprawdę sam pomysł na fabułę jest świetny i mogło wyjść z tego prawdziwe arcydzieło, powieść, która zapadłaby w pamięć. Mimo tych mankamentów bardzo przyjemnie mi się ją czytało i przeniosło do tego świata. Duży plus za to, że chociaż książka jest krótka, to autorka właściwie skupiła się - w mniejszym lub większym stopniu - na każdym z bohaterów. Dostrzegam urok w tej powieści, jednak żałuję ogromnie, że jej potencjał został tak zmarnowany.

Wszystko zaczęło się na ulicy Tango...


Hiszpania, koniec lat 70 ubiegłego wieku. Dwie rodziny, które z pozoru nic ze sobą nie łączy, ale gdy umiera senior rodu jednej z nich, na jaw wychodzą dotąd skrywane tajemnice.
Przyjaciele, Ramón i Roberto, próbują odkryć prawdę na temat swoich dziadków, podążając za wskazówkami zostawionymi przez Anselma w tajemniczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Z czegokolwiek uczyniono nasze dusze, jego i moja są takie same."


Chcę cię zabrać do Wichrowych Wzgórz i podzielić się z tobą jedną z najbardziej bolesnych, ale i najpiękniejszych historii miłosnych. Usiądziemy wśród wrzosowisk, gdzie letnie słońce będzie otulać nasze twarze. Schronimy się pod osłoną białej mgły, a wiatr będzie muskać nasze policzki i gołe stopy. I odpłyniemy do świata Catherine i Heathcliffa.
Czy słyszałeś o bardziej tragicznej miłości? Ja też nie. Zaczęła się niewinnym zauroczeniem, by przerodzić się w gwałtowną namiętność. Oboje posiadali najgorsze cechy - byli pyszni, dumni, wybuchowi i skorzy do kłótni. Zawsze stawiali na swoim i zawsze, ale to zawsze bronili siebie nawzajem. Nie mogli bez siebie żyć. Byli swoją drugą połówką, której udało się odnaleźć w tym chaosie. A mimo to ich uczucie przyczyniło się do ich zguby.
Pewnie zadajesz sobie teraz pytanie, dlaczego to sobie nawzajem zrobili? Dlaczego tak bardzo utrudnili sobie życie? Czyż nie mogli od razu przysiąść sobie głębokiej miłości i żyć razem długo i szczęśliwie? Też się nad tym zastanawiam. To byłby najlepszy koniec tej historii, jaki można sobie wymarzyć. Ale to nie byłoby w stylu Cathy i Heathcliffa. Stąd musiało wydarzyć się to wszystko, co się wydarzyło i stąd musiało dojść do tych wszystkich rzeczy, do których doszło. Catherine musiała poślubić Edgara, a Heathcliff musiał poślubić Isabellę, by później ich dzieci odnalazły wspólną drogę.
Wichrowe Wzgórza długo jeszcze nie zaznały spokoju i szczęścia. Najpierw trzeba było odkupić winy, zemścić się na swoich wrogach i ukarać ich oraz wyrównać rachunki dobra za złem. Gdy już się to dokonało, wówczas w Wichrowych Wzgórzach zawitała pełnia radości.
Teraz już wiesz, dlaczego te wzgórza są przeklęte. Przez te lata przesiąkły zgorzkniałością i cynizmem, żalem oraz podłością ludzką. Różne miłości próbowały wyleczyć to miejsce i odczarować zły urok, ale dopiero udało się to, gdy tragiczna historia Catherine i Heathcliffa dobiegła końca.
Tak, wiem, ja też zatraciłam się w tej opowieści. Nie da się jej już zapomnieć, będzie się ją wspominać i wracać do niej z utęsknieniem, chcąc usłyszeć ją na nowo. To jest właśnie magia Wichrowych Wzgórz. Nie sposób się w nich nie zakochać.

"Z czegokolwiek uczyniono nasze dusze, jego i moja są takie same."


Chcę cię zabrać do Wichrowych Wzgórz i podzielić się z tobą jedną z najbardziej bolesnych, ale i najpiękniejszych historii miłosnych. Usiądziemy wśród wrzosowisk, gdzie letnie słońce będzie otulać nasze twarze. Schronimy się pod osłoną białej mgły, a wiatr będzie muskać nasze policzki i gołe stopy. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Wszystko skończy się dobrze. Gdy nie jest dobrze, to jeszcze nie koniec."


Jeśli nie lubisz happy endów, ta książka nie jest dla ciebie. Bo tutaj wszystko sprowadza się do szczęśliwego zakończenia. Smutkom mówi się wstęp wzbroniony, a inne zgryzy zamyka się w szafie, aby przypadkiem nie wydostały się i nie przyniosły rozczarowania. Ale chyba właśnie o to chodzi w życiu. Aby być szczęśliwym, prawda?
Ella odnalazła szczęście i harmonię w życiu. Ma wspaniałego narzeczonego, dla którego też pracuje. W wolnych chwilach prowadzi bloga, gdzie pisze happy endy dla wszystkich smutnych filmów i książek. Jest dobrze, nie mogłoby być lepiej. Ale szczęście nie może trwać wiecznie. Ella dowiaduje się, że Philip ją zdradził. Całe dotychczasowe życie, jakie znała, rozpada się niczym domek z kart. I to właśnie wtedy - w najbardziej dramatycznej chwili - poznaje smutnego i zrozpaczonego Oscara. Mężczyzna na skutek niefortunnego wypadku, w którym udział wzięła Ella, stracił pamięć. By zadośćuczynić, kobieta postanawia trochę nagiąć prawdę i zatrudnia się u Oscara jako gospodyni domowa. Korzystając z okazji zamierza pomóc Oscarowi odzyskać utraconą pamięć, ale najpierw sama przeprowadza śledztwo, by w razie czego przygotować go na najgorsze. A Oscar sekretów ma co niemiara.
Lubię lekkie książki. Lubię też romantyczne historie rodem wyjęte z bajek. Ale ze "Wszystko skończy się dobrze" nie odnalazłam wspólnego języka. To miała być taka humorystyczna, pełna nadziei historia miłosna, lecz zdecydowanie coś nie wyszło. Wątek fabularny nie jest zły, jednak zabrakło w nim więcej życia i jakiejś akcji. Główna bohaterka jest lekko roztrzepana, czasami też zgrywa bidulkę, która nie wie, co zrobić, więc robi coś głupiego. Koniec zrobiony jakby od niechcenia i na szybko, zupełnie jak gdyby autorce już kazano kończyć, więc szybko upchnęła szczęśliwe zakończenie w jednym króciutkim rozdziale. Ogólnie, w moim mniemaniu, słabo to wyszło, a miałam nadzieję na przyjemną, choć niezobowiązującą lekturę. Niestety, ale czar tej książki na mnie nie podziałał. Nie chcę jednak kończyć tak przygnębiająco - w końcu to książka pełna radosnych epilogów - dlatego dodam na koniec pozytywny akcent. Bardzo podobała mi się interpretacja niemal już zapomnianego znaku przestankowego, a mianowicie średnika. Kiedy stawiasz kropkę, to znaczy, że już skończyłeś myśl, jednak gdy stawiasz średnik - jeszcze nie powiedziałeś ostatniego zdania. Ze średnikiem wszystko może skończyć się dobrze.

"Wszystko skończy się dobrze. Gdy nie jest dobrze, to jeszcze nie koniec."


Jeśli nie lubisz happy endów, ta książka nie jest dla ciebie. Bo tutaj wszystko sprowadza się do szczęśliwego zakończenia. Smutkom mówi się wstęp wzbroniony, a inne zgryzy zamyka się w szafie, aby przypadkiem nie wydostały się i nie przyniosły rozczarowania. Ale chyba właśnie o to chodzi w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Winna czy niewinna?

Pierwsza książka Alicji Sinickiej na moim koncie i już wiem, że na pewno nie będzie ostatnia. Bardzo spodobał mi się styl pisarski autorki oraz jej pomysłowość, ponieważ "Winna" dowiodła, że Sinicka wie, jak stworzyć wciągającą i ciekawą fabułę.
Wendy obwinia się o śmierć brata w wypadku, ponieważ to ona prowadziła samochód. Minęło już dziewięć lat, jednak wciąż nie może zapomnieć o przeszłości. W dodatku jej ojciec zawsze przypomina jej o tym, co zrobiła, i od tamtego momentu ich stosunki uległy ochłodzeniu. Wendy chodzi jak na szpilkach, żeby tylko zadowolić swojego tatę, ale zawsze jest za mało. Jest jeszcze Warren, którego do niedawna darzyła miłością, lecz ten ją zdradził, czego Wendy nie może mu wybaczyć. To nienajlepszy okres w życiu dziewczyny, ale to właśnie wtedy poznaje Jima, który pomaga jej wyjść ze skorupy tego ciągłego obwiniania się o wszystko. Wendy powolnymi kroczkami odbudowuje swoją wartość oraz pewność siebie. Ale czy aby na pewno Jim ma dobre zamiary względem dziewczyny?
"Winna" okazała się naprawdę przyjemną lekturą. Od początku wciągnęłam się w ten świat i pochłaniałam zdanie za zdaniem z lekkością, a to wszystko za sprawą barwnego języka pisarki. Pomysł na książkę okazał się świetny, była tu mieszanka trochę romansu a trochę thrillera i całość wyszła naprawdę fantastycznie. Zabrakło może tego elementu zaskoczenia, gdyż tył książki już sugerował kto ma być czarnym charakterem, jednak muszę przyznać, że w pewnym momencie się trochę zwiodłam i zaczęłam podejrzewać, że może jednak to Warren gra te złe skrzypce. Mimo dobrej lektury nie polubiłam się z główną bohaterką. Męczyła mnie jej postać. Wendy była bardzo naiwna i niemal na każdym kroku okazywała się taką biedulką w opałach, która płacze po kątach i nie może wziąć się w garść. Próbowałam ją zrozumieć, ale jakoś nie potrafiłam się z nią w ogóle zaprzyjaźnić. Nie mniej jednak z "Winną" spędziłam bardzo przyjemnie czas i chętnie sięgnę po inne książki autorki.

Winna czy niewinna?

Pierwsza książka Alicji Sinickiej na moim koncie i już wiem, że na pewno nie będzie ostatnia. Bardzo spodobał mi się styl pisarski autorki oraz jej pomysłowość, ponieważ "Winna" dowiodła, że Sinicka wie, jak stworzyć wciągającą i ciekawą fabułę.
Wendy obwinia się o śmierć brata w wypadku, ponieważ to ona prowadziła samochód. Minęło już dziewięć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Wolność i przynależność


Czułam, że to będzie jedna z tych książek, w których się zakocham. Wystarczył rzut oka na okładkę i tytuł, abym już wiedziała, że to będzie moja perełka. Z "Krainą miłości i zatracenia" nie mogło być inaczej, ta historia niemal od razu trafiła do mojego serca.
XX wiek, Wyspy Dziewicze. Powieść ta przede wszystkim opowiada historię dwóch sióstr, Eeony i Anette, ale jednak w tle poznajemy również nieco z życia ich ojca, Owena Arthura Bradshawa, oraz matki, Antoinette. Niegdyś wpływowa i bardzo szacowana rodzina traci swój majątek i sławę, gdy tonie statek Owena Arthura i kobiety zostają same. Wkrótce również umiera ich matka, a mała Anette trafia pod opiekę starszej zgorzkniałej siostry. Eeona jest nieszczęśliwa z kilku powodów - straciła miłość swojego życia, jej atutem jest tylko piękna i zniewalająca uroda, w dodatku nie chce zajmować się młodszą siostrą i pragnie wolności.
Anette bardzo różni się od Eeony. Już od dziecka wiedziała czego tak naprawdę pragnie od życia - chciała do kogoś należeć. Chociaż nie była tak ładna jak jej siostra, rozkochała w sobie niejednego mężczyznę. Jednak zawsze jej serce należało tylko do Jacoba Esau McKenziego, który okazał się jej przyrodnim bratem.
Książka jest magiczna. Pełno w niej uroku Karaib oraz legendarnych opowieści przekazywanych z ust do ust. Rodziny Bradshawów i McKenzich posiadają dar, lecz czasem okazuje się on błogosławieństwem, a czasem przekleństwem. Czytając tę historię z łatwością przeniosłam się do tamtego świata, w którym niemal zawsze świeciło słońce, przyjemnie ogrzewając skórę, a pływanie w morzu było tak samo naturalne jak oddychanie. Podobał mi się ten kontrast pomiędzy siostrami Bradshaw. Obie były tak bardzo od siebie różne - zupełnie inaczej postrzegały życie i też inaczej je sobie ułożyły. Eeonie zależało na wolności, a Anette na przynależności. Historia ich rodziny bardzo wpłynęła na starszą z sióstr, jednak na Anette też w pewnym stopniu się odbiła, choćby tym, że zakochała się w swoim przyrodnim bracie, chociaż nie wiedziała, że mają wspólnego ojca. Brakowało mi jednak więcej z przeszłości, zanim urodziła się Anette, oraz tego, że właściwie było bardzo niewiele Jacoba i Anette razem. Niby tak bardzo się kochali, a jakoś nie było tego tak czuć, zupełnie jakby łączyła ich niewidzialna więź, a tę bardzo łatwo zerwali.
"Kraina miłości i zatracenia" to przepiękna saga rodzinna, w której aż wrze od emocji. Są w niej wszystkie życiowe sprawy takie jak miłość, śmierć, narodziny, a całość owiana jest pełnią barw i magii, z nutą erotyzmu. Przede wszystkim poznajemy losy Eeony i Anette, ale na stronach przebijają się również inne wyjątkowe postacie, bezpośrednio łączące się z obiema siostrami. Wyjątkowa powieść, która sprawia, że aż chce się wybrać w podróż po Karaibach.

Wolność i przynależność


Czułam, że to będzie jedna z tych książek, w których się zakocham. Wystarczył rzut oka na okładkę i tytuł, abym już wiedziała, że to będzie moja perełka. Z "Krainą miłości i zatracenia" nie mogło być inaczej, ta historia niemal od razu trafiła do mojego serca.
XX wiek, Wyspy Dziewicze. Powieść ta przede wszystkim opowiada historię dwóch...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Uczenie się zapominania"

Każdy z nas czasem cierpi na sklerozę. Zapominamy o tym, gdzie położyliśmy klucze, co mieliśmy kupić w sklepie czy co było na zadanie domowe. Zdarza się nawet, że nie pamiętamy jakiejś ważnej daty jak urodziny najbliższej osoby czy termin oddania książki do biblioteki. To zupełnie normalne, że w tak zabieganym świecie niektóre rzeczy po prostu wypadają nam z głowy. Gorzej, gdy zapominamy o swojej tożsamości.
Marc Lucas zgodził się wziąć udział w programie eksperymentalnym profesora Bleibtreua. Nie pragnie niczego bardziej niż tego, by zapomnieć ten feralny wypadek, w którym zginęła jego żona i ich nienarodzone dziecko. Jego życie od tamtej chwili straciło sens, dlatego chętnie wymazałby pamięć. Sytuacja się komplikuje, gdy wracając z kliniki po pierwszych wstępnych badaniach, drzwi do jego mieszkania otwiera jego zmarła żona. Od tej pory nic już nie jest oczywiste i Marc nie wie, co jest prawdą. Nie pomaga mu też jego pamięć, która płata figle i nie jest wstanie sobie nic przypomnieć.
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Sebastiana Fitzka i uważam je za udane. Książka może nie zachwyca ani jakoś szczególnie nie zaskakuje, za to naprawdę przyjemnie się ją czyta. Historia okazała się bardzo interesująca, choć liczyłam na jakieś bardziej spektakularne zakończenie, gdyż w żadnym wypadku nie wbiło mnie w fotel. Sytuacja, jaka przydarzyła się głównemu bohaterowi, może przyprawiać o ciarki, gdyż chyba nie ma niczego gorszego od utraty własnej tożsamości.
"Odprysk" to dobra książka z ciekawym pomysłem. Przez dłuższy czas czytania gorączkowo zastanawiałam się "o co tutaj chodzi, co się dzieje", ale takiego końca w życiu bym się nie spodziewała. Jak wspominałam, nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia, ale myślałam, że całe to zamieszanie ma na celu coś zupełnie innego. Książka naprawdę mi się podobała i z chęcią sięgnę po więcej tego autora.

"Uczenie się zapominania"

Każdy z nas czasem cierpi na sklerozę. Zapominamy o tym, gdzie położyliśmy klucze, co mieliśmy kupić w sklepie czy co było na zadanie domowe. Zdarza się nawet, że nie pamiętamy jakiejś ważnej daty jak urodziny najbliższej osoby czy termin oddania książki do biblioteki. To zupełnie normalne, że w tak zabieganym świecie niektóre rzeczy po prostu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Miłosna rozgrywka


Kiedy poznałam Huntera Davenporta w poprzednich częściach o hokeistach, miałam wielką nadzieję, że pewnego dnia autorka bardziej rozwinie jego postać. Dlatego bardzo się ucieszyłam, że "Rozgrywka" jest właśnie o Hunterze. Polubiłam jego osobę i czułam, że jego historia będzie gorąca.
Hunter postanawia w pełni oddać się hokejowi, dlatego rezygnuje z hulaszczego trybu życia, a przede wszystkim z seksu i dziewczyn. W tym czasie poznaje Demi, z którą zaprzyjaźnia się dzięki wspólnemu projektowi na zajęcia. To tylko przyjaźń, tak sobie mówią, jednak z czasem oboje nie mogą oprzeć się chemii, jaka się między nimi tworzy.
Ta część jest tak samo cudna jak poprzednie. Pochłonęłam ją w dwa dni i już zaczynam za nią tęsknić. Bardzo polubiłam postać Huntera oraz Demi i szalenie podobała mi się ich relacja. Cieszę się, że zaczęli od przyjaźni, w ogóle nie dostrzegając w sobie potencjalnego partnera. Przez dłuższą część książki właśnie tak to wygląda; spotykają się nad projektem i odnajdują wspólny język, ale żadne z nich nie czuje do drugiego pociągu fizycznego. Dopiero z czasem budzi się w nich pragnienie i zaczynają uświadamiać sobie, że z tego mogłoby wyjść coś cholernie dobrego. W tym tomie często pojawiali się też bohaterzy z poprzednich części, co bardzo mnie ucieszyło, bo stęskniłam się za nimi i dobrze było znów ich spotkać.
"Rozgrywka" to kolejna świetna książka z serii Briar U. Elle Kennedy wciąż nie przestaje zaskakiwać swoimi pomysłami, i chociaż wydawać by się mogło, że jej cykl o hokeistach jest na jedno kopyto, to naprawdę od każdej historii ciężko się oderwać i każda ma w sobie coś specjalnego. Nie zabrakło tu humoru oraz małych dramatów, ale koniec końców wszystko zmierzało ku szczęśliwemu zakończeniu. Opowieść o Hunterze i Demi skradła moje serce i ciężko było mi się z nią rozstawać. Wciąż pozostaję oczarowana hokeistami z Briar i nie mogę doczekać się kolejnych tomów.

Miłosna rozgrywka


Kiedy poznałam Huntera Davenporta w poprzednich częściach o hokeistach, miałam wielką nadzieję, że pewnego dnia autorka bardziej rozwinie jego postać. Dlatego bardzo się ucieszyłam, że "Rozgrywka" jest właśnie o Hunterze. Polubiłam jego osobę i czułam, że jego historia będzie gorąca.
Hunter postanawia w pełni oddać się hokejowi, dlatego rezygnuje z...

więcej Pokaż mimo to